-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant11
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński8
Biblioteczka
2023-05-22
2023-03-31
Nie jestem zdania, że istnieje kanon literacki, który każdy powinien znać, ale gdybym miała zrobić listę książek ważnych i wartych przeczytania, to powieściowa wersja "Kwiatów dla Algernona" by się na niej znalazła.
Zaskoczyło mnie, jak mało zestarzał się ten utwór. Po części pewnie dlatego, iż mimo przebijających się do mainstreamu dyskusji o ableizmie, nadal jako społeczeństwo (czy wręcz ludzkość) mamy w kwestii podejścia do niepełnosprawności wiele do nadrobienia. Ale też maestria Keyesa w kreowaniu pełnokrwistych postaci sprawia, że nie ma się wrażenia bezpośredniej przemowy autora z pozycji moralisty ustami swoich bohaterów. Nie jest on arbitrem ich racji, jedynie daje im przestrzeń do konfrontacji. Dzięki temu nie odczuwa się potrzeby polemiki z autorem i możliwe, że nawet w odległej przyszłości powieść ta będzie odczytywana jako nieprzebrzmiały ideologicznie utwór z gatunku science fiction z wątkami społecznymi charakterystycznymi dla danej epoki.
Nie oznacza to, że Keyes przyjmuje pozycję oświeconego centrysty. Nie jest też w moim odczuciu jakoś skrajnie radykalny mimo że głównym clue fabuły jest dopuszczenie do głosu jednostki, której możliwości ekspresji są ograniczone. Jednostki cierpiącej, wykluczanej oraz domagającej się podmiotowości, miłości i szacunku, niewarunkowanych aktualnym etapem swojej nietypowej intelektualnej drogi.
Znając w zarysach początek fabuły, zastanawiałam się, jakimi tropami pójdzie autor. Czy zdecyduje się na negatywne wartościowanie wiedzy i mądrości rodem z Księgi Koheleta? Czy wspomni o postawie afirmacyjnej wobec niepełnosprawności intelektualnej i obnaży jej protekcjonalne aspekty? Znalazłam nawiązania do obu tych perspektyw, a poziom zniuansowania, z jakim zostało to ograne wywarł na mnie ogromne wrażenie. A oprócz tego mamy też jeszcze zarysowaną problematykę praw pacjenta w opozycji do naukowego postępu, wypaczeń systemu opiekuńczego i chyba przede wszystkim, granic humanizmu i empatii, także w kontekście praw zwierząt. Ale też jednocześnie nie jest to utwór tonący w filozoficznych rozważaniach (jest niestety muśnięty archaiczną dziś psychoanalizą). Trzyma się wydarzeń z życia postaci i doskonale się go czyta. Duża w tym zasługa tłumacza Krzysztofa Sokołowskiego.
Przeczuwałam, że sensowny koniec powieści mógł być w zasadzie tylko jeden. Wydobył on maestrię Keyesa w portetowaniu stanów świadomości głównego bohatera i pozostawił mnie w stanie ponurej zadumy. Dobrze czasem dostać po mordzie od jakościowej literatury :)
Nie jestem zdania, że istnieje kanon literacki, który każdy powinien znać, ale gdybym miała zrobić listę książek ważnych i wartych przeczytania, to powieściowa wersja "Kwiatów dla Algernona" by się na niej znalazła.
Zaskoczyło mnie, jak mało zestarzał się ten utwór. Po części pewnie dlatego, iż mimo przebijających się do mainstreamu dyskusji o ableizmie, nadal jako...
2023-08-24
Bardzo się cieszę, że natrafiłam na tę książkę. Ujęła mnie lekkość i bezpretensjonalność, z którą Monique Roffey porusza tematy właściwe prozie zaangażowanej. W przeciwieństwie do niektórych popularnych ostatnio twórczyń, autorka zdaje się nie zapominać, że opowieść powinna pozostawać przede wszystkim opowieścią, nie fabularyzowanym manifestem.
"Syrena z Zatoki Czarnej Konchy" ma w sobie poetyzm lokalnej legendy, potoczystość historii zasłyszanej w lokalnym barze i siłę opowieści inicjacyjnej przekazywanej młodszym kobietom przez starsze.
Wyłowienie Aycayii uruchomi lawinę zdarzeń wynikłych ze zderzenia niewielkiej społeczności z na wpół zwierzęcą istotą o seksualności wymykającej się patriarchalnym normom. Część mężczyzn będzie próbować się na niej wzbogacić, posiąść ją i przemocą "ucywilizować", pojawi się też romantyczna idealizacja. Ważną fabularnie rolę odegra kobieca zawiść. W tych niekomfortowych i pozbawionych otwartości na inność okolicznościach da jednak radę zakiełkować miłość.
Roffey snuje swoją na pozór niewinnie romansową fabułę na tle karaibskiej specyfiki. Dziedzictwo kolonializmu, powszechność i nietrwałość pozaformalnych związków oraz turystyka oparta na eksploatacji środowiska naturalnego nadają "Syrenie..." ton przypowieści o relacjach z naturą i drugim człowiekiem. Miłość i więź z przyrodą pozostają w dłuższej perspektywie nieuchwytne i funkcjonują w cyklach wzajemnego przyciągania i odpychania, niczym w rytmie morskich fal. Orzeźwiająco lekka i zaskakująco przemyślana literatura, za której drogę ku statusowi klasyka będę trzymać kciuki.
Bardzo się cieszę, że natrafiłam na tę książkę. Ujęła mnie lekkość i bezpretensjonalność, z którą Monique Roffey porusza tematy właściwe prozie zaangażowanej. W przeciwieństwie do niektórych popularnych ostatnio twórczyń, autorka zdaje się nie zapominać, że opowieść powinna pozostawać przede wszystkim opowieścią, nie fabularyzowanym manifestem.
"Syrena z Zatoki Czarnej...
2023-08-29
Dawno już nic mnie tak nie wciągnęło, byłam bliska zarwania nocy. Cieszę się, że wydawnictwo Świat Książki po niedługim czasie wznowiło tę powieść, tym razem również w formie ebooka i audiobooka.
"Pani England" to w zasadzie hybryda gatunkowa, jednakże bardzo spójna i niepozostawiająca po sobie wrażenia obcowania z prozą eksperymentalną. Znajdziemy tu elementy powieści gotyckiej i psychologicznej, obyczajowej prozy historycznej oraz thrillera. Wszystko to bardzo samoświadome i podane w formie dialogu z tradycją portretowania kobiet w wielkiej brytyjskiej literaturze.
Brzmi to może skomplikowanie, ale zarys fabuły jest względnie prosty. Obserwujemy perypetie zawodowe Ruby May, która dzięki ukończeniu nauki w elitarnej placówce kształcącej opiekunki do dzieci zyskuje szansę na społeczny awans i atrakcyjną posadę. Nowo podjęta w Yorkshire praca uwikła ją w trójkąt relacyjny z ekscentryczną córką potentatów branży tekstylnej i jej wzbudzającym sympatię mężem, a także zmusi do konfrontacji z własną, ukrywaną przez lata przeszłością.
Jaki mroczny sekret skrywa Hardcastle House i z czego wynika niecodzienne zachowanie pani domu? Dlaczego służba odnosi się do Ruby z niechęcią i jaka jest przyczyna nakazu zamykania na noc drzwi pokoju dzięcięcego na klucz?
Stacey Halls z dużą swobodą i bez przeładowania tekstu detalami kreśli portret społeczeństwa epoki edwardiańskiej, niby bliższej nam obyczajowo od czasów wiktoriańskich, ale nadal silnie zhierarchizowanej. Dlatego też, przy całym swoim skupieniu na budowaniu suspensu, jest to również powieść o relacji władzy: w obrębie rodziny, przypisanych ról płciowych oraz miejsca pracy.
Atmosfera będzie gęstnieć aż do grand finale, ale wyjaśnienia niektórych kwestii nie doczekamy się nigdy. To tylko dowodzi zręczności Halls, która w gąszczu niedopowiedzeń zdołała ukryć dodatkową warstwę narracyjną.
"Pani England" nie jest może propozycją dla osób lubiących szybkie tempo akcji, ale dla miłośniczek bardziej kameralnych historii (ja się do tej grupy zaliczam) może się okazać absolutnych page-turnerem. Kryje też w sobie refleksję nad zawiłością ludzkich relacji i wartością dążenia do realizacji własnych potrzeb. Bardzo cenię podobną literaturę. Nieprzeintelektualizowaną, ale kryjącą w sobie więcej, niż na pierwszy rzut oka obiecuje.
Dawno już nic mnie tak nie wciągnęło, byłam bliska zarwania nocy. Cieszę się, że wydawnictwo Świat Książki po niedługim czasie wznowiło tę powieść, tym razem również w formie ebooka i audiobooka.
"Pani England" to w zasadzie hybryda gatunkowa, jednakże bardzo spójna i niepozostawiająca po sobie wrażenia obcowania z prozą eksperymentalną. Znajdziemy tu elementy powieści...
2023-08-20
Ostatnio mam szczęście do powieści z powolną akcją. "Kroniki portowe" potrafią odrzucić swoim tempem i ciągiem prozaicznych wydarzeń, ale jeśli uzbroimy się w czytelniczą wytrwałość, zrewanżują się nieoczywistą historią o poszukiwaniu stabilizacji w obliczu trudów życia.
Główny bohater nie wyróżnia się niczym pozytywnym do tego stopnia, że nie zasługuje nawet na miano everymana. Brak mu talentu, pasji, urody, pieniądz się go nie trzyma. Posiada za to szereg problemów osobistych i emocjonalnych, z brakiem poczucia własnej wartości na czele.
Annie Proulx zdecydowała się umieścić większość fabuły swojego utworu na terenie Nowej Funlandii. Nie ograniczyła się jednak do pozbawionych szerszego kontekstu opisów funkcjonowania w hermetycznej społeczności na tle wrogiej przyrody. Panorama życia, jaką nam prezentuje nie omija problematyki specyficznej dla regionu: pozoranckiej aktywizacji przemysłu ze strony kanadyjskiego rządu, dewastacji środowiska naturalnego, losu ofiar dawnego systemu adopcyjnego oraz wieloletniej tradycji nadużyć seksualnych.
Podejście do tej ostatniej kwestii dowodzi subtelności i psychologicznej przenikliwości autorki. Proulx ma talent do pisania o sprawach trudnych w sposób delikatny i jednocześnie prosty, pozbawiony zarówno kwiecistości, jak i przygnębiającego naturalizmu.
"Kroniki portowe" są w swojej wymowie dalekie od sielskich opowieści o szczęściu przyczajonym cierpliwie w zasięgu ręki. To bardziej zapis drobnych kroków na drodze ku odnalezieniu chwiejnej równowagi i wewnętrznej siły oraz przypomnienie, że nawet pod najbardziej niepozornym życiorysem kryje się ogrom doświadczeń i zmagań z nieprzewidywalnym nurtem życia.
Ostatnio mam szczęście do powieści z powolną akcją. "Kroniki portowe" potrafią odrzucić swoim tempem i ciągiem prozaicznych wydarzeń, ale jeśli uzbroimy się w czytelniczą wytrwałość, zrewanżują się nieoczywistą historią o poszukiwaniu stabilizacji w obliczu trudów życia.
Główny bohater nie wyróżnia się niczym pozytywnym do tego stopnia, że nie zasługuje nawet na miano...
2023-10-08
Wracam sobie do "Egipcjanina Sinuhe" co jakiś czas i za każdym razem powieść ta dostarcza mi ogromnych wzruszeń. Waltari zabiera nas w podróż po świecie starożytnym okresu XVIII dynastii egipskiej, a perspektywa historyczna nie przesłania osobistych doświadczeń głównego bohatera (co nie zawsze udawało się autorowi w innych utworach).
Ramy spowiedzi pod koniec życia nadają całości pewnego fatalizmu: Sinuhe nie ma złudzeń odnośnie kondycji moralnej ludzkości, nie unika też ukazywania tragicznych skutków próby reform zainicjowanej przez faraona Achenatona. Jednocześnie nie widzi moralnej alternatywy dla dążenia do budowy społeczeństwa opartego na równości i empatii.
Wyszła z tego szalenie angażująca i przesycona nostalgią opowieść o tym, że dola człowieka jest niezmienna niezależnie od epoki i realiów. Jest tu wszystko, czego można oczekiwać po bujnym życiorysie: miłość, walka, zdrada, nienawiść, a także wielka tajemnica. Polecam gorąco audiobooka w interpretacji Marcina Popczyńskiego, wspaniale było tym razem usłyszeć tę historię.
Wracam sobie do "Egipcjanina Sinuhe" co jakiś czas i za każdym razem powieść ta dostarcza mi ogromnych wzruszeń. Waltari zabiera nas w podróż po świecie starożytnym okresu XVIII dynastii egipskiej, a perspektywa historyczna nie przesłania osobistych doświadczeń głównego bohatera (co nie zawsze udawało się autorowi w innych utworach).
Ramy spowiedzi pod koniec życia nadają...
2023-04-24
Wyobraźnia Catherynne Valente nieustannie mi imponuje. Robi wrażenie nieskrępowanej, ale jest też osadzona w bardzo konsekwentnych ramach. "Domostwo błogosławionych" to bujna estetycznie podróż do wyobrażeń o terra incognita sprzed epoki wielkich odkryć geograficznych. W krainie Pentexore napotkamy między innymi blemie z twarzą pośrodku tułowia, gryfy, panoti o wielkich uszach, drzewa owocujące przedmiotami i fontannę nieśmiertelności. Jest to równocześnie pochwała różnorodności i pokojowej koegzystencji, którym przeciwstawiona zostaje misyjna ekspansywność chrześcijaństwa.
Valente sięga do legendy o Janie Prezbiterze, wykorzystuje tradycję apokryfu i relacje orientalistyczne, których historia sięga antyku. W nienachalny sposób portretuje mechanizmy związane ze snuciem opowieści, ich rolę w życiu człowieka i potencjał intertekstualny. I tak w pogoni za podaniami o św. Tomaszu, Jan Prezbiter wyrusza w drogę, której przebieg zgłębić i udokumentować postanawia Hiob von Luzern wspomagany przez Alarica z Rouen. Mamy więc przenikające się relacje osób z kręgu kultury chrześcijańskiej, które są do tego uzupełniane przez nadworną piastunkę tych ziem, a także Hagię: bezgłową kobiecą postać powiązaną bezpośrednio z Janem.
Nigdy nie poznamy całości tej historii. Z czasem trzy księgi transkrybowane gorączkowo przez Hioba zaczynają pleśnieć, co jeszcze bardziej fragmentaryzuje narrację. Zbiór opowieści z jednego z wielu rosnących w Pentexore drzew poznania ulega degradacji. Tym samym zdani jesteśmy na echa już i tak subiektywnej interpretacji wydarzeń, a próby zrozumienia i poznania Orientu przez Okcydent pozostają z góry skazane na porażkę.
"Domostwo błogosławionych" to subwersja mitu o odległej chrześcijańskiej utopii. Za pomocą bujnego pochodu niesamowitych stworzeń Valente eksploruje tematykę zderzenia dążącej do unifikacji ekspansywnej religii ze społeczeństwem wielokulturowym. Podróż Jana będzie dla niego ogromną próbą wiary. Skonfrontuje ona jego definicje herezji, miłości i grzechu z zupełnie obcą mu rzeczywistością. I chociaż przesłanie utworu wybrzmiewa humanistycznie, to świadomość procesów historycznych narzuca autorce pesymizm.
Drugi tom cyklu, 'The Folded World" nie ukazał się póki co po polsku. Kolejna część, "The Spindle of Necessity" na skutek zerwania przez Valente współpracy z Night Shade Books pozostaje w ogóle niewydana. "Domostwo błogosławionych" to jednak mocno samodzielna odsłona serii i jako taka jest warta przeczytania nawet solo. Ma co prawda dość wysoki próg wejścia i szczątkową akcję, ale jej językowe bogactwo i odniesienia kulturowe tworzą prozę, którą można się niespiesznie delektować. Wielkie wrażenie zrobiło na mnie tłumaczenie Małgorzaty Strzelec. Tak subtelnie stylizowanego i naturalnie brzmiącego przekładu nie spotkałam już od dawna.
Wyobraźnia Catherynne Valente nieustannie mi imponuje. Robi wrażenie nieskrępowanej, ale jest też osadzona w bardzo konsekwentnych ramach. "Domostwo błogosławionych" to bujna estetycznie podróż do wyobrażeń o terra incognita sprzed epoki wielkich odkryć geograficznych. W krainie Pentexore napotkamy między innymi blemie z twarzą pośrodku tułowia, gryfy, panoti o wielkich...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-31
Śledzę twórczość Marty Bijan od czasów "Melodii mgieł dziennych" i o ile "Domy i inne duchy" były moim zdaniem dowodem znacznego twórczego progresu, to "Muchomory w cukrze" uważam za przeciągnięte i pod wieloma względami niedopracowane. Mimo że jestem w stanie wiele tej autorce wybaczyć (bo widzę w niej niesamowity potencjał), to o "Muchomorach..." wolałabym jednak zapomnieć.
Już na samym początku zraziłam się do narratorki. Fio jest dość egzaltowaną osiemnastolatką i jej skłonność do dygresji, kwiecisty język oraz obsesja na punkcie bycia niezauważaną nieźle mnie wymęczyły. Trudno mi było uwierzyć, że jest to stadium przejściowe między dzieckiem a zmierzającą ku większej samoświadomości młodą kobietą. Resztę postaci postrzegałam za to bardziej jako zestaw cech niż osoby.
Za największą wadę tej powieści uważam usilne próby zaprezentowania nam bohaterów za pomocą pretekstowej fabuły i powolnej akcji. Przy jednoczesnym wprowadzeniu aż pięciu z nich i nieszczególnie długiej formie jest to trudne. To ich charaktery grają w podobnej konwencji największą rolę, której w tym wypadku nie potrafiły niestety udźwignąć.
Nie uważam przy tym samego zamysłu tego utworu za chybiony. "Muchomory..." miały zadatki na wieloznaczną prozę gatunkową o inicjacji, eskapizmie i mierzeniu się z traumą. Rzecz lekką i mądrą o lękach związanych z wchodzeniem w dorosłość. Szkoda, że nie wybrzmiało to w lepszy literacko sposób.
Śledzę twórczość Marty Bijan od czasów "Melodii mgieł dziennych" i o ile "Domy i inne duchy" były moim zdaniem dowodem znacznego twórczego progresu, to "Muchomory w cukrze" uważam za przeciągnięte i pod wieloma względami niedopracowane. Mimo że jestem w stanie wiele tej autorce wybaczyć (bo widzę w niej niesamowity potencjał), to o "Muchomorach..." wolałabym jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-31
Dających drugą szansę serii ten tom moim zdaniem nie przekona, a dla części dotychczasowych fanów może być rozczarowaniem. Ja się bawiłam bardzo dobrze.
Skąd ten dysonans? Po części zapewne z mojego uwielbienia dla lektorki Anny Dereszowskiej, która w niewymuszony sposób oddała zróżnicowane charaktery postaci. Dlatego bardzo polecam formę audiobooka. Poza tym, dochodzę ostatnio do wniosku, że wszelkie gatunkowe odgałęzienia nurtu cozy są dobre na tyle, na ile jest się im w stanie wybaczyć charakterystyczne przestoje fabularne. A akurat Gajzler potrafię wybaczyć bardzo wiele.
Ujęła mnie przenikliwość, z jaką autorka portretuje drobne zdarzenia z życia swoich bohaterów. Wizyta Florki w domu rodzinnym, wspólne spacery jej i Bastiana, regularne zmagania ze sprzętem weterynaryjnym... Znalazło się tu też miejsce na całe spektrum podejść do zwierząt, z uroczą panią Ireną (opiekunką wiwerny Jagódki) na czele.
Na pewno jest to tom bardziej obyczajowy od pierwszego. Kolejni pacjenci kliniki nie są już aż tak wyraźnym wyznacznikiem poszczególnych rozdziałów. Obserwujemy pogłębiające się relacje personelu, który na dość wczesnym etapie fabuły się powiększa. Niestety, nowo wprowadzona postać jest moim zdaniem najsłabszym punktem tej powieści. Autorce najwidoczniej zabrakło pomysłu na spuentowanie jej wątku, miałam wręcz wrażenie, że na pewnym etapie tworzenia utworu istotne dla rozwoju tej bohaterki fragmenty usunięto.
Odrobinę mniej biernie niż poprzednio wypada Florka. Podejrzewam, że Gajzler będzie się w przyszłości koncentrować na dążeniu swojej protagonistki do większej autonomii i stabilizacji. Oczywiście, na specyficznych dla tej postaci zasadach, bo to nie tylko seria o miłości dla zwierząt, ale też o tolerancji dla inności.
Dających drugą szansę serii ten tom moim zdaniem nie przekona, a dla części dotychczasowych fanów może być rozczarowaniem. Ja się bawiłam bardzo dobrze.
Skąd ten dysonans? Po części zapewne z mojego uwielbienia dla lektorki Anny Dereszowskiej, która w niewymuszony sposób oddała zróżnicowane charaktery postaci. Dlatego bardzo polecam formę audiobooka. Poza tym, dochodzę...
2023-09-13
"Oberża na pustkowiu" jest wczesnym utworem Daphne du Maurier. W swoich założeniach nawiązuje do tradycji powieści gotyckiej, ale posiada też dość już skrystalizowane ramy gatunkowe thrillera. Budujace mroczny klimat opisy torfowisk oraz tematyka męskiej przemocy nasuwały mi mocne skojarzenia z "Wichrowymi wzgórzami" Emily Brönte.
Główna bohaterka, Mary Yellan, stara się lawirować między presją związaną z byciem młodą kobietą w XIX-wiecznym społeczeństwie, a konsekwencjami łamania moralnych norm przez jej najbliższe otoczenie. Zmuszona do zamieszkania z tracącą powoli zmysły ciotką oraz jej brutalnym mężem, pragnie poziomu niezależności właściwego mężczyznom.
Budowana początkowo atmosfera tajemnicy jest stopniowo zastępowana przez wątek romansowy i planowanie przez Mary ucieczki. Niestety, poziom wiarygodności tej miłosnej relacji wydał mi się największą wadą powieści. Widać, że autorka chciała stworzyć przeciwwagę do emancypacyjnych dążeń swojej bohaterki, ale nie potrafiła jej wystarczająco psychologicznie umotywować.
W międzyczasie mamy jeszcze zaserwowany średnio zaskakujący zwrot akcji, który uwidacznia traktowanie przez autorkę pożądania mężczyzn względem Mary jako wygodnego wytrychu fabularnego.
Swoje pierwsze spotkanie z twórczością Daphne du Maurier zaliczam do przeciętnie udanych przygód literackich. Uwierało mnie utożsamianie wysokiej sprawczości i siły z zapieraniem się przez bohaterkę swojej kobiecości oraz stawianie w opozycji podążania za głosem serca. Na plus zaliczyć mogę przede wszystkim plastyczność opisów oraz sugestywną atmosferę strachu i izolacji. Powieść ukazała się po raz pierwszy w 1936 roku i jestem ciekawa, do jakiego stopnia przemiany spoleczne wpłynęły na późniejszą twórczość autorki. Z tego względu planuję jeszcze dać du Maurier szansę.
"Oberża na pustkowiu" jest wczesnym utworem Daphne du Maurier. W swoich założeniach nawiązuje do tradycji powieści gotyckiej, ale posiada też dość już skrystalizowane ramy gatunkowe thrillera. Budujace mroczny klimat opisy torfowisk oraz tematyka męskiej przemocy nasuwały mi mocne skojarzenia z "Wichrowymi wzgórzami" Emily Brönte.
Główna bohaterka, Mary Yellan, stara się...
2023-02-07
2023-12-28
Nabrałam ochoty na tę powieść jeszcze przed zapoznaniem się z serią o kosiarzach, ale ciekawie było przekonać się, jak Shusterman radzi sobie w bardziej onirycznej konwencji.
Okazało się, że jego pozbawiony ozdobników styl świetnie sprawdza się w portretowaniu ukrytej logiki stanów psychotycznych. Wizje głównego bohatera nie są tu jedynie pozbawionym sensu efektem ubocznym jego cierpienia, ale ukazują piękno i złożoność ludzkiego umysłu.
"Głębia Challengera" ma jeszcze jedną zaletę. Oswaja problematykę zdrowia psychicznego w pozbawiony sztywnego dydaktyzmu sposób. I nawet jeśli wpasowuje się w ramy young adult, to rodowód gatunkowy tego utworu nie powinien ciążyć osobom stroniącym od YA. Można nawet stwierdzić, że utwór ten jest pewnego rodzaju międzypokoleniowym pomostem między chorym, a jego rodziną, a to ogromna wartość.
Nabrałam ochoty na tę powieść jeszcze przed zapoznaniem się z serią o kosiarzach, ale ciekawie było przekonać się, jak Shusterman radzi sobie w bardziej onirycznej konwencji.
Okazało się, że jego pozbawiony ozdobników styl świetnie sprawdza się w portretowaniu ukrytej logiki stanów psychotycznych. Wizje głównego bohatera nie są tu jedynie pozbawionym sensu efektem...
2023-01-31
Przyznam, że zaskoczył mnie kierunek, w jakim potoczyła się ta historia. Fabularnie i stylistycznie okazało się to dość dalekie od głośnych "Wron", a także mniej uniwersalne i już nie tak przystępne. Dominuje tematyka anoreksji w połączeniu z poszukiwaniem własnego miejsca w ramach religii katolickiej.
"Jestem głód" to wczesna powieść Dvořákovej. Miejscami zbyt jak na mój gust literacko wybujała, ale też jednocześnie intymna i rozbrajająco szczera.
Na pewno trudniej jest empatyzować z główną bohaterką w takim samym stopniu co z Basią z "Wron". Po pierwsze dlatego, że nie jest już dzieckiem. Po drugie, decyzje, które podejmuje bywają kontrowersyjne.
Uważam sposób konstrukcji tej postaci za wystarczająco psychologicznie umotywowany, chociaż jakoś specjalnie jej nie polubiłam. Współczułam jej, byłam daleka od jej potępiania, ale trudno było mi się z nią utożsamiać.
"Jestem głód" broni się przede wszystkim jako kronika wchodzenia w dorosłe życie z deficytami bliskości. Ma w sobie charakterystyczny "postterapeutyczny" rys prozy z wątkami autobiograficznymi, ale jej autentyzm i ładunek emocjonalny sprawiają, że została ze mną na dłużej.
Przyznam, że zaskoczył mnie kierunek, w jakim potoczyła się ta historia. Fabularnie i stylistycznie okazało się to dość dalekie od głośnych "Wron", a także mniej uniwersalne i już nie tak przystępne. Dominuje tematyka anoreksji w połączeniu z poszukiwaniem własnego miejsca w ramach religii katolickiej.
"Jestem głód" to wczesna powieść Dvořákovej. Miejscami zbyt jak na mój...
2023-12-23
Nie dziwię się, że nie jest to szczególnie popularna powieść autorki. Do pewnego momentu byłam do tego utworu nastawiona całkiem pozytywnie, nawet mimo rzadkiej obecności Poirota. Problemem okazało się wyjaśnienie zagadki. Christie znana jest z wielopiętrowych intryg, ale tu jak nigdy czułam, że zastosowane rozwiązanie jest nielogiczne i zbyt ryzykowne dla sprawcy.
Nie dziwię się, że nie jest to szczególnie popularna powieść autorki. Do pewnego momentu byłam do tego utworu nastawiona całkiem pozytywnie, nawet mimo rzadkiej obecności Poirota. Problemem okazało się wyjaśnienie zagadki. Christie znana jest z wielopiętrowych intryg, ale tu jak nigdy czułam, że zastosowane rozwiązanie jest nielogiczne i zbyt ryzykowne dla sprawcy.
Pokaż mimo to2023-12-02
Mało jest źródeł na temat mniejszości wietnamskiej w Polsce i jej tradycji kulinarnych. "Słodko-kwaśna historia..." zawiera sporo trudno dostępnych informacji, chociaż nie zawsze podanych w przystępny sposób.
Wbrew zapewnieniom z blurba, trudno uznać tę pozycję za książkę kucharską. Same przepisy zajmują niewielką jej część, bardziej obszerny jest opis wykorzystywanych w wietnamskiej kuchni składników. Pozostałe rozdziały koncentrują się na historii wietnamskiego handlu na Stadionie Dziesięciolecia oraz sylwetkach Wietnamczyków mieszkających w Polsce. Wyszła z tego dość niezborna publikacja, potrafiąca wprawić w konsternację losowością dygresji.
Myślę, że książce dobrze zrobiłaby bardziej konsekwentna forma, np. reportażu albo wspomnień. Podobały mi się ilustracje Doroty Podlaskiej, ale mało czytelna czcionka była dla moich oczu wyzwaniem.
Mało jest źródeł na temat mniejszości wietnamskiej w Polsce i jej tradycji kulinarnych. "Słodko-kwaśna historia..." zawiera sporo trudno dostępnych informacji, chociaż nie zawsze podanych w przystępny sposób.
Wbrew zapewnieniom z blurba, trudno uznać tę pozycję za książkę kucharską. Same przepisy zajmują niewielką jej część, bardziej obszerny jest opis wykorzystywanych w...
2023-12-20
To chyba najmniej udany z jak dotąd poznanych przeze mnie tomów cyklu o pannie Marple. Już sam początek jest wyjątkowo mało intrygujący, a na zarysowaniu postaci i oczekiwaniu na zbrodnię zlatuje tak spora część powieści, że stosunkowo niewiele pozostaje już miejsca na śledztwo. Na niekorzyść działają też archaiczne dziś poglądy na temat resocjalizacji i roli osób bogatych w społeczeństwie. Jest tu kilka ciekawych refleksji na temat powierzchownej oceny rzeczywistości, ale całość sprawia wrażenie utworu pisanego na siłę i pod presją czasu.
To chyba najmniej udany z jak dotąd poznanych przeze mnie tomów cyklu o pannie Marple. Już sam początek jest wyjątkowo mało intrygujący, a na zarysowaniu postaci i oczekiwaniu na zbrodnię zlatuje tak spora część powieści, że stosunkowo niewiele pozostaje już miejsca na śledztwo. Na niekorzyść działają też archaiczne dziś poglądy na temat resocjalizacji i roli osób bogatych...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-19
Bałam się przytłoczenia faktografią, ale Paul Strathern zdecydował się na opis renesansowej Florencji za pomocą życiorysów związanych z nią historycznych postaci. Wypada to barwnie i angażująco, widać, że autor ma na koncie nie tylko pozycje popularnonaukowe, ale też kilka powieści. Czy jednak wyszedł z tego portret miasta w konkretnej epoce? Nie do końca. "Florencję..." czyta się bardziej jak kurs wiedzy o renesansie. Mogłabym napisać, że przyspieszony, bo o większości ówczesnych zasłużonych dla Florencji jednostek miało się jednak okazję usłyszeć w szkole, ale jest to całkiem opasła pozycja, której długości się nie czuje. Strathern jest najlepszy w momentach interpretacji sztuki renesansowych artystów oraz poszukiwania w niej wątków biograficznych. A jeśli po lekturze aż nabrałam ochoty na zmierzenie się z "Dekameronem" i "Boską komedią", to trudno myśleć mi o tej książce źle...
Bałam się przytłoczenia faktografią, ale Paul Strathern zdecydował się na opis renesansowej Florencji za pomocą życiorysów związanych z nią historycznych postaci. Wypada to barwnie i angażująco, widać, że autor ma na koncie nie tylko pozycje popularnonaukowe, ale też kilka powieści. Czy jednak wyszedł z tego portret miasta w konkretnej epoce? Nie do końca....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-05
Jedna z bardziej popularnych powieści Agathy Christie z cyklu o pannie Marple. Mam z tym utworem dwa zasadnicze problemy. Pierwszym są dość mało logiczne środki, jakie na samym początku podejmuje panna Marple w celu wyjaśnienia zagadki, drugim zaś wyraźny przestój fabularny w drugiej połowie książki. Podobało mi się za to zakończenie, po raz kolejny udało się autorce wywieść mnie w pole.
Jedna z bardziej popularnych powieści Agathy Christie z cyklu o pannie Marple. Mam z tym utworem dwa zasadnicze problemy. Pierwszym są dość mało logiczne środki, jakie na samym początku podejmuje panna Marple w celu wyjaśnienia zagadki, drugim zaś wyraźny przestój fabularny w drugiej połowie książki. Podobało mi się za to zakończenie, po raz kolejny udało się autorce...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-04
Wczesna powieść Christie, udana, ale nie do końca dla tej autorki charakterystyczna. Podobał mi się brak wielopiętrowej intrygi, w późniejszych utworach pisarki bywały one wręcz przesadnie skomplikowane. Na docenienie zasługuje też równe tempo oraz barwne postaci. Bardzo odpowiednia lektura na zimowe wieczory, snucie się po zaspach odgrywa tu istotną fabularnie rolę.
Wczesna powieść Christie, udana, ale nie do końca dla tej autorki charakterystyczna. Podobał mi się brak wielopiętrowej intrygi, w późniejszych utworach pisarki bywały one wręcz przesadnie skomplikowane. Na docenienie zasługuje też równe tempo oraz barwne postaci. Bardzo odpowiednia lektura na zimowe wieczory, snucie się po zaspach odgrywa tu istotną fabularnie rolę.
Pokaż mimo to2023-11-30
Japońska sztuka kulinarna słynie z rozmaitości kulturowych kontekstów. "Kamogawa..." obficie z nich korzysta, chociaż koncentruje się przede wszystkim na roli jedzenia w formowaniu wspomnień i relacji z drugim człowiekiem.
Dostajemy tu sześć opowieści o ludziach, którzy w poszukiwaniu potraw z przeszłości udają się do biura detektywistycznego na tyłach kameralnej kiotyjskiej restauracji. Formuła przywodzi na myśl seriale proceduralne, chociaż szczegóły przebiegu śledztwa dostajemy retrospektywnie. Zastosowana konwencja jest sztywna i powtarzalna, nie ma tu klamry fabularnej, trudno też o bardziej rozwinięte wątki poboczne. Jest to pierwszy cykl serii, więc autor zbytnio się z pogłębianiem dwojga głównych postaci (ojca i córki) nie śpieszy.
Dla mnie ta krótka książeczka okazała się bardzo przyjemnym cozy readem, chociaż osoby niezainteresowane japońskimi kulinariami mogą się łatwo od niej odbić. Cieszę się, że Grupa Wydawnicza Relacja zdecydowała się na bezpośredni przekład z języka japońskiego. Anna Zalewska jest doświadczoną translatorką i bardzo zgrabnie poradziła sobie z formułami grzecznościowymi niemającymi wiernych odpowiedników w języku polskim. Podoba mi się też okładka, bodajże najładniejsza z jak dotąd wydanych edycji.
Na minus mogę zaliczyć wymowę nazw własnych przez lektorkę audiobooka Annę Kerth. Nie jestem w tej kwestii jakoś szczególnie wybredna, ale w przypadku tego języka baza fonetyczna i prostota transkrypcji nie powinny być dla osoby władającej językiem polskim aż tak sporym problemem.
Mam nadzieję, że wydawnictwo zdecyduje się na wydanie dalszych tomów serii, nie zmieni tłumaczki i nie zrezygnuje z publikacji audiobooków. Dobre cozy mysteries w formie audio to rzadkość, a dobre japońskie cozy mysteries to już w ogóle...
Japońska sztuka kulinarna słynie z rozmaitości kulturowych kontekstów. "Kamogawa..." obficie z nich korzysta, chociaż koncentruje się przede wszystkim na roli jedzenia w formowaniu wspomnień i relacji z drugim człowiekiem.
Dostajemy tu sześć opowieści o ludziach, którzy w poszukiwaniu potraw z przeszłości udają się do biura detektywistycznego na tyłach kameralnej...
Krótka i prosta fabularnie powieść, która porwała mnie swoją nostalgią, natchnęła subtelnym odcieniem smutku, by potem zmusić do rozważań nad definicją nadziei.
"Maresi" jest oryginalną mieszaną elementów cozy fantasy z tematyką oswajania traumy. Pod ramami gatunkowymi skrywa też nawiązania do ezoterycznych wątków w feminizmie. Nie ma tu zaawansowanego światotwórstwa, ale eksploracja zawartych w powieści motywów dostarcza dodatkowej warstwy interpretacyjnej. Da się ją odczytywać jako książkę dla młodych dziewcząt o wchodzeniu w dorosłość z bagażem emocjonalnym, ale też jako uniwersalną i metaforyczną opowieść o sile kobiet.
Najbardziej problematyczne było dla mnie zakończenie forsujące optymistyczny ogląd zdarzeń. Rozumiem konwencję i chęć niesienia otuchy czytelniczkom w sytuacjach najbardziej skrajnych, ale część tej narracji zahaczała o podejście skrajnie patriarchalne.
Krótka i prosta fabularnie powieść, która porwała mnie swoją nostalgią, natchnęła subtelnym odcieniem smutku, by potem zmusić do rozważań nad definicją nadziei.
więcej Pokaż mimo to"Maresi" jest oryginalną mieszaną elementów cozy fantasy z tematyką oswajania traumy. Pod ramami gatunkowymi skrywa też nawiązania do ezoterycznych wątków w feminizmie. Nie ma tu zaawansowanego światotwórstwa, ale...