-
ArtykułyPremiera „Tylko my dwoje”. Weź udział w konkursie i wygraj bilety do kina!LubimyCzytać2
-
ArtykułyKolejna powieść Remigiusza Mroza trafi na ekrany. Pora na „Langera”Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyDrapieżnicy z Wall Street. Premiera książki „Cienie przeszłości” Marka MarcinowskiegoBarbaraDorosz4
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę „Nie pytaj” Marii Biernackiej-DrabikLubimyCzytać3
Biblioteczka
2014-07-19
2014-07-23
Stephen King jest wart każdej godziny, którą spędzę na czytaniu jego fenomenalnych dzieł.
Poznajemy Dolores Claiborne, do której od początku czujemy jakiś niesmak. Na jej nieszczęście od razu dowiadujemy się, czemu akcja zaczyna się w trakcie przesłuchania, co bynajmniej nie stawia jej w lepszym świetle.
Przedstawiamy ją sobie jako taką współczesną Lady Makbet - nieczuła stara jędza, która zabiła swojego męża, a potem swoją pracodawczynię, będąc przy tym arogancka, wyniosła i zachowująca się, jakby pozjadała wszystkie rozumy. W gruncie rzeczy zrobiła coś potwornego, co napiętnowało ją do końca życia i czego w dodatku nie żałuje.
Stephen King wprowadza nas do maleńkiego światka Dolores, w którym mieści się mąż, dzieci i praca, mnóstwo pracy. To jedna z rzeczy, której od Dolores na pewno warto się nauczyć. Nie bała się żadnej pracy, była urobiona po łokcie, i żeby więcej nie przedłużać, otrzymała za to nagrodę.
Po przeczytaniu książki byłam ciekawa, co by było, gdyby Joe przeżył? Czy faktycznie by się zmienił? Nie, nie sądziłam, by ludzie tak podli byli zdolni do odmiany swojego życia zwłaszcza w obliczu śmierci. Tym bardziej że Dolores od samego początku wyjaśniała, że jedyną rzeczą, jakiej jej mąż się obawiał, było wyjście na jaw jego tchórzostwa. To w samej rzeczy bardzo przykre, bo zastanawiasz się, co wpłynęło w taki sposób na Joego, że był taki okrutny jako mąż i ojciec. Dziwne, że przed małżeństwem Dolores nie widziała nic alarmującego. Miłość? Nie wydaje mi się.
Tak czy owak, pod koniec książki nie ma śladu po tym niesmaku. Pojawia się empatyczne współczucie. Pojawia się niezrozumienie: jak ja mogłam tak pomyśleć o tej biednej kobiecie? Właśnie, cień podejrzenia, głęboko zakorzeniona w ludzkiej naturze powierzchowność i już - wyobraźnia galopuje, przedstawiając zmyślone motywy, sceny z nożem w dłoni i tym podobne. Człowiek od razu po takiej lekturze nabiera nowych sił na zmiany.
I jeszcze jedno, co przykuło moją uwagę: ciemnota spowodowana lenistwem. Wiąże się z nią głównie postać Very. Była szalenie zajmującą postacią. Ludzie z Little Tall byli tak strasznie ograniczeni - myśleli, że przyjdą do pani Donovan i wystarczy do tego minimalny wysiłek. Poza tym każda z tych młodych panien, które najmowały się w jej domu, myślały, że to tylko tymczasowe, i nie przyłożyły się na tyle, żeby zapamiętać kilka prostych zasad. Dolores była jedną z nich, ale czym różniła się od tamtych? Wytrzymała w tym jednym domu najdłużej. Włożyła w niego pot, krew, łzy...
I tym jakże pozytywnym aspektem kończę moją opinię.
Stephen King jest wart każdej godziny, którą spędzę na czytaniu jego fenomenalnych dzieł.
Poznajemy Dolores Claiborne, do której od początku czujemy jakiś niesmak. Na jej nieszczęście od razu dowiadujemy się, czemu akcja zaczyna się w trakcie przesłuchania, co bynajmniej nie stawia jej w lepszym świetle.
Przedstawiamy ją sobie jako taką współczesną Lady Makbet - nieczuła...
2014-08-13
Bardzo ciężko mi było skończyć, pewnie z przeświadczenia, że jeśli skończę i uznam ją za bestseller będę chciała przeczytać drugą część (co się stało), której na razie nie miałam.
Czytało się świetnie. Pan Riordan ma taki "ciepły" styl pisania książek, co wyróżnia go wśród innych pisarzy, jest jego atutem, a i mnie oczarował od pierwszego zdania.
Wszystko rozpoczyna się w kolejnej szkole z internatem. Chciałabym móc napisać, że to bardzo niewinny początek, ale tak nie myślę. Podobnie zaczynali się "Upadli" i to świetnie chwyta za serce. Zwłaszcza jeśli główny bohater nie użala się nad sobą, ale ma do siebie dystans i potrafi się z siebie śmiać. Taki jest Percy Jackson (nie mylić z Peterem Johnsonem). W ogóle bohaterowie książki są bardzo barwni i ludzcy. Każdy się czymś różni od pozostałych, każdy jest inny - czy to bohaterka drugoplanowa, córka Ateny, czy nawet postacie w pełni epizodyczne, jak Echidna. Po prostu grecka mitologia aż wypływa z kart książki, co tylko sprawia, że staje się ona tak bardzo przyjemna, jak jeszcze nigdy.
Wszystko tu zostało przemyślane od początku do końca i nawet ja nie mam się do czego przyczepić. Nawet współcześni umarli płacą obole, choć o tym nie wiedzą!
Jedynym, co mi się nie podobało, i nie podoba nadal, jest obarczanie winą za wszystko Hadesa. Zdaje się, że współcześni filmowcy uwzięli się na Pana Umarłych i chcą z niego na siłę zrobić drugiego Lucyfera żądnego władzy w Podniebnym Królestwie. Halo? Mitologia mówi jasno, że największe zatargi z Zeusem miał Posejdon, bo był najstarszy i chciał mieć władzę nad bogami tylko dla siebie, co na szczęście też Riordan jakoś tam odnotował. Hades, choć pewnie był ponury i przygnębiony raczej nie miał z tym żadnych problemów. Ale po co tak przedłużać, przecież wszędzie musi być jakiś kozioł ofiarny...
Naprawdę polecam wszystkim fanom fantastyki, amatorom przygody, przeciwnikom nowego stylu w literaturze, jakim jest obowiązkowy wątek miłosny i wszystkim tym, którzy cenią sobie ponad markę oryginalność i dobrze rozwinięty pomysł.
A teraz wybaczcie. Zanim znajdę kogoś sprzedającego "Morza potworów" będę musiała jeszcze z parę razy przeczytać tę książkę, żeby po ludzku zabić ciekawość. Nie jestem, niestety, herosem.
Bardzo ciężko mi było skończyć, pewnie z przeświadczenia, że jeśli skończę i uznam ją za bestseller będę chciała przeczytać drugą część (co się stało), której na razie nie miałam.
Czytało się świetnie. Pan Riordan ma taki "ciepły" styl pisania książek, co wyróżnia go wśród innych pisarzy, jest jego atutem, a i mnie oczarował od pierwszego zdania.
Wszystko rozpoczyna się w...
2014-08-20
Pierwsze odczucia, jakie mi towarzyszyły, gdy zaczynałam książkę były bardzo pozytywne. Głównie z powodu dużej liczby cudownych recenzji na okładce. Ale nie jestem w ciemię bita i wiem nie od dziś, że niektórzy stosują tego typu rzeczy, aby zakryć banalność książki, i jakby "wynagrodzić" jej małą popularność.
Więc były słowa Becci Fitzpatrick ( której bardzo nie lubię, a jej "Szeptem" nie przeczytałam nawet w połowie ), palącej się, jakby wypiła pół kanistra benzyny i na przekąskę połknęła zapałkę. Był opis główny, który doskonale streszcza całą treść książki. Do opinii czytelniczek nie mam cierpliwości, bo jedna pisze, jakie to wszystko cudowne, paranormalne i jeszcze romantyczne i doprawione humorem i że uzależnia, inna twierdzi, iż Evie jest inną dziewczyną, niż zwykle spotykamy, a tak naprawdę wyróżnia ją niewiele rzeczy. A z trzecią czytelniczką to się nie będę kłócić, bo jakim sposobem Evelyn zaliczyła się do tych "normalnych" dziewczyn, to nie wiem.
Dobra, dość pierdół. Żarty, żarty, żarty. Nie widzę jakiegoś innego, szczególnego atutu tej książki.
Zawiodłam się i to poważnie.
Wszystko wlokło się okropnie. Szczerze to brakowało mi akcji. Bohaterka mówi w pierwszej osobie, ale ja jakoś nie wkręciłam się w historię, tylko oglądałam ją za szkłem.
Niby miało być mroczno, ale wyszło za ciemno z przesadą różu.
Evelyn od samego początku ma dziwne podejście do popkultury ( no tak, szesnastolatka, która szaleje za kolorem różowym a brakuje jej do tego tony pluszowych przytulanek w pokoju ). Być może to osobista niechęć, jaką charakteryzuję się na co dzień. Ogólnie rzecz biorąc, jej działania są najczęściej logiczne, choć nie zawsze przemyślane, ale taki człowiek... Trudno.
Akcja w żadnym stopniu nie jest przewidywalna. Oprócz rzadkich momentów spokoju, bo wszystkie Evelyn spędza z Lendem.
Lend jest kolejnym bohaterem, którego zaczęłam nie lubić od samego jego pojawienia się na kartach książki. Jest przewrotny, ciężko go wyczuć, chce być fajny, ale mu nie wychodzi, chce być tajemniczy, a jest nudny, zmienia postać jak zawodowiec, ale ten "talent" wydaje się bez smaku, jak stara guma. To nowy temat, a autorka jakoś nie potrafiła rozwinąć jego postaci, żeby dał się lubić.
Przecież bohatera nie mierzymy tylko za pomocą tego, o czym mówi, ale też przez pryzmat tego, co robi, jak to robi, jak się zachowuje itd. A tu wydaje się, że wszyscy są tacy sami, każdy bohater tworzy część książki, ale razem są jak szary tłum, który ciężko zrozumieć, ciężko przejrzeć.
Cieszę się, iż pani White jakiś tam prowizoryczny koniec zrobiła tej książki. Co prawda są dalsze części, ale dla mnie mogą nie istnieć.
Dziękuję bardzo. Żałuję, że wzięłam do ręki. I okładka nie ma tu nic do rzeczy.
Pierwsze odczucia, jakie mi towarzyszyły, gdy zaczynałam książkę były bardzo pozytywne. Głównie z powodu dużej liczby cudownych recenzji na okładce. Ale nie jestem w ciemię bita i wiem nie od dziś, że niektórzy stosują tego typu rzeczy, aby zakryć banalność książki, i jakby "wynagrodzić" jej małą popularność.
Więc były słowa Becci Fitzpatrick ( której bardzo nie lubię, a...
2014-08-25
Nie potrafię wyobrazić sobie, jak mogłam nagle przestać czytać "Wampiry z Morganville" w połowie.
No jak?
To dla mnie anatomicznie niemożliwe, by funkcjonować bez jedynych w swoim rodzaju Claire Danvers, Eve Rosser, Shane' a Collinsa i Michaela Glassa.
Żeby nie wspomnieć o Myrninie, który rozgrzeje i ożywi sarkastyczną pozą nawet najdramatyczniejsze spotkanie ukochanych, oddzielonych od siebie kratami.
I jak tu nie kochać Rachel Caine?
Nie potrafię wyobrazić sobie, jak mogłam nagle przestać czytać "Wampiry z Morganville" w połowie.
No jak?
To dla mnie anatomicznie niemożliwe, by funkcjonować bez jedynych w swoim rodzaju Claire Danvers, Eve Rosser, Shane' a Collinsa i Michaela Glassa.
Żeby nie wspomnieć o Myrninie, który rozgrzeje i ożywi sarkastyczną pozą nawet najdramatyczniejsze spotkanie ukochanych,...
2014-09-03
No cóż ciężko mi to przyznać, ale niebo i ziemia, autorka i wydawnictwo, i ogółem wszyscy próbują mnie przekonać, że Terrible jest zarówno fizycznie, jak i psychicznie odpowiedni dla Chess.
Jednak dalej nie potrafię tego jakoś przełknąć.
No cóż ciężko mi to przyznać, ale niebo i ziemia, autorka i wydawnictwo, i ogółem wszyscy próbują mnie przekonać, że Terrible jest zarówno fizycznie, jak i psychicznie odpowiedni dla Chess.
Jednak dalej nie potrafię tego jakoś przełknąć.
2014-10-11
Nie potrafiłam się oprzeć tej książce.
Jest napisana w taki sposób, że chociaż wiesz, że masz nazajutrz sprawdzian z niemieckiego, to siedzisz i czytasz, nie mogąc się doczekać kolejnego rozdziału. Mimo to miejscami była nudna.
Niestety pozycja (skojarzenia nie są moją winą) nie dla wszystkich.
Nie potrafiłam się oprzeć tej książce.
Jest napisana w taki sposób, że chociaż wiesz, że masz nazajutrz sprawdzian z niemieckiego, to siedzisz i czytasz, nie mogąc się doczekać kolejnego rozdziału. Mimo to miejscami była nudna.
Niestety pozycja (skojarzenia nie są moją winą) nie dla wszystkich.
2014-12-16
Świetnie się przy niej ubawiłam!
Do końca nie miałam pewności, kto zabił Merrin, ale wiedziałam, że bym jej nie polubiła i może dlatego, kiedy książka tak dziwnie się skończyła (nie chcę za bardzo spoilerować - najważniejsze, że wiadomo, o co chodzi...) straciłam chęć na zabranie się za jeszcze jakąś książkę Joe Hilla. Merrin strasznie mnie wkurzała, nienawidziłam jej razem z Igiem, ale wymówka dla jej głupiego zachowania dość mnie zaskoczyła.
Mimo to bardziej polecam z przymrużeniem oka ;)
Za dużo wulgarności, ale tak to już jest z diabłem.
Świetnie się przy niej ubawiłam!
Do końca nie miałam pewności, kto zabił Merrin, ale wiedziałam, że bym jej nie polubiła i może dlatego, kiedy książka tak dziwnie się skończyła (nie chcę za bardzo spoilerować - najważniejsze, że wiadomo, o co chodzi...) straciłam chęć na zabranie się za jeszcze jakąś książkę Joe Hilla. Merrin strasznie mnie wkurzała, nienawidziłam jej razem...
2014-01-04
Raczej nigdy nie przestanę żałować, że przeczytałam ją do końca. Ten ból... To zawiedzenie, ten smutek, czarna rozpacz, która nie ma końca.
Skończyłam Ją właśnie przed chwilą.
W każdym razie jestem bardzo niezadowolona. Zaskoczona, owszem, ale koniec jest po prostu do zmiany.
Ridley znów na swoim miejscu, ale wiedziałam, że nie wytrzyma długo, będąc śmiertelniczką.
Książka ma podmuch nowości, bo chociaż raz od wszystkich dotychczasowych części fabuła, gnająca jak japoński pociąg nie dotyczy bezpośrednio przemiany Leny. I właściwie, chciałabym, żeby ci wszyscy, którzy jeszcze jej nie czytali, sami do tego doszli, ale...
A NIECH TAM!! Najwyżej nie czytajcie tego, co jest poniżej. ;)
John Breed bardzo mnie zaskoczył i urzekł swoją historią, co sprawiło, że mimo niechęci Ethana polubiłam tego nietuzinkowego bohatera. Za to swoje prawdziwe oblicze pokazała kuzynka Leny, dotąd mająca jakieś tam cechy syreny, ukryte głęboko, jednak tym razem moja sympatia względem niej... Zniknęła, jak ona sama, wystawiając Linka.
A skoro już o nim mowa, to Link - czy raczej Linkub - ciągle jest w centrum, zainteresowania, co jest zupełnie nieoczekiwanym obrotem akcji.
Zgrabnie został wpleciony wątek z Sarafine oraz tym samym, z Abrahamem. Nie poświęciłam temu zbyt wiele uwagi, ale sądzę, że autorki specjalnie pociągnęły na jego barkach tę historię. Dzięki temu jest dla mnie nadzieja i mam ochotę krzyczeć: "Och, jak dobrze, że dalej jeszcze coś jest!"
Śmierci cioci Prue nie będę za bardzo komentować. Niech jej dusza spoczywa w spokoju.
No, nie będę zrzędzić, chociaż książka po ostatnim rozdziale przeleciała przez pokój i bardzo solidnie rąbnęła o ścianę. To prawda, tym razem nie będzie happyendu i wobec tego czekam na zwrot akcji. Do ostatniego momentu myślałam, że to pomyłka. Że ktoś wyskoczy w środku całej draki i stwierdzi, iż przeznaczenie się odmieniło, albo ktoś źle zrozumiał słowa przepowiedni.
Marzenie ściętej głowy...
Raczej nigdy nie przestanę żałować, że przeczytałam ją do końca. Ten ból... To zawiedzenie, ten smutek, czarna rozpacz, która nie ma końca.
Skończyłam Ją właśnie przed chwilą.
W każdym razie jestem bardzo niezadowolona. Zaskoczona, owszem, ale koniec jest po prostu do zmiany.
Ridley znów na swoim miejscu, ale wiedziałam, że nie wytrzyma długo, będąc...
2014-01-25
Najpiękniejsza książka dzieciństwa.
Nigdy jej nie czytałam, nawet filmu nie oglądałam, ale kiedy wzięłam ją do ręki jakoś tak... Wiedziałam, o czym będzie.
Historia jest bardzo popularna. Zwierzę, które kocha człowieka, mocniej niż siebie. Nie ważne są dla niego przeszkody, niebezpieczeństwa, choroby czy zmęczenie.
Lassie to symbol. Symbol przyjaźni tak mocnej, że niemożliwej do przerwania. Niczym.
Opowieść Erica Knighta przekazuje nam elementy nieczułości, jaką mogą okazywać sobie ludzie nawzajem, okrucieństwa życia, ludzi i zwierząt, które oddziałują na siebie wzajemnie aż do dzisiaj.
Miłości, przyjaźni, piękna, szacunku, ale też brutalności, oszustwa, kłamstwa.
Lassie pokazuje nam, jaką siłę może mieć człowiek - istota obdarzona rozumem, ale też jak dalece może on być bezużyteczny, gdy zwierzę używa swego instynktu.
I zmysł czasu. Czyżby było w nim też jakieś przesłanie? Może "Zatrzymaj się, człowieku; zdążysz" ?
Niesamowicie wciągająca i wartościowa książka.
Polecam całym sercem.
Najpiękniejsza książka dzieciństwa.
Nigdy jej nie czytałam, nawet filmu nie oglądałam, ale kiedy wzięłam ją do ręki jakoś tak... Wiedziałam, o czym będzie.
Historia jest bardzo popularna. Zwierzę, które kocha człowieka, mocniej niż siebie. Nie ważne są dla niego przeszkody, niebezpieczeństwa, choroby czy zmęczenie.
Lassie to symbol. Symbol przyjaźni tak mocnej, że...
2014-02-02
"Czarownice z Salem" to była kolejna książka na mojej bardzo długiej liście tych pozycji, bez których nie mogłabym iść dalej. Nie przeczytałam jej dlatego, że to klasyk, ale w związku z tym, że dużo o niej czytałam wcześniej.
Usłyszałam, że opowiada o prawdziwych zdarzeniach, ale i jest alegorią do tego, co działo się w XX. wieku w Stanach Zjednoczonych.
To właściwie żadne odkrycie - to samo możecie przeczytać w opisie książki. Po uważnym przeczytaniu książki (a chodziło nie tylko o śledzenie akcji, a jeszcze szukanie wszelkich alegorii i metafor co do antykomunizmu, McCarthy'ego i innych podobnych detali) zauważam, czym jest według autora komunizm i kapitalizm - dwoma zjawiskami tak różnymi pod wieloma względami. Obydwa zostają zminimalizowane, wplecione w nurt książki i porównane jak dwa, równie ohydne demony.
Śledząc opinie innych, spostrzegam kolejny wniosek: to wszystko działo się naprawdę. Choć wydarzenia zostały w niewielkim stopniu uproszczone, to fakt pozostaje faktem. Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że jakiś człowiek innego oskarża o czary na podstawie plotek i niewiarygodnych zeznań świadków? Jak można być tak ślepym, aby w obliczu oczywistej prawdy uwierzyć w kłamstwo? Podłą manipulację!
Najbardziej tragiczny los spotkał Gilesa i Proctora.
Proszę jednak zauważyć, że w dramacie mamy przykład tragizmu. Proctorowi pod koniec zostały podstawione dwie alternatywy: kłamstwo i prawda.
Ceną prawdy miała być śmierć, żałoba Elizabeth, osierocone dzieci, koniec wszystkiego. Kłamstwo niosło za sobą jedynie tymczasową ulgę - po życiu, które John by otrzymał, może nie mógłby spojrzeć sobie w twarz? Może nadszarpnięte sumienie samo zaprowadziłoby go w końcu na samobójczy stryczek? Nawet gdyby jednak dożył końca swych dni, czekałaby na niego kara boża za kłamstwo.
Proctor bardziej cenił prawdę od swego życia. Nic nie mogło go zatrzymać.
„Oddałem wam duszę, ale zostawcie mi imię!”
"Czarownice z Salem" to była kolejna książka na mojej bardzo długiej liście tych pozycji, bez których nie mogłabym iść dalej. Nie przeczytałam jej dlatego, że to klasyk, ale w związku z tym, że dużo o niej czytałam wcześniej.
Usłyszałam, że opowiada o prawdziwych zdarzeniach, ale i jest alegorią do tego, co działo się w XX. wieku w Stanach Zjednoczonych.
To właściwie żadne...
2014-02-19
Jest coś takiego w książkach pani Clare, że człowiek od razu się zastanawia, czy ona ma to wszystko zaplanowane od początku (i chyba tak...), bo wydaje się nierealne, żeby wymyślała kolejno każdy wątek i każde wydarzenie w trakcie pisania.
Nie, ona już przed rozpoczęciem prologu dobrze wie, kiedy czytelnik zapłacze, kiedy się zaśmieje, kiedy będzie czekał na decydujące starcie, a kiedy ukryje się w pokoju jak małe dziecko i będzie się zastanawiać z obłędu, jak pani Clare sprawia taki chaos w głowach.
Od pierwszego zważenia książki w dłoniach wiedziałam, że żegnam się z Tessą. Czułam, że to będzie moje ave, atque vale dla całego dziewiętnastowiecznego Londynu. I długo nie chciałam jej zaczynać. Długo moja siostra wpadała do pokoju i przypatrywała się, jak wybierając książkę przed snem, omijam "Mechaniczną księżniczkę" wzrokiem, sięgając po coś innego.
Kiedy ją zaczęłam - a kiedy ją skończyłam, bo dni między kolejnymi powrotami do książki mijały mi błyskawicznie, to nie byłam już pewna, czy ja ją naprawdę przeczytałam. A może nie chciałam jej kończyć. Ciężko będzie mi ją teraz oddać ze złamanym sercem koleżance, do której ta powieść przecież należy i nie znaleźć ukojenia. Ponieważ, choć historia ta opowiedziała mi o najpiękniejszych latach Williama Herondale, Theresy Grey, oraz Jamesa Cairstairsa, to mam świadomość, że Will odszedł - odeszła mądra i rozważna Sophie, i młodziutka Cecily, odeszli waleczni i silni Fairchildowie. Wszystko przepadło.
I to wystarczy, żebym czuła się, jakby ktoś wyrwał mi jakiś okruch duszy. Zawsze mogę do nich wrócić, tylko nie będzie to już to samo, bez względu na to, jak mocno będę chciała.
Muszę chyba powrócić do obu lektur, gdy będę miała bardziej... zrównoważone i sprzyjające do tego samopoczucie.
Polecam gorąco. I przypominam o zaopatrzeniu się w chusteczki.
Jest coś takiego w książkach pani Clare, że człowiek od razu się zastanawia, czy ona ma to wszystko zaplanowane od początku (i chyba tak...), bo wydaje się nierealne, żeby wymyślała kolejno każdy wątek i każde wydarzenie w trakcie pisania.
Nie, ona już przed rozpoczęciem prologu dobrze wie, kiedy czytelnik zapłacze, kiedy się zaśmieje, kiedy będzie czekał na decydujące...
2014-02-22
Książka oczywiście posiada swoją nieśmiertelną, międzynarodową sławę. Nie każdemu się oczywiście podoba, ale nie zmienia to faktu, że nie ważne, kogo zapytam, to nie stanowi to żadnej różnicy, czy ktoś czytał powieść, czy oglądał film. Te dwa dzieła są do siebie tak zbliżone, jakby reżyserem była sama autorka "Zmierzchu".
Opowiada on historię szesnastoletniej Isabelli Swan, którą wkurza, to gdy ktoś nie mówi do niej inaczej jak Bella. Jej rodzice są rozwiedzeni, a ona z domu matki przenosi się do malutkiego Forks, gdzie mieszka jej ojciec. Na początku jest tym rozgoryczona, bo deszcz i zimno nie są jej ulubionymi elementami ekosystemu. Co dziwi w sumie każdego, z kim główna bohaterka ma okazję wymienić poglądy.
Jej życie diametralnie się zmienia po poznaniu "tego jedynego". Chyba zaokrąglę trochę akcję, bo jest tego sporo (gniewają się na siebie, przytulają, odpychają, przyciągają, potem znów odpychają itd.). Edward, z natury odpychający ludzi, by właściwie móc ich przed sobą chronić, teraz sam musi walczyć z - podobno - obezwładniającym pragnieniem bliskości i krwi Belli. Oboje są w sobie zupełnie zakochani, co tworzy mnóstwo problemów, zarówno w zwykłym, szarym świecie, jak i w tym alternatywnym.
Jeśli szukacie jakichś przebłysków humoru, to są tu, jednak nieliczne.
"- Pachniesz tak kwiatowo, lawendą... albo frezją. Aż ślinka napływa do ust.
- Tak wiem. Ludzie w kółko mi to mówią."
W większości jej humor jest toporny i drętwy. Godne pożałowania jest to, że Edwarda wciąż śmieszą te "żarty" Belli, które ona śmie nazywać ciętymi ripostami, albo sarkastycznym humorem. Zresztą sama bohaterka jest o tyle zabawna, że po prostu tak bardzo pasuje swoją "energicznością i żywością" do wampirów, jakby się urodziła w domu któregoś z nich, co pani Meyer najwyraźniej chciała podkreślić.
Muszę mimo to przyznać, że sam wątek miłości był interesujący. Może tak: nie chodzi o zaskakiwanie wampirzymi mocami i miejscami, które były taaaakie romantyczne, ale tą pozytywną atmosferą, aurą między nimi obydwoma. Tak, to mnie głównie zachwyciło. Co zbudowało taką miłość na gruzach takiej powieści? Nie mam nawet cienia pojęcia.
Ale winszuję.
Ogólnie nie polecam poważnym czytelnikom, ale wroga można poznać. :)
Książka oczywiście posiada swoją nieśmiertelną, międzynarodową sławę. Nie każdemu się oczywiście podoba, ale nie zmienia to faktu, że nie ważne, kogo zapytam, to nie stanowi to żadnej różnicy, czy ktoś czytał powieść, czy oglądał film. Te dwa dzieła są do siebie tak zbliżone, jakby reżyserem była sama autorka "Zmierzchu".
Opowiada on historię szesnastoletniej Isabelli...
2014-04-12
Wspaniałe zakończenie wspaniałej serii.
Jedna z najważniejszych bestsellerów współczesnej literatury młodzieżowej.
Kończy się ETAP. Wielka siła zbroi się, rośnie w siłę, by atakować, by zabijać.
Wszystko zaczyna się komplikować, gdy rodzice mogą patrzeć na poczynania swoich dzieci.
Nadszedł czas, by ostatecznie się określić. Wybrać stronę, zginąć lub walczyć.
Zaczyna się walić świat z takim uporem budowany przez wielu z mieszkańców ETAP- u, którzy poświęcili się dla dobra ogółu. To, dodatkowo, doskonały czas, aby największe zło zaatakowało.
Miałam dziwne wrażenie, że ta książka zmieni wszystko, co dotychczas myślałam i czułam. Ale nie w negatywnym sensie! Chciałam być zaskoczona, i tak się poczułam, kiedy odłożyłam ostatnią część Gone. Dokładnie tak, jakbym ostatni raz zażyła amfetaminę.
Walka ostatecznie sprowadza się do poświęceń. Niektórzy muszą wyrzec się życia, idei, emocji, nienawiści i miłości. I tak, każdy z bohaterów tej długiej serii kończył z czystym sumieniem. Były szczęśliwe zakończenia, ale była samotność, było wsparcie - oraz pokora. I smutek. Miłość. I setki innych uczuć, z których właśnie rozpacz, oraz ulga były najsilniejszymi.
Miłości, które były tłumione rozkwitły i ujawniły się, a te rozwijane zacieśniły się jeszcze bardziej. Przyjaźń zwyciężyła, chociaż nie miała cienia szansy. Spokój zapanował w wielu sercach, lecz z pewnością nie w moim.
Chyba nigdy nie odżałuję Caine' a. Niektórzy dziwią się, co takiego sprawiło, że lubię tego bohatera. Bardzo prosto odpowiadam na podstawie ostatniej części: Caine był tak samo dobrym człowiekiem, jak Sam, ale on nie doznał miłości. W chwili, gdy ją rzeczywiście poczuł, był gotów zginąć. Z drugiej strony nie byłoby żadnej innej sensownej opcji, a to, co Caine uczynił dla wszystkich niewinnych morderców w ETAP- ie (którzy tylko próbowali się chronić i przeżyć) było dowodem jego wspaniałomyślności, odwagi, oraz pychy, których nie widzieliśmy jeszcze w TAKIEJ odsłonie.
Równie ciekawy był Sam - przyjemnie było śledzić jego losy i poczynania, iść za jego myślami, dostrzegać obawy, a także osobliwą przemianę, wolę walki.
Gaia nie była z kolei zbyt interesująca. Przynajmniej dla mnie jedynym niuansem, który jakoś tam przeżyłam, były też myśli i lęki wcielonego potwora. Łatwo było te myśli pojmować i wyobrażać sobie ogromną, niezniszczalną siłę, jaka musiała oprzeć swoją potęgę o kruche, drobne ludzkie ciało.
To przyjemny zabieg :)
Książkę szczerze polecam. Nie możecie się rozczarować. Postacie nie tracą swojego charakterku ani swoistego "pazurka" nawet w obliczu nagłych zmian, wynikających z nadchodzącej zagłady.
A z listu Caine' a do Diany zrobię sobie chyba zakładkę, żeby zawsze móc wrócić do tego geniuszu.
Wspaniałe zakończenie wspaniałej serii.
Jedna z najważniejszych bestsellerów współczesnej literatury młodzieżowej.
Kończy się ETAP. Wielka siła zbroi się, rośnie w siłę, by atakować, by zabijać.
Wszystko zaczyna się komplikować, gdy rodzice mogą patrzeć na poczynania swoich dzieci.
Nadszedł czas, by ostatecznie się określić. Wybrać stronę, zginąć lub walczyć.
Zaczyna się...
2014-04-19
Właściwie to nawet nie wiem, co mam takiego napisać o tej książce...
Rzadko spotykamy się z obyczajową historią jak na nasze realia, w samym środku fantastycznej opowieści... Jeśli znajdujemy tam smoka, czarodzieja i Smoczy Piasek to oczekujemy też spektakularnych magicznych pojedynków, rycerzy z mieczami, dzięki którym stają się niepokonani, zaczarowanych księżniczek itd.
Tymczasem wchodzimy coraz głębiej w książkę opowiadającą o sporym królestwie, w którym rządzi polityka i zagrywki tak uknute, by wyglądały na prawdziwe. Delain jest tym spokojnym państewkiem na końcu świata, gdzie rządzi nie całkiem niezależny i może nie najmądrzejszy król Roland. Ma on dwóch synów oraz zaufanego doradcę Flagga, który o niczym innym nie marzy, jak o zasianiu w Delain całkowitej anarchii oraz bezkrólewia. Znaczek firmowy? No cóż, możliwe. Z licznych opisów dowiadujemy się bowiem, że Flagg żyje już szmat czasu (czyli kilka wieków) i zdążył zasiać mrok w wielu zakątkach świata, a także wprowadzić go w progi królestwa wieki temu z pierwszym przybyciem na dwór.
Jak udało mu się tak długo ukrywać swoją tożsamość? Otóż nie wiem, ale to żaden wstyd, bo najważniejsza jest sama akcja tocząca się "współcześnie" w Delain.
Książka kończy się stwierdzeniem, że nigdy żaden bohater nie osiągnie szczęśliwego zakończenia - i że zawsze będą te szczęśliwe i te gorsze dni. Jest to postawa, z którą dotychczas się nie spotkałam (a przynajmniej nie wprost).
No cóż, warto. Nie kusiłabym się o głębszą interpretację tekstu, ale sama historia urzeka.
Właściwie to nawet nie wiem, co mam takiego napisać o tej książce...
Rzadko spotykamy się z obyczajową historią jak na nasze realia, w samym środku fantastycznej opowieści... Jeśli znajdujemy tam smoka, czarodzieja i Smoczy Piasek to oczekujemy też spektakularnych magicznych pojedynków, rycerzy z mieczami, dzięki którym stają się niepokonani, zaczarowanych księżniczek...
2014-05-20
Czemu nie, lektura ciekawa. Moją ulubioną postacią jest Starościna; jest genialna z tymi bólami głowy.
Czemu nie, lektura ciekawa. Moją ulubioną postacią jest Starościna; jest genialna z tymi bólami głowy.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12-17
Bibliotekarka była bardzo miła i zaczęła wychwalać romanse Puszkina, kiedy zobaczyła, co wypożyczam, po czym zaczęła ostro i z miłym uśmiechem krytykować dzisiejsze "romansidła". :D
Najlepsze było jednak to (i nie omieszkałam jej o tym potem powiedzieć), że to była pierwsza książka Puszkina, jaką kiedykolwiek wypożyczyłam.
Damę pikową bardzo chciałam przeczytać, bo sądziłam, że skoro ktoś zrobił z niej operę, to stwierdziłam, że na pewno nie pożałuję, jeśli zawieszę na niej oko. Okazało się, że to nowela, a ja akurat szukałam czegoś cieniutkiego na święta, bo chyba bym oszalała czytając jedynie "Lalkę" i "Zbrodnię i karę" do końca tego roku.
Skończyłam ją po półtorej godziny i jestem skłonna pokłonić się Aleksandrowi Puszkinowi.
Ostatecznie trochę mnie rozgniewał ten cały Herman, ale dobrze, że chociaż Liza dobrze skończyła.
Książka mnie nie rozczarowała, a nawet przeciwnie, co ostatecznie przekonało mnie, żeby dać sobie na trochę spokój ze współczesną literaturą, często bardziej męczącą i wymagającą połączenia dwóch, trzech gatunków literackich, żeby stworzyć bestseller. Tu wszystko jest lekkie, autor nie potrzebuje robić z nas kretynów, jak zwykło się to udawać współczesnym pisarzom, tu nie ma zagadki, nad którą trzeba medytować, tutaj trzeba tylko poczekać, a nawet gdyby Hrabina nie wróciła z zaświatów, to hipotetyczne zakończenie tej historii byłoby równie budujące, co to przedstawione w noweli.
Bibliotekarka była bardzo miła i zaczęła wychwalać romanse Puszkina, kiedy zobaczyła, co wypożyczam, po czym zaczęła ostro i z miłym uśmiechem krytykować dzisiejsze "romansidła". :D
Najlepsze było jednak to (i nie omieszkałam jej o tym potem powiedzieć), że to była pierwsza książka Puszkina, jaką kiedykolwiek wypożyczyłam.
Damę pikową bardzo chciałam przeczytać, bo...
Świeżo po przeczytaniu nie mogę uwierzyć, że wzięłam się za kryminał, a skoro jest to pierwsza książka tego rodzaju na mojej liście, to jestem w szoku. Jak można przez cały czas mieć mordercę pod nosem, myśleć, że się go przejrzało, a jednak tak bardzo się mylić?
Kiedy się czyta czyjeś spostrzeżenia myśli się: Jej, co to za problem? Przecież winnego można łatwo znaleźć, zwłaszcza gdy zakres podejrzanych jest tak wąski.
Otóż nie ma nic gorszego niż zbytnia pewność siebie. W moim przypadku to wyglądało tak: początkowo podpadł mi Philip. Na mój gust był zbyt cwany, tak po prostu sobie ubzdurał " Och, jestem taki sprytny, zaraz zastawię parę pułapek, i złapię mordercę. Taki ze mnie Sherlock. " Strasznie nie podobało mi się to, jak traktuje wszystkich wokół, jak żartuje z Hester, jak kpi z Mary i jednocześnie bardzo chciałam, żeby to on okazał się rzeczonym przestępcą. Niestety (o ironio!) myliłam się, po czym moje podejrzenia spadły na Mary. Były trzy osoby, których na pewno nie podejrzewałam, a były nimi Gwenda, Tina oraz pan Argyle.
Jaki jest koniec - nie zdradzę. Osobiście temat bardzo mi się podobał. Troszkę za mało opisów, gdyż autorka bardziej skupiła się na portretach bohaterów, co samo w sobie złe nie było. No nie wiem, może to akurat było niepotrzebne, nie wiem, bo jak mówiłam, to mój pierwszy kryminał.
Trochę bez sensu byłoby, żeby czytać kryminał jeszcze raz, skoro już znam sprawcę, więc raczej mogłabym skusić się na jakieś inne, podobne dzieło pani Christie.
Jak na pierwszy raz było całkiem nieźle. Tylko trzeba lubić takie książki.
Świeżo po przeczytaniu nie mogę uwierzyć, że wzięłam się za kryminał, a skoro jest to pierwsza książka tego rodzaju na mojej liście, to jestem w szoku. Jak można przez cały czas mieć mordercę pod nosem, myśleć, że się go przejrzało, a jednak tak bardzo się mylić?
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKiedy się czyta czyjeś spostrzeżenia myśli się: Jej, co to za problem? Przecież winnego można łatwo znaleźć,...