-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel16
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik267
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2024-04-28
2024-04-25
Lubię ciszę. Męczy mnie hałas, nieustanne trajkotanie, głośna muzyka. Lubię pobyć sam na sam ze swoimi myślami i dobrze czuje się w towarzystwie, gdzie milczenie nikogo nie krępuje. Wielu jednak boi się ciszy. Włączony telewizor, grające w tle radio czy rozmowy o niczym powodują, że ludzie czują się mniej samotni, choć w głębi serca wiedzą, że to tylko złudne wrażenie.
Bohaterowie książki Merethe Lindstrom, Eva i Simon, są małżeństwem w wieloletnim stażem. Ich życie z pozoru wydaj się spełnione i szczęśliwe. Doczekali się trzech dorosłych już córek, mają piękny dom i bezpieczeństwo finansowe. Jednak każde z nich skrywa tajemnice, przykryte grubą warstwą milczenia hołdując zasadzie, że to co niewypowiedziane nie istnieje. Z czasem jednak zaczynają one ciążyć i odgradzać ich od siebie. Simon coraz bardziej wycofuje się z życia, szukając schronienia w ciszy. Całymi dniami milczy, czym doprowadza swoją żonę na skraj rozpaczy. Panująca w domu cisza sprawia, że kobieta stara się dociec, kiedy ich życie tak bardzo się zmieniło. Czy początkiem tego była tajemnicza wizyta intruza sprzed lat, którego Eva wpuściła do domu, nagłe odejście pomocy domowej z która udało im się zaprzyjaźnić czy też nieprzepracowana trauma jej męża z dzieciństwa? W jej głowie mnożą się pytania, jednak jedyną odpowiedzią na nie jest dojmująca cisza.
"Dni w historii ciszy" i intymny portret małżeństwa, trudnej relacji dwójki ludzi, którzy przez całe życie unikali konfrontacji z własnymi demonami, tłumiąc w sobie lęki i poczucie winy. To bardzo przygnębiająca historia, opowiedziana w sposób chłodny i rzeczowy, pozbawiony emocji. Niech Was nie zwiedzie różowa okładka z uśmiechniętą buzią dziecka. Świat Simona i Evy jest pogrążony w mroku, z którego może ich wyrwać jedynie spojrzenie w oczy prawdzie. Pytanie jednak czy na to nie jest już jednak za późno?
Polecam Wam tę książkę, choć nie jest to łatwa lektura. Zostaje w głowie na długo zostawiając czytelnika z mnóstwem pytań, na które odpowiedź nie jest oczywista.
Lubię ciszę. Męczy mnie hałas, nieustanne trajkotanie, głośna muzyka. Lubię pobyć sam na sam ze swoimi myślami i dobrze czuje się w towarzystwie, gdzie milczenie nikogo nie krępuje. Wielu jednak boi się ciszy. Włączony telewizor, grające w tle radio czy rozmowy o niczym powodują, że ludzie czują się mniej samotni, choć w głębi serca wiedzą, że to tylko złudne wrażenie....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-09
Nauki zmarłego w 2020 roku księdza Piotra Pawlukiewicza przyciągały tłumy. Kazania, które głosił w kościele św. Anny w Warszawie zmuszały do refleksji nad kondycją własnej wiary. Duchowny nie bał się mówić wprost o ludzkich słabościach, wytykał błędy i zaniechania, obnażając nasze lenistwo, konformizm i głupotę.
Dzięki Wydawnictwu Znak jego nauki są nadal żywe i docierają do nowych odbiorców dzięki systematycznej publikacji tekstów duchownego w jak zawsze w pięknej oprawie graficznej.
Każdej książce, która jest zbiorem kazań i artykułów księdza przyświeca pewna myśl przewodnia, temat wokół którego toczy się narracja. Tym razem jest to pojęcie wolności, bo
Wolność, możliwość działania zgodnie z własną wolą jest według niego największym darem jaki ludzie otrzymali od Boga. Korzystając z niej trzeba jednak pamiętać, że wybory, których dokonujemy mają swoje konsekwencje.
Papież Jan Paweł II swego czasu powiedział: "Wolność nie polega na robieniu tego, co chcemy, ale na posiadaniu prawa do robienia tego, co powinniśmy" i ta myśl przewija się w książce ks. Piotra Pawlukiewicza od pierwszego do ostatniego rozdziału.
"Droga do wolności. Wskazówki na każdy dzień" to nie jest książka dla wątpiących, dla tych którzy zagubili się gdzieś na drodze swojej wiary i nie wiedzą jak i czy w ogóle chcą wrócić na łono Kościoła.
To lektura dla tych, którzy tylko na chwilę się gdzieś zagapili, stracili cel z oczu i potrzebują odpowiedniej motywacji aby dalej iść ścieżką wiary, będąc mądrzejszym o nowe doświadczenia i świadomi błędów jakie popełnili (by się ich w przyszłości móc wystrzegać).
Mówiąc o różnych aspektach wolności ks. Piotr Pawlukiewicz, przytacza liczne historie ze swojej posługi kapłańskiej, okraszone często dużą dawką humoru.
Piękne i mądre teksty ks. Pawlukiewicza doczekały się równie przyciągającej wzrok. oprawy. Książka jest pięknie wydana: każdy rozdział opatrzony jest cytatem z Biblii, a oryginalne ilustracje i szata graficzna nadają jej rys nowoczesności.
Dla osób wierzących i praktykujących będzie to doskonała lektura umacniająca ich w wierze i dodająca sił do tego aby żyć zgodnie z bożymi przykazaniami.
Tym którzy dopiero szukają swojego miejsca w Kościele może wydać się wydać jednak zbyt zasadnicza. Tym polecam teksty ks. Jana Kaczkowskiego.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak.
Nauki zmarłego w 2020 roku księdza Piotra Pawlukiewicza przyciągały tłumy. Kazania, które głosił w kościele św. Anny w Warszawie zmuszały do refleksji nad kondycją własnej wiary. Duchowny nie bał się mówić wprost o ludzkich słabościach, wytykał błędy i zaniechania, obnażając nasze lenistwo, konformizm i głupotę.
Dzięki Wydawnictwu Znak jego nauki są nadal żywe i docierają...
2024-04-08
Gdy pada nazwa ADHD to razu przed oczami staje nam nadpobudliwe ruchowo dziecko, które ma problemy z koncentracją uwagi, nadmierną impulsywnością i zachowaniem norm społecznych. Podaje się, że przybliżeniu jedno na 100 dzieci cierpi na to zaburzenie, diagnozowane najczęściej wtedy, gdy taki młody człowiek zaczyna naukę w szkole podstawowej.
Od lat pokutuje też błędne przekonanie, że zespołu nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi
się wyrasta. Stąd wielu osób dorosłych borykających się na co dzień z podobnymi problemami nie przypuszcza nawet, iż przyczyną tego może być niezdiagnozowane w dzieciństwie, a więc i nie leczone ADHD.
Wszystkim zainteresowanym tym tematem polecam książkę Tamary Rosier "ADHD. Twój mózg jest OK". Jest ona napisana nie tylko z perspektywy fachowca, który specjalizuje się w tym temacie, ale też osoby nieneurotypowej, u której dopiero w wieku dojrzałym zdiagnozowano ADHD. Co ciekawe na to zaburzenie cierpi również jej mąż jak i trzy z czterech córek.
No właśnie, od razu po lekturze nasuwa się pytanie czy słowo "cierpi" jest tutaj najodpowiedniejsze. Autorka bowiem, opowiadając o ADHD w sposób niezwykle rzetelny, zaczynając od różnych fachowych definicji, mówiąc o trudnościach z jakim spotykają się osoby u których zostało on zdiagnozowane (bądź co gorsza, nie zostało) skupia się na strategiach radzenia sobie w życiu codziennym z ADHD, przekonując nas, iż diagnoza nie musi być piętnem i przy odpowiednim podejściu terapeutycznym i farmakologicznym można prowadzić życie pełne satysfakcji i sukcesów. Autorka bazując na własnych doświadczeniach, doświadczeniach swojej rodziny i pacjentów z którymi styka współpracuje od lat krok po kroku pokazuje jak radzić sobie z trudnościami dnia codziennego w sposób metodyczny i dający widoczne rezultaty. Opisuje stopnie drabiny psychologicznej, na której wszyscy funkcjonujemy a także przedstawia plansze operacyjne, których dogłębne poznanie uławia radzenie sobie ze swoimi emocjami.
Polecam tę pozycję wszystkim dla których temat jest bliski. To porcja solidnej wiedzy i wskazówek podana w przystępny i atrakcyjny sposób.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.
Gdy pada nazwa ADHD to razu przed oczami staje nam nadpobudliwe ruchowo dziecko, które ma problemy z koncentracją uwagi, nadmierną impulsywnością i zachowaniem norm społecznych. Podaje się, że przybliżeniu jedno na 100 dzieci cierpi na to zaburzenie, diagnozowane najczęściej wtedy, gdy taki młody człowiek zaczyna naukę w szkole podstawowej.
Od lat pokutuje też błędne...
2024-04-04
Jako młoda dziewczyna uwielbiałam serial "Z Archiwum X". Dzisiaj zapewne już trąci myszką. ale swego czasu był to hit, który gromadziło tłumy przed telewizorami. To opowieść o dwójce agentów FBI, którzy prowadzą komórką komórkę Federalnego Biura Śledczego, do której trafiają wszystkie sprawy nie dające się wyjaśnić na drodze konwencjonalnego myślenia. Agent Mulder wierzy w istnienie istot pozaziemskich i innych zjawisk, które opierają się logice. Jego partnerka Scully jest naukowczynią i z początku sceptycznie podchodzi do spraw, którymi się zajmują. Jednak z biegiem czasu sama także zaczyna wierzyć w zjawiska paranormalne. To właśnie oglądając "Z Archiwum X" pierwszy raz usłyszałam o incydencie w Roswell. To właśnie w okolicach tego miasta na pustyni w amerykańskim stanie Nowy Meksyk, miał rozbić się niezidentyfikowany obiekt latający. Armia błyskawicznie zdementowała te pogłoski i przekazała mediom informację, że rzekomy statek kosmiczny jest balonem meteorologicznym. Nieliczni jednak w to uwierzyli. Roswell zyskało przydomek "miasta kosmitów" i po dziś dzień dyskusja o tym co się tam stało jest ciągle żywa fascynując ufologów z całego świata oraz filmowców i pisarzy.
Zainspirował on również znany i lubiany przez czytelników duet Douglas Preston i Lincoln Child, czego owocem jest książka "Diabelska Góra". To opowieść od próbie dotarcia do prawdy o wydarzeniach sprzed dziesięcioleci gdzie rolę sceptyczki gra archeolożka Nora Kelly a w skórę entuzjasty amerykański miliarder Lucas Tappan zafascynowany zjawiskami paranormalnymi i opowieściami o UFO. Po wielu próbach udaje mu się namówić naukowczynię aby wzięła udział w jego ekspedycji i badaniach w Roswell. Żadne z nich jednak nie przypuszcza, że pierwszym odkryciem, którego dokonają będzie znalezienie zwłok zakopanych głęboko w piasku. Na miejscu natychmiast pomawia się FBI, która stara się wyjaśnić czy zbrodnia jest jako związana z rzekomą katastrofą statku kosmicznego. Nie wszystkim jednak podoba się wzmożone zainteresowanie tym miejscem, które od lat strzegło swoich tajemnic. Bohaterowie zostają wciągnięci w tajemną grę pełną kłamstw, zacierania śladów i tajemnic, której stawką jest ich życie.
Dałam się porwać tej opowieści od pierwszych stron. Opowieść jest bardzo dynamiczna, pełna zwrotów akcji i napięcia. Świadomość, że wydarzy się coś złego narasta wraz z czytaniem. Finał jak dla mnie może zbyt "filmowy": za dużo wybuchów, strzelania i farta, który nie opuszcza głównych bohaterów, ale jestem w stanie przymknąć na to oko. "Diabelska Góra" to czysta rozrywka nie tylko dla wielbicieli zielonych ludzików i niewyjaśnionych zjawisk. Polecam!
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Agora.
Jako młoda dziewczyna uwielbiałam serial "Z Archiwum X". Dzisiaj zapewne już trąci myszką. ale swego czasu był to hit, który gromadziło tłumy przed telewizorami. To opowieść o dwójce agentów FBI, którzy prowadzą komórką komórkę Federalnego Biura Śledczego, do której trafiają wszystkie sprawy nie dające się wyjaśnić na drodze konwencjonalnego myślenia. Agent Mulder wierzy w...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-01
Powieści szpiegowskie, dopiero od niedawna zaczęły zapełniać moją bibliotekę. Stało się to za sprawą książek Vincenta V. Severskiego, które niespodziewanie dla mnie samej wciągnęły mnie w świat tajnych operacji, podwójnych agentów i wielkiej polityki.
Te historie pozwalają czytelnikowi z perspektywy wygodnego fotela przeżywać wraz z bohaterami ekscytujące przygody oraz brać udział w niebezpiecznych akcjach, gdzie każda decyzja może oznaczać życie albo śmierć. Nie ma tu czas na złapanie tchu, gdyż akcja pędzi do przodu z zawrotną prędkością, a szpiedzy obcych wywiadów robią wszystko aby zdestabilizować wewnętrzną politykę państw, które ich mocodawcy uważają za wrogie.
Z dużymi oczekiwaniami więc zasiadłam do lektury książki Marcina Falińskiego "Ostatni azyl". Autor nie jest debiutantem. Ma na koncie już kilka wydanych pozycji i już po pierwszych rozdziałach zaczęłam się zastanawiać, czy nie mam w ręku kolejnej części jakiegoś cyklu tego autora, bo książka ta sprawia takie wrażenie. Bohaterowie, rozmawiając między sobą, nieustannie powołują się na jakieś wcześniejsze operacje, pojawiają się nazwiska osób z przeszłości, które bezpośrednio miały wpływ na obecną sytuację, które jednak czytelnikowi nic nie mówią. To bardzo irytująca, gdyż powoduje poczucie zagubienia, które towarzyszyło mi już do końca lektury.
Ukryte skarby i dokumenty z czasów II wojny światowej to zawsze temat, który się obroni. I tak jest również w przypadku "Ostatniego azylu", gdzie śledzimy poszukiwania bezcennych medalionów z czasów Wikingów, fragmentu Bursztynowej Komnaty a także ściśle tajnych akt niemieckich, które nawet teraz kilkadziesiąt lat po wojnie mają ogromną siłę rażenia. Zadanie to zostaje powierzone byłemu oficerowi Agencji Wywiadu Marcinowi Łodynie, który swoim doświadczeniem wspiera oficerkę brytyjskiej Służby Specjalnej. Ich działania nie pozostają bez echa gdyż do wyścigu po bezcenne skarby dołącza rosyjski wywiad.
Szybie tempo akcji to na pewno duży atut tej książki. Zmieniająca się co chwila sceneria, od Seszeli po Lidzbark Warmiński, również sprawia, że czytelnik ma poczucie bycia w środku wydarzeń. Jednak chaos i relacje między bohaterami, niby przyjazne czy wręcz przyjacielskie, a tak naprawdę pozbawione głębszych emocji (pisze się oni jednak w ogóle ich nie czuć) sprawiają, iż książki tej nie zaliczę do moich ulubionych.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.
Powieści szpiegowskie, dopiero od niedawna zaczęły zapełniać moją bibliotekę. Stało się to za sprawą książek Vincenta V. Severskiego, które niespodziewanie dla mnie samej wciągnęły mnie w świat tajnych operacji, podwójnych agentów i wielkiej polityki.
Te historie pozwalają czytelnikowi z perspektywy wygodnego fotela przeżywać wraz z bohaterami ekscytujące przygody oraz...
2024-03-06
Jako czytelniczka "wychowałam się" na książkach Henninga Mankella, których kolekcja do dziś zdobi moją domową biblioteczkę. Ceniłam autora za umiejętność budowania ciekawej intrygi kryminalnej oraz za ukazywanie w swoich powieściach czegoś więcej niż tylko śledztwo i pogoń za mordercą. Z wnikliwością ukazywał on problemu współczesnej Szwecji takie jak regularny napływ fal imigrantów, rozluźnienie więzów społecznych czy też samotność, dotykająca coraz większą liczbę osób niemogących poradzić z tą sytuacją.
Niestety w kolejnych latach skandynawski kryminał zaczął ewoluować w stronę, która daleka była od tego, do czego przywykłam zaczytując się w książkach Henninga Mankella. Pojawiło się epatowanie przemocą, brutalnością i ilością ofiar zabitych w okrutny i wymyślny sposób. Ten trend szybko zresztą przyjął się na całym świecie, nad czym boleję po dziś dzień.
Na szczęście od czasu do czasu zdarza się, że sięgam po książkę, której autor nie idzie z prądem i swą twórczością nawiązuje do czasów kiedy kryminał nie oznaczał krwawej jatki a o jego wartości świadczyła sprawnie poprowadzona intryga, którą charakteryzowała logika, o której wielu współczesnych twórców zdaje się zapominać.
Taką pozycją jest książka "Pamięci mordercy" dwójki szwedzkich autorów Pascala Engmana i Johannesa Selåkera której akcja rozgrywa się w Szwecji ogarniętej podnieceniem w związku z trwającym w Stanach Zjednoczonych mundialu. Tę euforię na chwilę przerywa brutalna strzelanina w Falun, gdzie od kul szaleńca ginie kilkanaście osób. Tej samej nocy policja znajduje też zwłoki młodej kobiety, która jednak nie zginęła od kuli. Została ona uduszona i zgwałcona. Okazuje się, że nie jest to jedyna ofiara zabita w ten sposób w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Podobno zbrodnie miały miejsce w innych rejonach kraju a ofiarami były młode imigrantki. Pozwala to od razu wysnuć hipotezę, że stoją za tym neofaszyści, rosnący w siłę i nie kryjący się ze swoimi poglądami. Tropem tym, który szybko okazuje się ślepą uliczką podąża policjant Tomas Wolf. To człowiek pogubiony, stojący na rozstaju dróg jeśli chodzi o jego życiu uczuciowe i żyjący z brzemieniem swojej przeszłości. W śledztwie pomaga mu bystra dziennikarka Vera Berg, sama też starająca się uporać z własnymi demonami. Ta dwójka szybko natrafia na trop znanego aktora, który szybko staje się głównym podejrzanym w tej sprawie. Jednak szybko okazuje się, że w tym śledztwie nie nie jest takie, jakim się wydaje.
Czytając "Pamięci mordercy" poczułam się jakbym wróciła do starych dobrych czasów, kiedy to kryminał był książką, która pochłaniała uwagę czytelnika i zachęcała go do aktywnego włączenia się w prowadzone śledztwo. Jest zagadka, jest śledztwo (wielowątkowe i nie raz podążające w ślepą uliczkę) i jest w końcu rozwiązanie, które nie bierze się znikąd. Niby oczywiste, niby proste a tylu współczesnych pisarzy niezbyt ma to na uwadze, racząc nas historiami wyssanymi z palca, gdzie nie liczy się logika a hektolitry krwi lejącej się na kartach powieści. Polecam tę pozycję osobom tęskniącym do dobrej literatury kryminalnej.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.
Jako czytelniczka "wychowałam się" na książkach Henninga Mankella, których kolekcja do dziś zdobi moją domową biblioteczkę. Ceniłam autora za umiejętność budowania ciekawej intrygi kryminalnej oraz za ukazywanie w swoich powieściach czegoś więcej niż tylko śledztwo i pogoń za mordercą. Z wnikliwością ukazywał on problemu współczesnej Szwecji takie jak regularny napływ fal...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-25
Okres II wojny światowej jest nieustającą inspiracją dla pisarzy, którzy w swoich książkach przywołują nie tylko mrok i okrucieństwo tamtych czasów ale także życie zwykłych ludzi, którzy w tej pożodze i ciemności starają się jakoś funkcjonować mimo strachu i obawy o najbliższą przyszłość. Równowagę pozwala zachować im codzienna rutyna: praca, życie rodzinne, spotkania ze znajomymi. Bo wojna to nie tylko śmierć i smutek ale też drobne radości, nadzieja czy miłość, która często wybucha niespodziewanie i pozwala przetrwać ten trudny czas.
Kristin Harmel jest autorką, którą ogromnie cenię za to iż nie traktuje historii jako tła w swoich książkach, interpretując ją dowolnie. Z uwagą i drobiazgowością przytacza zdarzenia znane i miej znane, które stają się kanwą jej powieści.
Tak też jest w przypadku jej najnowszej książki "A gdy znów się spotkamy", które rozgrywa się pod koniec II wojny światowej w Stanach Zjednoczonych w jednym z obozów jenieckich. Okazuje się że w 700 obozach działających na obszarze 46 stanów rozlokowano blisko 400 000 niemieckich żołnierzy, którzy pracowali na rzecz lokalnej ludności: na farmach, plantacjach czy w zakładach pracy.
Jeden z nich zakochuje się, z wzajemnością, w młodziutkiej Amerykance. Młodzi obiecują sobie, że po wojnie zrobią wszystko aby być razem. Jednak los im nie sprzyja i ich drogi nigdy więcej się nie przecinają. Dziewczyna jest przekonana, że została porzucona przez ukochanego, który po powrocie do ojczyzny rozpoczął nowe życie. Nie wie jednak jak bardzo się myli.
Opowieść o Margaret i Peterze przeplatana jest wątkiem współczesny, którego bohaterką jest wnuczka Margeret Emily. To kobieta po przejściach, która zmaga się z poczuciem odrzucenia przez własnego ojca, który wiele lat temu zostawił rodzinę by zacząć nowe życie z inną kobietą. Sama również popełniła wiele błędów, które rozpamiętuje do dziś i które nie pozwalają jej zostawić przeszłości za sobą.
Z tego marazmu wytrąca ją tajemnicza przesyłka zawierające obraz młodej Margaret, do którego dołączona jest karta z wiadomością która, zmusi kobietę by skonfrontować się z historią rodziny i dzięki temu uwolnić się od własnej traumy. Bo nigdy nie jest za późno by zacząć życie od nowa.
Aż wstyd przyznać, ale do tej pory nie słyszałam o obozach jenieckich w Stanach Zjednoczonych, mimo że II wojną światową interesuję się od lat. Dzięki autorce na pewno sięgnę po literaturę, która pozwoli mi zgłębić ten temat. I to jest najcenniejsze, co zostanie mi po lekturze tej książki.
Ciekawy był też wątek współczesny, pokazujący jak przeszłość może rzutować na życie przyszłych pokoleń. Jak pokazują liczne badania traumę dziedziczy się co najmniej do trzeciego pokolenia. To fascynujące zagadnienie, któremu od dłuższego czasu się przyglądam.
Nie zachwycił mnie natomiast wątek romansowy: zbyt przesłodzony i egzaltowany, ale to pewnie dlatego, że nie jestem wielką fanką takich historii. Zakładam jednak, że romantyczne dusze pokochają tę powieść całym sercem.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Okres II wojny światowej jest nieustającą inspiracją dla pisarzy, którzy w swoich książkach przywołują nie tylko mrok i okrucieństwo tamtych czasów ale także życie zwykłych ludzi, którzy w tej pożodze i ciemności starają się jakoś funkcjonować mimo strachu i obawy o najbliższą przyszłość. Równowagę pozwala zachować im codzienna rutyna: praca, życie rodzinne, spotkania ze...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-21
Czytuję debiuty, choć nie robię tego często. Szkoda mi czasu na książki, które zazwyczaj są niedopracowane, pełne błędów merytorycznych, kopiujące styl popularnych pisarzy, którym udało się zyskać uznanie czytelników.
Czasami zdarzają się jednak wyjątki od tej reguły, prawdziwe perełki, które od pierwszych stron przykuwają uwagę i od których trudno się oderwać.
Taką propozycją niewątpliwie jest książka Hanny S. Białys "Robaki w ścianie", która rozpoczyna serię kryminałów z komisarzem Bondysem, bydgoskim policjantem tropipącym zło i ścigającym przestępców dokonujących najokrutniejszych zbrodni. Co ciekawe akcja powieści rozgrywa się w latach 90-tych ubiegłego wieku, czyli w czasach sprzed ery powszechnie dostępnych telefonów komórkowych, testów DNA i najnowszego oprogramowania, wspomagającego pracę organów ścigania.
I tu od razu trzeba wspomnieć, że autorka zadbała o to aby klimat i realia tamtych czasów zostały wiernie oddane. Pokusiła się nawet o to aby sprawdzić jakie puzzle, które w ramach odprężenia układa komisarz Bondys, były wtedy dostępne na rynku, co wyjaśnia w podziękowaniach umieszczonych na końcu książki (tak, wiem że to może rzadko spotykane, ale podziękowania też zawsze czytam).
Śledczy wraz z zespołem musi wykryć sprawcę morderstw, których ofiary są brutalnie okaleczane a na ich ciele zostaje wyryte słowo "homo". To pierwszy trop, którym podąża ekipa szukając w przeszłości zamordowanych wątków wskazujących na to iż ich orientacja seksualna miała wpływ na ich śmierć. Co ciekawe każda z ofiar ma przy sobie kartkę zostawioną przez mordercę z imieniem i nazwiskiem. To znak, że sprawca zaczyna z policjantami wyrafinowaną grę podsuwając im kolejne tropy. Krok po kroku komisarz Bondys zbliża się do prawdy aby na końcu zadać sobie pytanie czy są czasami okoliczności, które mogą usprawiedliwiać sprawcę, czy są zbrodnie, które można próbować wytłumaczyć?
Wciągnęła mnie ta historia. Podążałam tropem komisarza i jego ekipy próbując sama rozwiązać zagadkę, która w tej powieści jest najważniejsza. Gdzieś tle (dalekim tle) są wątki obyczajowe, co akurat mi bardzo przypadło do gustu. Zakładam, że w kolejnych tomach autorka przybliży nam postać komisarza Bondysa i jego przeszłość, którą na razie skrywa mrok.
Czekam z niecierpliwością na kolejną książkę z cyklu, a Was zachęcam do lektury "Robaków w ścianie".
Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN
Czytuję debiuty, choć nie robię tego często. Szkoda mi czasu na książki, które zazwyczaj są niedopracowane, pełne błędów merytorycznych, kopiujące styl popularnych pisarzy, którym udało się zyskać uznanie czytelników.
Czasami zdarzają się jednak wyjątki od tej reguły, prawdziwe perełki, które od pierwszych stron przykuwają uwagę i od których trudno się oderwać.
Taką...
2024-03-11
Nie spodziewałam się po tej książce wiele dobrego. Ot kolejny kryminał z serii przeczytać, zrecenzować, zapomnieć. Jednak moje przewidywania się nie sprawdziły gdyż "Dobra dziewczyna, zła dziewczyna" Michaela Robohtama okazała się lekturą niezwykle wciągającą, ze świetnie zarysowaną intrygą kryminalną i bohaterami, których losy wciągają czytelnika już od pierwszego rozdziału. Mgła tajemnicy, ukrywająca ich przeszłość sprawia, że powieść ta ma wyjątkowy klimat, trzymający czytelnika w napięciu aż do ostatniej strony.
Evie to nastolatka po przejściach. Nikt nie wie jak się nazywa, skąd pochodzi, dlaczego kilka lat temu została znaleziona w kryjówce, w domu człowieka, który został zamordowany w okrutny sposób.
Kolejne rodziny zastępcze nie mogą sobie poradzić z dziewczyną, która w niczym nie przypomina słodkiego podlotka. Trafia więc do ośrodka wychowawczego i odlicza dni do wyjścia. Evie - zbuntowana i pałająca złością na cały świat ma pewien dar, z którym się nie zdradza: potrafi ze 100% pewnością zgadnąć czy ktoś kłamie czy mówi prawdę.
Kiedy pewnego dnia na jej drodze staje psycholog współpracujący z policją jej mur obronny, który budowała przez lata, zaczyna powoli pękać. To pierwszy od dawna człowiek, który ją szanuje, słucha i któremu może zaufać. Gdy Cyrus Haven angażuje się w śledztwo dotyczące śmierci młodej, dobrze zapowiadającej się łyżwiarki Evie stara się mu pomoc. Ofiara morderstwa, z pozoru spokojna i skupiona wyłącznie na treningach, miała swoje tajemnice, których rozwiązanie zburzy spokój wielu osób.
"Dobra dziewczyna, zła dziewczyna" to opowieść o dwoistości ludzkiej natury. Nikt nie jest do końca zły ani kryształowo dobry. Każdy z nas ma na sumieniu rzeczy, o których wolałby zapomnieć bo błądzić jest rzeczą ludzką. Tutaj każdy z bohaterów ma coś za uszami, a światu pokazuje tylko tę wyidealizowaną twarz. Muszę wspomnieć, że bardzo wciągnął mnie sam wątek kryminalny: świetnie rozpisany i z zaskakującym finałem a to dla mnie zawsze sprawa najważniejsza jeśli chodzi o powieści kryminalne. Mam jednak pewne "ale".
Nie jestem fanką otwartych zakończeń. Zazwyczaj sugerują one, że ciąg dalszy nastąpi jednak w przypadku tej książki jakoś nie mam wiary, że tak będzie. Autor zostawił czytelników z pytaniami na temat przeszłości głównej bohaterki, które rodzą wiele możliwych scenariuszy. Liczyłam, że ta tajemnica zostanie pod koniec ujawniona, tak się jednak nie stało. Nie ukrywam, że poczułam się z tego powodu odrobinę rozczarowana, bo ten wątek był jednym z bardziej interesujących.
Nie spodziewałam się po tej książce wiele dobrego. Ot kolejny kryminał z serii przeczytać, zrecenzować, zapomnieć. Jednak moje przewidywania się nie sprawdziły gdyż "Dobra dziewczyna, zła dziewczyna" Michaela Robohtama okazała się lekturą niezwykle wciągającą, ze świetnie zarysowaną intrygą kryminalną i bohaterami, których losy wciągają czytelnika już od pierwszego...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-29
Wojna Rosji z Ukrainą trwa nieprzerwanie od 2014 roku, jednak większość z nas zdała sobie z tego sprawę dwa lata temu, kiedy to konflikt ten rozniecił się na skalę, której nikt się nie spodziewał. Każdy z nas pewnie pamięta co robił 24 lutego 2022 roku, kiedy to wszystkie media pokazywały spadające na Ukrainę bomby i niekończące się kolejki ludzi na granicy z Polską szukających bezpiecznego schronienia.
Świat wstrzymał wtedy na chwilę oddech by następnie w odruchu solidarności ruszyć z pomocą.
Dziś, kiedy wojna trwa nadal i nic nie wskazuje na to aby miała się szybko zakończyć coraz mniej myślimy o tych, którzy godzinami, z małymi dziećmi, dobytkiem życia upchanym w jedną torbę, psami i kotami szli na zachód z nadzieją, że niedługo wrócą do swoich domów, do swojego życia.
Przypomina nam o nich książka Eugenii Kuzniecowej "Drabina". Powieść to niezwykła, gdyż autorka o rzeczach trudnych opowiedziała w niej bez patosu, za to z humorem i zrozumieniem dla ludzkich słabości.
Bohaterem tej historii jest młody chłopak Tolik, osiadły w Hiszpanii Ukrainiec, szukający za granicą lepszego życia. Tolik nie jest zbyt towarzyski: lubi ciszę, swój komputer a relacje z ludźmi ogranicza do czatowania w sieci. Jego marzeniem jest posiadanie własnego domu, i kiedy to marzenie się spełnia w Ukrainie następuje eskalacja konfliktu z Rosją. Do jego samotni przyjeżdża rodzina, której udało się opuścić kraj. Po wielodniowej podróży przed jego domem zatrzymuje się samochód z którego wyłania się matka, babka cioteczna, wuj, siostra wraz z przyjaciółką, dwa koty i wątpliwej urody pies.
Tolik będzie musiał zaopiekować się najbliższymi co będzie dla niego sprawdzianem cierpliwości oraz stawić czoła pytaniom i wątpliwościom, które zaczną go dręczyć: czy wrócić do kraju i chwycić za broń, czy też zostać w tym bezpiecznym miejscu i wspierać ojczyznę w inny sposób.
To opowieść o rodzinnych więzach, często niezwykle zagmatwanych, przesyconych zarówno skrywanym żalem i animozjami jak i miłością, która wszystko wybacza. Wydawać by się mogło, że niemożnością jest pisać o wojnie w taki sposób jako robi to Eugenia Kuzniecowa: z szacunkiem dla walczących ale i ze zrozumieniem, że walka nie toczy się tylko na froncie. Bo wojna to także życie, które z pozoru toczy się normalnie, bo codzienna rutyna często pozwala choć na chwilę zapomnieć to tym co się dzieje wokół i przeżyć kolejny dzień, a potem następny.
Polecam tę książkę Waszej uwadze!
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak.
Wojna Rosji z Ukrainą trwa nieprzerwanie od 2014 roku, jednak większość z nas zdała sobie z tego sprawę dwa lata temu, kiedy to konflikt ten rozniecił się na skalę, której nikt się nie spodziewał. Każdy z nas pewnie pamięta co robił 24 lutego 2022 roku, kiedy to wszystkie media pokazywały spadające na Ukrainę bomby i niekończące się kolejki ludzi na granicy z Polską...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-25
Mam ogromną słabość do twórczości Sylwii Chutnik. Nikt tak jak ona nie potrafi opisywać szarej codzienności w sposób tak poetycki i prosty jednocześnie. Jej bohaterowie to obywatele Polski B, żyjący z dnia na dzień, od pierwszego do pierwszego z dala od drapaczy chmur i korpoświata, które są tylko tłem opowiadanych historii.
"Dintojra" to zbiór jedenastu opowiadań, o ludziach wyrzuconych na margines życia: samotnych, odrzuconych, niekochanych, których wspólnym motywem jest zemsta. Zemsta wynikająca trudnych doświadczeń, którym musieli stawić czoło takich jak porzucenie, nieprzepracowana żałoba, molestowanie seksualne czy seksizm. Jednak czy ta chęć odwetu za złamane życie, przynosi ulgę czy też kolejne cierpienia? Czy życie przeszłością pozwoli zobaczyć to co jeszcze przed nami? Wreszcie na kim się tu mścić, na kogo zrzucić winę za złamane życie? Nie znajdując winnych bohaterowi tych historii zwracają się przeciwko sobie samym: raniąc się i pogrążając w otchłani smutku i żalu, po przeszłość już minęła a przyszłość nie przyniesie ukojenia.
Wszystkie te historie łączy jedno: są smutne i pozbawione nadziei. Sylwia Chutnik różową ma tylko grzywkę. Jej teksty są czarno-szare, depresyjne i pozbawione choćby odrobiny optymizmu. Ale ja lubię taką stylistykę. Moje widzenie świata również dalekie jest od kolorystyki tęczy.
Pisarka ma niebywały dar, który pozwala jej mówić o rzeczach małych w sposób poruszający i zmuszający do refleksji. Jest bardzo uważną obserwatorką a jej uwagę przykuwają historie z pozoru banalne i błahe.
Jej twórczość to przykład, że w literaturze jak i w życiu doskonale sprawdza się powiedzenie "mniej znaczy więcej": nie trzeba skomplikowanej fabuły i eksperymentów słownych by zostać usłyszanym. Wystarczy mówić cicho ale mądrze jak to robi Sylwia Chutnik.
Nie będę ukrywać, że nie jestem wielką fanką opowiadań i zdecydowanie wolę dłuższe formy wypowiedzi, jednak chylę głowę przed wszystkimi, którym udaje się na kilku, kilkunastu stronach opowiedzieć historię, która zmusza do refleksji i pozostawia czytelnika z mnóstwem pytań a Sylwii Chutnik się to udało.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak.
Mam ogromną słabość do twórczości Sylwii Chutnik. Nikt tak jak ona nie potrafi opisywać szarej codzienności w sposób tak poetycki i prosty jednocześnie. Jej bohaterowie to obywatele Polski B, żyjący z dnia na dzień, od pierwszego do pierwszego z dala od drapaczy chmur i korpoświata, które są tylko tłem opowiadanych historii.
"Dintojra" to zbiór jedenastu opowiadań, o...
2024-02-20
Cieszą mnie sukcesy kobiet na każdym polu, również tym literackim. Z radością patrzę na autorki, świetnie radzące sobie na rynku wydawniczym, który szczególnie jeśli chodzi o powieści kryminalne, zdominowany jest przez mężczyzn. Ciężką pracą i determinacją osiągają cel, który jeszcze nie tak dawno wydawał się poza zasięgiem: zdobywają serca czytelników a ich książki ląduje na szczycie rankingów bestsellerów. Obok tak uznanych nazwisk jak Katarzyna Bonda czy Katarzyna Puzyńska pojawiają się kolejne młode, zdolne autorki, pełne pomysłów i historii, które tylko czekają aby przelać je na papier. Jedną z nich jest Marta Zaborowska. Pierwszy raz miałam przyjemność przeczytać książkę jej autorstwa i jestem pod dużym wrażeniem ciekawie skonstruowanej fabuły i skomplikowanej intrygi kryminalnej.
"Sześć powodów by umrzeć" to opowieść o ludzkich słabościach i lękach, duszna od kłamstw i skrywanych tajemnic. Każdy z bohaterów skrywa swoją prawdziwa twarz a relacje między, z pozoru bliskie i serdeczne, przesycone są fałszem i niedopowiedzeniami.
Kiedy więc pewnego wieczoru, w rocznicę ślubu, ginie młoda kobieta najbliższe jej osoby maja odmienne teorie na temat przyczyn jej zniknięcia. Z pozoru bowiem Miriam Makarow nie miała żadnych powodów aby zniknąć. Żyjąca w dostatku, u boku męża lekarza, cenionego i dbającego o jej komfort zdawała się szczęśliwą i spełnioną kobietą. Czyżby uciekła od problemów o których nikt nie wiedział, a może targnęła się na własne życie bądź padła ofiarą przestępstwa?
Kiedy kilka miesięcy po jej zaginięciu policja natrafia na spalone zwłoki kobiety wydaje się, że jest blisko rozwiązania tej zagadki. Jednak w tej powieści niczego nie można brać za pewnik. Śledczy, przyglądając się tej sprawie docierają do zdarzeń z przeszłości, które jasno wskazują, że każda z bliskich jej osób miałaby motyw aby pozbawić Miriam życia. Czy jedna kobieta na pewno nie żyje?
W tej powieści jedno pytanie rodzi dwa następne. Czytelnik do końca nie wie w co może uwierzyć i to sprawia, że lektura ta jest niezwykle wciągająca.
Jednak do tej beczki miodu pozwolę sobie wrzucić łyżkę dziegciu, były bowiem rzeczy, które odrobinę mnie irytowały. Jedną z nich na pewno była osoba policjanta prowadzącego śledztwo, który do swojej koleżanki po fachu mówił per "dziecinko", pozwalał sobie na niewybredne żarty dotyczące jej azjatyckiego pochodzenia i wysyłał po zakupy do sklepu. Niby to dowcipne, niby ukazujące ich relację w jako ciepłą jednak dla mnie było to co najmniej niestosowne. Zawsze gdy trafiałam na fragment dotyczący relacji tej dwójki, tylko czekałam aż młoda policjantka powie "stop". Tak się jednak nie stało, a szkoda.
Książkę polecam wielbicielom nietuzinkowej intrygi, nagłych zwrotów akcji i otwartych zakończeń.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.
Cieszą mnie sukcesy kobiet na każdym polu, również tym literackim. Z radością patrzę na autorki, świetnie radzące sobie na rynku wydawniczym, który szczególnie jeśli chodzi o powieści kryminalne, zdominowany jest przez mężczyzn. Ciężką pracą i determinacją osiągają cel, który jeszcze nie tak dawno wydawał się poza zasięgiem: zdobywają serca czytelników a ich książki ląduje...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-09
Lektura tej książki nie była przyjemna. Opisane historie oblepiły mnie brudem pijackich, dawno niewietrzonych melin, które w tym przypadku nie są tłem kolejnej powieści ale miejscem toczy się życie osób, dla których alkohol i inne używki stanowią jego sens odsuwają na bok wszystko inne: wychowanie dzieci, pracę czy myślenie o przyszłości. To Polska C, o której na co dzień nie myślimy żyjąc swoim bezpiecznym, spokojnym życiem. Czasami do naszej wiadomości docierają dzięki mediom drastyczne informacje, które zmuszają nas aby zauważyć, że gdzieś obok toczy się życie pełne przemocy, beznadziei i brudu. Szybko jednak giną one w zakamarkach naszej pamięci.
Są jednak ludzie, którzy dzień w dzień muszą mierzyć się z takimi sytuacjami. To pracownicy socjalni, kuratorzy sądowi czy, policjanci.
"Patożycie. Z notatnika kuratora sądowego" Piotra Matysiaka to książka, która wprost, bez upiększania i dbania o poprawność polityczną, pokazuje z jakimi wyzwaniami mierzą się kuratorzy. Krótkie rozdziały to opis autentycznych przypadków, historii o ludziach z marginesu społecznego, dla których flaszka wódki jest ważniejsza niż wszystko inne. Widzimy ich życie bez filtra: brudne barłogi, zaschnięte już ślady wymiocin na podłodze, zaniedbane, często głodne dzieci, które zapewne po powielą w przyszłości schemat w jakim przyszło im wzrastać.
To co uderzyło mnie tych historiach to brak nadziei na wyrwanie się z tego środowiska.
Nie wiem czy przez autora przemawiało doświadczenie zawodowe, czy też wypalenie, o które nietrudno w tej pracy, jednak pozbawił mnie on złudzeń żadna bowiem z opisanych historii nie kończy się happy endem.
Piotr Matysiak nie bawi się w dyplomatę. Mówi o chorym systemie, wszechobecnej papierologii, nienormowanym czasie pracy i przeciążeniu obowiązkami.
Bardzo dosadny język, najeżony niecenzuralnymi słowami, może z początkowo szokować czytelnika, jednak zakładam, że jest to przemyślany zabieg. Trudno bowiem pisać o tych zagadnieniach używając wyszukanego słownictwa.
Niemniej, czasami uszy mi więdły a czytanie kolejnych rozdziałów tylko potęgowało to uczucie.
Książkę polecam czytelnikom o mocnych nerwach. Zostaje w głowie, niektóre sceny trudno wyrzucić z pamięci.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu RM.
Lektura tej książki nie była przyjemna. Opisane historie oblepiły mnie brudem pijackich, dawno niewietrzonych melin, które w tym przypadku nie są tłem kolejnej powieści ale miejscem toczy się życie osób, dla których alkohol i inne używki stanowią jego sens odsuwają na bok wszystko inne: wychowanie dzieci, pracę czy myślenie o przyszłości. To Polska C, o której na co dzień...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-06
W czasie II wojny światowej kilkanaście milionów ludzi z terenów okupowanych przez III Rzeszę zmuszono do niewolniczej pracy w niemieckich gospodarstwach rolnych i fabrykach. Praca przymusowa stanowiła jedną z głównych metod pozyskiwania taniej siły roboczej będą jednocześnie formą eksterminacji ludności terytoriów podbitych przez nazistów. Największą grupę wśród Zwangsarbeiterów stanowili Polacy. Wśród nich była również rodzina Śliwińskich, która na teren Rzeszy trafiła w 1944 roku. Jan, Władka dwójka ich dzieci Janek i Krysia oraz, głuchoniema siostra Władki Stasia dostali kwadrans na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i zostali zmuszeni do podróży w nieznane. Po kilku tygodniach spędzonych w obozie przejściowym zostali załadowni do pociągu i przewiezieni na południe Niemiec, do małego miasteczka Bietigheim-Bissingen. Tam za kilka marek do pracy w swoim gospodarstwie kupowali ich lokalni bauerzy. Oglądali, macali, wybierając najzdrowszych i najsilniejszych, których już następnego dnia czekała praca ponad siły. I tak dzień w dzień. Naznaczeni literą "P" jak stygmatem robotnicy przymusowi stawali się własnością swoich niemieckich panów, którzy najczęściej traktowali ich brutalnie i wykorzystywali bez skrupułów. W tym morzu bezwzględności i okrucieństwa zdarzały się też czasami osoby o dobrych sercach, starające się ulżyć ciężkiej doli robotników jednak stanowiły one niewielki procent lokalnej ludności.
"Na targu niewolników III Rzeszy" Anny Augustyniak to opowieść Jana Śliwińskiego, jej ojca, który jako kilkulatek trafił wraz z rodzicami, ciotką i siostrą do Rzeszy. To historia pełna emocji i przeżyć, które zakopane w zakamarkach pamięci miały już nie ujrzeć światła dziennego. Jednak dzięki determinacji autorki udało się ocalić je od zapomnienia. Losy tej jednej rodziny, której udało się przerwać wojnę i wrócić do Polski to opowieść determinacji, sile i solidarności milionów, którzy wyrwani siłą ze swych domów zmuszeni byli służyć "rasie panów" jednak udało im się zachować godność, choć nie zawsze życie.
To wyjątkowe świadectwo tamtych czasów, jednak nie będę ukrywać, iż książkę tę książkę czytało mi się ciężko. I nie mam tu na myśli samej treści (oczywiście niezwykle przejmującej) ale styl Anny Augustyniak. Nie mogłam się przyzwyczaić do składni, gdzie orzeczenie znajdowało się na końcu zdania. Rozpraszały mnie też dialogi autorki z ojcem wkomponowane w tekst, które stanowiły swego rodzaju współczesny komentarz do tej historii, w przeciwieństwie do całej opowieści nasycone ogromem emocji, które zbyt kontrastowały z spokojną narracją tej opowieści.
Niemniej to pozycja warta uwagi, której lektura może być impulsem do dalszego zgłębiania tematu robotników przymusowych w III Rzeszy.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
W czasie II wojny światowej kilkanaście milionów ludzi z terenów okupowanych przez III Rzeszę zmuszono do niewolniczej pracy w niemieckich gospodarstwach rolnych i fabrykach. Praca przymusowa stanowiła jedną z głównych metod pozyskiwania taniej siły roboczej będą jednocześnie formą eksterminacji ludności terytoriów podbitych przez nazistów. Największą grupę wśród...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-04
Anna H. Niemczynow jest jedną z ulubionych pisarek mojej mamy. Ja niespecjalnie gustuję w literaturze obyczajowej więc do tej pory nie miałam okazji przeczytać żadnej jej książki. Po "Słowa wdzięczności" sięgnęłam zachęcona opisem, iż jest pozycja, która wymyka się definicjom gatunkowym. To trochę poradnik, a trochę pamiętnik w którym autorka dzieli się swoimi bardzo osobistymi doświadczeniami. Otwarcie mówi o swoim trudnym dzieciństwie, nieudanym pierwszym małżeństwie, samotnym macierzyństwie czy zaburzeniach odżywiania. Trudno uwierzyć, patrząc na tę filigranową zawsze uśmiechniętą dziewczynę, że mimo tylu trudności i przeciwności losu odnalazła one szczęście i spełnienie w życiu osobistym i zawodowym.
Uwielbiam inspirujące historię, dodające wiary i pokazujące, że za każdym życiowym zakrętem, jak długi by on nie był, kryje się nadzieja na lepsze jutro.
Dlatego też z ciekawością zasiadłam do lektury, której już okładka w żywych kolorach żółci rozjaśnia wszystko wokół. Książka podzielona jest na krótkie rozdziały, które Anna H. Niemczynow nazwała "koszyczkami" w których umieściła opowieści z własnego życia, które łączy słowo "wdzięczność". Bo to właśnie wdzięczność za wszystko co nas w życiu spotyka jest kluczem do osiągnięcia szczęścia i spokoju. "Słowa wdzięczności" to afirmacja codzienności, prostych rzeczy, które umykają nam w codziennym pędzie: smaku kawy, uśmiechu dziecka, mruczeniu kota, który wskoczył na na kolana. Jeśli nie będziemy ich dostrzegać, nie nauczymy się cieszyć z rzeczy wielkich.
Autora twierdzi również, że nawet kłopoty i trudności, z którymi się mierzymy są warte tego aby za nie podziękować, bo te doświadczenia też nas czegoś uczą.
W zupełności zgadzam się z tym podejściem, jednak lektura tej książki do najłatwiejszych nie należała.
Poszczególne rozdziały zlewały mi się w jedną całość. Gdybym czytała jeden, dwa dziennie na pewno to odczucie byłoby mniejsze. A tak miałam wrażenie, że autorka powtarza się, pisząc ciągle to samo ale innymi słowami.
Dużo też tu odniesień do kariery pisarskiej Anny H. Niemczynow i jej oszałamiających sukcesów. Te tłumy wielbicieli, tysiące sprzedanych egzemplarzy książek, nawiązywanie do wcześniejszych tytułów. Ja odebrałam to jako swego rodzaju autoreklamę, ale to moje subiektywne spostrzeżenie.
Niemniej jest to książka, która na pewno znajdzie grono wiernych odbiorców, śledzących uważnie poczynania autorki.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Luna.
Anna H. Niemczynow jest jedną z ulubionych pisarek mojej mamy. Ja niespecjalnie gustuję w literaturze obyczajowej więc do tej pory nie miałam okazji przeczytać żadnej jej książki. Po "Słowa wdzięczności" sięgnęłam zachęcona opisem, iż jest pozycja, która wymyka się definicjom gatunkowym. To trochę poradnik, a trochę pamiętnik w którym autorka dzieli się swoimi bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-30
I znowu jestem chora. Nie, nie dopadła mnie grypa. Skończyłam właśnie czytać najnowszą powieść Piotra Kościelnego "Nielat" i czuję się jakbym dostała mocny cios w brzuch po którym nie mogę się dźwignąć na równe nogi. Dawkowałam sobie tę powieść. Historię, którą opowiada tytułowy bohater czytał zamykając co chwilę oczy. Niestety ta technika, która sprawdza się przy oglądaniu filmów grozy, nie jest skuteczna jeśli chodzi o książki. Chcąc nie chcąc musiałam przebrnąć przez historię pełną przemocy, ludzkiej obojętności i beznadziei. Było to jednak bardzo druzgocące doświadczenie. Nic nie boli mnie bardziej niż słuchanie o krzywdach, których ofiarami są dzieci. Przemoc fizyczna, psychiczna czy molestowanie seksualne codziennie dotyka najmłodszych. Najgorsze zaś jest to, że w większości przypadków ma to miejsce w domu, w otoczeni najbliższych, którzy powinni bronić i chronić takiego młodego człowieka przed wszelkim złem tego świata, a często sami są sprawcami najgorszych zbrodni.
"Nielat" to opowieść, której akcja toczy się w latach 90-tych minionego wieku. Dla niektórych był to czas rozkwitu i bogacenia się, większości zaś kojarzy się z dziką prywatyzacją, galopującym bezrobociem, biedą i takimi problemami społecznymi jak narkomania czy AIDS. Autor dobrze uchwycił ducha tamtych czasów. Podczas lektury robiło mi się aż duszno od dymu papierosowego (wtedy palono wszędzie) a sceny na dworcu przypomniały mi, że swego czasu strach było tam chodzić.
Wydział kryminalny we Wrocławiu zajmuje się sprawą zabójstwa znanego aktora, na którego ciało natrafiono w obskurnej ruderze. Drążąc w przeszłości śledczy natrafiają na ślad jego współpracy z UB pojawia się więc hipoteza, że zabójstwo może być aktem zemsty osób, na które donosił służbom.
W tym samym czasie w pustostanie ktoś znajduje zwęglone zwłoki nastolatka. Jedyną nadzieję na jego identyfikację daje medalik z Matką Boską z Gudadalupe. Z czasem okazuje się, że te dwie sprawy, ku zaskoczeniu ekipy śledczej, łączą się ze sobą a obraz, który się wyłania ukazuje bezmiar krzywd wyrządzonych niewinnemu dziecku i jego determinację by jednak wyrwać się z kręgu przemocy. Niestety bezskutecznie.
Autor jak zawsze bezbłędnie poprowadził akcję, nie stroniąc od realistycznych opisów przemocy co nadało tej historii autentyczności. Jedna nie ukrywam, że samym zakończeniem jestem odrobinę rozczarowana: poprawne, ale mało zaskakujące. Do ostatniej strony byłam przekonana, że nastąpi jakiś nagły zwrot akcji. Tak się jednak nie stało. Mimo wszystko to kolejna dobra powieść autorstwa Piotra Kościelnego, dotykająca tematów ważnych, o których na co dzień wolimy nie pamiętać. Polecam!
Za egzemplarz do recenzji dziękuje wydawnictwu Czarna Owca.
I znowu jestem chora. Nie, nie dopadła mnie grypa. Skończyłam właśnie czytać najnowszą powieść Piotra Kościelnego "Nielat" i czuję się jakbym dostała mocny cios w brzuch po którym nie mogę się dźwignąć na równe nogi. Dawkowałam sobie tę powieść. Historię, którą opowiada tytułowy bohater czytał zamykając co chwilę oczy. Niestety ta technika, która sprawdza się przy oglądaniu...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-21
Wiele już napisano o tej książce. Jestem przekonana, że autorka "Kochając wroga. Tajemnica łączniczki" zyskała sobie grono wiernych fanów w Polsce, którzy będą niecierpliwie czekać na kolejne jej powieści.
Jak przeczytałam na stronie Gosi Nealon w swojej twórczości podejmuje tematy związane z II wojną światową, czerpiąc inspiracje z historii zasłyszanych w rodzinnych stronach. Mieszkając za oceanem pisze o Polsce, trudnych przeżyciach ludzi, którym przyszło się mierzyć z koszmarem wojny i okupacją zarówno ze strony niemieckiej jak i sowieckiej.
Jej pierwsza książka przetłumaczona na język polski to historia Wandy Odwagi, młodej warszawianki, która stara się, mimo ciężkich czasów, żyć zgodnie z zasadami wpojonymi jej w rodzinnym domu. Nie traci ducha, wspiera ruch oporu pełniąc rolę kurierki i łączniczki. Jednak i jej domu nie omijają tragedie. Śmierć ojca, do której przyczynił się SS-man Stefan Keller sprawia, że tarci ona grunt pod nogami. Nie ma jedna wyjścia. Musi otrząsnąć się i wrócić do życia. W Warszawie szykuje się powstanie, które przejdzie do historii jako 63 dni bohaterstwa i chwały mieszkańców stolicy.
Dziewczyna angażuje się w walkę a jej niespodziewanym sojusznikiem i aniołem stróżem staje się ten, który zapisał się w jej pamięci jako morderca ojca. Jednak prawda o tym mężczyźnie okaże się zgoła inna a życie napisze scenariusz, którego nikt nie mógłby się spodziewać.
Powieść ta to historia miłośna, pełna wzruszeń i zwrotów akcji, którą pokochały czytelniczki (i czytelnicy) o wrażliwych sercach. Ja jednak mam z nią pewien problem: trudno mi uwierzyć w tę historię. Powstrzymam się, aby zdradzić Wam twist fabuły odsyłając do książki, jednak dla mnie zmienił on tę opowieść w bajkę. Wiadomo zaś, że bajki zawsze mają pozytywne zakończenie, gdzie wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
Wszystko to sprawiło, iż lektura upływała mi nad rozmyślaniem, czy tylko ja mam taki dystans do tej historii, czy też większość zauważy, że coś tu nie gra.
Czytając opinie wiedzę jednak, że jestem w mniejszości, ale ja zawsze kontestuję, podważam i mówię "sprawdzam".
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak.
Wiele już napisano o tej książce. Jestem przekonana, że autorka "Kochając wroga. Tajemnica łączniczki" zyskała sobie grono wiernych fanów w Polsce, którzy będą niecierpliwie czekać na kolejne jej powieści.
Jak przeczytałam na stronie Gosi Nealon w swojej twórczości podejmuje tematy związane z II wojną światową, czerpiąc inspiracje z historii zasłyszanych w rodzinnych...
2024-01-14
Lekturę tej książki mogłabym podsumować krótkim cytatem autorstwa Jodi Picoult - "Rodzina może rozpaść się na różne sposoby. Wystarczy źdźbło egoizmu, pech i szczypta chciwości. Ale ściśle utkana tworzy więź, której nic nie pokona"
Ann Napolitano w "Witaj piękna" opowiedziała z pozoru prostą historię o miłości zrodzonej między dwójką bohaterów wbrew wszystkim i wszystkiemu. Miłości naznaczonej wyrzeczeniami i wyrzutami sumienia jednak do bólu prawdziwej i szlachetnej.
Historia ta, która z pozoru może wydawać się tanim romansem jest tak naprawdę cudowną opowieścią o sile, jaką daj nam rodzina, która mimo zdarzających się konfliktów i różnicy zdań jest skałą na której możemy się wesprzeć. To tez opowieść o trudnych wyborach, które często musimy dokonywać aby chronić siebie bądź innych. Za takie decyzje często przychodzi nam płacić bardzo wysoką cenę osobistą i społeczną, jednak życie to sztuka wyboru, nierzadko bardzo trudna. I za każdy nasz wybór przyjdzie nam kiedyś zapłacić.
Bohaterem książki Ann Napolitano jest William Waters, którego dzieciństwo i wczesna młodość naznaczone były rodzinną tragedią, która odcisnęła swe piętno na tym wrażliwym chłopaku. Jego dom był miejscem, w którym nie mieszkała miłość a on nie zasługiwał na zainteresowanie i wsparcie swoich rodziców. Wszedł w dorosłe życie z przekonaniem, że upłynie ono w samotności i ciszy. Wszystko zmienia się gdy poznaje on ambitną i pewną siebie Julię Padavano, która zauroczona spokojnym chłopakiem postanawia z nim zbudować swoja przyszłość. Ten, decyduje się związać nią swoje życie, wchodząc do rodziny Padavana z nadzieją, że znajdzie tu akceptację i miłość.
Jednak demony przeszłości nie dają o sobie zapomnieć i szybko okazuje się, iż William Waters nie jest w stanie udźwignąć odpowiedzialności i roli głowy rodziny. Chce uciec, zniknąć na zawsze, spalić za sobą wszystkie mosty. Jednak los ma dla niego inne plany, stawiając na jego drodze Sylvie, siostrę Julii, która jawi się jako nadzieja na nowy, lepszy czas w jego życiu. Wszystko ma jednak swoją cenę i wszystkim bohaterom tej historii przyjdzie ją zapłacić.
"Witaj piękna" urzekła mnie bez dwóch zdań, powodując, że lektura tej książki poruszyła mnie do głębi. Autorka z ogromna delikatnością i wyczuciem opowiedziała tę historię w której próżno szukać bohaterów bez skazy. To opowieść o ludziach szukających siebie, błądzących, popełniających błędy a przez to prawdziwych. To też opowieść o sile rodzinnych więzów, które są jak korzenie trzymające nas w pionie. I o miłości, która jest jak tlen...
Zachęcam Was do lektury tej książki.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Otwarte.
Lekturę tej książki mogłabym podsumować krótkim cytatem autorstwa Jodi Picoult - "Rodzina może rozpaść się na różne sposoby. Wystarczy źdźbło egoizmu, pech i szczypta chciwości. Ale ściśle utkana tworzy więź, której nic nie pokona"
Ann Napolitano w "Witaj piękna" opowiedziała z pozoru prostą historię o miłości zrodzonej między dwójką bohaterów wbrew wszystkim i...
2023-07-20
Niepokojąca, mroczna, wciągająca - tak w kilku słowach można byłoby scharakteryzować książkę Katarzyny Zyskowskiej. I mimo, że motywy wykorzystane przez autorkę takie jak wojenna miłość, rodzinne tajemnice z przeszłości, odkrywanie swoich korzeni, to motywy ostatnimi czasy wykorzystywane przez pisarzy do znudzenia, to w przypadku tej publikacji Katarzyna Zyskowska nie zadowoliła się schematycznym rozwinięciem tych wątków. Stworzyła historię, gdzie nie ma bohaterów dobrych i złych, decyzji szlachetnych i podłych. To opowieść napisana we wszystkich odcieniach szarości, bo biel i czerń występuje tylko w bajkach a nie w prawdziwym życiu.
"Historia złych uczynków" to opowieść o miłości, o rodzinie, o wyborach których dokonujemy aby ratować to, co jest dla nas w życiu najważniejsze nawet za cenę wyrzutów sumienia, które będą nas gnębić do końca życia.
Opowieść zaczyna się jak banalna historia miłosna: ona młoda studentka z prowincji, on uznany wykładowca o światowej renomie. Łączy ich uczucie pełne namiętności i dzikiego seksu, który często ociera się o przemoc. Te zachowania zaczynają niepokoić główną bohaterkę Ninę, jednak zaślepiona miłością do Miłosza nie protestuje.
Wszystko zmienia się w momencie, gdy on znika bez śladu. Zrozpaczona kobieta, która odkrywa że jest w ciąży, robi wszystko aby odnaleźć kochanka. Zaczyna poznawać jego przeszłość, która to prowadzi ją do zaniedbanego domku w Aninie, w którym w czasie wojny wydarzyła się tragedia. Zniszczyła ona życie wszystkich jej bohaterów a także położyła się cieniem na kolejne pokolenia.
Nina odkrywa, że losy jej rodziny i rodziny Miłosza skrzyżowały się już w przeszłości a jego zainteresowanie jej osobą wynikało z chęci zemsty pielęgnowanej latami a nie miłości.
Mimo iż współczesny wątek romansowy trochę osłabił moje wstępne zainteresowanie powieścią (taka tematyka to nie moja bajka) to rozwinięcie tej historii w pełni mnie usatysfakcjonowało.
Autorka stawia swoich bohaterów pod ścianą, w sytuacji zagrożenia i każe podejmować krytyczne decyzje. Czy chce nam w ten sposób pokazać że zło, tak samo jak dobro, jest w każdym z nas i tylko potrzeba odpowiedniego katalizatora aby je wyzwolić?
Polecam Waszej uwadze tę książkę, jak i pozostałe powieści Katarzyny Zyskowskiej. To nazwisko warto zapamiętać!
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.
Niepokojąca, mroczna, wciągająca - tak w kilku słowach można byłoby scharakteryzować książkę Katarzyny Zyskowskiej. I mimo, że motywy wykorzystane przez autorkę takie jak wojenna miłość, rodzinne tajemnice z przeszłości, odkrywanie swoich korzeni, to motywy ostatnimi czasy wykorzystywane przez pisarzy do znudzenia, to w przypadku tej publikacji Katarzyna Zyskowska nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bieszczady to synonim spokoju i życia zgodnie z naturą i jej rytmem. Wielu wydaje się, że to raj na ziemi, który jest ziemią obiecana dla wszystkich zmęczonych życiem i szukających wytchnienia w ciszy co doskonale ilustruje powszechnie znane powiedzenie zachęcające, aby rzucić to wszystko co nas tłamsi, ogranicza i stresuje i wyjechać w Bieszczady. Ukojenia w tym miejscu, z dala od cywilizacji, szuka również komisarz Igor Brudny, bohater powieści "Smolarz" autorstwa Przemysława Piotrowskiego, szóstej już książki z cyklu o niepokornym stróżu prawa.
"Smolarz" od razu przykuwa wzrok, a to za sprawą przerażającej, demonicznej, upiornej (niepotrzebne skreślić) okładki. W trakcie czytania musiałam ją zakrywać, a książkę odkładać w taki sposób aby nie natknął się na nią mój syn, który przypłaciłby to zapewne sennymi koszmarami.
Trzeba jednak trzeba przyznać, że ten projekt graficzny doskonale koresponduje z treścią powieści, która co wrażliwszych czytelników może doprowadzić do mdłości i zniechęcić do sięgania po tego typu tytułu.
Od razu zaznaczę, że nie jestem fanką historii, gdzie krew leje się hektolitrami, a wnętrzności wylewają się z otwartych powłok brzusznych. A "Smolarz" ociera się o taką konwencję. Zresztą to chyba jakiś trend we współczesnej powieści kryminalnej gdzie coraz więcej twórców ściga między sobą na najbardziej makabryczną fabułę wymyślając coraz to okrutniejsze scenariusze zbrodni. I mimo, że tak jest w tym przypadku to muszę przyznać, że wciągnęła mnie ta opowieść, pełna mroku, lokalnych legend i przemilczanych zbrodni sprzed lat.
Igor Brudny, mimo przerwy w pracy i planów aby dać sobie czas na przemyślenie tego co dalej z jego karierą w policji, angażuje się w lokalne śledztwo, które ma wykazać co się stało z dwiema młodymi turystkami, które zaginęły w niewyjaśnionych okolicznościach. Jego determinacja i bezkompromisowość nie są w smak miejscowym stróżom prawa, którzy chcą szybko zamknąć śledztwo. Szybko wychodzi na jaw, iż ich działania kryją miejscowych notabli, których łączy tajemnica sprzed lat. Rozbicie tej sieci powiązań i odkrycie prawdy może kosztować Igora Brudnego wiele, jednak ten nie cofnie się w swych działaniach dopóki nie rozwiąże sprawy zniknięcia studentek.
Dałam się wciągnąć w tę historię, choć dla mnie była jednak zbyt krwawa. Niestety finał, groteskowy i utrzymany w konwencji filmów klasy B, okrutnie mnie rozczarował. Mam jednak słabość do postaci głównego bohatera więc spuszczę na końcowe rozdziały zasłonę milczenia. Zdaję sobie sprawę, że takie powieści mają swoje wierne grono czytelników. Jak głosi łacińska sentencja: de gustibus non est disputandum.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.
Bieszczady to synonim spokoju i życia zgodnie z naturą i jej rytmem. Wielu wydaje się, że to raj na ziemi, który jest ziemią obiecana dla wszystkich zmęczonych życiem i szukających wytchnienia w ciszy co doskonale ilustruje powszechnie znane powiedzenie zachęcające, aby rzucić to wszystko co nas tłamsi, ogranicza i stresuje i wyjechać w Bieszczady. Ukojenia w tym miejscu, z...
więcej Pokaż mimo to