-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2011
2014-12-16
Najbliżej gatunku science fiction byłam chyba za sprawą „Grillbaru Galaktyki” M.L. Kossakowskiej i jakkolwiek bym autorki nie ubóstwiała, to akuratnie tą książką mnie wtedy na kolana nie powaliła. I choć w niebo patrzę śmiało, mój pseudonim nie jest bowiem wynikiem przypadku, to mimo wszystko statki kosmiczne i naprawdę daleka przyszłość - to raczej nie moja bajka. Przynajmniej tak myślałam. Przyznam się, że sięgając po „Chór zapomnianych głosów” Remigiusza Mroza liczyłam na rozstrzygnięcie kilku kwestii, jak np. sensu zagłębiania się w gatunek, który nigdy wcześniej specjalnie mnie nie interesował. Miałam też nieśmiałą nadzieję, że tak samo jak wspomniana wyżej M.L. Kossakowska zakochała mnie dożywotnio w fantastyce, Mróz będzie tym autorem, który przekona mnie do science fiction. Czy mu się udało? Zobaczmy...
Astrochemik Håkon Lindberg budzi się z kriogenicznego snu i odkrywa, że oprócz niego na okręcie badawczym „Accipiter” pozostał tylko jeden żywy człowiek. Reszta załogi została skutecznie pozbawiona pulsu, a ich wnętrzności i posoka wyścielają teraz korytarze oraz wszystkie pomieszczenia. Wydaje się, że wraz z muzułmaninem są na pokładzie całkiem sami, ale w takim razie kto zabił tych wszystkich ludzi? Podejrzenia Håkona natychmiast wędrują do nawigatora, w końcu to właśnie Dija Udin Alhassan zbudził się wcześniej od niego. Te podejrzenia bledną jednak w świetle wszystkiego, co dzieje się później, gdy staje się jasne, że tak do końca sami tam nie są. Na szczęście (albo i nie?) sygnał SOS dociera na ziemię. Tylko co z tego, skoro od najbliższego statku pozostałą przy życiu załogę Acciptera dzieli pół wieku kriogenicznego snu?
Z zasady nie dowierzam opisom umieszczonym na okładkach książek, zbyt często mijają się z prawdą, przedstawiając czcze życzenia wydawców. Dlatego też, gdy przeczytałam, że... "Chór zapomnianych głosów" to SF z tempem właściwym powieściom sensacyjnym, intrygą iście kryminalną i klimatem rodem z horrorów, a zakończenie powinno zaskoczyć nawet najbardziej przewidującego czytelnika, w ogóle nie zabrałam sobie tego do głowy. Wprawdzie intuicja podpowiadała mi od początku, że książka okaże się czymś wyjątkowym, dodatkowo poprzez swoje „Parabellum” autor zyskał moje zaufanie, to jednak nie na tyle, by ślepo wierzyć w tych kilka zdań. Tymczasem, gdy już zaczęłam czytać, przez blisko sto pierwszych stron miałam wrażenie przeniesienia się do gry „Dead Space”, której zresztą nie byłam wstanie przejść - „bo to nie na moje nerwy”. Nie potrzebowałam wylatujących z szybów człekokształtnych potworów, by czuć serce w gardle. Wystarczyła sama groźba, że właśnie tak może się to wszystko skończyć. Tak, cóż, horrory również nie należą do moich ulubionych gatunków. A jednak z jakiegoś powodu nie byłam wstanie odłożyć tej książki na półkę. Przeciwnie. Czytałam i czytałam, aż się nie okazało, że za cztery godziny muszę wstać i jechać na uczelnie. I nawet gdy już się położyłam, nie bardzo byłam wstanie się uspokoić i tak zwyczajnie usnąć. Moja głowa nie potrafiła się pozbyć obrazów masakry dokonanej na Accipterze i jeszcze czegoś. Jednego słowa, które jak nic innego karmiło mój niepokój. Ci, co czytali już „Chór zapomnianych głosów” powinni się domyślić, o jakim słowie mówię...
Remigiusz Mróz ma prawdziwy talent do wielu rzeczy jeśli idzie o pisanie książek, jednak dla mnie to w jaki sposób manewruje emocjami czytelnika stoi bezsprzecznie na pierwszym miejscu. Nie dość, że wyłączył moje myślenie, to jeszcze uśpił intuicje, przez co na koniec zostałam z brodą przy podłodze i jedną jedyną myślą, którą najprościej będzie mi przedstawić obcobrzmiącym skrótem: WTF?! Zdaję sobie sprawę, że mówię zagadkami, lecz to tego typu historia, którą lepiej jest poznawać z minimalną ilością informacji na jej temat. Pełna fikcji łączącej się z nauką, dodatkowo doprawioną cudownymi kreacjami bohaterów oraz humorem, który osobiście ubóstwiam, a jak niektórzy z Was już wiedzą, ciężko mnie rozśmieszyć. W „Chórze zapomnianych głosów” absolutnie nic nie jest pewne, stałe czy do przewidzenia i dokładnie to czyni z tej książki coś wyjątkowego.
I doszłam do momentu, kiedy przychodzi czas na wytykanie wad recenzowanej powieści. Problem w tym, że nie potrafię tym razem jednoznacznie ich wskazać i też nie zamierzam na siłę tego robić. Nie dlatego, że to powieść idealna, a przez fakt, iż żadna z tych wad nie ma najmniejszego znaczenia w pojęciu całości.
Tak więc czy sięgnę jeszcze po science fiction? Z pewnością! Mało tego, choć zazwyczaj wykazuje się niebywałą ostrożnością pod tym względem, gdyż mam spory problem z naszą rodzimą literaturą, tak „Chórem zapomnianych głosów” Remigiusz Mróz przekonał mnie, że zasługuje na swoje miejsce na mojej osobistej liście „zaufanych” pisarzy. Pisarzy których książki mogę brać „w ciemno”, bo w najgorszym przypadku będą dobre, ale raczej nie zdarzy się, by jakkolwiek mnie zawiodły. Dlaczego jestem tego taka pewna? Bo „Chór..” to niemal wszystko to, za czym raczej nie przepadam. SF, kryminał, do tego jeszcze horror... A jednak jestem zachwycona, co chyba tłumaczy wszystko.
Podsumowując: „Chór zapomnianych głosów” Remigiusza Mroza pozostawił mnie z rozbudzonym apetytem na więcej. Wprawdzie nic mi na ten temat nie wiadomo, ale ta historia wręcz krzyczy prosząc o kontynuację i ja chętnie jej wtóruje. Z resztą jestem pewna, że nie ja jedna. Mamy tu absolutnie wszystko, co zostało obiecane, ale też wiele, wiele więcej.
Gorąco polecam!
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
Najbliżej gatunku science fiction byłam chyba za sprawą „Grillbaru Galaktyki” M.L. Kossakowskiej i jakkolwiek bym autorki nie ubóstwiała, to akuratnie tą książką mnie wtedy na kolana nie powaliła. I choć w niebo patrzę śmiało, mój pseudonim nie jest bowiem wynikiem przypadku, to mimo wszystko statki kosmiczne i naprawdę daleka przyszłość - to raczej nie moja bajka....
więcej mniej Pokaż mimo to
Sądziłam, że jeśli trochę poczekam, to w końcu znajdę słowa, którymi będę wstanie skomentować tę książkę. Jednak minęła niemal doba odkąd odłożyłam ją na półkę, a ja wciąż nie potrafię chyba tak po prostu się wypowiedzieć. Kupując ją z pewnością nie spodziewałam się czegoś tak fenomenalnego. Czegoś, co za tą fantastyczną szatą Diabła, Boga, Aniołów i Nieba - kryje tak strasznie realny świat. To naprawdę książka o każdym z nas i naprawdę daje dużo do myślenia. Jeszcze nigdy tyle się nie zastanawiałam nad samym pojęciem stworzenia, czasu, życia, przebaczania czy samego zła. Ta książka zadaje mnóstwo pytań, na które powoli sama odpowiada. Nie robi tego jednak nachalnie i trzeba niekiedy zatrzymać się i zastanowić nad tekstem, który właśnie pochłonęliśmy. "Diabeł - autobiografia" z pewnością jest jedną z tych książek, które pamięta się długo - jeśli nie zawsze.
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
Sądziłam, że jeśli trochę poczekam, to w końcu znajdę słowa, którymi będę wstanie skomentować tę książkę. Jednak minęła niemal doba odkąd odłożyłam ją na półkę, a ja wciąż nie potrafię chyba tak po prostu się wypowiedzieć. Kupując ją z pewnością nie spodziewałam się czegoś tak fenomenalnego. Czegoś, co za tą fantastyczną szatą Diabła, Boga, Aniołów i Nieba - kryje tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-02-25
Zacznę od tego, że pierwszy raz miałam do czynienia z taką książką... I nie bardzo wiem, jak ją zrecenzować. "Ja, Ty, My" Lisy Currie, to bowiem wspaniała historia, którą każdy może napisać po swojemu, a jej bohaterowie, to właściwie my sami plus kilka szczególnych dla nas ludzi.
Postanowiłam zabrać tę książkę do pracy, co było ryzykowne z mojej strony, ale cóż, raz się żyje. I cóż, pierwszego dnia zrobiła taką furorę, że nie wiem, kiedy nam zleciało tych 8h. Była 8:00, a zaraz potem 16:00 i zbieraliśmy się do wyjścia. To był jeden z najzabawniejszych dni odkąd zaczęłam tam pracę i to nie tylko dla mnie... Książkę nosiłam ze sobą przez następne dwa tygodnie i zdążyliśmy ją uzupełnić niemal całą. Wliczając w to nawet napisanie krótkiego opowiadania o naszych początkach – jestem dumna z tego tekstu! Wojownicze Dragonki rządzą! ;) Być może plastycznych zdolności nie mamy, ale nie można mieć przecież wszystkiego!
Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że po uzupełnieniu tych kilkudziesięciu stron, to naprawdę Nasza książka. Nasza, bo tyko My prawdziwie zrozumiemy to, co zdecydowaliśmy się w niej ująć. I kiedy za parę lat znajdę ją na półce, otworzę i zobaczę to wszystko – z pewnością się uśmiechnę na wspomnienie tamtych dni, tamtych ludzi i tego, jak doskonale się bawiliśmy zapełniając jej strony nami samymi. Naszymi powiedzeniami, głupim żartami, które śmieszą tylko nas, dziwacznymi przyzwyczajeniami, tym, co w nas dobre i złe.
Wybierając swoich współpracowników na współautorów tej książki wiedziałam, że w takim towarzystwie będziemy się dobrze bawić i podołamy zadaniu. Nie sądziłam jednak, że wymusi to na nas tyle niespodziewanych tematów do rozmowy, że poznamy się dzięki niej jeszcze lepiej i polubimy bardziej. Ale tak się stało.
Podsumowując; książka "Ja, Ty, My" mnie pozytywnie zaskoczyła. Trochę się bałam, że ja i moi współpracownicy możemy być odrobinę za starzy na takie rzeczy, ale bardzo szybko zrozumiałam, że w każdym z nas wciąż się kryje małe dziecko głodne zabawy. A właśnie o zabawę w tym tytule chodzi.
I jako, że Master Team, którego jestem członkinią, bawił się cudownie, "Ja, Ty, My" dostaje od Nas ocenę: 10/10
----
http://vegaczyta.blogspot.com/2016/02/ja-ty-my-lisa-currie.html
Zacznę od tego, że pierwszy raz miałam do czynienia z taką książką... I nie bardzo wiem, jak ją zrecenzować. "Ja, Ty, My" Lisy Currie, to bowiem wspaniała historia, którą każdy może napisać po swojemu, a jej bohaterowie, to właściwie my sami plus kilka szczególnych dla nas ludzi.
Postanowiłam zabrać tę książkę do pracy, co było ryzykowne z mojej strony, ale cóż, raz się...
2014-07-04
Po pierwsze nastoletni bohaterowie, po drugie kosmici, po trzecie pierwsza osoba narracji - jednym słowem wszystko, czego zwyczajowo unikam. Tak naprawdę jedynymi powodami przez które zwróciłam uwagę na tę książkę, to apokalipsa i krótki tekst na przodzie okładki, który nie dawał mi o sobie zapomnieć.
Moje wątpliwości zniknęły już na 26 stronie, gdzie zakreśliłam pierwszy cytat. Dalej było tylko lepiej. Choć „lepiej” wydaje się niedopowiedzeniem.
Historia przedstawiona w „Piątej fali” jest teoretycznie prosta. Mamy ziemię, obcą cywilizacje przerastającą ludzkość pod każdym istotnym względem, i kilku pozornie zwyczajnych bohaterów próbujących jakoś poradzić sobie z nastała rzeczywistością. Fenomen tej książki polega na tym, że z tej prostej historii Rick Yancey uczynił coś o wiele bardziej skomplikowanego. Autor bardzo szybko zaczyna nas wodzić za nos i to tak umiejętnie, że ledwo zdajemy sobie z tego sprawę.
„Pierwsza fala przyniosła ciemność. Druga odcięła drogę ucieczki. Trzecia zabiła nadzieję. Po czwartej wiedz jedno: NIE UFAJ NIKOMU” – dzięki autorowi nie ufałam nawet własnej intuicji czy inteligencji i absolutnie nic więcej nie było mi potrzeba do szczęścia. A jednak dostałam to więcej.
Wątek romantyczny był wisienką na torcie. Niektórym może on przeszkadzać, ale dla mnie okazał się dopełnieniem całości. Wszystkie najlepsze historie mają swoich romantycznych bohaterów i tak też jest tutaj. Przy czym nic nie jest ani przesadzone, ani przesłodzone. Jest wręcz tak samo skomplikowane jak cała reszta.
„Piąta fala” to jednym słowem opowieść w której mamy absolutnie wszystko. Skomplikowane relacje, jeszcze bardziej skomplikowane uczucia, wartką, zaskakującą akcje i bohaterów, którzy nie mogliby być już bardziej pełnokrwiści czy złożeni.
Polecam!
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
Po pierwsze nastoletni bohaterowie, po drugie kosmici, po trzecie pierwsza osoba narracji - jednym słowem wszystko, czego zwyczajowo unikam. Tak naprawdę jedynymi powodami przez które zwróciłam uwagę na tę książkę, to apokalipsa i krótki tekst na przodzie okładki, który nie dawał mi o sobie zapomnieć.
Moje wątpliwości zniknęły już na 26 stronie, gdzie zakreśliłam...
„Piętno śmierci” zwróciło moją uwagę już jakiś czas temu, jednak opis na okładce nie był na tyle porywający, bym od razu po nią sięgnęła. Całkiem przypadkiem trafiła w moje ręce i dziś już wiem, że do tej historii będę często wracać.
Przytaczanie przebiegu wydarzeń byłoby z mojej strony okrucieństwem względem tych, którzy chcą przeczytać tę książkę. Myślę, że im mniej informacji się ma, tym lepiej można ją odebrać. Mimo, że zazwyczaj dość szybko potrafię się domyślić kto za czym stoi i co będzie na dalszych stronach, tak tutaj absolutnie niczego nie byłam pewna.
Niemal do samego końca targały mną wątpliwości, bo autorka tak wiele razy wcześniej zaskoczyła mnie całkowitym zwrotem akcji, że przestałam ufać własnej intuicji.
Cała historia jest ciężka od samego początku i z biegiem kolejnych stron staje się coraz gorsza pod tym względem. To nie jest zwyczajny kryminał, ani thriller, ani dramat… To coś więcej, coś, co niemal na każdej stronie nakazuje ci zastanowić się nad tak wieloma aspektami własnego życia i otaczającego cię świata, że czytanie zaledwie 239 stron wydłuża się niemal dwukrotnie.
To również z całą pewnością nie jest książka dla wszystkich. I nie, nie chodzi o akcję, a całą gamę uczuć, zachowań głównej bohaterki, które co poniektórzy przypisaliby do osoby która powinna znaleźć się w pokoju bez klamek, z miękkimi ścianami i plastikowymi naczyniami. A to z kolei przeszkodziłoby im w „poczuciu” tej historii.
Jestem również pewna, że nie wszystkim styl w jakim napisana jest książka będzie się podobał. Mnie zachwycił. To z całą pewnością najlepszy tekst pisany w pierwszej osobie jaki kiedykolwiek czytałam. Liryczność z jaką autorka wszystko opisuje sprawia, że cały czas ma się wrażenie, że Clara siedzi gdzieś obok, obejmuje kurczowo swoje kolana, ma zamknięte oczy i mówi. Wspomina coś, co przeszła, coś co stanowi jej przeszłość. Coś, co chce nam opowiedzieć. Czasem mówi chaotycznie, niekiedy nazbyt zagadkowo, by wszystko było całkowicie jasne, a ty nie patrzysz już w książkę tylko na nią i czujesz. Czujesz i widzisz wszystko, o czym mówi, bo robi to tak dokładnie, a przy tym w najmniejszych opisach zawiera tyle szczegółów, że stajesz się niemal integralną częścią jej opowieści.
Nutka fantastyki niekiedy doprowadzała mnie do szału, ale w końcu okazała się tym małym, pozornie nieistotnym ogniwem, który delikatnie wygładza całą, potworną w przekazie historię. Napawa nadzieją, rozczula i kolejny raz zmusza do zastanowienia się nad samym sobą.
Jestem pod wrażeniem umiejętności pisarskich Amy MacKinnon, bo bardzo rzadko się zdarza, by ktoś debiutował z tak perfekcyjnym tekstem, tak okrutną historią i potrafił w tym wszystkim jeszcze zaskakiwać. Z całą pewnością będę śledzić jej karierę i niecierpliwie czekać na jej kolejne książki.
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
„Piętno śmierci” zwróciło moją uwagę już jakiś czas temu, jednak opis na okładce nie był na tyle porywający, bym od razu po nią sięgnęła. Całkiem przypadkiem trafiła w moje ręce i dziś już wiem, że do tej historii będę często wracać.
Przytaczanie przebiegu wydarzeń byłoby z mojej strony okrucieństwem względem tych, którzy chcą przeczytać tę książkę. Myślę, że im...
2014-08-07
Książki można podzielić na wiele kategorii. Dobre i złe. Lekkie i te bardziej zobowiązujące… Można by wymieniać długo i każdy z nas stworzyłby swoją własną listę.
Kiedy kupowałam „Spóźnione wyznania” Johna Boyne, wiedziałam, że to historia, do której będę musiała mieć specyficzny nastrój. To nie ten typ powieści, którą z łatwością połknę w przeciągu kilku godzin. Zazwyczaj mam nosa do tego typu książek i nie wpadam w zbyt głęboką wodę, zupełnie pozbawiona wskazówek.
A jednak ta pozycja mnie zaskoczyła. Zaskoczyła mnie swym ciężarem, smutkiem i tragizmem. Krótki opis na tyłach okładki tak naprawdę niczego nie zdradza, wręcz sugeruje zupełnie inny kierunek powieści. Owszem, wszystko dzieję się w okolicach pierwszej wojny światowej. Owszem, Tristan, nasz narrator i główny bohater, wsiada do pociągu i jedzie na spotkanie z kobietą, której pragnie wyznać swoje grzechy. Tak jak w opisie mamy do czynienia z pojęciem odwagi, zdrady, namiętności. Zostają nam też przybliżone żołnierskie realia, lecz to wszystko tak naprawdę schodzi na dalszy plan, kiedy czytając, domyślasz się o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.
W obecnych czasach niemal każdy utrzymuje, że jest tolerancyjny, ale czy naprawdę? Wciąż się słyszy o dyskryminacji rasowej, wyznaniowej, seksualnej. Ludzie mają skłonność do wytykania palcami wszystkiego, co odbiega od ich własnych norm i tylko ich rozciągliwość tak naprawdę formuje samo pojęcie tolerancji. Wciąż mamy z tym problem.
W czasach Tristana Sadlera tolerancja była uwiązana na bardzo krótkiej smyczy. Samo to uczyniłoby z tej historii coś szalenie ciężkiego. Autor jednak dodatkowo przytłacza nas koszmarem wojny, rozpracowując pojęcie sumienia na wiele różnych sposobów. Nie można opowiedzieć o fabule nie zdradzając najważniejszego, więc tutaj na tym zaprzestanę.
„Spóźnione wyznania”są napisane prostym, momentami lirycznym językiem. Pierwszoosobowa narracja rzadko mi nie przeszkadza, tutaj nie oddałabym jej za nic. Czyta się szybko, jednak ja nie potrafiłam spędzać z tą książką zbyt dużo czasu. Potrzebowałam tę historię rozłożyć na kilka długich dni nie dlatego, że jest zła, przeciwnie. Powodem, przez który przebrnięcie przez te strony zajęło mi więcej czasu niż zazwyczaj, jest smutek wylewający się ze stron w takiej ilości, że nie byłam wstanie sobie z nim poradzić. Nie wiem czy kiedykolwiek czytałam coś, co w podobny sposób mnie smuciło. Być może dlatego, że rzadko się zdarza, by w książkach ten temat był poruszany w taki sposób. Zazwyczaj jest gdzieś z boku, ale rzadko na pierwszym planie, co samo w sobie mówi o tym, jak w istocie jeszcze nie radzimy sobie z tym tematem.
Ciężko mi pisać tę recenzje nie mogąc po prostu nazwać istoty tej książki. Spędziłam dużo czasu na zastanawianiu się czy to zrobić, czy nie, i w rezultacie nadal jestem skołowana. Z jednej strony ludzie sięgający po tę historię powinni wiedzieć na co się piszą, z drugiej ta wiedza odrobinę mogłaby zaburzyć piękno poznawania bohatera.
Autor z mistrzowską precyzją zbudował swoje postacie i nie mówię tu tylko o Tristanie. Każdy z bohaterów książki jest „jakiś”. Nie ma tu dwóch identycznych osób posiadających zaledwie inne imiona. Czuć w tekście ich odrębności i indywidualność, co uważam za potężny plus.
Nie jestem wstanie odnaleźć tu niczego, do czego mogłabym się przyczepić. John Boyne podjął się szalenie ciężkiego tematu, zbudował pełnokrwiste postacie, nadał tor ich życiu i do samego końca trzymał się własnych założeń. Mogłabym chcieć, by ta historia skończyła się inaczej. Mogłabym rozpaczać nad niesprawiedliwością z jaką mamy do czynienia niemal na każdej stronie tej książki. Tylko jaki to miałoby sens?
„Spóźnione wyznania” nie sprzedają złudnych wyobrażeń o wojnie, ludziach czy ich losie. „Spóźnione wyznania” są szczere aż do bólu, okrutne w swej prawdzie i braku jakiejkolwiek nadziei na przebaczenie. Są też prawdziwe. Nie próbują nikogo usprawiedliwiać, tłumaczyć, stronią od oceniania i zakładania czegoś z góry – to wszystko pozostawia nam, czytelnikom.
Nie jestem zadowolona z tej recenzji. W trakcie czytania zrobiłam wiele notatek mających mi dzisiaj pomóc w napisaniu tego tekstu, i szczerze mówiąc nie skorzystałam z nich ani razu. Nagle stały się nieadekwatne do tego, co siedzi w mojej głowie. Nie da się opowiedzieć o tej książce tak, jak opowiada się o innych, przynajmniej ja nie potrafię.
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
Książki można podzielić na wiele kategorii. Dobre i złe. Lekkie i te bardziej zobowiązujące… Można by wymieniać długo i każdy z nas stworzyłby swoją własną listę.
Kiedy kupowałam „Spóźnione wyznania” Johna Boyne, wiedziałam, że to historia, do której będę musiała mieć specyficzny nastrój. To nie ten typ powieści, którą z łatwością połknę w przeciągu kilku godzin. Zazwyczaj...
2011
Ostatni raz tak dobrze mi się czytało, kiedy parę lat temu odkryłam Kossakowską i jej aniołów. Mimo, że "Czyściciel" to zupełnie odmienna kategoria, to linią łączącą te historie jest humor, którego ciężko się spodziewać.
Mamy bowiem do czynienia z groźnym seryjnym mordercą. Niebywale inteligentnym facetem, który jest wstanie bezkarnie zabijać i żyć wśród policjantów, którzy na jego oczach starają się odnaleźć mordercę. Zaczynając czytać, zupełnie się nie spodziewasz, że oprócz tych krwawych scen będziesz się jeszcze śmiać, wręcz zapałasz delikatną sympatią do Joego. Jego poczucie humoru, ironia z jaką komentuje ludzi, świat i samego siebie jest fenomenalna.
"Narodzony znikąd teraz żyje wszędzie" - ten cytat zostanie ze mną na zawsze. Jest idealnym komentarzem do tej książki i moich odczuć po przeczytaniu ostatniej strony. Joe bowiem zostanie już na zawsze z bohaterami swojego świata, jak i ze mną. Wrzucając tę książkę do tej samej kategorii w której schowałam całą serię "Siewcy Wiatru" mam nadzieję, że aniołowie uleczą jego duszę i nie zmienią jego poczucia humoru ;)
A tak już zupełnie poważnie, książka dla osób, które nie zważają na brutalne sceny, sporą ilość krwi i nieraz zupełnie irracjonalne stwierdzenia głównego bohatera. Gorąco polecam!
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
Ostatni raz tak dobrze mi się czytało, kiedy parę lat temu odkryłam Kossakowską i jej aniołów. Mimo, że "Czyściciel" to zupełnie odmienna kategoria, to linią łączącą te historie jest humor, którego ciężko się spodziewać.
Mamy bowiem do czynienia z groźnym seryjnym mordercą. Niebywale inteligentnym facetem, który jest wstanie bezkarnie zabijać i żyć wśród policjantów,...
Podchodziłam do tej książki dość sceptycznie, mylnie nastawiona przez obecne tu opinie.
Mylne, bo już od pierwszych stron pochłonęła mnie bez reszty. Przyznaję, może to nie jest coś, co można przeczytać jednym tchem, coś, od czego ciężko się oderwać, ale to w żaden sposób nie umniejsza mojej oceny.
Dlaczego?
Ponieważ ta pozycja nie jest dla wszystkich. Dla niektórych główna bohaterka z samego faktu, że jest mniszką od razu zostanie skreślona. Nie jest zabawna, nie jest postacią, która rzuca się w oczy. Jest cicha, zamknięta i biega co rano się modlić, zamiast spędzać godziny w swojej obszernej szafie, myśląc w co się ubrać. Trzeba trochę wysiłku, by dostrzec jej drugą stronę, która może być równie fenomenalna. Poza tym ta książka to nie tylko Ewangelina. Druga hierarchia anielska przybliża nam historie Celestine i Gabrielli, co czytałam pod ogromnym wrażeniem. 'Głowna' bohaterka, jak i Verline w tej części do zaledwie zapowiedź tego, co będzie w drugiej, przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
Dodatkowo, to książka ciężka w samym przesłaniu, pełna historii, mitów, symboli i tajemnic. Trzeba czytać uważnie, by wyłapać pewne istotne rzeczy, które autorka rzuca mimochodem, wyjaśniając je dopiero kilkanaście stronic dalej, co dla mnie było wspaniałe.
Niezaprzeczalnie największym plusem było to, że do niemal ostatnich stron biłam się sama ze sobą, zupełnie nie mając pojęcia, czy powinnam lubić anioły, czy wręcz przeciwnie. Wszystko przez niezwykłą umiejętność budowania przez autorkę scen, gdzie na początku mówi nam o czymś, co skłania nas do jednego, by pod sam koniec zrzucić na nas bombę, która wysyła nas do zupełnie czegoś innego, całkowicie przeciwnego, ale... wciąż pozostawia pewne wątpliwości, które mijają dopiero pod sam koniec książki.
Szczerze mówiąc przeżyłam kilka chwil grozy, kiedy skończyłam czytać. Byłam ogromnie zawiedziona do momentu, aż nie odnalazłam informacji o drugiej książce, nad którą autorka właśnie pracuje.
Jeśli ktoś szuka lekkiej, delikatnej, romantycznej książki - to z pewnością Angelologia nie jest dla niego.
Ja tymczasem czekam z niecierpliwością na drugą część, która w Stanach ma wyjść już w przyszłym roku.
----
http://vegaczyta.blogspot.com/
Podchodziłam do tej książki dość sceptycznie, mylnie nastawiona przez obecne tu opinie.
więcej Pokaż mimo toMylne, bo już od pierwszych stron pochłonęła mnie bez reszty. Przyznaję, może to nie jest coś, co można przeczytać jednym tchem, coś, od czego ciężko się oderwać, ale to w żaden sposób nie umniejsza mojej oceny.
Dlaczego?
Ponieważ ta pozycja nie jest dla wszystkich. Dla niektórych...