-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant11
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński8
Biblioteczka
2024-03-17
2022-06-01
Co za świetna biografia! Widać silną emocjonalną więź autorki z Jane Austen, jej życiem i twórczością. Przekłada się to na dociekliwość i radość obcowania z tematem, uniknięto natomiast zbytniej krotochwilności i wysunięcia ego badaczki na wierzch.
To, jak doświadczenia Jane Austen przekładają się na treść jej powieści, przedstawiono w sposób tak klarowny, że aż trudno wyobrazić sobie inną interpretację. Całość okraszona jest kontekstem historycznym, akurat w tych momentach, kiedy sytuacja tego wymaga, bez zbytniego przeładowania faktografią. Dodatkowym atutem są refleksje nad decyzjami translatorskimi autorki, która jest jednocześnie zasłużoną tłumaczką utworów Jane Austen.
Książki wysłuchałam w formie audiobooka wydawnictwa EmpikGo. Polecam tę formę, lektorka Małgorzata Klara ma przyjemny ton głosu i odpowiednią dykcję, chociaż miewałam wątpliwości co do wymowy niektórych nazw własnych. Miejscami zastanawiałam się też, czy błędy fleksyjne wynikają z niedbałości autorki i korekty, czy może samej lektorki.
Co za świetna biografia! Widać silną emocjonalną więź autorki z Jane Austen, jej życiem i twórczością. Przekłada się to na dociekliwość i radość obcowania z tematem, uniknięto natomiast zbytniej krotochwilności i wysunięcia ego badaczki na wierzch.
To, jak doświadczenia Jane Austen przekładają się na treść jej powieści, przedstawiono w sposób tak klarowny, że aż trudno...
2024-01-27
Nie zaskoczyło mnie, że fakt powstania tego reportażu wywołał spore poruszenie w uważanej za bardziej progresywną części internetu, ale sama dostrzegam potrzebę istnienia podobnych publikacji. Chociaż nie uważam, by działaczki prokobiece miały moralny obowiązek budowania mostów między incelami a resztą społeczeństwa. Nawet jeśli to właśnie kobietom najbardziej oni zagrażają.
Mam do tego tekstu całkiem sporo zastrzeżeń. Przede wszystkim, widzę w działaniach autorek więcej ducha aktywizmu niż dziennikarstwa. Mocno zażyłe interakcje, w jakie wchodzą podczas zbierania materiałów, byłyby kontrowersyjne, nawet gdyby uznać je za badaczki stosujące metodę obserwacji uczestniczącej. Przekłada się to niestety na poziom zniuansowania wniosków, do jakich dochodzą. Dopuszczenie do głosu bohaterów reportażu i mocne z nimi empatyzowanie przeważają nad próbami analizy całego zjawiska. Ich historie są poruszające, ale w dużej mierze do siebie podobne i podane jedna za drugą, po pewnym czasie zaczęły mi się mylić.
Myślę, że książce dobrze zrobiłoby przearanżowanie struktury i bardziej wnikliwe podejście do poruszanych zagadnień. Brak zagłębiania się w mechanizmy rządzące przegrywosferą widać chociażby na przykładzie omówienia tematu masturbacji. Koncentracja tego środowiska na powstrzymywaniu się od erotycznej autostymulacji zostaje skwitowana stwierdzeniem o walce z nałogiem. Szkoda, że nie pokuszono się o zaprezentowanie otoczki światopoglądowej towarzyszącej wyzwaniom typu no fap/no nut, bo mówi ona sporo o podejściu do seksualności części młodych mężczyzn.
Same autorki wspominają o zwątpieniu części incelosfery w wiarygodność zgromadzonych relacji i do pewnego stopnia też jestem w stanie się z tym zgodzić. Padające często usprawiedliwienia odnośnie głoszenia mowy nienawiści odbieram jako nie do końca szczere. Jest to o tyle problematyczne, że bezwarunkowa akceptacja narracji o wrażliwych chłopcach rzucających w gniewie tezy, z którymi tak naprawdę się nie zgadzają, prowadzi do trywializacji przemocy wobec grup przez inceli prześladowanych. Nie uważam przy tym, by ci ostatni nie mieli prawa do dzielenia się własną perspektywą, ale krytyczne i analityczne do niej podejście tego nie wyklucza.
Szczerze ubolewam, że tak ważny i przełomowy pod względem tematyki tekst nie jest lepszy warsztatowo i mniej hermetyczny. Myślę, że zjawiska incelizmu i przegrywizmu jak najbardziej zasługują na szerszą uwagę. Zgadzam się z autorkami, że obojętność w tej kwestii szkodzi zarówno incelom, jak ich ofiarom. Dlatego największą wartością "Przegrywa..." jest dla mnie bycie świadectwem pewnej odwagi. Znoszenia miesiącami werbalnej przemocy ze strony przedstawicieli omawianej zbiorowości i niezadowolenia środowiska, z którego Herzyk i Wojciechowska się wywodzą. Imponuje mi poziom empatii, jaki w tych warunkach zdołały z siebie wykrzesać, chociaż samą presję podobnego podejścia uważam za toksyczną względem grup przez inceli pogardzanych.
Ogromną zaletą jest też rozprawienie się z mitem homogeniczności incelosfery i przegrywów. Istnienie terminu mentalcel dowodzi, że przynajmniej część członków tych grup jest świadoma wewnętrznych zagrożeń związanych ze swoją przynależnością. Pozostaje mieć nadzieję, że książka ta będzie również przyczynkiem do dyskusji o związanych z omawianym zjawiskiem problemach systemowych.
Nie zaskoczyło mnie, że fakt powstania tego reportażu wywołał spore poruszenie w uważanej za bardziej progresywną części internetu, ale sama dostrzegam potrzebę istnienia podobnych publikacji. Chociaż nie uważam, by działaczki prokobiece miały moralny obowiązek budowania mostów między incelami a resztą społeczeństwa. Nawet jeśli to właśnie kobietom najbardziej oni...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-29
Nie spodziewałam się aż tak solidnej porcji informacji. To naprawdę jest zbiór mało oczywistych ciekawostek, do tego wzbogacony o wskazówki dla turystów skłonnych się z nimi bezpośrednio zaznajomić.
Niesamowite jest to, że mimo swojej wybiórczości, książka ta dała mi wrażenie zapoznania się z szerszym kontekstem kuchni narodowych. Widać tu pewien amerykocentryzm, ale nawet rozdziały o Afryce i Oceanii robią wrażenie. Szkoda, że tak skromnie reprezentowana jest polska kuchnia.
Trafiają się drobne niezręczności w tłumaczeniu, ale Sonia Draga i tak wykonała kawał dobrej roboty. Całość cieszy oko (twarda oprawa, setki barwnych ilustracji) i moim zdaniem świetnie nadaje się na prezent. Jeśli jesteście znudzeni czytaniem o tym, że Francuzi lubią sery, a Kanadyjczycy syrop klonowy, ale chętnie dowiecie się czegoś więcej o mormońskich stypach i starożytnych perskich chłodniach, ta książka jest dla Was.
Nie spodziewałam się aż tak solidnej porcji informacji. To naprawdę jest zbiór mało oczywistych ciekawostek, do tego wzbogacony o wskazówki dla turystów skłonnych się z nimi bezpośrednio zaznajomić.
Niesamowite jest to, że mimo swojej wybiórczości, książka ta dała mi wrażenie zapoznania się z szerszym kontekstem kuchni narodowych. Widać tu pewien amerykocentryzm, ale...
2023-02-07
2023-12-02
Mało jest źródeł na temat mniejszości wietnamskiej w Polsce i jej tradycji kulinarnych. "Słodko-kwaśna historia..." zawiera sporo trudno dostępnych informacji, chociaż nie zawsze podanych w przystępny sposób.
Wbrew zapewnieniom z blurba, trudno uznać tę pozycję za książkę kucharską. Same przepisy zajmują niewielką jej część, bardziej obszerny jest opis wykorzystywanych w wietnamskiej kuchni składników. Pozostałe rozdziały koncentrują się na historii wietnamskiego handlu na Stadionie Dziesięciolecia oraz sylwetkach Wietnamczyków mieszkających w Polsce. Wyszła z tego dość niezborna publikacja, potrafiąca wprawić w konsternację losowością dygresji.
Myślę, że książce dobrze zrobiłaby bardziej konsekwentna forma, np. reportażu albo wspomnień. Podobały mi się ilustracje Doroty Podlaskiej, ale mało czytelna czcionka była dla moich oczu wyzwaniem.
Mało jest źródeł na temat mniejszości wietnamskiej w Polsce i jej tradycji kulinarnych. "Słodko-kwaśna historia..." zawiera sporo trudno dostępnych informacji, chociaż nie zawsze podanych w przystępny sposób.
Wbrew zapewnieniom z blurba, trudno uznać tę pozycję za książkę kucharską. Same przepisy zajmują niewielką jej część, bardziej obszerny jest opis wykorzystywanych w...
2023-12-19
Bałam się przytłoczenia faktografią, ale Paul Strathern zdecydował się na opis renesansowej Florencji za pomocą życiorysów związanych z nią historycznych postaci. Wypada to barwnie i angażująco, widać, że autor ma na koncie nie tylko pozycje popularnonaukowe, ale też kilka powieści. Czy jednak wyszedł z tego portret miasta w konkretnej epoce? Nie do końca. "Florencję..." czyta się bardziej jak kurs wiedzy o renesansie. Mogłabym napisać, że przyspieszony, bo o większości ówczesnych zasłużonych dla Florencji jednostek miało się jednak okazję usłyszeć w szkole, ale jest to całkiem opasła pozycja, której długości się nie czuje. Strathern jest najlepszy w momentach interpretacji sztuki renesansowych artystów oraz poszukiwania w niej wątków biograficznych. A jeśli po lekturze aż nabrałam ochoty na zmierzenie się z "Dekameronem" i "Boską komedią", to trudno myśleć mi o tej książce źle...
Bałam się przytłoczenia faktografią, ale Paul Strathern zdecydował się na opis renesansowej Florencji za pomocą życiorysów związanych z nią historycznych postaci. Wypada to barwnie i angażująco, widać, że autor ma na koncie nie tylko pozycje popularnonaukowe, ale też kilka powieści. Czy jednak wyszedł z tego portret miasta w konkretnej epoce? Nie do końca....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-11
W zależności od wieku odbiorcy, może być to albo nostalgiczna podróż, albo przyspieszony kurs wiedzy o popkulturze. Fani twórczości Podcastexu nie powinni się zawieść, nie jest to powtórka z rozrywki, a jednocześnie czuć tu charakterystyczny styl i optykę autorów.
Sporo tu tematów, które mogłyby trafić do kolejnych odcinków podcastu (afera Rywina, "Kasia i Tomek", film "Wiedźmin"), ale też dostajemy zagadnienia bardziej ogólne (moda, styl wnętrz, rozwój technologii internetowej i komórkowej). Uwzględnienie tematyki politycznej się moim zdaniem opłaciło, bo łatwiej można klimat i realia tamtych czasów zrozumieć. Poza tym, przed kryzysem mediów tradycyjnych wydarzenia o randze ogólnokrajowej były przeżywane bardziej kolektywnie.
Nie ze wszystkim się zgadzam, czasem też próba diagnozy przynosi stwierdzenia zbyt na mój gust okrągłe. Czy rzeczywiście Ich Troje "byli jak Polska"? Wystarczyło niczego "po prostu nie zepsuć" i byłoby nam (i Michałowi Wiśniewskiemu) lepiej?
Nie przekonało mnie też tak stanowcze podkreślanie braku inspirowania się Katarzyny Grocholi twórczością Helen Fielding. Czy Judyta z "Nigdy w życiu!" mogłaby powstać w swoim końcowym kształcie bez "Dziennika Bridget Jones"? Obie główne bohaterki (zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy) wypadają w swoim "przegrywizmie" mało przekonująco, ale obie też dały kobietom odrobinę oddechu w zmaganiach z oczekiwaniami społeczeństwa. Nie zapominajmy też, jak ogromną potrzebę rynkową wygenerowała przed publikacją książki Grocholi popularność Bridget. Debiutanckie "Przegryźć dżdżownicę" mocno się zresztą różni się pod względem stylu i przystępności od wydanej cztery lata później najpopularniejszej powieści tej autorki.
Rozumiem arbitralność doboru tematów, ale trochę brakowało mi szerszych wzmianek o popularności Manueli Gretkowskiej oraz wręcz normatywnym dziaderstwie Jerzego Pilcha. Najbardziej jednak doskwierał mi brak arcykiczowatej i wyrażającej zachwyt nowoczesnością internetu "S@motności w sieci". Jest to na pewno paździerz górujący topornością nad płytą MDF mocno skrytykowanego zestawu mebli Małgośka...
Jeśli chcecie rozumieć stare memy, to ta książka jest dla Was.
W zależności od wieku odbiorcy, może być to albo nostalgiczna podróż, albo przyspieszony kurs wiedzy o popkulturze. Fani twórczości Podcastexu nie powinni się zawieść, nie jest to powtórka z rozrywki, a jednocześnie czuć tu charakterystyczny styl i optykę autorów.
Sporo tu tematów, które mogłyby trafić do kolejnych odcinków podcastu (afera Rywina, "Kasia i Tomek", film...
2023-10-29
Oprócz poruszającego wstępu o międzypokoleniowej traumie, nic nie było dla mnie w tej książce zaskoczeniem (szczegóły odnośnie kurateli i związku z Justinem znałam już z mediów). Czuć tu niestety pośpiech, objętość jest niewielka, a narracja mało płynna. Znalazło się miejsce na naprawdę mdłe anegdotki, a jednocześnie mamy też sporo przeskoków czasowych.
Na plus zaliczyć mogę poczucie, że naprawdę miałam do czynienia z autentycznymi wypowiedziami Britney (chociaż nie wątpię w ghostwriting). Nie jest to może hagiografia, ale widać omijanie co bardziej drażliwych tematów np. w kwestii relacji z synami czy siostrą. Nie do końca też przekonuje mnie ukazanie początków kariery jako naturalnej konsekwencji posiadania scenicznego talentu. Bo w to, że kilkulatka samodzielnie zdecydowała się chodzić na castingi trudno uwierzyć. Podejrzewam, że wynika to z obaw, iż wspomnienie o tak wczesnej presji ze strony rodziców Britney zaszkodzi jej wizerunkowi autentycznej artystki.
Raczej jest to poziom zachowawczej PR-owo produkcji dokumentalnej Netflixa. Kończy się zresztą typowymi cukierkowymi obrazami odnalezienia szczęścia u boku ukochanego mężczyzny mimo ogłoszonej w międzyczasie separacji.
PS Okładka jest okropna i w kontekście zwierzeń Britney odnośnie szkody, jaką od lat nastoletnich wyrządziła jej seksualizacja przez media, kompletnie nie na miejscu.
Oprócz poruszającego wstępu o międzypokoleniowej traumie, nic nie było dla mnie w tej książce zaskoczeniem (szczegóły odnośnie kurateli i związku z Justinem znałam już z mediów). Czuć tu niestety pośpiech, objętość jest niewielka, a narracja mało płynna. Znalazło się miejsce na naprawdę mdłe anegdotki, a jednocześnie mamy też sporo przeskoków czasowych.
Na plus zaliczyć...
2023-09-19
"Remake. Apokalipsa popkultury" jest próbą dotarcia do szerszego odbiorcy twórcy znanego z prowadzenia fanpejdża i moim zdaniem mocno to widać. Tematycznie książka stoi w pewnym rozkroku: stara się utrzymać niski próg wejścia i jednocześnie zaoferować coś nowego stałym odbiorcom treści autora.
Zaczyna się dość przytłaczająco. Wstęp zarzuca nas lawiną detali związanych z historią rozwoju komiksu, co zostaje zresztą wytłumaczone pewną uniwersalnością przemian w ramach tego medium. I chociaż podobny zabieg jest jak najbardziej zrozumiały, to z równie wymagającym skupienia tekstem będziemy mieć do czynienia jeszcze przez pierwsze dwa rozdziały.
Potem robi się już bardziej gawędziarsko. Michał Ochnik posiada dar syntetycznego spojrzenia na kulturę, ale najlepiej moim zdaniem radzi w sobie w momentach odwoływania się do wyższych idei i konfrontowania ich między sobą. Z tego względu najwyżej cenię jego eseje w serwisie Youtube.
Sam autor ubolewa nad mocno pesymistycznym wydźwiękiem swojego tekstu, jednak moim zdaniem jest to jak najbardziej akceptowalne. Zajmujemy się w końcu tylko wycinkiem procesów kształtujących (pop)kulturę i ich negatywna ocena nie oznacza jej ogólnego kryzysu. Żałuję za to, że książka odarta z odnośników do źródeł i bibliografii okazuje się dość krótka. Trzymam kciuki za dalsze publikacje i mam nadzieję, że następnym razem będzie mi dane delektowanie się pizzą hawajską przy lekturze jakiegoś obszernego tekstu o Disco Elysium ;)
"Remake. Apokalipsa popkultury" jest próbą dotarcia do szerszego odbiorcy twórcy znanego z prowadzenia fanpejdża i moim zdaniem mocno to widać. Tematycznie książka stoi w pewnym rozkroku: stara się utrzymać niski próg wejścia i jednocześnie zaoferować coś nowego stałym odbiorcom treści autora.
Zaczyna się dość przytłaczająco. Wstęp zarzuca nas lawiną detali związanych z...
2023-06-24
Byłam bardzo ciekawa, jak autorka podejdzie do tematyki odbierania ludziom życia w Imperium Rzymskim. Okazało się, że jest to pozycja nie tyle z gatunku true crime, ile omówienie społecznego wymiaru zabójstwa w tamtym okresie (co wybrzmiewa bardziej klarownie w oryginalnym tytule).
Nie mogło tu oczywiście zabraknąć najgłośniejszych mordów politycznych, z udanym zamachem na Juliusza Cezara na czele. Są one jednak podawane w szerszym kontekście, a Emma Southorn koncentruje się w dużej mierze na wpływie nierówności społecznych na poziom ochrony życia jednostki. Rozdziela przy tym okres cesarski od Republiki.
"Wszystkie trupy..." wypadają moim zdaniem najlepiej w momentach sceptycyzmu wobec wiarygodności źródeł pisanych oraz tłumaczenia kategorii prawnych i moralnych, jakimi kierowali się mieszkańcy Imperium (głównie warstwy mające wymierny wpływ na prawodawstwo, a więc najbardziej uprzywilejowane). Z tego powodu można traktować tę książkę jako odtrutkę na idealizowanie antyku przez popkulturę, chociaż nadmiar kolokwializmów oraz emocjonalne dygresje były dla mnie męczące i średnio pasowały do popularnonaukowego charakteru publikacji.
Byłam bardzo ciekawa, jak autorka podejdzie do tematyki odbierania ludziom życia w Imperium Rzymskim. Okazało się, że jest to pozycja nie tyle z gatunku true crime, ile omówienie społecznego wymiaru zabójstwa w tamtym okresie (co wybrzmiewa bardziej klarownie w oryginalnym tytule).
Nie mogło tu oczywiście zabraknąć najgłośniejszych mordów politycznych, z udanym zamachem na...
2023-05-20
Jak na książkę o hieroglifach, zaskakująco mało tu hieroglifów. Zwłaszcza ostatni rozdział o zabytkach wydaje się doklejony na siłę, zapewne dla zwiększenia objętości. Bardziej już jestem w stanie zrozumieć wcześniejsze fragmenty ogólnie opisujące staroegipski dorobek cywilizacyjny, bo do pewnego stopnia poruszały wpływ wierzeń na pismo i szerszy kontekst kulturowy. Sama nauka zapisu to na upartego jakaś połowa książki. W zasadzie, to nie wiem, do kogo skierowana jest ta publikacja. Zbyt oględna, żeby zapewnić solidne podstawy nauki, pozbawiona ćwiczeń, ale też korzystająca z międzynarodowego alfabetu fonetycznego i zakładająca, że laik będzie się w nim orientować. Irytujące było też idealizowanie przez autora czasów minionych przy jednoczesnym narzekaniu na rzekomo leniwe rozpasane czasy, w których pismo ideograficzne nie ma racji bytu. Trochę to śmieszne, biorąc pod uwagę długą historię zapisu alfabetycznego (co ma wpływ na procesy językowe i samą użyteczność takiej formy zapisu w danym języku) oraz fakt, że z ideogramów nadal korzysta znaczna część ziemskiej populacji.
Jak na książkę o hieroglifach, zaskakująco mało tu hieroglifów. Zwłaszcza ostatni rozdział o zabytkach wydaje się doklejony na siłę, zapewne dla zwiększenia objętości. Bardziej już jestem w stanie zrozumieć wcześniejsze fragmenty ogólnie opisujące staroegipski dorobek cywilizacyjny, bo do pewnego stopnia poruszały wpływ wierzeń na pismo i szerszy kontekst kulturowy. Sama...
więcej mniej Pokaż mimo to
Od lat intryguje mnie to, jak mało zestarzały się powieści Jane Austen i biografia autorstwa Lucy Worsley przybliżyła mi powody tego fenomenu.
Worsley jest jednocześnie bardzo skrupulatna w poszukiwaniach źródeł, jak i ostrożna w momentach próby rozszyfrowania motywacji tej wybitnej brytyjskiej pisarki.
Wiemy, że życie Austen było trwale naznaczone zmaganiami z konwenansem. Nie należała co prawda do tzw. warstwy pracującej, ale jako córka niezbyt wpływowego pastora nie mogła cieszyć się wysoką pozycją. Pisanie nie przyniosło jej fortuny, dorosłe lata wiązały się z pogłębiającym się piętnem staropanieństwa i wymogiem minimalizacji własnych potrzeb.
Jane sportretowana oczami Worsley zdaje się mieć dwie twarze. Z jednej strony, stara się wypełniać obowiązki troskliwej córki, ciotki i siostry (co potem wręcz na wyrost podkreśla zarządzająca pamięcią o niej rodzina). Z drugiej, rezygnacja z zabiegania o zamążpójście i konsekwentnie realizowane starania o karierę pisarską ukazują ją z bardziej niezależnej, wręcz konfrontującej się z presją społeczną strony. Podobny dualizm, połączenie akceptacji swojej roli z w miarę dopuszczalnym w ramach systemu buntem da się też odnaleźć w jej bohaterkach.
Autorka nie stroni od opisywania realiów epoki georgiańskiej i ograniczeń, z jakimi musiały się borykać ówczesne kobiety z drobnej szlachty ziemiańskiej. Mimo braku formalnego zatrudnienia, rzadko kiedy mogły pozwolić sobie na bezczynność.
Czas zlatywał Jane na dbaniu o domostwo i więzi sąsiedzkie, w późniejszym czasie jej utrzymujący się panieński status skłaniał rodzinę do polegania na jej darmowej pomocy przy dzieciach. Introwertyczna i zmuszona okolicznościami do częstych przeprowadzek, czyni poszukiwania stabilizacji i bezpiecznego domu powtarzającym się motywem w swoich książkach.
Jane pisała o kwestiach dobrze sobie znanych i właśnie ta, na pozór błaha, przyziemna i "domowa" problematyka w połączeniu z romansową formułą przez lata skłaniała wielu odbiorców do lekceważenia jej dorobku i wciskania go w ramy "literatury kobiecej", rzekomo podległej bardziej uniwersalnej prozie pisanej przez mężczyzn. Szkoda, że głupawy dopisek na okładce o "biografii ulubionej pisarki wszystkich kobiet" tę narrację powiela.
Od lat intryguje mnie to, jak mało zestarzały się powieści Jane Austen i biografia autorstwa Lucy Worsley przybliżyła mi powody tego fenomenu.
więcej Pokaż mimo toWorsley jest jednocześnie bardzo skrupulatna w poszukiwaniach źródeł, jak i ostrożna w momentach próby rozszyfrowania motywacji tej wybitnej brytyjskiej pisarki.
Wiemy, że życie Austen było trwale naznaczone zmaganiami z...