-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2023-07-18
No co jak co ale tę pozycję musi przeczytać każdy fan Pratchetta i powinien każdy inny miłośnik tego typu literatury - absurdalnej, groteskowej, o niecodziennym poczucie humoru i błyskotliwym dowcipie
No co jak co ale tę pozycję musi przeczytać każdy fan Pratchetta i powinien każdy inny miłośnik tego typu literatury - absurdalnej, groteskowej, o niecodziennym poczucie humoru i błyskotliwym dowcipie
Pokaż mimo to2023-05-28
Z tego co wyczytałem to „Ciemną stronę Słońca” a „Warstwy wszechświata” – czyli kolejno drugą i trzecią książkę Pratchetta – dzieli pięć lat. I to widać. Między tymi powieściami jest bowiem przepaść. „Warstwy wszechświata” są dużo lepiej skonstruowane, bardziej przemyślane i zwyczajnie lepiej napisane. Stylistycznie Pratchett poprawił się niesamowicie i praktycznie nie ma się czego przyczepić. No, prawie nie ma…
Jeśli chodzi o styl i formę to powieść ta przypomina te znane już powieści ze Świata Dysku. Jest to bowiem świetnie skonstruowana mieszanka parodii, groteski, absurdu, solidnie podbudowana inteligentnym i chwilami złośliwym poczuciem humoru. Po raz kolejny imponuje wyobraźnia, błyskotliwość i pomysłowość autora a ponadto przyznać trzeba, że zarówno pomysł jak i wykonanie udało się w tej książce Pratchettowi i to bardzo. No i te postaci – trójka głównych bohaterów, tak bardzo od siebie różnych, że aż niemożliwe jest by cokolwiek im się udało, to po prostu majstersztyk i główny motor napędowy całej powieści. Czyta się to wszystko błyskawicznie, z uśmiechem na ustach, delektując się poczuciem humoru Pratchetta.
Jedynie co mnie trochę rozczarowało to zakończenie. Było co prawda zaskakujące ale szczerze mówiąc po takiej powieści spodziewałem się większych fajerwerków. Nie było złe ale też nie było chyba w pełni godne takiej historii. Co jednak nie zmienia faktu, że bawiłem się wyśmienicie.
Polecam serdecznie.
Z tego co wyczytałem to „Ciemną stronę Słońca” a „Warstwy wszechświata” – czyli kolejno drugą i trzecią książkę Pratchetta – dzieli pięć lat. I to widać. Między tymi powieściami jest bowiem przepaść. „Warstwy wszechświata” są dużo lepiej skonstruowane, bardziej przemyślane i zwyczajnie lepiej napisane. Stylistycznie Pratchett poprawił się niesamowicie i praktycznie nie ma...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-21
Cóż… Nie da się ukryć, że „Ciemna strona Słońca” to dopiero początki pisarskiej drogi Pratchetta. Trudno zatem wymagać, by sięgał już tym szczytom jakie okazał w Świecie Dysku. Jednak nie można pominąć tej powieści, wszak to jego naturalny rozwój jako autora, proces, który dopiero się zaczynał. I chociaż trochę się muszę poczepiać to udało mi się wyłuskać parę zalet.
Przede wszystkim już wtedy, jak i przy debiutanckim „Dywanie”, potrafił zarówno zaskoczyć jak i oczarować wyobraźnią i pomysłowością. To, co przychodziło temu autorowi do głowy a co potem przelewał na papier jest po prostu niesamowite i godne pochwał i braw. Niczym nieskrępowana i bardzo płodna fantazja. Poza tym umiejętność tworzenia bardzo ciekawych postaci, od zawsze jak widać to potrafił. No i coś, czego nie można pominąć i nie wspomnieć gdy mowa o Pratchetc’ie czyli niebanalne i fenomenalne poczucie humoru.
Teraz niestety będzie mniej różowo. Pomijam już to, że jednak dużo lepiej Pratchett’owi wychodziło fantasy niż sciencie – fiction. Aczkolwiek gatunek to sprawa drugorzędna w tym przypadku. Pomysł na historię był świetny, mniej przekonało mnie wykonanie. Początek był dość mętny i zagmatwany, niektóre wątki w trakcie fabuły aż prosiły się o rozwinięcie lub dopracowanie a zakończenie natomiast rozczarowuje potężnie. Nie wiem czym to wszystko było spowodowane – brakiem warsztatu? Czy może faktem, że całość była jednak zbyt krótka by w pełni oddać to co autor chciał przekazać?
Mimo to bawiłem się całkiem dobrze. Nie tak jak przy Świecie Dysku ale jednak.
Cóż… Nie da się ukryć, że „Ciemna strona Słońca” to dopiero początki pisarskiej drogi Pratchetta. Trudno zatem wymagać, by sięgał już tym szczytom jakie okazał w Świecie Dysku. Jednak nie można pominąć tej powieści, wszak to jego naturalny rozwój jako autora, proces, który dopiero się zaczynał. I chociaż trochę się muszę poczepiać to udało mi się wyłuskać parę...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-10
Książka, na którą wystarczy pół godziny. Lekkie, łatwe czytadełko. I chociaż uwielbiam Pratchett'a - wręcz maniakalnie - to uważam, że "Kot w stanie czystym" to nic innego jak zbiór ciekawych i zabawnych tekstów. Owszem, powodują uśmiech, czasem śmiech, ale nic więcej.
Zawiedziony nie jestem, ale szczerze mówiąc to po pomyśle "połączenie kociego charakteru z piórem i wyobraźnią Pratchett'a" spodziewałem się jednak czegoś więcej.
Książka, na którą wystarczy pół godziny. Lekkie, łatwe czytadełko. I chociaż uwielbiam Pratchett'a - wręcz maniakalnie - to uważam, że "Kot w stanie czystym" to nic innego jak zbiór ciekawych i zabawnych tekstów. Owszem, powodują uśmiech, czasem śmiech, ale nic więcej.
Zawiedziony nie jestem, ale szczerze mówiąc to po pomyśle "połączenie kociego charakteru z piórem i...
2023-01-28
Twórczość Pratchetta znam dość porządnie, postanowiłem jednak poznać ją całą i dokładnie i to chronologicznie. Ot, taka fanaberia. Sporo jego książek jeszcze nie czytałem, wiele zatarło się w pamięci więc uznałem, że czas najwyższy by to zrobić. Na pierwszy ogień poszedł zatem debiutancki „Dywan” z tym, że to, co przeczytałem, trochę dalekie było od oryginalnego debiutu o czym w przedmowie wspomina sam autor. Po raz pierwszy „Dywan” opublikowano w 1971 roku i według Pratchetta zawierał tak wiele błędów i niedoskonałości, że wydając go ponownie w 1992 roku (już na fali ogromnej popularności Świata Dysku) doprowadził do kilku zmian i poprawek. I to wydanie przeczytałem, czego odrobinę żałuję, bo wolałbym jednak poznać oryginał. Ale mniejsza z tym. Bawiłem się znakomicie i to się liczy najbardziej.
W „Dywanie” bowiem dostałem takiego Pratchetta jakiego znam i taką historię, jaką w jego wykonaniu uwielbiam. Już sam pomysł by na miejsce akcji wybrać najzwyklejszy dywan, który zamieszkują fantastyczne i wyimaginowane (chociaż czy aby na pewno?) postaci wydał się nad wyraz interesujący. A dalej już było tylko lepiej i ciekawiej. Pratchett bowiem funduje nam wspaniałą powieść przygodową, którą czyta się błyskawicznie bowiem wciąga od pierwszej strony. Jest tu bowiem wszystko to, co tak cenię u autora – lekkość narracji, niesamowicie bujna wyobraźnia i pomysłowość, niebanalna i wymykająca się stereotypom historia no i genialne poczucie humoru. Czyli coś, za co miliony czytelników pokochały Pratchetta. I tym razem jest pod tym względzie bez najmniejszego zarzutu – jest zabawnie, jest ironicznie, jest absurdalnie, jest prześmiewczo. Powieść obfituje w wiele naprawdę zabawnych tekstów ale dialogi to wręcz majstersztyk.
Nie muszę polecać, bo to się rozumie samo przez się. Wspaniała rzecz. Szkoda, że nie poznałem oryginalnej wersji ale pytanie, czy wtedy byłbym równie zachwycony jak teraz?
Twórczość Pratchetta znam dość porządnie, postanowiłem jednak poznać ją całą i dokładnie i to chronologicznie. Ot, taka fanaberia. Sporo jego książek jeszcze nie czytałem, wiele zatarło się w pamięci więc uznałem, że czas najwyższy by to zrobić. Na pierwszy ogień poszedł zatem debiutancki „Dywan” z tym, że to, co przeczytałem, trochę dalekie było od oryginalnego debiutu o...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-05-21
Parę ładnych lat minęło odkąd czytałem cokolwiek Terryego Pratchetta. Powrót do jego twórczości mogę uznać zatem jako spotkanie po latach ze starym, dobrym znajomym. I chociaż „Spryciarz z Londynu” nie jest częścią cyklu Świat Dysku a tłumaczeniem nie zajął się rewelacyjny Piotr Cholewa to i tak bawiłem się świetnie.
100% Pratchetta w Pratchetcie. Wartka i nieprzewidywalna fabuła, genialne poczucie humoru autora, czarne, groteskowe i absurdalne, do tego spora doza sarkazmu i ironii tak właściwych twórczości Pratchetta. Nieustannie zaskakuje mnie jego fantazja i wyobraźnia a przy tym niesamowita pogoda ducha, która zawsze udziela mi się podczas lektury jego powieści. A do tego autor bawi się z czytelnikiem i robi to bardzo inteligentnie. Jest też nieobliczalny w prowadzeniu fabuły. Świetna też jest sceneria akcji czyli wiktoriańska Anglia, konkretnie Londyn z wszelkiego jego ciemnymi zakamarki, szemranym towarzystwem i niepewnością co lub kto nagle wyskoczy ze studzienki kanalizacyjnej.
Bardzo udana powieść, żałuję ogromnie, że tak późno się za nią zabrałem. I tak myślę, że to już czas ponownie przeczytać cały Świat Dysku.
Parę ładnych lat minęło odkąd czytałem cokolwiek Terryego Pratchetta. Powrót do jego twórczości mogę uznać zatem jako spotkanie po latach ze starym, dobrym znajomym. I chociaż „Spryciarz z Londynu” nie jest częścią cyklu Świat Dysku a tłumaczeniem nie zajął się rewelacyjny Piotr Cholewa to i tak bawiłem się świetnie.
100% Pratchetta w Pratchetcie. Wartka i...
Terry Pratchett to bardzo istotna postać w moim czytelniczym życiu. Nie pamiętam już nawet w jakich okolicznościach trafiłem na jego twórczość, pamiętam za to jaki zachwyt budziła we mnie każda kolejna jego powieść jaką czytałem. Zachwyt przerodził się w stałe uwielbienie i dziś śmiało mogę napisać, że jest on jednym z najważniejszych dla mnie autorów. Uwielbiam go za potężną wyobraźnię, talent i poczucie humoru. Jak dziś pamiętam dzień, w którym umarł. Poczułem wtedy, że coś wspaniałego właśnie się skończyło, że odszedł wybitny człowiek.
Ucieszyło mnie to, że światło dzienne ujrzy biografia Pratchett’a. Śmierć niestety pokrzyżowała autorowi plany napisania autobiografii ale na szczęście zanim Pratchett zmarł to jednak zdążył sporo spisać. I zawarte zostało to w „Życiu z przypisami” czyli oficjalnej biografii autora napisanej przez Roba Wilkinsa. Wilkins to postać dość istotna bowiem z Pratchettem związana była duża część jego życia. Zaczął od bycia fanem i miłośnikiem jego talentu, by stać się jego pracownikiem – właściwie agentem – na przyjaźni z nim kończąc. Miał okazję podpatrywać Mistrza w wielu sytuacjach, miał dostęp to jego wspomnień, do jego domu, do jego bliskich, do jego pracy, wręcz do jego życia, którego w pewnym momencie stał się czynnym uczestnikiem.
Wszystko to przekuł w zgrabną – chociaż niepozbawioną wad – biografię. Opisuje jego dzieciństwo, szkołę, miejsca zamieszkania, relacje rodzinne, wchodzenie w dorosłość. Opowiada jego pierwsze czytelnicze przygody i pasję, jaką rozwinął w poznawaniu literatury. Możemy być świadkami jego wycieczek na konwenty i zjazdy fanów fantasy i science fiction. Obserwujemy pierwszą miłość autora, ślub, nowy dom i jego prace, totalnie z literaturą niezwiązane. A jednocześnie cały czas obserwujemy jak tworzył się i rodził „Terry PRatchett pisarz”. Od pierwszych opowiadań wysyłanych do gazet, przez pracę w lokalnej gazecie aż po jego powieści, w tym słynny Świat Dysku. Wilkins odsłania nam to, jak wyglądało miejsce pracy Pratchetta i jak przebiegał jego proces twórczy, co się kłębiło w tym nieprzewidywalnym umyśle i jak powstawały jego powieści. Prowadzi nas przez sukcesy i porażki aż do globalnego sukcesu i niesamowitej popularności jaką zdobył. I w końcu jest obok Pratchetta gdy ten dostał druzgocącą informację o chorobie Alzheimera, tej, która zgasiła gwiazdę pisarza o wiele lat i wiele książek za wcześnie.
Ostatnie rozdziały książki są naprawdę przejmujące, gdyż cieniem kładzie się na nie choroba pisarza. Wilkins nie buduje jednak na tym sensacji, ale mówi o tym wprost i jawnie tak jak za życia robił to sam Pratchett. Nie przekracza jednak granic, nie odsłania zbyt intymnych szczegółów. Nawet sam moment odejścia autora opisuje w sposób ujmujący i wzruszający ale bez epatowania cierpieniem innego człowieka. To bardziej jak przejmujący opis odejścia przyjaciela po długiej chorobie, już nie pracodawcy czy idola – po prostu przyjaciela. W ten sposób Wilkins żegna się z Pratchettem i oddaje mu hołd.
Hołdem można by nazwać całą to biografię. To hołd dla znakomitego pisarza i nad wyraz ciekawego człowieka. Człowieka, którego wyobraźnia nie miała wręcz granic, którego pomysłowość nieodmiennie zaskakiwała, styl zachwycał a poczucie humoru rozbrajało i rozczulało. Jednak widać, że Wilkins nie jest doświadczonym pisarzem. Co innego przepisywanie ze słuchu książek Pratchetta lub ich korekta a co innego napisanie pełnowymiarowej książki. Chwilami widać brak wprawy a sam styl robił się jakiś taki sztuczny, jakby na siłę. Jak gdyby autor chciał coś wyrazić a nie potrafił znaleźć właściwych środków. No a polski wydawca to już się nie popisał, można przegapić przecinek ale przegapić słowa? Wstyd… Ogromnym plusem jest tłumaczenie Piotra Cholewy, który przełożył na polski wiele książek Pratchetta. To bez wątpienia człowiek, który się w ten specyficzny pratchettowy klimat, styl i język wpasował i odnalazł. Nie dziwi fakt, że tłumaczy też jego biografię.
Podsumowując – parę niedociągnięć jest ale naprawdę warto przeczytać „Życie z przypisami”. A już każdy fan Pratchetta wręcz powinien po tę pozycję sięgnąć.
Terry Pratchett to bardzo istotna postać w moim czytelniczym życiu. Nie pamiętam już nawet w jakich okolicznościach trafiłem na jego twórczość, pamiętam za to jaki zachwyt budziła we mnie każda kolejna jego powieść jaką czytałem. Zachwyt przerodził się w stałe uwielbienie i dziś śmiało mogę napisać, że jest on jednym z najważniejszych dla mnie autorów. Uwielbiam go za...
więcej Pokaż mimo to