-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2024-03-03
2023-12-05
Zwycięstwo Bolesława Chrobrego nad Henrykiem II, królem niemieckim, jest bezsprzecznie jedną z większych wiktorii wojska polskiego. Bolesław wykazał się wszystkimi atrybutami dobrego stratega i przywódcy, posiadał nie tylko wierną sprawie i umiejętnie dowodzoną armię, ale i znakomity wywiad. Henryk, z drugiej strony, był sprytnym pechowcem, czasami zdolnym do błyskotliwych posunięć, ale walczącym zazwyczaj z jedną ręką uwiązaną na plecach (często z własnej winy, bo nie ogarniał silnej opozycji i mieszał się w sprawy italskie).
Tym bardziej dziwi, że Robert F. Barkowski (w odróżnieniu od opisującego w tej samej serii te same wydarzenia dekadę wcześniej Pawła Rochały), często i gęsto narzekając na (niesprzecznie istniejącą) silną stronniczość Thietmara z Merseburga, autora jednego ze źródeł, nie potrafi podejść do tematu bez niepotrzebnego wplatania grających na emocjach elementów propagandowych. Podczas gdy Rochała potrafił w „Niemczy 1017” pisać z sympatią dla Polaków, kreśląc równocześnie barwny i bardzo ludzki portret polskiego władcy, to u Barkowskiego Bolesław Chrobry to po prostu posągowy gigant militarno-polityczny. Stronniczość autora jest tak wyraźna, jak zupełnie niepotrzebna, bo wydarzenia z początku XI wieku na polsko-niemieckim pograniczu mówią same za siebie. Tu nie trzeba upiększać, nie trzeba starannie omijać dokładniejszego opisu wydarzeń mniej chwalebnych (jak choćby chaotycznych wydarzeń w Pradze w roku 1004). Kulminacją takiego nastawienia jest porównywanie daty 1 września 1015 (bitwa w kraju Dziadoszan) do początku II wojny światowej. Co ma piernik do wiatraka?!
Szkoda, bo narracja książki jest bardzo przystępna, a styl, choć prosty, jest dobrze dopasowany do tego typu publikacji. Zawiodły niestety lektorat i korekta - w tekście znajdzie się sporo literówek i kilka nieścisłości.
Zwycięstwo Bolesława Chrobrego nad Henrykiem II, królem niemieckim, jest bezsprzecznie jedną z większych wiktorii wojska polskiego. Bolesław wykazał się wszystkimi atrybutami dobrego stratega i przywódcy, posiadał nie tylko wierną sprawie i umiejętnie dowodzoną armię, ale i znakomity wywiad. Henryk, z drugiej strony, był sprytnym pechowcem, czasami zdolnym do błyskotliwych...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-07
Prawdopodobnie ostatnia już część monografii o historii najlepszego niemieckiego myśliwca drugiej wojny światowej. Tym razem autorzy poświęcają się ostatnim wersjom Fw 190, czyli słynnej „Dorze”. To była prawdziwa „Wunderwaffe” Hitlera, która (na szczęście!) miała jeden jedyny prawdziwy problem: aby podjąć równą walkę z lotnictwem aliantów trzeba było mieć dobrych pilotów. A tych w zimie 1944/45 Luftwaffe zbyt wielu już nie posiadała...
Monografia jest bardzo dobrze wydana i zawiera masę informacji, rysunków i fotografii. Autorzy skupiają się głównie na historii samej konstrukcji, traktując opisy zmagań wojennych po macoszemu.
Prawdopodobnie ostatnia już część monografii o historii najlepszego niemieckiego myśliwca drugiej wojny światowej. Tym razem autorzy poświęcają się ostatnim wersjom Fw 190, czyli słynnej „Dorze”. To była prawdziwa „Wunderwaffe” Hitlera, która (na szczęście!) miała jeden jedyny prawdziwy problem: aby podjąć równą walkę z lotnictwem aliantów trzeba było mieć dobrych pilotów....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-05
Po „Cedyni 972” to druga książka Rochały o niemiecko-słowiańskim pograniczu na przełomie X i XI wieku. Autora muszę pochwalić za umiejętne połączenie dwóch faktorów, które są niezwykle ważne dla dobrej książki popularnonaukowej: obiektywność w ocenie wydarzeń przedstawianej kampanii wojennej oraz prosty (ale mimo to fascynujący) opis ówczesnego świata. Rochała trzyma się faktów prawie do samego końca. Podobnie jak w pierwszej części, dopiero przy opisie samych zmagań pod murami Niemczy ma się wrażenie, że autor wolałby napisać powieść historyczną, zamiast tworzenia narracji w ciasnym gorsecie pozycji z serii „Historyczne bitwy”.
Czytelnikom, którzy znają już „Cedynię”, do lektury zachęcać nie muszę. Zainteresowanym wczesnymi dziejami ziem nad Łabą i Odrą mogę natomiast bez większych zastrzeżeń polecić tę pozycję jako ciekawy wstęp do studiów epoki.
Po „Cedyni 972” to druga książka Rochały o niemiecko-słowiańskim pograniczu na przełomie X i XI wieku. Autora muszę pochwalić za umiejętne połączenie dwóch faktorów, które są niezwykle ważne dla dobrej książki popularnonaukowej: obiektywność w ocenie wydarzeń przedstawianej kampanii wojennej oraz prosty (ale mimo to fascynujący) opis ówczesnego świata. Rochała trzyma się...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-25
W obliczu istnienia jedynie bardzo skromnych informacji o samym konflikcie roku 972 autor podjął jedyną słuszną decyzję i przedstawił historię niemiecko-słowiańskiego pogranicza od czasów Karola Wielkiego do Ottona I. Jego sympatia leży wprawdzie, co raczej nie dziwi, jednoznacznie po stronie Polaków i innych Słowian zachodnich, ale „Cedynia 972” to dosyć neutralna, rzeczowa relacja wydarzeń tamtych czasów. Dla Niemców region Łaby i Odry to wtedy rodzaj Dzikiego Wschodu, przyciągający wszelakich awanturników i mącicieli z głębi Rzeszy. Natomiast plemiona słowiańskie różnią się zachowaniem niewiele od plemion indiańskich Ameryki Północnej: są bardziej zwaśnione z sąsiadem o miedzę niż z Niemcami i prowadzą krótkowzroczną politykę, która już wkrótce okaże się fatalna w obliczu dobrze zorganizowanego imperialnego podboju.
Fakt, że w osobie Mieszka I-go (a potem, ale już nie w narracji tej książki, Bolesława Chrobrego) Polacy mieli mądrych i zdecydowanych władców, zaważył prawdopodobnie znacząco na dalszych losach regionu.
Paweł Rochala pisze ciekawie i przystępnie, choć lekko zdziwił mnie rozdział opisujący samą bitwę pod Cedynią w postaci sfabularyzowanej. Czyta się to całkiem dobrze, ale ma niewiele wspólnego z literaturą popularnonaukową. Mimo to książka jest dobrym i udanym wprowadzeniem w temat początków polskiej państwowości i ówczesnych stosunków z zachodnim sąsiadem.
W obliczu istnienia jedynie bardzo skromnych informacji o samym konflikcie roku 972 autor podjął jedyną słuszną decyzję i przedstawił historię niemiecko-słowiańskiego pogranicza od czasów Karola Wielkiego do Ottona I. Jego sympatia leży wprawdzie, co raczej nie dziwi, jednoznacznie po stronie Polaków i innych Słowian zachodnich, ale „Cedynia 972” to dosyć neutralna,...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-17
Prześwietny almanach SF wydawnictwa Heyne. Jego wydanie zainicjował i prowadził Wolfgang Jeschke, promotor dobrej książki SF na niemieckim rynku wydawniczym tamtych czasów.
Już sama lista autorów, z którymi przeprowadzono wywiady do tego pierwszego wydania, czyta się jak wyciąg z Hall of Fame literatury SF: Kate Wilhelm, Larry Niven, John Norman i Norman Spinrad. A jakie to wywiady! Nie jakieś marne 2-3 strony ogólników, lecz protokoły wielogodzinnych rozmów z twórcami. Najkrótszy z nich to 20 stron drobnym makiem!
Pozy tam zawarto tu sporo esejów, przemów i omówień wydarzeń z amerykańskiej, brytyjskiej i niemieckiej sceny. Nie zapomniano o recenzjach słuchowisk radiowych, książek i filmów. Na dodatek czytelnik znajdzie pierwsze 5 rozdziałów książki popularnonaukowej, której autor odpowiada na pytanie: jak mają się pomysły literatów do naukowej rzeczywistości? Następne rozdziały mają się pojawić w kolejnym wydaniu tej serii, więc z czasem czytelnik otrzyma całą książkę. Publikację kończy kompletna lista pozycji SF wydanych przez Heyne w roku 1985.
Facyt: Takich rzeczy dzisiaj już nikt nie publikuje. A szkoda!
Prześwietny almanach SF wydawnictwa Heyne. Jego wydanie zainicjował i prowadził Wolfgang Jeschke, promotor dobrej książki SF na niemieckim rynku wydawniczym tamtych czasów.
Już sama lista autorów, z którymi przeprowadzono wywiady do tego pierwszego wydania, czyta się jak wyciąg z Hall of Fame literatury SF: Kate Wilhelm, Larry Niven, John Norman i Norman Spinrad. A jakie...
2023-06-10
Dobry przykład na ideologiczne zacietrzewienie nauk humanistycznych RFN podczas gorącej debaty roku 1968. Autor notorycznie redukuje science fiction do poziomu literatury reakcjonistycznej, pisanej głównie dla potrzeb mieszczańskiego establishmentu, walczącego w tym czasie z ideami lewicy i kontrkultury.
Plusem publikacji jest spora bibliografia oraz przytoczenie zupełnie zapomnianych autorów przedwojennej sf w Niemczech. Mało obiektywne spojrzenie autora na podgatunek sprawia niestety, że otrzymujemy obraz mocno wypaczony, podporządkowany debacie politycznej tamtych czasów.
Dobry przykład na ideologiczne zacietrzewienie nauk humanistycznych RFN podczas gorącej debaty roku 1968. Autor notorycznie redukuje science fiction do poziomu literatury reakcjonistycznej, pisanej głównie dla potrzeb mieszczańskiego establishmentu, walczącego w tym czasie z ideami lewicy i kontrkultury.
Plusem publikacji jest spora bibliografia oraz przytoczenie zupełnie...
2023-05-12
Nostalgia i smutek często towarzyszą społecznościom mniejszości narodowych. Nie trzeba zbyt wiele, aby takie odczucia wywołać – wystarczy świadomość, że nie należy się do ogółu, że spogląda się na dane społeczeństwo z brzegu lub, jak w teatrze, z ostatnich miejsc na widowni. A gdy dochodzi do tego jeszcze jakakolwiek forma prześladowania, to w rzeczy samej nie bardzo jak jest być wesołym i radosnym.
Eseje Gaußa świetnie dokumentują takie smutne mniejszości. Tutaj pozornie nic wielkiego się nie dzieje. Panuje klimat, jak w na wpół opuszczonym miasteczku poszukiwaczy złota na Dzikim Zachodzie. Autor, w odróżnieniu od poszukującego sensacji reportera, zachowuje się raczej tak, jakby odwiedzał daną społeczność zupełnie przypadkowo, niczym turysta, który w poszukiwaniu jakiejś atrakcji zboczył z utartego szlaku i znalazł się nagle w miejscu, o którego istnieniu nie miał nawet pojęcia.
Z obserwacji Austriaka powstała książka arcyciekawa, ocierająca się miejscami o liryczność, będąca dokumentem nieustannego przemijania narodów. Gauß zdołał uchwycić egzotyczne elementy europejskiego „zeitgeista” bez nadmiernego stosowania moralizatorsko podniesionego palca. Brawo!
Nostalgia i smutek często towarzyszą społecznościom mniejszości narodowych. Nie trzeba zbyt wiele, aby takie odczucia wywołać – wystarczy świadomość, że nie należy się do ogółu, że spogląda się na dane społeczeństwo z brzegu lub, jak w teatrze, z ostatnich miejsc na widowni. A gdy dochodzi do tego jeszcze jakakolwiek forma prześladowania, to w rzeczy samej nie bardzo jak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zgodnie z tytułem, tematem są różnorodne wpływy Polaków i polskiej kultury na Niemcy i Niemców, które, jak w przedmowie piszą redaktorzy leksykonu, są już od wieków najbardziej znaczącym zewnętrznym oddziaływaniem na kraj między Renem a Odrą. Przedstawiając zarówno osoby jak i miejsca związane z takimi wpływami, autorzy haseł dokumentują przenikanie się obu kultur.
Wybrane zagadnienia nie wyczerpują oczywiście tematu, ale są zaskakująco różnorodne. Obok haseł „obowiązkowych” dołączono i te mniej, a nawet prawie wcale nie znane. Nieprzypadkowo książka otrzymała podtytuł „Kalejdoskop” - to bardzo precyzyjne opisanie charakteru „Polskich śladów w Niemczech”. Niczym w kalejdoskopie właśnie czytelnik może przyjrzeć się barwnemu korowodowi osób, miejsc i wydarzeń, wybierając przy tym najbardziej interesujące hasła według własnego upodobania.
Zgodnie z tytułem, tematem są różnorodne wpływy Polaków i polskiej kultury na Niemcy i Niemców, które, jak w przedmowie piszą redaktorzy leksykonu, są już od wieków najbardziej znaczącym zewnętrznym oddziaływaniem na kraj między Renem a Odrą. Przedstawiając zarówno osoby jak i miejsca związane z takimi wpływami, autorzy haseł dokumentują przenikanie się obu kultur.
Wybrane...
2022-08-15
Rammstein nie słynie akurat z epatowania szczegółami z życia muzyków grupy (co pochwalam), ale od czasu do czasu chciałoby się poczytać parę anekdotek na ten temat. Niniejsze wydanie specjalne "Teraz Rock" bardzo dobrze wypełnia lukę: miałem sporo ubawu podczas lektury.
Rammstein nie słynie akurat z epatowania szczegółami z życia muzyków grupy (co pochwalam), ale od czasu do czasu chciałoby się poczytać parę anekdotek na ten temat. Niniejsze wydanie specjalne "Teraz Rock" bardzo dobrze wypełnia lukę: miałem sporo ubawu podczas lektury.
Pokaż mimo to2022-07-27
Świetna zabawa, przemycająca pod płaszczykiem humorystycznej przypowiastki sporą dozę dających dużo do przemyślenia zagadnień. Chodzi o kierunek, w którym podąża rozwój (Czy aby na pewno rozwój? Może raczej degeneracja?) społeczeństw oraz o takowego możliwe efekty we wcale nie tak dalekiej przyszłości.
Książkę czyta się bardzo szybko, autorowi udało się stworzyć godną uwagi satyryczną powieść science fiction bliskiego zasięgu. Marc-Uwe Kling zaprzecza w „QualityLandii” stereotypowi, jakoby to Niemcy nie mieli humoru. Moim faworytem został Mickey, uszkodzony ciężki robot bojowy, cierpiący na PTSD. Jego „kapuuuut!” za każdym razem przypominało mi „I am Groot!” ze „Strażników Galaktyki”.
Świetna zabawa, przemycająca pod płaszczykiem humorystycznej przypowiastki sporą dozę dających dużo do przemyślenia zagadnień. Chodzi o kierunek, w którym podąża rozwój (Czy aby na pewno rozwój? Może raczej degeneracja?) społeczeństw oraz o takowego możliwe efekty we wcale nie tak dalekiej przyszłości.
Książkę czyta się bardzo szybko, autorowi udało się stworzyć godną...
2022-05-06
„Północny Atlantyk” mocno mnie rozczarował. Przyczyn jest kilka, ale najważniejszą z nich jest chaotyczna narracja. Od książki militarno-historycznej oczekuję dokładnego, wyraźnego i konsekwentnego opisu wydarzeń danej kampanii. Natomiast Fijałkowski „skacze” sobie zarówno w czasie jak i w omawianych zagadnieniach z kwiatka na kwiatek, pozostawiając czytelnika nieco bezradnym. Gdybym nie czytał już wcześniej o pierwszej wojnie światowej na morzu, miałbym spore problemy ze zrozumieniem przebiegu wydarzeń.
Nie pomaga chaotyczny styl autora: czasami powtarza on te same wypowiedzi tylko kilka stron później. Czasami relacjonuje historię bojową danego niemieckiego U-boota, przerywa ją na kilka stron i powraca do losów tej samej jednostki w następnym, tematycznie zupełnie innym rozdziale. Podczas opisów starć zdarzają mu się czasami zupełnie niezrozumiałe akapity. Przykładem niech będzie relacja walki amerykańskiego okrętu podwodnego AL-2 z niemieckim U-154:
„Amerykanin zawrócił, zanurzył się, by abordażować przeciwnika, lecz chybił.”
O co w tym zdaniu chodzi pozostanie prawdopodobnie na zawsze tajemnicą autora.
Zadziwia nie tylko błędnie stosowane nazwisko ówczesnego kanclerza Rzeszy Theobalda von Bethmann-Hollwega (u Fijałkowskiego to cięgiem Bethmann Hollweg), ale i bardzo dziwny dobór teminologii (na przykład „spalinowiec” zamiast „motorowca”, „statek cysterna” zamiast „tankowca” bądź „chemikaliowca”, pozostawienie oryginalnie niemieckich określeń na kierunki wiatru w cytatach z dzienników okrętowych U-bootów). „Kwiatków” takich znajdzie się więcej.
Facyt: Omijać z daleka, bo lektura boli.
„Północny Atlantyk” mocno mnie rozczarował. Przyczyn jest kilka, ale najważniejszą z nich jest chaotyczna narracja. Od książki militarno-historycznej oczekuję dokładnego, wyraźnego i konsekwentnego opisu wydarzeń danej kampanii. Natomiast Fijałkowski „skacze” sobie zarówno w czasie jak i w omawianych zagadnieniach z kwiatka na kwiatek, pozostawiając czytelnika nieco...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-04-23
Mimo wszystko jestem jednak trochę rozczarowany tym zeszytem. Koncepcje strategiczne i budowa pancernika to bardzo specyficzny temat – dla mnie czasami zbyt suchy. Tym nie mniej muszę przyznać, że oprawa graficzna drugiego numeru „Schiff Classic Extra” jest bardzo dobra. Zastosowane zdjęcia oraz specjalnie na potrzeby tego wydania stworzone rysunki rekonstruują nie tylko wygląd okrętu, ale umożliwiają również spojrzenie na dzień codzienny jego załogi.
Mimo wszystko jestem jednak trochę rozczarowany tym zeszytem. Koncepcje strategiczne i budowa pancernika to bardzo specyficzny temat – dla mnie czasami zbyt suchy. Tym nie mniej muszę przyznać, że oprawa graficzna drugiego numeru „Schiff Classic Extra” jest bardzo dobra. Zastosowane zdjęcia oraz specjalnie na potrzeby tego wydania stworzone rysunki rekonstruują nie tylko...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-24
Niy beda wom osprawioł, że się znom na całyj gyszichcie Ślunska. Niy chca wos robić za bozna ani sie sam hihrać. Jo chca ino, cobyście dali pozor, że je coś takigo jak ślunsko kultura i godka. One boły i som. Kedyś i kajś. I mom nadzieja, że i kajś bydom. Że Ślonzoki to niy ino grubiorze, co po fajrancie siedzom w familokach przi panczkraucie i karbinadlach albo roladzie z modrom kapustom i osprawiajom blank gupie wice o Antku i Frantku, jak nos widzom takie gorole jak tyn Ziemkiewicz. U nos je moc zortów ludzi, bez co gyszichty ze ślunskich familyj mogom mieć pierońsko szpana. Że mjindzy Brynicom a Odrom żijom ludzie, co niy ino „trocha” inaczyj godajom, ino swoja własno gyszichta majom, niekedy blank cufalowo. I że oni majom prawo czuć inaczyj, niż ludzie z Altrajchu i inkszych stron Polski.
P.S.: Ślunskich filologów przepraszom za szrajbunek.
Niy beda wom osprawioł, że się znom na całyj gyszichcie Ślunska. Niy chca wos robić za bozna ani sie sam hihrać. Jo chca ino, cobyście dali pozor, że je coś takigo jak ślunsko kultura i godka. One boły i som. Kedyś i kajś. I mom nadzieja, że i kajś bydom. Że Ślonzoki to niy ino grubiorze, co po fajrancie siedzom w familokach przi panczkraucie i karbinadlach albo roladzie z...
więcej mniej Pokaż mimo to
Świetne teksty! Pełne nostalgii i melancholii, ale raczej pozbawione biadolenia nad losem regionu gdzieś między Niemcami a Rosją. Andruchowycz oczarowywuje przez pięknie opisane losy własnej rodziny, rzucanej przez historyczną nawałnicę od Ukrainy po Austrię (i z powrotem). W jego gawędzie prawie każdy „Mitteleuropäer“ powinien znaleźć coś, co będzie mu znane. Stasiuk natomiast „miota” się po regionie trochę bez prawdziwego celu, ale za to z dużym wyczuciem specyficznych cech, jakie definiują nasze „małe ojczyzny”. Facet nie lubi równin i wielkich metropolii, czym zyskuje u mnie od razu duże plusy.
Obydwaj panowie mają do zaoferowania całkiem sporo ciekawych przemyśleń. Zwłaszcza dla tych czytelników, którzy chcą sobie „poukładać w głowie” własne światowanie w pewnym małym zakątku tego globu, który zwykło się zwać Europą Środkową.
Świetne teksty! Pełne nostalgii i melancholii, ale raczej pozbawione biadolenia nad losem regionu gdzieś między Niemcami a Rosją. Andruchowycz oczarowywuje przez pięknie opisane losy własnej rodziny, rzucanej przez historyczną nawałnicę od Ukrainy po Austrię (i z powrotem). W jego gawędzie prawie każdy „Mitteleuropäer“ powinien znaleźć coś, co będzie mu znane. Stasiuk...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-11-26
Podobnie jak poprzednie publikacje tej serii, „Hs 129” prezentuje się bardzo efektownie. Bogaty materiał fotograficzny, spora ilość kolorowych rysunków, wyciągi z oryginalnych instrukcji obsługi samolotu – wszystko to jest bardzo interesujące i pomaga znakomicie w przyswojeniu sporej ilości detali technicznych oraz wydarzeń związanych z historią tego samolotu szturmowego.
Autorzy rekonstruują trudne początki projektu, gdy dalsze prace nad Hs 129 stały pod sporym znakiem zapytania. Dopiero przystosowanie francuskiego (!) typu silnika do tego szturmowca pomogło pokonać poważne przeszkody techniczne i uczyniło z niego bardzo stabilny i skuteczny system bojowy. Potwierdza to zawarta w zeszycie wypowiedź jednego z pilotów.
Monografia nie traktuje tylko i wyłącznie o Hs 129. Jeden artykuł poświęcono w całości radzieckiemu czołgowi T-34, którego zwalczanie było jednym z celów powstania niemieckiego szturmowca. Autorzy poświęcają również kilka stron podobnym projektom aliantów (radziecki Ił-2, amerykańskie P-39 Airacobra i A-20 Havoc oraz brytyjski Hurricane Mk. IID).
Podobnie jak poprzednie publikacje tej serii, „Hs 129” prezentuje się bardzo efektownie. Bogaty materiał fotograficzny, spora ilość kolorowych rysunków, wyciągi z oryginalnych instrukcji obsługi samolotu – wszystko to jest bardzo interesujące i pomaga znakomicie w przyswojeniu sporej ilości detali technicznych oraz wydarzeń związanych z historią tego samolotu...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-21
Podtytuł książki (Losy badaczy atomu) dosyć jednoznacznie ujawnia, o co w niej chodzi. Jungk nie napisał biografii czołowych fizyków atomowych, chociaż książka jest wręcz usiana słynnymi nazwiskami (od Einsteina poczynając) i wieloma anekdotami z życia tych naukowców. To nie jest również historia badań nad promieniotwórczością ani odtworzenie dziejów projektu „Manhattan”. Autorowi chodzi raczej o przedstawienie uwikłania naukowców w wysoce nieetyczne, ale konieczne w czasach wojny badania, które doprowadziły koniec końców do powstania bomby atomowej i jej strasznej córy, bomby wodorowej (jej neutronowej wnuczki jeszcze nie miał on okazji poznać).
Wydana pierwotnie w 1963 roku jest to dzisiaj oczywiście pozycja przestarzała. Ale przecież nie o to chodzi – w roku jej wydania w Polsce miała ona zapewne zupełnie inne znaczenie, którego mogę się dzisiaj, więcej niż 50 lat po fakcie, jedynie domyślać.
Jak by nie było – przeczytałem z zainteresowaniem. Nie znając się prawie wcale na temacie, otrzymałem ogólne pojęcie o dylematach naukowców, wywieranych na nich presjach politycznych, o wzajemnych sympatiach i animozjach oraz o wpływie wyników ich badań na powstanie świata takiego, jakim on nam się dzisiaj jawi. A to całkiem sporo jak na taką „ramotkę”.
Ostrzeżony przez szanownego Wojciecha Gołębiewskiego, nie czytałem zakłamanego posłowia do tej książki. Po lekturze pozostaję we wręcz religijnym zamyśleniu nad nikłością ludzkiej zdolności do przewidywania skutków własnej działalności. Wystarczy mianowicie przełożyć dylematy moralne fizyków lat 40-tych i 50-tych na problemy dzisiejszych genetyków, aby z łatwością dostrzeć, jak niewiele się w międzyczasie zmieniło.
Podtytuł książki (Losy badaczy atomu) dosyć jednoznacznie ujawnia, o co w niej chodzi. Jungk nie napisał biografii czołowych fizyków atomowych, chociaż książka jest wręcz usiana słynnymi nazwiskami (od Einsteina poczynając) i wieloma anekdotami z życia tych naukowców. To nie jest również historia badań nad promieniotwórczością ani odtworzenie dziejów projektu „Manhattan”....
więcej mniej Pokaż mimo to
Autor ponownie (po „Budziszynie 1002-1018”) dobitnie udowadnia, że potrafi przedstawić wczesnośredniowieczną historię regionu między Łabą, Soławą i Odrą jedynie w sposób tendencyjny, który, moim zdaniem, nie przystaje współczesnemu historykowi. Nie rozumiem takiego nastawienia. Historia Słowian połabskich jest tak fascynująca, jak mało znana. Wystarczyło trzymać się faktów i wyraźnie zaznaczyć, gdzie rozpoczyna się spekulacja. Powstałaby, przy zastosowaniu lepszej struktury narracji, niż to ma miejsce tutaj, świetna książka historyczna. Tymczasem autor stosuje zabiegi szarej propagandy, wybielając działania Słowian (w tym i Polaków) a demonizując poczynania Niemców i Duńczyków. Rozpoczyna się to już w warstwie językowej – wystarczy porównać słownictwo użyte przy opisie działań poszczególnych stron. I po co to komu? Czyż kilkusetletnia walka plemion Połabia o niezależność była czymś innym, jak walka plemion śląskich i małopolskich? Ba, równie zacięcie walczyły przecież o wolność plemiona germańskie (np. Sasi i Fryzowie)! Imperia mają to do siebie, że starają się wchłonąć tereny przygraniczne (inaczej nie byłyby imperiami, czyli, jak powiedzielibyśmy dzisiaj: mocarstwami lub global-playerami). Słowianie połabscy przegrali z Niemcami, Duńczykami i Polakami bo zabrakło im książąt na miarę Mieszka I, czy chociażby czeskiego Bolesława II Pobożnego. I tyle.
Autor ponownie (po „Budziszynie 1002-1018”) dobitnie udowadnia, że potrafi przedstawić wczesnośredniowieczną historię regionu między Łabą, Soławą i Odrą jedynie w sposób tendencyjny, który, moim zdaniem, nie przystaje współczesnemu historykowi. Nie rozumiem takiego nastawienia. Historia Słowian połabskich jest tak fascynująca, jak mało znana. Wystarczyło trzymać się faktów...
więcej Pokaż mimo to