-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać3
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać4
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński25
Biblioteczka
2017-04-25
2017-07-05
2017-09-05
2017-08-28
2017-12-26
2017-01-11
2017-02-16
2017-03-18
Kiedy usłyszałam o książce "The Vixen and the Vet", która jest pierwszą z cyklu "A Modern Fairytale" - wiedziałam, że jest to coś, co muszę przeczytać w pierwszej kolejności. Uwielbiam bajki i uwielbiam romanse, więc miałam przeczucie, że z tego połączenia wyniknie coś magicznego. I nie pomyliłam się.
Przedstawiam Wam powieść zainspirowaną przez "Piękną i Bestię", której głównymi bohaterami są: dziennikarka Savannah Carmichael oraz weteran wojenny Asher Lee.
Akcja powieści zaczyna się, gdy Savannah wraca do rodzinnego miasteczka - Danvers - po tym, jak jej kariera legła w gruzach. Kobieta pracowała jako dziennikarka śledcza dla prestiżowej gazety w Nowym Jorku, jednak przez zaufanie nieodpowiedniej osobie została tej pracy pozbawiona.
Pewnego dnia Savannah dostaje telefon od dawnej znajomej, która informuje ją, że jej szef szuka kogoś kto przejmie sekcję "Styl Życia" w gazecie Phoenix Times.
Mimo, że nie jest to szczyt marzeń naszej bohaterki - postanawia ona ubiegać się o tę pracę - widząc ją jako swoją jedyną szansę na powrót do branży. W tym celu musi napisać pasujący do "Stylu Życia" artykuł na 4 lipca (który w Stanach jest Dniem Niepodległości).
Pierwszy temat, jaki przychodzi jej do głowy to historia miejscowego weterana wojennego, którego nikt nie widział od prawie dekady.
Asher Lee - wspomniany wyżej weteran - to 34-letni mężczyzna, który doznał poważnych obrażeń na jednej z misji. Chcąc uratować innego żołnierza, znalazł się bardzo blisko wybuchu bomby, w wyniku czego ucierpiała jego twarz, ręka oraz noga - w zasadzie cała prawa strona ciała. Kiedy mężczyzna wrócił do Danvers - jego rodzinne miasteczko nie okazało się szczególnie przyjazne, co poskutkowało tym, że zaszył się on w swoim domu i przez wiele lat w ogóle z niego nie wychodził, za towarzystwo mając jedynie swoją gosposię - Panią Potts.
Mimo tego, kiedy na progu jego domu staje Savannah Carmichael prosząc o wywiad, Asher - za namową Pani Potts - zgadza się.
Tak zaczyna się historia naszych bohaterów.
Historia, która wciągnęła mnie od pierwszych stron i nie pozwoliła od siebie odejść nawet na chwilę.
Historia, która pomimo tego, że pełna jest bólu i smutku... Jest również historią z pięknym przekazem: że nawet złamana dusza, ma gdzieś kogoś, kto na nią czeka... A dwie złamane dusze mogą razem stworzyć wspaniałą całość.
"Przypomina ona także, że zawsze należy zastanowić się co jest dla nas w życiu najważniejsze, bo kiedy dochodzi do wyborów warto wiedzieć bez czego nie potrafimy żyć i być szczęśliwymi." ~ lulamae [http://lubimyczytac.pl/ksiazka/266072/the-vixen-and-the-vet/opinia/28643995#opinia28643995]
Zgadzam się z powyższym fragmentem w stu procentach i dlatego (za pozwoleniem) postanowiłam go zacytować, gdyż sama lepiej bym tego nie ujęła. ;)
Szczerze polecam tę pozycję osobom, które tak jak ja uwielbiają, gdy powieść chwyta za serce i wzrusza do łez.
Kiedy usłyszałam o książce "The Vixen and the Vet", która jest pierwszą z cyklu "A Modern Fairytale" - wiedziałam, że jest to coś, co muszę przeczytać w pierwszej kolejności. Uwielbiam bajki i uwielbiam romanse, więc miałam przeczucie, że z tego połączenia wyniknie coś magicznego. I nie pomyliłam się.
Przedstawiam Wam powieść zainspirowaną przez "Piękną i Bestię", której...
2017-10-12
2017-05-22
"- (...) Dlaczego straszne rzeczy przytrafiają się tak dobrym ludziom? - spytał Ambrose.
- Bo straszne rzeczy przytrafiają się wszystkim, Brosey. Tylko tak bardzo jesteśmy skupieni na sobie, że nie widzimy gówna, z którym zmagają się wszyscy inni."
Uwielbiam to uczucie, gdy sięgając po jakąś książkę myślę, że wiem czego mogę się spodziewać, a następnie po przeczytaniu jej jestem w szoku, bo treść przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Tak było właśnie w przypadku "Making faces", która jest pierwszą książką Amy Harmon, jaką przeczytałam.
Nie spodziewałam się lekkiej powieści, bo w końcu opis głosi "To historia małego miasteczka, piątki przyjaciół i opowieść o wojnie, z której wrócił tylko jeden."... Ale nie spodziewałam się również takiego ładunku emocjonalnego. W sumie podeszłam do tej książki bez większych oczekiwań, gdyż przed nią czytałam "Confess" i obawiałam się, że po niej przez jakiś czas wszystko będzie wypadać blado. Jednak ta książka okazała się godnym następcą powieści Colleen.
Tych książek co prawda nie da się porównać, bo są one kompletnie inne, ale mimo, że obie są też niezwykle oryginalne, to jednak "Confess" jest typowym romansem. Natomiast w "Making faces" nic nie jest typowe.
Powiem szczerze, że pierwszy raz zdarzyło mi się, bym poczuła się przeładowana emocjami. Łzy towarzyszyły mi praktycznie przez całą książkę, w niektórych momentach bardziej, w innych mniej, ale zdarzało się to wyjątkowo często. Bo ta historia jest przepełniona rozpaczą i łamie serce na tysiąc kawałków.
Ale jest to również historia, która niesamowicie daje do myślenia.
Porusza ona ciężki temat, jakim jest nieuleczalna choroba. Poznajemy bohatera, dla którego każdy dzień jest w jakimś sensie walką. Widzimy, jak wielu najprostszych rzeczy nie jest w stanie zrobić sam. I uświadamiamy sobie, jak wiele rzeczy - niekonieczne słusznie - bierzemy za pewnik. Widzimy bohatera, który dostał od losu nie najlepsze karty, a mimo to stara się je wykorzystać w stu procentach i zawsze stara się myśleć pozytywnie. A my uświadamiamy sobie, że wiele z naszych problemów to tak właściwie nie są prawdziwe problemy i uświadamiamy sobie również, że skoro osoba w dużo gorszej sytuacji może czerpać z życia garściami i to życie kochać - to my tym bardziej powinniśmy.
Ale to nie wszystko.
Ta książka uczy wielu rzeczy. Również tego, by być wdzięcznym, za to co się ma. By cieszyć się małymi rzeczami. By mieć wiarę i nadzieję. By szanować własne życie. By walczyć, bo sama walka jest zwycięstwem.
Uczy, że piękno nie jest kwestią wyglądu, a tego co się ma w sercu i jakim jest się człowiekiem.
Jest to również historia o tym, jak ważne jest akceptowanie samego siebie. Bo prawda jest taka, że jeśli człowiek nie zaakceptuje samego siebie - nigdy nie będzie w stanie stworzyć niczego trwałego z drugim człowiekiem.
"Making faces" opowiada również o stracie najukochańszy osób. O tym, jak olbrzymi jest to cios i co można zrobić, by było chociaż odrobinę łatwiej się z tym pogodzić. Bo oczywiście prawda jest taka, że nikt nigdy nie będzie w stanie pogodzić się z czymś takim w stu procentach. Ale czy tego chcemy czy nie - życie toczy się dalej, więc musimy nauczyć się sobie z nim radzić.
"Nie ma smutku, jeśli wcześniej nie było radości. Nie odczułabym tej straty, gdybym go nie kochała. Nie mogłabym wyleczyć się z tego bólu, nie wyrzucając go z mojego serca. Dlatego wolę ten ból, niż gdybym miała nigdy go nie poznać."
Ta książka pokazała mi również, że postać, która przyniosła największą rozpacz, mogła również przynieść najwięcej radości. Bo tak było w przypadku Baileya. Wylałam z jego powodu mnóstwo łez, ale również z jego powodu najwięcej się uśmiechałam. Był takim promyczkiem słońca, gwiazdką na niebie i światełkiem w tunelu. Naprawdę szczerze go pokochałam.
"- Tato, czy ja mogę kiedyś zostać takim bohaterem jak Herkules?
- Nie musisz być Herkulesem, kochanie. (...)Bohaterem można być na wiele sposobów."
Prawdopodobnie zapomniałam o czymś, co jeszcze powinno się znaleźć w tej opinii, ale tak to jest, gdy w głowie ma się jeden wielki chaos. Gdy książka siedzi człowiekowi w głowie długo po tym, jak skończył ją czytać, przez co ma się o niej tyle myśli, że ciężko je jakoś uporządkować. Ale właściwie to chyba mówi samo za siebie?
Więc - jeśli smutek może iść w parze z zachwytem, to ja jak najbardziej jestem zachwycona. Ta książka jest skarbnicą uczuć i mądrości. Dopiero skończyłam czytać, a już kilka razy wróciłam do ulubionych fragmentów. I z pewnością jeszcze nie raz przeczytam tę książkę od początku do końca. Dlatego z całego serca ją polecam.
P.S: Nigdy nie sądziłam, że opowieść o grupce ludzi z małego miasteczka może być tak znacząca i tak warta każdej poświęconej na nią minuty.
"- (...) Dlaczego straszne rzeczy przytrafiają się tak dobrym ludziom? - spytał Ambrose.
- Bo straszne rzeczy przytrafiają się wszystkim, Brosey. Tylko tak bardzo jesteśmy skupieni na sobie, że nie widzimy gówna, z którym zmagają się wszyscy inni."
Uwielbiam to uczucie, gdy sięgając po jakąś książkę myślę, że wiem czego mogę się spodziewać, a następnie po przeczytaniu jej...
2017-05-16
2017-01-02
2017-01-08
2017-02-28
2017-08-30
"Moja mama jest dla mnie wszystkim, ponieważ nigdy nie podcięła mi skrzydeł. Zawsze umożliwiała mi podążanie za marzeniem."
Po tych słowach Ronaldo - choć nie sądziłam, że jest to w ogóle możliwe - uwielbiam go jeszcze bardziej.
To, w jaki sposób ktoś wypowiada się o rodzicach - mówi dużo o nim, jako o człowieku.
Moja miłość do Cristiano Ronaldo ma swój początek jeszcze w czasach, gdy ten grał w Manchesterze United.
Za sprawą Cristiano - do dziś mam sentyment do "Czerwonych Diabłów".
Za sprawą Cristiano - zaczęłam kibicować Realowi Madryt już jako 12-letnia dziewczynka.
Za sprawą Cristiano - pokochałam piłkę nożną.
Co prawda towarzyszyła mi ona od zawsze, ponieważ zarówno moja mama jak i mój brat od zawsze interesowali się tym sportem, oglądali wiele meczów, więc siłą rzeczy - oglądałam razem z nimi. Jednak pokochałam to, dopiero dzięki niemu.
"Cristiano Ronaldo to wzór dla prawie wszystkich sportowców. Nie tylko dlatego, że jest gwiazdą w swojej dyscyplinie, ale przede wszystkim ze względu na to, w jaki sposób podchodzi do jej uprawiania, ze względu na poświęcenie oraz intensywną pracę."
"CR7 Maszyna" to pierwsza przeczytana przeze mnie książka o moim ulubionym piłkarzu. Na ten moment wydaje mi się, że nie mogłam wybrać lepiej. Ta książka jest skarbnicą ciekawostek. Czytając, byłam tak podekscytowana, że jak tylko dowiedziałam się kolejnej interesującej rzeczy - od razu szłam do mamy i brata i mówiłam "A wiecie, że...?" ;)
Książka ta podzielona jest na 5 rozdziałów:
1. Siła fizyczna
2. Psychika
3. Profesjonalizm
4. Technika
5. Wygląd
Wydawać by się mogło, że na książkę składającą się z 240 stron - 5 rozdziałów to za mało (przynajmniej ja zawsze wolę, gdy rozdziałów jest więcej, a co za tym idzie - gdy są krótsze), jednak w tej książce w ogóle mi to nie przeszkadzało.
Przed każdym rozdziałem dostajemy krótką informację (w formie pytań) odnośnie tego, czego możemy się dowiedzieć w danym rozdziale. Na przykład:
- Jak to się stało, że w wieku 15 lat musiał przejść operację serca?
- Jakie stosuje triki, żeby zregenerować się po meczach?
- W jaki sposób jego rodzina, a zwłaszcza matka, wpłynęła na jego karierę?
- Na czym polegał rewolucyjny trening, prowadzony w Manchesterze, który w decydujący sposób wzmocnił jego umiejętności strzeleckie?
Te wstępy do rozdziałów są według mnie jedną z największych zalet tej książki. Dzięki nim jak najszybciej chcemy poznać odpowiedzi na wszystkie pytania, a to sprawia, że rozdziały czyta się bardzo szybko, mimo tego, że są trochę długie.
Kolejną zaletą są też na pewno zdjęcia. Nie tylko te kolorowe - które znajdują się w środku książki, na specjalnym papierze - ale również te czarno-białe towarzyszące nam przez wszystkie rozdziały. Są to zdjęcia przeróżne - między innymi z czasów, gdy Ronaldo grał jeszcze w Sportingu Lizbonie, czy gdy odbierał swoją pierwszą Złotą Piłkę w 2008 roku.
Znajdziemy tu też kilka tabelek podsumowujących np. jego kontuzje, wykluczenia z gry (przez czerwone kartki) czy strzelone na przestrzeni lat bramki.
Krótko mówiąc - ta książka to obowiązkowa pozycja dla każdego fana Ronaldo. Gwarantuję - nie zawiedziecie się. Dowiecie się wielu ciekawych rzeczy nie tylko na temat samego bohatera tej książki, ale również na temat tego, jak olbrzymiej ilości poświęcenia i ciężkiej pracy wymaga jego zawód.
Wielu osobom może się wydawać, że zawód ten jest dosyć prosty - trenujesz, potem grasz przez 90 minut na boisku i tyle.
Nic bardziej mylnego.
Mimo, że zawsze wiedziałam, że zawód piłkarza jest bardzo wymagający, to dopiero ta książka uświadomiła mi w jakim stopniu.
Wiadomo oczywiście, że nie u wszystkich piłkarzy wygląda to tak samo. Nie jest tajemnicą, że Ronaldo trenuje więcej niż inni. Potwierdzają to trenerzy, którzy z nim współpracowali lub nadal współpracują. Cristiano na treningi przychodzi pierwszy i wychodzi z nich ostatni. Pracuje nad czymś, dopóki nie osiągnie perfekcji.
I nawet, gdy miał rozpisany dokładny plan, mówiący ile czasu maksymalnie może poświęcić na ćwiczenia i siłownię - zawsze znajdował sposób, by ćwiczyć więcej.
Taki po prostu jest - ogarnięty obsesją, by być najlepszym. A jak wiadomo - bez pracy nie ma kołaczy.
Książka z niesamowitą dokładnością pokazuje, ile wysiłku wymaga ta praca, dbanie o ciało - by zawsze być w jak najlepszej kondycji. Dla Ronaldo chyba nie ma czegoś takiego jak chwila wolnego. Trenuje z kolegami na boisku, ale potem również i sam - w domu - czy to na siłowni, czy na basenie. Nawet gdy przychodzi czas na odpoczynek - spędza go aktywnie, by utrzymać dobrą formę.
"Cristiano dba o siebie z myślą o dalszej przyszłości i czyni to w sposób obsesyjny. Wielu go za to krytykuje, ale żeby być sportowcem z elity, trzeba być obsesyjnym. Różnica polega na tym, że on tego nie kryje, nie kryje intensywności, z jaką trenuje i o siebie dba. Inni są tak samo albo nawet bardziej obsesyjni, ale to ukrywają."
Czy Ronaldo jest piłkarzem doskonałym?
Obiektywnie rzecz biorąc (i chowając moje osobiste, subiektywne zdanie) - oczywiście, że nie.
Ponieważ takich piłkarzy nie ma. Każdemu czasem powinie się noga, dla każdego czasem przyjdzie gorszy czas.
Mimo to, dla mnie jest mistrzem.
"(...)mistrzem nie jest bowiem ten, kto wygrywa, lecz ten, kto podnosi się po wielkim niepowodzeniu."
Teraz chciałabym wspomnieć o dwóch najczęstszych zarzutach, jakie słyszę pod adresem Cristiano Ronaldo.
- Numer jeden: "On jest arogancki".
Wiele osób myli arogancję z pewnością siebie. Bo owszem - Ronaldo jest pewny siebie. I słusznie.
Jeśli nie jesteś pewny siebie, pewny tego do czego dążysz i pewny, że do swojego celu dotrzesz - wtedy niczego nie osiągniesz.
Gdyby piłkarz wychodził na boisko z myślą "jestem taki średni, nie wiem czy dam radę" - równie dobrze mógłby nigdy nie wychodzić z szatni.
Myślę, że tutaj jest podobna sytuacja co przy wspomnianej wyżej obsesji - inni są tak samo, albo nawet bardziej pewni siebie, ale to ukrywają - w przeciwieństwie do Ronaldo.
A szczerość zachowań trzeba cenić, bo w innym przypadku niedługo na świecie będzie tylko obłuda.
- Numer dwa: "On jest płaczkiem".
Tutaj powiem krótko: w czasach, gdy okazywanie emocji jest najczęściej odbierane jako słabość - cieszę się, że jest ktoś, kto udowadnia, że to wcale nie jest słabość, a siła.
Cristiano zawsze mocno przeżywa każdą porażkę, ale te porażki go również motywują.
Bo chce być lepszy.
Bo chce się poprawić.
Bo chce zamiast 100% - dawać z siebie 200%.
I to między innymi ukazuje również ta książka.
Bo o Ronaldo można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest słaby.
Bo słaby człowiek nigdy nie osiągnąłby tego, co on.
"Z roku na rok Cristiano jest coraz lepszy. Kibice zastanawiają się, gdzie jest granica. I on za każdym razem odpowiada na boisku: "Jeszcze nie tutaj"."
"CR7 Maszyna" to książka, która równie dobrze mogłaby się nazywać "CR7. Skazany na sukces".
Bo taki właśnie był Ronaldo - skazany na sukces, od samego początku.
Jak to ktoś kiedyś powiedział - "Jeśli możesz o czymś pomyśleć - możesz tego również dokonać" i Ronaldo jest tego doskonałym przykładem. On postanowił, że zostanie najlepszym piłkarzem na świecie i zrobił wszystko, by tego dokonać.
To nie jest chłopak, który urodził się w bogatej rodzinie, gdzie wszystko było mu podane na tacy.
Nie.
To chłopak, który do wszystkiego doszedł sam.
To chłopak, który zaczynał z niczym, a teraz jest jednym z najlepszych (i najlepiej opłacanych) piłkarzy na świecie.
Owszem - od pewnego momentu miał trenerów, którzy mu bardzo pomogli stać się lepszym, ale to nic by nie dało, gdyby nie jego żelazna determinacja, by osiągnąć sukces.
"Wiele osób mówi o jego aspekcie fizycznym, o jego sile...
Ale klucz znajduje się w jego głowie."
Gdyby ktoś zapytał mnie, dlaczego to akurat Ronaldo jest moim ulubionym piłkarzem, odpowiedziałabym:
Głównie dlatego, że szanuję go, cenię i podziwiam nie tylko jako piłkarza, ale również jako człowieka.
Człowieka, który jest niesamowicie szczodry, emanuje dobrocią i nigdy nie waha się, gdy może komuś pomóc.
Gdybym miała wymienić wszystkie przykłady na potwierdzenie moich słów - ta opinia nie miałaby końca, dlatego przytoczę tylko jeden.
Pewnego razu poproszono Cristiano o przekazanie swoich butów i koszulki z autografem, by można było wystawić je na aukcję charytatywną na rzecz chorego, 10-miesięcznego dziecka. Ronaldo nie wahał się - dostarczył swoje rzeczy rodzinie dziecka, by ta mogła zebrać trochę pieniędzy. Jednak to nie wszystko. Oprócz tego, Ronaldo postanowił pokryć wszelkie koszty operacji, na którą zbierała rodzina dziecka.
Nawet teraz, jak o tym piszę - ogarnia mnie ogromne wzruszenie.
Zwłaszcza, że to nie był ani pierwszy, ani ostatni taki przypadek. Ronaldo pomógł wielu chorym dzieciom.
Na zakończenie chciałabym jeszcze powiedzieć, że mimo pewnych przeciwności losu (mianowicie całej rodzinie będącej za Messim ;) ) - nigdy nie zwątpiłam w mojego ulubionego piłkarza i nigdy nie żałowałam, że wybrałam Ronaldo jako mojego idola.
Co prawda oglądanie meczu Real-Barcelona jest trudne, gdy tylko Ty jesteś za Realem, a mama i brat za Barceloną.
Co prawda czasem fruwają szklanki lub niecenzuralne słowa.
Co prawda czasem wyjdę z pokoju trzaskając drzwiami, bo nie mogę wytrzymać w tym starciu dwóch na jednego... ;)
Ale i tak nie żałuję swoich wyborów.
Szanuję i podziwiam Messiego (oraz kilku innych piłkarzy Barcelony), ale to Ronaldo zawsze był i zawsze będzie moim numerem #1.
"Tak naprawdę Cristiano nie potrzebuje opaski kapitana, żeby być liderem na boisku i poza nim. Cytując amerykańskiego pianistę i kompozytora Johna Erskine'a: "Liderem jest ten, kto wie, dokąd ma iść. Wstaje i idzie". Właśnie tak jak Cristiano."
"Moja mama jest dla mnie wszystkim, ponieważ nigdy nie podcięła mi skrzydeł. Zawsze umożliwiała mi podążanie za marzeniem."
Po tych słowach Ronaldo - choć nie sądziłam, że jest to w ogóle możliwe - uwielbiam go jeszcze bardziej.
To, w jaki sposób ktoś wypowiada się o rodzicach - mówi dużo o nim, jako o człowieku.
Moja miłość do Cristiano Ronaldo ma swój początek jeszcze...
2017-12-30
"(...) Tego właśnie uczą nas psy, że trzeba żyć tu i teraz, a potem zacząć kolejną piękną przygodę."
Powiem szczerze, że nigdy dotąd nie czytałam żadnej książki, która miałaby taki świąteczny klimat. Niedawno postanowiłam to zmienić, a dosłownie chwilę po tym postanowieniu - w sprzedaży ukazała się książka "Psiego najlepszego - czyli był sobie pies na święta", co uznałam za swego rodzaju przeznaczenie. Dlatego właśnie to o tę książkę poprosiłam Mikołaja pod choinkę.
Tak się cudownie zdarzyło, że Mikołaj wysłuchał moich próśb - i jak tylko ową książkę mi wręczył - od razu zabrałam się za czytanie.
"Psiego najlepszego" to opowieść o losach Josha Michaels'a - samotnego mężczyzny, którego życie kręci się głównie wokół pracy. Jego kontakty z rodziną są dosyć sporadyczne, nie ma zbyt wielu przyjaciół, a oprócz tego niedawno przeżył rozstanie z dziewczyną, po którym nie do końca się pozbierał.
Pewnego dnia życie Josha wywraca się do góry nogami za sprawą sąsiada Ryana, który podrzuca mu na parę dni swoją ciężarną suczkę Lucy. Josh - choć z początku nieco sceptycznie nastawiony, gdyż nigdy dotąd nie miał żadnego zwierzątka - postanawia zaopiekować się Lucy, której nie może się oprzeć.
Dni mijają, a Ryan nie odbiera telefonów, ani nie zjawia się po Lucy. Tymczasem w domu Josha pojawia się pięć nowo narodzonych szczeniaków.
Josh - będąc w nowej sytuacji i nie do końca wiedząc jak sobie z nią poradzić - szuka pomocy w schronisku. Tam poznaje Kerri - sympatyczną opiekunkę czworonogów, która pomaga mu z jego nową, psią rodzinką. Razem postanawiają przygotować szczeniaki do adopcji w ramach akcji "Pieski na gwiazdkę".
Z biegiem czasu Josh przywiązuje się do swojej psiej gromadki i nie wyobraża sobie bez niej życia. Niestety zatrzymanie szczeniaków nie jest możliwe, gdyż prawo pozwala na posiadanie co najwyżej trzech psów.
Co w tej sytuacji zrobi Josh?
Jeśli jesteście ciekawi - musicie koniecznie zapoznać się z tą historią.
"Nigdy wcześniej o tym nie myślał, ale teraz musiał przyznać: psy kochają człowieka. Nawet przez myśl by im nie przeszło szukanie "nowego związku"."
To, co chyba najbardziej spodobało mi się w tej książce, to sposób opisania oraz interpretacji zwierzęcych zachowań. Niezbyt umiem wyjaśnić o co mi chodzi, dlatego posłużę się fragmentem książki, który chyba najlepiej to zobrazuje:
"Szczenięta były ciepłe i suche. Wszystkie żyły i spały. Gdy Josh wyciągnął ku nim dłoń, Lucy trąciła go swoim wilgotnym nosem. Przekaz był jasny: "Wszystko gra, nie budź dzieciarni"."
Pierwszy raz spotkałam się z takim podejściem do psich bohaterów i muszę przyznać, że bardzo mi się to podobało. Dzięki temu sama również się do nich przywiązałam i z ogromną przyjemnością śledziłam losy Lucy, Loli, Olivera, Sophie, Cody'ego i Rufusa.
"Psiego najlepszego" to niezwykle ciepła, urocza i zabawna historia. Mogę zapewnić, że zachwyci nawet tych, którzy sami nie mają psów. Jedyny warunek: trzeba lubić zwierzęta.
Ale czy są w ogóle ludzie, którzy ich nie lubią? Jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić... Ale to pewnie dlatego, że sama je kocham. ;)
"Pielęgnuj wspomnienie o chwilach, które razem spędziliśmy, zamiast żałować, że minęły."
Jeśli jeszcze się tego nie domyśliliście - osobiście z całego serca polecam tę lekturę. Czas na nią na pewno nie będzie czasem zmarnowanym. Oprócz zabawnych momentów, znajdziecie tu również kilka tych wzruszających, które co wrażliwszej duszy mogą skraść parę łez.
Ale tak naprawdę czymże byłaby książka, która chociaż w najmniejszym stopniu nie chwytałaby za serce? Byłaby tylko zbiorem kartek, o których z czasem by się zapomniało.
Na szczęście tej książce (przynajmniej z mojej strony) to nie grozi.
"Oto kolejna rzecz, jaką psy robiły dla człowieka - swoimi dzikimi wybrykami potrafiły poprawić nawet najgorszy nastrój, bez względu na wszystko."
"(...) Tego właśnie uczą nas psy, że trzeba żyć tu i teraz, a potem zacząć kolejną piękną przygodę."
Powiem szczerze, że nigdy dotąd nie czytałam żadnej książki, która miałaby taki świąteczny klimat. Niedawno postanowiłam to zmienić, a dosłownie chwilę po tym postanowieniu - w sprzedaży ukazała się książka "Psiego najlepszego - czyli był sobie pies na święta", co...
2017-10-10
2017-12-16
2017-12-04
2017-11-12
"Jeśli słyszysz piosenkę, która wywołuje u Ciebie łzy, a nie chcesz już płakać, nie słuchasz jej więcej. Ale nie da się uciec od samego siebie. Nie można postanowić, że się już nie będzie siebie oglądać. Wyłączyć zgiełku w swojej głowie."
A jednak, bohaterka książki "Trzynaście powodów" znalazła sposób na wyłączenie zgiełku, na ucieczkę.
Tym sposobem było niestety samobójstwo.
Dlaczego mówię o tym już na początku?
Dlatego, że od tego właśnie ta książka się zaczyna.
A tak dokładniej: zaczyna się, gdy główny bohater - Clay Jensen - po powrocie ze szkoły, znajduje przed drzwiami zaadresowaną do niego paczkę. Nie wiadomo jednak przez kogo owa paczka została wysłana, gdyż brak na niej adresu zwrotnego. Ale nie to jest najdziwniejsze.
Najdziwniejsza jest zawartość tejże paczki.
W środku bowiem chłopak znajduje kilka kaset magnetofonowych, nagranych przez Hannah - koleżankę z klasy - która dwa tygodnie wcześniej popełniła samobójstwo.
Kasety, które otrzymał Clay są swego rodzaju "spowiedzią" Hannah. Spowiedzią, w której dziewczyna opowiada o swoim życiu i o tym, dlaczego się ono skończyło.
Okazuje się, że istnieje trzynaście powodów, które doprowadziły Hannah do tej tragicznej decyzji, a otrzymanie tych kaset oznacza, że jest się jednym z tych powodów.
"Nikt nie wie ze stuprocentową pewnością, w jakim stopniu jego postępowanie odbija się na życiu innych. Bardzo często nie mamy choćby bladego pojęcia. Mimo to robimy, co nam się żywnie podoba."
"Trzynaście powodów" to w mojej ocenie książka, która próbuje nas czegoś nauczyć.
Nauczyć chociażby tego, że każdy nasz czyn ma swoje konsekwencje, a pewnych rzeczy nie da się cofnąć. Dla niektórych może się to wydawać oczywiste, ale wierzcie mi - nie każdy zdaje sobie z tego sprawę i dlatego niektórzy właśnie - robią co im się żywnie podoba. A nie o to chodzi w życiu. Chodzi o ponoszenie odpowiedzialności za to co robimy. Więc skoro już musimy tę odpowiedzialność ponosić, to może warto byłoby się najpierw dwa razy zastanowić, zanim się coś zrobi? Może warto się zastanowić, czy robiąc coś - przypadkiem kogoś nie ranimy?
Ja myślę, że warto.
Bo gdyby ludzie więcej myśli poświęcali temu, co robią - można by było uniknąć wielu tragedii.
Bo choć TO jest tylko książka, to problem, który ona porusza, jest problemem jak najbardziej rzeczywistym, szczególnie wśród grupy do jakiej jest skierowana - młodzieży.
Teraz coś, co uważam na temat tytułowych powodów.
Otóż - uważam, że nie podlegają one żadnej dyskusji.
Nie podlega dyskusji, czy to były wystarczające powody, do tego, by popełnić samobójstwo czy nie... Dlaczego o tym mówię? Bo w kilku opiniach właśnie na coś takiego się natknęłam.
Ludzie! Każdy z nas jest inny. Każdy z nas ma inną "wytrzymałość". Jeden zniesie więcej i wyjdzie z tego silniejszy, drugi zniesie mniej i nie będzie w stanie nawet się podnieść. Każdy też ma inną wrażliwość. Dla jednego coś będzie błahostką, dla drugiego będzie sprawą życia lub śmierci. Nie nam oceniać jak pewne rzeczy wpływają na innych.
Poza tym - najlepiej spróbować postawić się na miejscu takiej osoby: Czy wam by było miło, gdyby ktoś wasz największy życiowy dramat rozpatrywał pod kątem "wystarczające/niewystarczające"? Szczerze wątpię.
Wystarczyłoby w życiu kierować się zasadą "Nie czyń drugiemu co Tobie niemiłe" i dla każdego z nas to życie byłoby o wiele łatwiejsze.
Teraz trochę o kasetach i o tym czym one są. Uznałam, że warto o tym wspomnieć, bo spotkałam się też z tym, że ktoś napisał, że zrobiono tu z samobójstwa przedstawienie...
To nie było przedstawienie. Kasety dla bohaterów były tym, czym (w moim odczuciu) ta książka miała być dla nas: przestrogą na przyszłość.
Bo choć dla Hannah było już za późno, to mogła ona sprawić, by osoby, które pojawiły się na jej liście - wyciągnęły wnioski, zmieniły swoje postępowanie i nie popełniały już tych błędów co wcześniej.
I to jej się udało, chociażby w przypadku Clay'a, co zostało ukazane w zakończeniu książki.
"Nie sposób wrócić do tego, co było kiedyś. Co nam się wydaje, że jest. Tak naprawdę do nas należy jedynie... teraz."
Na koniec - krótko o samej książce: mnie ona niesamowicie wciągnęła i przeczytałam ją błyskawicznie.
Podziwiam autora za sposób w jaki ta historia została napisana, bo to nie było łatwe zadanie - zważywszy na trudny temat.
"Trzynaście powodów" to lektura, która daje do myślenia, dlatego zdecydowanie ją polecam.
"Jeśli słyszysz piosenkę, która wywołuje u Ciebie łzy, a nie chcesz już płakać, nie słuchasz jej więcej. Ale nie da się uciec od samego siebie. Nie można postanowić, że się już nie będzie siebie oglądać. Wyłączyć zgiełku w swojej głowie."
więcej Pokaż mimo toA jednak, bohaterka książki "Trzynaście powodów" znalazła sposób na wyłączenie zgiełku, na ucieczkę.
Tym sposobem było niestety...