-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2013-07-26
2013-10-04
Gdyby tylko koniec świata był prosty i dał się łatwo uporządkować.
Gdyby tylko ludzie byli przewidywalni i uczciwi.
Gdyby tylko broń nie była zabójcza i radioaktywna.
Gdyby tylko atmosfera była ciągle czysta i bezpieczna.
Gdyby tylko biologia była prostą nauką, a nie nieprzewidywalną matką wynaturzeń, mutacji i wirusów.
Gdyby tylko…
Takie pytania często mogą sobie zadawać ludzie zamknięci w klatce brudnego, ciemnego i pełnego strachów moskiewskiego metra w 2033 roku. Świat ten, mimo że wygląda surrealistycznie, wcale nie jest niemożliwym scenariuszem przyszłości. Kto wie, może za równe 20 lat ludzkość również zejdzie do podziemia zamiast wznieść się w przestrzeń kosmiczną? Może zamiast wycieczek na Księżyc, podróży do dalekich planet, zasiedlenia Marsa, odkrycia innych cywilizacji, ludzie będą toczyć wojny; nie gwiezdne, ale ludzkie, między narodami i kontynentami. Może zamiast broni mechanicznych w ruch pójdą ciągle testowane i budzące grozę bronie biologiczne? I wtedy, kto wie, może świat zostanie na wieki skażony, powietrze stanie się zabójcze, ludzkość wyginie, nie będzie prądu ani elektryczności, telefonów ani Internetu, bieżącej wody i gazu. Słońce stanie się legendą, a w sercach zacznie królować noc. Ludzie niczym szczury będą zamieszkiwać kanały, broniąc swojego życia z całych sił.
Historia, którą snuje Dmitry Glukhovsky jest osadzona w postapokaliptycznej przyszłości. Przyszłości strasznej, ale pozwalającej ludziom żyć. Żyć może nie pełnią życia, ale żeby przetrwać. Przetrwać poprzez tworzenie nowych społeczności, nowych struktur społecznych wykorzystujących stare ideologie. Ideologie, które w przeszłości przyniosły więcej szkody niż pożytku, jak faszystowski kult rasy białej, komunistyczna propaganda wyższości robotników, rewolucyjne ruchy bojówkarzy, często korzystające z krwawych wystąpień. W tym morzu krwi, gdzie rolę pieniędzy pełnią naboje, a rolę słodyczy przejęły pieczone szczury, znajduje się niepozorna stacja WOGN, z równie niepozornym dwudziestoletnim chłopcem – Artemem. Sielankowa stacja zajmująca się produkcją grzybowej herbaty nagle staje się ostatnim bastionem. Bastionem broniącym dostępu do metra dziwnym, wynaturzonym ludziom. Te czarne strowy są niczym zombie, żadna kula nie robi im krzywdy, mogą spokojnie żyć na powierzchni siejąc postrach w sercach mieszkańców metra. Wszystkie się jednak zmienia gdy na scenę wchodzi Artem, który w celu ratowania domu, przyjaciół i ojczyma rusza w drogę przez całe metro w kierunku stacji Polis, stanowiącej swoiste mityczne El Dorado. Podczas swojej wędrówki pozna różne stacje rządzące się różnymi prawami, spotka ciekawych ludzi, będzie świadkiem nieprawdopodobnych i nie dających się łatwo pojąć zjawisk, w dodatku wyjdzie na powierzchnię stając się stalkerem. Stalkerem wykonującym najcięższą, najbardziej niebezpieczną i w większości przypadków zabójczą pracę. Stalkerem, którego celem jest przeżyć na powierzchni i nie dać się zabić radioaktywnym wynaturzeniom i zmutowanym ludziom, zwierzętom oraz prehistorycznym stworom.
W metrze, gdzie silniejszy zawsze zwycięża i obowiązuje prawo dżungli, Artem jest wyjątkowo naiwny - wierzy każdemu kogo spotka na swej drodze. Tym sposobem upodabnia się do małego dziecka, które dopiero poznaje świat i jest wszystkiego ciekawe. Artem błądzi we mgle gubiąc po drodze swoją niezależność. Mimo swoich dwudziestu lat jest wyjątkowo niedojrzały, wierzy w różne cuda i dziwy przy okazji szukając stworów zamieszkujące najgłębsze pokłady metra i wypatrując tajemniczych stacji znanych z legend. Jednak po drodze stara się wszystko zrozumieć i poukładać, zadając trudne pytania. Szuka sensu istnienia i miejsca Boga we wszechświecie. Czyj bóg lub idol stworzył potwory, doprowadził do zniszczenia świata? Czyżby to był chrześcijański Bóg, Allah, albo Szatan? A może odpowiedzi trzeba szukać po stronie Hitlera, Stalina i Che Guevary? Któż może znać odpowiedź? Może winni są sami ludzie, ale ci są zaprogramowani tak, by zawsze zrzucić winę na kogoś innego, nie dostrzec belki we własnym oku, ale w oku sąsiada. W ten sposób ludzie się odczłowieczają, stając się zwierzętami – szakalami, pragnącymi świeżej krwi i polującymi na słabszych od siebie. Stają się stadem, któremu przyświeca jeden cel – przeżyć za wszelką cenę, nawet jeśli tą ceną jest życie niewinnego człowieka. To stado łączy w sobie siłę i autorytet, nie dając miejsca na egzystencję dla odludków i samotników. Jest to twarde prawo, które określa hierarchię i władzę, a logiczne myślenie staje się niepotrzebnym balastem. Życie staje się sceną, na której występują ludzie – marionetki, nie mające własnej woli, mogące być łatwo kontrolowane poprzez najprostsze instynkty – przeżycie, przetrwanie i głód. Marionetki, których losem rządzi splot przypadków. I tak oto wygląda prawdziwy koniec świata, gdzie umysł staje się wypierany przez siłę i spryt, biblijny Goliat zwycięża w końcu nad niepozornym Dawidem. Drodzy Państwo – oto zaczyna się nowa, krwawa ewolucja!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/metro-2033-dmitry-glukhovsky.html
Gdyby tylko koniec świata był prosty i dał się łatwo uporządkować.
Gdyby tylko ludzie byli przewidywalni i uczciwi.
Gdyby tylko broń nie była zabójcza i radioaktywna.
Gdyby tylko atmosfera była ciągle czysta i bezpieczna.
Gdyby tylko biologia była prostą nauką, a nie nieprzewidywalną matką wynaturzeń, mutacji i wirusów.
Gdyby tylko…
Takie pytania często mogą sobie zadawać...
2013-09-24
Czym jest zemsta każdy wie. Jest to działanie, gdzie wyłącza się rozum, a do głosu dochodzi rozgoryczenie, gniew, niemoc, nienawiść w najczystszej, zwierzęcej formie. Zemsta w zależności od motywu może być słodka lub gorzka, krwawa i bezlitosna, bolesna i brutalna, ciepła lub też zimna. Zimna, bo trzeba odrzucić swoje człowieczeństwo, stać się bezduszną machiną, odciętą od emocji, które zaburzają osąd sytuacji i wywołują niechciane wyrzuty sumienia. Tak pokrótce można podsumować główny motyw, który jest osią napędową historii opowiedzianej przez brytyjskiego pisarza Joe Abercrombiego.
Jak wygląda świat, który autor stworzył w swojej historii? Nie jest na pewno piękny, ani bezpieczny. Trwają krwawe lata, które zbierają śmiercionośne żniwo, królowie giną, miasta upadają, żołnierze i najemnicy mordują, obywatele cierpią męki, a skarbce pustoszeją. Nie są to dobre lata dla ludzi. Waleczni mężowie biorą miecze w swoje ręce, tym samym skazując kobiety na życie w domowym zaciszu i bronienie dobytku. Kłam temu poglądowi zadaje główna bohaterka Monza Murcatto. Twarda pani generał najsłynniejszego oddziału najemników, przebiegły Wąż Talinsu, rzeźniczka, która już dawno odrzuciła piękne stroje i perfumy na rzecz odoru śmierci. Jej wojenna fama wywołuje ciarki u wrogów, robiąc z niej niejako celebrytką, gwiazdę znajdującą się na językach gawiedzi, którzy plotkują o jej życiu. Jednak sława zawsze ma swoją czarną stroną, o czym Monza nie była świadoma. Niczego się nie spodziewając, została wraz ze swoim bratem, zdradzona przez swojego kochanego pracodawcę, króla Orso oraz jego sześciu chętnych kamratów. Pani generał na przekór życiu, losowi i całemu światu postanowiła przeżyć, pomścić śmierć brata i własne kalectwo, zarówno ciała, jak i duszy. W ten sposób kompletuje zespół składający się z siedmiu członków. Siedmiu, bo tyle celów pragnie uśmiercić w zamian. Równowaga w przyrodzie zostaje zatem zachowana.
Monza jest takim typem bohatera, który nie od razu przypada czytelnikowi do gustu. Jest niczym waleczna Nike twarda dla innych, wymachująca mieczem pozostawiając za sobą rzeki krwi i odrąbane kończyny. Jest zakłamaną morderczynią, która nie szczędzi w środkach, byle tylko dostać swoją upragnioną zemstę, siedem głów na tacy podanych na zimno. Jednakże z czasem można zaobserwować w niej przemianę. Zaczyna coraz bardziej wątpić w swój cel, zabijanie przestaje ją cieszyć a kalectwo zaczyna ją męczyć. Staje się nałogową narkomanką, zagłuszając w sten sposób ból wspomnień, ból ciała i stratę swojego sumienia. Myślę, że jej zmiana na lepsze sprawiła, że stała się miękka, ale na pewno bardziej ludzka i współczująca. Brawa należą się autorowi, którzy oprócz Murcatto stworzył naprawdę fantastyczną gamę drugoplanowych bohaterów wspierających ją w wypełnieniu misji. Bohaterów bardzo złożonych, przeżywających różne problemy o bardzo ciekawych rysach psychologicznych. Najciekawszą i najbardziej nietuzinkową postacią według mnie był osiłek Przyjazny. Od początku był wyobcowany, niezdolny do kontaktów z innymi ludźmi. Szukał symetrii w otaczającym go świecie. Sam budował swój własny świat zbudowany z liczb, tworząc go prostszym i przejrzystszym do ogarnięcia. Świat,c gdzie nie ma miejsca dla dysharmonii, gdzie początek ma swój koniec, a yin łączy się z yang. Stał się niejako ostoją i opoką. Oprócz niego autor prowadzi narrację również z punktu widzenia zdradzonego generała, który stał się alkoholikiem i upadł na dno, filozofującego truciciela, czy idealisty Dreszcza, który z czasem odkrył, że na świecie miejsce jest tylko dla realistów.
Moją pierwszą myślą po przeczytaniu książki, było to, że jest to świetny materiał na film wyreżyserowany przez Quentina Tarantino. Ba! Nawet przeżywałam małe deja vu, gdyż historia jest bardzo podobna do scenariusza „Kill Billa”. W obu przypadkach bohaterka zostaje zdradzona przez bliską sobie osobę, budzi się na stole operacyjnym i przysięga krwawą zemstę na wszystkich swoich oprawcach. Brzmi podobne? Możliwe. Jeszcze do tego dorzucić hektolitry krwi, brutalność, mnóstwo przekleństw i voila wyszedł przepis na bardzo zimne danie. Dla wszystkich wielbicieli gatunku jest to pozycja obowiązkowa. Czytelników, którzy oczekują delikatności, muszę ostrzec – tu tego nie znajdziecie. Pamiętajcie – zemsta jest czystym szaleństwem, które zawsze wymyka się zdrowemu rozsądkowi. A ja, na koniec mogę tylko polecić tę pozycję, gdyż dawno nie czytałam tak wielowątkowej, ciekawej i nietuzinkowej książki.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/zemsta-najlepiej-smakuje-na-zimno-joe.html
Czym jest zemsta każdy wie. Jest to działanie, gdzie wyłącza się rozum, a do głosu dochodzi rozgoryczenie, gniew, niemoc, nienawiść w najczystszej, zwierzęcej formie. Zemsta w zależności od motywu może być słodka lub gorzka, krwawa i bezlitosna, bolesna i brutalna, ciepła lub też zimna. Zimna, bo trzeba odrzucić swoje człowieczeństwo, stać się bezduszną machiną, odciętą od...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-09-16
Wilkołaki i urban fantasy. Niby jest to oklepany temat, który był już przedstawiany w różnych wersjach i kombinacjach. Dlatego z dystansem podeszłam do tej historii, nie sądząc, że tak bardzo wsiąknę w świat wykreowany przez Patricię Briggs. Jest to mój pierwszy kontakt z twórczością tej pani, mimo że od dawna nastawiałam się na przeczytanie jej najsłynniejszej serii o Mercedes Thomson. Jednak zawsze odkładałam te książki na rzecz innych, moim zdaniem bardziej ciekawszych pozycji. I byłam w takim błędzie! Styl pisania Patricii Briggs, świat, który kreuje oraz złożone charaktery jej bohaterów urzekły mnie od pierwszych stron. Nie mogłam przestać czytać coraz bardziej przeżywając perypetie bohaterów – najpierw w wietrznym Chicago, a następnie w mroźnej i zimowej Montanie.
Cała historia zaczyna się mało ciekawie. Ot, wilkołaczyca Anna wykonuje telefon do Alfy wilkołaczego światka Ameryki Północnej – Marrocka, by złożyć donos na swojego pana. Nie wie jeszcze, że ten telefon zmieni jej życie nie do poznania, a zmiana zaważy na jej przyszłości. Tendencyjne? Możliwe, ale urban fantasy jest specyficznym gatunkiem, który rządzi się swoimi prawami. Jednakże tu mamy wyjątek – bohaterkę Annę, która niczym nie przypomina napompowanych energią silnych kobiet, które z łatwością przechodzą przez życie, rozstawiając innych po kątach. Anna jest smutną, zalęknioną i wycofaną bohaterką, przez co ciężko mi było na początku się z nią zżyć. Jednakże, im dalej czytałam, tym bardziej ją podziwiałam i zaczęłam czuć do niej sympatię. Dziewczyna nie miała lekko. Nie dość, że została przeminiona wbrew swojej woli, to jeszcze przez trzy lata musiała znosić przemoc zarówno fizyczną, jak i psychiczną ze strony swojego stada. Stada, które powinno ją chronić, wspierać w potrzebie, dbać o jej dobre imię i dobrobyt. To, co dostała, zaważyło na jej psychice oraz nastawieniu do życia i do obcych. Nie dość tego, jest jeszcze Omegą – specjalnym wilkołakiem, który dzięki swojej wrodzonej dobroci i spokojowi może z łatwością przynieść ukojenie innym, którzy tego bardzo potrzebują. Telefon, który Anna na początku wykonuje jest pierwszym krokiem, który stawa ku swojej przemianie. W nagrodę los rzuca jej pod nogi syna Marroca – Charlesa, wilczego egzekutora, który przybywa do Chicago rozprawić się z nieprzestrzegającym przepisów i zasad stadem Anny.
W tym momencie autorka delikatnie wprowadza wątek romantyczny. On, wielki i szacowny odludek, który nie lubi zgiełków miast, śmierdzących benzyną samochodów i wszędobylskich komórek i ona, nieśmiała, biedna szara myszka bojąca się własnego cienia. Może być to przepis na typowy romans serwowany obecnie przez sporą rzeszę autorów przeróżnych gatunków, ale pani Briggs idzie w innym kierunku – nie skupia całej uwagi na tym wątku, ale pokazuje przemianę wewnętrzną zarówno Anny, jak i Charlesa. Dzięki uczuciu dojrzewają, uczą się siebie nawzajem, poznają czym jest zaufanie. Jest to może niekonwencjonalny romans, ponieważ bohaterowie już od pierwszego wejrzenia uznali siebie za towarzyszy, czyli po wilczemu, za partnerów, ale ich historia jest słodka i piękna, przy okazji pokazując, że niemożliwe staje się możliwe, wystarczy tego chcieć i o to walczyć.
Historia, którą opowiada „Wilczy trop” jest trochę podobna do gawędy, którą opowiada się przy ognisku czy w zaciszu własnego domu przy cieple ognia w kominku. Jest ciekawa, pełna niespodzianek i zwrotów akcji, wywołująca u czytelnika skrajne emocje, od szczęścia do niepokoju i przerażenia. Wszystko się może zdarzyć, nigdy nie wiadomo co stanie się za 10 czy 100 stron. Akcja jest nieprzewidywalna, jest jak narkotyk, który wręcz woła „jeszcze jeszcze”. Nie można się oderwać od pochłaniania kolejnych zdań, stron i rozdziałów. Mimo że akcja dzieje się w zamkniętej społeczności i na odludziu, autorka przedstawia szereg bohaterów, z których punktu widzenia prowadzi narrację. Czytając wchodzimy kolejno do głów skomplikowanych postaci, które na pierwszy rzut oka wydają się proste i nijakie, ale po chwili wyłaniają się w pełnej chwale i prezentują na co ich stać. Dzięki temu „Wilczy trop” nabiera charakteru i staje się książką, obok której nie można przejść obojętnie. Dlatego polecam ją każdemu, zarówno wielbicielem twórczości Patricii Briggs, czy osobom takim jak ja, lubiącym dobre historie, które potrafią choć na chwilę przenieść nas do innego, może nie pięknego i lepszego świata, ale na pewno interesującego i bardziej charakternego.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/wilczy-trop-patricia-briggs.html
Wilkołaki i urban fantasy. Niby jest to oklepany temat, który był już przedstawiany w różnych wersjach i kombinacjach. Dlatego z dystansem podeszłam do tej historii, nie sądząc, że tak bardzo wsiąknę w świat wykreowany przez Patricię Briggs. Jest to mój pierwszy kontakt z twórczością tej pani, mimo że od dawna nastawiałam się na przeczytanie jej najsłynniejszej serii o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-09-02
Aż ciężko mi to napisać, ale „Drugi grób po lewej” podobał mi się o wiele bardziej w porównaniu do części pierwszej. Dlaczego? Jest tu o wiele więcej akcji, zagadka jest jeszcze bardziej pokręcona, a autorka jeszcze bardziej podkręca humor, który dalej jest wręcz zaraźliwy. Bije tej pani pokłony, za to, że taki bardzo pospolity gatunek literacki przekształciła w coś nowego. Nie ma u niej typowych schematów, nigdy nie wiadomo czego się można spodziewać, a powiedzonka Charley są jeszcze bardziej szalone, co wręcz wywołuje napady dzikiego śmiechu. Strzeżcie się smutasy!
W tej części, Charley dalej jest Ponurym Żniwiarzem, której celem i misją życiową jest przeprowadzenie umarłych duszyczek w stronę światła, potocznie zwanego Niebem. Zamiast upragnionego odpoczynku po złapaniu handlarza żywym towarem, Charley zostaje zatrudniona przez swoją asystentkę/najlepszą przyjaciółkę Cookie do odkrycia co stało się z jej koleżanką Mimi, która w tajemniczy sposób zniknęła z powierzchni ziemi i z radarów jej rodziny. W międzyczasie wszystkie podejrzane osoby giną, albo popełniają samobójstwo. Zegar tyka, podejrzanych brak i jeszcze wszystko komplikuje pojawienie się wysoko postawionego przyszłego senatora. Sprawa, która na początku wydawała się prosta, coraz bardziej się gmatwa, zmuszając dzielne dziewczyny do odkrycia tajemnicy sprzed lat.
Charley nie byłaby sobą, gdyby dalej nie pakowała się w kłopoty, ratując przy okazji swoją „rodzinę Adamsów”, bliżej zaznajamiając się z panem Chao i jego wesołą kompanią, krzyżując spojrzenia i kulki z pistoletu z pewną dwójką fałszywych agentów i odkrywając pewnego pasażera na gapę w bagażniku samochodu Cookie. Na jej uzależnienie od kofeiny z pomocą przychodzi ekspres zwany Panem Kawusiem, który ma do spełnienia misję niemożliwą, czyli utrzymać w ryzach jej ADHD.
Pojawia się też cud miód Reyes o ciele modela i duszy diabełka. Po tym jak w tajemniczy sposób zniknął z radaru policjantów po wybudzeniu się ze śpiączki, ukrył swoje ciało, aby ratować Charley. Okazuje się, że na ziemi zrobiły sobie przystanek hordy krwiożerczych demonów, których celem jest znalezienie bram do Nieba. Wielki Zły dalej nawiedza bohaterkę nocną porą, ale powolutku chowa swoje diabelskie ostrze i nie bawi się już w rozpruwacza kręgosłupów. Autorka dalej nie śpieszy się z odkrywaniem kart z jego przeszłości. Mamy tu więc kilka niesamowitych opowieści z więzienia, spotkanie z jego najlepszymi przyjaciółmi i fan club wraz z psychotyczną udawaną żoną Reyesa! Okazuje się, że twittowanie i blogowanie o życiu więźniów jest dosyć dochodowym interesem, zwłaszcza jeśli do głosu dochodzą pewne fotki spod prysznica.
Zakończenie było zarówno świetne, zaskakujące, jak i smutne. Nie spodziewałam się, że tak to się wszystko potoczy, a to niewątpliwy plus. Książkę dalej się pochłania z prędkością światła i już nie mogę się doczekać kolejnego tomu. Jedynie szkoda mi Reyesa i tego, że tak mało go było! Ale Charley i jej przygody skutecznie to rekompensują;) Polecam tę serię każdemu, kto lubi niebanalne i ciekawe historie, gdzie romans nie stanowi głównego wątku, ale toczy się powoli i leniwie wokół głównej zagadki;)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/drugi-grob-po-lewej-darynda-jones.html
Aż ciężko mi to napisać, ale „Drugi grób po lewej” podobał mi się o wiele bardziej w porównaniu do części pierwszej. Dlaczego? Jest tu o wiele więcej akcji, zagadka jest jeszcze bardziej pokręcona, a autorka jeszcze bardziej podkręca humor, który dalej jest wręcz zaraźliwy. Bije tej pani pokłony, za to, że taki bardzo pospolity gatunek literacki przekształciła w coś nowego....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-08-29
„Lepiej widzieć nieżywych, niż samemu nie żyć”
Tym sympatycznie brzmiącym motto wita nas niepozorna na pierwszy rzut oka współczesna kostucha. Zapomnijcie o mrocznym żniwiarzu ubranym w czarną szatę z kosą ociekającą krwią biednych duszyczek. To nie ta bajka. Obecnie ta fucha polega nie na gnębieniu umarłych, ale na zachęceniu ich w bardziej kulturalny sposób, na przejście w stronę światła. Wydaje się, że to praca marzenie, ale nic bardziej mylnego.
• Po pierwsze, umarlacy nie zawsze są chętni podążać w stronę przysłowiowego słońca, więc stają się wrzodem na tyłku.
• Po drugie, umarlacy zawsze chcą domykać niezakończone sprawy ze swojego życia. Pal licho przekazanie kilku słów pocieszenia rodzinom, ale pomaganie w pisaniu nowych testamentów, błagania o nawiązanie kontaktu z najbliższymi lub trywialne prośby o wyłączenie kuchenek gazowych sprawia, że dalej są wkurzającym wrzodem na tyłku.
• Po trzecie, umarlacy zawsze chcą wyjaśnić przyczynę swojej śmierci, nieważne czy miała ona miejsce obecnie czy pół wieku wcześniej, co pociąga za sobą uczestniczenie, często w niebezpiecznym śledztwie. Jednak czym byłoby życie bez odrobiny niebezpieczeństwa?
• Po czwarte, umarlacy bez problemu przenikają przez ściany. Wyobraźcie sobie, że myjecie się w łazience, a tu taki nieproszony gość wypada z prysznica. Niezbyt przyjemne i mało higieniczne.
• Po piąte, umarlacy są duchami, czy też bardziej adekwatnie bytami, które utknęły między dwoma wymiarami, co znaczy, że rozmawianie z nimi w miejscu publicznym może spowodować, że zostaniemy uznani za lekko mówiąc, niespełnych rozumu. Chociaż lepsze to niż zamknięcie w pokoju bez klamek.
To takie małe ostrzeżenie, ale na szczęście dla nas, z tą fuchą to już trzeba się urodzić.
Główna bohaterka powieści – Charley Davidson (skojarzenie ze słynnym motorem jest jak najbardziej na miejscu) wykonuje swoją pracę w wdzięczny i profesjonalny sposób. Przygarnie każdą biedną duszyczkę, wszystkich wysłucha i jeszcze zaoferuje swoje usługi jako prywatny detektyw. Tym sposobem pomaga rozwiązać pozornie niewyjaśnione i pogmatwane zagadki brutalnych morderstw, ponieważ a) rozmawia ze zmarłymi ofiarami i b) ofiary zawsze wiedzą kto ich wykończył i znają miejsce swojej śmierci. Jest więc śledczą idealną, na którą zazdrosnym okiem patrzą wszyscy policjanci wydziału w Albuquerque. W praktyce zajmuje się też bardziej ludzkimi przestępstwami, czyli tropieniem niewiernych i lubiących przemoc domową małżonków czy odnajdując zaginione psy. Normalka. Jako prywatny policyjny konsultant, czyli osoba od najbardziej brudnej roboty, razem ze stróżami prawa stara się odnaleźć zabójcę trzech prawników, którzy w aktywny sposób (nawet po swojej śmierci!) pomagają Charley naprowadzając ją na nowe tropy i poszlaki w śledztwie. Jakby tego było mało, co noc odwiedza ją pewien tajemniczy i przy okazji gorący gość ze snów, którego tożsamość urocza bohaterka bardzo usilnie stara się poznać.
Mimo oczywistego braku snu, nadmiaru pracy i ADHD, Charley jest świetnie wykreowaną postacią. Niczego się nie boi, ponieważ żaden duch jest jej nie straszny. Z wrodzoną gracją manewruje między nieumarłymi, jak i ciągle żyjącymi świadkami, często angażując się w niebezpieczne sytuacja. Dla niej niebezpieczeństwo daje życiu smaczek, chętnie da się pobić, zrzucić z dachu lub wybrać się na policyjną obławę. Jak by nie było, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Im bardziej jest twarda, tym bardziej ma szalone pomysły i niewyparzony język. Jej śmieszne i często bardzo prawdziwe wypowiedzi wywołują atak niekontrolowanego śmiechu. Oby więcej takich bohaterek w literaturze! Z kolei Reyes jest… nie ma odpowiednich słów, aby go opisać. Jest świetnie wykreowanym, tajemniczym bohaterem, który jeszcze wiele namiesza w kolejnych częściach. Szkoda mi tylko tego, że tak rzadko pojawiał się w tej książce, ale dzięki temu autorka w umiejętny sposób odkrywała karty z jego przeszłości, sprawiając, że stał się jeszcze bardziej zagadkowy. Najjaśniejszą postacią, czyli (nie)prawdziwym aniołkiem był Angel. Ten młodociany, umarły, 13-letni gangster był przezabawnym, ale też smutnym chłopakiem. Pracuje jako naganiacz klientów Charley, jej osobisty detektyw, który po prostu nie chce odejść w stronę światła ze względu na swoją ciągle żyjącą matkę. To pokazuje jak wygląda prawdziwa miłość, nawet zza grobu.
Jest to naprawdę świetny, świeży start nowej serii. Książkę się wręcz pochłania, coraz bardziej wciągając się w tajemniczy świat kostuchy. Jej przygody są ciekawe, ale jednocześnie bardzo realistycznie opisane. Jeśli liczycie na jakieś gadki – szmatki i nic nie wnoszące opisy to tu ich nie znajdziecie. Humor, jaki serwuje nam autorka na każdej stronie jest nieziemski, dzięki czemu konwencja w jakiej napisana jest książka, nie jest taka stricte paranormalna, co jest taką miłą odmianą od tych wszystkich wampirzo/wilkołaczych romansów. Jedynie razi mnie polskie wydanie, zwłaszcza jeśli chodzi o przekład – tłumaczenie często kuleje, co powoduje, że kilkakrotnie trzeba się wczytywać w zdania żeby zrozumieć co autorka miała na myśli. Jest to niewątpliwy minus, jednak może niektórym nie przeszkadzać. Zależy to od podejścia do polskiej ortografii. Warto także zwrócić uwagę na świetne cytaty i motta, które znajdują się przed każdym rozdziałem. Jakby nie było, uśmiech na twarzy będzie gwarantowany, ponieważ zdaniem Charley „w życiu nie chodzi by odnaleźć siebie. Głównie chodzi w nim o czekoladę”. Tym słodkim akcentem, na koniec mogę tylko gorąco zachęcić do przeczytania tej śmiesznej i nietuzinkowej książki. Mogę tylko ostrzec przed napadami dzikiego śmiechu, ale śmiech to zdrowie, więc nie ma czym się przejmować;)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/pierwszy-grob-po-prawej-darynda-jones.html
„Lepiej widzieć nieżywych, niż samemu nie żyć”
Tym sympatycznie brzmiącym motto wita nas niepozorna na pierwszy rzut oka współczesna kostucha. Zapomnijcie o mrocznym żniwiarzu ubranym w czarną szatę z kosą ociekającą krwią biednych duszyczek. To nie ta bajka. Obecnie ta fucha polega nie na gnębieniu umarłych, ale na zachęceniu ich w bardziej kulturalny sposób, na przejście...
2013-08-19
Szklany tron należy do tych książek, które sprawiają niemałą trudność w ocenie. Jest tu wszystko co powinno znaleźć się w porządnym fantasy – mamy wymyśloną przez autorkę krainę, dzielną bohaterkę walczącą o większe dobro, mroczne zło czające się by pochłonąć świat, magię, tajemnicze amulety i znaki, nadciągające widmo wojny oraz wszechobecny nastrój średniowiecza. Niby zawarte jest wszystko, a w istocie historia ani ziębi, ani grzeje. Jest to po prostu jedna z wielu książek traktująca o tym samym, która w istocie nie wyróżnia się niczym szczególnym.
Jak czytamy w wywiadzie zamieszczonym na końcu książki, historia ta została zainspirowana baśnią, a dokładnie muzyką pochodzącą z Kopciuszka. Punktem wyjścia dla autorki stanowił bal, na którym książę zakochuje się w ubogiej służącej. Autorka poszła w zupełnie inną stronę, bardziej mroczną, ponieważ jej Kopciuszek przyjął twarz osiemnastoletniej i przy okazji najsłynniejszej zabójczyni w Adarlanie - Celaeny Sardothien. Bohaterkę poznajemy na samym początku, jako więźnia obozu śmierci. Została skazana za swoje zbrodnie przez złego i wielce mrocznego króla, którego bohaterka niewyobrażalnie nienawidzi za żywot jaki jej zgotował. Jednakże los wyciąga dziewczynie pomocną dłoń, splatając jej wątek z osobą królewskiego syna - Doriana Havilliarda, który wspaniałomyślnie proponuje jej wybawienie z obozu. Niestety, droga ta wcale nie będzie usłana różami. Aby być wolną, Calaena musi wywalczyć sobie pierwsze miejsce w turnieju, w ramach którego zostanie wybrany Obrońca wielce znienawidzonego króla. Bohaterka łapie los w swoje ręce i zgadza się na to niewdzięczne zadanie, by w ostateczności wywalczyć upragnioną wolność.
Większa część książki opisuje zmagania wyjętych spod prawa morderców, złodziei, buntowników o tytuł Obrońcy. O ile pierwsze próby opisywane są z wielką starannością w szczegóły, to im dalej w las, tym bardziej lakonicznie autorka traktuje postrzegalne zadania, wspominając o nich w jednym zdaniu. Powoduje to, że zmagania Calaeny o upragnioną wolność nie ciekawią tak jak powinny. Za to autorka w sposób interesujący przedstawiła całą otoczkę Prób – mordercze treningi, czy to z własnymi trenerami czy z pozostałymi zawodnikami, kolejne testy, w których nie liczy się ile uczestników podczas nich umrze. Ważne są zakłady i pieniądze, które tracą ich sponsorzy w przypadku przegranej. Pokazuje to jaki materialistyczny jest dwór Havilliardów i członków Rady Królewskiej. Nie liczy się dla nich wartość ludzkiego życia, ale to, ile zawodników ich kandydat będzie w stanie zabić/prześcignąć. Jakby tego mało, w pałacu budzi się pradawne, mroczne zło, które z metodyczną skrupulatnością morduje poszczególnych uczestników Prób, wprowadzając zamęt i strach w sercach gawiedzi.
Bohaterowie wykreowani przez autorkę są płascy i nijacy, nie da się nawiązać z nimi żadnej więzi. Ich działania były mi obojętne, nie potrafiłam cieszyć się z osiągnięć Calaeny, ani potępiać i nienawidzić króla. Główna bohaterka, mimo tego, że jest najsłynniejszą zabójczynią, która posłała do piachu niezliczoną ilość ludzkich istnień, jest w istocie kruchą i delikatną dziewczynką. Najchętniej cały dzień spędzałaby w bibliotece w otoczeniu wielu książek, na balach, spotkaniach towarzyskich, grając na pianinie niż po prostu walcząc z bandą opryszków. Takie przedstawienie bohaterki gryzie się z jej zawodem i tym bardziej ciężko było mi uwierzyć w jej profesję. W dodatku jest ona również osobą bardzo skrytą, o swoim życiu mówi półsłówkami. W istocie daje to autorce pole manewru, aby w następnych częściach bardziej i dokładniej można było rozwinąć tajemniczą przeszłość Calaeny. Z kolei męscy bohaterowie, a więc książę i kapitan straży głównie zachowywali się w dziecinny i mało dojrzały sposób. Niby lubili, ba nawet pożądali Calaenę, ale kompletnie nie mogli sobie z tymi cieplejszymi uczuciami poradzić. Patrząc z kontekstu całej historii ich postacie są wręcz zbędne, nie wnoszą żadnego polotu. Można stwierdzić, że na razie stanowią jedynie tło przyszłych możliwych romansów/mezaliansów/trójkątów.
Najjaśniejszy punkt całej historii rozpoczyna się gdzieś w połowie książki, gdzie do głosu dochodzi dawno zapomniana i zakazana magia. Pojawiają się tajemnicze wizje, wizyty starożytnej królowej z zaświatów, dziwne symbole wyryte przy ciałach ofiar i na wieży zegarowej oraz mordercza bestia grasująca po zamku. W tym momencie akcja nabiera rozpędu i zmierza prosto do rozwiązania zagadki, która w istocie wcale nie chwyta za serce. Mimo wszystko bardzo przyjemnie czytało się te magiczne wątki, aby samemu w końcu odkryć, kto jest tym „złym” z gamy bardzo wielu bohaterów, przewijających się przez całą książkę.
Na koniec mogę napisać tylko tyle, że nie jest to zła książka, czyta się lekko i przyjemnie, a jest to niewątpliwa zaleta. Ja mimo wszystko szukam w książkach głębi, jakiegoś drugiego dna, czegoś co zmusi mnie do myślenia, do roztrząsania wyborów bohaterów, myślenia nad ich moralnością. Tu tego niestety nie znalazłam. Z drugiej strony jest to dopiero pierwsza część, więc wiele można autorce wybaczyć i można mieć nadzieję, że w „Crown of Midnight” akcja nabierze jakiegoś rozpędu, a charaktery postaci ewoluują. Szkoda też, że autorka zmarnowała potencjał świata jaki wykreowała. Oprócz mapki zamieszczonej na początku książki, gdzie bardzo szczegółowo przedstawiona jest Erilea, nie za wiele wiadomo na temat poszczególnych krain, tak jakby istniała tylko szklana stolica, wokół której pozostałe krainy niby istnieją, a jednak ich nie ma. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem bardzo ciekawa jak ta historia się skończy. A w jaki sposób zostanie napisana? To już w znacznej mierze zależy od autorki;)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/szklany-tron-sarah-j-maas.html
Szklany tron należy do tych książek, które sprawiają niemałą trudność w ocenie. Jest tu wszystko co powinno znaleźć się w porządnym fantasy – mamy wymyśloną przez autorkę krainę, dzielną bohaterkę walczącą o większe dobro, mroczne zło czające się by pochłonąć świat, magię, tajemnicze amulety i znaki, nadciągające widmo wojny oraz wszechobecny nastrój średniowiecza. Niby...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-07-29
Witajcie w post – apokaliptycznym świecie, w którym od pięciu lat panoszy się wirus zwany Behemotem. Życie jakie znaliście, już nie istnieje. Ludzie zostali zredukowani do nic nieznaczących jednostek, które przestały wierzyć w nadejście lepszego jutra. Populacja całego świata została zdziesiątkowana, miasta zniknęły z powierzchni ziemi, a ziemia została spalona. Taki właśnie obraz przyszłości przedstawia Peter Watts w zwieńczeniu swojej trylogii.
Akcja „Behemota” dzieje się dokładnie pięć lat od niepokojącego finału „Wiru”. Lenie Clarke, wraz z pozostałymi ryfterami, stara się koegzystować na dnie morza z ocalałymi korpami, w bezpiecznej przystani zwanej Atlantydą. Jednakże, współpraca między nimi nie układa się tak kolorowo, jakby się mogło wydawać. Ryfterzy i korpy stoją dokładnie po dwóch stronach barykady i ich działania napędzane są przez przeszłe zdarzenia, żywione urazy i doznane cierpienia. Ryfterzy mają za złe to czym się stali, a więc maszynami, które zostały obdarte z człowieczeństwa. Z kolei korpy obwiniają ryfterów o całe zło na świecie, zwłaszcza o rozpowszechnienie śmiercionośnego wirusa. Watts mistrzowsko podpala lont bomby, która po chwili wybucha doprowadzając do zmiany priorytetów, którymi kierują się bohaterowie. Stworzona przez niego, na dnie morza, duszna i pełna napięcia atmosfera, z powrotem wciąga czytelnika w mglisty i brutalny świat, walkę nie o życie, ale o wolność sumienia, zrzucenia odpowiedzialności za upadek świata.
To wzajemne przerzucanie winy i oskarżeń, pozwala bliżej przyjrzeć się psychice bohaterów, zobaczyć jakie emocje nimi kierują i jakie środki są w stanie wykorzystać, byle tylko dowieść swoich racji. W tym morzu oskarżeń najjaśniej świeci postać Lenie Clarke – ryfterki, Mrocznej Madonny, która zamiast odkupienia za ludzkie winy, przyniosła na świat tylko śmierć. Jej przemiana została najbardziej zaakcentowana, ponieważ z pełnej pogardy i tłumionej w sobie złości, stała się niemal antyczną Wiktorią – walczącą o poprawę świata i starającą się naprawić własne winy. Stała się moderatorką, która dostrzega racje wszystkich stron, osobą, która stara się wszystko zrozumieć. Lenie odkryła w sobie pokłady empatii, co nie przeszkadza jej w próbie powrotu do znieczulicy, zdystansowania się do wszystkiego, zwłaszcza do całego świata. Bohaterce z powrotem przyświeca ten sam cel, jednakże jej krucjata skierowana jest tym razem w stronę bliżej niezidentyfikowanej jednostki, która zrzuciła do oceanu wirusa, już nie Behemota, ale jego ulepszoną wersją zwaną B-MAX. Razem z najbliższą sobie osobą, z którą łączy ją dziwny i skomplikowany związek emocjonalny – Kenem Lubinem rusza na powierzchnię, do futurystycznego świata N’AM.
Świat, po jakim przyjdzie im się poruszać nie jest piękny ani bezpieczny. Ludzie ukrywają się w ruinach miast, bojąc się płomieni pochodzących z nieba. Porządek świata został zachwiany: nie ma już korpów, prawołamacze zostali w większości wybici, pozostałe narody i kontynenty walczą ze sobą i boją się biologicznej zagłady, Wir przeszedł dewolucję, stając się niebezpiecznym miejscem pełnym złowieszczych, elektronicznych madonn, a na świecie swoje żniwo zaczął zbierać nowy wirusowy twór, symbolicznie nazwany Seppuku. Jednakże Peter Watts po macoszemu potraktował zdarzenia, jakie dotknęły Ziemię, nie poświęcając im zbyt wiele uwagi. Jest to bolesne, ponieważ czytelnikowi ciężko jest w takim wypadku wczuć się w sytuację świata dotkniętego bio – apokalipsą. Autor rzuca po prostu ochłapy, urywki, które pozwalają w pobieżny sposób przyjrzeć się Ziemi w 2056 roku. Co najsmutniejsze, wizja którą przedstawia Peter Watts wcale nie wydaje się być nierealistyczna, jest wręcz bardzo prawdopodobna. Już dzisiaj ludzie mogą byś świadomi ciągłej inwigilacji władz, rządów międzynarodowych korporacji, rozwoju Internetu, robotyki i biotechnologii, rządów przemysłów farmaceutycznych, które napędzają popyt na chemiczne leki oraz nieustannego i nieuniknionego wyczerpywania się surowców i źródeł energii. Kto wie, może świat wykreowany przez Watts’a wcale nie będzie bajką czytaną do poduszki, ale stanie się kiedyś naszą rzeczywistością?
Cieszę się, że ta książka wywołała we mnie tyle emocji i pozwoliła zastanowić się nad sensem życia, sensem rozwoju technologii i informatyzacji społeczeństwa oraz doprowadziła mnie wręcz do roztrząsania etycznych wyborów bohaterów. Właśnie etyka i moralność jest bardzo akcentowana w „Behemocie”. Jest to zwłaszcza widoczne w postawach pozostałych dwóch bohaterach – Kenie Lubinie i Achillesie Desjardinsie. Obaj zostali uwolnieni od Moralniaka, chemicznego tworu, który rozgrzeszał ich działania, obaj zostali potraktowani Spartakusem i dzięki niemu mogli w końcu podejmować własne decyzje. Ale czy te decyzje były słuszne? Jak może zachowywać się były morderca, który cieszy się z samej chęci zabijania? Jak zmienia się osobowość sadysty seksualnego, którego już nic nie ogranicza? Peter Watts stawia tym samym trudne pytania, na które ciężko jest znaleźć odpowiedź. Z drugiej strony ich portret psychologiczny jest fascynujący i może stanowić niezłe źródło informacji dla ludzi, którzy lubią analizować zachowania nie dających się łatwo zakwalifikować jednostek. Co najważniejsze, w ostatecznym rozrachunku nikt nie otrzymuje boskiego rozgrzeszenia. Lenie nie ratuje świata, a Achilles nie staje się Zbawcą. Jedynie Ken Lubin zdaje się dostrzegać, czym jest większe dobro i tej doktrynie jest wierny od początku do końca.
„Behemot” nie jest lekturą łatwą ani przyjemną. Należy do tych rodzaju książek, którym trzeba poświęcić więcej czasu – czasu nie tylko na czytanie, ale także na kontemplację, rozważanie problemów zawartych w tej historii. Jest to bardzo ciekawe przeżycie zwłaszcza patrząc w kontekście euforii i paranoi spowodowanej przewidywaniem końca świata, tego co go w istocie może spowodować. Jako zwieńczenie Trylogii Ryfterów „Behemot” trzyma poziom poprzednich części – także tu mamy ogrom fachowego słownictwa ze świata chemii, biologii, fizyki czy informatyki, które mogą wywołać zamęt w osobach, które nie specjalizują się w tych dziedzinach. Jednakże i tym razem Peter Watts wyciąga do czytelnika pomocną dłoń poprzez zrozumiałe wyjaśnienie najważniejszych i najbardziej kontrowersyjnych kwestii. Czy mogę polecić tę książkę? Na pewno tak, mimo że wywołała u mnie wiele ambiwalentnych uczuć. Muszę przyznać, że rzadko spotyka się taką książkę, która z jednej strony doprowadza do tego, że nie chce się poznać zakończenia, ale z drugiej strony jest jak narkotyk, który jak najszybciej trzeba zażyć. Ta dwoistość najlepiej podsumowuje całą historię. Pamiętajcie, to nie będzie piękny koniec świata, to będzie początek życia jakiego nie znamy!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/behemot-peter-watts.html
Witajcie w post – apokaliptycznym świecie, w którym od pięciu lat panoszy się wirus zwany Behemotem. Życie jakie znaliście, już nie istnieje. Ludzie zostali zredukowani do nic nieznaczących jednostek, które przestały wierzyć w nadejście lepszego jutra. Populacja całego świata została zdziesiątkowana, miasta zniknęły z powierzchni ziemi, a ziemia została spalona. Taki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-06-22
Robert Langdon ratuje świat już po raz czwarty. Najnowsza książka Dana Browna znów zabiera czytelnika w świat tajemnic i niejasnych symboli ukrytych w słynnych dziełach literackich i malarskich. Tym razem całą akcję napędza tekst Boskiej Komedii – zwłaszcza, jak sugeruje sam tytuł, chodzi tu o Inferno, czyli Piekło. Nie raz z bohaterami przejdziemy, tak jak Dante z Wergiliuszem, 9 kręgów piekła, by spotkać się z samym Szatanem u kresu naszej wędrówki.
Jeśli chodzi o treść to książka oparta jest na podobnej formie jak pozostałe dzieła autora, zwłaszcza na myśl przychodzą mi Anioły i Demony. Akcja dzieje się również we Włoszech – tym razem nie w Rzymie, ale w Florencji i w Wenecji. Dodatkowo, razem z bohaterami zawędrujemy też do … orientalnej Turcji. Autor bardzo drobiazgowo, czasami niczym przewodnik opowie o najważniejszych zabytkach, których notabene nie brakuje w tych historycznych miejscach. Muszę przyznać, że jeśli na początku mi to nie przeszkadzało to im dalej czytałam, tym bardziej mnie to męczyło. Jednakże jeżeli ktoś interesuję się architekturą to na pewno będzie zadowolony czytając bardzo dokładne i niezwykle rzeczowe opisy np. Ogrodów Boboli, pałacu Veccio, pałacu Pitti we Florencji, czy placu św. Marka w Wenecji. A to tylko kilka zabytkowych miejsc, które autor tak drobiazgowo przedstawia.
Jak już wspomniałam akcję napędzają strofy Piekła Dantego. To symboliczne i metaforyczne dzieło nie raz zaskoczy Langdona powodując niemały zamęt również u czytelnika. Nawet jeśli nie znamy Boskiej Komedii, to autor bardzo drobiazgowo opisuje cały poemat, przeplatając tekst wstawkami z życia Dantego – jego kariery, miłości do Beatrice Portinari, wygnania z Florencji i jego tęsknocie za swoim ukochanym miastem. Co lubię u Browna to jego plastyczność opisów dzieł sztuki, w tej konkretnej powieści - obrazujących Dantego i jego słynne dzieło, czyli zaczynamy od portretu Botticelli’ego, przechodzimy pod freski Domenico di Michelino i Giotto di Bondone aż w końcu będziemy mogli spojrzeć na litografie Gustave Dore, obrazujące sceny z Boskiej Komedii.
Jak na Dana Browna przystało nie mogło też zabraknąć Szaleńca – tym razem nazywa sam siebie Cieniem. Jego misja jest też trochę bardziej złożona, chociaż nie brak w niej sensu! Jednakże jego metody nie są do końca tak humanitarne jakby się mogło wydawać. Dlatego zaczynając czytanie książki należy się przygotować na sporo teorii z zakresu biologii, chemii i dosyć zastanawiających i kontrowersyjnych koncepcji dotyczących kierunku w którym zmierza świat i ludzkość.
W książce znajdziemy też pewne organizację, które raz skutecznie, raz nieskutecznie będą krzyżować szyki bohaterom. Tym razem spotkamy się z WHO, czyli World Health Organization oraz z dosyć tajemniczą jednostką zwaną Consortium. Bohaterowi jak zwykle będzie towarzyszyć kobieta – tym razem wybór padł na super inteligentną lekarkę (IQ 208) – Siennę Brooks. Jej wiedza, pamięć i intelekt nie raz uratuje Langdona i naprowadzi go na prostą drogę do rozwiązania zagadki. Jednakże nic na pierwszy rzut oka nie jest tym czym się wydaje, więc w książce znajdziemy sporo zawirować emocjonalnych między bohaterami, zarówno pierwszoplanowymi, jak i tymi pojawiającymi się na dalszym planie.
Książka oczywiście spodoba się fanom stylu autora, który pisze krótkie rozdziały z punktu widzenia wielu postaci oraz (co czasami bywa niebywale wręcz irytujące!) przerywając w kluczowych momentach, potęgując zainteresowanie czytelnika. Dodatkowo wszyscy fani teorii spiskowych, sekretnych korytarzy i przejść, starych obrazów, poematów i rzeźb, dziwnych symboli, ukrytych znaczeń, nowoczesnych gadżetów, historii i pewnych dziwnych rekwizytów ( tym razem w postaci masek, które będą miały olbrzymie znaczenie dla fabuły) będą bardzo usatysfakcjonowani. Reszta czytelników może być niemile zaskoczona z powodu zbyt przewidywalnej i zbyt schematycznej fabuły. Ot, taka lekka książka żeby przeczytać i po prostu zapomnieć.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/inferno-dan-brown-tytu-oryginau-inferno.html
Robert Langdon ratuje świat już po raz czwarty. Najnowsza książka Dana Browna znów zabiera czytelnika w świat tajemnic i niejasnych symboli ukrytych w słynnych dziełach literackich i malarskich. Tym razem całą akcję napędza tekst Boskiej Komedii – zwłaszcza, jak sugeruje sam tytuł, chodzi tu o Inferno, czyli Piekło. Nie raz z bohaterami przejdziemy, tak jak Dante z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-12-31
2013-12-30
2013-12-24
2013-12-23
2013-12-22
2013-10-24
2013-11-27
2013-12-12
2013-11-07
2013-12-19
2013-12-14
Dawno nie czytałam tak niespójnej książki i długo zastanawiałam się jakby ją ocenić! A wszystko zapowiadało się tak pięknie. Ale po kolei – główną bohaterką jest tutaj policjantka i równocześnie wiedźma Dora Wilk (jej magiczne alter ego to Jada). Po matce odziedziczyła magię płodności, a po ojcu magię Pani Północy, co sprawia, że jest rozdarta między różne światy. Przez całą książkę zastanawia się czy lepiej być bardziej ludzką, mieszkać w Toruniu, dalej łapać wrednych bandytów i być przykładną policjantką czy może przenieść się do magicznego Thornu zostać już przykładną wiedźmą, dalej łapać wrednych, ale magicznych bandytów. Jak przystało na prawdziwą heroinę kopie tyłki z prędkością światła, jest pewna siebie (co tylko nam pokazuje, że brawurą chce zatuszować jaka jest w rzeczywistości słaba i nieszczęśliwa swoim dwubiegunowym/dwuświatowym życiem). Uważa siebie za superlaskę, której nikt się nie oprze (nieważne czy diabeł, anioł, magiczny psychol, koledzy z komendy czy nawet obleśny prokurator) i co jest najbardziej irytujące - za łatwo jej wszystko w życiu przychodzi (oby więcej było takich policjantów z szóstym zmysłem!).
Wątek romantyczny – oczywiście jest! Tym razem mamy … trójkącik z diabłem i aniołem. Wszystko byłoby super, gdyby można było chociaż wyniuchać jakąś chemię między bohaterami. Jednakże nie ma nic, nada! W skrócie - cała sytuacja polega na tym, że chcą, ale nie mogą, pożądają się, ale wolą być przyjaciółmi itp. itd. To jest już takie męczące! Ile książek ostatnio powstało o romantycznych problemach, autorzy proszę, czasami warto się trochę wysilić i napisać coś innego!
Na plus na pewno mogę zaliczyć postać diabełka Mirona i aniołka Joshua. Są świetnie wykreowani, nie sposób ich nie lubić i nie przeżywać ich małych i większych dramatów w świecie nieba i piekła. Na pewno bardzo ciekawie Jadowska potraktowała system jakim rządzą się niebiosa, ponieważ rada anielska jest bardziej diabelska! Pan Piekła wymięka w porównaniu z archaniołem Rafaelem i Gabrielem. Przyznaję jest to bardzo ciekawa koncepcja, z którą także można się spotkać czytając inną polską serię – „Zastępy anielskie” napisaną przez Maję Lidię Kossakowską.
Muszę przyznać, że wątek kryminalny jest nieciekawy i nijaki. Zarówno jeśli chodzi o śledztwo Dory w realnym życiu, jak i śledztwo nadnaturalne. Wszystko zostaje bardzo szybko rozwiązane, bez żadnej iskry i napięcia. Co najsmutniejsze, już w połowie książki było mi obojętne kto jest tym niegodziwym magiem, który porywa nadnaturalne istoty. Z kolei wątek zabójstwa starszej pani był bardzo przerysowany. Strasznie męczyły mnie dywagacje Jadowskiej o jedynym słusznym radiu, jedynej słusznej partii, moherach itp. Za dużo tu było uprzedzeń i polityki. Jak chcę posłuchać o tym to po prostu włączam TV! Od książki tego już nie wymagam. Oprócz tego Aneta Jadowska zawarła w książce o wiele więcej swoich przemyśleń - ja wiem, że można nie lubić hip-hopu, który może i ma czasami płytkie teksty, że można nie lubić amerykańskich komedii i filmów sensacyjnych, ale czy wszyscy muszą o tym wiedzieć? Albo inaczej – czy wnosi to cokolwiek do fabuły? Raczej wątpię. Dla mnie to wszystko było pisane po to, aby tylko zapchać tekstem jeszcze parę stron i koniec końców wyszło to nienaturalnie sztucznie.
Podsumowując – książka nie jest ani nowatorka ani zbytnio ciekawa. Wszystkie pomysły już wcześniej zostały użyte. Na szczęście historyjkę czyta się szybko i nie trzeba zbytnio myśleć nad treścią (co dla niektórych chyba jest jedynym plusem przy tego typu historiach!). Jednakże czytanie po to, aby przeczytać i nic nie wynieść z treści jest moim zdaniem bezsensowne. Jako wakacyjna książka na leżak jest idealna i tylko w takiej wersji mogę tylko polecić;) W innym wypadku pamiętajcie , że czytacie na własną odpowiedzialność;)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/zodziej-dusz-aneta-jadowska.html
Dawno nie czytałam tak niespójnej książki i długo zastanawiałam się jakby ją ocenić! A wszystko zapowiadało się tak pięknie. Ale po kolei – główną bohaterką jest tutaj policjantka i równocześnie wiedźma Dora Wilk (jej magiczne alter ego to Jada). Po matce odziedziczyła magię płodności, a po ojcu magię Pani Północy, co sprawia, że jest rozdarta między różne światy. Przez...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to