-
ArtykułyZakładki, a także wszystko, czego jako zakładek używamy. Czym zaznaczasz przeczytane strony książek?Anna Sierant24
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 7 czerwca 2024LubimyCzytać350
-
ArtykułyHistoria jako proces poznania bohatera. Wywiad z Pawłem LeśniakiemMarcin Waincetel1
-
ArtykułyPrzygotuj się na piłkarskie święto! Książki SQN na EURO 2024LubimyCzytać8
Biblioteczka
2024-04-12
2024-03-14
Mamy tu do czynienia z wydawnictwem, jakich przed kilku laty szukał Tomasz Kołodziejczak na łamach „Nowej Fantastyki”, gdy chciał się dowiedzieć, co myślą niemieccy fantaści o sobie samych i ich kraju: „Kandydat” opisuje Niemcy roku 2041, czyli równo dwadzieścia lat po pandemii Covid-19 i w samym środku walki ze skutkami wywołanych przez człowieka zmian klimatycznych globu. Krótko mówiąc: chodzi o stworzenie nowej, populistycznej partii i wykreowanie kandydata do urzędu niemieckiego kanclerza, który miałby realną szansę na wygranie następnych wyborów.
Książka należy oczywiście do nurtu fantastyki politycznej, bądź socjologicznej, silnie osadzonej w realiach RFN. Meier opowiada wprawdzie o Niemczech przyszłości, ale, tak naprawdę, obserwuje socjalno-polityczną rzeczywistość kraju. „Kandydat” to jasno czytelny głos naukowca, który był naocznym świadkiem powstania partii Alternatywa dla Niemiec i dojścia do władzy Donalda Trumpa przy pomocy rosyjskich hakerów oraz „fake newsów”. Który widział protesty przeciwko obostrzeniom wolności osobistej podczas pandemicznego lockdownu, gdy ulicami niemieckich miast maszerowali ramię w ramię zwolennicy teorii spiskowych, neofaszyści, nostalgicy reżimu byłej NRD i antyszczepionkowcy.
Więcej o autorze i książce tutaj:
https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=34879
Mamy tu do czynienia z wydawnictwem, jakich przed kilku laty szukał Tomasz Kołodziejczak na łamach „Nowej Fantastyki”, gdy chciał się dowiedzieć, co myślą niemieccy fantaści o sobie samych i ich kraju: „Kandydat” opisuje Niemcy roku 2041, czyli równo dwadzieścia lat po pandemii Covid-19 i w samym środku walki ze skutkami wywołanych przez człowieka zmian klimatycznych globu....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Drugi tom antologii niemieckiego komiksu science fiction. Zawiera kilka krótszych opowieści o różnorodnej tematyce (od space opery po inner space). W sekcji humorystycznej ponownie dostaje się prezydentowi Trumpowi, który jako złowrogi First Dotru (nie mylić z Count Dooku) uprowadził słynną aktywistkę ochrony kosmosu, Gretę Thunfisch.
Znajdzie się tu sporo różnych stylów (od czarno-białych plansz do akwareli). Okładka tomu zdobyła nagrodę im. K. Lasswitza, czyli niemieckiego Zajdla.
Tekstem publicystycznym wydania jest tym razem historia belgijskiego komiksu „Luc Orient“.
Drugi tom antologii niemieckiego komiksu science fiction. Zawiera kilka krótszych opowieści o różnorodnej tematyce (od space opery po inner space). W sekcji humorystycznej ponownie dostaje się prezydentowi Trumpowi, który jako złowrogi First Dotru (nie mylić z Count Dooku) uprowadził słynną aktywistkę ochrony kosmosu, Gretę Thunfisch.
Znajdzie się tu sporo różnych stylów...
2023-07-12
Znakomity przegląd niemieckojęzycznej sf ostatnich lat. Trzy teksty zbioru nominowano do nagród gatunkowych a jeden z nich, "Utopie27" Aiki Miry, zdobył zarówno Nagrodę im. Kurda Lasswitza jak i Niemiecką Nagrodę SF.
Polecam wszystkim, którzy chcą zaznajomić się ze współczesną fantastyką zza Odry a równocześnie prześledzić ciekawy eksperyment wydawniczy.
Znakomity przegląd niemieckojęzycznej sf ostatnich lat. Trzy teksty zbioru nominowano do nagród gatunkowych a jeden z nich, "Utopie27" Aiki Miry, zdobył zarówno Nagrodę im. Kurda Lasswitza jak i Niemiecką Nagrodę SF.
Polecam wszystkim, którzy chcą zaznajomić się ze współczesną fantastyką zza Odry a równocześnie prześledzić ciekawy eksperyment wydawniczy.
Pierwszy tom antologii niemieckiego komiksu science fiction. Zawiera kilka krótszych opowieści o różnorodnej tematyce. Większość z nich raczej nie zaskakuje, ale jest kilka o ciekawym humorze. Dostaje się prezydentowi Trumpowi (zasłużył) i niemieckim neofaszystom (też zasłużyli). Rozpiętość stylistyczna jest również duża: od klasycznej frankobelgijskiej ligne claire poprzez akwarele do secesjonistycznego rysunku á la Aubrey Beardsley.
Pierwszy tom antologii niemieckiego komiksu science fiction. Zawiera kilka krótszych opowieści o różnorodnej tematyce. Większość z nich raczej nie zaskakuje, ale jest kilka o ciekawym humorze. Dostaje się prezydentowi Trumpowi (zasłużył) i niemieckim neofaszystom (też zasłużyli). Rozpiętość stylistyczna jest również duża: od klasycznej frankobelgijskiej ligne claire poprzez...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-05-26
Tym razem wygrywają opowiadania. Publicystyka zdaje mi się trochę na siłę, trochę za bardzo „przepraszająca” po incydencie z Komudą. Wśród artykułów numeru najbardziej utkwiło mi w pamięci przypomnienie o Samuelu R. Delanym (choć autor nie uniknął błędów ortograficznych w nazwisku opisywanego autora). Reszta, cóż, jakoś do mnie nie przemawia.
Opowiadania też jakościowo różne, w większości przynajmniej przyzwoite. Potwierdza się jednak efekt z publicystyki tego numeru: o queerowych twórcach i protagonistach interesująco pisać nie jest łatwo.
Tym razem wygrywają opowiadania. Publicystyka zdaje mi się trochę na siłę, trochę za bardzo „przepraszająca” po incydencie z Komudą. Wśród artykułów numeru najbardziej utkwiło mi w pamięci przypomnienie o Samuelu R. Delanym (choć autor nie uniknął błędów ortograficznych w nazwisku opisywanego autora). Reszta, cóż, jakoś do mnie nie przemawia.
Opowiadania też jakościowo...
2022-12-11
Ciekawa książka, skonstruowana jako opowiedziana w fikcyjnej przyszłości historia ludzkości (future history). Uderza niezwykła mieszanka absolutnie poprawnie przewidzianych wydarzeń (wybuch drugiej wojny światowej jako napaść Niemiec na Polskę, proliferacja konfliktu na cały świat, zastosowanie broni masowej zagłady) oraz wynalazków (łodzie podwodne i samoloty jako nosiciele broni rakietowych, znaczenie lotnictwa w konfliktach zbrojnych) z nieco mętnymi opisami utopicznie szczęśliwego społeczeństwa, które powstało dziesiątki lat po destrukcji starego, opartego na kapitaliźmie i imperialiźmie świata.
Wells podchodzi do tematu całościowo; jego fikcyjna książka historyczna komentuje różne aspekty rozwoju społeczeństwa od lat 40-tych ubiegłego wieku do roku 2106. Nie czyta się tego łatwo. Czytelnik zbyt często jest konfrontowany z pomysłami i zapatrywaniami, które powodują, że futurologia w wykonaniu Wellsa wywołuje podziw – lub zdecydowany sprzeciw (w zależności od poruszanego tematu).
Ze względu na znaczenie dla rozwoju SF Złotego Wieku jest to pozycja obowiązkowa dla zainteresowanego historią gatunku. Dla wszystkich innych czytelników będzie to chyba nużąca lektura.
Ciekawa książka, skonstruowana jako opowiedziana w fikcyjnej przyszłości historia ludzkości (future history). Uderza niezwykła mieszanka absolutnie poprawnie przewidzianych wydarzeń (wybuch drugiej wojny światowej jako napaść Niemiec na Polskę, proliferacja konfliktu na cały świat, zastosowanie broni masowej zagłady) oraz wynalazków (łodzie podwodne i samoloty jako...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-07-27
Świetna zabawa, przemycająca pod płaszczykiem humorystycznej przypowiastki sporą dozę dających dużo do przemyślenia zagadnień. Chodzi o kierunek, w którym podąża rozwój (Czy aby na pewno rozwój? Może raczej degeneracja?) społeczeństw oraz o takowego możliwe efekty we wcale nie tak dalekiej przyszłości.
Książkę czyta się bardzo szybko, autorowi udało się stworzyć godną uwagi satyryczną powieść science fiction bliskiego zasięgu. Marc-Uwe Kling zaprzecza w „QualityLandii” stereotypowi, jakoby to Niemcy nie mieli humoru. Moim faworytem został Mickey, uszkodzony ciężki robot bojowy, cierpiący na PTSD. Jego „kapuuuut!” za każdym razem przypominało mi „I am Groot!” ze „Strażników Galaktyki”.
Świetna zabawa, przemycająca pod płaszczykiem humorystycznej przypowiastki sporą dozę dających dużo do przemyślenia zagadnień. Chodzi o kierunek, w którym podąża rozwój (Czy aby na pewno rozwój? Może raczej degeneracja?) społeczeństw oraz o takowego możliwe efekty we wcale nie tak dalekiej przyszłości.
Książkę czyta się bardzo szybko, autorowi udało się stworzyć godną...
2022-08-13
Dobra, choć nie tak dobra jak pierwszy tom. Kto polubił postaci z QualityLandii i odnajduje się w stylu autora, ten będzie miał uciechę z powrotu Klinga do zwariowanych Niemiec przyszłości.
Dobra, choć nie tak dobra jak pierwszy tom. Kto polubił postaci z QualityLandii i odnajduje się w stylu autora, ten będzie miał uciechę z powrotu Klinga do zwariowanych Niemiec przyszłości.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-07-05
„Siła Trójki” (tak tłumaczenie tytułu) opisuje trójkę przyjaciół (Niemiec, Hindus i Szwed), którzy skonstruowali miotacz promieni i za jego pomocą walczą o utrzymanie pokoju na Ziemi. W walce tej pomagają im wiedza i paranormalne umiejętności Hindusa. Głównym przeciwnikiem Trójki jest Amerykanin obdarzony silnymi zdolnościami hipnotycznymi. Mamy zatem do czynienia z SF o cudownym wynalazku przemieszane z wątkiem superbohaterskim. Całość jawi się dziwnym zlepkiem Dr. Strangelove'a , Iron Mana i współpracującego z nimi Elona Muska.
Pozycja ta ukazała się najpierw w gazetach młodej Republiki Weimarskiej. Dominik zdobył za jej pomocą wielu czytelników i stał się z biegiem lat „prorokiem techniki” oraz „niemieckim Julesem Verne'm”. Niemcom urodzonym w okresie międzywojennym twórczość Dominika była dobrze znana. Niektóre elementy z „Siły Trójki” (mutanci, dążenie do pokojowego zjednoczenia Ziemi) znalazły później zastosowanie w bardzo popularnej serii „Perry Rhodan”, która ukazuje się nieprzerwanie od lat 60-tych ubiegłego wieku.
Pierwsza powieść SF Dominika okazała się zatem tytułem bardzo wpływowym. Jej „zeitgeist” odzwierciedla ówczesny klimat społeczno-polityczny Niemiec: po wygranej Wielkiej Wojnie to alianci są czynnikiem reakcjonistycznym – walczą bezustannie o wpływy, starając się utrzymać swoje kolonie w Trzecim Świecie. USA są rządzone przez bezwzględnego dyktatora, konsekwentnie prowadzącego swój kraj ku następnej wojnie światowej.
W pewnym sensie jest to proroczy tekst, aczkolwiek los nieźle zakpił z Dominika. Zagrożenie dla pokoju światowego wyszło ponownie z jego własnego kraju. Ciekawe, co autor sądził o Hitlerze i jego poczynaniach w latach 40-tych? W Trzeciej Rzeszy wiele jego książek nadal drukowano – a Goebbels gratulował autorowi telegramem z okazji 70-tych urodzin.
Dla mnie „Siła Trójki” to ramotka i lektura raczej nużąca. Wątek miłosny i schematyzm postaci antagonisty to główne słabe strony tej powieści. Rażą również elementy rasistowskie (ujawniające się w scenach z czarnoskórą służącą antagonisty) oraz raczej bezkrytyczne obsadzanie własnej nacji w pozytywnej roli. Nie są to oczywiście jakieś specyficzne dla Niemiec uproszczenia. W końcu zarówno Amerykanie jak i Sowieci wychwalali w literaturze SF swoich astro- i kosmonautów. Jednak pewien niesmak pozostaje.
Facyt: Tylko dla zainteresowanych rozwojem gatunku.
„Siła Trójki” (tak tłumaczenie tytułu) opisuje trójkę przyjaciół (Niemiec, Hindus i Szwed), którzy skonstruowali miotacz promieni i za jego pomocą walczą o utrzymanie pokoju na Ziemi. W walce tej pomagają im wiedza i paranormalne umiejętności Hindusa. Głównym przeciwnikiem Trójki jest Amerykanin obdarzony silnymi zdolnościami hipnotycznymi. Mamy zatem do czynienia z SF o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-05-06
Opowiadania Grundkowskiego z cyklu „Annopolis” to, jak na lata 80-te, fantastyka specyficzna. Nie można jej opisać poprzez proste porównania do twórczości innych autorów – chyba tylko Teodor Parnicki podejmował w jego powieściach historyczno-fantastycznych podobne tematy.
Rafał A. Ziemkiewicz pisał o obu książkach o Annopolis: „Grundkowski w swojej «fantastyce historycznej» znalazł drogę własną, odmienną. Prochu może nie wymyślił, zaimportował go tylko na naszą prowincję. Ale potrafił nabić nim działo i dobrze je wycelować. Mnie to wystarczy.”
Owszem, zgadzam się. Jedynym zarzutem z mojej strony jest brak spójności powiędzy poszczególnymi opowiadaniami tego zbioru. Niby można prześledzić rozwój Annopolis od czasów antycznych po fikcyjny ekwiwalent Wiosny Ludów – jednak tak naprawdę łączy te teksty jedynie kilka wspólnych miejsc i osób. Tematyka poszczególnych opowiadań jest bardzo różnorodna i zmusza czytelnika za każdym razem do męczącego i żmudnego zaakceptowania innych zagadnień, które w danym tekście autor postanowił rozpatrywać. Ziemkiewicz trafnie pisze: „Że Grundkowski nie stara się przyciągnąć czytelnika, to prawda. Nie wysila się na dobrze brzmiące tytuły, używa polszczyzny bardzo literackiej, lecz monotonnej, wszyscy jego bohaterowie posługują się dokładnie takim samym językiem. Ale ma dar konstruowania pełnokrwistych bohaterów i ciekawych fabuł.”
Wszystko to się zgadza. Czasami aż żal było czytać tę książkę, bo z perspektywy naszych czasów wiem, że „Annopolis” nie zdołało przebić się (mimo kilku nagród fandomu) do świadomości szerszego grona czytelników. Grundkowski pozostał autorem hermetycznym, jego opowiadania z alternatywnej historii Europy (?), chociaż w moim mniemaniu najlepsze teksty fantastyczne autora, nigdy nie zdobyły takiej poczytności, na jaką by zasługiwały.
Szkoda to. Tym bardziej, że dołączona do zbioru „Bitwa nad rzeką Icinus” dobitnie pokazuje, jak ciekawie potrafił Grundkowski łączyć wiedzę historyczną z fantastycznymi konfabulacjami – tym tekstem stał się on dla mnie prekursorem Feliksa W. Kresa.
Zbiór „Annopolis” to późna próba przybliżenia tego aspektu twórczości Grundkowskiego. Podejrzewam, że ze względu na specyficzność tekstów będzie to zamiar szczytny, ale mało skuteczny.
Opowiadania Grundkowskiego z cyklu „Annopolis” to, jak na lata 80-te, fantastyka specyficzna. Nie można jej opisać poprzez proste porównania do twórczości innych autorów – chyba tylko Teodor Parnicki podejmował w jego powieściach historyczno-fantastycznych podobne tematy.
Rafał A. Ziemkiewicz pisał o obu książkach o Annopolis: „Grundkowski w swojej «fantastyce...
2021-04-27
Recenzując tę książkę na łamach „Fantastyki”, Joanna Salamończyk nie obawiała się porównań do prozy Borgesa i D'Ormessona, atestując Grundkowskiemu erudycję, inteligencję i dobrą literacką robotę. Oczywiście przy zachowaniu wszelkich potrzebnych proporcji, bo „Annopolis, miasto moich snów” to jednak tylko skromny objętościowo debiut.
Wbrew tytułowi nie chodzi tu o prozę oniryczną. W ramach stworzonej przez Grundkowskiego historii fikcyjnego miasta-państwa jego mieszkańcy działają i interagują jak najbardziej trzeźwo i na jawie. Całość broni się, bo autor umiejętnie konstruuje świat, który bardzo przypomina starożytny Rzym oraz średniowieczną i nowożytną Europę, w których o mały włos moglibyśmy dzisiaj żyć, gdyby historia potoczyła się w kluczowym momencie nieco inaczej. Mamy zatem do czynienia z tworem podgatunku tak zwanych „future history”. Z tą różnicą jednak, że Grundkowski nie wychodzi ze znanej nam rzeczywistości, aby ekstrapolować rozwój przyszły, lecz śledzi pewien alternatywny wariant historii od momentu jego „odgałęzienia” się od znanej nam historii antycznej Europy.
Kto jednak oczekiwałby pełnej dramatyzmu kroniki wydarzeń, ten dozna sporego rozczarowania. W tych kilkunastu opowiadaniach panuje bardzo kameralny nastrój i tylko kilka razy można mieć przy lekturze wrażenie, że obserwuje się Annopolis z typowej dla historyka perspektywy z lotu ptaka. Ten zbiór to raczej mocno niekompletna mozaika lub puzzle, której poszczególne elementy niekoniecznie muszą się zazębiać. A czytelnik, niczym skrupulatny i ostrożny archeolog, musi nieco się napocić, zanim całość zacznie nabierać sensu.
Recenzując tę książkę na łamach „Fantastyki”, Joanna Salamończyk nie obawiała się porównań do prozy Borgesa i D'Ormessona, atestując Grundkowskiemu erudycję, inteligencję i dobrą literacką robotę. Oczywiście przy zachowaniu wszelkich potrzebnych proporcji, bo „Annopolis, miasto moich snów” to jednak tylko skromny objętościowo debiut.
Wbrew tytułowi nie chodzi tu o prozę...
2021-03-02
Ponownie jest to numer, którego publicystyka jest ciekawsza od beletrystyki. W tej pierwszej znalazło się kilka interesujących tekstów. A zatem zacznę od pochwał.
W sieci zostały udostępnione instrukcje do chałupniczej produkcji broni palnej przy pomocy drukarek 3D, twierdzi Marek Starosta. Czyż nie byłby to wspaniały początek dla terrorystycznego thrillera? A jednak to „tylko” prawda, z którą będą musiały zmierzyć się przyszłe pokolenia. Natomiast nieco słabiej, bo bardzo powierzchownie, piszą tym razem Przemysław Pawełek o Batmanie i Witold Vargas o słowiańskiej demonologii. Obu tekstom brakuje miejsca, aby tak na serio rozwinąć temat.
Bardzo zaciekawiły mnie dwa szkice o tematyce filmowej: historia powstania filmu „Szczęki” i artykuł o Rayu Harryhausenie, genialnym twórcy efektów specjalnych. Maciej Bachorski opisuje w pierwszym z tekstów trudne początki bardzo wpływowego obrazu, który będzie w przyszłości być może bardzo surowo oceniany jako film, który przyczynił się to naruszenia równowagi ekologicznej mórz. Natomiast Andrzej Kaczmarczyk przybliża nam bardzo wpływową dla kina fantastycznego postać, której dorobek zasługuje na najwyższe uznanie.
W „Lamusie” Haski i Stachowicza krótko o już dosyć długiej historii pojazdów elektrycznych. Felietony traktują tym razem o cieńkiej powłoczce cywilizacyjnej, pod którą nadal siedzi jaskiniowiec (Kosik), postępach w symulowaniu procesu twórczego przez AI (Watts), fenomenie paradoksu pętli czasowej (Kołodziejczak) oraz o nieodżałowanym Rutgerze Hauerze (Orbitowski). Jest więc różnorodnie i każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie.
Jeśli chodzi o beletrystykę, to muszę przejść, niestety, do negatywnych stron tego numeru. Największym rozczarowaniem był dla mnie „Plan »Basior«” Pawła Wolskiego. Tekst ten sprawia wrażenie konspektu do powieści o alternatywnej historii świata, w którym Polska przegrała wprawdzie kampanię wrześniową, ale dzięki zapobiegliwości odpowiednich organów państwowych wyszła z reszty konfliktu jako mocarstwo. Te opowiadanie jest tak nie na czasie, tak antykwaryczne, jak byliby „Astronauci” Lema w latach 80-tych. Michał Cetnarowski pisze o „Planie...” jako „przykładzie fantastyki kompensacyjnej, mocarstwowej” - i jednak puszcza go na łamach „NF”. Niby w celu uczczenia niedawno zmarłego Ojca Redaktora i jego „Burzy”. Nie kupuję tego.
Ale i autorzy zagraniczni potrafią rozczarować. Andriej Kokoulin, którego „Tomydzieci”, bardzo przypadły mi do gustu, „odkrywa” w „Stacji Raj” motyw pociągu jako środka transportu dla umierających w ich drodze ku zbawieniu. Ponownie mam wrażenie, że otrzymałem tekst anachronistyczny, wnoszący mało nowego do tematu. Końcowy twist mógłby być zawarty w kilkuzdaniowej miniaturce – zamiast tego otrzymujemy scenki rodzajowe z podróży koleją przez Rosję.
Numer ratują teksty krótsze. Ursula K. Le Guin i jej melancholijne opowiadanie o przemijaniu ze świata Ziemiomorza („Blask ognia”). Tomasz Kaczmarek z odjazdowym „Endup'em roku” wyśmiewa kulturę lajkowania w socialmediach oraz kurczową filozofię zaistnienia w nich na chociażby pięć minut. Paulina Łoś natomiast roztacza obraz świata, w którym dziecko na życzenie to już stary i sprawdzony koncept prokreacyny. Takich tekstów nam trzeba!
Ponownie jest to numer, którego publicystyka jest ciekawsza od beletrystyki. W tej pierwszej znalazło się kilka interesujących tekstów. A zatem zacznę od pochwał.
W sieci zostały udostępnione instrukcje do chałupniczej produkcji broni palnej przy pomocy drukarek 3D, twierdzi Marek Starosta. Czyż nie byłby to wspaniały początek dla terrorystycznego thrillera? A jednak to...
2021-02-20
O śmierci Ojca Redaktora dowiedziałem się z LC, więc temat przewodni pożegnania z tą osobowością nie zaskoczył. Forma, jaką wybrała redakcja „NF”, jest w sumie OK – na głębsze analizy znaczenia Macieja Parowskiego dla polskiej fantastyki przyjdzie poczekać. Na razie mamy kilka impresji (z tego najdłuższą pióra Rafała Kosika).
Publicystyka tym razem bez szałowych przyczynków. Jest coś dla fanów autora samurajskiej mangi i polskiej noblistki (wywiady ze Stanem Sakai i Olgą Tokarczuk). Artykuł o kotach w fantastyce stanowczo za krótki (typowa wyliczanka, którą mógłbym wygenerować w kilka sekund googlając). Podobnie, acz może dla wielu jednak bardziej odkrywczo, piszą Witold Vargas o najmniekszych stworzeniach w fantastyce ludowej oraz duet Haska/Stachowicz o początkach telewizji. „Okołodziejczaki” to tym razem również pewna wyliczanka. Może najciekawiej pisze Peter Watts, choć tym razem nie żegna on się z całym naszym światem, lecz tylko z… serialem „Odpowiednik”. A Orbitowski zwraca uwagę na ciekawy film hiszpański o farciarzach bez fartu, czyli nieszczęśliwych szczęściarzach.
Opowiadania oceniam summa summarum na czwórkę. U Polaków tym razem fantastyka religijna Olejniczaka i fantasy debiutantki Pauli Wanarskiej. Pierwszy pisze z rutyną, ale mimo wszystko bez jakiegoś większego zaskoczenia. Coś jak hybryda serialu „Rzym” i historii chrystusowej. A debiutantka potrafi zaintrygować, ale nie jest jeszcze w stanie „wyciągnąć” z pomysłu czegoś więcej niż tylko grubszego szkicu.
Proza zagraniczna to parabola Neila Gaimana (całkiem udana, bo krótka i na temat), fantastyka polityczna Karla Schroedera, wykorzystująca stare systemy gospodarcze plemion kanadyjskich w epoce bitcoina (raczej przewidywalna opowiastka) oraz jednoznacznie najlepszy tekst numeru, czyli koniec świata pod Seattle i na Marsie. Linda Nagata napisała coś, co mogłoby transportować sporo emocji jako film typu „Interstellar”.
O śmierci Ojca Redaktora dowiedziałem się z LC, więc temat przewodni pożegnania z tą osobowością nie zaskoczył. Forma, jaką wybrała redakcja „NF”, jest w sumie OK – na głębsze analizy znaczenia Macieja Parowskiego dla polskiej fantastyki przyjdzie poczekać. Na razie mamy kilka impresji (z tego najdłuższą pióra Rafała Kosika).
Publicystyka tym razem bez szałowych...
2020-10-04
Polscy autorzy fantastyki mają jednak smykałkę do opowieści o Śpiącej Królewnie. Najpierw Sapkowski kazał Wiedźminowi walczyć ze strzygą i zapoczątkował dotychczas największy polski sukces popkulturowy. A kilka lat później Ziemkiewicz „zgarnął” Zajdla za nowelkę, którą rozpoczyna się niniejsza antologia.
Książka ta to ciekawy pomysł na odświerzenie pamięci i przypomnienie sobie najlepszych tekstów science fiction autora. A sama „Śpiąca Królewna” udowadnia dobitnie, że czasami lepiej napisać długie opowiadanie, niż „zgubić się” w krótkiej powieści. Wizja, którą roztacza tu Ziemkiewicz, jest prosta, ale wielce sugestywna: Rosja i Ukraina w chaosie, który powstał po upadku Związku Radzieckiego. Nie ma cara Putina, który trzymałby kraj za mordę – za to mamy co niemiara mafijnych watażków, najemników i innych atamanów, którzy zazdrośnie strzegą swoich wpływów. Jak to u Ziemkiewicza pojawia się równocześnie i zgniła Europa Zachodnia, której nikt nie cierpi, ale w której każdy chciałby być. Schizofreniczne to, ale jakże prawdziwe. Zwłaszcza czytane dzisiaj, gdy co niektórzy plujący na Unię potrafią równocześnie bez zażenowania wyciągać ręce po dotacje.
Polscy autorzy fantastyki mają jednak smykałkę do opowieści o Śpiącej Królewnie. Najpierw Sapkowski kazał Wiedźminowi walczyć ze strzygą i zapoczątkował dotychczas największy polski sukces popkulturowy. A kilka lat później Ziemkiewicz „zgarnął” Zajdla za nowelkę, którą rozpoczyna się niniejsza antologia.
Książka ta to ciekawy pomysł na odświerzenie pamięci i przypomnienie...
2020-10-02
Jestem, jak to autor prawidłowo rozpoznał, „robolem”, uważającym, że „polityka jest wstrętna i brudna, wszyscy politycy kłamią i porządny człowiek winien omijać ją z dala, ograniczając się tylko do ucapienia, co jest.” Jako taki, zdaniem Ziemkiewicza, nie mam prawa do narzekań, że to inni rządzą mną i decydują, którędy droga. Owszem, autor ma tutaj sporo racji, ale czy „Pieprzony los kataryniarza” na tym zyskuje?
Doświadczenia z kariery politycznej Ziemkiewicza miały zapewne duży wpływ na wybór tematu i jego omówienie w tej dziwnie skonstruowanej powieści. Skrótowo mówiąc, chodzi o Polskę niedalekiej (w latach 90-tych) przyszłości, której obywatele, „wciśnięci” między uwarunkowania historyczne i nowo zdobyte postkomunistyczne swobody muszą zdecydować, co z tą nową wolnością począć w życiu codziennym.
Ten czysto polityczny wątek powiązany jest z ciekawą wizją świata zarządzanego przez działającą w zupełnym ukryciu grupę, wykorzystującą istnienie internetu (wtedy temat zupełnie na topie). Jak w wielu powieściach cyberpunkowych, dochodzi tu do bezlitosnego prześcignięcia fikcji przez rzeczywistość: Co jeszcze 25 lat temu brzmiało jak absolutna SF, wywołuje dzisiaj zaledwie ledwo zauważalny uśmieszek politowania. Taki to już los fantastyki bliskiego zasięgu.
Trzecia warstwa „Kataryniarza” zaskoczyła mnie. Ziemkiewicz analizuje postawy nowego pokolenia Polaków. Owych „młodych”, żyjących w ciągłej pogoni za koneksjami, pieniądzem i wpływami, konfrontuje z „dinozaurami”, dla których treści polskiej literatury romantycznej nadal mają jakieś znaczenie, nadal zobowiązują. Autor stawia ciekawe pytania, ma też konkretne odpowiedzi, z którymi można się zgadzać, lub też je odrzucić. Faktem jest, że książka nadal zmusza do zajęcia pozycji i pozostaje, przynajmniej w tej warstwie, nadal aktualna.
Jestem, jak to autor prawidłowo rozpoznał, „robolem”, uważającym, że „polityka jest wstrętna i brudna, wszyscy politycy kłamią i porządny człowiek winien omijać ją z dala, ograniczając się tylko do ucapienia, co jest.” Jako taki, zdaniem Ziemkiewicza, nie mam prawa do narzekań, że to inni rządzą mną i decydują, którędy droga. Owszem, autor ma tutaj sporo racji, ale czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-08-12
Nie powiedziałbym, że ten numer jest słaby – jest inny. Tym razem redakcja postanowiła umieścić w nim teksty niejednoznaczne, podejmujące tematy trudne i wywołujące w dzisiejszych czasach sporo emocji. Dla mnie ta edycja to taka zapowiedź tego „tęczowego numeru” NF, który ma się pojawić jako reakcja na niesławne opowiadanie Jacka Komudy.
Mamy zatem teksty o sztucznych inteligencjach, które służą jako sexboty na pokładzie statku kosmicznego („W stanie nieważkości”), o obcych, wcielających się w ludzką postać i żyjących jako gejowski nauczyciel angielskiego w Chinach („Moje angielskie imię”). Mamy brutalny, dystopijny świat (prawie) bez kobiet („Baba Jagna”) oraz pokręcony Irak przyszłości, w którym wszystko jest jak dawniej – gdyby nie ten cholerny śnieg („Kahramana”). Jest też męska część załogi stacji orbitalnej, która wybiła wszystkie kobiety zespołu („Nieważność”). Są wreszcie teksty niejednoznaczne, trudne do zaklasyfikowania („Gasząc motyle” i „Nie pozwę cię...”). Nie wszystkie opowiadania spotkały się z moją aprobatą, tym nie mniej doceniam chęć zapoznania czytelnika z obrzeżami fantastyki.
O publicystyce powiem tym razem mało, bo też niewiele tekstów przypadło mi do gustu. Zainteresował przynajmniej o wiele za krótki artykuł Marty Sobieckiej o rozdwojeniu jaźni i transhumaniźmie. Poza tym zwróciłem uwagę jedynie na felieton Macieja Parowskiego o „Kapitanie Żbiku”.
Facyt: Numer taki sobie, punktujący raczej beletrystyką niż publicystyką.
Nie powiedziałbym, że ten numer jest słaby – jest inny. Tym razem redakcja postanowiła umieścić w nim teksty niejednoznaczne, podejmujące tematy trudne i wywołujące w dzisiejszych czasach sporo emocji. Dla mnie ta edycja to taka zapowiedź tego „tęczowego numeru” NF, który ma się pojawić jako reakcja na niesławne opowiadanie Jacka Komudy.
Mamy zatem teksty o sztucznych...
2020-05-27
Wyobrażam sobie Adę Palmer jak przygotowywała się do napisania tej książki: przemierzając supermarket pomysłów literatury SF wrzucała do kosza na zakupy przeróżne tła historyczne, zabiegi stylistyczne i figury protagonistów. Od czasu napisania „Micromegasa” sporo tego się nazbierało, więc było z czego wybierać!
Seryjny morderca z sercem w stylu „Dextera”? Super, tego właśnie potrzebuję! Oświeceniowy sposób prowadzenia narracji? Tyż piknie, w końcu na coś musi się ten doktorat przydać, co nie? Rozmaite elementy graficzne w celu przedstawienia dialogów w różnych językach? Dlaczego nie! Kilkustronicowe dialogi po łacinie (częściowo w dwóch różnych wersjach)? Zajefajnie! Tabele? C'est très chic, tego mało kto stosował w beletrystyce! Dziecięcy Kwisatz Haderach? A jakże! Możliwie zagmatwane rozmowy o wszystkim i niczym, mające na celu znużyć czytelnika, aby, broń Boże, nie zmiarkował zbyt szybko, że fabuły w książce jest tyle, co kot napłakał? Ależ oczywiście! Elementy neutralizujące wpływ rodzajów w języku? Jej, ale będę modna (przepraszam: modne)! Przykładów takich można by przytoczyć prawie ad infinitum.
Ta książka to mokry sen naukowca-humanisty w utopijnej tradycji Morusa, Campanelli lub Bacona. I tym samym spore zaskoczenie, bo myślałem, że tego typu literatura skończyła się z wydaniem w roku 1974 „Wydziedziczonych” Ursuli K. Le Guin. I podobnie jak dzieła przytoczonych „utopistów” mamy w przypadku „Do błyskawicy podobne” do czynienia z książką poruszającą bardzo ważne tematy, starającą się pokazać możliwości wyjścia z socjopolitycznego impasu naszych czasów. Z książką fascynującą rozmachem wizji i zasięgiem futurologicznej ekstrapolacji. A równocześnie tak chaotycznie skonstruowaną, że jej narrację porównać można do kakofonicznego jazgotu orkiestry synfonicznej strojącej instrumenty na krótko przed początkiem koncertu.
Patrick Hayden, redaktor Ady Palmer, był podekscytowany myślą, „że znalazł książkę mówiącą o utopii, postępie i bólach towarzyszących rodzeniu się przyszłości, zamiast katastrof i dystopii, które tak bardzo zdominowały współczesną narrację”. Tak, to prawda, postapo króluje i nie jestem z tego powodu bynajmniej w skowronkach. Pewna dawka utopii przyda się fandomowi bez wątpienia. Tylko czy Ada Palmer zdoła zanegować wypowiedź Thomasa Hardy'ego: „Wojna tworzy fascynujące historie, podczas gdy pokój to słaby temat na książkę.”? Cóż, jeszcze mnie nie przekonała, ale następne części cyklu „Terra Ignota” są już w drodze...
Wyobrażam sobie Adę Palmer jak przygotowywała się do napisania tej książki: przemierzając supermarket pomysłów literatury SF wrzucała do kosza na zakupy przeróżne tła historyczne, zabiegi stylistyczne i figury protagonistów. Od czasu napisania „Micromegasa” sporo tego się nazbierało, więc było z czego wybierać!
Seryjny morderca z sercem w stylu „Dextera”? Super, tego...
„After 12,000 Years” Coblentza pojawiła się na rynku trzy lata przed "Nowym wspaniałym światem", czyli epokowym dziełem Aldousa Huxleya. Można spekulować, czy Brytyjczyk czytał „Amazing Stories Quarterly” i w ten sposób zapoznał się z pomysłem Amerykanina na ludzkość dalekiej przyszłości. Stosując zasadę ekonomii myślenia, czyli Brzytwę Ockhama, przyjmuję, że do powstania „Nowego wspaniałego świata” wystarczyły jednak w zupełności rozmowy w kręgu rodziny i znajomych. Podobnie widział sprawę M. D. Mullen, pisząc w 1975 r.: „choć powieść pod pewnymi względami antycypuje «Nowy wspaniały świat», a pod innymi «1984», to słabość stylistyczna czyni ją nieudaną satyrą społeczną, która nie wywołuje ani śmiechu, ani przerażenia – a przynajmniej nie powinna ich wywołać u żadnego wyrafinowanego czytelnika.”
Więcej o autorze i książce tutaj:
https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=34978
„After 12,000 Years” Coblentza pojawiła się na rynku trzy lata przed "Nowym wspaniałym światem", czyli epokowym dziełem Aldousa Huxleya. Można spekulować, czy Brytyjczyk czytał „Amazing Stories Quarterly” i w ten sposób zapoznał się z pomysłem Amerykanina na ludzkość dalekiej przyszłości. Stosując zasadę ekonomii myślenia, czyli Brzytwę Ockhama, przyjmuję, że do powstania...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to