Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , , , ,

Tym razem nie podeszło. Tak to już czasami jest – zwłaszcza, jeśli chodzi o antologie. Dobór komiksów tego wydania (częściowo mamy do czynienia z kontynuacjami historii z poprzednich tomów) odbiega znacząco od mojego gustu. Narzekał nie będę, bo nie mogę przecież wymagać, aby redaktorzy „Cozmicu” za każdym razem trafiali bezbłędnie pod kątem moich upodobań estetyczno-tematycznych.

Tym razem nie podeszło. Tak to już czasami jest – zwłaszcza, jeśli chodzi o antologie. Dobór komiksów tego wydania (częściowo mamy do czynienia z kontynuacjami historii z poprzednich tomów) odbiega znacząco od mojego gustu. Narzekał nie będę, bo nie mogę przecież wymagać, aby redaktorzy „Cozmicu” za każdym razem trafiali bezbłędnie pod kątem moich upodobań...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Komuna upadła, na pierwsze (prawie) wolne wybory przyjdzie jednak jeszcze trochę poczekać. Maciej Parowski publikuje pierwsze wydanie książki, która składa się z jego recenzji książek SF, wywiadów z krytykami i twórcami oraz rozmów, które kierownik działu literatury polskiej w miesięczniku „Fantastyka” przeprowadził od momentu powstania czasopisma.

Czyta się to dzisiaj ze sporą dozą nostalgii – świat poszedł dalej, to, co jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych zdawało się kluczowe dla rozwoju gatunku, szybko się zdezaktualizowało. Dlatego „Czas fantastyki” to przede wszystkim pozycja dla zainteresowanych rozwojem polskiego fandomu i historią jego transformacji z zaledwie tolerowanego nurtu kulturowego w czasach Polski Ludowej w kierunku wolnego ruchu fanowskiego.

Komuna upadła, na pierwsze (prawie) wolne wybory przyjdzie jednak jeszcze trochę poczekać. Maciej Parowski publikuje pierwsze wydanie książki, która składa się z jego recenzji książek SF, wywiadów z krytykami i twórcami oraz rozmów, które kierownik działu literatury polskiej w miesięczniku „Fantastyka” przeprowadził od momentu powstania czasopisma.

Czyta się to dzisiaj ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Autor ciekawej monografii drugiej wojny światowej na Pacyfiku wyrusza, aby poznać w końcu akwen, który opisywał w swoich książkach. Zderzenie z japońską rzeczywistością roku 1975 obfituje dla człowieka z Polski Ludowej w pocieszne z dzisiejszej perspektywy zdarzenia: pierwsze zapoznanie się z drzwiami rozsuwanymi przez fotokomórkę, jedzenie przy pomocy pałeczek, bezszelestnie poruszająca się winda z muzyczką, superszybki pociąg „Shinkansen” – wszystko to miało bez mała sensacyjny i absolutnie egzotyczny charakter.

Flisowski opowiada nie tylko o tytułowej „Sokolicy”, budowanej wtedy w japońskiej stoczni, ale wyrusza również do Hiroshimy i Nagasaki, aby relacjonować ceremonie z „okazji” zniszczenia obu miast przez bomby atomowe przed równo trzydziestu laty. Odwiedza hiroszimskie ground zero i szpital dla ofiar choroby popromiennej w Nagasaki, rozmawia ze śmiertelnie chorymi pacjentami, spotyka się z aktywistami jachtu „Fri”, walczącymi przeciwko testom broni atomowych na Pacyfiku. Na Okinawie ma możność przyjrzenia się polu słynnej bitwy, o której traktuje jedna z jego własnych książek.

Autor ciekawej monografii drugiej wojny światowej na Pacyfiku wyrusza, aby poznać w końcu akwen, który opisywał w swoich książkach. Zderzenie z japońską rzeczywistością roku 1975 obfituje dla człowieka z Polski Ludowej w pocieszne z dzisiejszej perspektywy zdarzenia: pierwsze zapoznanie się z drzwiami rozsuwanymi przez fotokomórkę, jedzenie przy pomocy pałeczek,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pojęcia nie mam, czy i w jakim stopniu obraz postsowieckiej Rosji i byłych republik radzieckich, jaki przedstawia autor w tym zbiorze reportaży, jest prawdziwy. Jeśli jednak prawdziwy jest, to nie wróżył mieszkańcom tego olbrzymiego regionu zbyt dobrze. Od jego ukazania się minęło ponad dziesięć lat – i nic nie wskazuje na to, że Rosjanom udało się jakoś wyjść z komunistycznego marazmu. Mówię o całym narodzie, bo co niektórym jednostkom wiedzie się tam oczywiście całkiem dobrze.

„Biała gorączka” nie jest być może zbyt odkrywcza i nie przekazuje szczególnie sensacyjnych treści. Traktuję ją jako literaturę „ku przestrodze”. Po lekturze zaczynam powoli rozumieć, dlaczego Rosjanom Putin i jego „operacja specjalna” zwisa i powiewa. Są inne, bardziej palące problemy.

Pojęcia nie mam, czy i w jakim stopniu obraz postsowieckiej Rosji i byłych republik radzieckich, jaki przedstawia autor w tym zbiorze reportaży, jest prawdziwy. Jeśli jednak prawdziwy jest, to nie wróżył mieszkańcom tego olbrzymiego regionu zbyt dobrze. Od jego ukazania się minęło ponad dziesięć lat – i nic nie wskazuje na to, że Rosjanom udało się jakoś wyjść z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

„After 12,000 Years” Coblentza pojawiła się na rynku trzy lata przed "Nowym wspaniałym światem", czyli epokowym dziełem Aldousa Huxleya. Można spekulować, czy Brytyjczyk czytał „Amazing Stories Quarterly” i w ten sposób zapoznał się z pomysłem Amerykanina na ludzkość dalekiej przyszłości. Stosując zasadę ekonomii myślenia, czyli Brzytwę Ockhama, przyjmuję, że do powstania „Nowego wspaniałego świata” wystarczyły jednak w zupełności rozmowy w kręgu rodziny i znajomych. Podobnie widział sprawę M. D. Mullen, pisząc w 1975 r.: „choć powieść pod pewnymi względami antycypuje «Nowy wspaniały świat», a pod innymi «1984», to słabość stylistyczna czyni ją nieudaną satyrą społeczną, która nie wywołuje ani śmiechu, ani przerażenia – a przynajmniej nie powinna ich wywołać u żadnego wyrafinowanego czytelnika.”

Więcej o autorze i książce tutaj:
https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=34978

„After 12,000 Years” Coblentza pojawiła się na rynku trzy lata przed "Nowym wspaniałym światem", czyli epokowym dziełem Aldousa Huxleya. Można spekulować, czy Brytyjczyk czytał „Amazing Stories Quarterly” i w ten sposób zapoznał się z pomysłem Amerykanina na ludzkość dalekiej przyszłości. Stosując zasadę ekonomii myślenia, czyli Brzytwę Ockhama, przyjmuję, że do powstania...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Czy jest tam kto? Nauka w poszukiwaniu cywilizacji pozaziemskich Frank Drake, Dava Sobel
Ocena 7,5
Czy jest tam k... Frank Drake, Dava S...

Na półkach: , , , ,

Książka wprawdzie zdezaktualizowana, ale nadal ciekawa. Jest dokumentem opisującym powolną drogę świata naukowców do pełnego uznania poszukiwań obcych inteligencji w kosmosie jako jednego z najważniejszych celów współczesnej (radio)astronomii. Była to kręta i trudna droga – a na jej początku stał m.in. autor i kilku jego znajomych.

Książka wprawdzie zdezaktualizowana, ale nadal ciekawa. Jest dokumentem opisującym powolną drogę świata naukowców do pełnego uznania poszukiwań obcych inteligencji w kosmosie jako jednego z najważniejszych celów współczesnej (radio)astronomii. Była to kręta i trudna droga – a na jej początku stał m.in. autor i kilku jego znajomych.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Mamy rok 2048: Na Księżycu ginie w niewyjaśnionych okolicznościach jedenastu naukowców, los sześciu dalszych osób jest nieznany. Tajemniczy i anonimowy zleceniodawca zatrudnia grupę ludzi oraz posługujących się androidami sztucznych inteligencji w celu wyjaśnienia zagadki i odnalezienia zaginionych na księżycowym Morzu Jasności. Zachętą jest spora nagroda: kto odkryje przyczynę tragicznych zgonów, otrzyma od zleceniodawcy środki do zrealizowania dowolnie wybranego celu życiowego. Bez finansowego limitu, niczym spełnienie marzenia przez wróżkę.

Więcej o autorze i książce tutaj:

https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=34976

Mamy rok 2048: Na Księżycu ginie w niewyjaśnionych okolicznościach jedenastu naukowców, los sześciu dalszych osób jest nieznany. Tajemniczy i anonimowy zleceniodawca zatrudnia grupę ludzi oraz posługujących się androidami sztucznych inteligencji w celu wyjaśnienia zagadki i odnalezienia zaginionych na księżycowym Morzu Jasności. Zachętą jest spora nagroda: kto odkryje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Samotny gliniarz? Zakładnicy? Banda bezwzględnych przestępców? A to wszystko w odciętym od świata zewnętrznego budynku? To brzmi przecież znajomo… A jakże! W tekście pada nawet nawiązanie do Bruce′a Willisa i jego „szklanej pułapki”… Postać głównego protagonisty Simona Kleina i starającego się pomóc mu z zewnątrz policjanta Bernharda Stracka to w dużym stopniu para, jaką wykreował ten amerykański aktor w świetnym duecie z Reginaldem VelJohnsonem, odtwórcą roli sierżanta Ala Powella.

Istnieje jednak pewna znacząca różnica pomiędzy filmem a powieścią: Nanopark to nie firmowy biurowiec, w którym siedzą po godzinach pracy jedynie najbardziej zawzięte korposzczurki. We wnętrzu tej budowli przebywają przede wszystkim rodziny, więc przeżycia nastolatków stają się szybko integralną częścią opowieści. Tym bardziej, że dwoje z nich to dzieci jednej z głównych programistek parku, która ukrywa się przed polującymi na pracowników bandziorami. Jak widać, Hermann czerpie również sporo z takich obrazów, jak „Westworld” i jego serialowe adaptacje.

Więcej o autorze i książce tutaj:

https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=34976

Samotny gliniarz? Zakładnicy? Banda bezwzględnych przestępców? A to wszystko w odciętym od świata zewnętrznego budynku? To brzmi przecież znajomo… A jakże! W tekście pada nawet nawiązanie do Bruce′a Willisa i jego „szklanej pułapki”… Postać głównego protagonisty Simona Kleina i starającego się pomóc mu z zewnątrz policjanta Bernharda Stracka to w dużym stopniu para, jaką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Zaskakująco ciekawa i dobrze napisana książka. Lepecki odwiedził przed prawie wiekiem kraj, który już wtedy odstawał ekonomicznie i rozwojowo od sąsiedniej Argentyny lub Brazylii. Paragwaj był wtedy na dodatek jedynym krajem Ameryki Łacińskiej, w którym używano powszechnie nie języka konkwistadorów, lecz guarani, czyli jednego z idiomów pierwotnych mieszkańców kraju. Zboczywszy z utartego szlaku polskich podróżników tamtych czasów (Fiedler, Korabiewicz), Lepecki zachował dla potomności niezwykle interesujące impresje. Na uwagę zasługuje przede wszystkim podróż odbyta wespół z Diego Komoskim, ukrywającym się w selwie paragwajskim powstańcem polskiego pochodzenia.

Zaskakująco ciekawa i dobrze napisana książka. Lepecki odwiedził przed prawie wiekiem kraj, który już wtedy odstawał ekonomicznie i rozwojowo od sąsiedniej Argentyny lub Brazylii. Paragwaj był wtedy na dodatek jedynym krajem Ameryki Łacińskiej, w którym używano powszechnie nie języka konkwistadorów, lecz guarani, czyli jednego z idiomów pierwotnych mieszkańców kraju....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Mamy tu do czynienia z wydawnictwem, jakich przed kilku laty szukał Tomasz Kołodziejczak na łamach „Nowej Fantastyki”, gdy chciał się dowiedzieć, co myślą niemieccy fantaści o sobie samych i ich kraju: „Kandydat” opisuje Niemcy roku 2041, czyli równo dwadzieścia lat po pandemii Covid-19 i w samym środku walki ze skutkami wywołanych przez człowieka zmian klimatycznych globu. Krótko mówiąc: chodzi o stworzenie nowej, populistycznej partii i wykreowanie kandydata do urzędu niemieckiego kanclerza, który miałby realną szansę na wygranie następnych wyborów.

Książka należy oczywiście do nurtu fantastyki politycznej, bądź socjologicznej, silnie osadzonej w realiach RFN. Meier opowiada wprawdzie o Niemczech przyszłości, ale, tak naprawdę, obserwuje socjalno-polityczną rzeczywistość kraju. „Kandydat” to jasno czytelny głos naukowca, który był naocznym świadkiem powstania partii Alternatywa dla Niemiec i dojścia do władzy Donalda Trumpa przy pomocy rosyjskich hakerów oraz „fake newsów”. Który widział protesty przeciwko obostrzeniom wolności osobistej podczas pandemicznego lockdownu, gdy ulicami niemieckich miast maszerowali ramię w ramię zwolennicy teorii spiskowych, neofaszyści, nostalgicy reżimu byłej NRD i antyszczepionkowcy.

Więcej o autorze i książce tutaj:
https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=34879

Mamy tu do czynienia z wydawnictwem, jakich przed kilku laty szukał Tomasz Kołodziejczak na łamach „Nowej Fantastyki”, gdy chciał się dowiedzieć, co myślą niemieccy fantaści o sobie samych i ich kraju: „Kandydat” opisuje Niemcy roku 2041, czyli równo dwadzieścia lat po pandemii Covid-19 i w samym środku walki ze skutkami wywołanych przez człowieka zmian klimatycznych globu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Protagonistą powieści, a de facto jej antybohaterem, jest Phil, nerd z branży IT niedalekiej przyszłości. Mężczyzna zostaje zwolniony z pracy, snuje się po mieście, próbuje utrzymać kontakt z byłymi kolegami, szuka, raczej niemrawo, nowego zatrudnienia. Dopiero za poradą kochanki ubiega się o pracę w dynamicznym, ale i chaotycznym start-upie, tytułowym „KKK”. Od teraz Phil będzie wspierał walkę ze skutkami zmian klimatu jako admin firmowego intranetu. Już wkrótce w nowej firmie zaczyna dziać się źle: Phil zmuszony zostaje do udowodnienia, że to nie z jego winy ważny eksperyment ekologiczny doprowadził do masowego śnięcia ryb w okolicach wyspy Reunion. Post, pochodząc sam z branży, przedstawia ten nieco senny świat programistów wiarygodnie, bez fajerwerków i nerwowego wstukiwania genialnego kodu w ciągu kilku minut, prezentując równocześnie kilka ciekawych pomysłów na ekologiczne technologie przyszłości.

Więcej o książce tutaj:
https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=34879

Protagonistą powieści, a de facto jej antybohaterem, jest Phil, nerd z branży IT niedalekiej przyszłości. Mężczyzna zostaje zwolniony z pracy, snuje się po mieście, próbuje utrzymać kontakt z byłymi kolegami, szuka, raczej niemrawo, nowego zatrudnienia. Dopiero za poradą kochanki ubiega się o pracę w dynamicznym, ale i chaotycznym start-upie, tytułowym „KKK”. Od teraz Phil...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Autor ponownie (po „Budziszynie 1002-1018”) dobitnie udowadnia, że potrafi przedstawić wczesnośredniowieczną historię regionu między Łabą, Soławą i Odrą jedynie w sposób tendencyjny, który, moim zdaniem, nie przystaje współczesnemu historykowi. Nie rozumiem takiego nastawienia. Historia Słowian połabskich jest tak fascynująca, jak mało znana. Wystarczyło trzymać się faktów i wyraźnie zaznaczyć, gdzie rozpoczyna się spekulacja. Powstałaby, przy zastosowaniu lepszej struktury narracji, niż to ma miejsce tutaj, świetna książka historyczna. Tymczasem autor stosuje zabiegi szarej propagandy, wybielając działania Słowian (w tym i Polaków) a demonizując poczynania Niemców i Duńczyków. Rozpoczyna się to już w warstwie językowej – wystarczy porównać słownictwo użyte przy opisie działań poszczególnych stron. I po co to komu? Czyż kilkusetletnia walka plemion Połabia o niezależność była czymś innym, jak walka plemion śląskich i małopolskich? Ba, równie zacięcie walczyły przecież o wolność plemiona germańskie (np. Sasi i Fryzowie)! Imperia mają to do siebie, że starają się wchłonąć tereny przygraniczne (inaczej nie byłyby imperiami, czyli, jak powiedzielibyśmy dzisiaj: mocarstwami lub global-playerami). Słowianie połabscy przegrali z Niemcami, Duńczykami i Polakami bo zabrakło im książąt na miarę Mieszka I, czy chociażby czeskiego Bolesława II Pobożnego. I tyle.

Autor ponownie (po „Budziszynie 1002-1018”) dobitnie udowadnia, że potrafi przedstawić wczesnośredniowieczną historię regionu między Łabą, Soławą i Odrą jedynie w sposób tendencyjny, który, moim zdaniem, nie przystaje współczesnemu historykowi. Nie rozumiem takiego nastawienia. Historia Słowian połabskich jest tak fascynująca, jak mało znana. Wystarczyło trzymać się faktów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Ertlov znakomicie żongluje standardowymi tematami space opery (prastare artefakty, wielkie imperia gwiezdne i ich konflikty) nie zaniedbując przy tym czystej rozrywki w postaci pełnych humoru nawiązań do naszej teraźniejszości. Ludzkie slumsy na planetach Protektoratu przemierzają pochody wyznawców starożytnych ziemskich religii: akoluci Obamy wykrzykują „Yes, we can!”, podczas gdy wierni Angeli Merkel odkrzykują „Wir schaffen das!”. Przetrwały również prastare legendy o ludzkich bohaterach: nadal pamięta się walkę trzystu Spartan w termopilskim wąwozie… i nadal opowiada się o herosie Sponge Bobie, który porzucił ukochane morze i wyruszył na grzbiecie wiernego Haselhoffa w poszukiwaniu ratunku dla Bikini Bottom.

Więcej o autorze i książce tutaj:
https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=34829

Ertlov znakomicie żongluje standardowymi tematami space opery (prastare artefakty, wielkie imperia gwiezdne i ich konflikty) nie zaniedbując przy tym czystej rozrywki w postaci pełnych humoru nawiązań do naszej teraźniejszości. Ludzkie slumsy na planetach Protektoratu przemierzają pochody wyznawców starożytnych ziemskich religii: akoluci Obamy wykrzykują „Yes, we can!”,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Misja statku Shepherd-1 dociera po dwudziestu(!) latach lotu do miejsca, które jest oddalone od Ziemi o cztery dni świetlne, czyli daleko poza granicę Układu Słonecznego. Tutaj załoga ma wykorzystać efekt soczewki grawitacyjnej naszej rodzimej gwiazdy, aby spojrzeć na bardzo wczesny wszechświat. Pierwsze fotografie takiego kosmosu mają dramatyczny wpływ na dowodzącą misją astronomkę Christine, i gdy inni członkowie załogi powracają po rozmieszczeniu sond do Shepherda, zastają go w pożałowania godnym stanie: eksplozja zniszczyła jeden z segmentów statku, przywódczyni misji nie żyje. Jak łatwo sobie wyobrazić, wszelaka pomoc ze strony NASA może polegać jedynie na poradach – a te dotrą do miejsca katastrofy najwcześniej po ośmiu długich dniach oczekiwania. Na dodatek, śledząc wątek Rachel, CapCom misji, czyli osoby odpowiedzialnej za dobry stan załogi, czytelnik szybko rozumie, że problemy ma nie tylko Shepherd, ale i samo Houston.

Więcej o autorze i książce tutaj:
https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=34829

Misja statku Shepherd-1 dociera po dwudziestu(!) latach lotu do miejsca, które jest oddalone od Ziemi o cztery dni świetlne, czyli daleko poza granicę Układu Słonecznego. Tutaj załoga ma wykorzystać efekt soczewki grawitacyjnej naszej rodzimej gwiazdy, aby spojrzeć na bardzo wczesny wszechświat. Pierwsze fotografie takiego kosmosu mają dramatyczny wpływ na dowodzącą misją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Styl Feynmana urzeka, jego zdolność do przykucia uwagi czytelnika jest fenomenalna. Wyciąg kilku pierwszych wykładów fizyki dla początkujących tego noblisty tak mi się spodobał, że zamówiłem ich całość. Czy trzeba lepszej reklamy dla tej książki?

Styl Feynmana urzeka, jego zdolność do przykucia uwagi czytelnika jest fenomenalna. Wyciąg kilku pierwszych wykładów fizyki dla początkujących tego noblisty tak mi się spodobał, że zamówiłem ich całość. Czy trzeba lepszej reklamy dla tej książki?

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , ,

Sprawa jest jasna, jak słońce: dla fanów gry jest to pozycja ciekawa, żeby nie powiedzieć obowiązkowa. Zaliczając się do tej grupy, nie miałem tak naprawdę wyboru, bo „The Complete Comics” nie tylko uzupełnia historię opowiedzianą w grze, ale w znaczący sposób rozszerza uniwersum Mass Effect o elementy jedynie wspomniane lub nawet zupełnie przemilczane.

Z drugiej strony nie ulega wątpliwości, że zebrane tutaj komiksy to wydawnictwa pod względem samej grafiki oraz oryginalności scenariusza raczej przeciętne. Kilka z nich miało funkcję epilogu dla kolejnych odsłon gry, więc trudno wymagać, aby były awangardowe. Kilka innych mogło się pokusić o nieco odważniejsze i swobodniejsze podejście do postaci i miejsc – ale tego nie zrobiły. Cóż, trochę szkoda, bo komiksowych strzelanek mamy na pęczki...

Sprawa jest jasna, jak słońce: dla fanów gry jest to pozycja ciekawa, żeby nie powiedzieć obowiązkowa. Zaliczając się do tej grupy, nie miałem tak naprawdę wyboru, bo „The Complete Comics” nie tylko uzupełnia historię opowiedzianą w grze, ale w znaczący sposób rozszerza uniwersum Mass Effect o elementy jedynie wspomniane lub nawet zupełnie przemilczane.

Z drugiej strony...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Beznadziejnie przestarzała książka – zarówno pod względem samego tematu, jak i ze względów, nazwijmy to, etyczno-ideologicznych. Zabijanie zwierząt (myślistwo) i nazywanie takowego procederu „sportem” jest dla mnie nie do zaakceptowania. No, chyba że ktoś uważa, że sport to potyczka, w której jedna z drużyn ma obie ręce związane za plecami...

Jedynie te momenty, gdy zwierzynie udaje się jakoś przechytrzyć myśliwych, gdy w jakiś cudowny wręcz sposób udaje jej się uciec przed najgorszym predatorem, czyli człowiekiem, zdołały mnie nieco zaciekawić. Od równie opętanego ideą chodzenia po lasach i pływania po jeziorach w celu uprawiania dozwolonego przez prawo masowego mordu Jarosława Potockiego odróżnia autora tylko i wyłącznie to, że Luskač nie mścił się na świstakach za to, że ostrzegały gwizdami mulfony przed myśliwymi (a przynajmniej o tym nie pisze).

Rozdział, w którym myśliwi opowiadają sobie historyjki z mchu i paproci (a to o jeździe na oklep na niedźwiedziu, a to o dobrym i ludzkim myśliwym Leninie, a to o duchu topielca, polującym na sowieckich chłopów) można by nawet podciągnąć pod fantastykę...

Beznadziejnie przestarzała książka – zarówno pod względem samego tematu, jak i ze względów, nazwijmy to, etyczno-ideologicznych. Zabijanie zwierząt (myślistwo) i nazywanie takowego procederu „sportem” jest dla mnie nie do zaakceptowania. No, chyba że ktoś uważa, że sport to potyczka, w której jedna z drużyn ma obie ręce związane za plecami...

Jedynie te momenty, gdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Ach, te „radosne” czasy wczesnej science fiction! Czego w tej powieści nie ma: podróże w czasie, wojny czasowe, ufolce z Jowisza, dzielny bohater i jego odważna dziewczyna. Jeśli szukalibyście jakiegoś standardu stereotypowych narracji z czasu na krótko przed złotym wiekiem SF, to jest to zdecydowanie książka dla was.

Więcej o autorze i jego najbardziej znaczącej powieści znajdziecie tutaj:

https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=34686

Ach, te „radosne” czasy wczesnej science fiction! Czego w tej powieści nie ma: podróże w czasie, wojny czasowe, ufolce z Jowisza, dzielny bohater i jego odważna dziewczyna. Jeśli szukalibyście jakiegoś standardu stereotypowych narracji z czasu na krótko przed złotym wiekiem SF, to jest to zdecydowanie książka dla was.

Więcej o autorze i jego najbardziej znaczącej powieści...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Chronologicznie pierwsza książka autora o Afryce, napisana jeszcze przed czytaną przeze mnie przed kilku dniami „Safari mingi”. Tutaj Korabiewicz opisuje projekt szalony i zarazem wspaniały: kupił starego grata marki Hudson, wpakował do niego żonę i sześcioletnią córkę i wyruszył z (wtedy) rodezyjskiej Lusaki w podróż do Konga, Ruandy, Ugandy i Tanganiki, kończąc epiczną safari w Dar es Salaam nad Oceanem Indyjskim.

Rodezja lat czterdziestych ubiegłego wieku to twierdza brytyjskiego apartheidu, na równi z przyszłą RPA. Sporo rasizmu zabrał autor ze sobą w drogę. Nie podoba mi się jego nastawienie do tubylców – od razu widać, że Korabiewicz potrzebował kilku miesięcy, aby nieco się ogarnąć i zauważyć, że czarnoskórzy Afrykańczycy to nie „małpy” i „szkarady”, lecz po prostu ludzie. Transformacja nie była natychmiastowa, lecz na plus zaliczam mu fakt, że snobizmu kolonialnych Brytyjczyków nie trawił od samego początku.

Abstrahując od warstwy światopoglądowej, „Kwaheri” to świetny raport z długiego rajdu po sercu Czarnego Lądu. Korabiewicz to niezgorszy gawędziarz, znakomicie opisujący świat, który już za kilkanaście lat spłynie rzeką krwi i odejdzie na zawsze w głęboki cień historii.

Chronologicznie pierwsza książka autora o Afryce, napisana jeszcze przed czytaną przeze mnie przed kilku dniami „Safari mingi”. Tutaj Korabiewicz opisuje projekt szalony i zarazem wspaniały: kupił starego grata marki Hudson, wpakował do niego żonę i sześcioletnią córkę i wyruszył z (wtedy) rodezyjskiej Lusaki w podróż do Konga, Ruandy, Ugandy i Tanganiki, kończąc epiczną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Lekarz pokładowy słynnego „Znaczy-kapitana” Mamerta Stankiewicza podróżuje koleją, ciężarówką, statkiem, rowerem i, wcale nie tak rzadko, pieszo po Tanzanii, Kenii i Mozambiku lat czterdziestych ubiegłego wieku. Aby jakoś przetrwać w powojennej rzeczywistości (a równocześnie nie musieć porzucić ukochanego podróżowania po egzotycznych krajach) Korabiewicz zatrudnia się jako zastępca kustosza muzeum etnograficznego w Dar es Salaam. Wędrując w poszukiwaniu obiektów dla tego muzeum, autor poznaje przede wszystkim mieszkających w Afryce Wschodniej ludzi, nie stroniąc bynajmniej od bliższego kontaktu z ludnością autochtoniczną. Obcy jest mu rasistowski światopogląd brytyjskich kolonizatorów tego regionu. Jako lekarz załamuje oczywiście ręce nad stanem sanitarno-higienicznym odwiedzanych plemion afrykańskich, jednak jego stosunek do rdzennych Afrykańczyków (nazywa ich w książce, oczywiście, Murzynami, bo tak robił to w tamtych czasach każdy) jest swoistym melanżem autentycznej fascynacji egzotycznymi kulturami i przekornego wyśmiewania stosunków pomiędzy „wazungu” (białymi) a ich poddanymi.

„Safari mingi” (wielkie safari) to relacja z dawno minionych czasów. Książka postarzała się oczywiście, ale raczej godnie. Ciekawy tekst uzupełniają fascynujące zdjęcia (dzisiaj zapewne równie wartościowe, jak artefakty, które Korabiewicz zakupił podczas wędrówki dla muzeów w Dar es Salaam i Warszawie). Aż szkoda, że ataki malarii przeszkodziły autorowi w dalszych eskapadach.

Lekarz pokładowy słynnego „Znaczy-kapitana” Mamerta Stankiewicza podróżuje koleją, ciężarówką, statkiem, rowerem i, wcale nie tak rzadko, pieszo po Tanzanii, Kenii i Mozambiku lat czterdziestych ubiegłego wieku. Aby jakoś przetrwać w powojennej rzeczywistości (a równocześnie nie musieć porzucić ukochanego podróżowania po egzotycznych krajach) Korabiewicz zatrudnia się jako...

więcej Pokaż mimo to