-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2014-05-05
2013-08-06
Ciekawe przedstawienie pracy polskiego profilera. Dużo opisanych spraw kryminalnych, które dzięki niemu zostały rozwiązane. Doszedłem do wniosku, że praca profilera to jest strasznie nudne, nużące i monotonne zajęcie. Praktycznie wszystkie czynności, niezależnie od rodzaju sprawy, które trzeba wykonać, są takie same. I prawie zawsze wychodzi (przynajmniej w tej książce), że sprawca był mało inteligentny, słaby emocjonalnie, sfrustrowany, o wykształceniu zawodowym, itp. Wydaje mi się, że zabrakło w tej książce iskry, takiej jakie ma np.: "Stulecie detektywów". Ze "Zbrodni niedoskonałej" dowiedziałem się suchych faktów o tym, że praca policji i profilera choć żmudna i niezbyt "ścisła" (subiektywne odczucia psychologa), to jednak daje wymierne owoce i potrafi zawęzić grono podejrzanych. Ale zabrakło tego pierwiastka specjalnie dla czytelnika, czyli żeby się czytało. Może za dużo analizy psychologicznej sprawców i ofiar, jak dla mnie, a za mało emocji w dojściu do prawdy...
Ciekawe przedstawienie pracy polskiego profilera. Dużo opisanych spraw kryminalnych, które dzięki niemu zostały rozwiązane. Doszedłem do wniosku, że praca profilera to jest strasznie nudne, nużące i monotonne zajęcie. Praktycznie wszystkie czynności, niezależnie od rodzaju sprawy, które trzeba wykonać, są takie same. I prawie zawsze wychodzi (przynajmniej w tej książce), że...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-08
Nie wiedziałem czego się spodziewać. I trochę zabierałem się za tę książkę jak pies do jeża. Ale warto było. Wszedłem w niezwykły świat.
Vuko Drakkainen zostaje wysłany przez Ziemię na zamieszkaną planetę Midgaard przez istoty bardzo podobne ludziom, aby odnaleźć wcześniej wysłanych tam badaczy, z którymi kontakt urwał się dwa lata temu i słuch o nich zaginał. Planeta podobna jest do Ziemi z epoki średniowiecza, ale rządzi się swoimi prawami. Na przykład z niewiadomych przyczyn nie działa tam elektronika… Vuko uzbrojony w łuk, miecz oraz wewnętrznego cyfrala rozpoczyna poszukiwania…
Bardzo dużo się dzieje. Drakkainen wplątany w realia obcego świata próbuje je zrozumieć, objąć typowo ludzkim pojmowaniem… Autor świetnie sobie radzi w takich momentach. Potrafi opisać mroczny świat pełen magii i okrucieństwa, a jednocześnie błysnąć humorem, którym mnie osobiście kilka razy trafił prosto w baniak, aż się zgiąłem.
Jest także drugi wątek, równie ciekawy, który opisuje dorastanie młodego cesarza kraju Amitraj. Zapewne zostanie on połączony w głównym wątkiem w następnych tomach.
Zostałem wciągnięty. Kolejne tomy przede mną.
PS. Podobnie jak w Wiedźminie brak jest jakiejkolwiek mapki, która pomagałaby zorientować się w opisywanym świecie. To jest jedyny minus, bo topografia wędrówek Drakkainena leży i kwiczy. Autor wprawi w ruch swojego bohatera i dopiero w połowie drogi pisze nam, że on wędruje na wschód. Dzięki, ja już go sobie ustawiłem na zachód. Na szczęście jest Internet i fani. Ale też szału nie ma.
Nie wiedziałem czego się spodziewać. I trochę zabierałem się za tę książkę jak pies do jeża. Ale warto było. Wszedłem w niezwykły świat.
Vuko Drakkainen zostaje wysłany przez Ziemię na zamieszkaną planetę Midgaard przez istoty bardzo podobne ludziom, aby odnaleźć wcześniej wysłanych tam badaczy, z którymi kontakt urwał się dwa lata temu i słuch o nich zaginał. Planeta...
2014-02-12
Trochę mam mieszane uczucia. Historia jest bardzo ciekawa; 30-letni Henryk znajduje w pociągu komórkę z napisem „wanna play a game?” i, zaintrygowany, daje się wciągnąć w ryzykowny i nieprzewidziany ciąg wydarzeń. Akcja jak się rozpoczęła, rozpędziła, to tempa ani na chwilę nie zwolniła. Czyta się szybko, a z ciekawości, co będzie dalej, człowiek się wkręca w fotel. Napięcie nie spada do ostatniej linijki. Jednak… im bliżej końca, tym bardziej musiałem przymykać oko na niektóre zagrywki autora. Aż w pewnym momencie dostałem tiku. W moim odczuciu Gra jest szyta zbyt grubymi nićmi. Taka bajeczka dla starszych dzieci, co wierzą w spiskową teorię dziejów. Ktoś pociąga za sznurki i wszystko dzieje się jak on chce, a każde niewyjaśnione wydarzenie można pod to podciągnąć. Momentami są sytuacje w książce jak z filmu klasy „B”, np. w serwerowni (włamanie – co tam linie papilarne, skan tęczówki oka i strażnicy - odgadniecie hasła do komputera, na monitorze wszystko się wyświetla czego potrzebujemy, hehe).
Nie dałem się Grze do końca przekonać, ale czyta się fajnie. Drugą cześć przeczytam, bom ciekawy co w niej.
Trochę mam mieszane uczucia. Historia jest bardzo ciekawa; 30-letni Henryk znajduje w pociągu komórkę z napisem „wanna play a game?” i, zaintrygowany, daje się wciągnąć w ryzykowny i nieprzewidziany ciąg wydarzeń. Akcja jak się rozpoczęła, rozpędziła, to tempa ani na chwilę nie zwolniła. Czyta się szybko, a z ciekawości, co będzie dalej, człowiek się wkręca w fotel....
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-28
Rewelacja. Miałem przeczucie, że się nie zawiodę. Klimat jak u Mankellowskiego Wallandera; policjant ok. 40., rozwiedziony, z nastoletnią, prawie dorosłą, córką, prowadzi śledztwo używając swojego szóstego zmysłu, przenikliwości i intuicji. Ale jednocześnie jest też coś z „Milczenia owiec”; więzienie-instytut-szpital psychiatryczny na uboczu w górach dla totalnie zdeprawowanych świrów, jeden z nich najbardziej niebezpieczny i młoda psycholożka, która próbując się do niego zbliżyć, chce poznać odpowiedź na pytanie skąd biorą się jego ślady śliny i krwi na miejscach zbrodni popełnianych poza instytutem. Drobna dygresja: Hannibal Lecter był schowany za uroczą maską, tutaj więzień rozmawia z personelem normalnie, nawet bez kajdanek, nawet w cztery oczy.
A wszystko to dzieje się w pokrytych grubą warstwą śniegu francuskich Pirenejach.
Uwielbiam tego typu kryminały; bez ściemy, wielowarstwowe, gęste, z ciekawą intrygą, Lubię, kiedy bohaterowie nie są prowadzeni przez autora, być może ciekawą, ale utartą, ścieżką, że czasami rządzi przypadek - wyskoczyć im może pod koła samochodu pies i mimo pośpiechu nie mają serca zostawić go rannego. Od razu robi się ciekawie.
Rewelacja. Miałem przeczucie, że się nie zawiodę. Klimat jak u Mankellowskiego Wallandera; policjant ok. 40., rozwiedziony, z nastoletnią, prawie dorosłą, córką, prowadzi śledztwo używając swojego szóstego zmysłu, przenikliwości i intuicji. Ale jednocześnie jest też coś z „Milczenia owiec”; więzienie-instytut-szpital psychiatryczny na uboczu w górach dla totalnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-01
„Zdążyć przed Panem Bogiem”.
Książkę tę czytałem pierwszy raz w liceum jako lekturę. Pamiętam jakie duże wrażenie na mnie wywarła. Dzisiaj podobnie. Jest rzeczą prawie niemożliwą wejść nam, w dzisiejszych czasach, w tamten czas. Trudno jest sobie wyobrazić getto żydowskie, a cóż dopiero to, co się za jego murami działo. Kiedy próbuję to sobie wyobrazić widzę to w czarno białych kolorach, jakbym oglądał starą kronikę filmową. No, działo się. Ludzie umarli z głodu na ulicy, codzienne transporty wagonów do Treblinki… straszne, wiadomo. Ale wejść w to i poczuć, to jest rzecz nieprawdopodobna, bo to co się działo, było tak straszne, że wręcz niemożliwe. Marek Edelman, za pośrednictwem Hanny Krall, wciąga nas w ten świat swoją nieprzeciętną osobowością. Zanurzył moją głowę pod wodę tamtych czasów i trzymał, a ja nie mogłem złapać oddechu i dusząc się patrzyłem i próbowałem zrozumieć, że zabić samemu własne dzieci, to jest dobry uczynek. Gdy puścił moją głowę, łapałem powietrze jak opętany.
„Edelman, widząc zbliżających się [niemieckich] oficerów z białymi kokardami, powiedział: ‘Strzelaj’ – i Zygmunt strzelił. Edelman jest jedynym żyjącym człowiekiem spośród tych, którzy uczestniczyli w owej scenie – w każdym razie, którzy uczestniczyli po stronie powstańców. Pytam, czy odczuwał zakłopotanie, naruszając tak typowe dla zachodnioeuropejskiej tradycji reguły wojennego ‘fair play’. Mówi, że nie odczuwał zakłopotania, ponieważ trzej Niemcy to byli dokładnie ci sami, co wywieźli już do Treblinki czterysta tysięcy ludzi, tyle tylko, że przyczepili sobie białe kokardy….”
Zygmunt, niestety, chybił.
„Hipnoza”
Różne historie miejsc związanych z Żydami i samych Żydów. Przed wojną, w czasie wojny i po wojnie.
„Profesor geologii bawił w Krakowie na międzynarodowej konferencji. Kiedy zostawał w pokoju sam choć przez chwilę, zaraz przychodzili polscy studenci, zamykali za sobą drzwi i mówili: - Tak naprawdę, panie profesorze, to jacy byli ci Polacy dla was w czasie okupacji?
Wtedy profesor opowiadał im o Siedlcach. Ukrywali się po aryjskiej stronie – matka, babcia i on – i jakaś kobieta zadenuncjowała ich na policji. Zrobiła to bezinteresownie, nawet nie zażądała nagrody. Przesłuchiwał ich policjant, o którym całe miasto wiedziało, że jest straszny i że osobiście zabija Żydów. Zamknięto ich w piwnicy. Wieczorem przyszedł ów policjant, otworzył okno i pozwolił im uciec. Przedtem wziął na ręce przyszłego profesora geologii, przeżegnał go i powiedział: ‘Niech Bóg ma cię w swojej opiece, chłopcze’.
- To teraz wiecie już, jacy byli ci Polacy podczas okupacji? – kończył profesor, ale jak tylko przechodził do innego pokoju, studenci znowu szli za nim i zamykali za sobą drzwi. Wtedy opowiadał im o przyjacielu, który z getta uciekł do partyzantki. Partyzanci zamierzali go rozwalić, ale przyjaciel powiedział:
‘Dobrze, tylko żebyście wiedzieli, kim jest moja ciocia. Mąż mojej cioci to jest Morgenthau’ (Morgenthau, sekretarz skarbu w administracji Roosevelta, był najbardziej znanym Żydem podczas wojny, poza tym było to jedynie nazwisko, jakie przyszło przyjacielowi na myśl.) ‘Jeśli tak – powiedział oficer – to pójdziemy do dowództwa’, ale na szczęście Niemcy zaatakowali oddział i przyjacielowi udało się w zamieszaniu uciec. Inni Polacy znaleźli mu kryjówkę, w której spędził resztę okupacji.
- To teraz wiecie już, jacy byli? – pytał krakowskich studentów profesor z Jerozolimy.”
"Biała Maria"
Luźno związane ze sobą historie różnych ludzi. Raczej smutne historie. Przeplatają się ze sobą, łączą; czasami poprzez ludzi, czasami poprzez miejsca, a czasami poprzez rzeczy. Część czwarta, bardziej monotematyczna, opowiada losy żołnierza wyklętego, Stanisława Sojczyńskiego, oraz jego rodziny.
„Zdążyć przed Panem Bogiem”.
Książkę tę czytałem pierwszy raz w liceum jako lekturę. Pamiętam jakie duże wrażenie na mnie wywarła. Dzisiaj podobnie. Jest rzeczą prawie niemożliwą wejść nam, w dzisiejszych czasach, w tamten czas. Trudno jest sobie wyobrazić getto żydowskie, a cóż dopiero to, co się za jego murami działo. Kiedy próbuję to sobie wyobrazić widzę to w czarno...
2014-03-15
Ale to się czyta! Kruszewicz ma dar do opowiadania. Dotąd słyszałem go u Wojciecha Manna w porannych piątkowych audycjach "Zapraszamy do Trójki". A teraz miałem okazję poczytać. Przedstawił mi świat o którym nie miałem pojęcia. Otóż przy warszawskim zoo od 1998 roku działa Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Ptaków zwany "Azylem dla Ptaków". Powyższa książka jest swego rodzaju wspomnieniem i zdaniem relacji szefa tego ośrodka, czyli autora, z jego działania, a przede wszystkim mówi o pacjentach, którzy mieli okazję się tam leczyć. Są opisane najciekawsze historie ptaków; w jakich okolicznościach tam trafiły, co się z nimi działo, jak walczyły o życie; historie, czasami nie mieszczące się w głowie. Wszystko przyprawione anegdotami, ciekawostkami i przepotężną pasją autora do tego co robi.
Ale to się czyta! Kruszewicz ma dar do opowiadania. Dotąd słyszałem go u Wojciecha Manna w porannych piątkowych audycjach "Zapraszamy do Trójki". A teraz miałem okazję poczytać. Przedstawił mi świat o którym nie miałem pojęcia. Otóż przy warszawskim zoo od 1998 roku działa Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Ptaków zwany "Azylem dla Ptaków". Powyższa książka jest swego rodzaju...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-28
„Dwa dni z Aniołem” (1984)
Wspaniale przedstawiony portret PRLowskiech elit zaściankowego wojewódzkiego miasta (z tych byłych województw). Dystyngowany warszawski adwokat przyjeżdża do miasta leżącego 40 km od wschodniej granicy, aby spotkać się z prokuratorem wojewódzkim w sprawie klienta osadzonego w areszcie od 9. miesięcy.
Włosy dęba na głowie stają, ale tak kiedyś było. Wóda leje się strumieniami zagryzana swojską i kaszanką, ręka rękę myje, a sędziowie odraczają sprawy z wokandy, bo pan prokurator na nogach nie może ustać i musi wyleczyć kaca samogonem u bezzębnego stróża na budowie.
„Homo Polonicus” (1992)
Nowobogacki Stasiu Bombiak odnalazł się w nowej polskiej rzeczywistości zakładając biznes gdzie się tylko da. Z Ruskimi handluje spirytusem i futrami, a z Niemcami prowadzi tajemnicze interesy. Po prostu światowy człowiek. Obiady jada w „Królewskim” a kolacje w „Marriotcie”. Żonie kupił video, żeby sobie odcinki „Dynastii” nagrywała.
Autor pokazując dzień z życia świeżo upieczonego biznesmena po przemianach ustrojowych, przy okazji kreśli ówczesną polską rzeczywistość. Najbardziej w starym stylu Marka Nowakowskiego. Świetne. Ktoś, kto jest fanem Hłaski, powinien poznać twórczość Nowakowskiego.
„Stygmatycy” (2005)
Czterech dziadków koło siedemdziesiątki nie może się pogodzić ze zmieniającą się rzeczywistością. Ich stara knajpa, do której chodzili przez kilkadziesiąt lat, zmienia swój wygląd i przeznaczenie. Kiedyś była „Małgorzatka” teraz jest „Las Vegas”. Z tego powodu są tam niemile widziani, wręcz wyganiani, aby przypadkiem nie siali, wśród nowej dystyngowanej i biznesowej klienteli, dyskomfortu swoimi osobami. Na początku trochę mnie raziło to, że te dziadki nic nie robią innego tylko w tej knajpie, o tej knajpie, słowem ich życie, to ta knajpa. Ale Nowakowski tak to ujął i ogarnął całość, że finał opowiadania zwalił mnie ze śmiechu z nóg, mimo potężnej goryczy jaka i tak zostaje po ustaniu chwilowej radości.
„Strzały w motelu „George”, czyli skarb Krwawego Barona” (1997)
Mini powieść sensacyjna. Umyślnie groteskowa i przejaskrawiona. W krzywym zwierciadle ukazująca ówczesną sytuację polityczną Polski, jak i polską mentalność, robiąca oko do czytelnika, momentami bezpośrednio się do niego zwracająca („drogi Czytelniku”). Zupełnie od czapy, jak dla mnie, chociaż było śmiesznie momentami. Ale na szczęście sam autor kończąc opowieść zauważył: „Kończymy te bajdy ciotki Adelajdy!”.
„Dwa dni z Aniołem” (1984)
Wspaniale przedstawiony portret PRLowskiech elit zaściankowego wojewódzkiego miasta (z tych byłych województw). Dystyngowany warszawski adwokat przyjeżdża do miasta leżącego 40 km od wschodniej granicy, aby spotkać się z prokuratorem wojewódzkim w sprawie klienta osadzonego w areszcie od 9. miesięcy.
Włosy dęba na głowie stają, ale tak kiedyś...
Powiem tak: takiego kryminału, to ja jeszcze nie czytałem. Uważam, że każdy polski miłośnik kryminałów powinien zaliczyć tę książkę i wyrobić sobie o niej zdanie. Główną postacią jest Hubert Meyer - policyjny profiler. I to od razu stawia książkę w innym szczególnym świetle. Poznajemy śledztwo z jego punktu widzenia i jego pracy. Akcja skupia się nie na szukaniu i udowodnieniu winy sprawcy po dowodach i poszlakach, lecz na tym jaki człowiek mógłby te dowody i poszlaki zostawić w kontekście całości zdarzenia i w powiązaniu, co ważne, z psychiką ofiary. Niezwykle pasjonująca sprawa. Z tych wszystkich niby delikatnych i niezwykle płynnych powiązań wyłoni się obraz człowieka, którego trzeba wypatrzyć po jego zachowaniu i sposobie bycia. Dzięki profilerowi winny jest namierzany i wzięty pod lupę nawet kiedy żadne dowody na niego nie wskazują, kiedy nic go nie łączy z ofiarą, a po rewizji jego alibi i jego gniazdka, okazuje się, że ptaszek ma wiele do ukrycia.
Książka jest napisana rewelacyjnie, wybitnie wręcz, jednak momentami trochę mi przeszkadzał reporterski styl autorki. Postacie są wyraziste i wiarygodne. Czyta się jednym tchem.
Jednak dla równowagi muszę napisać o minusach i niedopowiedzeniach, chociaż ta równowaga będzie jak dwie nierówne połowy, bo plusy, jednakowoż, kładą się cieniem na minusach:
- Hubert Meyer się rozwodzi. Bardzo dużo jest na ten temat, Meyer to bardzo przeżywa, zamartwia się, ale zdaje też sobie sprawę, że dużo jego winy jest w tym rozwodzie. I tak naprawdę pogodził się z tym. Lecz w tych jego rozterkach na temat rozwodu ani słowa więcej nie ma na temat jego stosunku do własnych dzieci. Wiadomo, że ma trójkę. Tego mi zabrakło.
- Jakub Czerny opowiedział o swoich kontaktach z Niną Frank dopiero, gdy Meyer go namierzył ładnych parę dni po morderstwie. Uszło mu na sucho, a wręcz zupełnie nikt się nie zastanowił nad tym, że zataił swój kontakt z ofiarą w dzień jej śmierci.
- Gniewne zachowanie społeczności Mielnika i Tokar w stosunku do bibliotekarki było przedstawione jak z serialu „Ranczo”. To mi się trochę gryzło z resztą książki.
- Magia związana z runami zupełnie do mnie nie trafiła.
- No i najważniejsze: KTO ODŁOŻYŁ SŁUCHAWKĘ TELEFONU PO WIZYCIE LISTONOSZA? Ta odłożona słuchawka sugerowała, że pomiędzy znalezieniem ciała Niny Frank a wizytą policji był tam ktoś jeszcze. Zwłaszcza, że mimochodem kilka razy była o tym wzmianka. Cały czas czekałem na tę informację i skończyłem książkę z wielkim niedosytem w tej kwestii. A może coś mi umknęło? Jeżeli ktoś doczytał o tym, to pliz, niech da znać.
No i właśnie. Po skończeniu tej książki zdębiałem i osłupiałem, w dowolnej kolejności. Poza tym co na napisałem wyżej, po ostatnich trzech rozdziałach poczułem się jakby mi autorka chlusnęła znienacka szklanką zimnej wody w twarz, a potem z miną radosnego dziecka po dobrym kawale śmiała się i zacierała ręce z uciechy. Do tej pory mam głupią minę i nie wiem o co kaman.
No i drugie właśnie: nie mogę o tej książce przestać myśleć. To się Katarzynie Bondzie udało.
Powiem tak: takiego kryminału, to ja jeszcze nie czytałem. Uważam, że każdy polski miłośnik kryminałów powinien zaliczyć tę książkę i wyrobić sobie o niej zdanie. Główną postacią jest Hubert Meyer - policyjny profiler. I to od razu stawia książkę w innym szczególnym świetle. Poznajemy śledztwo z jego punktu widzenia i jego pracy. Akcja skupia się nie na szukaniu i...
więcej Pokaż mimo to