-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2024-03-10
Mam dziwny problem z tym autorem, bo dwie jego książki były moim zdaniem rewelacyjne (Britt-Marie i Ove), a ta jest drugą po "Mieście Niedźwiedzia" której zmęczyć nie mogę i poddałam się już na czterdziestej drugiej stronie. Zupełnie nie zaciekawiła mnie ani akcja (powolna), ani bohaterowie. A tyle dobrych opinii... No niestety, ja nie daję rady, nie oceniam.
Mam dziwny problem z tym autorem, bo dwie jego książki były moim zdaniem rewelacyjne (Britt-Marie i Ove), a ta jest drugą po "Mieście Niedźwiedzia" której zmęczyć nie mogę i poddałam się już na czterdziestej drugiej stronie. Zupełnie nie zaciekawiła mnie ani akcja (powolna), ani bohaterowie. A tyle dobrych opinii... No niestety, ja nie daję rady, nie oceniam.
Pokaż mimo to"Małe sekrety" Jennifer Hillier oceniłam na 6. Przy "Ty będziesz następna" poddałam się na 70 stronie. Ani mnie to nie zaciekawiło, ani nie wciągnęło. Szkoda czasu. Następnej książki tej autorki nie będzie.
"Małe sekrety" Jennifer Hillier oceniłam na 6. Przy "Ty będziesz następna" poddałam się na 70 stronie. Ani mnie to nie zaciekawiło, ani nie wciągnęło. Szkoda czasu. Następnej książki tej autorki nie będzie.
Pokaż mimo to2023-01-28
Dotarłam do okrągłej 60 strony i tyle mi wystarczyło. Początkowo lektura zapowiadała się nawet całkiem nieźle (pomijając plastyczne opisy przeróżnych wydzielin), ale po kilkudziesięciu stronach znudziła mnie niepomiernie. Niby dużo się działo, jednak wszystko - że tak powiem - na jedno kopyto. A i humor trochę nazbyt prymitywny jak dla mnie. Ani mnie to bawiło, ani interesowało. Odłożyłam bez żalu i nie polecam.
Dotarłam do okrągłej 60 strony i tyle mi wystarczyło. Początkowo lektura zapowiadała się nawet całkiem nieźle (pomijając plastyczne opisy przeróżnych wydzielin), ale po kilkudziesięciu stronach znudziła mnie niepomiernie. Niby dużo się działo, jednak wszystko - że tak powiem - na jedno kopyto. A i humor trochę nazbyt prymitywny jak dla mnie. Ani mnie to bawiło, ani...
więcej mniej Pokaż mimo toKompletnie mnie nie zainteresowała fabuła tej książki. Ani bohaterowie. Odłożyłam bez żalu, szkoda czasu.
Kompletnie mnie nie zainteresowała fabuła tej książki. Ani bohaterowie. Odłożyłam bez żalu, szkoda czasu.
Pokaż mimo to2021-12-16
Dawno tak się nie ubawiłam... oj, dawno! jak przy czytaniu - a właściwie przeglądaniu tej arcyciekawej pozycji! To był strzał w ciemno w bibliotece - jako że przed wielu laty interesowałam się pochodzeniem, wierzeniami i obyczajami dawnych Słowian, zaintrygował mnie tytuł... cóż, pomyślałam, że może dowiem się czegoś nowego. I zaiste, dowiedziałam się! :)
O autorze wcześniej nie słyszałam, nie wiedziałam kto zacz i gdy przeglądałam książkę... po prostu nie dowierzałam :) Najpierw było zaskoczenie i przecieranie oczu ze zdziwienia... później ogarnął mnie śmiech... a na koniec przyszła refleksja, że takiego steku bzdur dawno już nie widziałam :)
Co się ubawiłam, to moje! Dopiero później zajrzałam na LC, poczytałam opinie... i zauważyłam, że "Rodowód Słowian" otagowany jest tutaj jako "teorie spiskowe" i "pseudonauka" ;) Całkowicie zasłużenie! Autor miał piękną koncepcję i urocze wyobrażenia, niestety całkowicie mijające się z prawdą historyczną.
Jak przeczytałam, że "Zurych" brzmi jak "córka" (nasi tam byli!), a lotnisko paryskie "Orly" dla każdego Słowianina kojarzy się z "latającymi orłami"... to też już miałam pełen odlot - jak te latające orły! - a nie wiedziałam jeszcze co będzie dalej! Nazwa Ateny również wywodzi się z języka Słowian, że nie wspomnę o Oslo i Sztokholmie :) I o Himalajach! I prawdopodobnie najlepsze: "(...) część z nich zamieszkała na lądzie w zakolu Tamizy, nazywając tę osadę po prostu lądem (...) Tak powstała obecna nazwa London (...) Choć przecież tak naprawdę powinno się to miasto nazywać Lądek." No i faktycznie! Była o tym przecież mowa w "Misiu" - klasyce polskiego kina! :D Nie ma takiego miasta: Londyn! :D
"Nazwiska Szkotów mają w sobie element prasłowianski." Żebym 300 lat żyła, nie wpadłabym na to :) A "Portugalia zwana była dawniej Sueve (...) Jest to nic innego tylko określenie Sławów (...), którzy dotarli na półwysep Iberyjski (...) by tam założyć kolonię (...)" :D
Itd, itp, i wszystko w ten deseń. Mocne trzy gwiazdki! Naprawdę dawno się tak nie uśmiałam i za to autorowi dziękuję... właściwie jestem rozbawiona już drugi dzień :) Jak tylko o tym pomyślę.
Polecam jeśli ktoś chce sobie znacząco poprawić humor. Zwłaszcza Słowianom pragnącym dowartościowania! Uśmiech z twarzy nie schodzi :)
Dawno tak się nie ubawiłam... oj, dawno! jak przy czytaniu - a właściwie przeglądaniu tej arcyciekawej pozycji! To był strzał w ciemno w bibliotece - jako że przed wielu laty interesowałam się pochodzeniem, wierzeniami i obyczajami dawnych Słowian, zaintrygował mnie tytuł... cóż, pomyślałam, że może dowiem się czegoś nowego. I zaiste, dowiedziałam się! :)
O autorze...
No cóż. Jeśli książka spoczywa na mojej półce "teraz czytam", a zarazem w szufladzie koło łóżka od ponad pół roku, to już chyba nie ma nadziei... Nie zmęczyłam. Zakładka utknęła na stronie 64 (w trakcie rozdziału ósmego) w okolicach marca b.r. Chyba najwyższa już pora ją wyjąć i odpuścić sobie.
Nie oceniam, nie śmiem. Ale nie podobali mi się bohaterowie, grupka antypatycznych i wiecznie zapijaczonych ochlapusów. Polubiłam tylko Pirata i jego psy - i naprawdę obawiałam się o jego losy, kiedy rzeczeni bohaterowie się nim zainteresowali. Nie wiem co było dalej... może lepiej nie wiedzieć. Nie chcę czytać o przygnębiających pijaczkach. Książkę polecił mi mąż, który czytał ją w latach młodości... no cóż, może i ja się spóźniłam jakieś dwie dekady. Ale nie sądzę. Dziękuję, nie mogę.
No cóż. Jeśli książka spoczywa na mojej półce "teraz czytam", a zarazem w szufladzie koło łóżka od ponad pół roku, to już chyba nie ma nadziei... Nie zmęczyłam. Zakładka utknęła na stronie 64 (w trakcie rozdziału ósmego) w okolicach marca b.r. Chyba najwyższa już pora ją wyjąć i odpuścić sobie.
Nie oceniam, nie śmiem. Ale nie podobali mi się bohaterowie, grupka...
Przykro niezmiernie, że po wszystkich pozostałych książkach Wallera (z cudownym "Co się wydarzyło w Madison County" na czele) tej akurat nie udało mi się dokończyć. Oj, nie doszłam nawet do połowy. Fabuła zupełnie mnie nie wciągnęła, do postaci nic nie poczułam... No, po prostu żadnego punktu zaczepienia, który pozwoliłby mi kontynuować lekturę. Szkoda. Nie oceniam.
Przykro niezmiernie, że po wszystkich pozostałych książkach Wallera (z cudownym "Co się wydarzyło w Madison County" na czele) tej akurat nie udało mi się dokończyć. Oj, nie doszłam nawet do połowy. Fabuła zupełnie mnie nie wciągnęła, do postaci nic nie poczułam... No, po prostu żadnego punktu zaczepienia, który pozwoliłby mi kontynuować lekturę. Szkoda. Nie oceniam.
Pokaż mimo toNiestety, z żalem i rozczarowaniem stwierdzam, że nie udało mi się przeczytać powieści mojej ulubionej autorki. Coś, że tak powiem, "nie pykło". Jakby nie Du Maurier to pisała... Nie przebrnęłam przez zbyt wiele treści, ale ani odrobinę nie zainteresowała mnie fabuła, a do bohaterów nie poczułam zupełnie nic. Może trzeba było czytać dalej? Dać szansę? Nie wiem, odpuściłam, nie miałam siły. Nie oceniam.
Niestety, z żalem i rozczarowaniem stwierdzam, że nie udało mi się przeczytać powieści mojej ulubionej autorki. Coś, że tak powiem, "nie pykło". Jakby nie Du Maurier to pisała... Nie przebrnęłam przez zbyt wiele treści, ale ani odrobinę nie zainteresowała mnie fabuła, a do bohaterów nie poczułam zupełnie nic. Może trzeba było czytać dalej? Dać szansę? Nie wiem, odpuściłam,...
więcej mniej Pokaż mimo toNo, niestety. Za dużo hokeja, za dużo postaci, za dużo problemów. Autorem zainteresowałam się po przeczytaniu rewelacyjnej moim zdaniem "Britt-Marie tu była" (pięknej, zabawnej, skłaniającej do przemyśleń i optymistycznej książki). Oczekiwałam czegoś w podobnym stylu i klimacie, tym bardziej, że akcja obu powieści obraca się wokół sportu (piłka nożna, hokej) i ma miejsce w małych szwedzkich miasteczkach. Ale "Miasto niedźwiedzia" okazało się trudną i dosyć ponurą lekturą (i wydawało mi się, że lepiej nie będzie, a wręcz przeciwnie). Piętrzące się problemy... tam chyba każdy miał jakiś problem, z życiem, z sobą samym! ...i wydawałoby się, że znikąd pomocy. No, nie. Nie chcę. Ogólnie lektura na poziomie, ale jak dla mnie zbyt ciężka. W każdym razie na ten moment życia. Nie oceniam.
No, niestety. Za dużo hokeja, za dużo postaci, za dużo problemów. Autorem zainteresowałam się po przeczytaniu rewelacyjnej moim zdaniem "Britt-Marie tu była" (pięknej, zabawnej, skłaniającej do przemyśleń i optymistycznej książki). Oczekiwałam czegoś w podobnym stylu i klimacie, tym bardziej, że akcja obu powieści obraca się wokół sportu (piłka nożna, hokej) i ma miejsce w...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-01
Trudno oceniać, skoro zakończyło się lekturę na 48 stronie (książka liczy ponad 400). Zazwyczaj czytam do końca... przemęczam się, choćby po to, żeby wyrobić sobie opinię. Ale nie tym razem. Nie zamierzam marnować ani kawałeczka grudnia. Z okładki: "Zaskakująca. Radosna. Wspaniała." Otóż po 48 stronie oceniam, że nie. Nic zaskakującego. Radości za grosz, ani razu nawet się nie uśmiechnęłam (a liczyłam na lekką, zabawną lekturę). Wspaniała?! Taaa... "To niekonwencjonalna komedia romantyczna." O, tak. Wyjątkowo niekonwencjonalna, bo w ogóle nie śmieszna. Romantyzm zapewne pojawia się nieco później ;) Może jestem niesprawiedliwa... 48 strona! Ale nie tym razem. Tej pani już podziękujemy i nie polecam.
Trudno oceniać, skoro zakończyło się lekturę na 48 stronie (książka liczy ponad 400). Zazwyczaj czytam do końca... przemęczam się, choćby po to, żeby wyrobić sobie opinię. Ale nie tym razem. Nie zamierzam marnować ani kawałeczka grudnia. Z okładki: "Zaskakująca. Radosna. Wspaniała." Otóż po 48 stronie oceniam, że nie. Nic zaskakującego. Radości za grosz, ani razu nawet się...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-01
No i udało się. Udało się P. Grzędowiczowi mnie pokonać. Przegrałam z kretesem.
Lektura drugiej części "Pana Lodowego Ogrodu" zaniżyła mi drastycznie moją średnią czytelniczą. Wynoszącą - plus, minus - jedną książkę tygodniowo (i objętość nie ma tu nic do rzeczy). Poddałam się w trzecim tygodniu walki, na okrągłej stronie 200, w samym środku wartkiej i dynamicznej akcji ;)
To nic, że na półce czekała Du Maurier. Czekał Wilkie Collins. W bibliotekach polowałam na "Instytut" Kinga (jeszcze się nie udało.) Gdybym nie skusiła się wreszcie na Du Maurier, to pewnie zaczęłabym rozwiązywać krzyżówki (które, nawiasem mówiąc, nawet nabyłam!) Wszystko, byle tylko nie męczyć się z Panem Lodowego Ogrodu. Już tom pierwszy nieco mnie nużył, ale zakończenie dawało jakieś nadzieje na przyszłość. Płonne, jak się okazało. W drugim tomie odkryłam jeszcze więcej wodolejstwa i nudy - za nic nie mogłam się w to wciągnąć. I teraz dylemat: dać szansę i wrócić kiedyś do lektury? Jak już będę miała mnóstwo wolnego czasu i nic innego do czytania? Dowiedzieć się choćby skąd taki tytuł, bo to mnie intryguje, a jeszcze się nie wyjaśniło... Oj, nie wiem. Waham się. Chyba jednak sięgnęłabym po krzyżówki... A o tytuł to męża zapytam, jemu się chyba podoba, bo kończy już ostatnią część...
Oceniać? Niedokończoną książkę? A co tam, raz się żyje, ocenię ;) Skoro nie dało się dokończyć, to pasuje tu jedynie... słaba.
No i udało się. Udało się P. Grzędowiczowi mnie pokonać. Przegrałam z kretesem.
Lektura drugiej części "Pana Lodowego Ogrodu" zaniżyła mi drastycznie moją średnią czytelniczą. Wynoszącą - plus, minus - jedną książkę tygodniowo (i objętość nie ma tu nic do rzeczy). Poddałam się w trzecim tygodniu walki, na okrągłej stronie 200, w samym środku wartkiej i dynamicznej akcji...
2019-08-12
No i nie zmęczyłam... nie wystawiam więc oceny. Co ciekawe, dobrnęłam mniej więcej do 1/4, odłożyłam parę dni temu i jakoś nie chce mi się już wracać...
Streszczenie na okładce zapowiadało dość ciekawą fabułę i rzeczywiście, sama historia była dla mnie całkiem wciągająca. Po tym jak zagłębiłam się w lekturę zniechęcił mnie nieco chronologiczny misz-masz, a mianowicie: rok 1930, rok 2005, rok 1976 itd., itp. Za dużo tego skakania po epokach. Już w czwartym rozdziale autorka chyba sama pogubiła się w datach, albowiem otrzymujemy taką oto informację: "Było to w tym samym roku, w którym urodziła się twoja matka: w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym." Tymczasem córka rzeczonej matki jest dorosłą osobą, a mamy rok... 2005. Matematycznie nijak to nie pasuje... choć nie ufając swoim umiejętnościom liczenia aż sięgnęłam po kalkulator ;) No i nadal się nie zgadzało. I już to mnie zraziło, jednak czytałam dalej, aż do rozdziału 12 (na 51), więc w sumie daleko zaszłam, ale kontynuować nie będę, bo nie spodziewam się rewelacji i trochę szkoda mi czasu. No trudno, tej pani dziękujemy.
No i nie zmęczyłam... nie wystawiam więc oceny. Co ciekawe, dobrnęłam mniej więcej do 1/4, odłożyłam parę dni temu i jakoś nie chce mi się już wracać...
Streszczenie na okładce zapowiadało dość ciekawą fabułę i rzeczywiście, sama historia była dla mnie całkiem wciągająca. Po tym jak zagłębiłam się w lekturę zniechęcił mnie nieco chronologiczny misz-masz, a mianowicie: rok...
2018-03
Mimo wszystko ocenię, choć nie udało się tego zmęczyć :( Poddałam się po 1/4.
A takie tu dobre opinie...
Powieść miała być chyba w zamierzeniu lekka, miła i przyjemna. I zabawna! Tyle tylko, że mnie nie bawiła. Losy bohaterów nie zainteresowały mnie zupełnie, nie wciągnęłam się ani trochę. Dodatkowo nudziły mnie "wyprawy w przeszłość" i opis wydarzeń z wcześniejszych lat. Nie, nie, nie. Szkoda czasu :(
Mimo wszystko ocenię, choć nie udało się tego zmęczyć :( Poddałam się po 1/4.
A takie tu dobre opinie...
Powieść miała być chyba w zamierzeniu lekka, miła i przyjemna. I zabawna! Tyle tylko, że mnie nie bawiła. Losy bohaterów nie zainteresowały mnie zupełnie, nie wciągnęłam się ani trochę. Dodatkowo nudziły mnie "wyprawy w przeszłość" i opis wydarzeń z wcześniejszych lat....
2017-11
Nie oceniam... bo nie skończyłam czytać (co zdarza się w moim przypadku bardzo rzadko). Nie dało się :(
Sięgnęłam po tę książkę, bo inne powieści Lisy See potrafiły pochłonąć mnie bez reszty. Ale ta tutaj to inny gatunek... kryminał. Moim zdaniem pisanie kryminałów P. See zupełnie nie wychodzi. Fabuła nie zaciekawiła mnie, nie zaintrygowała, bohaterowie byli mało interesujący, zachowywali się dziwnie. Przebrnęłam może przez 1/3 tekstu i spasowałam. Duży kontrast do wciągających "Miłości Peoni", "Kwiatu śniegu...", "Dziewcząt z Szanghaju", "Na Złotej Górze" czy nawet "Chińskich lalek". Wszystkie te książki przeczytałam i doceniłam. Jedne trochę lepsze, inne trochę gorsze, ale o każdej można powiedzieć coś dobrego, każdą czytałam z przyjemnością. A "Sieć rozkwitającego kwiatu"? Nie, nie i jeszcze raz nie.
Nie oceniam... bo nie skończyłam czytać (co zdarza się w moim przypadku bardzo rzadko). Nie dało się :(
Sięgnęłam po tę książkę, bo inne powieści Lisy See potrafiły pochłonąć mnie bez reszty. Ale ta tutaj to inny gatunek... kryminał. Moim zdaniem pisanie kryminałów P. See zupełnie nie wychodzi. Fabuła nie zaciekawiła mnie, nie zaintrygowała, bohaterowie byli mało...
Nie dałam rady dotrwać do końca, choć czytało się szybko i byłam już prawie w połowie! Liczyłam na dobrą fabułę, trochę wzruszeń... a dostałam jakiś totalny gniot, nudny, smętny i pełen wulgaryzmów. Szkoda słów. Temat trudny, ale skoro autora przerasta, to niech sobie odpuści. Beznadzieja.
Nie dałam rady dotrwać do końca, choć czytało się szybko i byłam już prawie w połowie! Liczyłam na dobrą fabułę, trochę wzruszeń... a dostałam jakiś totalny gniot, nudny, smętny i pełen wulgaryzmów. Szkoda słów. Temat trudny, ale skoro autora przerasta, to niech sobie odpuści. Beznadzieja.
Pokaż mimo to