-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1179
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać421
Biblioteczka
2020-10
2020-09-04
Zwykle zwlekam dość długo z zabraniem się za bestsellery, które widzę dosłownie wszędzie. Tak było z Zafonem, Follettem, a teraz z Kirsten Hannah. Nie wierzę, że ktokolwiek nie kojarzy jej nazwiska, przepięknych okładek i niewiele mówiących tytułów książek. Prawdę mówiąc, sięgając po "Słowika" nie miałam zielonego pojęcia, na co się nastawić, bo nie przeczytałam opisu książki. I myślę, że to nawet dobrze.
Powiedzieć o fabule, że jest oklepana, to jak nic nie powiedzieć. Temat bohaterów ruchu oporu w czasach II wojny światowej został przewałkowany przez tylu pisarzy i filmowców, że od jakiegoś czasu odczuwam dość mocny przesyt tego typu wytworów kultury. Zwłaszcza że im później są tworzone, tym bardziej tracą na autentyczności i trącają banałem. Hannah pisze jednak na tyle dobrze, że wybaczam jej tę tematykę. W tych niezbyt odkrywczych ramach potrafiła stworzyć bohaterów z krwi i kości, którym nie zawsze wszystko się udaje i którzy nie są kryształowi. To duży plus, bo prosty podział na dobrych Francuzów i złych Niemców byłby zdecydowanie zbyt nużący. Tym jednak, co przekonało do pani Hannah rzesze fanów na świecie, jest moim zdaniem sposób prowadzenia narracji. Tempo rozwoju akcji przez całą książkę doskonale dopasowała do okoliczności. Dzięki temu czytelnik nie nuży się i z równym zainteresowaniem odkrywa kolejne strony i perypetie zwyczajnych ludzi rzuconych w wojenną zawieruchę.
Nieprzekombinowany styl, obrazowe opisy i wyraziste postaci składają się na dobrą książkę, choć nie tak wybitną, jak sugerowałyby niezwykle pochlebne opinie. Chętnie sięgnę po inną powieść Kirsten Hannah, ale tylko taką, która nie będzie dotyczyła tematu II wojny światowej.
Zwykle zwlekam dość długo z zabraniem się za bestsellery, które widzę dosłownie wszędzie. Tak było z Zafonem, Follettem, a teraz z Kirsten Hannah. Nie wierzę, że ktokolwiek nie kojarzy jej nazwiska, przepięknych okładek i niewiele mówiących tytułów książek. Prawdę mówiąc, sięgając po "Słowika" nie miałam zielonego pojęcia, na co się nastawić, bo nie przeczytałam opisu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-01-28
Kiedy myślę o Korei Południowej, do głowy przychodzi mi przede wszystkim bezpieczeństwo. W żadnym odwiedzonym mieście nie czułam się tak bezpiecznie jak w Seulu, bez względu na to, o jakiej porze spacerowałam zatłoczonymi ulicami. Zgubiony portfel odbiera się tam w biurze rzeczy znalezionych (z pełną zawartością), można spacerować po targu z otwartą torebką i bezpiecznie jeździć wieczornymi autobusami, a jedyne zagrożenie niesie za sobą pytanie miejscowych o drogę, bo jeśli nie znają odpowiedzi, powiedzą cokolwiek, żeby nie urazić gościa. A jednak "Likwidator" Kim Un-su pokazał mi zupełnie nowe oblicze tego kraju. I stał się pierwszą koreańską powieścią, którą przeczytałam z zainteresowaniem i przyjemnością, mimo makabrycznych tematów.
Główny bohater książki jest tytułowym likwidatorem żyjącym poza systemem społecznym współczesnej Korei. Zajmuje swoje miejsce w koreańskim półświatku, na końcu długiego łańcucha decydentów i na obrzeżach sieci powiązań obejmującej niekiedy najwyższe kręgi władzy. A jednak to jego pociągnięcie za spust może wpłynąć na losy całego kraju, gdy wpływowy polityk czy biznesmen popełni nierzadkie w Azji Wschodniej samobójstwo. Oczywiście samobójstwo pozorowane. Decyzje o likwidacji poszczególnych celów zapadają na wysokich szczeblach, a koordynacją zajmuje się kilka grup przestępczych. Jedną z nich kieruje Stary Jenot, właściciel biblioteki i opiekun Resenga. Likwidator jest w tej maszynie tylko trybikiem, a kiedy popełni błąd, sam z myśliwego staje się zwierzyną.
Reseng, któremu towarzyszymy w jego poczynaniach, na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym. Jedną z najlepszych cech likwidatora jest bowiem absolutna przeciętność. Wystarczy mu małe mieszkanie i dwa koty o osobliwych imionach. Jest dobry w swoim fachu, a Jenot darzy go zaufaniem. Coś jednak zaczyna się zmieniać, kiedy ofiara przyłapuje go podczas akcji w swoim lesie i zamiast zawiadomić policję, przyjmuje we własnym domu i udziela gościny. Reseng, nie zdając sobie z tego sprawy, stopniowo przestaje być bezwzględnym narzędziem w rękach innych i zaczyna kwestionować wytyczne, zamiast je wykonywać. Coraz częściej pojawiają się przesłanki, że i on może trafić na listę, z której trafia się wprost do krematorium...
Akcja rozwija się w niespiesznym, typowo azjatyckim tempie, nie jest to jednak nurzące. Prawdopodobnie dlatego że zachowany jest pewien rytm wydarzeń, nie ma dłużyzn, za to występuje cała plejada barwnych bohaterów. Dawno nie spotkałam azjatyckiego twórcy, który nadałby swoim postaciom tyle indywidualnych cech. Pomimo popełnianych zbrodni, większość postaci jest w stanie wzbudzić w czytelniku sympatię, trudno mi znaleźć choć jednego jednowymiarowego bohatera. Zabójstwa są ich częścią, ale nie przesłaniają osobowości. Autor nie poszedł na łatwiznę i ani nie pozbawił likwidatorów ludzkich uczuć, ani nie próbował usprawiedliwić okrucieństwa traumą z dzieciństwa. Podobały mi się także zwroty akcji i zwodzenie czytelnika na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu stron. Na pewno nie do przewidzenia było zakończenie, sama miałam nadzieję na coś innego, znacznie bardziej ckliwego i gorszego z punktu widzenia jakości powieści - chyba po prostu kibicowałam Resengowi. Czuję się jednak bardziej usatysfakcjonowana tym, że autor nie poszedł moim tokiem myślenia.
Dla osób zainteresowanych kulturą Korei dodatkowym wabikiem może być to, że obok posępnej wizji rzeczywistości sterowanej przez grube ryby dostajemy też garść informacji o zwyczajnym życiu Koreańczyków i koreańskim sposobie myślenia o życiu. Te fragmenty stoją w opozycji do prawdziwego życia Resenga i umieszczenie ich w powieści było ciekawym zabiegiem, jakby ukazaniem świata po drugiej stronie lustra.
Ja się nie zawiodłam, mogę z czystym sumieniem polecić tę powieść. Zwłaszcza czytelnikom, którzy lubią thrillery i kryminały, ale są trochę znudzeni schematycznością autorów z naszego kręgu kulturowego. Słyszałam, że planowana jest ekranizacja - mam nadzieję, że będzie dostępna także u nas.
Kiedy myślę o Korei Południowej, do głowy przychodzi mi przede wszystkim bezpieczeństwo. W żadnym odwiedzonym mieście nie czułam się tak bezpiecznie jak w Seulu, bez względu na to, o jakiej porze spacerowałam zatłoczonymi ulicami. Zgubiony portfel odbiera się tam w biurze rzeczy znalezionych (z pełną zawartością), można spacerować po targu z otwartą torebką i bezpiecznie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-06-09
Zaryzykuję stwierdzenie, że to najlepsza książka, jaką przeczytałam do tej pory w 2020 roku. Jest obszerna, ale nie pada w niej ani jedno niepotrzebne słowo. Wielowątkowa, ale wszystkie elementy tworzą spójną i logiczną całość. Trzyma w napięciu, ale nie ocieka krwią i wcale nie musi, żeby wywołać emocje. A w dodatku jeszcze zawiera realistyczny i dobrze opisany motyw katastrofy lotniczej. Zarwałam dwie noce, i czytałam po 200 stron jednym tchem, żeby jak najszybciej poznać prawdę o dwóch kobietach, które wymieniły się kartami pokładowymi na lotnisku JFK w Nowym Jorku.
Claire Cook i Evy Johnson na pozór nic nie łączy. Jedna wżeniła się we wpływową rodzinę z tradycjami i dużymi pieniędzmi, druga na co dzień walczy o przetrwanie. Jedna poświęca się działalności charytatywnej, druga wytwarzaniu miękkich narkotyków na użytek społeczności akademickiej. Ale pod powłoką różnych środowisk i codziennych czynności, kryje się to samo pragnienie, by zniknąć z dawnego życia i rozpocząć wszystko od nowa. To pragnienie materializuje się w terminalu, z którego wyruszają w przeciwnych kierunkach na podmienionych rezerwacjach. Tyle że jedna z maszyn nigdy nie dociera do celu, a Claire zostaje uznana za tragicznie zmarłą. Może się jej to przysłużyć, o ile psychopatyczny mąż i jego świta oddanych pracowników uwierzą w jej śmierć. I o ile ukradziona tożsamość Evy nie sprowadzi na Claire jeszcze większych kłopotów. Tymczasem okazuje się, że przydzielone jej miejsce w samolocie było puste...
Powieść toczy się dwutorowo. W rozdziałach pisanych z perspektywy Claire poznajemy wydarzenia, które miały miejsce po katastrofie, historia Evy obejmuje natomiast ostatnie miesiące przed feralnym lotem. Ten ciekawy zabieg wprowadza element tajemniczości, bo przez długi czas nie wiemy, co stało się z Evą ani jak wyglądała przeszłość Claire i jej męża. Chylę czoła przed autorką, że w tak umiejętny sposób powiązała wszystkie wątki. I za to, że w porywającą fabułę umiejętnie wplotła ważne problemy społeczne, co czyni tę książkę nienachalnym punktem wyjścia do dyskusji o pozycji kobiet we współczesnym świecie.
To wyborny thriller, dopracowany w każdym calu, do którego nie mogę się przyczepić, choćbym nawet próbowała.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu MUZA.
Zaryzykuję stwierdzenie, że to najlepsza książka, jaką przeczytałam do tej pory w 2020 roku. Jest obszerna, ale nie pada w niej ani jedno niepotrzebne słowo. Wielowątkowa, ale wszystkie elementy tworzą spójną i logiczną całość. Trzyma w napięciu, ale nie ocieka krwią i wcale nie musi, żeby wywołać emocje. A w dodatku jeszcze zawiera realistyczny i dobrze opisany motyw...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-03-22
Po przeczytaniu tej książki miałam dziwne wrażenie, jakby dwie poprzednie lektury zlały się w jedną całość we śnie. A że była to rewelacyjna powieść o Żydach ukrywanych w czasie holocaustu i średniej klasy romans z dreszczykiem, to taki miks nie wróżył nic dobrego. I rzeczywiście wrażenia mam średnie.
Fabuła powieści rozwija się dwutorowo i obejmuje historię współczesnej właścicielki galerii sztuki oraz przedwojennej austriackiej skrzypaczki, która z wiedeńskich scen trafiła do obozu Birkenau. Ich losy, na pozór zupełnie różne, splata wyjątkowy zaginiony portret oraz to, że obie przeżyły tragedię. W przypadku Adele von Bron tragedia jest oczywista - trafiła do obozu zagłady, dokąd wysłał ją własny ojciec. A Serę James z Nowego Jorku porzucił narzeczony. Naprawdę. Dysproporcja tych zdarzeń jest tak przepastna, że wciąż przecieram oczy ze zdumienia i dziwię się, że autorka postanowiła je zestawić jako równoważne dla psychiki. A zaryzykuję nawet stwierdzenie, że Adele ze swoją traumą radziła sobie lepiej.
Jest i wątek romansowy, a jakże. We współczesnej historii Sery pojawia się postać tajemniczego milionera, dla którego zaginiony portret skrzypaczki z Auschwitz to klucz do ocalenia rodzinnej fortuny. Wynajmuje więc Serę do poszukiwań, wiedząc, że jej także zależy na odnalezieniu tego obrazu. Szybko okazuje się, że oboje są piękni, młodzi, zamożni, głęboko wierzący i po prostu muszą się w sobie zakochać, choć na drodze ich uczuciom staje początkowo zraniona dusza Sery. Te dwie postaci są tak płytkie i sztuczne, że skutecznie psują odbiór powieści. Nieco lepiej jest w przypadku Adele i jej ukochanego. Relacja dwojga muzyków z orkiestry naprawdę ujęła mnie i rozczuliła, a autentyzmu dodały jej tragiczne losy tych dwojga. Nie do końca przekonał mnie tylko powtarzający się motyw motyla. Uważam, że był słabo umotywowany i miałam wrażenie, że został umieszczony w książce na siłę, być może w ostatniej chwili, by posłużyć jako chwyt marketingowy.
Najbardziej wartościowe fragmenty to te obrazujące codzienne życie w obozie i sytuację kobiet z bloku muzycznego. Bo warto pamiętać, że chociaż nie mieści się to w głowie, tam także istniały orkiestry i zespoły artystyczne. Niemieccy naziści wiedzieli, jak wykorzystać talenty więźniów do własnych celów, a autorka umiała oddać rozpaczliwe położenie artystów zmuszanych do grania na przyjęciach i podczas selekcji do komór gazowych. Dość wiarygodnie przedstawiła także relacje między więźniarkami, choć momentami było w niej za dużo cukru.
To nie jest zła książka. To jest po prostu książka o obozie zagłady napisana przez Amerykankę, która siłą rzeczy jest przesiąknięta amerykańskim przemysłem rozrywkowym. I również siłą rzeczy taka pozycja będzie miała inny odbiór w Polsce niż w USA. Z ciekawości porównałam opinie na Goodreads i na Lubimy Czytać. Niemal wszystkie anglojęzyczne recenzje rozpływają się w zachwytach, polscy czytelnicy mają jednak sporo uwag. I jest to naturalne. Tragiczna historia tego regionu świata żyje w nas, choć możemy nie zdawać sobie z tego na co dzień sprawy. To uwidocznia się podczas czytania romansów osadzonych w obozach koncentracyjnych. Od najmłodszych lat znamy autentycznych bohaterów, nasze szkoły noszą ich imiona. Dlatego fikcja tak bardzo do nas nie przemawia. Trudno nam znieść trywializację i makdonaldyzację tematu Auschwitz. Nie neguję tego, że dla Amerykanów, błogo nieświadomych historii reszty świata, ta książka ma wartość dydaktyczną. Być może po raz pierwszy mogą w przystępnej formie przeczytać o komorach gazowych i oświęcimskiej zajezdni dla bydlęcych wagonów.
Dla mnie jednak ta ziemia to nie poligon doświadczalny dla początkujących autorów i poszukujących tanich wzruszeń. Żeby obecnie pisać w wiarygodny sposób o holocauście, trzeba mieć w sobie ogromne pokłady wrażliwości i dysponować znakomitym warsztatem. Kristy Cambron pisze poprawnie, jej teksty czyta się szybko i z zainteresowaniem, ale nie jest geniuszem.
Za możliwość przeczytania i z recenzowania powieści dziękuję wydawnictwu Znak
Po przeczytaniu tej książki miałam dziwne wrażenie, jakby dwie poprzednie lektury zlały się w jedną całość we śnie. A że była to rewelacyjna powieść o Żydach ukrywanych w czasie holocaustu i średniej klasy romans z dreszczykiem, to taki miks nie wróżył nic dobrego. I rzeczywiście wrażenia mam średnie.
Fabuła powieści rozwija się dwutorowo i obejmuje historię współczesnej...
2020-03-08
Takich książek są setki, jeśli nie tysiące. On i ona, zakochani i stawiający czoła całemu światu, bo świat nie chce ich miłości. W różnych wariantach mogą pochodzić z różnych środowisk, mierzyć się z konfliktami rodzinnymi, ciężką chorobą, różnicami w wykształceniu. Wybór na rynku jest szeroki i ogranicza go tylko fantazja autorów. Dlaczego zatem warto przeczytać "Love story"? Bo to ikoniczna historia o niebagatelnym znaczeniu dla współczesnej literatury i filmu. Krótka, niewdająca się w szczegóły, bezpretensjonalna historia miłości dwojga młodych ludzi, których różni wszystko.
On jest bogatym dziedzicem jednego z najbogatszych amerykańskich rodów, niektóre budynki Harvardu nazwane zostały dla uczczenia pamięci jego przodków. Ma wszystko i wszystko bagatelizuje. Jedyne, czego mu brakuje, to miłość, bo czuje, że dla rodziców jest inwestycją. Ona to uboga studentka z rodziny włoskich imigrantów. Na studia zasłużyła ciężką pracą, może liczyć na bezgraniczne wsparcie i miłość ojca. Kiedy ci dwoje spotykają się w bibliotece, od razu rozkwita między nimi niechęć, która przeradza się w równie silne uczucie, zdolne przetrwać w najbardziej niesprzyjających warunkach. A kiedy już wydaje się, że największe przeszkody zostały pokonane, życie pokazuje, że nie dla każdego ma szczęśliwe zakończenie.
Erich Segal nie tracił czasu na tworzenie skomplikowanych portretów psychologicznych swoich bohaterów. Miał pomysł na historię i opowiedział ją niczym bard czy trubadur przy ognisku. Film nakręcony na kanwie tej powieści pozostaje jednym z najbardziej znanych w historii kina, ścieżkę dźwiękową potrafi zanucić każdy, bez względu na to, czy czytał książkę lub oglądał film. Dla niektórych to banał, dla innych piękna opowieść o miłości. Ja jestem niereformowalną romantyczką i przeczytałam tę niedługą powieść z prawdziwą przyjemnością.
Takich książek są setki, jeśli nie tysiące. On i ona, zakochani i stawiający czoła całemu światu, bo świat nie chce ich miłości. W różnych wariantach mogą pochodzić z różnych środowisk, mierzyć się z konfliktami rodzinnymi, ciężką chorobą, różnicami w wykształceniu. Wybór na rynku jest szeroki i ogranicza go tylko fantazja autorów. Dlaczego zatem warto przeczytać "Love...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-01-07
Popłynęły łzy - najpierw podczas czytania książki, potem przy uzupełniającym seansie filmowym. Nie wiem, czy jestem w stanie w lepszy sposób zarekomendować książkę opowiadającą przede wszystkim o emocjach. To jedna z nielicznych pozycji, podczas czytania których nie irytowała mnie przewaga przemyśleń i dylematów nad wartką akcją, bo szereg problemów moralnych przedstawionych przez M. L. Stedman zainteresował mnie w wystarczającym stopniu.
To zabawne, ale mimo że znałam okładkę i tytuł książki, a na Netflixie czasem w propozycjach przewijał się film, nie miałam pojęcia o choćby zarysie fabuły. Nie wiedziałam o Tomie latarniku i jego nietuzinkowej żonie Isabel, w izolacji pilnujących światła na niegościnnej wyspie Janus Rock. Ani o łodzi, która, pojawiając się znikąd, zmieniła życie tak wielu ludzi. I być może czasem opłaca się nie czytać opisu na okładce ani streszczeń. Główny wątek Toma i Izzy, przeplatany z historią pozostałych bohaterów, zapewnił mi w tej sytuacji wystarczający element zaskoczenia, żebym nie narzekała na nudę. A rację mają ci, którzy twierdzą, że akcja toczy się w niespiesznym tempie. Dużo jest wątków pobocznych i każda z pojawiających się osób zostaje przedstawiona dość dokładnie, co oczywiście wpływa na tempo rozwoju wydarzeń. Jest to jednak zabieg niezbędny do pełnego zrozumienia konfliktu moralnego, który jest w tej książce najważniejszym elementem.
Podobne odczucia mam także wobec samej konstrukcji powieści. Przez chwilę podczas czytania zastanawiałam się, czy kompozycja linearna na pewno była tu najlepszym rozwiązaniem. Być może lepiej byłoby zacząć od pojawienia się łódki i na tej bazie budować fabułę, wprowadzając elementy retrospekcji. Doszłam jednak do wniosku, że uporządkowanie fabuły byłoby wówczas tylko pozorne. Żeby w pełni zrozumieć, w obliczu jakiego konfliktu tragicznego stanęły dwie kobiety kochające to samo dziecko, trzeba było najpierw dobrze je poznać. Zrozumieć, jakie przejścia doprowadziły do ich decyzji i zacząć się identyfikować z każdą z nich, tym samym mogąc w tym dylemacie uczestniczyć. A także poznać ludzi, którzy towarzyszyli Hannah i Isabel.
"Światło między oceanami" to powieść o konsekwencjach, które pociągają za sobą trudne wybory. O poszukiwaniu szczęścia za wszelką cenę i dobrych chęciach, którymi podobno wybrukowane jest piekło. Powieść bardzo dobrze przemyślana, której jednak nie należy czytać z nastawieniem na wyłącznie dobrą rozrywkę. To raczej punkt wyjścia do pytań, na które nie ma łatwych odpowiedzi. Jak daleko posunęlibyśmy się, żeby zdobyć to, na czym nam zależy? Do czego jesteśmy zdolni w imię szczęścia ukochanej osoby? Czym tak naprawdę jest dobro dziecka? Jak poradzić sobie z wyrzutami sumienia i przerwać gęstą sieć kłamstw? Czy bohaterstwo wykazane na wojnie usprawiedliwia późniejsze wyrządzone zło? Te i inne pytania można byłoby długo wymieniać. I długo o nich dyskutować, bo mało która powieść pozostawia kwestie moralne tak otwartymi.
Popłynęły łzy - najpierw podczas czytania książki, potem przy uzupełniającym seansie filmowym. Nie wiem, czy jestem w stanie w lepszy sposób zarekomendować książkę opowiadającą przede wszystkim o emocjach. To jedna z nielicznych pozycji, podczas czytania których nie irytowała mnie przewaga przemyśleń i dylematów nad wartką akcją, bo szereg problemów moralnych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-12-20
Nie dziwię się, że ta książka tak długo królowała na listach bestsellerów. Jest to pewnie w jakimś stopniu związane z ogólną modą na czerpanie z dawnych wierzeń. Kiedy Europa Wschodnia czerpie pełnymi garściami z historii bóstw słowiańskich, trudno się dziwić, że ktoś zainteresował się Grecją, kolebką cywilizacji. Spotkanie z Kirke, do którego podchodziłam bez większych oczekiwań, okazało się pyszną rozrywką i pozwoliło mi odświeżyć nieco wiedzę z zakresu mitologii greckiej, z którą ostatni raz zetknęłam się w szkole.
Z pewnością takie przedstawienie motywów mitologicznych bardziej zachęca do dalszego zagłębienia się w temat niż sztampowe omawianie kolejnych bogów na lekcjach. W książce Madeline Miller jest wszystko, czego potrzeba, aby stworzyć pasjonującą lekturę. Mamy główną bohaterkę, z którą możemy sympatyzować. Pojawia się namiętność i nienawiść, samotność i poczucie odrzucenia, czułość i okrucieństwo. I wszystko oparte jest niemal dokładnie na mitologicznych przekazach.
Kirke, niekochana córka Heliosa, jest postacią niejednoznaczną. Z jednej strony współczujemy jej losu wyrzutka, z drugiej możemy obserwować, jak z zahukanej dziewczyny przeobraża się w okrutną czarownicę. Jej działania ściągają gniew i strach bogów, aż w końcu staje się ofiarą rozgrywki pomiędzy mieszkańcami Olimpu i tytanami. Zesłana na bezludną wyspę, ma całą wieczność na poukładanie sobie życia na Ajai. Jej zmagania z samotnością i nauka gospodarowania skojarzyły mi się z historią Robinsona Cruzoe, Także relacje z pojawiającymi się na wyspie śmiertelnikami opisane zostały w sposób bardzo przemawiający do wyobraźni.
W ogóle trzeba przyznać, że mocną stroną autorki jest kreacja bohaterów. W warstwie fabularnej nie wymyśliła bowiem niczego nowego, wszystkie zwroty akcji zostały zaczerpnięte z mitów greckich. Ale udało jej się coś, za co chylę czoła, czyli uzupełnienie dość oszczędnych relacji o emocje i stworzenie bohaterów z krwi i kości w ramach powszechnie znanych przekazów. W dodatku bez naginania tych przekazów do własnych potrzeb tam, gdzie wielu autorów zasłania się licentia poetica. Specjalnie zajrzałam do kilku zbiorów mitów, żeby to sprawdzić. I większych odstępstw nie znalazłam.
Kreacja bohaterów, obrazowy język i dobre tempo rozwoju wydarzeń sprawiły, że lektura była prawdziwą przyjemnością. Madeline Miller to dla mnie jedno z odkryć roku 2019 i chętnie zapoznam się z innymi opracowaniami mitów w jej wykonaniu.
Nie dziwię się, że ta książka tak długo królowała na listach bestsellerów. Jest to pewnie w jakimś stopniu związane z ogólną modą na czerpanie z dawnych wierzeń. Kiedy Europa Wschodnia czerpie pełnymi garściami z historii bóstw słowiańskich, trudno się dziwić, że ktoś zainteresował się Grecją, kolebką cywilizacji. Spotkanie z Kirke, do którego podchodziłam bez większych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-07-02
Zabrałam się za tę książkę, bo wypada. Bo nazwisko autora jest teraz w modzie i wszyscy fascynują się Cmentarzem Zapomnianych Książek, który to był dla mnie dalece abstrakcyjnym miejscem. A jest miejscem tajemniczym i lekko surrealistycznym, jak cała powieść Zafona.
Główny bohater, Daniel, pracuje z ojcem w dobrze prosperującej księgarni. Pewnego dnia zostaje zabrany do wyjątkowego miejsca, zwanego Cmentarzem Zapomnianych Książek, w którym może wybrać jedną książkę, aby ocalić ją od zapomnienia. Fascynacja przypadkowo wybraną lekturą sprawia, że przy okazji przywraca do życia samego autora i historię jego życia.
W miarę postępu akcji okazuje się, że losy uznanego za zmarłego pisarza i młodego fana literatury są do siebie bliźniaczo podobne. Obaj przeżywają namiętności i rozterki, nawiązują niełatwe przyjaźnie i są w stanie postawić całe życie na szali, aby zyskać rękę ukochanej. Daniel może jednak uczyć się na błędach podziwianego przez siebie pisarza, by ostatecznie nie stracić sensu swojego życia.
Najwspanialszym aspektem fabuły "Cienia wiatru" jest jej nieprzewidywalność. Zwroty akcji są tak nagłe, że nie byłam w stanie przewidzieć zakończenia, nawet kiedy zaczynałam ostatni rozdział. To rzadkość i może dlatego tak dobrze się bawiłam.
Głębokie cytaty są, właściwie co drugie zdanie nadaje się na taki cytat. Ale są wkomponowane w tak mistrzowski sposób, że nie tylko nie rażą, ale wręcz wzbogacają fabułę. Co więcej, humorystyczne akcenty z nutą tragizmu, takie jak postać Fermina, dodają niesamowitego kolorytu.
Co prawda trudno mi było wyobrazić sobie scenerię Barcelony, bo opisane sytuacje są bardzo uniwersalne i mogłyby się wydarzyć w dowolnym miejscu na świecie, ale nie umniejsza to wartości powieści. Jestem zauroczona i bezzwłocznie sięgam po kolejną powieść Zafona.
Zabrałam się za tę książkę, bo wypada. Bo nazwisko autora jest teraz w modzie i wszyscy fascynują się Cmentarzem Zapomnianych Książek, który to był dla mnie dalece abstrakcyjnym miejscem. A jest miejscem tajemniczym i lekko surrealistycznym, jak cała powieść Zafona.
Główny bohater, Daniel, pracuje z ojcem w dobrze prosperującej księgarni. Pewnego dnia zostaje zabrany do...
2019-10-02
To chyba najlepsza część cyklu "Kwiat Paproci". Widać to w stylu autorki i w sposobie kreowania bohaterów. Nie są już tak papierowi jak w pierwszych częściach, które miały swój słowiański urok, ale były bardzo niedopracowane i pełne papierowych i infantylnych postaci.
W powieści odkrywającej początki praktyki Baby Jagi w Bielinach, wszyscy są już prawdziwymi ludźmi z krwi i kości. Młoda Jaga wykazuje wprawdzie idealizm, z którego potem leczy ją proza życia, ale też potrafi być niezłą wichrzycielką i nie zawsze postępuje słusznie czy uczciwie. Wystarczy wspomnieć jeden z jej uroków albo postępowanie wobec biednego Mszczuja, który od początku pozostaje pod jej urokiem.
Relacja między Jagą i Mszczujem jest opisana w zupełnie inny sposób niż późniejsze zmagania Gosi i Mieszka - i dobrze. Nieporadny Mszczuj, który stara się na wiele sposobów, by zdobyć serce Jagi i rezolutna dziewczyna, która trochę zaczyna go lubić, ale lubi też innego... nie ma tu żadnego bicia piorunów, przeznaczenia, tysiącletniego amanta, są za to normalne rozterki. I ta normalność bardzo dobrze wypada na tle licznych upirów, bogów i uroków. Śmiertelni bohaterowie wprowadzają element równowagi do świata nadprzyrodzonych zdarzeń.
Autorka odrobiła także lekcję ze słowiańskiego bestiariusza. Wprowadza do Bielin szereg nowych upirów, które dręczą poczciwych mieszkańców. Oprócz znanych nam już rusałek, pojawiają się na przykład baby cmentarne, Cicha, zmora czy bies. Wprowadzane zostają w na tyle przemyślany sposób, że jednocześnie pasują do fabuły i poszerzają wiedzę czytelnika na temat wierzeń dawnych Słowian.
Jaga od początku była moją ulubioną postacią z całego cyklu. Cieszę się, że autorka postanowiła rozszerzyć jej wątek, przedstawiając niełatwe początki praktyki w Bielinach. Zakończenie powieści sugeruje, że możemy oczekiwać ciągu dalszego i mam nadzieję, że niedługo dowiemy się więcej na temat jej relacji z Mszczujem i tego, w jaki sposób została wykorzystana przez Swarożyca.
To chyba najlepsza część cyklu "Kwiat Paproci". Widać to w stylu autorki i w sposobie kreowania bohaterów. Nie są już tak papierowi jak w pierwszych częściach, które miały swój słowiański urok, ale były bardzo niedopracowane i pełne papierowych i infantylnych postaci.
W powieści odkrywającej początki praktyki Baby Jagi w Bielinach, wszyscy są już prawdziwymi ludźmi z krwi...
2016-05-22
Kiedyś przeczytałam, że tylko geniusz jest w stanie pisać smutne zakończenia i powinien to robić. Veronica Roth geniuszem z pewnością nie jest, a jednak się na to odważyła i dobrze, bo to właśnie zakończenie jest wartością dodaną tej powieści i całego cyklu. Tak rzadko się zdarza, żeby powieści, zwłaszcza przeznaczone dla młodzieży, kończyły się właśnie w ten sposób. Zazwyczaj bohaterowie wyplątują się ze wszystkich kłopotów i żyją szczęśliwie po wsze czasy, bez względu na to, jak gęsto ścielił się za nimi trup. A tutaj autorka poprzez losy głównych bohaterów pokazuje, że wszystko ma swoją cenę.
Akcja może nie zapada w pamięć aż tak bardzo jak w pierwszej części, ale jest znacznie lepiej niż w drugiej, która najmniej zapadła mi w pamięć. Triss wraz z Tobiasem powoli przyzwyczajają się do rzeczywistości poza miastem, które było ich jedyną rzeczywistością, dopóki nie dowiedzieli się, jak ogromny w rzeczywistości jest świat. Wszystko, czego uczyli się w dzieciństwie i młodości okazuje się kłamstwem i początkowo w powieści najwyraźniej rysuje się ich oszołomienie. Nagle Niezgodni przestają być niebezpieczeństwem i stają się najbardziej pożądanymi jednostkami w społeczeństwie, uznanymi za Czyste Genetycznie, natomiast wszyscy inni są Uszkodzeni Genetycznie, traktowani w świecie poza Chicago jak podludzie. Mało tego, Tobias dowiaduje się, że nie jest wcale Niezgodny, tylko z jakiegoś powodu odporny na działanie większości serum. Rodzi to nieporozumienia pomiędzy nim a Tris i jest przyczyną nieszczęścia w budynku Agencji sprawującej nadzór nad eksperymentalnymi miastami, bo mężczyzna angażuje się w rewolucję, która ma na celu zrównanie praw CG i UG.
Tymczasem w Chicago, które bohaterowie mogą podglądać na monitorach Agencji, dochodzi do buntu przedstawicieli frakcji, którzy chcą pozbawić władzy Bezfrakcyjnych. Agencja obawia się, że w wyniku walk zginie zbyt wielu Niezgodnych, których mają za zadanie chronić, w związku z czym postanawiają wymazać wspomnienia całej populacji miasta, żeby zapomnieli, o co mają zamiar walczyć. Tris, Tobias i reszta przyjaciół postanawiają nie dopuścić do resetu miasta, jednocześnie działając na rzecz obalenia władzy Agencji.
Ufff, skomplikowane. I trochę zagmatwane, jeśli mam się przyznać, bo do tego dochodzą wątki rodziny, przebaczenia, miłości, bliskości, przełamywania własnych lęków. Zalecam czytanie większymi fragmentami, wtedy trudniej jest się pogubić w tym, kto z kim i o co właściwie walczy. Kompozycja, na którą wielu czytelników narzekało, mi nie przeszkadza ani trochę, wręcz przeciwnie. I podobała mi się forma, w jakiej autorka starała się uświadomić młodemu czytelnikowi, z jakich elementów składa się dorosłe życie. Sama niejednokrotnie coś tam sobie przemyślałam i pod wpływem tego cyklu (chociaż raczej pierwszej części) postarałam się zdefiniować to, czego tak naprawdę się boję i pokonałam jeden ze swoich lęków. Jeden z lęków Tris.
Kiedyś przeczytałam, że tylko geniusz jest w stanie pisać smutne zakończenia i powinien to robić. Veronica Roth geniuszem z pewnością nie jest, a jednak się na to odważyła i dobrze, bo to właśnie zakończenie jest wartością dodaną tej powieści i całego cyklu. Tak rzadko się zdarza, żeby powieści, zwłaszcza przeznaczone dla młodzieży, kończyły się właśnie w ten sposób....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-09-21
Jak wiele zachodu i szczęścia czasem potrzeba, żeby spotkało się dwoje normalnych ludzi? To znaczy takich, którzy oczywiście mają swoje dziwactwa, ale nie są psychopatami ani oszustami? Taką historię opowiada powieść „Współlokatorzy”, która oprócz dostarczenia rozrywki porusza kilka istotnych społecznie tematów.
Tiffy i Leon teoretycznie są współlokatorami. Teoretycznie, bo nigdy nie czekają, aż to drugie zwolni łazienkę. Podzielili się mieszkaniem i porami dnia, w których mogą w nim przebywać. Ta niecodzienna sytuacja jest korzystna dla obojga, bo Tiffy liże rany po ciężkim rozstaniu, a Leon zmaga się z problemami rodzinnymi. Choć do facto się nie znają, zaczynają zostawiać sobie liściki. Notatki, które dotyczą początkowo spraw organizacyjnych, z czasem stają się bardziej osobiste, a między bohaterami nawiązuje się przyjaźń korespondencyjna. I na tym w zasadzie historia mogłaby się zakończyć, gdyby nie stało się nieuniknione - Tiffi i Leon przez przypadek znajdują się w mieszkaniu w tym samym czasie. To zdarzenie staje się impulsem dla dalszego rozwoju ich relacji, ale ta miłość od początku nie jest jak z bajki.
Przede wszystkim, oboje mają za sobą złe doświadczenia i są ostrożni, a to idealne warunki do zmarnowania wielu okazji. Po drugie, towarzyszy im plejada barwnych postaci drugoplanowych, przyjaciół i członków rodzin. Brat Leona, Richie, siedzi w więzieniu, próbując udowodnić swoją niewinność. Jego pacjenci w hospicjum doszukują się romansu, żeby ubarwić smutną rzeczywistość. A ja najbardziej polubiłam Gerty i Mo, parę przyjaciół Tiffy, którzy starają się pomóc jej z traumą po patologicznym związku i regularnie sprowadzają ją na ziemię. Zwłaszcza prawniczka Gerty wydaje się być konkretną babką i myślę, że dobrze bym się z nią dogadała.
Podoba mi się styl Beth O’Leary. Jest obrazowy i bardzo dobrze oddaje klimat zagraconego mieszkanka w Londynie i brytyjskich nadmorskich miasteczek. Byłam w stanie wyobrazić sobie każdy z dziwacznych szalików Tiffy i artystyczny nieład, jaki zrobili tytułowi współlokatorzy. Może nie w każdej książce takie opisy są istotne, ale tu tworzą spójną całość z historią.
A w tle dobrze rokującego romansu pojawiają się prawdziwe życiowe problemy, z którymi zmaga się część społeczeństwa. Niewydolny system sądownictwa, rany w psychice, patologiczne relacje, śmiertelne choroby i przemijalność życia są gdzieś w tle i kształtują bohaterów i ich relację. To mi się podoba, bo dzięki takiemu ujęciu romantyczna powieść nie ocieka niestrawnym lukrem. Ale jest przy tym lekka i zabawna, myślę, że to świetna lektura na wydłużające się jesienne wieczory.
Jak wiele zachodu i szczęścia czasem potrzeba, żeby spotkało się dwoje normalnych ludzi? To znaczy takich, którzy oczywiście mają swoje dziwactwa, ale nie są psychopatami ani oszustami? Taką historię opowiada powieść „Współlokatorzy”, która oprócz dostarczenia rozrywki porusza kilka istotnych społecznie tematów.
Tiffy i Leon teoretycznie są współlokatorami. Teoretycznie,...
2019-06-02
Nowy Jork, miasto niezwykłe. Od lat przyciąga imigrantów z całego świata i obiecuje szanse, jakich nie da żadne inne miasto na świecie. A jednocześnie pełne jest pułapek czyhających na tych, którzy za wcześnie uwierzą w swoje szczęście.
To właśnie tam zjawia się Louisa Clark, jak zwykle żywiołowa i pełna entuzjazmu, by pracować jako asystentka dla obrzydliwie bogatych państwa Gopników. A właściwie dla pani Agnes Gopnik, pięknej imigrantki z Polski, dla której nowojorski milioner zostawił żonę i która nie potrafi poradzić sobie z życiem w apartamencie na Manhattanie, popadając w melancholię. Rola Lou ma sprowadzać się do umilania jej życia i pilnowania kalendarza zobowiązań towarzyskich. Coś w osobowości Lou sprawia jednak, że wkrótce bariera między pracodawcą i pracownikiem zaczyna się zacierać i kobiety stają się przyjaciółkami. Ale czy na pewno?
Tymczasem po drugiej stronie Atlantyku także płynie życie. Lou i ratownik Sam starają się utrzymać swój dobrze rokujący związek, oboje jednak spotykają się z silnymi pokusami. Sam dostaje "z przydziału" nową, bardzo atrakcyjną partnerkę, z którą świetnie rozumie się w karetce, ale też na gruncie prywatnym. Lou natomiast przypadkiem spotyka na balu charytatywnym sobowtóra Willa, co budzi w niej niezwykle silne uczucia. Jednocześnie ma problemy z komunikacją ze swoim partnerem, przy okazji rozłąki wychodzą na jaw różnice, z których nie zdawali sobie sprawy.
Już od pierwszej książki o Lou Clark bardzo podoba mi się styl pisania Jojo Moyes. Widać, że autorka jest bardzo wrażliwą kobietą, która jednocześnie w analityczny sposób podchodzi do ludzkiej natury. Potrafi do urzekającej, a czasem i naiwnej fabuły wplatać niezwykle poważne wątki, snując tym samym rozważania o ludzkiej naturze. Robi to w sposób nienachalny, ale działający na wyobraźnię. W pierwszej części takim motywem były kalectwo, trauma, brak perspektyw. Will pokazał Lou nowe możliwości, ale odszedł, w związku z czym druga część skupiła się na procesie wychodzenia z żałoby, trudnych przejściach i zaufaniu. "Moje serce w dwóch światach" porusza z kolei temat związków na odległość, samotności ludzi starszych i dylematu, przed którym wielu z nas staje - jak rozpoznać prawdziwą miłość i czy zawsze jest ona tak idealna jak na zdjęciach celebrytów?
Podobały mi się wyraziste kreacje bohaterów, zwłaszcza pani De Witt. Od początku byłam przekonana, że za fasadą nieprzyjemnej dziwaczki kryje się wspaniała historia warta opowiedzenia. Także pozostali mieszkańcy apartamentowca nie są jednowymiarowi, więc czytelnik niejednokrotnie może się zdziwić. No i Nowy Jork, który w tej powieści jest bardziej bohaterem niż tłem. Jest taki, jak sama go zapamiętałam. Wielki, hałaśliwy, przerysowany. Żywcem wyjęty z dziesiątek filmów, ze swoimi żółtymi taksówkami, Times Square, gdzie życie nigdy nie zamiera, niezwykłym High Line Park, gdzie spacerują zakochani i tarasami widokowymi, skąd roztacza się widok zapierający dech w piersiach. Warto wybrać się w tę książkową podróż i dobrze się bawić, a może też nauczyć się czegoś od rezolutnej Lou.
Nowy Jork, miasto niezwykłe. Od lat przyciąga imigrantów z całego świata i obiecuje szanse, jakich nie da żadne inne miasto na świecie. A jednocześnie pełne jest pułapek czyhających na tych, którzy za wcześnie uwierzą w swoje szczęście.
To właśnie tam zjawia się Louisa Clark, jak zwykle żywiołowa i pełna entuzjazmu, by pracować jako asystentka dla obrzydliwie bogatych...
2019-04-13
Pamiętam, jak zachwyciła mnie opowieść o Lou Clark sparaliżowanym Willu Traynorze. I jaki niesmak poczułam, kiedy usłyszałam, że autorka planuje kontynuację - stwierdziłam, że pewne historie powinny pozostać niedopowiedziane i że lepiej byłoby pożegnać się z Lou w momencie, kiedy otworzyły się przed nią nowe możliwości. Tak, żeby każdy z nas mógł sam dopowiedzieć sobie dalszy ciąg. A jednak Jojo Moyes postanowiła opowiedzieć nam, co działo się dalej w jej życiu i znowu pozytywnie mnie zaskoczyła. I dowiodła, że jest empatyczną, wrażliwą autorką, która potrafi w ujmująco prosty sposób przelać na papier skomplikowane zagadnienia.
Will Traynor, odchodząc zgodnie ze swoją wolą, zostawił ukochanej Lou okrągłą sumkę i szereg instrukcji, w jaki sposób powinna zacząć czerpać garściami ze swojego życia. Nie przewidział tylko jednego - tego, w jaki sposób jego śmierć odciśnie się na psychice bliskich mu osób. Dla niego wspomagane samobójstwo było uwolnieniem z bezużytecznego ciała, dla Lou i państwa Traynorów początkiem przytłaczającej żałoby. Dziewczyna rusza w podróż po Europie, a następnie kupuje mieszkanie w okolicy londyńskiego City i zaczyna pracę na lotnisku, jednak wciąż czegoś jej brakuje. Nie radzi sobie ze wspomnieniami, nie potrafi ruszyć dalej i popada w swoisty marazm. Dodatkowo pada ofiarą ostracyzmu w rodzinnym miasteczku, gdzie ludzie traktują ją co najmniej jak morderczynię. Punktem zwrotnym okazuje się moment, gdy w jej życiu z hukiem pojawia się zbuntowana nastolatka, twierdząc, że jest córką Willa. Ta niespodziewana informacja wraz z groźnym wypadkiem dają Lou motywację do podjęcia jakichkolwiek działań i stopniowego otwierania się na świat z pomocą grupy wsparcia dla osób pogrążonych w żałobie.
Głównym wątkiem powieści "Kiedy odszedłeś" jest motyw żałoby i sposobów na radzenie sobie z tym stanem. Grupa, do której dołącza Lou, uświadamia, że rozpacz po stracie najbliższych jest czymś zupełnie normalnym, a żałobę każdy przechodzi w inny sposób. Że nie ma wyznaczonych ram czasowych. Ale że z czasem świat upomina się o żałobników i że zupełnie w porządku jest pójść naprzód, kiedy jest się na to gotowym, a wspomnienie osoby, która odeszła, staje się pogodnym cieniem. Podobał mi się też wątek wejścia w Lou w nową relację z ratownikiem, który ratował ją po nieszczęśliwym upadku z dachu. Romantyczne sceny opisane były bardzo obrazowo, a jednak bez zbytniego patosu czy śmiesznego hiperbolizowania. Podobnie jak emocje Lou, która jednocześnie chce dać sobie prawo do szczęścia i czuje, że postępuje nie w porządku wobec Willa i Sama. A w całej tej przytłaczającej górze ludzkiej rozpaczy, jako humorystyczna odskocznia doskonale sprawdza się motyw pani Clark, która po wielu latach małżeństwa odkrywa w sobie feministkę i wywraca porządek życia domowego do góry nogami.
Podsumowując, w dalszej perspektywie będę ufać pani Moyes, kiedy uzna, że warto opowiedzieć ciąg dalszy jakiejś historii. Wiem, że wydana została trzecia część cyklu o Lou Clark i chętnie wzruszę się także przy niej. Ciekawe, co przyniosą bohaterce wyzwania Nowego Jorku.
Pamiętam, jak zachwyciła mnie opowieść o Lou Clark sparaliżowanym Willu Traynorze. I jaki niesmak poczułam, kiedy usłyszałam, że autorka planuje kontynuację - stwierdziłam, że pewne historie powinny pozostać niedopowiedziane i że lepiej byłoby pożegnać się z Lou w momencie, kiedy otworzyły się przed nią nowe możliwości. Tak, żeby każdy z nas mógł sam dopowiedzieć sobie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-10-26
"Czerwoną królową" miałam na liście książek do przeczytania od bardzo dawna. Trochę zauroczyła mnie okładka i intrygujący napis o powstaniu czerwonym niczym świt, ale przyznaję się bez bicia, że po prostu lubię czasem sięgnąć po taką dystopijną literaturę akcji. Po przeczytaniu walczą ze mną dwie sprzeczne opinie. Bo fabuła rzeczywiście była napisana w sposób bardzo wciągający, a autorce nie można odmówić lekkiego pióra, ale jednocześnie nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że to dziwne połączenie "Igrzysk śmierci", "Niezgodnej", "Rywalek" i "Zmierzchu". Brzmi jak niestrawny koktajl? Macie sporo racji.
Mare Molly Barrow, główna bohaterka powieści, jest Czerwoną. To znaczy, że w jej żyłach płynie krew normalnej barwy i że jest przeznaczona do ciężkiej pracy i obowiązkowego poboru do wojska. Bo w jej kraju uprzywilejowani są Srebrni, czyli dziwne hybrydy ludzi i czegoś nadludzkiego, o srebrnej krwi i nadprzyrodzonych zdolnościach, którzy głównie spędzają dni na próżnowaniu. Gdzieś na obrzeżach królestwa toczy się wojna, która nie jest w żaden logiczny sposób umotywowana i służy w książce tylko jako narzędzie do zmniejszenia populacji Czerwonych. Mare wie, że czeka ją pobór, bo w przeciwieństwie do zdolnej siostry nie ma pracy ani żadnego talentu. Tymczasem Srebrni przez przypadek odkrywają jej zdolność do panowania nad energią elektryczną, której jako Czerwona nie ma prawa posiadać. Trafia więc do pałacu w charakterze narzeczonej księcia i daje się wciągnąć w niebezpieczną grę, lawirując między dwoma książętami i zbuntowanymi przedstawicielami własnej rasy. Nie mając pojęcia o sieci pałacowych intryg, niemal od razu ściąga na siebie i innych ogromne kłopoty.
Wątków powieści jest naprawdę sporo, ale nie utrudniają one czytania. Momentami miałam jednak wrażenie, że autorka sama nie wiedziała, jak wybrnąć z sytuacji i wówczas szła po najmniejszej linii oporu, prowadząc fabułę w niespecjalnie logiczny i przemyślany sposób. Dotyczy to szczególnie sposobu, w jaki Mare trafiła do pałacu oraz zakończenia, na którym bardzo się zawiodłam. Spośród bohaterów moją sympatię wzbudził szczególnie Cal, następca tronu, w którym walczą dwie sprzeczne natury. Niestety wątek miłosny między tym dwojgiem wydał mi się bardzo naciągany i bardzo sztuczny.
Trudno mi powiedzieć, czy ta książka to nieco zmarnowany materiał na hit gatunku, czy też od początku źle skonstruowany pomysł. Zdaję sobie sprawę z tego, że ilość wątków w książkach tego typu jest ograniczona, więc motywy ucisku, rewolucji, nadprzyrodzonych zdolności i odmieńca będą się przeplatać. Z pewnością można było zrobić to zgrabniej i w lepszy sposób wyjaśnić czytelnikowi postępowanie bohaterów i konsekwencje ich czynów. Można było też powstrzymać się od tanich chwytów "zabili go i uciekł, tylko trudno powiedzieć, jak". Ale nie przeczę, że przeczytałam książkę dość szybko i prawie do ostatnich stron trzymała mnie ona w napięciu. Mimo wszystko, nie wiem, czy skuszę się na kontynuację.
"Czerwoną królową" miałam na liście książek do przeczytania od bardzo dawna. Trochę zauroczyła mnie okładka i intrygujący napis o powstaniu czerwonym niczym świt, ale przyznaję się bez bicia, że po prostu lubię czasem sięgnąć po taką dystopijną literaturę akcji. Po przeczytaniu walczą ze mną dwie sprzeczne opinie. Bo fabuła rzeczywiście była napisana w sposób bardzo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-04-22
Dosyć sceptycznie podchodzę do tego typu hitów i powieści, które za sprawą dobrego marketingu i wyprodukowanej z rozmachem ekranizacji spoczywają na półce "TOP 10" Empiku. Ale cóż, pojawiający się wszędzie tytuł, piękna okładka i obietnica nietuzinkowej historii zaciekawiły mnie i skłoniły mnie do zakupu książki, której o dziwo nie ma w mojej bibliotece.
Zaczęłam czytać i wsiąkłam. Pani Moyes ma niezwykle lekkie pióro, a wydawnictwo wybrało bardzo dobrego tłumacza, dzięki czemu powstała powieść, która jest przyjemna w odbiorze, ciekawa i bardzo ciepła, choć dotyka takich problemów jak niepełnosprawność, eutanazja, przemoc seksualna, podział społeczeństwa, bezrobocie, brak perspektyw dla młodych. Niemożliwe? A jednak.
Zarys fabuły jest już chyba każdemu znany. Lou Clark traci stabilną pracę w kawiarni, która może nie była specjalnie rozwijająca, ale dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Nie ma specjalnych kwalifikacji, więc z pomocą urzędu pracy przechodzi przez kilka kolejnych stanowisk, w których wytrzymuje najwyżej po kilka dni. W końcu zostaje opiekunką Willa, kiedyś "rekina biznesu", po wypadku z udziałem motocyklu sparaliżowanego zgorzkniałego 35-latka. Z czasem odkrywa prawdziwy powód swojego zatrudnienia - ma pilnować Willa, który już raz próbował popełnić samobójstwo, żeby przypadkiem nie udało mu się to za drugim razem. Chociaż nie jest to jej praca marzeń, stopniowo przekonuje do siebie szefa, pomaga mu się otworzyć, a jej głównym celem staje się pokazanie mu, że życie może jeszcze być piękne. I choć Will przez większość czasu skutecznie jej w tym przeszkadza, z czasem oboje odkrywają, że mimo szeregu ograniczeń łączy ich niezwykła, intymna wręcz relacja.
Muszę przyznać, że z początku nie lubiłam Lou. Niby dorosła kobieta, a taka infantylna. Nie miała żadnej edukacji ani umiejętności praktycznych, a spodziewała się nie wiadomo jakiej pracy, odrzucając kolejne oferty. Miała pretensje do całego świata o swoje położenie, nie mogła się zdecydować, co zrobić ze swoim związkiem. W miarę kolejnych rozdziałów, zaczęłam jednak dostrzegać jej liczne zalety, a w końcu polubiłam ją i kibicowałam jej z całego serca. Jej postawa wobec życia wyjaśniła się natomiast całkowicie, kiedy opowiedziała Willowi o tym, czego doświadczyła kiedyś w labiryncie pobliskiego zamku. Tak naprawdę jest to właśnie książka o niej i o tym, jak bardzo kontakt z drugim człowiekiem jest w stanie otworzyć nas na nowe doświadczenia i nowe wyzwania.
Poruszany temat niepełnosprawności, a także trudnych zjawisk społecznych, o których wspomniałam na początku, przywodzą mi na myśl powieść "Gwiazd naszych wina", ale nie jest to absolutnie żaden zarzut. Cieszę się, że ten nurt fabularny zyskuje coraz większą popularność, choć czasem opowieści te noszą znamiona bajki, która źle się kończy. Ale uczą nas czegoś dobrego, bo nawet jeśli nie wejdziemy w relację z osobą chorą lub niepełnosprawną, to może zaczniemy bardziej doceniać to, co w życiu mamy. A w bajki też warto wierzyć.
I tak, płakałam pod koniec książki, mimo że wiedziałam, jak się skończy.
Dosyć sceptycznie podchodzę do tego typu hitów i powieści, które za sprawą dobrego marketingu i wyprodukowanej z rozmachem ekranizacji spoczywają na półce "TOP 10" Empiku. Ale cóż, pojawiający się wszędzie tytuł, piękna okładka i obietnica nietuzinkowej historii zaciekawiły mnie i skłoniły mnie do zakupu książki, której o dziwo nie ma w mojej bibliotece.
Zaczęłam czytać i...
2018-01-15
Coraz lepiej, coraz lepiej. Przyjemnie patrzeć, jak autorka rozwija się w miarę powstawania kolejnych powieści cyklu "Kwiat Paproci". Bohaterowie przestają być płytcy i infantylni, realia Polski w alternatywnej wersji oddane są zdecydowanie lepiej (choć tu nadal mam lekki niedosyt), a obecność bogów przestaje irytować. Wciąga za to wartka akcja i barwne opisy letnich obrzędów - zwłaszcza teraz, kiedy na dworze jest tak nieprzyjemnie.
Jak już wiemy z poprzednich części, w opowieści pani Miszczuk Polska wciąż jest krajem pogańskim, bo Mieszko I nie przyjął chrztu. Kultywuje się wiarę w Welesa, Swarożyca, Mokosz, a absolwenci całkiem współczesnych studiów medycznych muszą odbyć roczny staż u szeptuchy. Gosia, początkowo wyjątkowo sceptycznie nastawiona, wsiąka w lokalną społeczność, zyskuje szacunek mieszkańców Bielin i aż nazbyt dobitnie przekonuje się o istnieniu sił nadprzyrodzonych. Choć przeżyła Noc Kupały, w pewnym sensie straciła wolność, stając się sługą Swarożyca, była świadkiem śmierci żercy Mszczuja, a jej ukochany zniknął gdzieś, żeby pozałatwiać swoje sprawy. Gosia stara się jednak zachować spokój i przetrwać, zwłaszcza że ma na głowie całą praktykę Baby Jagi, która wybiera się na wczasy...
W tej części dzieje się bardzo dużo, dlatego nie rozumiem ludzi, którzy piszą, że jest nudna. Ja najlepiej bawiłam się, czytając właśnie kolejne opisy pradawnych rytuałów, wśród których prym wiódł zdecydowanie rytuał płodności ku czci bogini Mokosz. Samą boginię również polubiłam najbardziej z całego panteonu słowiańskich bóstw. Wydawała mi się bardziej ludzka i prawdziwa nie tylko od innych bogów, ale też bohaterów śmiertelnych, choć muszę przyznać, że i w tej sferze widzę postęp. W pierwszej części postaci były bardzo szablonowe i infantylne, w drugiej zauważyłam, że Gosia mniej mnie irytuje, teraz byłam szczerze ubawiona jej kolejnymi poczynaniami.
Nie oznacza to jednak, że w powieści nie ma żadnych niedociągnięć, to wciąż nie ten etap. Nadal za mało jest dla mnie świata przedstawionego, tej innej Polski. Jak to się stało, że Polska ma najwyraźniej współczesne granice? Jak wygląda nasza sytuacja międzynarodowa? To było bardzo wygodne posunięcie, ograniczyć akcję do Bielin, ale gdyby autorce udało się stworzyć nie tylko alternatywną wieś, ale cały świat, dałoby to ogromne możliwości rozwoju fabuły i budowania kolejnych wątków. Tym niemniej, robi się coraz przyjemniej, czuć klimat upalnych letnich dni, a styl jest na tyle dobry, że mam ochotę przeczytać zakończenie.
Coraz lepiej, coraz lepiej. Przyjemnie patrzeć, jak autorka rozwija się w miarę powstawania kolejnych powieści cyklu "Kwiat Paproci". Bohaterowie przestają być płytcy i infantylni, realia Polski w alternatywnej wersji oddane są zdecydowanie lepiej (choć tu nadal mam lekki niedosyt), a obecność bogów przestaje irytować. Wciąga za to wartka akcja i barwne opisy letnich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-06-25
Absolutny szok. Książka pozostawiła mnie wbitą w fotel, ze szczęką w okolicy kolan i długo nie mogłam się pozbierać. Rosyjska literatura po raz kolejny udowadnia, że fantazja i kreatywność charakterystyczna dla pisarzy tej nacji, nie mają granic. A w przypadku Głuchowskiego za pomysłem idzie tak doskonale dopracowana technika, przemyślana kompozycja i idealnie prowadzona narracja, że można śmiało porównać go do wielkich mistrzów klasyki literatury. Jestem pewna, że "Metro 2033" niedługo zostanie zaliczone do kanonu wielkich dzieł literatury światowej.
O czym właściwie jest ta książka? O człowieku i ludzkości, ogólnie rzecz biorąc. O ludzkości, która stoczyła się na samo dno, w dosłownym tego słowa znaczeniu, i o człowieku, który w tej sytuacji stara się człowiekiem pozostać. Po kolejnej wojnie światowej, w której tym razem na szeroką skalę użyto broni jądrowej, nieliczni ocaleni mieszkańcy Moskwy skryli się w rozbudowanym systemie metra. Nie jest ich wielu, a mimo to zamiast trzymać się razem, podzielili się na frakcje, próbując odnaleźć własny sposób na przetrwanie w tym nienaturalnym środowisku. Tuż obok siebie żyją faszyści, komuniści, kapitaliści, sataniści i wyznawcy nowych religii.
Tymczasem na stacji WOGN swoje życie w oderwaniu od problemów innych linii prowadzi Artem, ocalony jako dziecko ze stacji, której mieszkańców zaatakowały szczury. Urodził się jeszcze na górze, a teraz pracuje przy produkcji herbaty, głównego towaru eksportowego tej stacji. Ma jednak swój mroczny sekret - wiele lat wcześniej wyszedł na powierzchnię i niechcący wpuścił do metra Czarnych, którzy teraz podchodzą pod wejście do stacji z najwyraźniej morderczymi zadaniami... i to właśnie on przez przypadek otrzymuje misję dotarcia do Polis i powiadomienia o sytuacji centrali.
W tej powieści nic nie jest przypadkowe, wszystkie wątki doskonale się łączą, a narracja jest poprowadzona tak, że czytelnik nie ma czasu się nudzić, ale ma czas na przemyślenia. Dla mnie to powieść prawie idealna i kolejny dowód na to, że Rosjanie są geniuszami literatury. Absolutnie dopracowany świat przedstawiony i dobre umotywowanie zejścia ludzkości do podziemi to tylko niektóre zalety tej powieści. Inne to wątki psychologiczne, bo mimo pozorów powieści dla młodzieży, to naprawdę obszerne studium ludzkiej psychiki - tyle że napisane w przystępny i zajmujący sposób.
Stworzyć tak obszerne dzieło w zupełnie nowym klimacie, które mimo braku typowych dla literatury wątków (nie ma tu wątku miłosnego ani typowych wątków rodzinnych czy walki o władzę) trzyma w napięciu do samego końca? Potrafi to tylko geniusz, jakim dla mnie jest Głuchowski. A dopiero zakończenie jest prawdziwym majstersztykiem.
Absolutny szok. Książka pozostawiła mnie wbitą w fotel, ze szczęką w okolicy kolan i długo nie mogłam się pozbierać. Rosyjska literatura po raz kolejny udowadnia, że fantazja i kreatywność charakterystyczna dla pisarzy tej nacji, nie mają granic. A w przypadku Głuchowskiego za pomysłem idzie tak doskonale dopracowana technika, przemyślana kompozycja i idealnie prowadzona...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka, która stała się bestsellerem, zanim jeszcze pojawiła się na sklepowych półkach. Szeroko rozreklamowana, kusiła wielkimi oczekiwaniami. W końcu nazwisko autora zobowiązuje, a historia Kingsbridge, odkąd została sfilmowana, zawładnęła umysłami nie tylko książkoholików. Sama spodziewałam się ogromnie dużo i nie zawiodłam się. Podczas czytania podróżowałam ku nowym lądom, odkrywałam historię Europy, o której miałam tylko mgliste pojęcie, a przede wszystkim wczułam się w sytuację głównych bohaterów. I smakowałam jak dobre wino znakomity styl autora.
Katedra w Kingsbridge stoi i góruje nad miastem, niezmienna od kilku wieków, odkąd ostatnie witraże zostały obsadzone w oknach przez Toma Budowniczego i Jacka Jacksona. W tej powieści katedra ta tworzy jednak jedynie tło dla wydarzeń i jest kością niezgody między katolikami i protestantami. Przedstawicielami dwóch wyznań tej samej wiary, którzy w imię tego samego Boga dopuszczają się okropności nieprzystających ludziom rozumnym. Na tronie ma zasiąść królowa Elżbieta, a główny bohater powieści, Ned Willard, odkrywa, że jego ukochana Margery została wbrew swej woli obiecana wicehrabiemu Shiring. Zrozpaczony Ned postanawia zaciągnąć się na służbę do królowej, by chronić ją przed sabotażem. W tym samym czasie w całej Europie narasta zjawisko fanatyzmu religijnego, Hiszpania staje się bastionem katolicyzmu, a we Francji hugenoci z narażeniem życia rozpowszechniają Biblię po francusku. Powieść jest na tyle wielowątkowa, że trudno wyodrębnić w niej główną oś fabularną czy głównych bohaterów, Postaci pierwszoplanowe pochodzą ze wszystkich liczących się w owych czasach krajów, a ich losy nieustannie się ze sobą przeplatają, co jest dla Folletta bardzo charakterystyczne. I za co jak zwykle chylę czoła, bo to prawdziwa sztuka, nie pogubić się w skomplikowanych koligacjach.
Nie wiem, czy to właściwe określenie, ale ja Folletta nazwałabym pisarzem feministycznym i to bynajmniej nie ze względu na jego zainteresowanie sufrażystkami. Po prostu w jego powieściach najlepiej skonstruowanymi postaciami zawsze są kobiety i tak jest też tym razem. Na pierwszy plan wybijają się wspomniana już Margery oraz paryżanka Sylvie. Jedna z nich to katoliczka, druga zaś jest protestantką, ale łączy ich nieustraszoność w szerzeniu swej wiary. Również dwie królowe, Elżbieta i Maria, zapadają w pamięć. Nie da się ich jednoznacznie przypisać do postaci pozytywnych lub negatywnych, bo narrator nie sprzyja żadnej ze stron. Follett jak zawsze doskonale przygotował się do pisania kolejnej powieści historycznej i w wiarygodny sposób przedstawia realia opisywanych czasów. Dzięki temu czytelnik, zagłębiając się w kolejne rozdziały, sam ma szanse wyrobić zdanie o przedstawionych wydarzeniach.
Trudno mi jednak myśleć o tej powieści jako o kontynuacji "Filarów Ziemi". Nie jest to trylogia w stylu "Stulecia", gdzie cała akcja toczy się wokół losów kilku rodzin na przestrzeni XX wieku. Tutaj nie ma żadnego powiązania z poprzednimi częściami, a jedynym spoiwem jest pojawiające się kilka razy miasteczko Kingsbridge. Jest to lekkie rozczarowanie, bo chociaż wydarzenia dzieli ogromna przepaść czasowa, to liczyłam przynajmniej na poznanie potomków bohaterów tamtych powieści. Moim zdaniem najlepiej potraktować "Słup ognia" jako osobną powieść i po prostu cieszyć się kolejną znakomitą pozycją w domowej biblioteczce.
Książka, która stała się bestsellerem, zanim jeszcze pojawiła się na sklepowych półkach. Szeroko rozreklamowana, kusiła wielkimi oczekiwaniami. W końcu nazwisko autora zobowiązuje, a historia Kingsbridge, odkąd została sfilmowana, zawładnęła umysłami nie tylko książkoholików. Sama spodziewałam się ogromnie dużo i nie zawiodłam się. Podczas czytania podróżowałam ku nowym...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to