-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
ArtykułyTysiące audiobooków w jednym miejscu. Skorzystaj z oferty StorytelLubimyCzytać1
Biblioteczka
2018-05-10
2018-11-14
Nie zakochałam się bezgranicznie w serii o komisarzu Harrym Hole. Cykl ten był bardzo nierówny. Zawierał zarówno książki ze wszech miar przeciętne jak i takie, które do końca trzymały czytelnika w napięciu. Jako cel na ten rok postanowiłam przeczytać wszystkie tomy po kolei i właśnie zakończyłam to wyzwanie lekturą "Pragnienia".
Na usta ciśnie mi się jedno zdanie - creme de la creme. W mojej ocenie to najlepsza część w całej serii w której Jo Nesbø dał popis swojego talentu. Zarówno intryga kryminalna jak i wątki z osobistego życia komisarza Hole są tutaj poprowadzone po mistrzowsku a ślepe zaułki w które co raz zapędza nas autor mieszają czytelnikowi w głowie.
Wydaje się że Harry Hole wziął na dobre rozbrat z pracą śledczego. Rola wykładowcy i przykładnego męża i ojce w zupełności mu wystarczają aby uznać swoje życie za szczęśliwe i spełnione.
Nic nie jest nam jednak dane na zawsze i były policjant też szybko się o tym przekonuje. Jego spokój zaczyna sypać się jak domek z kart: żona Rakel trafia do szpitala a on sam, jako legendarny śledczy, szantażem jest zmuszony, by jeszcze raz pomóc norweskiej policji w schwytaniu seryjnego mordercy, który swoim ofiarom przegryza gardła i pije ich krew.
Zostaje więc reaktywowana niezależna grupa śledcza a Harry Hole wraz z zespołem ponownie zanurza się w świat zbrodni i ludzkich wynaturzeń. Okazuje się że przyjdzie mu się ponownie zmierzyć z duchami przeszłości. Tym razem będzie to pojedynek na śmierć i życie.
"Pragnienie" to kryminał kompletny który mógłby służyć za swoisty wzorzec Sevres jeśli chodzi o ten gatunek. Nie ma tu momentu gdzie czytelnik może zaczerpnąć oddech, bo każda kolejna strona tylko potęguje emocje.
Finał godny mistrza, dający nadzieję na to że to jeszcze nie koniec. Polecam!
Nie zakochałam się bezgranicznie w serii o komisarzu Harrym Hole. Cykl ten był bardzo nierówny. Zawierał zarówno książki ze wszech miar przeciętne jak i takie, które do końca trzymały czytelnika w napięciu. Jako cel na ten rok postanowiłam przeczytać wszystkie tomy po kolei i właśnie zakończyłam to wyzwanie lekturą "Pragnienia".
Na usta ciśnie mi się jedno zdanie - creme...
2018-08-21
Bałam się że "Laleczki skazańców. Życie z karą śmierci" będą portretami kobiet, które związały swoje życie z przestępcami czekającymi na wykonanie wyroku.
Od razu przyszła mi na myśl rozmowa Justyny Kopińskiej z żoną Mariusza Trynkiewicza którą umieściła w swojej książce "Polska odwraca oczy". Chyba nie tylko u mnie wywołała ona mdłości i ogromny niesmak. Nie byłabym w stanie słuchać takiej narracji: zaprzeczającej rzeczywistości, marginalizującej wyrządzone zło czy wręcz zrzucanie winy na ofiary.
Na szczęście Linda Polman, autorka książki nie poszła tą drogą. Losy kobiet i ich mężów/partnerów/korespondencyjnych przyjaciół skazanych na karę śmierci są tylko pretekstem aby pochylić się nad amerykańskim wymiarem sprawiedliwości: jego absurdami, niesprawiedliwością i rażącymi nadużyciami.
"Laleczki skazańców" to książka pisana nieśpiesznie. Holenderska dziennikarka obserwowała losy swoich bohaterów, skazańców i ich partnerek, przez lata kiedy to zostawały odrzucane kolejne apelacje i ostatecznie dochodziło do wykonania wyroku. Czas spędzony w oczekiwaniu na egzekucję to najczęściej kilkanaście lat. Lat spędzonych w pojedynczych celach, bez podstawowych środków higieny (na przykład pasta do zębów to produkt luksusowy który można nabyć tylko za dodatkową opłatą w więziennym sklepiku) i "reglamentowanymi" wizytami najbliższych (zawsze przez grubą szybę bez możliwości bezpośredniego kontaktu).
Autorka opowiada o różnicach jeśli chodzi o system prawny w poszczególnych stanach ukazując Teksas jako miejsce które wręcz szczyci się tym że odsetek ogłaszanych wyroków śmierci jest najwyższy w całym kraju.
Surowość prawa, skandaliczna "jakość" obrońców z urzędu i wszechobecny temat gett i gangów z których prosta droga wiedzie do więzienia to tylko niektóre tematy których dotyka Linda Polman.
Autorka nie krzyczy, nie agituje, nie oburza się. Omawia temat rzetelnie, pozornie bez emocji co sprawia że czytelnik ma szansę sam sobie odpowiedzieć na pytanie jaki jest jego stosunek do kary śmierci.
Lektura poruszająca. Polecam ją waszej uwadze.
Bałam się że "Laleczki skazańców. Życie z karą śmierci" będą portretami kobiet, które związały swoje życie z przestępcami czekającymi na wykonanie wyroku.
Od razu przyszła mi na myśl rozmowa Justyny Kopińskiej z żoną Mariusza Trynkiewicza którą umieściła w swojej książce "Polska odwraca oczy". Chyba nie tylko u mnie wywołała ona mdłości i ogromny niesmak. Nie byłabym w...
2018-05-17
Nie mogę wyjść ze zdumienia jak tę piękną, wzruszającą historię można było opisać w sposób tak niestrawny.
David Serrano Blanquer to kataloński wykładowca, dokumentalista i pisarz który specjalizuje się w tematyce holokaustu. Nie natknęłam się wcześniej na to nazwisko choć literaturę poświęconą temu zagadnieniu czytam regularnie od wielu lat. Z tego co się zorientowałam "Dziewczynka z walizki" to pierwsza publikacja tego autora w języku polskim.
Już w pierwszych akapitach David Serrano Blanquer mówi o swojej twórczości: o tym jak jest ona doceniania zarówno przez odbiorców jak i bohaterów których losy opisuje. Na wstępie, w przypisach, czytelnik otrzymuje całą listę publikacji które autor ma na koncie z delikatną sugestią że jeśli ich nie zna to powinien natychmiast nadrobić zaległości bo to literatura najwyższej próby. Dalej niestety nie jest lepiej bo zamiast skupić się na historii żydowskiej dziewczynki Gizy która wyniesiona z getta warszawskiego kilka lat spędziła w polskiej rodzinie Ślązaków autor mówi głównie o sobie: o swoich emocjach, przemyśleniach, wzruszeniach.
Wojenne i powojenne losy Gizy są gdzieś w tle a na pierwszy plan wysuwa się sam autor i jego rozważania czasami zakrawające o śmieszność. Na przykład kilka razy wraca wątek małego metrażu mieszkań w bloku w Warszawie w którym mieszka jedna z bohaterek co autora tak zdziwiło że pisze o tym ze swoistym "podnieceniem", w innym twierdzi że pytanie o wycieczkę do Oświęcimia w jednym z krakowskich hoteli zakończyło się niezręcznym milczeniem recepcjonisty bo Polacy nie chcą pamiętać. Tego typu głupot w książce jest mnóstwo. Całe szczęście że redakcja "puściła" je z komentarzem bo w czasami wynurzeń autora aż trudno słuchać.
Takiej literaturze mówię głośne nie. Jeśli ktoś ma tak rozbuchane ego to niech wystąpi w jakimś reality show a nie pisze książki.
Żal niezwykle że tak piękna historia została przysłonięta nachalną autopromocją autora.
Nie mogę wyjść ze zdumienia jak tę piękną, wzruszającą historię można było opisać w sposób tak niestrawny.
David Serrano Blanquer to kataloński wykładowca, dokumentalista i pisarz który specjalizuje się w tematyce holokaustu. Nie natknęłam się wcześniej na to nazwisko choć literaturę poświęconą temu zagadnieniu czytam regularnie od wielu lat. Z tego co się zorientowałam...
2018-06-21
Dzisiaj podobno praca leży na ulicy i nie pracują tylko ci którzy nie chcą.
Za komuny pracę mieli wszyscy niezależnie od tego czy wykonywane zajęcie miało głębszy sens i było uzasadnione ekonomicznie.
Na przełomie XIX i XX wieku praca równała się niewolnictwu a zarobione pieniądze często nie starczały na zapewnienie choćby minimum egzystencjalnego.
Dla większości z nas praca to konieczność. Bo jeśli nie jesteśmy dziedzicami rodowej fortuny to przez mniej więcej 40 lat będziemy żyli w kieracie praca-dom. Cudownie jeśli robimy to co daje nam satysfakcję, świetnie jeśli dostajemy za nasz wysiłek godne wynagrodzenie które pozwala na spokojne i dostatnie życie. Jednak dla większości z nas praca to konieczność a otrzymywane wynagrodzenie nie ociera się nawet o średnią krajową.
I o tym właśnie jest książka Olgi Gitkiewicz "Nie hańbi" To opowieść o pracy (i płacy) kiedyś i dziś. O tym dlaczego jest tak źle choć podobno jest tak dobrze jak nigdy. A impulsem do snucia tej opowieści była dla autorki jej rodzinna historia która przez lata toczyła się w kolebce przemysłu włókienniczego niewielkim Żyrardowie.
Tematów autorka porusza mnóstwo. Bo mówi o bezrobociu, urzędach pracy, życiu w korpo, mobbingu, płacy minimalnej a o wszystkim tym opowiada zerkając wiele lat wstecz porównując obecny rynek pracy do tego sprzed 50 i 100 lat.
Z racji na charakter charakter książki (reportaż a nie publikacja naukowa) i jej niewielkie rozmiary Olga Gitkiewiecz sygnalizuje tylko pewne zjawiska. Ci którzy oczekują wnikliwej analizy rynku pracy w Polsce mogą poczuć się rozczarowani. Jednak tematy poruszane przez autorkę zmuszają do refleksji i głębszego spojrzenia na rynek pracy które dalekie jest od hurraoptymistycznych komunikatów rządowych czy statystyk Głównego Urzędu Statystycznego.
Bo rynek pracy w Polsce to rynek wielkich szans i wielkich rozczarowań. To rynek emigrantów zarobkowych, pracowników mitycznego Mordoru na warszawskim Służewcu i pracowników produkcji w niewielkich miastach którzy mając w regionie jednego czy dwóch potencjalnych pracodawców godzą się na pracę za najniższą krajową.
Świetnie to pokazuje fragment rozmowy dziennikarki z jednym z szefów włocławskich zakładów który mówi że obecnie w Polsce jest rynek pracownika. Pada więc pytanie jaka jest w związku z tym płaca w tym zakładzie produkcyjnym. Odpowiedź jest szybka: minimalna.
Jakże to trafne podsumowanie absurdów którymi rządzi się polski rynek pracy.
Książkę polecam. Otwiera oczy.
Dzisiaj podobno praca leży na ulicy i nie pracują tylko ci którzy nie chcą.
Za komuny pracę mieli wszyscy niezależnie od tego czy wykonywane zajęcie miało głębszy sens i było uzasadnione ekonomicznie.
Na przełomie XIX i XX wieku praca równała się niewolnictwu a zarobione pieniądze często nie starczały na zapewnienie choćby minimum egzystencjalnego.
Dla większości z nas...
2018-05-09
Rozczarowani tą pozycją mogą czuć się Ci którzy liczyli na sentymentalną podróż w świat dzieciństwa pachnącego kubańskimi pomarańczami, gumą Donald czy torcikiem wedlowskim (ja do dziś pamiętam jakim rarytasem były ścinki z wafli użytych do wyrobu torcików, które potem sprzedawano na wagę).
Oddzielną kategorią były wtedy też wycieczki do sklepów typu Pewex czy Baltona gdzie przychodziło się raczej popatrzeć na inny świat niż cokolwiek kupić bo dolary to też był towar deficytowy.
"Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL" Aleksandry Boćkowskiej nie wzbudzi w nas nostalgii za dawnymi czasami (no może trochę) ale też nie taki był cel tej książki. Autorka napisała reportaż w którym na luksus w okresie komuny patrzy okiem trochę socjologa, trochę historyka, a trochę dziennikarza.
Opowiadają o nim marynarze ze słynnego gdyńskiego osiedla "Zegarkowo", mieszkańcy Saskiej Kępy, śląscy górnicy przez lata dopieszczani i cenieni przez władze. Samą władzę: wojewódzką (opowieść o pileckim wojewodzie Śliwińskim) i centralną również Aleksandra Boćkowska bierze pod lupę opowiadając o ceniącym prostotę Gomułce, który tępił wszelkie przejawy luksusu i tych notablach którzy rozsmakowali się w nim, tracąc w pewnym momencie kontrolę nad hulaszczym życiem, co przypłacali najczęściej odsunięciem w polityczny niebyt.
Dla młodszych czytelników to już historia. Podejrzewam, że trudno im sobie wyobrazić sobie siermiężne dzieciństwo ich rodziców gdzie marzeniem, często nieosiągalnym było otrzymanie w prezencie prawdziwej lalki Barbie albo klocków Lego.
Dla nas, wychowanych w czasach gdzie luksusem były rzeczy, które dziś traktujemy jako powszednie, łatwo dostępne i nie wzbudzające większych emocji. To książka, która pokazuje jak długa drogę jako kraj i jako obywatele przeszliśmy aby być tu gdzie jesteśmy.
I tylko gdzieś tam w tyle głowy kołacze mi się myśl, że spowszedniał nam ten luksus, a nasze dzieci coraz częściej nie mają takich prawdziwych marzeń na których spełnienie czekają... Trochę żal.
Książkę polecam. Warta przeczytania.
Rozczarowani tą pozycją mogą czuć się Ci którzy liczyli na sentymentalną podróż w świat dzieciństwa pachnącego kubańskimi pomarańczami, gumą Donald czy torcikiem wedlowskim (ja do dziś pamiętam jakim rarytasem były ścinki z wafli użytych do wyrobu torcików, które potem sprzedawano na wagę).
Oddzielną kategorią były wtedy też wycieczki do sklepów typu Pewex czy Baltona gdzie...
2018-11-23
Słyszę Czubaj i widzę Krajewski bo książki tych dwóch panów to dla mnie początek czytelniczej przygody z kryminałem made in Poland. Zresztą obaj pisarze (antropolog kulturowy i filolog klasyczny) swego czasu zadzierzgnęli szyki i "popełnili" dwie książki (całkiem niezłe) w duecie.
To chyba Mariusz Czubaj jako pierwszy polski pisarz wprowadził do literatury kryminalnej postać profilera. Rudolf Heinz to człowiek po przejściach który po pracy grywa bluesa w amatorskiej kapeli. Jest nieustępliwy, pracowity, ambitny ale też doświadczony przez los (śmierć żony, samotne rodzicielstwo).
Im jest starszy tym bardziej ucieka w samotność a jego nieodłącznym towarzyszem jest zgrzewka piwa (a najlepiej dwie).
Po słabym "Piątym Beatlesie" byłam przekonana że inwencja Mariusza Czubaja jeśli chodzi o tę serię już się wyczerpała. Zaskoczył mnie więc pozytywnie bo "Dziewczynka z zapalniczką" to naprawdę porządny kryminał z ciekawie zarysowaną intrygą i zagadką której rozwiązanie może nie zaskakuje szaleńczo ale jest logiczne i wiarygodne.
W noc sylwestrową ginie policjant przebywający na emeryturze. Jego śmierć dotyka Rudolfa Heinza bo przed laty był on jego mentorem. Szybko okazuje się iż zamordowany prowadził prywatne śledztwo w sprawie brutalnego zabójstwa małej dziewczynki, córki lokalnego biznesmena które wtedy nie zostało rozwiązane. Jego śmierć, zdaniem Heinza, może mieć związek z tym morderstwem sprzed lat. Nie zważając zbytnio na procedury i kierując się własnymi przeczuciami policjant wraca do tej sprawy.
Bardzo lubię historie kryminalne które dotykają współczesnych problemów. W "Dziewczynce z zapałkami" autor mówi o przemocy wobec dzieci, który to temat nadal często objęty jest "zmową" milczenia. Zachęcam do lektury.
Książki wysłuchałam w formie audiobooka w interpretacji Leszka Filipowicza, która nie wzbudziła we mnie większych emocji. Była po prostu poprawna.
Słyszę Czubaj i widzę Krajewski bo książki tych dwóch panów to dla mnie początek czytelniczej przygody z kryminałem made in Poland. Zresztą obaj pisarze (antropolog kulturowy i filolog klasyczny) swego czasu zadzierzgnęli szyki i "popełnili" dwie książki (całkiem niezłe) w duecie.
To chyba Mariusz Czubaj jako pierwszy polski pisarz wprowadził do literatury kryminalnej...
2018-02-15
"Wyznaję" Jaume Cabre to moje pierwsze spotkanie z książką czytaną (pomijam powieści w odcinkach które z zapartym tchem jako dziecko słuchałam w Lecie z radiem).Przedziwne to było doświadczenie bo jako nałogowy czytelnik nawet opasłe tomiska czytam w kilka dni a tej powieści słuchałam 2 tygodnie (w arcymistrzowskiej interpretacji Krzysztofa Stelmaszyka).
Uświadomiło mi to że jednak jestem wzrokowcem i obcowanie z tekstem pisanym nie ma sobie równych. Mimo to audiobook jako towarzysz długiego spaceru czy stania w korku to bardzo dobre rozwiązanie.
Już wcześniej miałam okazję zapoznać się z twórczością Jaumea Cabre czytając "Głosy Pamano". Nie zdziwiła mnie więc konstrukcja powieści której brak linearności a zmieniająca się nawet w środku zdania narracja wymaga od czytelnika maksymalnego skupienia.
Powieść ta ogromne pudło z puzzlami które składane element po elemencie opowiadają nam historię Adriana Ardevola- humanisty, myśliciela, skrzypka-amatora którego całe życie toczy się wśród książek w domu pełnym woluminów i pozbawionym miłości. To "kurrrewskie życie" (koniecznie pisane przez trzy "r") to historia wielkiej męskiej przyjaźni, chłodnych relacji z rodzicami i miłości do kobiety o której uwagę i uczucie Adrian walczył całe życie.
Co charakterystyczne dla autora obok tej historii opowiada on także inną: o okrucieństwie wojny, o bezsensowności zła, o winie i karze. Motywem które spaja te opowieści są skrzypce: zabytkowy Vial Lorenzo Storioniego którego historię śledzimy od momentu powstania. To one, zamknięte w rodzinnym sejfie rodziny Ardevolów są wyrzutem sumienia i symbolem zagłady Żydów w trakcie II wojny światowej.
Jaume Cabre z niebywała precyzją łączy dziesiątki wątków porozrzucanych w czasie by na na końcu pozostawić czytelnika z mnóstwem pytań i bez żadnej odpowiedzi. A są to pytania zasadnicze: o genezę zła, o sprawiedliwość dziejową, o sens życia.
To książka której lektura wymaga niezwykłej uwagi. Jej monumentalizm, wielowątkowość i dylematy przed którymi autor stawia swoich bohaterów sprawiają, że czytelnik zmuszony jest do pełnej koncentracji w trakcie czytania. To książka dla ludzi którzy po jej lekturze nie przestaną sobie zadawać pytania "warum" (dlaczego).
"Wyznaję" zostanie w mojej głowie na długo. Jaume Cabre to pisarz który już dawno powinien dostać literacką nagrodę Nobla.
"Wyznaję" Jaume Cabre to moje pierwsze spotkanie z książką czytaną (pomijam powieści w odcinkach które z zapartym tchem jako dziecko słuchałam w Lecie z radiem).Przedziwne to było doświadczenie bo jako nałogowy czytelnik nawet opasłe tomiska czytam w kilka dni a tej powieści słuchałam 2 tygodnie (w arcymistrzowskiej interpretacji Krzysztofa Stelmaszyka).
Uświadomiło mi to...
2018-10-10
"Tatuażysta z Auschwitz" to nie jest dokument. To literacka opowieść oparta na historii dwojga ludzi którzy mimo wojny i koszmaru obozu koncentracyjnego zakochali się w sobie a ich uczucie było na tyle silne że przetrwało aż do ich śmierci.
Już kiedyś wspominałam iż oburza mnie współczesna literatura która mając za tło czasy II wojny światowej do realiów historycznych podchodzi z dużą dowolnością i nonszalancją. Ci esesmani zakochujący się w Żydówkach czy dobrzy Niemcy pomagający skrycie prześladowanym - czytając takie bzdury aż trudno uwierzyć że czasy te pochłonęły blisko 60 milionów ofiar (w tym 6 milionów to obywatele Polski).
Heather Morris opowiadając historię Lele Sokołowa i Gity Furman, przypomnijmy historię która wydarzyła się naprawdę, podzieliła w Polsce czytelników na dwa obozy: tych którzy ze łzami w oczach śledzili losy bohaterów i tych którzy Lele i Gitcie zarzucili kolaboracje, nieczułość na los współtowarzyszy i wszechobecną śmierć a nawet niestosowność ich zachowania: bo ja to obóz, krematoria, rozstrzelania a tu pocałunki, randki, pierwsze zbliżenia.
Mimo iż jest to książka gdzie Heather Morris popełniła sporo błędów (prosty język, uproszczenia fabularne, wątki które czasami urywają się jakby niedokończone) to ma ona dużą wartość jako świadectwo tego że obozy śmierci, z cały okrucieństwem o którym my - kolejne pokolenia mamy obowiązek pamiętać, były też miejscami gdzie ludzie znajdowali miłość, prawdziwą przyjaźń, gdzie rodziły się dzieci (Stanisława Leszczyńska, położna w Oświęcimiu przyjęła ponad 3000 porodów), gdzie działały tajne drużyny harcerskie, gdzie potajemnie prowadzono nauczenie, gdzie pisano wiersze i malowano obrazy. Fakty te w niczym nie umniejszają tragedii osadzonych ani winy oprawców.
Więc wszystkich zszokowanych tym że autorka opisała dość szczegółowo relację między dwójką młodych ludzi odsyłam do literatury faktu.
Również do takich opracowań odsyłam tych którzy głównego bohatera, który pełnił funkcję tatuażysty w obozie tak bezrefleksyjnie nazywają kolaborantem. Jak w takim razie nazwać kobiety pracujące przy sortowaniu zagrabionego mienia, jak nazwać personel medyczny złożony z więźniów którzy pracował w obozowych lazaretach gdzie więźniowie modlili się aby tam nie trafić bo w większości przypadków oznaczało to rychłą śmierć? Na jakie miano zasługują członkowie Sonderkommando którzy pracowali przy paleniu zwłok więźniów i jak nikt inny obcowali z ogromem śmierci? A jak kobiety które pełniły służbę w prywatnych kwaterach komendantów obozu i reszty personelu jako pokojówki, kucharki, opiekunki do dzieci?
Nie mamy prawa, powtórzę: nie mamy prawa z perspektywy naszych spokojnych domów i wygodnych foteli wygłaszać takich sądów. Nie mamy prawa dzielić ofiar na lepsze i gorsze. I choćby ta nauka, płynąca z książki, jest na tyle cenna że zachęcam was do lektury "Tatuażysty z Auschwitz".
"Tatuażysta z Auschwitz" to nie jest dokument. To literacka opowieść oparta na historii dwojga ludzi którzy mimo wojny i koszmaru obozu koncentracyjnego zakochali się w sobie a ich uczucie było na tyle silne że przetrwało aż do ich śmierci.
Już kiedyś wspominałam iż oburza mnie współczesna literatura która mając za tło czasy II wojny światowej do realiów historycznych...
2018-01-15
"Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne" Mikołaja Grynberga to wybór ponad dwudziestu wywiadów (z kilkudziesięciu a może nawet więcej przeprowadzonych przez autora) z dziećmi i wnukami Żydów którym udało się przeżyć holocaust. Te rozmowy przeprowadzane z osobami mieszkającymi w Polsce, Stanach Zjednoczonych czy w Izraelu to przejmujący zapis traumy, lęków i poczucia krzywdy którym kresu nie położyło zakończenie wojny i procesy zbrodniarzy wojennych.
Ci co ocaleli, najczęściej chcąc uchronić swoje dzieci, wybrali strategię milczenia. Pozostawali ze swoimi przeżyciami sami co nie pozwalało im budować szczerych relacji ze swoimi dziećmi. Tworząc ten mur zabierali im poczucie tożsamości, podświadomie zaszczepiali im lęk przed tym co sami doświadczyli, niektórzy zaś uciekali się do kłamstwa zatajając swoje pochodzenie by ich dzieciom żyło się łatwiej (ten motyw często powtarza się z rozmówcami z Polski którzy często przez przypadek a niejednokrotnie po śmierci rodziców dowiadywali się o swoim pochodzeniu).
Każda z tych rozmów niesie ze sobą ogromny ładunek emocjonalny. W każdej pojawiają się podobne motywy: poczucie odziedziczenia lęku i strachu których rodzice rozmówców doświadczyli w trakcie wojny, wieczny smutek i pełna lodówka jako gwarant przeżycia.
Mikołaj Grynberg, sam dziecko ocalałych nie dystansuje się od swoich rozmówców. Wielokrotnie w trakcie rozmowy zamieniają się role i to autor snuje historie których on sam, z racji swojego pochodzenia doświadczył.
Widać że wspólne doświadczenia jednoczą, że każda rozmowa to szansa poznania kogoś kto czuje i myśli podobnie jak autor. Niejednokrotnie więc swoich bohaterów nazywa on siostrą czy bratem.
"Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne" to książka niezwykle ważna, przejmująca w swej prostocie i ukazująca (niestety) bardzo zły obraz Polaków na świecie. Opinia o nas jako antysemitach jest przekazywana kolejnemu pokoleniu. Niewiele robimy a to myślenie zmienić.
"Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne" Mikołaja Grynberga to wybór ponad dwudziestu wywiadów (z kilkudziesięciu a może nawet więcej przeprowadzonych przez autora) z dziećmi i wnukami Żydów którym udało się przeżyć holocaust. Te rozmowy przeprowadzane z osobami mieszkającymi w Polsce, Stanach Zjednoczonych czy w Izraelu to przejmujący zapis traumy, lęków i poczucia krzywdy...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-19
"Wersal. Etykieta na dworze Króla Słońce" to książka która ma szansę skusić wielu miłośników historii. Intrygujący tytuł i piękna okładka również mnie skłoniły do sięgnięcia po tę pozycję.
Niestety moje wrażenia po lekturze są odwrotne do oczekiwań bo Daria Galateria tylko z pozoru napisała książkę przemyślaną i uporządkowaną. Zamysł aby opisać panujące na dworze francuskim zasady i przywileje w formie małej encyklopedii był z założenia bardzo dobry. Cóż jednak z tego gdy autorka pisząc definicje kolejnych haseł nie koncentruje się tylko na czasach panowania Ludwika XIV ale hula po kartach historii przez dziesięciolecia zatrzymując się tuż przed wybuchem Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Co za tym idzie przytłacza czytelnika tysiącami nazwisk ministrów, królewskich metres, dworaków i dyplomatów.
Czytelnik, nawet ten interesujący się tematem, po kilku stronach gubi się w tej gmatwaninie postaci z pierwszego jak i ostatniego planu. Nie pomaga nawet mnogość przypisów bo karkołomnym zadaniem jest przedstawić tak barwną dynastię jak Burbonowie przez pryzmat dworskiej etykiety w encyklopedycznych hasłach jak to czyni autorka.
Ktoś zdeterminowany i naprawdę zaciekawiony tematem z tych opowieści będzie starał się wyłuskać, z dzisiejszej perspektywy kuriozalne i śmieszne, zasady jakie panowały na francuskim dworze (kto kiedy i przed kim musiał zdejmować kapelusz, kto miał prawo aby jechać w królewskiej karocy, kto miał prawo usiąść przed królową na taborecie a kto musiał stać i dlaczego największym przywilejem było towarzyszenie władcy przy wypróżnianiu).
Jednak to tytaniczna praca bo wszystkie te informacje są zaplątane w opowieści które chyba tylko historycy specjalizujący się w tym temacie są w stanie objąć rozumem.
Autorka ma ogromną wiedzę i tego nie można jej odmówić jednak nie potrafi pisać w sposób który zaciekawiłby kogoś kto się historią interesują jednak nie robi z niej habilitacji. Niestety nie polecam tej książki.
"Wersal. Etykieta na dworze Króla Słońce" to książka która ma szansę skusić wielu miłośników historii. Intrygujący tytuł i piękna okładka również mnie skłoniły do sięgnięcia po tę pozycję.
Niestety moje wrażenia po lekturze są odwrotne do oczekiwań bo Daria Galateria tylko z pozoru napisała książkę przemyślaną i uporządkowaną. Zamysł aby opisać panujące na dworze...
2018-12-29
Ta lektura zostawiła mnie z mieszanymi uczuciami. "Obsesja zbrodni" to zapis wieloletniego prywatnego śledztwa dziennikarki Michelle McNamary tropiącej jednego na najwiekszych złoczyńcow Ameryki - gwałciciela i seryjnego mordercy.
Przez dziesięć lat terroryzował on mieszkańcow Kalifornii - najpierw okradjąc domy i gwałcąc samotne kobiety by wkrótce zmienić swój sposób działania na jeszcze bardziej brutalny. Jego celem stały się pary. Po obezwładnieniu mężczyzny gwałcił kobietę a następnie zabijał ich oboje.
Mimo szeroko zakrojnego śledztwa, udziału w nim profilerów, agentów FBI i odczytania DNA mordercy do dziś jego tożsamość pozostaje tajemnicą.
Czy przestał zabijać bo trafił do więzienia, a może zmarł? Są i tacy, jak chociażby autorka tej ksiażki, którzy wierzą że jego wyciszenie to racjonalna decyzja mordercy na którą wpływ miał rozwój najnowyszych technik śledczych. Gdyby kontynuował swą zbrodniczą działalność teraz, zapewne zostałby złapany a tak pozostaje jednym z największych zbrodniarzy Ameryki którzy nadal mają status "poszukiwany".
Dla dziennikarza śledczego taka historia to woda na młyn. Michelle McNamara od lat zajmowała się pisaniem o niewyjaśnionych sprawach z przeszłości ale to właśnie ta seria brutalnych gwałtów i morderstw pochłonęła ją bez reszty i jako pisarkę i jako człowieka bo do końca życia budziła się i zasypiała z pytaniem kto dokonał tych potwornych zbrodni.
Zdeterminowało ono nie tylko jej pracę ale także życie osobiste bo wszystko podporządkowała temu śledztwu.
Ta książka to zapis tropów na które wpadła, wątków które z uporem maniaka śledziła tygodniami by w końcu przyznać sama przed sobą że to ślepy zaułek.
To też historia o ludziach którzy przez lata, po dziś dzień szukają odpowiedzi na pytanie kto stoi za tymi zbrodniami.
Podziwiam ludzi z pasją. Mam do nich ogromny szacunek ale czytając "Obsesję zbrodni" czułam że autorka przekroczyła tę cienką granicę między pasją a szaleństwem. Tak osobiste zaangażowanie sprawia że po drodze gubi się obiektywim i zdrowy rozsądek. A w zawodzie dzienniarza to cechy niezwykle ważne.
Raził mnie też potworny chaos tej książki która została ukończona po śmierci autorki. Niektóre rozdziały napisała sama, niektóre dopisane zostały na podstawie jej wcześniej publikowanych artykułów inne zaś stworzone z nagrań i notatek którymi miała wypełniony cały pokój. Ta historia nie ma takiej płynności narracji do jakiej jestem przyzwyczajona.
Mimo to pozycja jest warta uwagi. Szczególnie polecam ją fascynatom mrocznych historii które napisało samo życie.
Ta lektura zostawiła mnie z mieszanymi uczuciami. "Obsesja zbrodni" to zapis wieloletniego prywatnego śledztwa dziennikarki Michelle McNamary tropiącej jednego na najwiekszych złoczyńcow Ameryki - gwałciciela i seryjnego mordercy.
Przez dziesięć lat terroryzował on mieszkańcow Kalifornii - najpierw okradjąc domy i gwałcąc samotne kobiety by wkrótce zmienić swój sposób...
2018-12-12
To się nie mogło udać. Kontynuacja "Domu na Wyrębach" Stefana Dardy to książka na którą, śmiem twierdzić, autor nie miał żadnego pomysłu.
A zawsze mi się wydawało że to od pomysłu zaczyna się każdy proces twórczy także ten związany z napisaniem powieści.
"Nowy dom na Wyrębach" to książka w której nie dzieje się absolutnie nic. To nawet nie chodzi o to że nie pojawiają się żadne motywy mające wywołać u czytelnika strach (czego by można spodziewać się po horrorze). To utwór gdzie brak jakiejkolwiek akcji.
Hubert Kosmala, który otrzymał w spadku po przyjacielu dom w Wyrębach jeździ między Lublinem a Wyrębami a jego aktywność koncentruje się na gromadzenia zapasów drewna na zimę oraz rozmyślaniach o notatkach które zostawił po sobie zmarły.
Fragmenty dziennika Ewy Firlej też nie dodają akcji dramatyzmu bo przywodzą na myśl pamiętnik zakochanej nastolatki. Wspomina ona w nich Marka Leśniewskiego, swoją była sympatię oraz rozwodzi się nad nowym uczuciem do tajemniczego Mikołaja który jednak nie jest mężczyzną bez wad bo pali fajkę co irytuje Ewę bezgranicznie (?!)
I to tyle chciałby się powiedzieć bo pojawienie się w okolicach Wyrębów wielkiego wilka czy niepokojące sny które nawiedzają Huberta to jedyne motywy "z dreszczykiem" na jakie może liczyć czytelnik.
W "Nowym domu na Wyrębach" nie ma też klimatu który był atutem pierwszej książki. Zniknęła gdzieś atmosfera sennej prowincji, urzekająca przyroda, niepokojące leśne gęstwiny czy sejmiki żurawi które zachwyciły mnie wcześniej.
Wielce się rozczarowałam tą pozycją. Wysłuchałam jej w formie audiobooka w interpretacji Magdy Karel i Andrzeja Hausnera która była równie bezbarwna jak sama książka. Nie polecam.
To się nie mogło udać. Kontynuacja "Domu na Wyrębach" Stefana Dardy to książka na którą, śmiem twierdzić, autor nie miał żadnego pomysłu.
A zawsze mi się wydawało że to od pomysłu zaczyna się każdy proces twórczy także ten związany z napisaniem powieści.
"Nowy dom na Wyrębach" to książka w której nie dzieje się absolutnie nic. To nawet nie chodzi o to że nie pojawiają...
2018-12-31
Tą książką zakończyłam mój czytelniczy rok 2018. Rok niezwykle intensywny jeśli chodzi o przeczytane lektury, obfitujący w wiele ciekawych odkryć i kilka sromotnych porażek. Do tej drugiej kategorii najczęściej zaliczały się pozycje w kategorii thriller/sensacja/kryminał które od zawsze są na mojej liście "chcę przeczytać" gdyż nic mnie tak nie odpręża po ciężkich i poważnych lekturach jak dobrze napisana opowieść z dreszczykiem.
Niestety większość tego typu książek po które sięgnęłam w 2018 roku była mniejszym lub większym bublem promowanym przez agresywne, głośne i zapewne bardzo drogie kampanie reklamowe.
"Skaza" Roberta Małeckiego nie krzyczała na mnie z bilbordów ani półek księgarskich z etykietką "top 10". Okładka jakich wiele (chyba Czwarta Strona ma tylko jednego grafika na etacie tak na marginesie) choć nazwisko jakby znane...
Jednak Małecki (Jakub) i Małecki (Robert) to zupełnie dwa różne światy literackie choć oba intrygują czytelnika i wciągają w kreowane historie. I można by tu się bawić w mówienie o literaturze wyższej i niższej je jednak uważam że literatura jest albo dobra albo zła niezależnie od tego czy pisze się powieści obyczajowe czy kryminały.
A "Skaza" to po prostu dobra książka która posiada wszystkie cechy jakie powinien posiadać porządny kryminał: ciekawą i logiczną zagadkę kryminalną, akcję gdzie wydarzenia następują po sobie prowadząc do finału który jest intrygując i trudny do odgadnięcia ale nie bierze się znikąd i drogą dedukcji bystry czytelnik może sam powoli do niego dojść.
Książka ma też swój niezaprzeczalny klimat: małego miasteczka położonego w "pięknych okolicznościach przyrody", z ciekawą historią i zabytkami. I tak jak kocham Toruń i rokrocznie staram się go odwiedzać tak w Chełmży jeszcze nigdy nie byłam a autor swoimi sugestywnymi opisami sprawił że pomysł takiej wycieczki zaczął chodzić mi po głowie.
Główny bohater, jak to zwykle bywa policjant po dramatycznych przejściach i skomplikowanym życiu rodzinnym, wzbudza sympatię i zaufanie. A jego pasja związana z modelarstwem nadaje mu taki ludzki, normalny wymiar. Bo Bernard Gross to żaden superbohater - ot solidny i pracowity glina i tyle.
Zwłoki dwóch osób (w tym jednej NN) znalezione na i w jeziorze powodują że policjant zaczyna rozgrzebywać stare, nierozwiązane sprawy które swego czasu wstrząsnęły lokalną społecznością.
Dobra książka, dobrze napisana po której wiem że sięgnę po kolejne publikacje tego autora. Polecam!
Tą książką zakończyłam mój czytelniczy rok 2018. Rok niezwykle intensywny jeśli chodzi o przeczytane lektury, obfitujący w wiele ciekawych odkryć i kilka sromotnych porażek. Do tej drugiej kategorii najczęściej zaliczały się pozycje w kategorii thriller/sensacja/kryminał które od zawsze są na mojej liście "chcę przeczytać" gdyż nic mnie tak nie odpręża po ciężkich i...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-12-30
Antropologia sądowa od kuchni. Bill Bass wraz z Jonem Jeffersonem odkrywa przed czytelnikami tajniki swojej pracy.
To postać kultowa w swoim środowisku. Jego odwaga, myślenie poza schematami i tytaniczna praca spowodowały że dziedzina nauki której jest przedstawicielem rozwinęła się w w ciągu ostatnich dziesięcioleci w zaskakującym tempie a jej ogromne znaczenie w prowadzeniu śledztw jest niepodważalne.
Założyciel Antropologicznego Ośrodku Badawczego Uniwersytetu Tennessee zwanego Trupią Farmą najbardziej znany jest właśnie z badań nad rozkładem ludzkich zwłok i osteologią.
Jego praca i dokonania naukowe stały się inspiracją dla pisarzy i twórców filmowych. On sam jest najlepszym propagatorem antropologii sądowej bo "Trupia farma. Nowe śledztwa" to kolejna książka Billa Bassa w której opowiada o ciekawszych przypadkach w swojej naukowej karierze. I robi to ze swadą, w sposób wciągający i zrozumiały nawet dla czytelników nie mają większego pojęcia o naukach z zakresu medycyny.
Każdy rozdział to inne śledztwo (choć do niektórych Bill Bass wraca po latach kiedy rozwój nauki pozwolił ponownie przyjrzeć się nierozwiązanym sprawom) w którym autor uczestniczył. Dziwią więc zarzuty niektórych czytelników mówiące o tym że za dużo w tej książce megalomaństwa i swoistej autopromocji. Ja tak tego nie odebrałam. Jeśli Bill Bass pisze o sprawach w które sam był zaangażowany to nie dziwi że w narracji używa pierwszej osoby liczby pojedynczej. Nigdy też nie zapomina o współpracownikach i zawsze podkreśla ich wiedzę i wkład jaki wnieśli do śledztwa.
Czytając "Trupią farmę. Nowe śledztwa" poznamy sprawy które sam autor zaklasyfikował jako jedne z ciekawszych w swojej karierze - na przykład identyfikację ciał ofiar w eksplozji nielegalnej fabryczki fajerwerków, potwierdzenie po latach przyczyn śmierci idola lat 50 -tych Big Boppera który wraz z Buddym Hollym i Ritchiem Valensem zginęli w katastrofie lotniczej czy ustalenie tożsamości zwłok które uległy prawie zupełnemu spaleniu w porzuconym samochodzie.
To fascynujące opowieści które ukazują że nauka to klucz do większości zagadek które nurtują ludzkość. Czyta się świetnie. Polecam!
Antropologia sądowa od kuchni. Bill Bass wraz z Jonem Jeffersonem odkrywa przed czytelnikami tajniki swojej pracy.
To postać kultowa w swoim środowisku. Jego odwaga, myślenie poza schematami i tytaniczna praca spowodowały że dziedzina nauki której jest przedstawicielem rozwinęła się w w ciągu ostatnich dziesięcioleci w zaskakującym tempie a jej ogromne znaczenie w...
2018-12-30
Człowiek ikona. Nawet gdy przestał pełnić rolę ministra jeszcze przez długi czas cieszył się zaufaniem społeczenstwa na poziomie ponad 80%. Ideowiec, społecznik, który zawsze starał się żyć i działać w zgodzie z samym sobą. Jego życiorys ma wiele aspektów które z perspektywy czasu można nazwać błędami ale łatwo o tym mówić mając obecną wiedzę o tym jak przez ostatnie dziesięciolecia zmieniała się sytuacja polityczna w Polsce. Jacek Kuroń nie tylko te przemiany obserwował ale od wczesnej młodości był ich uczestnikiem. Za swoje zaangażowanie zapłacił wysoką cenę i nie chodzi tylko o lata które spędził w więzieniu ale o fakt iż działalność polityczna była u niego zawsze na pierwszym miejscu. Choć do szaleństwa kochał swoją żonę Gajkę to nie był on przykładnym mężem i ojcem dla swojego jedynego syna Maćka. Ważniejsza była Polska, internowani koledzy czy tworzące się ruchy takie jak KOR a potem Solidarność.
Nie jestem fanką pióra Anny Bikont a to ona wraz z Heleną Łuczywo jest współautorką biografii Jacka Kuronia. Podziwiam jej pracowitość i niezwykłą skrupulatność w zbieraniu informacji ale jej stronniczość i epatowanie własnym zdaniem zawsze mnie drażniło.
Obawiałam się że ta książka, z racji na bliskie relacje obu pań z bohaterem, będzie pomnikiem bez skazy. Na szczęście autorki nie poszły tą drogą. Piszą o Jacku Kuroniu bez cenzury, wytykając mu błędy i potknięcia do których sam też potrafił się po latach przyznać.
"Jacek" to portret człowieka którego celem było sprawienie aby w Polsce żyło się lepiej a miarą tego jak jest zawsze był los tych najsłabszych, wykluczonych.
Mnóstwo w tej książki historii i polityki bo losy bohatera śledzimy od II wojny światowej aż po czasy współczesne. Niektóre fragmenty wymagały dużej samodyscypliny aby przez nie przejść ale bez tego kontekstu trudno byłoby zrozumieć postawę Jacka Kuronia i jego życiowe wybory.
Książkę wzbogacają liczne zdjęcia, fragmenty prywatnej korespondencji między Jackiem Kuroniem a jego żoną które, mi osobie która rzadko się wzrusza, wycisnęły niejedną łzę.
To rzetelna i ciekawie napisana biografia człowieka który w powszechnej pamięci na zawsze zostanie zapamiętany jako ten dla którego los tych wykluczonych - bezrobotnych, niezaradnych życiowo czy pokrzywdzonych przez historię jest wartością nadrzędną.
Zachęcam Was do lektury.
Człowiek ikona. Nawet gdy przestał pełnić rolę ministra jeszcze przez długi czas cieszył się zaufaniem społeczenstwa na poziomie ponad 80%. Ideowiec, społecznik, który zawsze starał się żyć i działać w zgodzie z samym sobą. Jego życiorys ma wiele aspektów które z perspektywy czasu można nazwać błędami ale łatwo o tym mówić mając obecną wiedzę o tym jak przez ostatnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-12-21
Czytanie pierwszych trzydziestu stron szło mi jak po grudzie. Powoli musiałam przypomnieć sobie wydarzenia z pierwszego tomu "Silva Rerum" a także przyzwyczaić się do stylu i języka autorki które są w zdecydowanej opozycji do tego jak pisane są współczesne "bestsellery" (krótkie zdania, prosty język, narracja w pierwszej osobie a 3/4 tekstu to dialogi).
Kristina Sabaliauskaitė opowiada dalszą część historii rodu Narwojszów w sposób wręcz magiczny. Zdania wręcz kipią od detali, obrazów, kolorów wprowadzając nas w świat bohaterów Anno Domini 1707. Wyobrażam sobie że tak dawniej snuto opowieści: ze swadą, nieśpiesznie, powoli odkrywając przed słuchaczami kolejne wątki.
Dzięki "Silva Rerum II" czytelnik może śledzić dalsze losy bohaterów i miejsc znanych z pierwszej części powieści. Powracamy więc na Litwę: do Wilna, Królewca i rodowej siedziby rodziny Narwojszów - majątku Milkonty. Jednak niespokojne czasy (trwająca wojna północna) sprawiają że zamiast sielskiego życia, dalekich podróży i miłosnych porywów bohaterowie muszą walczyć z przeciwnościami losu: głodem, wojskami nieprzyjaciela i osobistymi tragediami.
Poznajemy kolejne pokolenie rodu Narwojszów - rotmistrza Jana Izydora (syna Kazimierza) i jego żonę których trudne losy są osią tej powieści.
Nie brakuje też postaci z przeszłości wśród których prym wiedzie Urszula Birontowa którą miłość do Jana Bironta swego czasu wyciągnęła zza klasztornych murów.
Tak jak poprzednio i tutaj w tle opisywanych zdarzeń jest wielka historia: wojna, walka o tron, skłócone rody magnackie których żądza władzy i pazerność powoli prowadzi kraj do upadku.
"Silva Rerum II" to godna kontynuacja "Silva Rerum". Napisana przepięknym językiem, pełna emocji i wzruszeń. Polecam!
Czytanie pierwszych trzydziestu stron szło mi jak po grudzie. Powoli musiałam przypomnieć sobie wydarzenia z pierwszego tomu "Silva Rerum" a także przyzwyczaić się do stylu i języka autorki które są w zdecydowanej opozycji do tego jak pisane są współczesne "bestsellery" (krótkie zdania, prosty język, narracja w pierwszej osobie a 3/4 tekstu to dialogi).
Kristina...
2018-12-20
"Immortaliści" to historia o rzeczach wydawać by się mogło zwyczajnych bo to opowieść o życiu i śmierci jednak napisana w tak niebanalny sposób że pochłonęła mnie bez reszty. Chloe Banjamin opowiadając historię czwórki żydowskiego rodzeństwa mówi o sprawach nad którymi od zarania dziejów zastanawiali się wielcy filozofowie i mędrcy tego świata. Po co żyjemy, co nadaje naszemu życiu sens, jak wykorzystać czas który został nam dany aby u na końcu drogi odejść z poczuciem spełnienia?
Takie pytania zadaje też sobie rodzeństwo Goldów: Varya, Daniel, Klara i Simon. W ramach zabicia nudy i wiedziona dziecięcą ciekawością cała czwórka idzie na spotkanie z wróżką która podobno słynie z tego że potrafi precyzyjnie przepowiedzieć każdemu datę jego śmierci.
Czy ta informacja sprawi że ich życie będzie lepsze, pełniejsze, bardziej odważne? Czy też zamknie ich w skorupie strachu i czekać będą na nieuniknione?
Autorka opowiada nam cztery historie które tak naprawdę obrazuje różne podejścia do korzystania z życia. Daniel opuszcza rodzinne gniazdo aby żyć w zgodzie ze sobą: tańczy w balecie i kocha z zachłannością jakby każdy dzień był tym ostatnim.
Klara goni za marzeniami. Zostaje iluzjonistką i robi wszystko aby udowodnić że magia istniej naprawdę i to ona ma władzę nie tylko nad swoich życiem ale i śmiercią.
Daniel się buntuje ale nie ma odwagi żyć w zgodzie ze swoim sumieniem. Jest konformistą przekonanym że wszystko da się racjonalnie wytłumaczyć i to go ostatecznie gubi.
Varya natomiast żyje w ciągłym strachu przed życiem. Boi się odpowiedzialności, zaangażowania. Jej egzystencja przypomina smutną wegetację.
Żyć długo i ostrożnie czy intensywnie jakby życie miało skończyć się jutro? Z takim pytaniem zostawia Chloe Benjamin czytelników jej debiutanckiej powieści. Powieści która bardzo mnie poruszyła i która na pewno będzie wracać do mnie jeszcze nie raz.
"Immortalistów" wysłuchałam w formie audiobooka w interpretacji Filipa Kosiora i muszę powiedzieć że lektor ten zachwycił mnie totalnie. Polecam!
"Immortaliści" to historia o rzeczach wydawać by się mogło zwyczajnych bo to opowieść o życiu i śmierci jednak napisana w tak niebanalny sposób że pochłonęła mnie bez reszty. Chloe Banjamin opowiadając historię czwórki żydowskiego rodzeństwa mówi o sprawach nad którymi od zarania dziejów zastanawiali się wielcy filozofowie i mędrcy tego świata. Po co żyjemy, co nadaje...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-12-18
Zastanawiam się czy "Ważka" to jednorazowy spadek formy czy może po prostu formuła serii z parą warszawskich policjantów Agatą Górska i Sławkiem Tomczykiem już się wyczerpała.
W tej książce są oczywiście przebłyski talentu Małgorzaty Rogali ale niestety wątek miłosny (i w prowadzonym śledztwie i między dwójką głównych bohaterów) sprawił że książka ta trąci kiepskim romansidłem z dużą ilością scen łóżkowych które w większości wypadków służą chyba tylko nadprodukcji stron.
Jest to przez to książka tak różna od "Zapłaty" i "Dobrej matki" że można pomyśleć iż wyszła spod pióra innego autora.
W łzawych opowieściach o utraconej miłości, w podchodach bohaterów z kategorii "chciałabym a boję się" ginie zupełnie całkiem ciekawa zagadka kryminalna która w przypadku "Ważki" jest na drugim a nawet trzecim planie.
I jako czytelniczce źle mi z tym strasznie bo jeszcze niedawno wpisałam Małgorzatę Rogalę na prywatną listę ciekawym pisarzy kryminalnych po których książki zamierzam regularnie sięgać.
Jednak zdaję sobie sprawę że ta książka może się podobać tym którzy lubią romantyczne historie obyczajowe z happy endem (ja niestety dostaję na takowe silnej alergii). Bo "Ważka" aż kipi od skrywanych namiętności i uczuć które buzują w bohaterach.
A początek nie wskazywał że akcja rozwinie się w tym kierunku bo książka zaczyna się "po bożemu" czyli zabójstwem dziennikarza lokalnego portalu którego praca daleka była od zasad etyki dziennikarskiej. Jego nierzetelne artykuły przysporzyły mu wielu wrogów więc lista potencjalnych podejrzanych jest długa: była żona, współpracownicy, ludzie których opinie zszargał w artykułach. Okazuje się że kluczem do rozwikłania zagadki może być książka którą przed śmiercią wydał - historia miłosna bez szczęśliwego zakończenia.
Mówiąc wprost jestem rozczarowana tą książką. Dokończyłam ją bardziej z poczucia obowiązku niż ciekawości jaki będzie finał tej opowieści. "Ważka" to moim zdaniem najsłabsza pozycja autorstwa Małgorzaty Rogali jaką do tej pory przeczytałam. Nie polecam.
Zastanawiam się czy "Ważka" to jednorazowy spadek formy czy może po prostu formuła serii z parą warszawskich policjantów Agatą Górska i Sławkiem Tomczykiem już się wyczerpała.
W tej książce są oczywiście przebłyski talentu Małgorzaty Rogali ale niestety wątek miłosny (i w prowadzonym śledztwie i między dwójką głównych bohaterów) sprawił że książka ta trąci kiepskim...
2018-12-17
Pewnie jak większości z nas, którzy nie pochodzą z Łodzi, miasto to kojarzy mi się z obrazem Andrzeja Wajdy "Ziemia obiecana".
Miasto bogatych fabrykantów i setek tysięcy robotników, w tym pracowników przemysłu włókienniczego. Miasto wielkich pieniędzy i równie wielkiej biedy. Miasto które przez dziesięciolecia było największym ośrodkiem w Polsce produkującym tkaniny w którym dzisiaj nie ma prawie śladów po wielkich fabrykach i zakładach przemysłowych a ich pracownicy i pamięć o ich ciężkiej pracy interesuje jedynie fascynatów lokalnej historii.
I o tym jest książka Marty Madejskiej: o Łodzi i kobietach które przez lata były motorem napędowym tego miasta. O włókniarkach które pracując na trzech zmianach, w warunkach szkodliwych dla zdrowia, często ponad siły starały się w tym mieści odnaleźć swoje szczęście które wtedy miało bardzo prostą definicję: praca, dom, rodzina.
"Aleja Włókniarek" w sposób niezwykle precyzyjny ukazuje rozwój łódzkiego przemysłu włókienniczego przez pryzmat pracy kobiet. Autorka zaczyna swoją opowieść pod koniec XIX wieku by zakończyć ją niezwykle smutnym obrazem z początków polskiego kapitalizmu który dla Łodzi oznaczał likwidacje fabryk i masowe zwolnienia tysięcy robotników.
Należy docenić trud jaki włożyła Marta Madejska w dotarciu do dokumentów, w wielu wypadkach już tylko szczątkowych, oraz wspomnień byłych włókniarek. Ogrom tego materiału robi wrażenie choć nie ukrywam iż momentami tekst aż prosił się o skrócenie bo były fragmenty który bardzo mi się dłużyły w trakcie czytania.
Niemniej najnowsza książka Wydawnictwa Czarne to ważny głos jeśli chodzi o historię Łodzi, przemysłu włókienniczego i jego pracownic którym autorka przywróciła pamięć i zrobiła to w sposób godny i rzetelny.
Polecam tę książkę waszej uwadze.
Pewnie jak większości z nas, którzy nie pochodzą z Łodzi, miasto to kojarzy mi się z obrazem Andrzeja Wajdy "Ziemia obiecana".
Miasto bogatych fabrykantów i setek tysięcy robotników, w tym pracowników przemysłu włókienniczego. Miasto wielkich pieniędzy i równie wielkiej biedy. Miasto które przez dziesięciolecia było największym ośrodkiem w Polsce produkującym tkaniny w...
Po lekturze "Sedinum. Wiadomość z podziemi" czuję się jakbym przebiegła maraton połączony z biegiem na orientację i biegiem przez przeszkody. Nie czuje jednak satysfakcji z dobrnięcia do "mety" a irytację że przeczytałam książkę liczącą 800 stron i lektura ta wymęczyła mnie i nie sprawiła przyjemności.
Oczywiście to sama jestem sobie winna bo wyrobiłam sobie męczący nawyk kończenia lektury nawet jeśli wiem na końcu uznam książkę za porażkę czytelniczą.
Książka Leszka Hermana porażką nie jest bo podejrzewam że dla mieszkańców Szczecina może być pozycją interesującą przybliżającą lokalną historię, legendy i teorie spiskowe. Jednak podejrzewam że i oni mogą poczuć się przytłoczeni tą historią której laik, nawet taki interesujący się dziejami naszego kraju, nie jest w stanie śledzić ze zrozumieniem.
"Sedinum" chcąc nie chcąc (chyba jednak bardziej chcąc) to inspiracja powieściami Dana Browna.
Mamy tajemniczą zagadkę z przeszłości, zaginione dzieła sztuki, tajemniczy skarb, wątek templariuszy, masonerii i jeszcze, aby nie mieć niedosytu, wątek ostatnich żołnierzy Hitlera (Werwolf). Autor postanowił upleść z tych wątków zagadkę w której mam wrażenie tylko on jest w stanie się nie zgubić bo trudno mi uwierzyć że ktokolwiek inny jest w stanie śledzić ze zrozumieniem przebieg akcji (żeby nie było nudno akcji w którą z impetem wkraczają niemieccy poszukiwacze zaginionego skarbu depcząc naszym bohaterom po piętach).
Dzieje się! Chciałoby się powiedzieć. Bo jeśli dodamy do tego trójkę głównych bohaterów: architekta, dziennikarkę i angielskiego "milorda" którzy krok po kroku rozwiązują kolejne zagadki jakby wszyscy mieli co najmniej doktoraty z historii to otrzymujemy książkę gdzie reguły logiki i prawdopodobieństwa nie są najistotniejsze.
Autora pokonała nieumiejętność selekcji wątków, opowiadanych historii, mnogość bohaterów. To niestety przypadłość (nie tylko) debiutantów która sprawia potem czytelnik musi mierzyć się z "cegłą" która spokojnie mogłaby mieć połowę stron miej i pewnie dzięki temu zyskałaby a nie straciła na atrakcyjności.
Ja się wymęczyłam czytaniem. Choć pomysł był ciekawy i należą się brawa za zainteresowanie lokalną historią to całość oceniam mało entuzjastycznie. Niestety nie polecam.
Po lekturze "Sedinum. Wiadomość z podziemi" czuję się jakbym przebiegła maraton połączony z biegiem na orientację i biegiem przez przeszkody. Nie czuje jednak satysfakcji z dobrnięcia do "mety" a irytację że przeczytałam książkę liczącą 800 stron i lektura ta wymęczyła mnie i nie sprawiła przyjemności.
więcej Pokaż mimo toOczywiście to sama jestem sobie winna bo wyrobiłam sobie męczący nawyk...