-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant12
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński8
Biblioteczka
2024-01-27
2023-12-28
Nabrałam ochoty na tę powieść jeszcze przed zapoznaniem się z serią o kosiarzach, ale ciekawie było przekonać się, jak Shusterman radzi sobie w bardziej onirycznej konwencji.
Okazało się, że jego pozbawiony ozdobników styl świetnie sprawdza się w portretowaniu ukrytej logiki stanów psychotycznych. Wizje głównego bohatera nie są tu jedynie pozbawionym sensu efektem ubocznym jego cierpienia, ale ukazują piękno i złożoność ludzkiego umysłu.
"Głębia Challengera" ma jeszcze jedną zaletę. Oswaja problematykę zdrowia psychicznego w pozbawiony sztywnego dydaktyzmu sposób. I nawet jeśli wpasowuje się w ramy young adult, to rodowód gatunkowy tego utworu nie powinien ciążyć osobom stroniącym od YA. Można nawet stwierdzić, że utwór ten jest pewnego rodzaju międzypokoleniowym pomostem między chorym, a jego rodziną, a to ogromna wartość.
Nabrałam ochoty na tę powieść jeszcze przed zapoznaniem się z serią o kosiarzach, ale ciekawie było przekonać się, jak Shusterman radzi sobie w bardziej onirycznej konwencji.
Okazało się, że jego pozbawiony ozdobników styl świetnie sprawdza się w portretowaniu ukrytej logiki stanów psychotycznych. Wizje głównego bohatera nie są tu jedynie pozbawionym sensu efektem...
2023-12-19
Bałam się przytłoczenia faktografią, ale Paul Strathern zdecydował się na opis renesansowej Florencji za pomocą życiorysów związanych z nią historycznych postaci. Wypada to barwnie i angażująco, widać, że autor ma na koncie nie tylko pozycje popularnonaukowe, ale też kilka powieści. Czy jednak wyszedł z tego portret miasta w konkretnej epoce? Nie do końca. "Florencję..." czyta się bardziej jak kurs wiedzy o renesansie. Mogłabym napisać, że przyspieszony, bo o większości ówczesnych zasłużonych dla Florencji jednostek miało się jednak okazję usłyszeć w szkole, ale jest to całkiem opasła pozycja, której długości się nie czuje. Strathern jest najlepszy w momentach interpretacji sztuki renesansowych artystów oraz poszukiwania w niej wątków biograficznych. A jeśli po lekturze aż nabrałam ochoty na zmierzenie się z "Dekameronem" i "Boską komedią", to trudno myśleć mi o tej książce źle...
Bałam się przytłoczenia faktografią, ale Paul Strathern zdecydował się na opis renesansowej Florencji za pomocą życiorysów związanych z nią historycznych postaci. Wypada to barwnie i angażująco, widać, że autor ma na koncie nie tylko pozycje popularnonaukowe, ale też kilka powieści. Czy jednak wyszedł z tego portret miasta w konkretnej epoce? Nie do końca....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-30
Japońska sztuka kulinarna słynie z rozmaitości kulturowych kontekstów. "Kamogawa..." obficie z nich korzysta, chociaż koncentruje się przede wszystkim na roli jedzenia w formowaniu wspomnień i relacji z drugim człowiekiem.
Dostajemy tu sześć opowieści o ludziach, którzy w poszukiwaniu potraw z przeszłości udają się do biura detektywistycznego na tyłach kameralnej kiotyjskiej restauracji. Formuła przywodzi na myśl seriale proceduralne, chociaż szczegóły przebiegu śledztwa dostajemy retrospektywnie. Zastosowana konwencja jest sztywna i powtarzalna, nie ma tu klamry fabularnej, trudno też o bardziej rozwinięte wątki poboczne. Jest to pierwszy cykl serii, więc autor zbytnio się z pogłębianiem dwojga głównych postaci (ojca i córki) nie śpieszy.
Dla mnie ta krótka książeczka okazała się bardzo przyjemnym cozy readem, chociaż osoby niezainteresowane japońskimi kulinariami mogą się łatwo od niej odbić. Cieszę się, że Grupa Wydawnicza Relacja zdecydowała się na bezpośredni przekład z języka japońskiego. Anna Zalewska jest doświadczoną translatorką i bardzo zgrabnie poradziła sobie z formułami grzecznościowymi niemającymi wiernych odpowiedników w języku polskim. Podoba mi się też okładka, bodajże najładniejsza z jak dotąd wydanych edycji.
Na minus mogę zaliczyć wymowę nazw własnych przez lektorkę audiobooka Annę Kerth. Nie jestem w tej kwestii jakoś szczególnie wybredna, ale w przypadku tego języka baza fonetyczna i prostota transkrypcji nie powinny być dla osoby władającej językiem polskim aż tak sporym problemem.
Mam nadzieję, że wydawnictwo zdecyduje się na wydanie dalszych tomów serii, nie zmieni tłumaczki i nie zrezygnuje z publikacji audiobooków. Dobre cozy mysteries w formie audio to rzadkość, a dobre japońskie cozy mysteries to już w ogóle...
Japońska sztuka kulinarna słynie z rozmaitości kulturowych kontekstów. "Kamogawa..." obficie z nich korzysta, chociaż koncentruje się przede wszystkim na roli jedzenia w formowaniu wspomnień i relacji z drugim człowiekiem.
Dostajemy tu sześć opowieści o ludziach, którzy w poszukiwaniu potraw z przeszłości udają się do biura detektywistycznego na tyłach kameralnej...
2023-11-28
"Pokłosie" jest zbiorem tekstów, w którym ścierają się dwie koncepcje: rozwijania wątków z cyklu o kosiarzach oraz swobodnego korzystania z reguł uniwersum. Jak łatwo można się domyślić, ta pierwsza grupa utworów wypada bardziej zachowawczo, chociaż pozytywnie wyróżnia się "Marsjańska minuta". Moje ulubione to "Nigdy nie pracuj ze zwierzętami", "Płótna nieśmiertelnych" i "Wieczna pamięć". Rozczarowujące okazały się za to "Śmierć w wielu kolorach", "Miłość i śmierć" oraz "Być może do zbioru". Nie dziwię się, że Shusterman nie poprzestał na trylogii. Nie jest to moim zdaniem odcinanie kuponów od sukcesu serii, a raczej dowód na to, jak wiele świat kosiarzy może mieć jeszcze do zaoferowania.
"Pokłosie" jest zbiorem tekstów, w którym ścierają się dwie koncepcje: rozwijania wątków z cyklu o kosiarzach oraz swobodnego korzystania z reguł uniwersum. Jak łatwo można się domyślić, ta pierwsza grupa utworów wypada bardziej zachowawczo, chociaż pozytywnie wyróżnia się "Marsjańska minuta". Moje ulubione to "Nigdy nie pracuj ze zwierzętami", "Płótna nieśmiertelnych"...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-22
Zastanawiałam się, w jaki sposób Shusterman postanowi zakończyć główne wątki serii o kosiarzach i mogę stwierdzić, że jest to najlepszy tom z "podstawowych" trzech. Wreszcie dostajemy pogłębienie postaci Goddarda, a jego przemowy prezentują subtelniejszy odcień demagogii. Tempo jest równe, chociaż miałam wrażenie, że autor nie za bardzo miał pomysł na wątek Rowana. Fascynujący jest za to sposób, w jaki została w tym tomie podbita stawka. Widać wyraźnie, że pomysł na finał powstał na wczesnym etapie tworzenia cyklu. Nie mogłabym wyobrazić sobie lepszego zakończenia historii uczucia Rowana i Citry, a bardzo łatwo było w tej kwestii o banał. To całkiem udany cykl, lekko napisany, ale też zadający pytania o granice humanizmu.
Zastanawiałam się, w jaki sposób Shusterman postanowi zakończyć główne wątki serii o kosiarzach i mogę stwierdzić, że jest to najlepszy tom z "podstawowych" trzech. Wreszcie dostajemy pogłębienie postaci Goddarda, a jego przemowy prezentują subtelniejszy odcień demagogii. Tempo jest równe, chociaż miałam wrażenie, że autor nie za bardzo miał pomysł na wątek Rowana....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-18
Drugi tom serii o kosiarzach jest bardziej kameralny od pierwszego. Mniej tu brutalnych zbiorów i opisów walki, co moim zdaniem wyszło tej powieści na dobre. Shusterman koncentruje się przede wszystkim na zarysowaniu relacji między wprowadzonymi wcześniej bohaterami, co nie zawsze niestety wypada wiarygodnie (nowy wątek romansowy). Świetnie za to udało mu wykreować postać Tollivera, który jest dla tego uniwersum kimś na kształt figury chrystusowej. Podobał mi się humor, scena "trialogu" to mistrzostwo.
Drugi tom serii o kosiarzach jest bardziej kameralny od pierwszego. Mniej tu brutalnych zbiorów i opisów walki, co moim zdaniem wyszło tej powieści na dobre. Shusterman koncentruje się przede wszystkim na zarysowaniu relacji między wprowadzonymi wcześniej bohaterami, co nie zawsze niestety wypada wiarygodnie (nowy wątek romansowy). Świetnie za to udało mu wykreować postać...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-15
Trochę jestem zawiedziona. Gdyby pierwsze 30% "Kosiarzy" przypominało typowe YA, mogłabym stwierdzić, że po prostu nie wpisuję się w grupę docelową. Problem w tym, że najbardziej charakterystyczne zagrania tego gatunku dostajemy dopiero później.
Rozczarowała mnie powierzchowność głównego antagonisty, realizacja wątku romantycznego i klisza super hiper wojowników wyszkolonych w tydzień (tak, to hiperbola). Pod koniec ton powieści zdaje się powracać na swoje początkowe tory, ale ostateczny plot twist uważam za naciągany.
Jest tu jednak sporo wartych docenienia elementów. Shusterman jest sprawnym pisarzem, potrafi oszczędnymi środkami wykreować interesujące uniwersum i w niewymuszony sposób skłaniać do refleksji. Nie ma tu też przestojów, a dialogi wypadają autentycznie i błyskotliwie. Jestem ciekawa, ile jeszcze da się literacko z pomysłu na kosiarzy wycisnąć.
Trochę jestem zawiedziona. Gdyby pierwsze 30% "Kosiarzy" przypominało typowe YA, mogłabym stwierdzić, że po prostu nie wpisuję się w grupę docelową. Problem w tym, że najbardziej charakterystyczne zagrania tego gatunku dostajemy dopiero później.
Rozczarowała mnie powierzchowność głównego antagonisty, realizacja wątku romantycznego i klisza super hiper wojowników...
2023-11-11
W zależności od wieku odbiorcy, może być to albo nostalgiczna podróż, albo przyspieszony kurs wiedzy o popkulturze. Fani twórczości Podcastexu nie powinni się zawieść, nie jest to powtórka z rozrywki, a jednocześnie czuć tu charakterystyczny styl i optykę autorów.
Sporo tu tematów, które mogłyby trafić do kolejnych odcinków podcastu (afera Rywina, "Kasia i Tomek", film "Wiedźmin"), ale też dostajemy zagadnienia bardziej ogólne (moda, styl wnętrz, rozwój technologii internetowej i komórkowej). Uwzględnienie tematyki politycznej się moim zdaniem opłaciło, bo łatwiej można klimat i realia tamtych czasów zrozumieć. Poza tym, przed kryzysem mediów tradycyjnych wydarzenia o randze ogólnokrajowej były przeżywane bardziej kolektywnie.
Nie ze wszystkim się zgadzam, czasem też próba diagnozy przynosi stwierdzenia zbyt na mój gust okrągłe. Czy rzeczywiście Ich Troje "byli jak Polska"? Wystarczyło niczego "po prostu nie zepsuć" i byłoby nam (i Michałowi Wiśniewskiemu) lepiej?
Nie przekonało mnie też tak stanowcze podkreślanie braku inspirowania się Katarzyny Grocholi twórczością Helen Fielding. Czy Judyta z "Nigdy w życiu!" mogłaby powstać w swoim końcowym kształcie bez "Dziennika Bridget Jones"? Obie główne bohaterki (zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy) wypadają w swoim "przegrywizmie" mało przekonująco, ale obie też dały kobietom odrobinę oddechu w zmaganiach z oczekiwaniami społeczeństwa. Nie zapominajmy też, jak ogromną potrzebę rynkową wygenerowała przed publikacją książki Grocholi popularność Bridget. Debiutanckie "Przegryźć dżdżownicę" mocno się zresztą różni się pod względem stylu i przystępności od wydanej cztery lata później najpopularniejszej powieści tej autorki.
Rozumiem arbitralność doboru tematów, ale trochę brakowało mi szerszych wzmianek o popularności Manueli Gretkowskiej oraz wręcz normatywnym dziaderstwie Jerzego Pilcha. Najbardziej jednak doskwierał mi brak arcykiczowatej i wyrażającej zachwyt nowoczesnością internetu "S@motności w sieci". Jest to na pewno paździerz górujący topornością nad płytą MDF mocno skrytykowanego zestawu mebli Małgośka...
Jeśli chcecie rozumieć stare memy, to ta książka jest dla Was.
W zależności od wieku odbiorcy, może być to albo nostalgiczna podróż, albo przyspieszony kurs wiedzy o popkulturze. Fani twórczości Podcastexu nie powinni się zawieść, nie jest to powtórka z rozrywki, a jednocześnie czuć tu charakterystyczny styl i optykę autorów.
Sporo tu tematów, które mogłyby trafić do kolejnych odcinków podcastu (afera Rywina, "Kasia i Tomek", film...
2023-10-29
Oprócz poruszającego wstępu o międzypokoleniowej traumie, nic nie było dla mnie w tej książce zaskoczeniem (szczegóły odnośnie kurateli i związku z Justinem znałam już z mediów). Czuć tu niestety pośpiech, objętość jest niewielka, a narracja mało płynna. Znalazło się miejsce na naprawdę mdłe anegdotki, a jednocześnie mamy też sporo przeskoków czasowych.
Na plus zaliczyć mogę poczucie, że naprawdę miałam do czynienia z autentycznymi wypowiedziami Britney (chociaż nie wątpię w ghostwriting). Nie jest to może hagiografia, ale widać omijanie co bardziej drażliwych tematów np. w kwestii relacji z synami czy siostrą. Nie do końca też przekonuje mnie ukazanie początków kariery jako naturalnej konsekwencji posiadania scenicznego talentu. Bo w to, że kilkulatka samodzielnie zdecydowała się chodzić na castingi trudno uwierzyć. Podejrzewam, że wynika to z obaw, iż wspomnienie o tak wczesnej presji ze strony rodziców Britney zaszkodzi jej wizerunkowi autentycznej artystki.
Raczej jest to poziom zachowawczej PR-owo produkcji dokumentalnej Netflixa. Kończy się zresztą typowymi cukierkowymi obrazami odnalezienia szczęścia u boku ukochanego mężczyzny mimo ogłoszonej w międzyczasie separacji.
PS Okładka jest okropna i w kontekście zwierzeń Britney odnośnie szkody, jaką od lat nastoletnich wyrządziła jej seksualizacja przez media, kompletnie nie na miejscu.
Oprócz poruszającego wstępu o międzypokoleniowej traumie, nic nie było dla mnie w tej książce zaskoczeniem (szczegóły odnośnie kurateli i związku z Justinem znałam już z mediów). Czuć tu niestety pośpiech, objętość jest niewielka, a narracja mało płynna. Znalazło się miejsce na naprawdę mdłe anegdotki, a jednocześnie mamy też sporo przeskoków czasowych.
Na plus zaliczyć...
2023-09-26
Dawno już się tak nie wynudziłam przy kryminale. Zastanawiam się, na ile forma audiobooka (wymuszająca wolniejszy odbiór) potęgowała moje znużenie, ale możliwe też, że bez interpretacji świetnego jak zwykle Filipa Kosiora byłoby tylko gorzej.
"Czwartkowy klub zbrodni" jest pierwszym tomem serii zaliczanej do nurtu cosy crime. Nie ma tu naturalistycznych scen przemocy, a obsadzenie mieszkańców luksusowego osiedla dla emerytów w roli domorosłych detektywów miało wprowadzić bardziej relaksującą atmosferę.
Już na samym początku wyklarował się dla mnie jeden z głównych problemów tej powieści. Autor próbował złapać zbyt wiele srok za ogon i liczba wprowadzonych bohaterów sprawia, że trudno się mocniej z którymkolwiek z nich utożsamiać. Z tego powodu krótkie rozdziały i częsta zmiana narracji nie wypadają aż tak dynamicznie i angażująco, jakby mogły. Najbardziej absurdalne są rozdziały głównego złola, tak nonszalancko zdegenerowanego toku myślenia nie posiada chyba nawet sam Janusz Tracz.
Inną irytującą mnie kwestią było tempo akcji. Jej zawiązanie jest pretekstowe, a na oczekiwaniu na bardziej angażującą część intrygi zlatuje nam aż 40% utworu. Pod względem konstrukcji fabuły jest to rozwiązanie absolutnie chybione. Kuleje też jeden z głównych wątków obyczajowych, kończący się zupełnie nieprzekonującym plot twistem. A tak przy okazji, próba kontroli cudzego sposobu ubierania i nawyków żywieniowych nie jest przejawem zdrowej troski, tylko jest zwyczajnie toksyczna.
Jest tu co prawda kilka zabawnych momentów i chwytających za serce refleksji o przemijaniu, ale całość wypada dość blado. Muszę jednak przyznać, że spora część bohaterów wzbudziła moją sympatię, poblem w tym, że z powodu fragmentaryczności akcji nastąpiło to dość późno. Lubię serie kryminalne, ale tę sobie raczej odpuszczę.
Dawno już się tak nie wynudziłam przy kryminale. Zastanawiam się, na ile forma audiobooka (wymuszająca wolniejszy odbiór) potęgowała moje znużenie, ale możliwe też, że bez interpretacji świetnego jak zwykle Filipa Kosiora byłoby tylko gorzej.
"Czwartkowy klub zbrodni" jest pierwszym tomem serii zaliczanej do nurtu cosy crime. Nie ma tu naturalistycznych scen przemocy, a...
2023-06-24
Byłam bardzo ciekawa, jak autorka podejdzie do tematyki odbierania ludziom życia w Imperium Rzymskim. Okazało się, że jest to pozycja nie tyle z gatunku true crime, ile omówienie społecznego wymiaru zabójstwa w tamtym okresie (co wybrzmiewa bardziej klarownie w oryginalnym tytule).
Nie mogło tu oczywiście zabraknąć najgłośniejszych mordów politycznych, z udanym zamachem na Juliusza Cezara na czele. Są one jednak podawane w szerszym kontekście, a Emma Southorn koncentruje się w dużej mierze na wpływie nierówności społecznych na poziom ochrony życia jednostki. Rozdziela przy tym okres cesarski od Republiki.
"Wszystkie trupy..." wypadają moim zdaniem najlepiej w momentach sceptycyzmu wobec wiarygodności źródeł pisanych oraz tłumaczenia kategorii prawnych i moralnych, jakimi kierowali się mieszkańcy Imperium (głównie warstwy mające wymierny wpływ na prawodawstwo, a więc najbardziej uprzywilejowane). Z tego powodu można traktować tę książkę jako odtrutkę na idealizowanie antyku przez popkulturę, chociaż nadmiar kolokwializmów oraz emocjonalne dygresje były dla mnie męczące i średnio pasowały do popularnonaukowego charakteru publikacji.
Byłam bardzo ciekawa, jak autorka podejdzie do tematyki odbierania ludziom życia w Imperium Rzymskim. Okazało się, że jest to pozycja nie tyle z gatunku true crime, ile omówienie społecznego wymiaru zabójstwa w tamtym okresie (co wybrzmiewa bardziej klarownie w oryginalnym tytule).
Nie mogło tu oczywiście zabraknąć najgłośniejszych mordów politycznych, z udanym zamachem na...
2023-06-11
"Lekarz nie ma dwunastu godzin dziennie czasu dla Wicka. Wicek nie ma trzystu dwudziestu złotych dla lekarza. Dlatego Wicek umarł."
Pewne problemy są w kwestii dostępu do opieki zdrowotnej uniwersalne i niezmienne, ale ta krótka książeczka pokazuje, jak ogromny skok cywilizacyjny i mentalnościowy dokonał się na ziemiach polskich na przełomie niecałych stu lat.
Praktyka lekarska na ówczesnej wsi jawi się w zapiskach Zofii Karaś jako droga przez mękę. Bieda, niski procent pacjentów ubezpieczonych, ogromny problem z transportem oraz (co chyba najbardziej autorkę boli) brak zaufania ze strony pacjentów.
Typowy mieszkaniec wsi ma odłożone na wizytę w przychodni kilka złotych, a cena samej diagnostyki i transportu do bardziej zaawansowanej placówki medycznej potrafi tych złotych kosztować kilkaset. Dojazd furmanką do potrzebującego pacjenta trwa nierzadko kilka godzin, co jest jedną z głównych przyczyn śmiertelności rodzących oraz martwych urodzeń.
O uwagę i pieniądze chorych zabiega wiele profesji. Lekarz prowincjonalny nie plasuje się w tej hierarchii jakoś wybitnie wysoko. Kwitnie wiara w medycynę ludową, wysokim zaufaniem cieszą się też szarlatani z lekarskim dyplomem i samowolni aptekarze. Pacjenci nie ufają zastrzykom, szpitalom oraz zaawansowanej diagnostyce, oczekują diagnozy na pierwszej wizycie i leku działającego doraźnie na każdy problem.
Jest w tym zbiorze krótkich zapisków dużo frustracji, złości na zabobon i hohsztaplerów, ale jest też wiara w pracę u podstaw i misję niesienia pomocy. Niestety, autorka nie przeżyła wojny. Otruła się w obawie przed gestapo.
Ciekawy jest niemal całkowity brak wzmianek o wpływie płci lekarza na wykonywaną praktykę. Karaś co prawda ubolewa połżartem, że nie ma żony, która mogłaby jej prowadzić dokumentację, ale kobieta świadcząca usługi okołomedyczne wydaje się na polskiej wsi czymś oswojonym. Lata polegania na akuszerkach, zielarkach i szeptuchach najwidoczniej zrobiły swoje.
"Lekarz nie ma dwunastu godzin dziennie czasu dla Wicka. Wicek nie ma trzystu dwudziestu złotych dla lekarza. Dlatego Wicek umarł."
Pewne problemy są w kwestii dostępu do opieki zdrowotnej uniwersalne i niezmienne, ale ta krótka książeczka pokazuje, jak ogromny skok cywilizacyjny i mentalnościowy dokonał się na ziemiach polskich na przełomie niecałych stu...
2023-05-19
Bardzo udany reportaż. Nie jest to próba naukowej syntezy kwestii żywienia w ZSRR, raczej mało tu statystyk i innych twardych danych. Zamiast tego dostajemy tematyczne migawki z miejsc historycznie istotnych uzupełnione umiejętnie wplecionym tłem historycznym. Oblężony Leningrad, stołówka w Czarnobylu, pałacyk, w którym zawarto układ białowieski... Szabłowski koncentruje się przede wszystkim na bohaterach swojego materiału, stara się uchwycić ich charakter, manieryzmy i emocje. Wyszła z tego metaforyczna opowieść o mechanizmach władzy podlana niemalże filmową narracją. Rzecz efektowna, ale też skłaniająca do refleksji. Nie dziwię się popularności autora za granicą. To naprawdę angażująca lektura, chociaż momentami potrafi mocno przygnębić.
Bardzo udany reportaż. Nie jest to próba naukowej syntezy kwestii żywienia w ZSRR, raczej mało tu statystyk i innych twardych danych. Zamiast tego dostajemy tematyczne migawki z miejsc historycznie istotnych uzupełnione umiejętnie wplecionym tłem historycznym. Oblężony Leningrad, stołówka w Czarnobylu, pałacyk, w którym zawarto układ białowieski... Szabłowski koncentruje...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-18
Jeden z bardziej udanych kryminałów Anny Kańtoch, tym razem z elementami thrillera. Zdecydowanie się na bohatera, który właśnie niemal całkowicie stracił wzrok i nagrywa swoje zwierzenia na dyktafon wyszło powieści na dobre.
Wraz z Leonem zaznajamiamy się ze światem odartym z doświadczeń wizualnych, w którym każdy nowy dźwięk może świadczyć o niebezpieczeństwie, a trywialne jak dotąd czynności nagle stają się problematyczne. Kolejnym dużym plusem jest też ukazanie realiów życia (głównie rodzinnego) rozwiedzionego millenialsa z klasy średniej. Jeśli znużyły Was rozwiązania fabularne z cyklu o Krystynie Lesińskiej (bo mnie tak), to mogę zapewnić, że w tym przypadku rozwiązanie zagadki jest bardziej klasyczne.
Świetna interpretacja lektora Jana Marczewskiego. Jego Leonem targają emocje i łatwo się z nim utożsamiać.
Jeden z bardziej udanych kryminałów Anny Kańtoch, tym razem z elementami thrillera. Zdecydowanie się na bohatera, który właśnie niemal całkowicie stracił wzrok i nagrywa swoje zwierzenia na dyktafon wyszło powieści na dobre.
Wraz z Leonem zaznajamiamy się ze światem odartym z doświadczeń wizualnych, w którym każdy nowy dźwięk może świadczyć o niebezpieczeństwie, a...
2023-05-17
Widać wyraźnie, że autor jest Brytyjczykiem. Czuć tu dychotomię "cywilizowany europejski Zachód" vs reszta świata. Hooper bardzo chciałby zaliczyć Włochy do tej pierwszej kategorii, a książka to w dużej mierze jego zarzuty odnośnie niespełniania przez Włochów tego standardu. Dużo tu statystyk (czuć dziennikarskie zacięcie), trochę mniej anegdotek.
Jeśli kogoś interesuje głównie włoski dorobek kulturowy: kuchnia, opera czy architektura, będzie rozczarowany. Dominuje polityka, gospodarka oraz kwestie mentalnościowe (takie jak skłonność do prywatności czy lekceważący stosunek do wymiaru prawa). Stosunkowo najciekawsze były fragmenty zrywające ze stereotypem beztroskiego spontanicznego Włocha. Autor dowodzi, że za tą fasadą istnieje włoskość bardziej wystudiowana i ostrożna. I tak np. afektowane gesty i umiłowanie mody wynikają ze starannej kreacji własnego wizerunku, który w kulturze polegającej na systemie wzajemnych rekomendacji jest wyjątkowo ważny. A czy wiedzieliście, że Włosi przodują w Unii Europejskiej pod względem zgromadzonych oszczędności? Mnie to zaskoczyło. Na pewno jest to lektura do mocnego rozważenia, jeśli planujemy dłuższy pobyt w tym kraju.
Ubolewam, że miałam dostęp jedynie do audiobooka. Niestety, ale lektor Leszek Filipowicz nie poradził sobie zbyt dobrze. W sieci sporo jest zarzutów co do masakrowania języka włoskiego, mnie jednak najbardziej przeszkadzał brak płynności czytania. Z tego powodu była to w moim przypadku mniej angażująca lektura, niż mogłaby być. Chociaż sporo faktografii też pewnie zrobiło swoje.
Widać wyraźnie, że autor jest Brytyjczykiem. Czuć tu dychotomię "cywilizowany europejski Zachód" vs reszta świata. Hooper bardzo chciałby zaliczyć Włochy do tej pierwszej kategorii, a książka to w dużej mierze jego zarzuty odnośnie niespełniania przez Włochów tego standardu. Dużo tu statystyk (czuć dziennikarskie zacięcie), trochę mniej anegdotek.
Jeśli kogoś interesuje...
2023-03-19
2023-03-11
2023-03-04
2023-02-28
Nie zaskoczyło mnie, że fakt powstania tego reportażu wywołał spore poruszenie w uważanej za bardziej progresywną części internetu, ale sama dostrzegam potrzebę istnienia podobnych publikacji. Chociaż nie uważam, by działaczki prokobiece miały moralny obowiązek budowania mostów między incelami a resztą społeczeństwa. Nawet jeśli to właśnie kobietom najbardziej oni zagrażają.
Mam do tego tekstu całkiem sporo zastrzeżeń. Przede wszystkim, widzę w działaniach autorek więcej ducha aktywizmu niż dziennikarstwa. Mocno zażyłe interakcje, w jakie wchodzą podczas zbierania materiałów, byłyby kontrowersyjne, nawet gdyby uznać je za badaczki stosujące metodę obserwacji uczestniczącej. Przekłada się to niestety na poziom zniuansowania wniosków, do jakich dochodzą. Dopuszczenie do głosu bohaterów reportażu i mocne z nimi empatyzowanie przeważają nad próbami analizy całego zjawiska. Ich historie są poruszające, ale w dużej mierze do siebie podobne i podane jedna za drugą, po pewnym czasie zaczęły mi się mylić.
Myślę, że książce dobrze zrobiłoby przearanżowanie struktury i bardziej wnikliwe podejście do poruszanych zagadnień. Brak zagłębiania się w mechanizmy rządzące przegrywosferą widać chociażby na przykładzie omówienia tematu masturbacji. Koncentracja tego środowiska na powstrzymywaniu się od erotycznej autostymulacji zostaje skwitowana stwierdzeniem o walce z nałogiem. Szkoda, że nie pokuszono się o zaprezentowanie otoczki światopoglądowej towarzyszącej wyzwaniom typu no fap/no nut, bo mówi ona sporo o podejściu do seksualności części młodych mężczyzn.
Same autorki wspominają o zwątpieniu części incelosfery w wiarygodność zgromadzonych relacji i do pewnego stopnia też jestem w stanie się z tym zgodzić. Padające często usprawiedliwienia odnośnie głoszenia mowy nienawiści odbieram jako nie do końca szczere. Jest to o tyle problematyczne, że bezwarunkowa akceptacja narracji o wrażliwych chłopcach rzucających w gniewie tezy, z którymi tak naprawdę się nie zgadzają, prowadzi do trywializacji przemocy wobec grup przez inceli prześladowanych. Nie uważam przy tym, by ci ostatni nie mieli prawa do dzielenia się własną perspektywą, ale krytyczne i analityczne do niej podejście tego nie wyklucza.
Szczerze ubolewam, że tak ważny i przełomowy pod względem tematyki tekst nie jest lepszy warsztatowo i mniej hermetyczny. Myślę, że zjawiska incelizmu i przegrywizmu jak najbardziej zasługują na szerszą uwagę. Zgadzam się z autorkami, że obojętność w tej kwestii szkodzi zarówno incelom, jak ich ofiarom. Dlatego największą wartością "Przegrywa..." jest dla mnie bycie świadectwem pewnej odwagi. Znoszenia miesiącami werbalnej przemocy ze strony przedstawicieli omawianej zbiorowości i niezadowolenia środowiska, z którego Herzyk i Wojciechowska się wywodzą. Imponuje mi poziom empatii, jaki w tych warunkach zdołały z siebie wykrzesać, chociaż samą presję podobnego podejścia uważam za toksyczną względem grup przez inceli pogardzanych.
Ogromną zaletą jest też rozprawienie się z mitem homogeniczności incelosfery i przegrywów. Istnienie terminu mentalcel dowodzi, że przynajmniej część członków tych grup jest świadoma wewnętrznych zagrożeń związanych ze swoją przynależnością. Pozostaje mieć nadzieję, że książka ta będzie również przyczynkiem do dyskusji o związanych z omawianym zjawiskiem problemach systemowych.
Nie zaskoczyło mnie, że fakt powstania tego reportażu wywołał spore poruszenie w uważanej za bardziej progresywną części internetu, ale sama dostrzegam potrzebę istnienia podobnych publikacji. Chociaż nie uważam, by działaczki prokobiece miały moralny obowiązek budowania mostów między incelami a resztą społeczeństwa. Nawet jeśli to właśnie kobietom najbardziej oni...
więcej Pokaż mimo to