-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński1
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać315
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
Biblioteczka
2014-02-04
2014-06-08
Nareszcie jest co czytać! Po przynudnawych „Kah-Anielu” i „Sojuszach” oraz bardzo słabym cyklu „Młodzieńcze lata” trafił się w końcu komiks w starym thorgalowskim stylu, który potrafi zaskoczyć, wciągnąć w przygodę i zostawić z tajemnicą do rozwiązania. Z niecierpliwością czekam zatem co będzie dalej z biedną, małą ale zadziorną i hardą Louve.
Nareszcie jest co czytać! Po przynudnawych „Kah-Anielu” i „Sojuszach” oraz bardzo słabym cyklu „Młodzieńcze lata” trafił się w końcu komiks w starym thorgalowskim stylu, który potrafi zaskoczyć, wciągnąć w przygodę i zostawić z tajemnicą do rozwiązania. Z niecierpliwością czekam zatem co będzie dalej z biedną, małą ale zadziorną i hardą Louve.
Pokaż mimo to2014-05-05
Powiem tak: takiego kryminału, to ja jeszcze nie czytałem. Uważam, że każdy polski miłośnik kryminałów powinien zaliczyć tę książkę i wyrobić sobie o niej zdanie. Główną postacią jest Hubert Meyer - policyjny profiler. I to od razu stawia książkę w innym szczególnym świetle. Poznajemy śledztwo z jego punktu widzenia i jego pracy. Akcja skupia się nie na szukaniu i udowodnieniu winy sprawcy po dowodach i poszlakach, lecz na tym jaki człowiek mógłby te dowody i poszlaki zostawić w kontekście całości zdarzenia i w powiązaniu, co ważne, z psychiką ofiary. Niezwykle pasjonująca sprawa. Z tych wszystkich niby delikatnych i niezwykle płynnych powiązań wyłoni się obraz człowieka, którego trzeba wypatrzyć po jego zachowaniu i sposobie bycia. Dzięki profilerowi winny jest namierzany i wzięty pod lupę nawet kiedy żadne dowody na niego nie wskazują, kiedy nic go nie łączy z ofiarą, a po rewizji jego alibi i jego gniazdka, okazuje się, że ptaszek ma wiele do ukrycia.
Książka jest napisana rewelacyjnie, wybitnie wręcz, jednak momentami trochę mi przeszkadzał reporterski styl autorki. Postacie są wyraziste i wiarygodne. Czyta się jednym tchem.
Jednak dla równowagi muszę napisać o minusach i niedopowiedzeniach, chociaż ta równowaga będzie jak dwie nierówne połowy, bo plusy, jednakowoż, kładą się cieniem na minusach:
- Hubert Meyer się rozwodzi. Bardzo dużo jest na ten temat, Meyer to bardzo przeżywa, zamartwia się, ale zdaje też sobie sprawę, że dużo jego winy jest w tym rozwodzie. I tak naprawdę pogodził się z tym. Lecz w tych jego rozterkach na temat rozwodu ani słowa więcej nie ma na temat jego stosunku do własnych dzieci. Wiadomo, że ma trójkę. Tego mi zabrakło.
- Jakub Czerny opowiedział o swoich kontaktach z Niną Frank dopiero, gdy Meyer go namierzył ładnych parę dni po morderstwie. Uszło mu na sucho, a wręcz zupełnie nikt się nie zastanowił nad tym, że zataił swój kontakt z ofiarą w dzień jej śmierci.
- Gniewne zachowanie społeczności Mielnika i Tokar w stosunku do bibliotekarki było przedstawione jak z serialu „Ranczo”. To mi się trochę gryzło z resztą książki.
- Magia związana z runami zupełnie do mnie nie trafiła.
- No i najważniejsze: KTO ODŁOŻYŁ SŁUCHAWKĘ TELEFONU PO WIZYCIE LISTONOSZA? Ta odłożona słuchawka sugerowała, że pomiędzy znalezieniem ciała Niny Frank a wizytą policji był tam ktoś jeszcze. Zwłaszcza, że mimochodem kilka razy była o tym wzmianka. Cały czas czekałem na tę informację i skończyłem książkę z wielkim niedosytem w tej kwestii. A może coś mi umknęło? Jeżeli ktoś doczytał o tym, to pliz, niech da znać.
No i właśnie. Po skończeniu tej książki zdębiałem i osłupiałem, w dowolnej kolejności. Poza tym co na napisałem wyżej, po ostatnich trzech rozdziałach poczułem się jakby mi autorka chlusnęła znienacka szklanką zimnej wody w twarz, a potem z miną radosnego dziecka po dobrym kawale śmiała się i zacierała ręce z uciechy. Do tej pory mam głupią minę i nie wiem o co kaman.
No i drugie właśnie: nie mogę o tej książce przestać myśleć. To się Katarzynie Bondzie udało.
Powiem tak: takiego kryminału, to ja jeszcze nie czytałem. Uważam, że każdy polski miłośnik kryminałów powinien zaliczyć tę książkę i wyrobić sobie o niej zdanie. Główną postacią jest Hubert Meyer - policyjny profiler. I to od razu stawia książkę w innym szczególnym świetle. Poznajemy śledztwo z jego punktu widzenia i jego pracy. Akcja skupia się nie na szukaniu i...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-22
Niewiarygodne, że na 251. stronach dużą czcionką autor zmieścił tyle akcji. Dzisiaj żaden szanujący się kryminał czy thriller nie ma poniżej 400. Kiedyś sensacja miała ten specyficzny smaczek… Łza się w oku kręci… Jednak tym razem Higgins przegrywa z czasem. Trąci myszką. Nie ma tu wyczuwalnego stylu, nie ma głębi, wszystko takie powierzchowne i papierowe. Akcja z kopyta rwie, dużo się dzieje, ale coś się gubi po drodze. Trochę ciekawiej robi się na końcu. Ale w sumie nic we mnie nie zostało po przeczytaniu, oprócz tego, że źli są źli, dobrzy – dobrzy, i aby do przodu.
Okładka i tytuł – szczyt tandety. Ale to był 1992 rok. Królowało video; Schwarzenegger Commando, Stallone Rambo i któryś już raz Zaginiony w akcji Chuck Norris.
To była dopiero druga książka, którą napisał Higgins. Był 1960 rok. Może dopiero się chłop wprawiał…
Niewiarygodne, że na 251. stronach dużą czcionką autor zmieścił tyle akcji. Dzisiaj żaden szanujący się kryminał czy thriller nie ma poniżej 400. Kiedyś sensacja miała ten specyficzny smaczek… Łza się w oku kręci… Jednak tym razem Higgins przegrywa z czasem. Trąci myszką. Nie ma tu wyczuwalnego stylu, nie ma głębi, wszystko takie powierzchowne i papierowe. Akcja z kopyta...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-12-22
„Celem terroryzmu jest terror. To jedyny sposób, w jaki mały kraj może próbować pokonać imperium. Są to słowa Lenina”
Tak próbuje usprawiedliwiać swoje poczynania czarny charakter w tej książce.
Czasami powracam do starej sensacji z sentymentu. Czasami są to powroty udane, a czasami totalne porażki. W tym przypadku było nawet OK. Dwieście stron małej książeczki a akcji tyle, że trudno nadążyć. Jak to możliwe? Kojarzyć się to może z filmami sensacyjnymi lat 80. z Chuckiem Norrisem, gdzie cały czas cos się dzieje, główny bohater jest niezniszczalny, zawsze przyklei się do niego jakaś kobieta, a potem odchodzą w siną dal na tle zachodzącego słońca.
Tutaj było podobnie. Ale jak przymknąć na to oko podczas czytania, to, wbrew pozorom, nie ma nudy. Akcja posklejana bardzo dobrze, motywy wiarygodne, szczegóły dopracowane… i mamy zgrabne czytadełko dla relaksu.
Jeszcze o akcji. Książka napisana w 1964 roku opowiada o marynarzu (rybaku) Harrym Manningu, który po rewolucji Fidela Castro na Kubie musiał uciekać z wyspy, ponieważ został mu skonfiskowany cały interes (związany z firmą ratunkową na oceanie) i zdołał tylko zabrać ze sobą swoją łódź, którą właśnie uciekł. Zarabia biorąc bogatych turystów na nurkowanie w okolicach Wysp Bahama i wędkowanie. W porcie ma znajomą, u której pomieszkuje. Pewnego dnia znajoma niespodziewanie wypływa na morze z jakimś marynarzem i znika… I zaczyna się akcja. I nie zwalnia nawet na chwilę.
„Celem terroryzmu jest terror. To jedyny sposób, w jaki mały kraj może próbować pokonać imperium. Są to słowa Lenina”
Tak próbuje usprawiedliwiać swoje poczynania czarny charakter w tej książce.
Czasami powracam do starej sensacji z sentymentu. Czasami są to powroty udane, a czasami totalne porażki. W tym przypadku było nawet OK. Dwieście stron małej książeczki a akcji...
2014-10-27
Książka, którą trudno rozgryźć. Tak samo jak tajemnicę, na kanwie której zbudowana jest cała historia. Tajemnica owa dotyczy samobójstw, które dokonały młode dziewczyny, rodzone siostry. I to nie jest spojler, ponieważ Autor informuje nas o tym już w pierwszym zdaniu. Młode dziewczyny, które mają naście lat, mieszkają w małym amerykańskim miasteczku, gdzie każdy każdego zna, chodzą do publicznej szkoły, mają oboje rodziców posuwają się do tak niedorzecznego kroku… Ale czy na pewno niedorzecznego? Historia rozpoczyna się gdy jedna z tych sióstr zostaje znaleziona w wannie z podciętymi żyłami. I odtąd robi się coraz mroczniej i dziwniej. Następują wydarzenia, które nie dają się łatwo sklasyfikować.
Opowieść jest toczona w latach powojennych (może sześćdziesiątych?) z punktu widzenia chłopców z sąsiedztwa, którzy, zafascynowani siostrami obserwują je i starają się do nich za wszelką cenę zbliżyć. Jest to forma wspomnień, rekonstrukcji zdarzeń i próby ich zrozumienia w kontekście tragedii, która ma nastąpić.
Książka ma specyficzny klimat. Jest tu coś z filmu „Piknik pod Wiszącą Skałą”. Coś ze „Świata według Garpa”, „Buszującego w zbożu”… W każdym razie klimat jest taki, że momentami łapałem się na tym, że ściskałem książkę podczas czytania aż mi kostki bielały. Tajemnica wprost obezwładnia, a świetnie podany humor wstrząsa spazmami od czasu do czasu.
Napisałem, że książkę trudno rozgryźć, bo dostajemy do własnych rąk coś, z czym sami musimy sobie poradzić. Sami musimy odpowiedzieć na zadawane przez chłopaków pytania i sami rozwiązać motywy i pobudki, które pchnęły dziewczyny w objęcia śmierci. Takie książki zostają w głowie.
Książka, którą trudno rozgryźć. Tak samo jak tajemnicę, na kanwie której zbudowana jest cała historia. Tajemnica owa dotyczy samobójstw, które dokonały młode dziewczyny, rodzone siostry. I to nie jest spojler, ponieważ Autor informuje nas o tym już w pierwszym zdaniu. Młode dziewczyny, które mają naście lat, mieszkają w małym amerykańskim miasteczku, gdzie każdy każdego...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-21
Moje pierwsze spotkanie z Camillą Lackberg. Autorka, słowami dziennikarki (pisarki) - głównej bohaterki Erici Falck, tak nam tłumaczy: „Nie zamierzam pisać książki sensacyjnej. Chcę przedstawić fakty i sylwetkę Alex. Chciałabym skupić się na zbadaniu okoliczności sprawy. Ustalić fakty, porozmawiać ze wszystkimi zamieszanymi osobami i na koniec napisać książkę, która w sposób prawdziwy przedstawi przebieg wydarzeń”. I taka właśnie jest ta książka. Nie ma w niej sensacji, galopującej akcji, nagłych zwrotów wydarzeń, suspensu. Małe miasteczko i leniwie toczące się życie zakłócone odkryciem zwłok młodej kobiety. Klimat jak z filmu braci Coen „Fargo”. Zima, młody niezbyt doświadczony policjant, młoda zamieszana w całą sprawę dziennikarka, i powoli, powoli, czasami nieudolnie, czasami błyskotliwie, po nitce do kłębka. A po drodze dużo obyczajowej treści. Na początku mnie to trochę irytowało, ale potem dałem się wciągnąć w tak pisany kryminał i jakoś mi to siadło. Duży plus za skonstruowaną intrygę; wiarygodną i bez dziur. Dałem się w paru miejscach zaskoczyć.
I jeszcze jedno. Odniosłem wrażenie, że Camilla Lackberg jest przeciwna małżeństwu. Praktycznie na każdym kroku udowadnia jaka to marna instytucja. Ma autorka trochę lekki odchył w tę stronę.
Moje pierwsze spotkanie z Camillą Lackberg. Autorka, słowami dziennikarki (pisarki) - głównej bohaterki Erici Falck, tak nam tłumaczy: „Nie zamierzam pisać książki sensacyjnej. Chcę przedstawić fakty i sylwetkę Alex. Chciałabym skupić się na zbadaniu okoliczności sprawy. Ustalić fakty, porozmawiać ze wszystkimi zamieszanymi osobami i na koniec napisać książkę, która w...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-27
Super. Wszedłem w świat tej książki już na całego. Wiem, że muszę przeczytać kolejne tomy. Czyta się świetnie. Od razu nasuwają się porównywania do Wiedźmina i Gry o tron, ale to jest jednak zupełnie co innego. Mamy fantastykę naukową, magię i mroki średniowiecza razem. Wszystko z perspektywy dwóch bohaterów, których historie jeszcze się nie zeszły, których historie są zupełnie inne i bez związku, ale mam nadzieje, że autor jakoś to fajnie połączy w następnych tomach. Bo jak na razie zaskakuje mnie pozytywnie co parę stron. Naprawdę trudno przewidzieć kolejne kroki bohaterów; kto zginie, komu się uda przeżyć, czy wpadną w pułapkę, kto jest zdrajcą…
No i poczucie humoru w tej książce. Dawkowane w małych ilościach, ale jak już, to w dechę. Dla mnie - mistrzostwo świata.
Słowa uznania jeszcze dla wydawcy. Książka jest wydana przecudownie; trzyma się w ręce tak, że aż żal odkładać po przeczytaniu; okładka piękna, jej dotyk – miód, czerwona tasiemka na zakładkę, papier nie za ciężki, i wydaje taki odgłos gdy się ją miętosi…
Super. Wszedłem w świat tej książki już na całego. Wiem, że muszę przeczytać kolejne tomy. Czyta się świetnie. Od razu nasuwają się porównywania do Wiedźmina i Gry o tron, ale to jest jednak zupełnie co innego. Mamy fantastykę naukową, magię i mroki średniowiecza razem. Wszystko z perspektywy dwóch bohaterów, których historie jeszcze się nie zeszły, których historie są...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-08
Nie wiedziałem czego się spodziewać. I trochę zabierałem się za tę książkę jak pies do jeża. Ale warto było. Wszedłem w niezwykły świat.
Vuko Drakkainen zostaje wysłany przez Ziemię na zamieszkaną planetę Midgaard przez istoty bardzo podobne ludziom, aby odnaleźć wcześniej wysłanych tam badaczy, z którymi kontakt urwał się dwa lata temu i słuch o nich zaginał. Planeta podobna jest do Ziemi z epoki średniowiecza, ale rządzi się swoimi prawami. Na przykład z niewiadomych przyczyn nie działa tam elektronika… Vuko uzbrojony w łuk, miecz oraz wewnętrznego cyfrala rozpoczyna poszukiwania…
Bardzo dużo się dzieje. Drakkainen wplątany w realia obcego świata próbuje je zrozumieć, objąć typowo ludzkim pojmowaniem… Autor świetnie sobie radzi w takich momentach. Potrafi opisać mroczny świat pełen magii i okrucieństwa, a jednocześnie błysnąć humorem, którym mnie osobiście kilka razy trafił prosto w baniak, aż się zgiąłem.
Jest także drugi wątek, równie ciekawy, który opisuje dorastanie młodego cesarza kraju Amitraj. Zapewne zostanie on połączony w głównym wątkiem w następnych tomach.
Zostałem wciągnięty. Kolejne tomy przede mną.
PS. Podobnie jak w Wiedźminie brak jest jakiejkolwiek mapki, która pomagałaby zorientować się w opisywanym świecie. To jest jedyny minus, bo topografia wędrówek Drakkainena leży i kwiczy. Autor wprawi w ruch swojego bohatera i dopiero w połowie drogi pisze nam, że on wędruje na wschód. Dzięki, ja już go sobie ustawiłem na zachód. Na szczęście jest Internet i fani. Ale też szału nie ma.
Nie wiedziałem czego się spodziewać. I trochę zabierałem się za tę książkę jak pies do jeża. Ale warto było. Wszedłem w niezwykły świat.
Vuko Drakkainen zostaje wysłany przez Ziemię na zamieszkaną planetę Midgaard przez istoty bardzo podobne ludziom, aby odnaleźć wcześniej wysłanych tam badaczy, z którymi kontakt urwał się dwa lata temu i słuch o nich zaginał. Planeta...
2014-10-20
Przeczytałem tę książkę w ramach odświeżania klasyki sensacji, która w latach 90. ubiegłego wieku sprzedawała się jak świeże bułeczki. Wtedy rzucałem się na książki tego typu jak wygłodniały lew. Ale teraz, w przypadku tej książki, to lepiej zachować spokój, bo można sobie połamać zęby. Higgins napisał taką chałę, że o mój Boże. Z autentycznej postaci Johna Dillingera najpierw zrobił Robin Hooda, potem Zorro, a na końcu Winnetou. Ale być może byłoby to do przełknięcia, gdyby nie sama historia, która jest infantylna do cna. Straszna kiszka.
Jedna gwiazdka dodatkowo za sentyment.
Przeczytałem tę książkę w ramach odświeżania klasyki sensacji, która w latach 90. ubiegłego wieku sprzedawała się jak świeże bułeczki. Wtedy rzucałem się na książki tego typu jak wygłodniały lew. Ale teraz, w przypadku tej książki, to lepiej zachować spokój, bo można sobie połamać zęby. Higgins napisał taką chałę, że o mój Boże. Z autentycznej postaci Johna Dillingera...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-04
To najlepszy Szacki moim zdaniem. Miałem taką radochę jak czytałem tę książkę, że wpadłem w jakąś dziwną śrubę lewoskrętną, bo gdy przerywałem czytanie, to potem wzięcie jej do ręki mi wystarczało, a samo czytanie odkładałem najdłużej jak mogłem, bo bałem się, że za szybko ją skończę. Wszystko tam było to co w kryminałach lubię. Miłoszewski trafia w mój gust jak rzadko kto. Była kupa śmiechu, była groza jak diabli, była pierwszorzędna zagadka i tajemnica, było życie domowe, prozaiczne problemy, no i był gniew. Gniew, że ho ho.
Jestem strasznie nabuzowany tą książką. Ok, skoro „Ziarno prawdy” dostało ode mnie 9, a „Gniew”, jak się rzekło, lepszy, to mamy fulla.
Acha, jeszcze co do zakończenia... Panie Zygmuncie Miłoszewski, chapeau bas!
To najlepszy Szacki moim zdaniem. Miałem taką radochę jak czytałem tę książkę, że wpadłem w jakąś dziwną śrubę lewoskrętną, bo gdy przerywałem czytanie, to potem wzięcie jej do ręki mi wystarczało, a samo czytanie odkładałem najdłużej jak mogłem, bo bałem się, że za szybko ją skończę. Wszystko tam było to co w kryminałach lubię. Miłoszewski trafia w mój gust jak rzadko kto....
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-14
R E W E L A C J A.
Ależ mnie porwała ta książka. Dałem się wciągnąć i czytałem ją obgryzając paznokcie jak by była jakimś pasjonującym mrocznym thrillerem. Wspaniale jest mieć ją już całą w głowie.
Otóż autor - Jurgen Thorwald odkrywa zapiski swojego dziadka- Henry’ego Stevena Hartmanna – historyka medycyny, który spisywał je i gromadził materiały przez drugą połowę 19. wieku, będąc świadkiem przełomowych odkryć w medycynie, jak również podróżując ich śladem. Thorwald zapiski te zebrał, zredagował i ułożył w 1956 roku dla czytelnika nadając podtytuł „Według zapisków mojego dziadka, chirurga H. ST. Hartmanna”. Nadał im formę narracji pierwszoosobowej w formie opowiadanych wspomnień.
Włos się jeży na głowie, gdy cofamy się razem z narratorem do połowy 19. wieku, gdzie uczestniczymy razem z nim przy zabiegach chirurgicznych bez narkozy i bez antyseptyki. Lekarze operowali wśród dzikich wyć pacjentów, we frakach albo fartuchach sztywnych od zakrzepłej krwi i ropy a narzędzia chirurgiczne między zabiegami wycierali w poły fartucha. W miarę upływu lat jesteśmy przy odkrywaniu narkozy, antyseptyki (mycie rąk? Szpital z daleka wyczuwało się z zapachu ropy, która sączyła się z zainfekowanych ran), bezpiecznej ingerencji wewnątrz ciała człowieka… I wszystko to jest podane z takim suspensem, z takim darem trzymania w napięciu, że nerwowo trudno wytrzymać, dostaje się gęsiej skórki i niemal krzyczy się na głos: weźże jeden z drugim umyj te ręce przed odbieraniem porodu, jak radzi Semmelaeis! Semmelweis, sfrustrowany, niestety kończy w psychiatryku, bo jego pionierska idea czystych rąk była obśmiana do cna. Zresztą odkrywca narkozy – Horace Wells – kończy jeszcze gorzej, zapomniany przez wszystkich.
Narrator jeździ po całym świecie by być na bieżąco z odkryciami chirurgii i przedstawia co ciekawsze fakty i historie z nimi związane. Palmę pierwszeństwa w chirurgii dzierżyły kraje takie jak Niemcy, Francja, Anglia i USA. Tam dokonano największych odkryć. Tylko raz autor wspomniał o Polsce. Otóż w Chełmnie dr Ludwik Rydygier w roku 1880, jako jeden z pierwszych, dokonał operacji otwarcia żołądka i usunięcia z niego guza, którą pacjent przeżywa, ale, co prawda, nie na długo – kilka godzin. Jednak za cztery lata nowy pacjent przeżywa 2,5 roku po operacji. Później Rydygier został profesorem na Uniwersytecie Lwowskim.
Książka jest przefantastyczna. Nie można się oderwać. Zapomina się o całym świecie.
R E W E L A C J A.
Ależ mnie porwała ta książka. Dałem się wciągnąć i czytałem ją obgryzając paznokcie jak by była jakimś pasjonującym mrocznym thrillerem. Wspaniale jest mieć ją już całą w głowie.
Otóż autor - Jurgen Thorwald odkrywa zapiski swojego dziadka- Henry’ego Stevena Hartmanna – historyka medycyny, który spisywał je i gromadził materiały przez drugą połowę 19....
2014-12-13
Ciekawiła mnie ta książka, no bo jakże to, Philip Marlowe się żeni? Okazało się że mało tego, nawet próbuje być dobrym mężem. Jego żona to znana z „Długiego pożegnania” Linda, córka miliardera Harlana Pottera, która oświadczyła mu się w „Playbacku”. Małżeństwo naszego detektywa nadaje książce nie lada smaczek. Marlowe próbuje się odnaleźć w nowej rzeczywistości, prowadząc jednocześnie, na zlecenie dyrektora kasyna, poszukiwania pewnego fotografa, który zalegał ze spłatą długu. Poszukiwania w pewnym momencie się komplikują. Małżeństwo zarazem też. Robi się gorąco.
Ciekawiło mnie też to, w którym miejscu zorientuję się, że to już nie Chandler, tylko Parker. Ale nie wyczułem tego miejsca. Parker sobie poradził. Ciekawością jest nadto to, że napisał to dokończenie w 1989 roku.
Książka świetna. Bardzo mi się podobała. Philip Marlowe prowadzony przez dwóch autorów jest świeży, dowcipny, sarkastyczny, ale i romantyczny, jak zwykle zresztą. Akcja jest przejrzysta i wciągająca. Chandler nie lubi Los Angeles i okolicznych miasteczek i często daje temu wyraz. A środowisko filmowe to wylęgarnia wszelkiego zła.
Będę tęsknił za moim ulubionym bohaterem. „Marlowe z pustyni. Gwiezdny detektyw”. Romantyczny cynik i cyniczny romantyk.
[Dopisek:]
Właśnie się dowiedziałem (2 miesiące po napisaniu tej opinii), że ta książka to w całości dzieło Roberta B. Parkera. On rozwinął do rozmiarów książki niedokończone opowiadanie Chandlera "Poodle Springs". Tak więc, gratulacje dla autora, że tak swietnie wczuł się w klimat.
[Dopisek nr 2:]
Po przeczytaniu książki "Mówi Chandler" już wszystko wiem. To co napisał sam Chandler, to cztery rozdziały. A wszystkich tutaj jest 41. Czyli robota Chandlera to niecałe 10%.
Ciekawiła mnie ta książka, no bo jakże to, Philip Marlowe się żeni? Okazało się że mało tego, nawet próbuje być dobrym mężem. Jego żona to znana z „Długiego pożegnania” Linda, córka miliardera Harlana Pottera, która oświadczyła mu się w „Playbacku”. Małżeństwo naszego detektywa nadaje książce nie lada smaczek. Marlowe próbuje się odnaleźć w nowej rzeczywistości, prowadząc...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-09
"Świadek oskarżenia" - trzecie opowiadanie napisane przez Chandlera (1934 r.), w którym po raz pierwszy pojawia się Filip Marlowe. I od razu robi się niepowtarzalnie. Tu nie chodzi tylko o wątek kryminalny, ale jeszcze o styl. Ktoś napisał, że czytał lepsze kryminały; ja też, ale Chandlera można by było czytać z wypiekami na twarzy, nawet jak by przez pół książki nic się nie działo ze śledztwem. Nikt nie potrafi tak manewrować autoironią, cynizmem, a jednocześnie wrażliwością głównego bohatera.
"- Myślę, że jest pan detektywem - powiedział - Sprytnym detektywem.
- Po prostu prywatnym tajniakiem - odparłem - i nie bardzo bystrym. Niech pana nie zmyli moje wysokie czoło. To u nas rodzinne."
Mówi o sobie Marlowe. I jak go tu nie wielbić? A to dopiero początki. Pojawiające się zdania tego typu:
"Najpierw rozmawiałem ze służącą. Potem zgłosił się jakiś mężczyzna, który wymawiał nazwisko pana Dorra w taki sposób, jakby bał się, że eksploduje mu ono w ustach".
będą w jego twórczości esencją stylu.
„Złote rybki” – dziesiąte z kolei opowiadanie Chandlera (1936 r.), ale drugie, w którym występuje Marlowe. Chociaż nie pada tu ani razu jego imię, tylko samo nazwisko. Dosyć nietypowe opowiadanie; Marlowe pokusił się na nagrodę za odzyskanie skradzionych pereł; bez fajerwerków, ale zgrabnie napisane, czyta się przyjemnie; duża czwórka z plusem.
"Gorący wiatr" - czternaste z kolei opowiadanie Chandlera (1938 r.) i trzecie, w którym występuje Filip Marlowe. Tak jest w tej książce tłumaczone jego imię - Filip, nie Philip. Marlowe przypadkiem pakuje się w kłopoty, gdy siedząc w barze jest świadkiem strzelaniny. Potem jest jeszcze jeden trup, zły i dobry glina, no i oczywiście dziewczyna, która ratuje bohaterowi życie. Fajne, zgrabne opowiadanko, dużo się dzieje, nie ma nudy.
"Kłopoty to moja specjalność" - dziewiętnaste z kolei opowiadanie Chandlera (1939 r.) i czwarte z Filipem Marlowe. Czyli, jak łatwo zauważyć, w tej książce są zamieszczone 4 pierwsze opowiadania Chandlera, w których głównym bohaterem jest Marlowe. No i to opowiadanko jest najlepsze, najdłuższe, najbardziej soczyste, po prostu rewelacja, rewelacja w każdym calu. Marlowe chodzi i sypie takimi grypsami, że mózg staje. Kwintesencja stylu, szóstka z plusem.
Wszystkie te opowiadania w tym zbiorze łączy postać głównego bohatera Philipa Marlowe. Jednak tak naprawdę w oryginale nie on tu był główną postacią. Nazwisko Marlowe pojawiło się w tych opowiadaniach przy powstawaniu tego zbioru, zastępując nazwiska głównych bohaterów, którzy podczas pierwszego ukazania się tych opowiadań tam się znajdowali.
"Świadek oskarżenia" - trzecie opowiadanie napisane przez Chandlera (1934 r.), w którym po raz pierwszy pojawia się Filip Marlowe. I od razu robi się niepowtarzalnie. Tu nie chodzi tylko o wątek kryminalny, ale jeszcze o styl. Ktoś napisał, że czytał lepsze kryminały; ja też, ale Chandlera można by było czytać z wypiekami na twarzy, nawet jak by przez pół książki nic się...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-12-29
Ależ historia. Ależ książka. Pięknie napisana. Można w nią wejść na całego. Trudno cokolwiek napisać, bo do głowy przychodzą mi same banały, ale:
- autor wymyślił historię, że czapki z głów,
- napisał ją tak sugestywnym językiem, że smakowałem każde słowo.
Tyle w temacie. Niedługo zabiorę się do trzeciej części.
PS
Opis sytuacji, w której Tengo ma przytulić Fukaeri na jej prośbę, to jest mistrzostwo świata.
Ależ historia. Ależ książka. Pięknie napisana. Można w nią wejść na całego. Trudno cokolwiek napisać, bo do głowy przychodzą mi same banały, ale:
- autor wymyślił historię, że czapki z głów,
- napisał ją tak sugestywnym językiem, że smakowałem każde słowo.
Tyle w temacie. Niedługo zabiorę się do trzeciej części.
PS
Opis sytuacji, w której Tengo ma przytulić Fukaeri na jej...
2014-12-20
Książka przedstawia trzy ostatnie lata Tischnera. Od momentu jak dowiedział się, że ma raka krtani, aż do jego śmierci. Ale autor nie skupia się na opowieści o losach Tischnera w tym czasie. Szczególny nacisk kładzie na to, jaki wpływ te lata choroby miały na księdza i jego filozofię. Cóż, ta książka nie jest łatwa. Tomasz Ponikło potrafi długimi opisami snuć rozważania jak kształtowało się postrzeganie przez Tischnera śmierci, miłosierdzia, miłości. Każde znaczące jego wypowiedziane zdanie analizuje, zestawia z innymi, cytuje. Czyta się te książkę jak rozprawę doktorską. Przyznam się, że w pewnych miejscach odpadałem, bo nie nadążałem ani za autorem, ani za głównym bohaterem. Bynajmniej nie z ich powodu, ale rozważania filozoficzne na tym etapie, który miejscami oni osiągają, są dla mnie za zbyt wysokie… Mimo wszystko coś do mnie dotarło, bo książka, jakkolwiek ciężka i miejscami nużąca, daje obraz potężnej mądrości Tischnera. Podziwiam tego człowieka.
Książka przedstawia trzy ostatnie lata Tischnera. Od momentu jak dowiedział się, że ma raka krtani, aż do jego śmierci. Ale autor nie skupia się na opowieści o losach Tischnera w tym czasie. Szczególny nacisk kładzie na to, jaki wpływ te lata choroby miały na księdza i jego filozofię. Cóż, ta książka nie jest łatwa. Tomasz Ponikło potrafi długimi opisami snuć rozważania jak...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-12-08
Zasiadłem do czytania i pomyślałem sobie: stary dobry Wallander. Uwielbiam tę nieśpieszną narrację Mankella, szczegóły pracy policji, świetnie skonstruowaną akcję i wszelkie barwne dodatki. Tutaj na początku książki było świetnie, lecz od połowy czegoś zabrakło. Fakt faktem, nie był to klasyczny Wallander, ale powieść z Wallanderem w tle. Główne światło było rzucone na jego córkę – Lindę. I być może to stało się przyczyną, że nie odnajdowałem w Kurcie tego starego, z poprzednich książek. Ukazywał mi się jako zupełnie inny człowiek. Może dlatego, ze był opisywany z perspektywy Lindy. W każdym razie w drugiej połowie książki byłem lekko poirytowany. Nużyły mnie ciągłe powtórzenia w charakterystykach bohaterów. Te same wydarzenia z przeszłości, które kształtowały ich osobowość, co raz powracały i co raz były analizowane. Zdarzały się też niedopowiedzenia w akcji, albo opisy emocjonalnych zachowań bohaterów, których kompletnie nie mogłem zrozumieć, ponieważ Autorowi nie udawało się wiarygodnie ich oddać. Do tej pory nie rozumiem dlaczego Linda zdecydowała się rzucić w swojego ojca popielniczką.
Jestem troszeczkę zawiedziony. Nie do końca porwany. Czuję niedosyt.
Zasiadłem do czytania i pomyślałem sobie: stary dobry Wallander. Uwielbiam tę nieśpieszną narrację Mankella, szczegóły pracy policji, świetnie skonstruowaną akcję i wszelkie barwne dodatki. Tutaj na początku książki było świetnie, lecz od połowy czegoś zabrakło. Fakt faktem, nie był to klasyczny Wallander, ale powieść z Wallanderem w tle. Główne światło było rzucone na jego...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-26
Dosyć dziwna ta książka, ale w pozytywnym znaczeniu. Tajemnica goni tajemnicę. Pierwszy tom, tak jak by dopiero zapoznawał czytelnika z sensem całej historii. Ale czyta się z prawdziwą przyjemnością. Napisana jest pięknym, plastycznym, sugestywnym językiem. Można się rozsmakować. No i ciężko jest się oderwać od czytania. Dużo wątków, profile psychologiczne bohaterów rozpisane koncertowo, akcja niezwykle tajemnicza, niektóre karty Autor odsłania, a niektóre nowe wprowadza do gry. Zapowiada się naprawdę ciekawie. Nie mogę doczekać się drugiego tomu.
Dosyć dziwna ta książka, ale w pozytywnym znaczeniu. Tajemnica goni tajemnicę. Pierwszy tom, tak jak by dopiero zapoznawał czytelnika z sensem całej historii. Ale czyta się z prawdziwą przyjemnością. Napisana jest pięknym, plastycznym, sugestywnym językiem. Można się rozsmakować. No i ciężko jest się oderwać od czytania. Dużo wątków, profile psychologiczne bohaterów...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-20
Pierwszy raz tę książkę przeczytałem w siódmej klasie podstawówki (kiedyś były podstawówki co miały 8 klas…). I to była moja pierwsza książka z tych dla dorosłych. Wcześniej to oprócz lektur były jakieś Tomki, Bahdaje, Pan Samochodzik, Winnetou itp. No i wywarła na mnie piorunujące wrażenie, a Autor stał się moim ulubionym; wykupywałem wszystkie jego książki, jak tylko się pojawiały w księgarni, a wtedy było o nie ciężko. Tak więc mam do niej spory sentyment. Teraz, po dwudziestu paru latach, postanowiłem ponownie się z nią zmierzyć i zobaczyć jakie dzisiaj będę miał o niej zdanie.
„Działa Nawarony” to arcydzieło w swojej klasie. Klasyka literatury wojenno-sensacyjno-szpiegowskiej. Broni się po latach. Przeczytałem ją z wypiekami na twarzy. Ponownie miałem gęsią skórkę i w przerwach w czytaniu nie mogłem się doczekać kiedy w końcu siądę z książką w ręku.
Oczywiście, gdy czyta się ją w dzisiejszych czasach, trzeba wziąć poprawkę na pewne zabiegi Autora. Chodzi o to, że dużo tu górnolotności i grzeczności w relacjach bohaterów. Jeżeli Miller palnie coś cynicznego, zaraz musi przepraszać, a jak Mallory zdobędzie się na sarkazm, zaraz musi się z tego tłumaczyć. Jest dużo odwagi, bohaterstwa, prawdziwej męskiej przyjaźni i honoru. Jeżeli w dzisiejszych czasach z rezerwą ktoś podchodzi do tych cech, uważając, że to zabawa dla starszych chłopców, to książka wyda mu się nieprawdziwa. Ale też musi wziąć pod uwagę, że rzecz dzieje się w czasie wojny. A wtedy te cechy nabierały innego wymiaru. Zresztą książka nie jest tak tym nasycona, żeby odrzucało. Po prostu tym zwraca uwagę. Na przykład w „HMS Ulisses” było tego trzy razy więcej. Tam aż kipiało od niezłomności, wytrzymałości i oddania życia za swoich ludzi.
Tak więc, polecam. Super przygoda i emocje.
Pierwszy raz tę książkę przeczytałem w siódmej klasie podstawówki (kiedyś były podstawówki co miały 8 klas…). I to była moja pierwsza książka z tych dla dorosłych. Wcześniej to oprócz lektur były jakieś Tomki, Bahdaje, Pan Samochodzik, Winnetou itp. No i wywarła na mnie piorunujące wrażenie, a Autor stał się moim ulubionym; wykupywałem wszystkie jego książki, jak tylko się...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-13
Odkąd przeczytałem wywiad z Michałem Hellerem w jakimś czasopiśmie, bardzo zainteresowałem się jego osobą. Akurat tak się złożyło, że będąc na Targach Ksiązki w Krakowie w 2013 r. miałem okazję kupić książkę tegoż Autora i uzyskać od niego dedykację. Książka, którą kupiłem to „Filozofia przypadku”. Przystąpiłem do czytania bardzo podekscytowany, ale im bardziej brnąłem w książkę, to mina mi rzedła. Michał Heller, zanim rozpoczął zasadnicza część książki, która miałaby coś wspólnego z jej tytułem, wdał się w przedstawianie historii rachunku prawdopodobieństwa i wyjaśnianie meandrów myśli matematycznej w tym temacie. Koszmar. Statystyka matematyczna nigdy nie była moją mocną stroną i czytanie o niej w języku naukowym i specjalistycznym wywoływało u mnie dreszcze. Tak jak lubiłem zawsze matmę, tak statystyka była dla mnie czymś strasznym. Matematyka kojarzyła mi się z czymś konkretnym, a statystyka z czymś abstrakcyjnym.
Tak więc z pierwszej połowy książki zrozumiałem może 10%. Natomiast momenty w których ukazywały się jakieś wzory w postaci chińskich znaczków w ogóle nie czytałem i omijałem dużym łukiem. Autor uzasadniał te wywody koniecznym wprowadzeniem do dalszych rozważań. Pozostało mi wierzyć mu na słowo.
Dopiero od połowy zaczęło się prawdziwe czytanie. I wsiąkłem na całego. Chylę czoła przed Autorem, bo ukazał mi coś o czym, może nie tyle, że nie miałem pojęcia, ale czego sobie do końca nie uświadamiałem. Otworzył mi oczy na zagadnienia filozoficzno – religijne w aspekcie ewolucji świata (wszechświata) i miejscem w tej ewolucji Boga, w powiązaniu z matematyką, fizyką i biologią, generalnie prawami naukowymi rządzącymi tym światem. A podłożem do takowych rozważań był przypadek i roztrząsanie, czy jest on wyłomem w racjonalności, czy raczej czymś, co tę racjonalność znamionuje. Niezwykle, niezwykle ciekawa książka. Czasami aż ciary po plecach przechodzą.
Odkąd przeczytałem wywiad z Michałem Hellerem w jakimś czasopiśmie, bardzo zainteresowałem się jego osobą. Akurat tak się złożyło, że będąc na Targach Ksiązki w Krakowie w 2013 r. miałem okazję kupić książkę tegoż Autora i uzyskać od niego dedykację. Książka, którą kupiłem to „Filozofia przypadku”. Przystąpiłem do czytania bardzo podekscytowany, ale im bardziej brnąłem w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Pamiętam jak narrator (bohater nieznany z imienia) wspomina swoją Wigilię:
„Cośmy jedli na Wigilię? Najpierw po drobinie sera z miętą, jako że pasterze. Potem żur na grzybach z gryczaną kaszą. Pierogi z kapustą i grzybami. Kartofle gotowane w łupinach, z solą. Żur z serwatki na popicie. Pierogi z suszonych śliwek, posypane orzechami, polane smażoną śmietaną. Kluski z makiem. Ryby gotowane czy smażone. Potem kapusta z grochem czy sama kapusta lnianym olejem zasmażana. Jeśli sama kapusta, to osobno fasola z miodem i octem. A jeśli z grochem, to już fasoli nie było, tylko bób. Do poskubania. Potem kisiel z żurawin. I na koniec kompot z suszu.”
Akurat to wspomnienie jest z wczesnego dzieciństwa, z przed wojny. Bo później już nie było tak słodko. Trudno tutaj cokolwiek napisać, bo książka zostając w głowie w tylu obrazach, refleksjach i pytaniach, na które ciężko znaleźć odpowiedzi, nie daje się łatwo ująć w ramy streszczenia.
Podtytuł na okładce „Księga przypadku i przeznaczenia” dopowiada o swoistej drodze bohatera w odnajdywaniu siebie w sobie, ale także w wirze losu, który układa się jak chce, który nazywany brzydko przypadkiem lub ładnie przeznaczeniem i tak ma wszystkich głęboko gdzieś.
Przypadkiem nazywamy coś, czego nie potrafimy zrozumieć. Układ przypadków to przeznaczenie. Złośliwy przypadek przeistacza się w przeznaczenie. Itd., itd.
Jeden z takich złośliwych przypadków, nawiązujący bezpośrednio do książki, zdarzył się w moich stronach, tu można o nim poczytać:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/176692/sochy-dawniej-i-dzis
Pamiętam jak narrator (bohater nieznany z imienia) wspomina swoją Wigilię:
więcej Pokaż mimo to„Cośmy jedli na Wigilię? Najpierw po drobinie sera z miętą, jako że pasterze. Potem żur na grzybach z gryczaną kaszą. Pierogi z kapustą i grzybami. Kartofle gotowane w łupinach, z solą. Żur z serwatki na popicie. Pierogi z suszonych śliwek, posypane orzechami, polane smażoną śmietaną. Kluski z...