-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński26
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać402
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
Biblioteczka
2018-10-26
2018-10-17
Przeczytana po dobrym "Żmijowisku" dała jednak o wiele więcej wrażeń. Świetny, zgrabny, sprawnie napisany kryminał.
Pan inspektor Jakub Mortka okrzepł po "Podpalaczu". Nabrał męskiego, twardego, ale lekko melancholijnego i surowego spojrzenia na świat. Mortka to wewnętrznie obolały, ale prawy facet. Typ Skandynawa, który prędzej doprowadzi do odejścia żony i dzieci niż przekroczy prędkość na drodze.
http://dzikabanda.pl/teksty/felietony/pijac-ksiazki-czytajac-piwa-s02e17/
Przeczytana po dobrym "Żmijowisku" dała jednak o wiele więcej wrażeń. Świetny, zgrabny, sprawnie napisany kryminał.
Pan inspektor Jakub Mortka okrzepł po "Podpalaczu". Nabrał męskiego, twardego, ale lekko melancholijnego i surowego spojrzenia na świat. Mortka to wewnętrznie obolały, ale prawy facet. Typ Skandynawa, który prędzej doprowadzi do odejścia żony i dzieci niż...
2018-06-30
Marcin Wroński to czołówka polskiego kryminału, jak i w ogóle polskiej literatury popularnej. Mogłem się o tym przekonać po raz trzeci. Jego „A na imię jej będzie Aniela” to książka wybitna. Przekracza ramy typowego retro kryminału. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Wielu domorosłych pisarzy kryminalnych może panu Wrońskiemu buty czyścić.
No bogactwo, bogactwo. Próbowałem to wyjaśnić szerzej na Dzikiej Bandzie. Państwo mogą sobie zobaczyć czy wchodzi:
http://dzikabanda.pl/…/…/pijac-ksiazki-czytajac-piwa-s02e12/
Marcin Wroński to czołówka polskiego kryminału, jak i w ogóle polskiej literatury popularnej. Mogłem się o tym przekonać po raz trzeci. Jego „A na imię jej będzie Aniela” to książka wybitna. Przekracza ramy typowego retro kryminału. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Wielu domorosłych pisarzy kryminalnych może panu Wrońskiemu buty czyścić.
No bogactwo, bogactwo. Próbowałem to...
2016-10-23
Przeczytałem jednym tchem. Naprawdę fajna przygoda.
Mamy tu okrutną zbrodnię na nastolatce w Grodzisku Wlkp i dwóch milicyjnych wysłanników z Komendy Wojewódzkiej w Poznaniu, aby ją zbadali. Wywiązuje się z tego większa afera niż mogłoby się na początku zdawać.
Ryszard Ćwirlej umiejętnie łączy grozę sytuacji związanej z morderstwem, kryminalną intrygę, sensacyjne akcje i przede wszystkim humor. Niektóre sytuacje przedstawione są w krzywym zwierciadle, ale umiejętność pisarska oraz to, że wówczas cała sytuacja w PRL to było jedno krzywe zwierciadło wszystko to równoważy i nie ma wrażenia humoru a la Chmielewska, lub zbioru głupich gagów jak w niektórych polskich komediach.
Coś tylko nie zatrybiło w redakcji książki, bo cały rozdział zatytułowany „Sobota” dzieje się tak jakby nie w sobotę. No i czy to możliwe, że 16 czerwca 1983 roku dzieciaki już miały wakacje? Chodziłem wtedy do szkoły, ale byłem świeżo upieczonym pierwszakiem, może dlatego nie pamiętam…
Zdrowie chorążego Olkiewicza!
A jak ktoś chce przeczytać trochę więcej o piwie grodziskim, to tutaj:
http://dzikabanda.pl/teksty/felietony/pijac-ksiazki-czytajac-piwa-s01e03/
Przeczytałem jednym tchem. Naprawdę fajna przygoda.
Mamy tu okrutną zbrodnię na nastolatce w Grodzisku Wlkp i dwóch milicyjnych wysłanników z Komendy Wojewódzkiej w Poznaniu, aby ją zbadali. Wywiązuje się z tego większa afera niż mogłoby się na początku zdawać.
Ryszard Ćwirlej umiejętnie łączy grozę sytuacji związanej z morderstwem, kryminalną intrygę, sensacyjne akcje i...
2017-10-24
Katarzyna Bonda na okładce „Aorty” napisała: „mamy wreszcie naszego Marlowe’a”. Aż tak daleko w porównaniach bym się nie posunął, aczkolwiek zadziorne pisarstwo Bartosza Szczygielskiego jest bliskie temu co wyprawiał Chandler.
I to mnie najbardziej ujęło w tej książce.
Wbrew pozorom narracja Bartosza Szczygielskiego nie jest zbyt łatwa w odbiorze. Nie jest to sienkiewiczowska proza, gdzie płynność i plastyczność języka łapie czytelnika za nos i ciągnie za sobą jak ogłupiałe wołu. Język pana Bartosza jest często chropowaty, skrótowy i momentami niejednoznaczny. Ponadto przeskoki między odrębnymi miejscami akcji są zaznaczone wierszem odstępu między ostatnim zdaniem jednej sceny i pierwszym zdaniem drugiej sceny. Autor wprowadził taki zabieg, że zdania te traktują o czymś zupełnie innym, ale na pierwszy rzut oka są o tym samym. I jeżeli kolejna scena zaczyna się na następnej stronie, to nie od razu można się zorientować, że już czytamy o czym innym. (Taki sam zabieg zastosował Tomasz Sekielski w „Zapachu suszy”.) Jest to ciekawa zabawa z czytelnikiem, ale czasami potrafi wybić z rytmu jak cholera.
Jednak owa chropowatość języka ma swoją wartość, ponieważ tym bardziej uwidacznia się twardość i moc tej prozy. Nie ma tu nic z infantylności i pretensjonalności debiutanta. Autor wszedł po raz pierwszy na scenę i nawet buraka nie strzelił. Dialogi są elektryzujące, małomiasteczkowość okrutna i brudna, a z opisu postaci i miejsc Chandler wychyla głowę i podnosi kciuk do góry. Pełna profeska, a przy tym luz.
Rzecz dzieje się w Pruszkowie. W swoim mieszkaniu w bloku zostaje znaleziona zastrzelona Marta Zręb. Do rozwikłania tej sprawy zostaje przydzielony komisarz Gabriel Byś z Komendy Stołecznej jako pomoc dla policji pruszkowskiej. Razem z Januszem Pilszem i Moniką Ruszką z miejscowego komisariatu będą próbowali rozwikłać zagadkę tego morderstwa.
Jednocześnie z prowadzonym śledztwem akcja przebija się w inne rejony, gdzie główną postacią jest tam Katarzyna Sokół, prostytutka na usługach mafii, a dla niektórych „Matka Teresa Onanistów”. Te dwa równoległe plany niebawem się zejdą.
Gabriel Byś nie jest ani Marlowem, ani Holmsem. No dobra, może trochę Harrym Holem. Ma za sobą spektakularne porażki w pracy policji (tę sprawę traktuje jako nadzieję na przywrócenie dobrego imienia), ciężkie relacje z ojcem (a, to Wallander), kochającą, fochliwą i piękną żonę Alicję oraz chroniczny ból kręgosłupa, który pozwala mu faszerować się tramalem w tajemnicy przed żoną. „Między lekomanem a narkomanem stoi tylko farmaceuta”. Nie jest jakimś twardzielem, czasami zachowuje się jak złośliwy dzieciak, ale stając przed ciężkimi wyborami potrafi ocenić sytuację i szybko działać. Jego postać rozkręca się wolno z dnia na dzień (bo książka podzielona jest na 7 rozdziałów – dni), czego nie można powiedzieć o Kaśce – od razu dostajemy twardą, wyrazistą, zadziorną, ale i tajemniczą babkę. Byś jednak pod koniec nabiera rumieńców; na początku traktował śledztwo tylko jako pryszcz, który trzeba wycisnąć szybko i spektakularnie, aby nie wracać zbyt późno do żony, i aby odzyskać honor policjanta utracony w przeszłości, ale potem tak się w nie osobiście angażuje, że nawet zapomina się myć i chodzi śmierdzący i zarośnięty jak kloszard.
W ogóle Bartosz Szczygielski każdą z postaci drugoplanowych obdarza ciekawym rysem. Mało powiedziane - rytem. Informatyk Robert, niepełnosprawna starsza kobieta Joanna, opiekująca się nią Halina, mafioso Dzierga, policjantka Monika i wiele innych. Każdy ma coś w sobie, każdy jest swój, od razu można wyczuć niejednoznaczność i głębię postaci; nie ma się uczucia jakiejś kalki, sztampy, rekwizytu do wypowiadanych formułek. W tym temacie robota jest zrobiona nad wyraz pierwszorzędnie.
Akcja nie jest tu jakoś spektakularnie szybka. Na początku detektywi rozglądają się raczej bezradnie wokół siebie przyciskając kogo się da z informatorów, żeby złapać jakiś punkt zaczepienia. Ale później nabiera tempa i jedzie do końca ruchem jednostajnie przyspieszonym, aż do spektakularnego finału. Finał jest taki, że bez kontynuacji zginiemy.
Intryga bardzo ciekawie ułożona. Ale tym, czym mnie Autor w niej ujął było to, że wkręcił w nią zagadki logiczne. Odnalezione tajemnicze grafy w notatniku denatki tworzą pewien klucz, do rozwiązania którego trzeba się trochę nagłówkować. Matematyka matką nauk. Święte słowa.
Rekapitulując, jak często mawia Kuba Strzyczkowski w Trojce, „Aorta” to książka napisana z chandlerowskim nerwem, czyli gorzko, sarkastycznie i z mnóstwem niebanalnych metafor. Wszystko to przefiltrowane przez świeżość debiutanta i jego błyskotliwy zmysł obserwacyjny ludzi.
Ciekawe jak dobra będzie „Krew”? Rozbudziłem sobie apetyt.
https://bookbeergeek.wordpress.com/2017/10/24/bartosz-szczygielski-aorta/
Katarzyna Bonda na okładce „Aorty” napisała: „mamy wreszcie naszego Marlowe’a”. Aż tak daleko w porównaniach bym się nie posunął, aczkolwiek zadziorne pisarstwo Bartosza Szczygielskiego jest bliskie temu co wyprawiał Chandler.
I to mnie najbardziej ujęło w tej książce.
Wbrew pozorom narracja Bartosza Szczygielskiego nie jest zbyt łatwa w odbiorze. Nie jest to...
2015-01-13
Książka dopiero od połowy zaczęła się rozkręcać. Ale później już nabrała niezłego tempa. Fajnie było poczytać o znajomym Lublinie. Wymyślona historia nawet ciekawa. Nie ma się czego przyczepić. Ale i jakichś fajerwerków nie było. Ot, dobry sprawny kryminał. Przeczytałem z przyjemnością. Już czekają na mnie kolejne części.
PS
Pekińczyk pani Starościny, w ostatnim sparingu bokserskim Zygi, stał się pudelkiem :).
Książka dopiero od połowy zaczęła się rozkręcać. Ale później już nabrała niezłego tempa. Fajnie było poczytać o znajomym Lublinie. Wymyślona historia nawet ciekawa. Nie ma się czego przyczepić. Ale i jakichś fajerwerków nie było. Ot, dobry sprawny kryminał. Przeczytałem z przyjemnością. Już czekają na mnie kolejne części.
PS
Pekińczyk pani Starościny, w ostatnim sparingu...
2016-10-14
Mam problem z tą książką. Bo jest świetna, ale jednocześnie jestem skonsternowany, bo mój umysł analityczny stwierdza, że są luki w zagadce kryminalnej. Nienawidzę tego uczucia, kiedy od samego początku coś mi nie gra, oczekuję, iż autor to wyjaśni, a tego wyjaśnienia nie ma, albo inaczej: są dwa wyjaśnienia, zupełnie sprzeczne. Cholera jasna. Nie chcę spojlerować, więc tylko zwrócę uwagę na sam początek książki: jest akcja rabowania nyski policyjnej; ilu jest rabusiów? Otóż dwaj stoją na ulicy, a potem nadjeżdża ciężarówka, która taranuje milicyjną nyskę i wysiada z niej kolo z automatem, a zza tej ciężarówki wyłania się nyska, do której przenoszone są później zrabowane pieniądze. Ilu było rabusiów? No czterech, dwaj na ulicy, jeden w ciężarówce, a drugi w nysce. Więcej nic nie powiem, tylko proszę to zestawić z późniejszymi wyjaśnieniami śledztwa.
Ryszard Ćwirlej pisze świetnie. Samo się czyta. Ale pewne wątki mi umykają w tej książce, albo są zupełnie nie potrzebne, przynajmniej tak mi się wydaje. Szkoda, że nie można dyskutować w LC pod taką książką, bo jeżeli ktoś by miał inne zdanie niż moje, to z chęcią bym się o tym dowiedział, może coś mi umknęło, albo diabli wiedzą co. Piszcie na priv, gdybyście mieli inne odczucia, co do intrygi w tej książce.
Mam problem z tą książką. Bo jest świetna, ale jednocześnie jestem skonsternowany, bo mój umysł analityczny stwierdza, że są luki w zagadce kryminalnej. Nienawidzę tego uczucia, kiedy od samego początku coś mi nie gra, oczekuję, iż autor to wyjaśni, a tego wyjaśnienia nie ma, albo inaczej: są dwa wyjaśnienia, zupełnie sprzeczne. Cholera jasna. Nie chcę spojlerować, więc...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-04
Bardzo dobry kryminał. Ale dla wymagających. To nie tylko retro zagadka, to próba wejścia w tamte realia historyczne, czas i miejsca. Rzecz dzieje się w Paryżu w 1845 r. w środowisku polskich emigrantów. I pierwszoplanową rolę gra tutaj Paryż XIX wieku. Autor odmalował go bardzo sugestywnie. Następne tło to polscy emigranci, a dopiero potem zagadka kryminalna. Udało mi się od samego początku obstawić właściwego typa na mordercę. :)
Paweł Goźliński odwalił kawał dobrej roboty. W wydarzenia wplótł prawdziwe postacie: Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Towiańskiego. Nadał książce ducha ówczesnego romantyzmu, co w zestawieniu z odrażającymi zbrodniami ściganego zabójcy i wszędobylskim błotem Paryża daje dosyć intrygującą mieszankę.
Na początku książki nie było mi lekko w nią wejść. Ale im dalej tym było lepiej. Zaciekawiali mnie bohaterowie i sama historia. Moją ulubioną postacią był paryski komisarz Lang; potrafił mnie rozbawić.
Książka jest napisana ciekawym, niesztampowym językiem. Czyta się z ciekawością chociaż z tego powodu.
Są i minusy. Nudno robi się, kiedy Polacy zaczynają dysputy o modnej ówcześnie (może i teraz?) mesjanizacji Polski. Ponadto motyw mordercy tak był powiązany z poezją Słowackiego przetworzoną przez urojenia jego (mordercy) chorego mózgu, że mało co z niego zrozumiałem.
Bardzo dobry kryminał. Ale dla wymagających. To nie tylko retro zagadka, to próba wejścia w tamte realia historyczne, czas i miejsca. Rzecz dzieje się w Paryżu w 1845 r. w środowisku polskich emigrantów. I pierwszoplanową rolę gra tutaj Paryż XIX wieku. Autor odmalował go bardzo sugestywnie. Następne tło to polscy emigranci, a dopiero potem zagadka kryminalna. Udało mi się...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-05
Powiem tak: takiego kryminału, to ja jeszcze nie czytałem. Uważam, że każdy polski miłośnik kryminałów powinien zaliczyć tę książkę i wyrobić sobie o niej zdanie. Główną postacią jest Hubert Meyer - policyjny profiler. I to od razu stawia książkę w innym szczególnym świetle. Poznajemy śledztwo z jego punktu widzenia i jego pracy. Akcja skupia się nie na szukaniu i udowodnieniu winy sprawcy po dowodach i poszlakach, lecz na tym jaki człowiek mógłby te dowody i poszlaki zostawić w kontekście całości zdarzenia i w powiązaniu, co ważne, z psychiką ofiary. Niezwykle pasjonująca sprawa. Z tych wszystkich niby delikatnych i niezwykle płynnych powiązań wyłoni się obraz człowieka, którego trzeba wypatrzyć po jego zachowaniu i sposobie bycia. Dzięki profilerowi winny jest namierzany i wzięty pod lupę nawet kiedy żadne dowody na niego nie wskazują, kiedy nic go nie łączy z ofiarą, a po rewizji jego alibi i jego gniazdka, okazuje się, że ptaszek ma wiele do ukrycia.
Książka jest napisana rewelacyjnie, wybitnie wręcz, jednak momentami trochę mi przeszkadzał reporterski styl autorki. Postacie są wyraziste i wiarygodne. Czyta się jednym tchem.
Jednak dla równowagi muszę napisać o minusach i niedopowiedzeniach, chociaż ta równowaga będzie jak dwie nierówne połowy, bo plusy, jednakowoż, kładą się cieniem na minusach:
- Hubert Meyer się rozwodzi. Bardzo dużo jest na ten temat, Meyer to bardzo przeżywa, zamartwia się, ale zdaje też sobie sprawę, że dużo jego winy jest w tym rozwodzie. I tak naprawdę pogodził się z tym. Lecz w tych jego rozterkach na temat rozwodu ani słowa więcej nie ma na temat jego stosunku do własnych dzieci. Wiadomo, że ma trójkę. Tego mi zabrakło.
- Jakub Czerny opowiedział o swoich kontaktach z Niną Frank dopiero, gdy Meyer go namierzył ładnych parę dni po morderstwie. Uszło mu na sucho, a wręcz zupełnie nikt się nie zastanowił nad tym, że zataił swój kontakt z ofiarą w dzień jej śmierci.
- Gniewne zachowanie społeczności Mielnika i Tokar w stosunku do bibliotekarki było przedstawione jak z serialu „Ranczo”. To mi się trochę gryzło z resztą książki.
- Magia związana z runami zupełnie do mnie nie trafiła.
- No i najważniejsze: KTO ODŁOŻYŁ SŁUCHAWKĘ TELEFONU PO WIZYCIE LISTONOSZA? Ta odłożona słuchawka sugerowała, że pomiędzy znalezieniem ciała Niny Frank a wizytą policji był tam ktoś jeszcze. Zwłaszcza, że mimochodem kilka razy była o tym wzmianka. Cały czas czekałem na tę informację i skończyłem książkę z wielkim niedosytem w tej kwestii. A może coś mi umknęło? Jeżeli ktoś doczytał o tym, to pliz, niech da znać.
No i właśnie. Po skończeniu tej książki zdębiałem i osłupiałem, w dowolnej kolejności. Poza tym co na napisałem wyżej, po ostatnich trzech rozdziałach poczułem się jakby mi autorka chlusnęła znienacka szklanką zimnej wody w twarz, a potem z miną radosnego dziecka po dobrym kawale śmiała się i zacierała ręce z uciechy. Do tej pory mam głupią minę i nie wiem o co kaman.
No i drugie właśnie: nie mogę o tej książce przestać myśleć. To się Katarzynie Bondzie udało.
Powiem tak: takiego kryminału, to ja jeszcze nie czytałem. Uważam, że każdy polski miłośnik kryminałów powinien zaliczyć tę książkę i wyrobić sobie o niej zdanie. Główną postacią jest Hubert Meyer - policyjny profiler. I to od razu stawia książkę w innym szczególnym świetle. Poznajemy śledztwo z jego punktu widzenia i jego pracy. Akcja skupia się nie na szukaniu i...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Wampir", czyli trzecia odsłona trójpaku Wojciecha Chmielarza.
Książka zrobiła na mnie wrażenie ze względu na nieoczywistą postać głównego bohatera - prywatnego detektywa Dawida Wolskiego. Faceta nie da się lubić, ale jest prawdziwy. Rzecz jasna sam bohater nie zrobił książki; intryga ciekawa i zagadkowa cały czas wypatrywała uwagi.
Cały trójpak w felietonie na Dziej Bandzie:
http://dzikabanda.pl/teksty/felietony/pijac-ksiazki-czytajac-piwa-s02e17/
głębiej i szerzej.
"Wampir", czyli trzecia odsłona trójpaku Wojciecha Chmielarza.
więcej Pokaż mimo toKsiążka zrobiła na mnie wrażenie ze względu na nieoczywistą postać głównego bohatera - prywatnego detektywa Dawida Wolskiego. Faceta nie da się lubić, ale jest prawdziwy. Rzecz jasna sam bohater nie zrobił książki; intryga ciekawa i zagadkowa cały czas wypatrywała uwagi.
Cały trójpak w felietonie na Dziej...