-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński36
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant5
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant970
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2018-02-02
2023-02-12
Trzeci tom autobiografii Chmielewskiej czyli „Druga młodość”. Obfituje w wiele znamiennych i szczególnych wydarzeń. Przede wszystkim pisarka rozwodzi się z mężem a po jakimś czasie związuje się z prokuratorem Wojtkiem, określanym przez Chmielewską mianem „czarującego łajdaka”, a który wniesie w jej życie sporo zamętu i zamieszania by z hukiem z tego życia zniknąć. To też moment, kiedy poznajemy jedną z najważniejszych osób w życiu autorki – najważniejszą poza rodziną – czyli słynną Alicję. Słynną zarówno z powieści jak i dokumentalnego filmu o Chmielewskiej „Moje wykopane studnie”. Znajomość ta rozwinie się dosłownie w przyjaźń do grobowej deski.
„Druga młodość” opisuje jeszcze inne ważne wydarzenia z czego najważniejszym chyba jest jej debiut pisarski, opisuje bowiem lata, gdy Chmielewska wydała „Klin” po czym jej pisarska kariera ruszyła z kopyta. W tym tomie również zmienia pracę na wyuczoną i wymarzoną, zatrudnia się bowiem w biurze architektonicznym i wreszcie robi coś, co zawsze lubiła i w czym naprawdę była świetna. Ale to też bardzo istotne wydarzenie jakim był wyjazd Joanny do pracy w Danii, który ułatwiła jej Alicja, za co była jej wdzięczna do końca życia. Jak sama pisała, Alicja wydarła ją w kluczowym momencie zza żelaznej kurtyny, sama niewiele mając i prawdopodobnie uratowała jej tym życie. Nawiasem mówiąc wtedy też narodziła się w Chmielewskiej ogromna miłość do wyścigów konnych, co owocowało paroma powieściami z wyścigami w tle.
Po powrocie z Danii autorka podejmuje trudną ale świadomą decyzję o porzuceniu zawodu architekta i skupieniu się na pisarstwie. Mnie jako jej fana bardzo cieszy, że taką decyzję podjęła, kto wie o ile powieści mniej by powstało, gdyby Chmielewska na co dzień poświęcała praktycznie pół dnia na pracę zawodową z pisaniem niezwiązaną….
Kolejny bardzo dobry tom biografii autorki, chwilami słodki, chwilami gorzki ale po raz kolejny napisany z lekkością i wdziękiem.
Trzeci tom autobiografii Chmielewskiej czyli „Druga młodość”. Obfituje w wiele znamiennych i szczególnych wydarzeń. Przede wszystkim pisarka rozwodzi się z mężem a po jakimś czasie związuje się z prokuratorem Wojtkiem, określanym przez Chmielewską mianem „czarującego łajdaka”, a który wniesie w jej życie sporo zamętu i zamieszania by z hukiem z tego życia zniknąć. To też...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-23
Już dawno żadna książka mnie tak nie pochłonęła jak „Bastion”. Po przeczytaniu tego monumentalnego dzieła nie mam żadnych pytań i wątpliwości dlaczego „Bastion” uznawany jest za opus magnum w całej jego twórczości. Bez dwóch zdań – jest to fenomenalna książka i – zaraz po „Misery”(której w moim osobistym rankingu książek Kinga nic nie jest w stanie pobić) – moja ulubiona książka Stefana.
Mistrz grozy porusza temat, który zawsze żywo mnie interesował i intrygował, a mianowicie obraz zagłady, postapokaliptyczna wizja świata, który nagle, z jakiegoś powodu kończy się, przestaje istnieć w dotychczasowej postaci i porządku. W tym przypadku King wykańcza świat w przeciągu kilku dni zmutowanym szczepem grypy, na którego znalazło się niewielu mocnych. Dostajemy obraz absolutnego chaosu, za którym jak się okazuje, stoi zła i mroczna siła. Autor pokazuje nam znowu pełen przekrój zachowań ludzkich – od emocji i zachowań towarzyszących mu w sytuacji kryzysowej, przez dokonywanie wyborów celem ocalenia, po instynktowną, zawziętą a niekiedy brutalną walką o przetrwanie.
King zaczyna w iście Hitchcockowskim stylu – od trzęsienia ziemi a potem już tylko podkręca bardziej akcję. A akcję dostajemy przebogatą w świetne wątki, rewelacyjne postaci i misternie skonstruowane wydarzenia. I chociaż w pewnym momencie autor wyraźnie traci rozpęd i wyhamowuje (opisami z Wolnej Strefy Boulder) to tak naprawdę jest to tylko złapanie oddechu przed ostatecznym rozwiązaniem. Rozczarowuje trochę to jak zakończył sprawę w Las Vegas, spodziewałem się czegoś więcej, aczkolwiek w efekcie na koniec książki stawia nam pytanie – czy aby na pewno to koniec opowieści?
Najbardziej zastanowiła mnie i dała do myślenia postać socjologa oraz jego poglądy. Stawia w książce pytania, które skłaniają do zastanowienia. Co teraz? Jak zachowa się ten niecały jeden procent ludzi którzy przeżyli? Czy wyciągną wnioski z tej lekcji czy raczej zaczną powielać te same błędy? Jakie społeczeństwo odbudują, jeśli je zdołają odbudować? I co ma zrobić człowiek, który w sytuacji takiego kryzysu okazuje się jedynie bezbronnym zwierzęciem, które nagle jest pozbawione wszelkich hamulców, moralności i większości ludzkich odruchów?
Owszem, książka jest rozrywką i to na najwyższym poziomie, ale daje też do myślenia. Literacka fikcja? Może i tak... Ale co by było gdyby?
Szczerze polecam!
Już dawno żadna książka mnie tak nie pochłonęła jak „Bastion”. Po przeczytaniu tego monumentalnego dzieła nie mam żadnych pytań i wątpliwości dlaczego „Bastion” uznawany jest za opus magnum w całej jego twórczości. Bez dwóch zdań – jest to fenomenalna książka i – zaraz po „Misery”(której w moim osobistym rankingu książek Kinga nic nie jest w stanie pobić) – moja ulubiona...
więcej mniej Pokaż mimo toRewelacja! Czyta się jednym tchem, ubaw przy czytaniu nieziemski. Przygody fajtłapowatego Rincewinda, przepełnionego niewyczerpany optymizmem Dwukwiata, morderczego i chodzącego swoimi ścieżkami Bagażu po prostu zwalają z nóg. Uwielbiam
Rewelacja! Czyta się jednym tchem, ubaw przy czytaniu nieziemski. Przygody fajtłapowatego Rincewinda, przepełnionego niewyczerpany optymizmem Dwukwiata, morderczego i chodzącego swoimi ścieżkami Bagażu po prostu zwalają z nóg. Uwielbiam
Pokaż mimo to2018-05-19
Niejednokrotnie się nad Chmielewską rozpływałem we wręcz bałwochwalczych zachwytach i nie będzie inaczej i tym razem albowiem „Boczne drogi” to mój absolutny top jeśli chodzi o jej książki. Jedna z tych, które czytałem – lekko licząc – z dziesięć razy jak nie więcej. I za każdym razem nieodmiennie bawi.
Chmielewska w wersji rodzinnej, która to rodzina potrafiłaby bez trudu doprowadzić do zamieszek, kataklizmów a co najmniej rozstroju nerwowego i obawy o swoje zdrowie psychiczne a nawet życie. Typowe „baby z piekła rodem” jak to mawiała moja mama – inteligentne, złośliwe, przerażająco dowcipne, pełne wigoru i spontanicznych pomysłów, które mogą przyprawić o zawrót głowy. Nieobliczalne, nierzadko nietaktowne ale też serdeczne, zdarza się, że sympatyczne i zdecydowanie urocze. Urok to chwilami szorstki i brutalny ale nie da się ukryć, że klan owych „bab” jest wręcz rozczulający.
Chętnie bym przybliżył fabułę ale obawiam się, że w przypadku tej powieści wszystko co bym napisałem będzie spoilerem. Dlatego skupię się na tym co mi się podoba i nie będę oryginalny jak napiszę, że pomysł jak i jego wykonanie. To jak Chmielewska prowadzi akcję oraz nagłe zwroty tejże akcji no to po prostu coś cudownego. Chmielewska ogólnie była dość nieobliczalną pisarką i nigdy nie wiadomo było czego się można było spodziewać na następnej stronie i nie inaczej jest w „Bocznych drogach”. Poza tym poczucie humoru – jak zwykle rozbrajające i na bardzo wysokim poziomie. A dialogi „bab” czyli Joanny, jej matki i jej ciotek to już majstersztyk. W pojedynkę każda z nich potrafi oszołomić, w grupie są jak żywioł nie do okiełznania. I jak kocham i uwielbiam najbardziej „Wszystko czerwone” tak uważam, że kwestie dialogowe najlepiej jednak wyszły Chmielewskiej właśnie w „Bocznych drogach”.
Rzecz jasna polecam, po takiej opinii pełnej ślepych zachwytów to raczej nic dziwnego…
Niejednokrotnie się nad Chmielewską rozpływałem we wręcz bałwochwalczych zachwytach i nie będzie inaczej i tym razem albowiem „Boczne drogi” to mój absolutny top jeśli chodzi o jej książki. Jedna z tych, które czytałem – lekko licząc – z dziesięć razy jak nie więcej. I za każdym razem nieodmiennie bawi.
Chmielewska w wersji rodzinnej, która to rodzina potrafiłaby bez trudu...
Raz że uwielbiam twórczość Pratchetta, a dwa że znowu są Babcia Weatherwax i Niania Ogg - pełnia szczęścia :D a humor i dowcip? Jak zwykle na najwyższym poziomie
Raz że uwielbiam twórczość Pratchetta, a dwa że znowu są Babcia Weatherwax i Niania Ogg - pełnia szczęścia :D a humor i dowcip? Jak zwykle na najwyższym poziomie
Pokaż mimo to2014-07-23
Szczerze mówiąc bardzo chciałem żeby ta książka mi się spodobała, bo kupiłem od razu całą trylogię "Cmentarza zapomnianych książek" i bałem się, że mogą być to pieniądze wyrzucone w błoto. Gdyby tom pierwszy mi się nie spodobał to bardzo w to wątpię, że sięgnąłbym po następne. Nic bardziej mylnego. Jak wielu przede mną i zapewne wielu po mnie dołączyłem do grona miłośników Zafona.
Za co mi się książka spodobała? Długo by wymieniać. Na pewno za sugestywny klimat jaki wykreował Zafon, za klimat Barcelony z połowy XX wieku, za naprawdę interesującą fabułę, ciekawą tajemnicę, bogactwo nieprzeciętnych postaci i genialne, chwilami złośliwe i zjadliwe poczucie humoru. Za zajmującą, wielowątkową historię. Za niezwykle plastyczny język Zafona dzięki któremu wszystko co opisywał widziałem, jakbym tam był. No i przede wszystkim za rewelacyjną postać Fermina, która autorowi udała się najbardziej z całej książki.
Zdecydowanie polecam. Rewelacyjna książka.
Szczerze mówiąc bardzo chciałem żeby ta książka mi się spodobała, bo kupiłem od razu całą trylogię "Cmentarza zapomnianych książek" i bałem się, że mogą być to pieniądze wyrzucone w błoto. Gdyby tom pierwszy mi się nie spodobał to bardzo w to wątpię, że sięgnąłbym po następne. Nic bardziej mylnego. Jak wielu przede mną i zapewne wielu po mnie dołączyłem do grona miłośników...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-30
Napisać o „Czarnej ikonie”, że jest iście monumentalna to jakby nic nie napisać. Napisać o jej autorze, że wykonał kawał naprawdę znakomitej i imponującej roboty nie oddaje w pełni skali jego osiągnięcia. Ale tak z „Czarną ikoną” Marian Sworzenia jest – to naprawdę monumentalna książka a ogrom pracy autora wgniata czytelnika w fotel.
Pomimo, że głównym wątkiem „Czarnej ikony” wydaje się budowa Kanału Białomorskiego to tak naprawdę to tylko wierzchołek góry lodowej jeśli chodzi o tematy poruszone przez autora. Oprócz tego autor przygląda się Księdze jaką o Kanale napisało kilkudziesięciu czołowych i mniej znanych radzieckich pisarzy na zaproszenie/polecenie partii. Księgi o której sam Sołżenicyn pisał „haniebna książka o Kanale Białomorski, pierwsze w rosyjskiej literaturze dzieło, sławiące pracę niewolniczą”. Autor przybliża nam sylwetki twórców owej „haniebnej książki” a także opisuje postaci świata literackiego, które zaproszone zostały do inauguracyjnego i triumfalnego rejsu po Kanale.
Kolejnym wątkiem są pisarze „nieobecni” którzy z pewnych przyczyn nie wzięli udziału ani w tworzeniu Księgi czy rejsie. Albo którzy mogliby ten udział wziąć ale o zaproszeniu owych nikt nie pomyślał ani się o zaproszenie nie zatroszczył. Po czym dochodzimy do ostatniej części, która zrobiła na mnie największe wrażenie czyli tej o więźniach. O ile dotąd Sworzeń pokazał niebywałą klasę i talent reporterski o tyle w części o więźniach wspiął się jeszcze wyżej. Jest dużo bardziej subtelniejszy, wyważony, nie popada w patos, ckliwość i egzaltację, nie wyolbrzymia i nie popada w skrajności.
Włos na głowie jeży skala procederu czyli budowy kanału na polecenie Stalina. Kanału mającego wychwalać potęgę, zalety i zdolności Związku Radzieckiego. Przedsięwzięcia wręcz niemożliwego, którego miano dokonać w 20 miesięcy jak najtańszym kosztem. A kosztem tym była niewolnicza praca tysięcy ludzi skazanych na łagry i roboty przymusowe. W tym tysięcy, którzy tego po prostu nie przeżyło.
Bez dwóch zdań jedna z najlepszych książek ostatnich lat jakie czytałem. Jej się nie czyta, ją się wręcz zachłannie pochłania, autor wciąga od pierwszych stron a efekt jaki osiągnął „Czarną ikoną” dosłownie poraża i zachwyca.
Napisać o „Czarnej ikonie”, że jest iście monumentalna to jakby nic nie napisać. Napisać o jej autorze, że wykonał kawał naprawdę znakomitej i imponującej roboty nie oddaje w pełni skali jego osiągnięcia. Ale tak z „Czarną ikoną” Marian Sworzenia jest – to naprawdę monumentalna książka a ogrom pracy autora wgniata czytelnika w fotel.
Pomimo, że głównym wątkiem „Czarnej...
2019-10-24
Już po kilku stronach czytania książki Marioli Kruszewskiej zapragnąłem „rozwlec” w czasie jej czytanie i dawkować ją sobie bowiem jasne było, że trafiłem na naprawdę znakomitą literaturę. Z rozwlekania nic nie wyszło bowiem nie wiadomo kiedy i pochłonąłem „Czereśnie będą dziczeć” w dwie godziny. O tej książce śmiało można stwierdzić „mała wielka książka” bo na pozór zwyczajny zbiór opowiadań okazał się jedną z najbardziej zaskakujących lektur ostatnich lat.
Ów zbiór opowiadań to historie przeplatające się ze sobą w różny sposób, czasem zaskakujący, czasem niespodziewany, czasem oczywisty. Historie ludzi w różnych sytuacjach, miejscach, wydarzeniach. Opowieści o ludziach walczących o byt czy to w czasach wojny i okupacji, historie przesiedleńców, historie ludzi, którzy nagle znaleźli się w nieszczęśliwym położeniu. To przede wszystkim jednak historie o ludziach szukających miejsca na tym świecie, którym los rzuca kłody pod nogi i wystawia na próbę a którzy po prostu próbują się gdzieś zakorzenić i odnaleźć upragniony spokój.
Imponujący jest język i styl Marioli Kruszewskiej. Te pozornie subtelne i delikatne opowiadania tak naprawdę są gęste od emocji i bardzo mocnych wydarzeń. Na szczęście autorka nie ucieka się do tanich chwytów by zagrać na uczuciach czytelnika, nie popada w banał, nie powiela klisz, nie „produkuje” pretensjonalnych formułek, które mają za zadanie rzucić na kolana czytelnika i wycisnąć mu łzy z oczu. Wręcz przeciwnie – autorka pisze w sposób niebanalny, nie ubarwia ale też nie ułagadza, chwilami pisze w sposób oszczędny i surowy a mimo to wydaje się wręcz wyczerpywać temat. Bardzo refleksyjna, szczera, dająca do myślenia literatura, którą gorąco polecam.
To już druga książka po „Zielonym sari” z niewielkiego Wydawnictwa w Podwórku, którą przeczytałem. I chyba nie jest jakoś szeroko znane z tego co się zdążyłem zorientować a szkoda bo wydaje prawdziwe perełki. Życzyłbym sobie i innym, żeby zaczęło do siebie przyciągać rzesze czytelników, bo takie książki jak „Zielone sari” czy „Czereśnie będą dziczeć” to książki po prostu wybitne.
Już po kilku stronach czytania książki Marioli Kruszewskiej zapragnąłem „rozwlec” w czasie jej czytanie i dawkować ją sobie bowiem jasne było, że trafiłem na naprawdę znakomitą literaturę. Z rozwlekania nic nie wyszło bowiem nie wiadomo kiedy i pochłonąłem „Czereśnie będą dziczeć” w dwie godziny. O tej książce śmiało można stwierdzić „mała wielka książka” bo na pozór...
więcej mniej Pokaż mimo toNo co jak co ale tę pozycję musi przeczytać każdy fan Pratchetta i powinien każdy inny miłośnik tego typu literatury - absurdalnej, groteskowej, o niecodziennym poczucie humoru i błyskotliwym dowcipie
No co jak co ale tę pozycję musi przeczytać każdy fan Pratchetta i powinien każdy inny miłośnik tego typu literatury - absurdalnej, groteskowej, o niecodziennym poczucie humoru i błyskotliwym dowcipie
Pokaż mimo to2017-06-14
Książka o dzieciach i niewątpliwie skierowana do młodszych czytelników. Ja sam jako dziecko czytałem „Drobne ustroje” na okrągło. Na przemian z „Dziećmi z Bullerbyn” i „Muminkami”. Na ponowną lekturę teraz, w dorosłym życiu, natchnął mnie serial „Wojna domowa”, który niedawno sobie od pierwszego do ostatniego odcinka odświeżyłem (na marginesie, duet Kwiatkowska – Janowska to po prostu majstersztyk).
Nie jest tajemnicą przecież, że Maria Zientarowa, autorka „Drobnych ustrojów” to też autorka scenariusza do „Wojny domowej”. I nie trzeba było wnikliwie wczuwać się w serial, żeby odnaleźć podobieństwa serialu z książką – chociażby metoda wyrobu domowych konfitur, perypetie z pewnym czarnym pudlem czy narzekania na rozkopaną Warszawę. Było to w obu przypadkach. Pewne sceny z książki obejrzałem w skali jeden do jednego w serialu, sentyment odżył i musiałem wrócić do książki.
„Drobne ustroje” dzieją się w zupełnie innych czasach niż obecnie, jest to czas głębokiego PRLu, ale jest to książka tak urocza i zabawna, że uważam, że dzieciaki powinny ją czytać. A nawet mieć ją jako lekturę, może nie w całości (bo pewne aspekty byłyby zapewne trudne do zrozumienia) ale chociażby fragmentarycznie. Bowiem uważam, że warto by dzieciaki ją znały. Żadne to arcydzieło, nie jest to wybitny przykład literatury dziecięcej. Ale podejrzewam, że podczas lektury mogą bawić się dobrze. Dorośli zresztą też, zwłaszcza ci, którzy wiedzieli i lubią „Wojnę domową”. Bardzo szybko wyłapią ten specyficzny humor autorki.
Książka o dzieciach i niewątpliwie skierowana do młodszych czytelników. Ja sam jako dziecko czytałem „Drobne ustroje” na okrągło. Na przemian z „Dziećmi z Bullerbyn” i „Muminkami”. Na ponowną lekturę teraz, w dorosłym życiu, natchnął mnie serial „Wojna domowa”, który niedawno sobie od pierwszego do ostatniego odcinka odświeżyłem (na marginesie, duet Kwiatkowska – Janowska...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-18
Piszę te swoje opinie o przeczytanych książkach, czasem krótsze, czasem dłuższe, a zdarzają się takie książki, że jedyne co chciałoby się i powinno napisać bądź powiedzieć o nich, to po prostu zwyczajne „WOW”. Proste „wow”, które mieściłoby w sobie wszystko, „wow”, które powinno wystarczyć za wszelkie słowa wypowiedziane pod adresem tej książki i jej autora, „wow”, w którym zawarłby się cały zachwyt jaki się czuje i ten swoisty brak słów by ten zachwyt opisać. Tak się bowiem ma sytuacja w moim przypadku. Skończyłem bowiem lekturę „Drżę o ciebie matadorze” Pedro Lemebela i naprawdę nie wiem co napisać by w pełni oddać to, jak genialną okazała się ta książka.
Można napisać, że to swoista historia miłosna. Ale to nie napisać nic. Można wspomnieć, że to miłość starzejącego się homoseksualisty, w dodatku transwestyty, do młodego mężczyzny, ale to w sumie sugerowałoby jakąś farsę, prześmiewczość tej niełatwej już i tak sytuacji i uczucia skazanego na porażkę, i wywołałoby co najwyżej drwiący uśmieszek. Można by napisać, że to historia uczucia w niełatwych i skomplikowanych czasach ale to byłoby pójściem na łatwiznę, wszak historii takich było wiele. Ale tak właśnie jest, to jest miłosna historia o uczuciu jakim młodego mężczyznę darzył starzejący się transwestyta w niełatwych czasach. W czym zatem tkwi sekret geniuszu autora, który przełożył się na to, że powstała tak znakomita powieść? No właśnie, w czym….
Może w tym, że to niesamowicie szczera opowieść. Niebywale uniwersalna, bowiem takie uczucia to jest coś głębszego, co wykracza poza płeć, wiek, rasę, czy cokolwiek co w jakikolwiek sposób determinuje i określa danego człowieka. Może w tej niebywałej lekkości narracji, która tę skomplikowaną uczuciową relację w tych trudnych czasach (rzecz się dzieje bowiem w Chile, w 1986 roku, w czasach brutalnej dyktatury Pinocheta) odziera zarówno z taniego melodramatyzmu jak i gatunkowej kliszy, łatwo tu bowiem o sztampę, której autor z łatwością jednak unika. Może to też być zasługa niesamowitego poczucia humoru autora, które wręcz niesie narrację od samego początku do końca? Czy też może to kwestia tego specyficznego słownictwa, tak charakterystycznego dla tej (na pierwszy rzut oka wydającej się hermetycznej) grupy homoseksualistów – nierzadko transwestytów – mówiących o sobie per „ona”? Słownictwa pełnego dystansu do siebie, złośliwej i zjadliwej ironii, kpiny i szyderstwa? A może jest to po prostu wypadkowa tych wszystkich elementów, które wszystkie razem składają się na fenomenalną, pełnokrwistą, barwną i zaskakującą powieść?
Dodatkowo, w kontrze do historii głównego bohatera, otrzymujemy fragmenty z Pinochetem, które autor proponuje nam w równie ciekawej formie. Mianowicie poznajemy je z perspektywy znudzonego męża, na co dzień tyrana, despoty i dyktatora, w domowym zaciszu zaś więźnia męczących, jazgotliwych, świdrujący wręcz uszy, niekończących się monologów jego żony. A monologi owe to wręcz majstersztyk i wisienka na torcie tego specyficznego poczucia humoru autora.
Świetna historia, rewelacyjnie opowiedziana, w bardzo ciekawej formie i ciekawym stylu. Wydawnictwo Claroscuro po raz kolejny zabłysnęło wydając coś tak niesamowitego i nie bez powodu jak widać uważam je za jedno z najciekawszych i najlepszych wydawnictw. No i przede wszystkim ogromne gratulacje dla tłumacza – przełożyć na polski tak specyficzny język, swoisty wręcz slang, w posłowiu określanego mianem „hermetycznego języka kobiecych gejów”, z jego wszelkimi niuansami, to bardzo karkołomne przedsięwzięcie. To czego się podjął Tomasz Pindel, tłumacz tejże powieści, było ryzykowne ale za to rezultat jaki osiągnął robi olbrzymie wrażenie.
Bardzo serdecznie polecam. Rzadko zdarza mi się czytać tak świetne powieści.
Piszę te swoje opinie o przeczytanych książkach, czasem krótsze, czasem dłuższe, a zdarzają się takie książki, że jedyne co chciałoby się i powinno napisać bądź powiedzieć o nich, to po prostu zwyczajne „WOW”. Proste „wow”, które mieściłoby w sobie wszystko, „wow”, które powinno wystarczyć za wszelkie słowa wypowiedziane pod adresem tej książki i jej autora, „wow”, w którym...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-27
Uwielbiam takie czytelnicze niespodzianki i zaskoczenia jakim okazała się dla mnie powieść „Dwanaście” Marcina Świetlickiego. Nie miałem bowiem pojęcia żadnego ani o autorze ani o jego twórczości a jedyne co mnie skłoniło do sięgnięcia po cokolwiek pióra Świetlickiego był wywiad z nim w książce „Z niejednej półki” Michała Nogasia. Za punkt honoru wziąłem sobie bowiem przeczytanie chociażby jednej pozycji z długiej listy rozmówców z książki Nogasia, no chyba, że już wcześniej znałem twórczość tychże. Świetlicki był dla mnie jedną wielką niewiadomą. I dosłownie powalił mnie na łopatki.
Trudno mi w ogóle zaklasyfikować tę powieść. Określana jest jako kryminał i uznajmy, że na potrzeby tejże opinii będę się tego trzymał. Aczkolwiek „Dwanaście” wymyka się ramom i schematom bardzo skutecznie. Przede wszystkim sposobem prowadzenia fabuły, która może i zaczyna się jak rasowy kryminał by nagle okazać się wielogatunkową jazdą bez trzymanki. Autor zaskakuje ze strony na stronę a brawura z jaką opowiada historię jest imponująca. Chwilami całość zaczyna przypominać dziwny narkotykowy odlot, trip na pograniczu jawy i snu. Wydarzenia i postaci zmieniają się jak w kalejdoskopie, z zawrotną wręcz prędkością. Wraz z głównym bohaterem i jego wszelakiego autoramentu znajomymi trafiamy w co raz to dziwniejsze miejsca i jesteśmy świadkami co i raz dziwniejszych sytuacji. Trafiamy w podrzędne lokale i speluny, toniemy w oparach alkoholu ale też i absurdu. Bowiem to, co z językiem polskim wyprawia Świetlicki jest co najmniej oszałamiające.
Nie wiem nawet jak nazwać jego styl. Pełen wspomnianego już absurdu, ale też groteski, czarnego humoru, chwilami bardzo złośliwego i bardzo dosadnego. I chociaż chwilami całość niebezpiecznie ociera się o przerysowanie to jednak autor umiejętnie tego unika. Świetlicki jest na przekór konwenansom i schematom ale przy okazji jest w tym naturalny i pełen bezczelnego i szelmowskiego uroku i wdzięku.
Niesamowita powieść i niesamowity autor. Z ogromną przyjemnością sięgnę po dalsze części cyklu.
Uwielbiam takie czytelnicze niespodzianki i zaskoczenia jakim okazała się dla mnie powieść „Dwanaście” Marcina Świetlickiego. Nie miałem bowiem pojęcia żadnego ani o autorze ani o jego twórczości a jedyne co mnie skłoniło do sięgnięcia po cokolwiek pióra Świetlickiego był wywiad z nim w książce „Z niejednej półki” Michała Nogasia. Za punkt honoru wziąłem sobie bowiem...
więcej mniej Pokaż mimo toNajważniejsza książka mojego dzieciństwa i jedna z najważniejszych jakie w życiu czytałem. A czytałem ją tyle razy że prawie znam na pamięć. Arcydzieło literatury dziecięcej, jak dla mnie to powinien istnieć nakaz czytania tej książki przez każde dziecko. Bez dwóch zdań rewelacja
Najważniejsza książka mojego dzieciństwa i jedna z najważniejszych jakie w życiu czytałem. A czytałem ją tyle razy że prawie znam na pamięć. Arcydzieło literatury dziecięcej, jak dla mnie to powinien istnieć nakaz czytania tej książki przez każde dziecko. Bez dwóch zdań rewelacja
Pokaż mimo to2021-02-19
Chociaż Tołstoj jest moim ulubionym pisarzem to czytam go rzadko i to z premedytacją. Dawkuję sobie tę przyjemność. Owszem, zawsze mogę wrócić do jego twórczości ale ta magia pierwszego czytania, to pierwsze wrażenie zdarza się tylko raz niestety.
„Dzieciństwo, lata chłopięce, młodość” to twór niezwykły, składają się na niego powieść autobiograficzne i prawdziwe wspomnienia Lwa Tołstoja. Niestety niepełne ale jednak. Zarówno powieść jak i wspomnienia to wyborna lektura ale dużo bardziej mnie urzekły jednak prawdziwe zdarzenia. Marzy mi się prawdziwa, rzetelna autobiografia Tołstoja, taka z prawdziwego zdarzenia, niestety takowej autor nie popełnił. Mam co prawda jego „Dzienniki” i „Listy” ale to nie to samo.
Wracając do tej konkretnej publikacji to cóż ja, fanatyk twórczości Tołstoja, mogę innego napisać jak to, że jestem zachwycony. Językiem, stylem, swego rodzaju brawurą a także ostrym spojrzeniem na świat. Tołstoj słynął z tego, że był znakomitym obserwatorem społeczeństwa co potem idealnie przekładał na język literatury. Dla mnie to prawdziwa literacka uczta.
Nie muszę zatem dodawać, że polecam
Chociaż Tołstoj jest moim ulubionym pisarzem to czytam go rzadko i to z premedytacją. Dawkuję sobie tę przyjemność. Owszem, zawsze mogę wrócić do jego twórczości ale ta magia pierwszego czytania, to pierwsze wrażenie zdarza się tylko raz niestety.
„Dzieciństwo, lata chłopięce, młodość” to twór niezwykły, składają się na niego powieść autobiograficzne i prawdziwe...
2016-11-15
Jako ogromny miłośnik mitologii, zwłaszcza greckiej, a tuż po niej rzymskiej, bardzo chętnie sięgnąłem po „Eneidę” Wergiliusza. I jestem nią zachwycony, nie wiem czy nie bardziej niż „Odyseją” Homera (bowiem „Iliadę” jak dla mnie to przebić ciężko i to nie tylko ze względu na to jaką zajmuje pozycję w kanonie literackim).
Od razu muszę przyznać, że nie czytałem „Eneidy” w oryginale czyli pisanej wierszem, gdyż sięgnąłem po pisany prozą przekład Wandy Markowskiej. Jako, że Markowską uwielbiam i moim zdaniem jest autorką najlepszych i najciekawszych opracowań mitów greckich jakie czytałem, tym chętniej zabrałem się za czytanie „Eneidy”. I nie zawiodłem się. Rewelacyjna, monumentalna wręcz opowieść w dwunastu księgach, którą w absolutnie fantastyczny sposób napisał Wergiliusz, została przez Markowską przełożona i opracowana w sposób zachwycający. Każdy wers, każde słowo było fantastyczne, zwłaszcza, że wydanie Markowskiej to tłumaczenie pełne, bez żadnych skrótów i oddające tekst dzieła wiersz za wierszem (a przynajmniej jeśli wierzyć słowom przedmowy). Zachwyca przepiękny, bogaty, stylizowany język, zachwyca kompozycja jako całość.
Z klasykami takimi jak Wergiliusz czy Homer jest ten problem, że przez wieki kolejne przekłady i tłumaczenia ich dzieł mogły zawierać przekłamania i błędy, które to potem mogły być powielane przez następnych tłumaczy i interpretatorów. Zdaję sobie z tego sprawę, dlatego nie traktuje wydania Markowskiej jako tej jedynej wiarygodnej wersji tak samo, jak zdaję sobie sprawę, że nie będzie to też nigdy przekład jeden do jednego.
W każdym razie oceniając „Eneidę” czytaną przeze mnie, stwierdzam z pełną premedytacją i świadomością tego co piszę, że jest to absolutne arcydzieło i majstersztyk i powinno się z tym Wergiliusza dziełem zapoznać koniecznie, bez względu na to czy pisanym wierszem czy prozą, ani też bez względu, kto jest autorem przekładu. Bo to są tylko szczegóły, a najważniejsze w przypadku „Eneidy” jest treść i zawarta w niej historia. A ta jest po prostu znakomita.
Jako ogromny miłośnik mitologii, zwłaszcza greckiej, a tuż po niej rzymskiej, bardzo chętnie sięgnąłem po „Eneidę” Wergiliusza. I jestem nią zachwycony, nie wiem czy nie bardziej niż „Odyseją” Homera (bowiem „Iliadę” jak dla mnie to przebić ciężko i to nie tylko ze względu na to jaką zajmuje pozycję w kanonie literackim).
Od razu muszę przyznać, że nie czytałem „Eneidy” w...
Dałem książce maksymalną ocenę ale w sumie na jakiej podstawie i jakim prawem mogę w ogóle oceniać taką historię?
Lektura tej książki niejednokrotnie jeżyła mi włos na głowie, wstrząsała mną i wręcz momentami przerażała. Setki stron historii o piekle na ziemi, o ciągłym strachu, terrorze, niesprawiedliwości, o bezmiarze niesamowitych zbrodni popełnianych dla dobra systemu i kraju.
Sołżenicyn ma niebywały talent. Po mistrzowsku wiedzie nas przez ten ogrom horroru, chwilami pełen absurdu, przybliżając nam krok po kroku zbrodniczą działalność jaką prowadziło w XX wieku ZSRR. Robi to w taki sposób, że pomimo niełatwego tematu nie sposób się oderwać od lektury
.
„Archipelag GUŁag” może i nie należy do najprzyjemniejszych książek, ale uważam, że znać ją warto. Wręcz należy. Na pewno może przerazić, na pewno skłania do przemyśleń. Nie pozostawia obojętnym i jest idealnym przykładem przeczytanego kiedyś zdania, że człowiek najbardziej powinien się obawiać jedynie drugiego człowieka. Bo w końcu – cytując klasyka – to ludzie ludziom zgotowali ten los…
Dałem książce maksymalną ocenę ale w sumie na jakiej podstawie i jakim prawem mogę w ogóle oceniać taką historię?
więcej Pokaż mimo toLektura tej książki niejednokrotnie jeżyła mi włos na głowie, wstrząsała mną i wręcz momentami przerażała. Setki stron historii o piekle na ziemi, o ciągłym strachu, terrorze, niesprawiedliwości, o bezmiarze niesamowitych zbrodni popełnianych dla dobra...