-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
-
ArtykułyMoa Herngren, „Rozwód”: „Czy ten, który odchodzi i jest niewierny, zawsze jest tym złym?”BarbaraDorosz1
-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-08-12
2020-08-29
King jest urodzonym gawędziarzem, nie ma co do tego wątpliwości. Swoje opowieści snuje przez setki stron wcale się nie śpiesząc, wszystko u niego ma swój czas. Można go za to polubić, może też to do niego skutecznie zniechęcić. Ja ten jego gawędziarski styl lubię, na szczęście jego twórczość ma dużo więcej zalet.
„Pod kopułą” zaczyna się jak u Hitchocka – trzęsieniem ziemi a potem jest już tylko lepiej. Małe miasteczko nagle zostaje odcięte od świata poprzez pojawienie się tytułowej kopuły niewiadomego pochodzenia. Nikt nie wie czym jest, kto ją stworzył i – co najgorsze – jak ją usunąć. Jest niewidoczna, nie można jej przejść, niczego nie przepuszcza, co najwyżej powietrze a i to w skąpych ilościach. Mała społeczność miasteczka Chester’s Mill (tak bowiem nazywa się miejsce pod kopułą) nagle zostaje postawiona w skrajnie niecodziennej sytuacji. Ludzie zostają odcięci od świata, zdani wyłącznie na siebie, skazani na izolację, której nie potrafią zrozumieć, wytłumaczyć ani ocenić ile potrwa. Do głosu zaczynają dochodzić najgorsze instynkty i wychodzić na wierzch najgorsze cechy ludzi. Zaczyna się walka o przetrwanie i jest to dosłownie walka na śmierć i życie.
Jak dla mnie świetna powieść, jest tu wszystko to co lubię u Kinga – ciekawy pomysł, świetnie poprowadzona fabuła, ciekawi bohaterowie i niesamowity klimat – przejmujące poczucie beznadziei i izolacji, paranoja, panika, walka z czasem a do tego szczypta czegoś paranormalnego. Zakończenie ciut przewidywalne ale mimo wszystko lektura nad wyraz udana.
Ze swojej strony bardzo polecam.
King jest urodzonym gawędziarzem, nie ma co do tego wątpliwości. Swoje opowieści snuje przez setki stron wcale się nie śpiesząc, wszystko u niego ma swój czas. Można go za to polubić, może też to do niego skutecznie zniechęcić. Ja ten jego gawędziarski styl lubię, na szczęście jego twórczość ma dużo więcej zalet.
„Pod kopułą” zaczyna się jak u Hitchocka – trzęsieniem ziemi...
2021-11-13
To już któryś z kolei zbiór opowiadań Kinga, który przeczytałem. Wrażenie na mnie zrobił ledwie ledwie letnie. Co znamienne, kilka dni temu przeczytałem zbiór opowiadań Joe Hilla, syna Stephena Kinga, który to zbiór zachwycił mnie niesamowicie. Czy to znak, że tata King może już powoli schodzić ze sceny? Pod względem opowiadań, tych ostatnich rzecz jasna, jak najbardziej, bo w powieściach King ciągle nie ma sobie równych. No ale do brzegu…
„Jest krew” to cztery opowiadania, które proponuje nam King. Z jego opowiadaniami jest jak z rosyjską ruletką, czasem niewypał, czasem strzeli. Z mojej perspektywy zawsze to było więcej niewypałów niż wystrzałów i nic na to nie poradzę. Jego krótkie formy w większości były nudne i nieciekawe. Jakie to przykre, że „Jest krew” okazało się co najwyżej kapiszonem a nie solidnym fajerwerkiem… Nadzieje bowiem pokładałem wielkie…
1. Telefon pana Harrigana – rozwijało się ciekawie ale rozczarowało zakończenie i wątek z tytułowym telefonem. Miało być groźnie i strasznie, wyszła mało klimatyczna historyjka rodem z „Czy boisz się ciemności?”
2. Życie Chucka – Doceniam pomysł, formę ale nie wykonanie. Początek wręcz znakomity (III akt, przedstawiony jako pierwszy), czyta się z wypiekami na twarzy ale pozostałe dwa akty gwałtownie wyhamowują czytelnika. Są nieciekawe i wręcz sprawiają wrażenie niedopracowanych. Szkoda, bo potencjał był ogromny…
3. Jest krew – starzy dobrzy znajomi z trylogii „Pan Mercedes” niestety bez ś.p. Billa Hodgesa. Żałuję jedynie, że nie przeczytałem najpierw powieści Kinga „Outsider”, z którą „Jest krew” jest związane ale nie miałem o tym pojęcia. A samo opowiadanie? Ciekawe ale niestety bardzo schematyczne. Schemat ten znam doskonale ze wspomnianej już trylogii i podejrzewam, że w „Outsiderze” dostanę dokładnie taki sam…
4. Szczur – dość przewrotna opowieść. Niespełniony pisarz doznaje olśnienia i zaczyna pisać powieść, którą odbiera jako „powieść życia”. Czuje, że to jest to. Olśnienie nagle zaczyna słabnąć i bohater – pisarz zawiera specyficzny pakt z diabłem. Z tym, że w opowiadaniu diabeł przybiera postać tytułowego szczura. King prowadzi fabułę na tyle sprytnie, że podaje wątpliwości fakt czy bohaterowi zdarzyło się to naprawdę czy to tylko był majak, ułuda, wytwór wyobraźni… Tak na marginesie, sam fakt użycia szczura uważam za jak najbardziej zrozumiały i na miejscu, sam mam trzy szczury i uważam, że to mega inteligentne zwierzęta 😉
Podsumowując – bardzo średni zbiór. Czy polecam? Niekoniecznie, co najwyżej fanom a i tak bym się mocno zastanowił czy warto.
To już któryś z kolei zbiór opowiadań Kinga, który przeczytałem. Wrażenie na mnie zrobił ledwie ledwie letnie. Co znamienne, kilka dni temu przeczytałem zbiór opowiadań Joe Hilla, syna Stephena Kinga, który to zbiór zachwycił mnie niesamowicie. Czy to znak, że tata King może już powoli schodzić ze sceny? Pod względem opowiadań, tych ostatnich rzecz jasna, jak najbardziej,...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-11-08
Byłoby to bardzo krzywdzące i niesprawiedliwe gdybym twórczość Joe Hilla oceniał przez pryzmat dokonań jego sławnego ojca ale nic na to nie poradzę, że takie porównania same przychodzą do głowy. Nie da się jednak nie zauważyć, że Stephen King odniósł gigantyczny wpływ na twórczość syna, co dało się zauważyć podczas lektury „Gazu do dechy”. Niemniej jednak postaram się mimo wszystko być obiektywnym.
„Gaz do dechy” to bardzo dobry zbiór opowiadań, trzyma naprawdę wysoki poziom. Owszem, były trzy takie, które uznałem za przeciętne czyli „Mroczna karuzela”, „Nad srebrzysta wodą jeziora Champlain” i „Spóźnialscy” (pierwsze może i upiorne ale takie trochę przewidywalne i naiwne, drugie i trzecie po prostu nudne) ale za to pozostałe to czysta przyjemność z czytania. Tytułowe „Gaz do dechy” oceniam z nich najsłabiej (pomimo, że bardzo dobre, trzyma w napięciu) ale w porównaniu do tych trzech wymienionych wcześniej to jest między nimi olbrzymia przepaść. Dalej jest już tylko lepiej. Jest klimatycznie, niepokojąco i upiornie („Jesteś dla mnie najważniejsza”, „Kciuki”, „Jesteście wolni”, „W wysokiej trawie”), chwilami jest absurdalnie i groteskowo, wręcz makabrycznie („Stacja Wolverton”, „Tweety z cyrku umarłych”), czasem jawa miesza się ze snem, a wręcz koszmarem („Chryzantemamy”). Zdarza się też coś w zaskakującej formie („Diabeł na schodach”) czy też ukoronowanie wszystkiego co wymieniłem czyli opowiadanie, które zawiera wszystko to co wymieniłem wcześniej, najlepsze z całego zbioru czyli „Faun” – jak dla mnie absolutny majstersztyk.
Tak, dużo Stephena Kinga w Joe Hillu. Ale to też zupełnie inna jakość, Hill nie kopiuje bowiem ojca, nie próbuje się na nim wzorować aczkolwiek jeśli chodzi o gatunek literacki, którym się para, o klimaty, w których tworzy to daleko od ojca nie uciekł. Robi to jednak po swojemu, co widać było podczas lektury. Jedyne momenty w których Hill zbliża się do ojca to tak naprawdę dwa opowiadania, które napisali wspólnie czyli „Gaz do dechy” i „W wysokiej trawie” i tutaj niestety muszę się przyczepić – zupełnie „nie widzę” w nich Hilla. Dla mnie te dwa opowiadania to Stephen King w najczystszej postaci.
Co nie zmienia faktu, że jestem z tego zbioru bardzo zadowolony i bardzo polecam.
Byłoby to bardzo krzywdzące i niesprawiedliwe gdybym twórczość Joe Hilla oceniał przez pryzmat dokonań jego sławnego ojca ale nic na to nie poradzę, że takie porównania same przychodzą do głowy. Nie da się jednak nie zauważyć, że Stephen King odniósł gigantyczny wpływ na twórczość syna, co dało się zauważyć podczas lektury „Gazu do dechy”. Niemniej jednak postaram się mimo...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-11-02
Po przeczytaniu opisu na okładce zacząłem się obawiać czy „Uniesienie” nie będzie przypadkiem powtórką z rozrywki a mianowicie z „Chudszego”. Na szczęście szybko się okazało, że nie. Równie szybko się tę książkę przeczytało bo była zaskakująco krótka jak na Kinga. Autor przyzwyczaił mnie do rozbudowanych, wielowątkowych konstrukcji, które w swój nieśpieszny i gawędziarski sposób snuł nierzadko na setkach stron. W „Uniesieniu” mamy do czynienia bardziej z formą jaką znamy z jego opowiadań.
King bierze na tapet to, do czego już nas zdążył przyzwyczaić. Historię zwykłego człowieka, który staje nagle w obliczu czegoś niewytłumaczalnego, paranormalnego wręcz, czegoś czego się nie da tak po prostu objąć rozumem. Scott, główny bohater, zdaje sobie pewnego dnia sprawę, że robi się coraz lżejszy nie zmieniając się w ogóle fizycznie. Codziennie waga pokazuje mniej a on niezmiennie wygląda tak samo. Bez względu na to czy wchodzi na wagę nagi i bez niczego czy w ubraniu z wypchanymi kieszeniami lub hantlami w ręku. Waga bowiem nie dostrzega żadnego innego ciężaru jak tylko ten stale się zmniejszający Scotta. Zaczynamy z bohaterem obserwować ten na swój sposób fascynujący wyścig z czasem.
Równolegle autor prowadzi wątek obyczajowy jakim jest próba nawiązania poprawnych stosunków z dwoma nowymi sąsiadkami, z których jedna jest – a jakże – wrogo nastawiona co do Scotta. Koniec końców wątek ten okazuje się troszkę za bardzo moralizatorski, pokazujący czytelnikowi, że pozory mylą a nietolerancja do niczego dobrego nie prowadzi ale wątek z utratą wagi całkowicie go rekompensuje.
Całkiem udana powiastka. W sumie to się nawet cieszę, że nie jest dłuższa, było ryzyko „przegadania” historii. A tak jest naprawdę ciekawie. Chociaż, w przypadku autora nic nie jest do końca pewne, bo czyż zakończenie nie jest takie wcale do końca domknięte? King pozostawił lekko uchyloną furtkę i mnóstwo domysłów. Bo czy to naprawdę był koniec historii Scotta? Szczerze mówiąc wcale bym się nie zdziwił gdyby autor wrócił kiedyś do tej historii.
Polecam.
Po przeczytaniu opisu na okładce zacząłem się obawiać czy „Uniesienie” nie będzie przypadkiem powtórką z rozrywki a mianowicie z „Chudszego”. Na szczęście szybko się okazało, że nie. Równie szybko się tę książkę przeczytało bo była zaskakująco krótka jak na Kinga. Autor przyzwyczaił mnie do rozbudowanych, wielowątkowych konstrukcji, które w swój nieśpieszny i gawędziarski...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-03
„Koniec warty” jest zwieńczeniem trylogii o Panu Mercedesie i to zwieńczeniem rewelacyjnym, King bowiem nie obniżył lotów ale wręcz wzbogacił swój cykl. Dwa pierwsze tomy bowiem to „rasowe” powieści kryminalne, trzeci tom natomiast to King jakiego już znamy i jakiego czytało się niejednokrotnie – czyli oprócz tajemnicy, grozy, napięcia dochodzą jeszcze tak lubiane przez niego wątki nadprzyrodzone i parapsychologiczne zdolności.
Koniec drugiego tomu czyli „Znalezione nie kradzione” w zasadzie zasugerował o czym będzie „Koniec warty”. Ale ani przez chwilę nawet nie przypuszczałem jak potoczy się fabuła. A sposób w jaki poprowadził ją King zaskakuje, wciąga i nie pozwala się oderwać. Co prawda i miejsce akcji jest to samo i bohaterowie też ci sami ale to co się wokół nich zaczyna się dziać przerasta ludzkie pojęcie. Autor bowiem funduje nam swoisty rollercoaster jeśli chodzi o wydarzenia w powieści. Nie chcę zbytnio się rozwodzić na ten temat bo tu bardzo łatwo o spoiler, niemniej akcja jest naprawdę porywająca.
Zakończenie przewidywalne co się rozumie samo przez się po lekturze dwóch poprzednich tomach. Nie byłem zatem przesadnie zaskoczony. Właściwie wcale. Ale to w jaki sposób King prowadził, kluczył, mylił wątki i tropy po drodze do tego zakończenia to już inna sprawa.
Trzeci tom trzyma bardzo wysoki poziom pozostałych tomów. Ze swojej strony bardzo polecam.
„Koniec warty” jest zwieńczeniem trylogii o Panu Mercedesie i to zwieńczeniem rewelacyjnym, King bowiem nie obniżył lotów ale wręcz wzbogacił swój cykl. Dwa pierwsze tomy bowiem to „rasowe” powieści kryminalne, trzeci tom natomiast to King jakiego już znamy i jakiego czytało się niejednokrotnie – czyli oprócz tajemnicy, grozy, napięcia dochodzą jeszcze tak lubiane przez...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-30
Minęło ładnych parę ładnych lat zanim zabrałem się za kontynuację „Pana Mercedesa”, musiałem go sobie odświeżyć bo pamiętałem po łebkach. I przyznać muszę, że „Znalezione nie kradzione” podoba mi się dużo bardziej.
Jak tak pomyślę to choćbym chciał to nie mam się do czego doczepić. To jest taki King jakiego lubię najbardziej. Jest (prawie) nieprzewidywalnie, jest napięcie i klimat, jest ciekawa fabuła i świetnie skonstruowane postaci. Ciekawie wypada postać Petera Saubersa, jednego z głównych bohaterów. King stworzył naprawdę intrygującą i niejednoznaczną postać. Na plus zasługuje też miła zmiana jaka zaszła w Billu Hodgesie. W części pierwszej zdarzały mu się niechlubne momenty w których powiedzieć, że był niesympatyczny to nic nie powiedzieć. Drugi plan również nie zawodzi.
Akcja jest wartka i płynna, książka wciągnęła mnie nie wiadomo kiedy, czytało się to naprawdę świetnie. No i ta troszeczkę zaskakująca końcówka, którą King mruga do czytelnika sugerując, że w następnym tomie będzie troszeczkę paranormalnie.
„Koniec warty” mam zamiar przeczytać jak najszybciej się da, nie będę czekał kolejnych kilku lat. A „Znalezione nie kradzione” rzecz jasna polecam.
Minęło ładnych parę ładnych lat zanim zabrałem się za kontynuację „Pana Mercedesa”, musiałem go sobie odświeżyć bo pamiętałem po łebkach. I przyznać muszę, że „Znalezione nie kradzione” podoba mi się dużo bardziej.
Jak tak pomyślę to choćbym chciał to nie mam się do czego doczepić. To jest taki King jakiego lubię najbardziej. Jest (prawie) nieprzewidywalnie, jest napięcie...
2014-11-14
Zaskakuje mnie ogrom miażdżących i krytycznych uwag i opinii o tej książce. Owszem, to nie jest King w wydaniu do jakiego nas przez te kilka dekad pisania przyzwyczaił, ale czy autor nie może czasem odejść od utartego schematu albo od konwencji do jakiej przyzwyczaił zarówno siebie jak i czytelników?
Może i jest to debiut Kinga w gatunku powieści detektywistycznej - jak to wszem i wobec, wielgachną czcionką na okładce, ogłasza wydawca. Gatunek gatunkiem, ale całość sama w sobie jest typowo "kingowa". Znowu niepokojący klimat, znowu dreszczyk emocji, znowu ludzie z problemami, które mają zasadniczy wpływ na akcję. I znowu King mrugając złowieszczo jednym okiem z książki oznajmia czytelnikowi, że najgorszym potworem dla człowieka jest drugi człowiek i jego mroczna natura.
Forma opowieści nie powala na łopatki bo jest standardowo - zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem mamy wyścig z czasem. Ten zły kombinuje jak tu jeszcze więcej złego zrobić (chociaż chwilami ma przebłyski tego dobrego). Ten dobry (dla odmiany chwilami robiący antypatyczne wrażenie prostaka chociaż nim nie jest, bo w końcu to ten dobry i koniec końców burakiem być nie może, co by ludzie powiedzieli przecież) porusza niebo i ziemię, działając najpierw w pojedynkę a potem w towarzystwie genialnego nastolatka i równie genialnej aczkolwiek jednak psychicznie chorej kobiety. Zakończenie wyłazi z treści samo z siebie już w połowie książki.
Aczkolwiek pomimo schematyczności i oklepanej formy książka wciąga, czyta się dobrze, bawiłem się nieźle podczas czytania.
Zaskakuje mnie ogrom miażdżących i krytycznych uwag i opinii o tej książce. Owszem, to nie jest King w wydaniu do jakiego nas przez te kilka dekad pisania przyzwyczaił, ale czy autor nie może czasem odejść od utartego schematu albo od konwencji do jakiej przyzwyczaił zarówno siebie jak i czytelników?
Może i jest to debiut Kinga w gatunku powieści detektywistycznej - jak to...
2021-01-17
Uwielbiam Stephena Kinga, zarówno e długich jak i krótkich formach. Z krótkimi formami to różnie bywało i niestety nie mam za dużo dobrego do powiedzenia na temat zbioru opowiadań „Serca Atlantydów”. Bowiem podczas lektury nudziłem się i to bardzo.
A zaczęło się świetnie opowiadaniem „Mali ludzie w żółtych płaszczach”. I pomimo tego, że ściśle nawiązuje do cyklu „Mroczna wieża” którego nie czytałem to okazało się ciekawe i bardzo klimatyczne. Szkoda tylko, że pozostałe opowiadania okazały się nudne i jałowe. Pomimo zazębiającej się fabuły (kolejne opowiadania dotyczą się znanych już z pierwszego opowiadania) całość jest mało wciągająca. Zwłaszcza tytułowe opowiadanie czyli „Serca Atlantydów”.
Niestety, było nudnie, mało ciekawie i muszę to uznać za stratę czasu. Jak dla mnie to najgorszy zbiór opowiadań Kinga jaki czytałem. Nie polecam
Uwielbiam Stephena Kinga, zarówno e długich jak i krótkich formach. Z krótkimi formami to różnie bywało i niestety nie mam za dużo dobrego do powiedzenia na temat zbioru opowiadań „Serca Atlantydów”. Bowiem podczas lektury nudziłem się i to bardzo.
A zaczęło się świetnie opowiadaniem „Mali ludzie w żółtych płaszczach”. I pomimo tego, że ściśle nawiązuje do cyklu „Mroczna...
I takiego Kinga właśnie lubię, takiego, jakiego dostałem w „Komórce”. Tylko on z właściwym sobie wdziękiem potrafi rozpocząć akcję od totalnego trzęsienia ziemi by potem podkręcić atmosferę jeszcze bardziej. I tylko on tak spektakularnie potrafi wykończyć w jednej chwili niemalże cały świat (by wspomnieć tu o legendarnym już „Bastionie”). Tym razem King wykończył ludzkość za pomocą telefonu komórkowego a robi to w sposób zaskakujący.
Jest tu wszystko to, co uwielbiam w jego powieściach. Niesamowity klimat grozy, napięcie, które trzyma od początku do końca, ciekawie skonstruowaną fabułę no i zaskakujący pomysł. King po raz kolejny dosłownie „rozwalił” cały świat i cały dotychczasowy porządek jaki w nim panował by przyjrzeć się temu jak poradzi sobie w nim człowiek. Jak się zachowa, jaki się okaże, jaka okaże się jego prawdziwa natura, jaki jest gdy jest postawiony pod ścianą, w chwili absolutnego kryzysu i upadku wszystkiego. A do tego tworzy niezwykle realistyczne tło wydarzeń, w tym przypadku mocno postapokaliptyczne, ale – jak to na Kinga przystało – niepozbawione elementów nie z tego świata, nadprzyrodzonych, dziwnych, obcych. Zazwyczaj wychodzi to autorowi z różnym efektem, tym razem jednak wyszło mu to rewelacyjnie.
Trochę mnie zaskoczyło zakończenie. Cały czas się nad nim zastanawiam. Snuję domysły co było dalej. Jak się potoczyły dalsze losy bohaterów. Autor bowiem zakończył powieść dość zaskakująco i nie ukrywam, że jednak spodziewałem się innego obrotu spraw. Nie żebym był zawiedziony, ale po tak świetnej całości końcówka wypadła jednak troszeczkę blado. Ale nie zmienia to faktu, że bardzo mi się ta powieść podobała.
I takiego Kinga właśnie lubię, takiego, jakiego dostałem w „Komórce”. Tylko on z właściwym sobie wdziękiem potrafi rozpocząć akcję od totalnego trzęsienia ziemi by potem podkręcić atmosferę jeszcze bardziej. I tylko on tak spektakularnie potrafi wykończyć w jednej chwili niemalże cały świat (by wspomnieć tu o legendarnym już „Bastionie”). Tym razem King wykończył ludzkość...
więcej Pokaż mimo to