-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1140
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać366
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
2016-09-26
2016-08-25
Gorzki związek
W życiu nie zawsze znajdujemy szczęśliwe zakończenie. Nie zawsze wszystko się udaje. Nie można wszystkiego przewidzieć. Nie można zawsze trzymać się utartych zasad. Życie to podejmowanie wyborów, za które niekiedy trzeba płacić. Właśnie dlatego ta historia nie jest szczęśliwa. Pozostawia gorzki posmak. Jest jak gorzka czekolada schowana w opakowaniu po słodkiej, liczysz na słodycz, a potem pozostaje cierpki posmak na języku...
Mojżesz swoje imię otrzymał po proroku. Tak jak staro testamentowy Mojżesz został znaleziony w koszu i tak jak on miał dar. Tu jednak podobieństwa się kończą. Bowiem matka chłopaka była narkomanką, a on trafiał od dalekiego członka rodziny do kolejnego. Aż trafił do prababki Gigi. Tu po raz pierwszy poczuł się jak w domu, przynajmniej po części.
Georgia dostawała ostrzeżenia, z każdej strony, nawet od niego, ale ona była zafascynowana swoim sąsiadem. Był inny, odmienny i choć ją odpychał, ona wiedziała, że coś do niej czuje. Jego historia ją fascynowała, to jak malował, dlaczego to robił, ona chciała się dowiedzieć. Chciała mu pomóc...
Amy Harmon stworzyła małe cudo. Piękna, przyciągająca wzrok okładka Praw Mojżesza to nie wszystko, co skrywa ta książka. Pisarka stworzyła opowieść, która irytuje, nurtuje, wzrusza, porusza... Podczas czytania książką chciałam rzucać, a jednocześnie ją pokochałam. Może i historia nie kończy się happy endem, ale wciąż się na niego liczy...
Styl autorki mogłabym uznać jako połączenie stylu Jandy Nelson (z Oddam ci słońce) z Mią Sheridan. I to naprawdę dobre połączenie! Obie wcześniej wspomniane pisarki piszą fenomenalnie, ich styl całkowicie do mnie trafia, więc z tą powieścią nie mogło być inaczej. Kolizja doprowadziła bowiem do wielkiego wybuchu.
Sądzę, że już ten początek może wydawać się lekko zwariowany i nieskładny, ale to wszystko przez sporą dawkę emocji, których dostarczyła mi ta książka. Skupię się choć trochę na faktach, a nie uczuciach, zwłaszcza nie na własnych uczuciach, gdyż było ich podczas lektury naprawdę sporo, ta książka nie jest taka, jaką ją sobie wyobrażacie, naprawdę.
Po pierwsze powieść zawiera podwójną narrację, co zawsze lubię, pozwala ona na spojrzenie na wydarzenia z dwóch perspektyw. Tu narratorami jest dwójka głównych bohaterów. Bohaterowie znacznie różnią się od siebie, a przynajmniej jest tak w pierwszej części(o tym za chwilę). Ona jest osobą otwartą, szczerą do bólu, upartą, kocha konie, on ma swoją listę zasad, które przestrzega, jest zamknięty w sobie, ma duszę artysty, a zwierzęta się go boją.
Po drugie cała powieść podzielona jest na dwie części PRZED i PO, które dzieli aż 7 lat różnicy, części te wpływają na bohaterów i zmieniają ich. Książka zawiera także prolog i epilog, z tym że ten drugi jest dłuższy. Prolog od razu wrzuca nas na głęboką wodę i niczym okładka krzyczy, że ta historia nie skończy się dobrze, a już na pewno nie tak jakbyśmy chcieli.
Po trzecie związek między bohaterami nie jest sztampowy. Początkowo Georgię zainteresował nie wygląd chłopaka, ale to że według niej, potrzebuje on pomocy, szybko jednak się to zmienia i nawiązuję się pomiędzy nimi relacja, w której to ona jest stroną, która walczy, by ich uczucie przetrwało.Wielokrotnie miałam za złe Mojżeszowi, że postępował tak jak postępowałam. Byłam nim zafascynowana, a jednocześnie go nienawidziłam, za to co robi dziewczynie. Ją z znów bardzo polubiłam za bezpośredniość i charakter, mimo to nie mogłam znieść tego, że nie potrafi sobie odpuścić.
Po czwarte nie jest to jedynie romans. Powieść ma w sobie nutkę szaleństwa, czym kojarzy mi się odrobinę z Marą Dyer. Występują w niej zjawiska nadnaturalne, które trudno wyjaśnić. Sztuka też gra sporą rolę. Nie mogłabym też zapomnieć, że w tle wciąż pojawia się sprawa kryminalna, której karty są powoli odkrywane.
Wszystkie te elementy tworzą niezwykłą, lekko osobliwą powieść. Sądzę, że na długo nie zapomnę powieści Prawo Mojżesza. Nie zapomnę też o prawach Georgii... Powieść bolesna, niepozbawiona humoru, bawiąca się konwencją, lekko nierealna. Musicie sami ją ocenić, poznać. Mnie oczarowała.
Ocena: świetna [6/6]
Gorzki związek
W życiu nie zawsze znajdujemy szczęśliwe zakończenie. Nie zawsze wszystko się udaje. Nie można wszystkiego przewidzieć. Nie można zawsze trzymać się utartych zasad. Życie to podejmowanie wyborów, za które niekiedy trzeba płacić. Właśnie dlatego ta historia nie jest szczęśliwa. Pozostawia gorzki posmak. Jest jak gorzka czekolada schowana w opakowaniu po...
2016-06-11
Byliśmy sobie pisani
Na początku tej recenzji chciałam Was przeprosić, ale do ukazania się tego tomu nie zdążyłam opublikować trzech wcześniejszych recenzji. Cała seria Rosemery Beach, do tego tomu, jest oczywiście za mną, jednak poprzez nadmiar innych recenzji, które musiałam opublikować nie udało mi się tego nadrobić. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie i poznacie nowość maja, dziewiąty tom cyklu Abbi Glines. Poznacie i tak jak ja się zakochacie.
Uważam bowiem, że Byłaś moja to najlepszy z dotychczasowych tomów. Wciąż jeszcze roznoszą mnie emocje po jego lekturze, całkowicie przepadłam. Opowieść Trippa i Bethy, których już dość dobrze poznaliśmy, dzięki temu, że dotąd byli bohaterami drugoplanowymi lub pobocznymi książek z serii Rosemery Beach. Tym razem jednak odgrywają pierwsze skrzypce i robią to doskonale!
Historia Bethy i Trippa sięga daleko wstecz. Mamy więc rozdziały nie tylko naprzemienne z perspektywy tych dwóch postaci, ale również rozdziały, w których cofamy się o osiem lat do tyłu, kiedy ich opowieść się rozpoczęła. Mimo to większość historii rozgrywa się już 2 lata po powrocie Trippa do Rosemery Beach, a także pół roku po wydarzeniach zawartym w książce Daj nam ostatnią szansę.
On miał 18 lat, ona miała 16. Byli zakochani. Historia, jakich wiele. Jednak nie skończyło się to szczęśliwie. On wyjechała, a ona została ze złamanym sercem i czymś, z czym mierzy się do dzisiaj.
Teraz znów się spotykają. On próbuję się do niej zbliżyć, ona choć skrycie wciąż coś do niego czuję, nie chce znów mu zaufać. Wciąż cierpi po stracie byłego chłopaka. Odcina się od wszystkich. Już nie jest tą samą osobą.
Dotąd powieści Abbi Glines czytałam z przyjemnością, ale nie miałam łez wzruszenia i aż tak nie bałam się o bohaterów. Wszystko zaczęło się w Daj nam ostatnią szansę, gdzie wprost nie mogłam wytrzymać z napięcia, a teraz czytając Byłaś moja tylko się to pogłębiło. Nie było może aż tak mocnych zdarzeń jak w poprzedniej części, ale mimo to nie mogłam się oderwać, kibicowałam bohaterom, niesamowicie wciągnęłam się w historię. Przeżywałam ją całą sobą. Inaczej się nie dało, uwierzcie.
Tripp i Bethy to niesamowicie wyraziści bohaterowie. Znałam ich doskonale, a to tylko ułatwiło mi wczucie się w ich historię. W historii Delli i Woodsa mieli już swój krótki rozdział i od tego czasu nie mogłam wytrzymać z niecierpliwości, co też będzie się działo w kolejnym tomie ich historii. Dodatkowo autorka ułatwiła nam zagłębienie się w ich przeszłość, dzięki rozdziałom przesuniętym w czasie. Dzięki nim naprawdę zrozumiałam jak bohaterowie się zmienili, jak ukształtował ich los. Doskonały zabieg. To on sprawił, że byłam tam wraz z bohaterami i przeżywałam ich historię.
W tym tomie po raz pierwszy(gdyż zwykle w ostatnim tomie jakieś historii) pojawiał się rozdział w innymi bohaterami. W tym tomie nie zostało to wprowadzone, ale za to w poprzednim było aż trzy, więc chyba to się wyrównało. Wracając jednak do tego tomu był on po raz pierwszy pojedynczy. Historia Trippa i Bethy już się zakończyła, lecz wciąż liczę, że będzie rozwijać się dalej. Zdecydowanie jednak zaskoczyło mnie wydawnictwo, które dodało pierwsze rozdziały z nowej książki. Już pierwsze sceny mną wstrząsnęły, zaś kolejne wywołały uśmiech, naprawdę bardzo, bardzo chcę już poznać kolejny tom.
Byłaś moja to cudowna historia. Dostarczyła mi tak wielu emocji, a kompletnie się tego nie spodziewałam. Abbi Glines z każdym tomem coraz mocniej na mnie wpływa. Od razu po przeczytaniu tego powiedziałam, że jest najlepszy. Kilka dni po skończeniu mogę tylko powiedzieć, że wciąż tak sądzę.
Ocena: świetna [6/6]
Byliśmy sobie pisani
Na początku tej recenzji chciałam Was przeprosić, ale do ukazania się tego tomu nie zdążyłam opublikować trzech wcześniejszych recenzji. Cała seria Rosemery Beach, do tego tomu, jest oczywiście za mną, jednak poprzez nadmiar innych recenzji, które musiałam opublikować nie udało mi się tego nadrobić. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie i poznacie nowość...
2012-06
Czy znajdzie się tu ktoś, kto nie zna mitu o Dedalu i Ikarze? Myślę, że każdy choć o niej słyszał i wie mniej więcej, o co w niej chodzi. Niedawno miałam okazje czytać książkę Ricka Riordana zatytułowaną „Bitwa w labiryncie”, czwartą część z serii Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy. Jak pewnie się domyślacie krótki wstęp nie był bezpodstawny, bo opowieść nawiązuję do postaci Dedala, do jego dział i oczywiście wspomnianego wyżej mitu. Jeśli w mojej ulubionej serii, a pisze tu, właśnie o Percym miałabym wybierać ulubiony tom to zdecydowanie postawiłabym właśnie na ten!
„Z ludźmi trudniej się pracuje niż z maszynami.
A kiedy człowiek się zepsuje, nie da się go naprawić.”
Dzień otwarty w nowej szkole, tym razem Percy miał nic nie zniszczyć, miał nie sprawiać kłopotów. Jak pewnie wiecie jednak nie udało mu się to. Kłopoty to jego specjalność. Percy nieoczekiwanie spotyka Rachel, śmiertelniczkę, którą prawie przeciął mieczem, a właściwie zrobiłby to, gdyby nie działał on jedynie na potwory. Tamtym razem dziewczyna uratowała go z opresji i tym razem jest podobnie. Rachel ostrzega go przed niebezpiecznymi empuzami, którą wysysają krew z młodych herosków. Razem z dziewczyną jednak udaję mu się uciec.
Percy przedwcześnie udaje się do obozu herosów, a tam czeka go nowa misja. Razem z Annabeth, Groverem i Tysonem wyruszają, by powstrzymać Luke’a przed znalezieniem i wykorzystaniem Dedala ukrywającego się w labiryncie. Podróż przysporzy im wielu niebezpieczeństw. Czy uda im się wykonać plan? Czy znajdą wyjście z labiryntu?
Kompletnie nie wiem, co mam napisać, bo ten tom jest po prostu bezapelacyjnie najlepszy i dla mnie po prostu jest to oczywiste. Przygody, masa akcji, niesamowite historie i wiele nowych postaci oraz wątków. Rick Riordan w tak małej ilości stron(nie oszukujmy się książka jest dość cienka) zawarł niezwykle wiele treści, która jak zawsze została okraszona niemałą dawką humoru. Jednak, co w niej mnie tak urzeka? Nie mogę Wam jedynie powiedzieć, że całokształt, bo to byłby raczej mało dokładny opis, więc spróbuję zagłębić się w szczegóły.
„-Tędy – oznajmiła.
- Skąd wiesz? – zapytałem.
- Z dedukcji.
- To znaczy... że zgadujesz.
- Chodźmy – powiedziała.”
Zdecydowanie najlepsze w książce było to, że każda strona dawała kolejną masę przygód, nie było chwili wytchnienia. Akcja toczyła się wielotorowo, bo Grover szukał Pana, Percy i Annabeth próbowali przechytrzyć Luke, a do tego wciąż trafiali na nowe przeszkody i przerywniki podróży. Najprzyjemniejszym miejscem była dla mnie wyspa Ogigi, którą zawsze wspominam miło, gdy tylko patrzę na ten tytuł. Tamta historia niezwykle mi się spodobała, a do tego wprowadza lekkie zawirowania miłosne w życiu Percy’ego. Ale przejdźmy dalej. Sam labirynt skrywa niesamowicie wiele niespodzianek i pokazuję nam niesamowite i tajemnicze miejsca. Pamiętna walka Percy’ego z gigantem, spotkanie sturakiego(naprawdę było mi go żal) to wszystko i jeszcze więcej zostało zawarte w tej krótkiej, ale treściwej opowieści.
Jednak ta historia to nie tylko przygody, szybka akcja, ale również niesamowici i nietuzinkowi bohaterowie. Często mam tak, że potrafię zżyć się z bohaterami i szczerze ich pokochać, ale rzadko mam takie uczucie, że chciałabym ich wszystkich przytulić i dokładniej poznać. Uwielbiam ich. Nie będę ukrywać, że kiedy czytałam ja w gimnazjum byłam zakochana w Percym, Nico’u w sumie to większości męskich postaci, ale jak tu ich nie uwielbiać?
Podczas tej historii pojawia się również wiele nowych postaci, zdecydowanie na plus oceniłabym tajemniczą postać Dedala, naturalną i lekko oderwaną od rzeczywistości Rachel oraz oczywiście boską Kalipso. Gdybym listy tej nie skończyła w tym momencie mogłaby ona się ciągnąć naprawdę długo. Czytając często czuję jakby to byli moi starzy przyjaciele z tą serią nie da się nie zżyć.
„Ale pamiętaj, chłopcze, że każdy uczynek bywa równie potężny jak miecz. Jako śmiertelnik nie byłam nigdy wielkim wojownikiem, sportowcem ani poetą. Tylko wytwarzałem wino. Ludzie w mojej miejscowości śmiali się ze mnie. Mówili, że nigdy niczego nie osiągnę. A spójrz na mnie teraz. Czasami małe rzeczy mogą stać się prawdziwie wielkie. ”
Muszę również wspomnieć o nawiązaniach do mitologii, wcześniej nie zważałam na nie czytając, traktowałam je jako tło. Jednak tym razem ponownie czytając książkę zaczęłam wypisywać sobie bogów, istoty, których wcześniej nie znałam, robiąc sobie takie notatki, myślę, ze można się wiele nauczyć. Podczas następnego czytania serii(bo wiem, ze na tym nie koniec) spróbuję znaleźć ich jeszcze więcej.
Jak zawsze na koniec sprawa okładki. Oczywiście, po pierwsze doskonale zgrywa się ona z resztą oprawy graficznej serii, a po drugie jest doskonale dopasowana do historii i ukazuję naprawdę istotną scenę. Myślę, że tak jak ten tom i ją mogę wyróżnić jako moją ulubioną.
Podsumowując, kolejne spotkanie z twórczością Pana Ricka było dla mnie tak samo przyjemne jak każde poprzednie. Ta historia rośnie wraz ze mną i myślę, że zawsze będzie mi bliska. Wędrówka po labiryncie wciąż mnie zaskakiwała i ogromnie cieszyła, mam nadzieję, że przeżyję ją jeszcze nie raz.
Ocena: świetna(bezapelacyjnie!)
Czy znajdzie się tu ktoś, kto nie zna mitu o Dedalu i Ikarze? Myślę, że każdy choć o niej słyszał i wie mniej więcej, o co w niej chodzi. Niedawno miałam okazje czytać książkę Ricka Riordana zatytułowaną „Bitwa w labiryncie”, czwartą część z serii Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy. Jak pewnie się domyślacie krótki wstęp nie był bezpodstawny, bo opowieść nawiązuję do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02-03
Sprzeciw wobec losu
Jedna noc może zmienić wszystko. Czasem wydawać, by się mogło, że limit niebezpieczeństw i problemów został już wyczerpany, że choć na chwilę czeka chwila wytchnienia. Spokojne dni, choć wokół szalenie piekło. Chwile w odosobnieniu, wyciszeniu. Takie chwile, o jakie się walczy.
Tego właśnie spodziewali się bohaterowie ostatniego tomu serii Lux. Jennifer L. Armentrout jednak szybko zmieniła błogi spokój w kolejne chwile niepewności. W Opoosition bowiem po raz kolejny nic nie jest pewne, ale tym razem niebezpieczeństwo przychodzi z innej strony. Następuję coś, czego nikt wcześniej się nie spodziewał. Jako czytelniczka wciąż jestem zaskoczona, w jakim kierunku podążyła autorka w swojej serii.
Pamiętacie jeszcze rozrywkowy pierwszy tom, który nawet można było porównać do Zmierzchu...? Zachowaliście w wyobraźni pełen emocji i odkrywania nowych umiejętności tom drugi? Przeczekiwaliście i przygotowywaliście się do walki w tomie trzecim? Wreszcie dowiedzieliście się prawdy w tomie czwartym?
"Bo ludzie to najbardziej uparte stworzenia w kosmosie."
Jeśli na wszystkie powyższe pytania, Wasza odpowiedź brzmi tak, jest to znak, że czas zabierać się za część piątą, ostatnią, finalną, najlepszą! To ostatnie słowo nie jest w jakimkolwiek stopniu naciągane. Zwieńczenie serii jest tym, czego oczekiwałam, a może nawet czymś więcej. Autorka połączyła tu humor, ukazała uczucie łączące bohaterów, a także ich przekomarzania słowne, odkrywała jeszcze więcej faktów na temat Luksjan, a także innych ras, w tym co zaskakujące Arumian, a także rozpętała się prawdziwa bitwa, poważne starcie.
Jesteście zszokowani, że to wszystko miało miejsce w najmniej obszernej książce z serii? Jennifer L. Armentrout potrafiła doskonale to wszystko połączyć, nie tworzyła niepotrzebnych zapychaczy miejsca, a doskonale wyważyła ilość każdego z elementów, by po pierwsze zainteresować, po drugie ciekawie zamknąć wątki. Wciąż jestem pod wrażeniem jak wiele w tym tomie się działo.
"Daemon 2.0? Świat tego nie zniesie."
Co się działo?
Zakończenie poprzedniego było bowiem emocjonujące. Nowa fala kosmitów napadła na Ziemię i zdecydowanie nie była ona tak pozytywnie nastawiona do jej mieszkańców, co Luksjanie, którzy trafili na planetę wcześniej. Wezwanie przybyszów zmusiło wszystkim mieszkających Luksjan do stawienie się w ich obozach i dołączenia do ich szeregów.
Rozwiązanie to spowodowało niemałe szkody emocjonalne w bohaterach i wzbudziło we mnie wielkie pokłady emocji, które wraz z dalszym czytaniem tylko rosły. Napada na Luksjan na sklep i przejmowanie ciał ludzi ukazało, że ich przybycie nie jest zabawą, a cała powieść robi się coraz bardziej dramatyczna. Tu nie było żartów, oni naprawdę chcieli przejąć władze.
"Lore wzruszył ramionami.
Hunter wzruszył ramionami.
Najwyraźniej cała ich rasa lubiła wzruszać ramionami."
Pomocni im byli niektórzy z Originów, którzy nie byli pogodzenie ze swoim losem. Jednak nie wszyscy. Nie zapominajmy, że dwóch z nich mieli po swojej stronie nasi bohaterowie. Dzięki temu mogłam więcej dowiedzieć się o tych hybrydach, a także o innych rasach. Wspomniałam wcześniej, że ważni w całej historii byli również Arumianie, a jeden z nich Hunter, który pojawił się już w poprzednim tomie, jeszcze niejedno nam pokaże, w swojej osobistej książce. Zaskoczyło mnie, że autorka wykorzystała te postaci, gdyż w poprzednich dwóch tomach było już mniej o nich mowy. Zabieg okazał się jednak ciekawy, ukazał hierarchię, życie, a także zachowanie tej grupy w sytuacji innej niż starcie z Luksjanami, dzięki temu mój umysł jest zdecydowanie bardziej otwarty na dodatek do serii.
Bohaterowie również w tym tomie przeszli niemałe przemiany. Byli niezwykle dynamiczni, wciąż zakładali maski, czy to z przymusu, czy to ku własnym korzyściom, czy to by uciec od konsekwencji lub stworzyć pozory. Większość z nich była tak autentyczna, że niekiedy byłam wręcz zmuszona o posądzanie ich o najgorsze. Przybycie nowych kosmitów bowiem wywołało diametralne zmiany w zachowaniu bohaterów, które czasem trudno było ocenić, czy był prawdziwe, czy udawane.
"- Odpocznij sobie, OK?
Uśmiechnęła się lekko.
- To brzmi apodyktycznie.
- Dobra.
Spróbowałem ponownie:
- Zdrzemnij się.
Uniosła jedną brew.
- To nadal apodyktyczne.
Zaśmiałem się i odgarnąłem włosy z jej policzka.
- Śpij.
- Ty naprawdę nie kumasz, co znaczy słowo apodyktyczny."
Pewna w kwestii Luksjan mogła być jedynie, co do Deamona, gdyż w tym tomie, tak i w poprzednim otrzymał on część narracji. Wciąż największą pałeczkę w wydarzeniach miała Cat, ale on w wielu sytuacjach ratował mój obraz swojej postaci, a także zdecydowanie komiczniej podchodził do zdarzeń, jakie miały miejsce, a dzięki temu rozbawiał mnie i sprawiał, że lepiej się bawiłam czytając. Jak zwykle bowiem to Deamon był głównym motywem mojego uśmiechu, a jego teksty doprowadzały mnie do śmiechu, jednak również inni bohaterowie, jak Asher, czy nawet Cat, potrafi rozładować atmosferę.
Piszę o serii i piszę, ale naprawdę wciąż przychodzi mi do głowy coś, co jeszcze warto by poruszyć. Starcie na koniec było opowiedziane dość zdawkowo, ale wyjątkowo zabieg ten mi nie przeszkadzał, autorka bowiem zastosowała zabieg odwrócenia uwagi odbiorcy zachowaniem głównej bohaterki, co miało racjonalne wytłumaczenie. Człowiek, po tym co się stało, nie mógł funkcjonować normalnie. Wyjątek potwierdza regułę, gdyż poza tą ucieczką od opisu walki, autorka resztę strać, małych potyczek, napaści opisywała naprawdę obrazowo. Najbardziej podobało mi się damskie starcie w domu pewnego Arumianina. Napisałam to wszystko bardzo zdawkowo, gdyż kto i gdzie się bił może Was niezwykle zaskoczyć.
"Ciężko było patrzeć w przeszłość i myśleć o czasie, który zmarnowaliśmy na walkę między sobą, szczególnie, że nasza przyszłość mogła być krótka. Jednak nie chciałam się teraz na tym skupiać, bo byliśmy razem. Nie miało znaczenia, ile godzin, dni, miesięcy czy lat mieliśmy przed sobą. Zawsze będziemy razem. Taki rodzaj miłości był czymś poważnym. To ważniejsze niż planeta pełna psychopatycznych kosmitów czy rządowa organizacja."
Epilog to przeniesienie zdarzeń o jedenaście miesięcy do przodu, co było zabiegiem doskonałym. Dzięki niemu mogłam dowiedzieć się, w jakim kierunku podążają losy bohaterów, czym się teraz zajmują, jak sobie radzą. Niezwykle spodobało mi się ukazanie małej, rodzinnej imprezy, a osóbka, która grała w nim pierwsze skrzypce była zachwycająca.
Wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem Opposition. Nie spodziewałam się, że autorce uda się doprowadzić mnie prawie do łez, rozbawić tak wielokrotnie i nie pozwolić oderwać się od lektury nawet na chwilę. Czytałam cały dzień, a wszystkie zaplanowane czynności odeszły na drugi plan. Tylko najbardziej porywającym twórcom się to zdarza, a teraz Jennifer L. Armentrout dołączyła do tego grona.
Ocena: świetna [6/6]
Sprzeciw wobec losu
Jedna noc może zmienić wszystko. Czasem wydawać, by się mogło, że limit niebezpieczeństw i problemów został już wyczerpany, że choć na chwilę czeka chwila wytchnienia. Spokojne dni, choć wokół szalenie piekło. Chwile w odosobnieniu, wyciszeniu. Takie chwile, o jakie się walczy.
Tego właśnie spodziewali się bohaterowie ostatniego tomu serii Lux....
2015-05-01
Świat Jane Austen
Jest coś bajkowego w historiach trudnych miłości. Też tak sądzicie? Zaklęcie rzucone przez złą wiedźmę, walka z potworami, by zdobyć serce ukochanej, zamknięcie w wysokiej wieży, śmierć rozdzielająca ukochanych... Tragiczność i bajkowość idą ze sobą w parze. Jednak tej miłości na przeszkodzie nie stoją żadne mityczne potwory, prastare klątwy, więzienia, czy lochy. Tu przeszkodą są konwenanse, godność, poczucie wyższości, niechęć, a przede wszystkim ogromna duma i nie mniejsze uprzedzenie.
Tak właśnie witam Was w świecie Jane Austen. Od 1 maja 2015 roku mojej ulubionej autorce. Tak, napisałam to oficjalnie, bezapelacyjnie i bez żadnych oporów względem innych wspaniałych pisarek. I tak, napisałam to po przeczytaniu zaledwie jednej książki. I nie, nie mam przez to żadnych wątpliwości. "Duma i uprzedzenie" to powieść genialna, czego dowodem mogą być zachwyty, które wylewają miliony kobiet nawet po tak wielu latach.
Nie uwierzycie nawet ile razy próbowałam opisać w skrócie fabułę powieści, przedstawić jej zarysy. Sprawiało mi to niebywały kłopot, choć przecież historie pokochałam i znam ją w pełni(dzięki nie tylko lekturze, ale również wielokrotnemu oglądaniu mini serialu). Dużo łatwiej przyszłoby mi opisać charaktery każdego z bohaterów, naprawdę każdego, gdyż autorka wykreowała ich tak autentycznie i tak dokładnie, że nie sposób tego nie zrobić. Każda z postaci czymś się wyróżnia, niestety najczęściej jest to jakiś objaw głupoty, przez co sympatią nie możemy obdarzyć każdego. Daje to jednak autentyczny obraz ludzi, którzy żyli na przełomie XVIII i XIX w. w Anglii.
"Duma związana jest z tym, co co sami o sobie myślimy,
próżność zaś z tym, co chcielibyśmy, żeby inni o nas myśleli."
Pisarka za jeden z głównych wątków powieści powzięła wyjście za mąż(lub ożenek), co w świecie Austen nie zawsze można łączyć z czystą i bezgraniczną miłością. Głównym celem państwa Bennet jest wydanie przynajmniej jednej ze swoich córek za mąż, najlepiej bogato, by pomóc w późniejszym życiu rodzicom i innym siostrom. Rodzice nie są idealnym wzorem dla swoich córek. Sami dobrali się na zasadach zauroczenia, które szybko wyparowało, pozostawiając przyzwyczajenie i brak szacunku. Jedynie dwie najstarsze z pięciu sióstr liczą na związek z miłości, wiedzą jednak iż jest on mało realny, marzą o mężu, który będzie je kochał i którego one obdarzą uczuciem.
Wspominałam niedawno o wielkiej różnorodności postaci występujących w książce, co dostrzec można już w domu rodzinnym. Zacznę pokrótce opisywać rodziców, którzy są dość specyficzni. Pan Bennet jest człowiekiem spokojnym, pobłażliwym, kochających spokój i ciszę, spełniających zachcianki córek i żony, by zaznać namiastki wcześniej wymienionych przymiotów. Nie potrafi on jednak wykorzystać swojej mądrości, by wspomóc żonę, mało tego on ją wciąż ośmiesza. Nie jest więc mężczyzną bez wad, mimo to łatwo obdarzyć go sympatią. Pani Bennet, i nie boję się tego napisać, jest osobą głupią i płytką. Irytowała mnie swoimi plotkami, wtrąceniem się, często zbyt nachalnym w życie córek, histerią z byle powodu. Jeśli miałabym ją opisywać w superlatywach nie znalazłabym ich wiele, teraz nawet nie chcę się wysilać, by ich szukać. Czytając o niej miałam ochotę czymś w nią rzucić, przerażająca kobieta.
"Myśl o przeszłości tylko wtedy, kiedy może ci ona sprawić przyjemność."
Córki również różnią się całkowicie. Jane, najstarsza, to uosobienie dobra, niewinności, we wszystkich dostrzega dobro, co niekiedy staje się aż nachalne i nie pozwala o niej myśleć jako o osobie wybitnie inteligentnej. Jej młodsza siostra, Lizzy, jest moją ulubioną bohaterką, to najbardziej realna, niedenerwująca postać występują w utworze. Jest osobą mądrą, oczytaną, potrafiąca zachować się w towarzystwie, ma swoją dumę i poczucie humoru, a do tego potrafi przejrzeć człowieka, poznać go, choć jej osąd nie zawsze jest słuszny. Trzy kolejne córki, czyli Mary-oczytana, woląca spędzać czas w domu niż bawiąc się osoba, nietowarzyska, przemądrzała, następnie Kate, na którą ogromny wpływ ma najmłodsza z sióstr, dziewczyna jest beztroska, interesuje się jedynie miłostkami i plotkami. Jednak najbardziej rozwydrzona jest Lidia, która wciąż przyskwarza rodzinie nowych problemów, odrzuca wszelkie zasady.
Skoro wypowiedziałam się już na temat sióstr, mogę opisać relacje najbardziej interesującą w całej powieści. Rodzi się ona pomiędzy drugą w kolejności córką, a panem Darcym. Charakter panny Bennet już omówiłam we wcześniejszym akapicie, pokrótce opowiem, więc o drugiej połowie. Darcy jest zadufanym, pewnym siebie i swojej pozycji człowiekiem, ludzie widzą w nim osobę pełną pogardy i pychy, który za nic ma mniej ważnych od siebie. Podczas czytania powieści wciąż narzucane zostają nam inne jego oblicza, niektóre pozytywne, inne negatywne. Wszystko doprowadza do tego, że relacja jego i Elżbiety jest niezwykle złożona. Nie pamiętam już książki, w której główny wątek miłosny byłby tak rozbudowany, tak niejasny, zawiły. Mimo że wcześniej znałam film i zakończenie utworu, to nie mogłam wyjść z podziwu jak autorka manipulowała faktami, by jeszcze bardziej zaskoczyć i zadziwić czytelnika. Bohaterami nie kierują jedynie tytułowe uczucia, a wielość ich reakcji i emocjo możemy poznawać przesuwając się przez kolejne strony opowieści.
"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa."
Złożoność historii wciąż mnie zaskakuje, na tak małej ilości stron Jane Austen potrafiła utworzyć nie tylko wzorzyste charaktery postaci, ale również niezwykle złożone i różnorakie ich historie. Nie sądźcie więc, że opowieść opiera się jedynie na miłości i trudnych jej objawach u wyżej wymienionej pary. Związków i różnorakich ich powodów, jak również skutków jest naprawdę wiele. Mamy tu przykład miłości, która musi pokonać przeszkody spowodowane ingerencja z zewnątrz, a także takiej, która była jedynie korzystnym interesem, prawdziwego przekrętu, czy aranżacji tej uroczystości...
Nie chcę jednak umniejszać genialności tej pozycji piszą jedynie o relacjach damsko-męskich. Powieść doskonale oddaje ówczesny stosunek do małżeństwa, pokazuje ważność tego wydarzenia szczególnie w życiu kobiet, jednak nacisk nie jest tu kładziony jedynie na te sferę, gdyż już w pierwszym zdaniu czytamy: że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony. Zdanie to doskonale wprowadza w powieść, ale przecież nie o tym chciałam napisać. Poza to sferą autorka ukazała przekrój społeczny Anglii z przełomu wieków XVIII i XIX. To co było dla ludzi najważniejsze, czym się kierowali i jak żyli. Różnorodność charakterów jeszcze bardziej pozwala uautentycznić dzieło i nadać mu bardziej życiowego wyrazu.
"Niewielu ludzi ma w sobie dość wytrwałości, aby kochać bez cienia zachęty..."
Całą historię wyróżnia również narracja. Czytając powieść wciąż miałam lekki uśmieszek na ustach, gdyż wszystkie wydarzenia, nie ważne jak dramatyczne, czy poważne, miały w sobie sporą nutkę ironii. Trzecioosobowy narrator nie szczędził nikogo, jednocześnie w jego sarkazmie nie było wrogości. Traktował to jak przymrużenie oka ku odbiorcy, by lepiej oddać charakter bohaterów, zdarzeń, a także bym jako czytelniczka mogła lepiej wczuć się w ich sytuacje.
Czas na chwilę skupić się na bardziej technicznych kwestiach. Jeśli miałabym mówić o wydaniu powieści to wprost rozpływam się w zachwytach. Za cenę tak niską mam doskonale wyglądającą powieść w grubej okładce. Motyw kwiatowy może wydawać się lekko kiczowaty, ale moim zdaniem prezentuje się nietuzinkowo i od razu kojarzy się z całym cyklem książek - Angielski ogród. Jedynym minusem wydania są niekiedy pojawiające się błędy, szczególnie widoczne podczas przenoszenia wyrazów, kilkukrotnie źle je dzielono.
Duma i uprzedzenie to historia, która dała podstawy do tworzenia innych dzieł. Moim zdaniem to czyni już powieść niezwykłą. Warto dodać, że zachwyty nad stylem i pomysłem autorki wciąż nie ustają, a przecież powieść została wydana już dobre kilkadziesiąt lat temu. Po tak wspaniałym wstępie czas na kolejne pozycje autorki, kolejna czeka już na półce.
Ocena: świetna [6/6]
Świat Jane Austen
Jest coś bajkowego w historiach trudnych miłości. Też tak sądzicie? Zaklęcie rzucone przez złą wiedźmę, walka z potworami, by zdobyć serce ukochanej, zamknięcie w wysokiej wieży, śmierć rozdzielająca ukochanych... Tragiczność i bajkowość idą ze sobą w parze. Jednak tej miłości na przeszkodzie nie stoją żadne mityczne potwory, prastare klątwy, więzienia,...
2016-05-10
2016-03-31
2016-03-20
Harry w nowej odsłonie
Jestem molem książkowym. To stwierdzenie łączy się nie tylko z miłością do czytania, pochłanianiem masy książek, posiadaniem własnej ogromnej biblioteczki, ale także zamiłowaniem do pięknych wydań i cudownych okładek. Jeśli uwielbiam jakąś serię to chcę mieć nawet kilka jej wydań, by móc je oglądać przeglądać, nie ważne, że różnią się jedynie okładką... Rozumiecie to prawda?
W przypadku nowego wydania pierwszej części Harry'ego Pottera to jednak nie tylko nowa okładka, ale całkowicie zmienione wnętrze za sprawą cudownych grafik Jima Kaya. Już na obwolucie możemy podziwiać jego kunszt i zachwycać się pięknym obrazkiem peronu. Pod nią skrywa się gruba okładka z przepiękną sową. Nie mogę wprost nadziwić się jak piękne jest to wydanie. Choć nawet piękne to za mało, by to wszystko ująć. Obrazki są dopasowane do sytuacji, przedstawiają je doskonale, często z humorem. Ważne jest również to, że bohaterowie są ukazani odrobinę inaczej niż w filmie, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że lepiej. Gdy książka trafiła w ręce mojej o kilka lat młodszej kuzynki od razu zaczęła zachwycać się obrazkami, a przecież dzieci są najlepszymi sędziami.
Początek rozdziału
"-Tak więc... po tym oczywistym i odrażającym oszustwie..
-Jordan! – warknęła profesor McGonagall.
-To znaczy… po tym jawnym, oburzającym faulu…
-Jordan, ostrzegam cię…
-No dobrze już, dobrze. Flint o mały włos nie zabił szukającego Gryfonów, co mogło zdarzyć się każdemu, to jasne, więc rzut wolny dla Gryfonów (…)"
Ilustrowane wydanie Harry'ego Pottera i Kamienia Filozoficznego skrywa wnętrze, które stali czytelnicy doskonale znają. To nadal jest ta sama historia o młodym czarodzieju, który nic nie wie o swoim pochodzeniu i mocy, to nadal opowieść o szkole magii i prawdziwej przyjaźni, to nadal pełna humoru i przygód historia, która porywa czytelnika w każdym wieku, a także to nadal historia o walce ze złem i pokonywaniu własnych słabości. To co tygryski lubią najbardziej! <3
"Niczego nie daje pogrążanie się w marzeniach i zapominanie o życiu."
J.K. Rowling stworzyła niesamowicie oryginalną, a nawet powiedziałabym ponadczasową opowieść. Czytając ją po raz n-ty ma się tak samą szeroki uśmiech, tak sobie doskonale się bawi i tak samo chce się od razu sięgnąć po kolejny tom. Marzy mi się, by i kolejne tomy otrzymały tak bogatą szatę graficzną, bowiem w książce niejednokrotnie pojawiały się rysunki zajmujące dwie strony. Każda też zawierała jakieś małe grafiki, przykładowo kropki z farby, może to Was zdziwić, ale były naprawdę świetnie trafione.
Czytając w weekend tę książkę miałam wrażenie jakbym czytała baśń. Ta historia to jednak coś więcej. Nierealne zdarzenia są podkręcone niebywałym humorem(szczególnie dzięki Fredowi i George'owi, dzięki którym śmiałam się na cały głos, czy komentującemu mecz ich przyjacielowi, zgrany, przezabawny team), z opowieści wciąż płyną niewymuszone przesłania, a samo odkrywanie tajemnicy nie pozwala na oderwanie się od lektury. Do tego doskonale wykreowani bohaterowie, zaznaczeni grubą kreską, a jednocześnie nie przerysowani.
"Są takie wydarzenia, które - przeżyte wspólnie - muszą się zakończyć przyjaźnią..."
Grafika z książki
Na ich czele stoi Harry. Tego bohatera nie da się nie lubić. Miał ciężkie dzieciństwo, ale w ogóle nie narzeka, a wciąż cieszy się z nowych doświadczeń. Jest odważny, pomaga innym. Najprzyjemniejsze jest jednak to, że świat magii odkrywa wraz z nami, nie jest tak w niego wdrożony jak Ron, czy oczytany jak Hermiona. Nie będę teraz opisać tu pozostałych bohaterów, bo po pierwsze nad wszystkimi musiałabym się zachwycać, nawet nad tymi złymi, gdyż ich kreacja jest bez zarzutu, ale również recenzja ta nie miałaby końca.
Harry Potter jest już serią kultową, jestem pewna, że wykreowany przez autorkę świat, a także bohaterowie przejdą do historii. Kto nie chciałby otrzymać listu z Hogwartu, spróbować fasolek wszystkich smaków, czy obejrzeć meczu quidditcha? Należę do grona osób, które wciąż liczą, że ich sowa gdzieś się jeszcze zapodziała i wciąż szuka mojego domu. Takie wydania Harry'ego jeszcze bardziej przybliżają do świata czarodziejów i szerzej otwierają wrota wyobraźni.
Ocena: świetna [6/6] <3
Harry w nowej odsłonie
Jestem molem książkowym. To stwierdzenie łączy się nie tylko z miłością do czytania, pochłanianiem masy książek, posiadaniem własnej ogromnej biblioteczki, ale także zamiłowaniem do pięknych wydań i cudownych okładek. Jeśli uwielbiam jakąś serię to chcę mieć nawet kilka jej wydań, by móc je oglądać przeglądać, nie ważne, że różnią się jedynie...
2014-10-07
Radość ze słów pisanych
Ukończenie książek zawsze cieszy, szczególnie, gdy mowa tu o jakiejś serii. A już szczególnie o wyczekiwanej serii książek, najpierw śledzenie wydania za granicą, później w Polsce. Szukanie znikomych informacji, cytatów, unikanie spoilerów. Czekanie na zapowiedź, a potem odliczanie dni do długo wyczekiwanego dnia premiery, by od razu biec do księgarni i mieć ją w swoich rękach.
Wstęp ten nie jest w żadnym stopniu przesadzony, nie zmienia rzeczywistości, opisywałam w nim moje doświadczenia z książkami Cassandry Clare. Autorka zachwyciła mnie swoim "Miastem kości" wiele lat temu, a później wpadłam po samą szyję i wciąż czytałam kolejne jej powieści. Po gdzieś czterech, może pięciu latach w moich rękach znalazła się szósta część Darów Anioła, a jest nią "Miasto niebiańskiego ognia". Nie liczcie tu na obiektywną ocenę, na doszukiwanie się błędów, wciąż, nawet po całym dniu po przeczytaniu jestem w wielkiej euforii i radości, raczej szybko z niej nie wyjdę.
Instytut w Los Angeles.
Normalny dzień zostaje przerwany przez atak Mrocznych, giną wszyscy dorośli, kilka małych dzieci ukrywa się w gabinecie i dzięki portalowi przenoszą się do Instytutu w Nowym Jorku. Są jedynymi ocalałymi i mają wiadomość dla Clave.
Nowy Jork
Świat Nocnych Łowców jest zagrożony przez Sebastiana. Wraz ze swoją armią Mrocznych chce zniszczyć potomków Razjela i zesłać na Ziemie demony. Powoli zabija mieszkańców Instytutów, Nocni Łowcy nie mają pojęcia, gdzie może się ukrywać, jest nieuchwytny. Dodatkowym problemem jest też to, iż jedyną bronią, która może go zabić jest Niebiański Ogień, pod którego władaniem znalazł się Jace. Chłopak nie wie, jak na nim zapanować, jak go wykorzystać, do walki z wrogiem. Jace wie jedynie, że nie chce stać bezczynnie. Clave natomiast postanawia wysłać wszystkich wojowników do Indrisu, by ukryli się przed armią nieprzyjaciela. Nocni Łowcy mają się zebrać, by rozmawiać z Podziemnymi i razem znaleźć rozwiązanie. Czy jednak wszyscy będą skorzy do pomocy? A może ktoś zmieni stronę konfliktu?
A jak z oczekiwaniami?
Wyczekiwany finałowy tom pochłonął kilka godzin z mojego życia. Znów powróciłam do świata Nocnych Łowców i całkowicie przepadłam w jego odmętach. Autorka pokusiła się o połączenie trzech trylogii, a przynajmniej w wzmiankach i postaciach, co mnie wprost zachwyciło, bo czytałam jak do tej pory dwa cykle i wyczekuje kolejnego. Nie spodziewałam się, że nowi bohaterowie mogą mnie jeszcze czymś zaskoczyć, ale wciąż się myliłam. Cassandra Clare wprowadziła mnie w wraz z nimi w inny wymiar i to nie tylko w sferze ich poznania.
Od podszewki
Zacznę może jednak od kwestii bardziej technicznych, a mianowicie odbudowy książki. Po pierwsze była ona zdecydowanie grubsza niż poprzednie tomy, choć dla mnie to i tak było za mało. Objętość równała się też większej ilości treści. Autorka nie ukazała jedynie losów postaci z Darów, ale wyjaśniła również wątek z Diabelskich Maszyn, ukazała przynajmniej odrobinę blaski i cienie rodów Nocnych Łowców, jak również przeniosła nas do Los Angeles, gdzie poznaliśmy bohaterów serii, którą będzie mi dane czytać, mam nadzieję, za rok. Może był to chwyt marketingowy, który miał zachęcić do czytania innych książek pisarki, ale mnie, którą już dawno schwytała w swoje sidła nie trzeba długo, a nawet nie trzeba w ogóle, namawiać.
Wracając jednak do meritum. Narracja powieści wciąż się zmieniała. Autorka zaserwowała nam podgląd wydarzeń z wielu perspektyw, a dzięki temu zdecydowanie szerszy obraz na zdarzenia. Dużym plusem było to iż dopiero dzięki narracji pobocznego bohatera mogliśmy się dowiedzieć czegoś istotnego, bądź dowiedzieć się, jaki jest jego udział w sprawie.
Dużą rolę w przekazywaniu wydarzeń zyskała Emma, postać, która ma być bohaterką nowej serii Cassandry Clare "Midnhdhdhdiht". Polubiłam ją i całą grupę dzieciaków, które się z nią przyjaźniły. Podoba mi się ich różnorodność i siła. Jednak faktem jest, że to właśnie Emma jest z nich wszystkich najbardziej wyrazista i dlatego już teraz chętnie czytałabym dalszą jej historię.
Miłosne zawirowania
"Serca Nefilim są jak serca aniołów, które odczuwają każdy ludzki ból i nigdy się nie goją."
Dawni bohaterowie również mieli udział w narracji, jednak moim zdaniem za mały. Odczuwałam zdecydowany brak mojej ukochanej pary Magnusa i Aleca. Cieszyłam się każdym nawet najmniejszym skrawkiem informacji o nich. Nie będę Was oszukiwać, że było tych wzmianek aż tak niewiele, ale ja kocham ich całym sercem i chętnie poświęciłabym im całą książkę. To dzięki nim zakręciła mi się łezka w oku i to oni dostarczali mi najwięcej emocji.
Jace i Clary to związek, który przez pierwsze trzy książki mnie czarował, później autorka zbyt wiele narzucała na ich barki. Po prostu było mi ich żal i liczyłam, że uda im się utworzyć trwałą więź, której nic nie będzie w stanie przerwać. Drugim mankamentem było również to, że Jace nie był sobą, a to właśnie w nim uwielbiałam. Dopiero w tym tomie zostały mu przywrócone skrzydła i ukazał gamę swoich docinek i komentarzy. Bardzo mi tego u niego brakowało.
Relacja Simona i Isabelle była inna niż powyższe. Nie miała tak wielu problemów zewnętrznych jak wyżej wymienione, a w większej mierze wszystko opierało się na ich własnych granicach, na separacji od uczuć. Końcowe rozdziały w nimi związane doprowadzały mnie do niemałych palpitacji sercowych. Działo się.
Ostatnim punktem w sferze uczuciowej jaki poruszę jest para Mai i Jordan. To jedyny książkowy związek wprowadzony przez autorkę, którego nie trawiłam. Wszystko wydawało mi się w nim sztuczne i nienaturalne. Pomysł na rozwiązanie kwestii przez autorkę nie spodobał mi się jednak. Szczególnie z tym, co zrobiła z Maią. Jakby autorka na siłę chciała wszystkich uszczęśliwić...
Sebastian i jego niecny plan
"Jeśli nie nakłonię niebios, poruszę piekło."
Sebastian/Jonathan/ten zły, postać, która kiedyś dawno temu została zamordowana, by w nowej trylogii się odrodzić, dosłownie. Wraz z armią Mrocznych, przemienionych dzięki Piekielnemu Kielichowi Nocnych Łowców, chce zdobyć władzę nad światem. Nie liczy się z trupami, nie zna litości, dzięki demonicznemu pochodzeniu nie wie, co to miłość, czy współczucie. Jego osoba z jednej strony wzbudza współczucie, z drugiej lęk. Takie połączenia reakcji często tworzą bohaterów, o których chce się czytać, tak jest też tutaj.
Pomysłowość i wytrwałość w dążeniu do celu może w jego postaci zachwycać. Jako jedyny nie patrzy na konsekwencje i dobitnie kroczy do wyznaczonego punktu. On wręcz bawi się z Clave, które nie znając jego psychiki( jak również nie słuchając Jace i Clary, którzy jako jedyni go rozumieją) nie potrafią znaleźć sposobu, by z nim walczyć.
Inny wymiar
Jak w swoim opisie wydawnictwo MAG zdradziło czytelników Clary, Jace i jeszcze kilku innych bohaterów udadzą się do jednego z demonicznych wymiarów. W sumie chyba jako jedna z nielicznych nawet bez patrzenia na opis zabrałam się za czytanie, by dopiero po skończeniu się tego dowiedzieć, cóż, może to i lepiej. Ważne jest jednak to, że właśnie w tej krainie miało miejsce najwięcej ważnych zdarzeń. Wszystko rozgrywało się w szybkim tempie i wciąż coś nowego brało władzę nad moim umysłem. Przeskok z jednej postaci, na drugą, potem powrót na Ziemię.
Poszlaki i wskazówki
Jeszcze przed przeczytaniem tomu miałam wiele obaw, autorka często podrzucała nam wyrwane z kontekstu cytaty, które podsuwały różnorakie myśli. Często nie wróżące dobrze. Kilka z nich niestety okazało się prawdą, a przynajmniej tak, jak ja je odebrałam, ale większość nie. Autorka cały czas wodziła czytelników za nos i zmuszała do rozmyślania o serii. Najwięcej dyskusji brało się z informacji iż sześć ważnych postaci zginie. Teraz wiem już o kim mowa, Wam oczywiście tego nie zdradzę, jednak ważne jest to, że to Cassandra znów jest górą, a ja się tylko bałam...
Pewnie nie tylko ja zauważyłam, że jak do tej pory pisarka w małej mierze skupiała się na Faerie, a teraz istoty te zaczęły odgrywać większą rolę, co bardzo mi się podoba. Są przebiegłe, spytne, potrafią doskonale obiegać prawdę. Wywnioskowałam też, że będą miały spory udział w wydarzeniach w trzeciej części, po pierwsze ze względu na Marka, po drugie na pewne postanowienia. Ciekawe, czy mam racje...
Koniec końców
"Duchy to wspomnienia, a my je nosimy w sobie, bo ci, których kochamy, nie opuszczają świata."
To wcale nie miała być długa wypowiedź, miałam się zawrzeć treściwie na dwóch stronach Worda i zakończyć, ale o Darach mogę pisać i pisać. Książki Cassandry Clare czytam zawsze z wielka radością i sporym sentymentem. Uwielbiam bohaterów, ich charaktery i pomysły, jak również ich różnorodność. Wciąż mam ochotę wracać do ich przygód i z wielką chęcią to robię. Za jakiś czas znów zabiorę się za czytania cyklu, od początku do samego końca. Lata czekania się opłaciły.
Ocena książki: świetna [6/6]
Ocena serii: świetna [6/6]
Radość ze słów pisanych
Ukończenie książek zawsze cieszy, szczególnie, gdy mowa tu o jakiejś serii. A już szczególnie o wyczekiwanej serii książek, najpierw śledzenie wydania za granicą, później w Polsce. Szukanie znikomych informacji, cytatów, unikanie spoilerów. Czekanie na zapowiedź, a potem odliczanie dni do długo wyczekiwanego dnia premiery, by od razu biec do...
2016-01-17
Żar w popiele wciąż się tli,
to wolność się śni.
Niedopałek się żarzy,
wiarą obdarzy.
Ognisko już się pali,
światło w oddali?
Czasem zdarza mi się czytać takie książki, których recenzje nie wiem jak rozpocząć, nie wiem jak zacząć, by oddać wszystkie wrażenia. Gdy najmocniej roznoszą mnie emocje szukam czegoś innego, by większym i dokładniejszym stopniu oddać klimat książki i jej charakter, a przez to swoje odczucia.
Tym razem do napisania czegoś poza recenzją zmusiła mnie książka Sabaa Tahir "Ember in the ashes". Nie spodziewałam się kompletnie, że historia, którą dzięki niej poznam, tak mocno na mnie wpłynie. Czytałam pozytywne recenzje, ale zawsze jest pewna obawa, że akurat mi ona się nie spodoba. Pierwsza część cyklu Imperium Ognia okazała się jednak pozycją kompletną. Czytając ją nie doobrażałam sobie niczego, nie myślałam o niczym poza nią, ja nią żyłam. Czytałam w autobusie, na przystanku w mrozie, bez rękawiczek, w domu, rano, a później w nocy... Nie mogłam przerwać!
"Życie składa się z wielu momentów, które nic nie znaczą.
A potem któregoś dnia nadchodzi chwila, która wpływa na wszystkie dalsze wydarzenia."
Ember in the ashes to opowieść dwójki młodych ludzi, którzy pod wpływem okoliczności muszą całkowicie zmienić swoje życie. Wykazać się odwagą, znaleźć wolność dla siebie lub bliskich.
Laia cały czas żyła w przeświadczeniu, że jej rodzice byli ludzi wielkimi, że umarli dla czegoś wielkiego. Żyjąc z dziadkami wciąż jednak uświadamia sobie, że brak jej odwagi. Kiedy na jej zaczynają przeszukiwać żołnierze Imperium ucieka. Szybko jednak uzmysławia sobie, co zrobiła, chcę ratować brata, który został w domu. Postanawia dołączyć do rebeliantów, nie spodziewa się, że w zamian za pomoc w uwolnieniu brata zażądają oni tak wysokiej ceny...
Elias od kiedy tylko trafił do Akademii był przygotowywany do dnia, kiedy ma otrzymać Maskę. W szkole wymaga się od niego dyscypliny, siły i bezwzględności. Prawdziwa Maska wykonuje bez pytań powierzone jej zadania i nie zastanawia się nad ich skutkami. Chłopak jednak nie chce takiego życia, wciąż pamięta beztroskie lata dzieciństwa, które nauczyły go, czym jest prawdziwe szczęście. Mimo najlepszych wyników planuje on ucieczkę z Akademii, jednak nie spodziewa się on, że otrzyma on więcej możliwości wyboru kolejnej drogi, niż do tej pory sądził...
"Pole bitwy to moja świątynią. Czubek miecza jest moim kapłanem.
Taniec śmierci moją modlitwą. Kończący cios wyzwoleniem."
Początkowo te dwie historie poza miejscem akcji nie mają ze sobą nic wspólnego. Wydawać, by się mogło wręcz, że autorka po prostu chciała ukazać dwie strony sporu, pokazać życie Schalarów, do których zalicza się główna bohaterka, podbitych przez Imperium i właśnie Eliasa szkolonego na Maskę, czyli najlepszego wojownika Imperium. Szybko jednak okazuje się, że nie tylko miejsce akcji, ale i losy bohaterów zaczynają się ze sobą splatać.
Moje serce, które wciąż doszukuje się, nawet minimalnych romansy od razu podskoczyło z radości. Nie uwierzycie, a może wręcz przeciwnie, ale ja chciałam, chcę, marzę o tym, by oni byli razem. Od razu, na starcie ich ze sobą połączyłam. Nie ważne było to, że przeciw temu uczuciu stoi wiele czynników, nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia.
"Strach może być dobry. Strach utrzymuje przy życiu. Nie pozwól tylko, żeby nad tobą zapanował. Nie pozwól, żeby zasiał w tobie wątpliwości. Jeśli strach przejmie nad tobą władanie, użyj tego, co jako jedyne jest silniejsze od strachu – swojego ducha. Swojego serca."
Zdaje Wam się pewnie teraz, że cała powieść opiera się na romansie między głównymi postaciami, otóż nie. Romans w całej powieści ma najmniejsze znaczenie, wręcz znikome dla zdarzeń. Jest on odstawiony na boczny plan, by jednocześnie dać takim czytelnikom jak ja, nutkę uczucia, a czytelników unikających takich wątków, nie zniechęcić. Poza tym kwestia ta nie jest wcale taka prosta, gdyż spotkania bohaterów następują rzadko, a autorka nie stara się na siłę ich ze sobą połączyć, nie wpycha ich sobie w ramiona. Poza tym faktem, mamy jeszcze pewną dziewczynę i pewnego chłopaka, którzy potencjalnie mogą być razem z bohaterami... Widzicie więc, że nic tu nie jest jasne, nic nie opiera się na utartym schemacie.
Mimo że miłość pomiędzy bohaterami schodzi na dalszy plan, to jednak książka jest wypełniona uczuciami. Autorka doskonale oddała relacje, jakie łączą dziewczynę z dziadkami, bratem, ukazują jak silnie chce się ona wzorować na własnych rodzicach, wciąż szuka ich aprobaty. Równie wyraźnie zarysowana jest przyjaźń głównego bohatera z Heleną, koleżeńska lub wroga relacja z innymi chłopcami w Akademii. Jego przeszłość również zarysowana jest wyraźnie, a uczucia do matki zobrazowane tak, że trudno nie zrozumieć jego żalu i odrzucenia. Sabaa Tahir potrafi nadać bohaterom barw, jej postaci są żywe, pełne sprzeczności, ludzkie, obdarzone przeszłością, myślące o przyszłości i wyraźne w teraźniejszości.
"Są dwa rodzaje przewinień. Te, które ciągną cię na dno i czynią bezużytecznym,
oraz te, które pobudzają do działania."
Nie dotyczy to jedynie postaci głównych, Bohaterowie drugoplanowi także się wyróżniają. Są niejednorodni, niektórzy bezwzględni, co wynika z ich przeszłości, inni pełni sprzeczności, są też tacy, którym współczujemy, inni których rozumiemy, więc usprawiedliwiamy ich czyny, inni zaś tak okrutni, że da się patrzeć na nich w jakikolwiek sposób pozytywnie. Nie mogę wyjść z podziwu, jak barwnie i różnorodnie są przedstawieni. Do tego warto dodać, że każdy z nich wnosi coś do fabuły i pomaga w rozwoju zdarzeń.
A dzieje się wiele. Począwszy od misji głównej bohaterki, która musi zdobywać informacje dla ruchu oporu, skończywszy na próbach, z jakimi zmierzyć się musi Elias. Znajdziemy tu wiele elementów brutalnych, okaleczenia, opisy zadania rań, liczne sceny walk i potyczek. Powieść ukazuje dzięki temu obraz państwa, gdzie siła jest najważniejsze, gdzie słabi są spychani na margines, w tym wypadku są to podbite ludy, ale również pojedyncze jednostki, które nie ukazały wystarczającego hartu ducha.
"Nie muszę wierzyć siły nadprzyrodzone, kiedy są gorsze rzeczy, które można spotkać nocą."
Dużo interesujących postaci, stworzeń, zdarzeń, czy czynności ma miejsce również w sferze fantastycznej. Opowieści ludów, które opowiada się małym dzieciom nagle okazują się prawdą... Wiele istot nagle wychodzi na światło dzienne. Najbardziej intrygujące jest to, że autorka zbudowała opowieść, na której opiera główną złą postać, która jak sądzę, jeszcze wiele namiesza. Postaciami najbardziej tajemniczymi są Augurzy, którzy mają ogromną moc, wiedzę i to oni kontrolują Próby, którymi muszą sprostać bohaterowie, wyciągają na światło dzienne sprawy, które młode Maski ukrywają głęboko w swojej głowie, do tego przewidują trafnie zdarzenia. Wydawać, by się mogło, że kierują wszystkim, co dzieje się w powieści, a że trudno określić, po której są stronie, jest to niezwykle ciekawe.
Ostatnim aspektem, na który zwrócę uwagę jest ogrom książki. Już wyjaśniam, o co mi chodzi. Powieść nie jest kolejną młodzieżówką, w której mamy jednowątkową historię, którą zagłusza romans, nie ta opowieść jest kompletna. Boratowie są dynamiczni, akcja nie zwalnia tempa, a co najważniejsze zdarzenia są nieprzewidywalne i wciąż jesteśmy czymś zaskakiwani. Jestem zachwycona tym jak autorka poprowadziła tę historię i już nie mogę się doczekać jej rozwoju, gdyż zakończenie było równie udane, co cała powieść.
Ember in the ashes to ognista, pełna dynamiki historia. Czytelnik się w niej zatraca i wkracza do świata bohaterów, sam się nim staje. Po skończeniu powieści wciąż myśli się tylko o niej i ma się ochotę na ponowne jej czytanie lub sięgnięcie od razu po kolejny tom. Serce i umysł rwą się do dalszego poznawania. Jestem zachwycona! Uwielbiam!
Ocena: świetna [6/6]
Dla bohaterów jest jeszcze nadzieja,
czas na największej odwagi przejaw.
Światełko w tunelu wskazuje drogę,
nie czas na strach, nie czas na trwogę.
Z labiryntu wyjście już jest blisko...
Zebrać odwagę, to ponad wszystko!
Żar w popiele wciąż się tli,
to wolność się śni.
Niedopałek się żarzy,
wiarą obdarzy.
Ognisko już się pali,
światło w oddali?
Czasem zdarza mi się czytać takie książki, których recenzje nie wiem jak rozpocząć, nie wiem jak zacząć, by oddać wszystkie wrażenia. Gdy najmocniej roznoszą mnie emocje szukam czegoś innego, by większym i dokładniejszym stopniu oddać klimat...
2015-08-17
Miłość, plaża i bogate dzieciaki
Blaire straciła wszystko, wypadek samochodowy odebrał jej siostrę, ojciec opuścił ją i matkę z poczucia winy, gdyż to on prowadził samochód, zaś matka zachorowała na raka i też odeszła. Teraz została całkowicie sama, bez dachu nad głową, który musiała sprzedać, by opłacić leczenie, bez rodziny, bez przyjaciół. Postanowiła prosić o pomoc ojca, który nie odzywał się do niej tyle lat. Nie miała wyboru.
W nowym mieszkaniu jej ojca, wcale go nie spotkała, wyjechał ze swoją nową żoną, a ona naprawdę nie miała się, gdzie podziać. Wybłagała pozostanie na kilka dni u Rusha, syna nowej żony jego matki. Na jak długo wystarczy jej takie rozwiązanie?
Do książek Abbi Glines miałam pewne obawy, wiele osób polecało, jednak bałam się rozczarowania, że nie dołączę do grona zachwyconych czytelników. Mimo tych rozmyślać sięgnęłam po pierwszy tom cyklu Rosemery beach, czyli "O krok za daleko".
Już od samego początku powieść do siebie przyciąga. Początek nie jest tym, czego można by się spodziewać po słodkiej okładce. Dziewczyna z ogromnymi problemami, bez dachu nad głową, ale ze spluwą w ręce. Już pierwsze strony powiedziały mi, że to nie będzie jedna z przeciętnych lektur. Do tego bohaterowie, główna bohaterka niezwykle oryginalna, jednocześnie zamknięta w sobie, wyizolowana, z drugiej zaś w pewnym stopniu niezwykle pewna siebie i świadoma, złożona. Wokół niej od razu pojawia się kilku facetów, jednak żaden z nich nie może konkurować z Rushem.
Od kiedy tylko główna bohaterka(i narratorka) go opisała wiedziałam, że to on będzie głównym obiektem jej westchnień. Nie było inaczej. Od pierwszych stron czuł było między nimi przyciąganie. Jednak nie pokochałam Rasha od razu, był playboyem, podrywaczem i w ogóle się nie angażował, do tego w jego początkowej postawie nie potrafiłam wyczuć nic poza wrogością. Zmieniał się jednak podczas dalszych faz powieści.
Rosemery beach to jednak nie tylko ta dwójka bohaterów. Miasteczko dla bogaczy ma w sobie wiele ciekawych osobistości i z czego już się dowiedziałam, kilku z nich są poświęcone kolejne tomy serii. Mamy więc możliwość poznania dalszych losów tych bohaterów, kiedy ich historia dobiegnie końca(nie ten tom), a przy okazji pewnie będę miała wgląd właśnie na ich życie. Już nie mogę się doczekać dalszych problematycznych związków, gdyż kilka par mogłabym już obstawiać.
Powieść ta nie skupia się jednak tylko na związku pomiędzy główną parą. Najważniejsze w całej powieści są sekrety rodzinne, które teraz wychodzą na światło dziennie. Wszystkie kumulują się w ostatnich rozdziałach książki, by uderzyć w czytelnika, bohaterów z całą mocą i całkowicie go zniszczyć. Los postaci został pokrzyżowany, co spowodowało, że ich historia naprawdę porusza i sprawia, że nie można zrobić sobie długiej przerwy pomiędzy następującymi po sobie książkami.
Pierwszy tom serii to też sporo seksu. Bohaterowie nie oczekują od siebie platonicznego uczucia i dość szybko możemy doświadczyć, do czego doprowadza ich pożądanie. Scen takich było kilka, były naprawdę gorące, jednak wiedziałam, czego się spodziewać, po przeczytanych już wcześniej opiniach.
"O krok za daleko" przyniósł mi powieść może nie nowatorską, ale w pewien sposób oryginalną, która wymusiła na mnie czytanie bez żadnego zatrzymywania. Sprawiła, że od razu chciałam sięgać po więcej, czyli czytać kolejny tom. Właśnie teraz pisząc te słowa zaczęłam i już po pierwszych stronach wiem, że będzie równie dobrze.
Ocena: bardzo dobra+ [5+/6]
Miłość, plaża i bogate dzieciaki
Blaire straciła wszystko, wypadek samochodowy odebrał jej siostrę, ojciec opuścił ją i matkę z poczucia winy, gdyż to on prowadził samochód, zaś matka zachorowała na raka i też odeszła. Teraz została całkowicie sama, bez dachu nad głową, który musiała sprzedać, by opłacić leczenie, bez rodziny, bez przyjaciół. Postanowiła prosić o pomoc...
2015-12-25
Co jest gorsze?
Książka, którą dokładnie dziś skończyłam, pozostawiła mnie z milionem podobnych pytań. Co jest gorsze, co bym wybrała, czy to byłaby dobre rozwiązanie...? Wszystkie jednak skupiają się podjęciu decyzji, na wybraniu drogi przez bohaterów, czasem wyboistej, czasem tej na skróty...
SAMOBÓJSTWO.
Pozostawisz rodzinę? Utracisz przyjaciół? Zostawisz po sobie pustkę?
UKRYWANIE CHOROBY.
Odtrącisz rodzinę? Odsuniesz się od przyjaciół? Staniesz się pustką?
UCZESTNICTWO W PROGRAMIE.
Opuścisz rodzinę? Zapomnisz przyjaciół? Będziesz kimś innym?
Taki wybór pozostawiła bohaterom swojej powieści Suzanne Young. Plaga samobójców to nowa epidemia. Nikt nie wie, jak można się zarazić, nikt nie wie, kiedy zaatakuje. Samobójstwa rozprzestrzeniają się ma ogromną skalę szczególnie wśród nastolatków. Państwo w ramach walki stworzyło Program, który ma uleczyć młodych ludzi, jednak i on ma swoje konsekwencje.
Sloane straciła brata, popełnił on samobójstwo, zostawiając ją wraz zrozpaczonymi rodzicami. Rodzice zmienili się, boją się o jedyne dziecko, jakie im pozostało i ciągle szukają oznak choroby. Jedynym człowiek, który ją rozumie, który przeżył to samo, co ona i próbuję, z tym sobie radzić jest przyjaciel jej brata, James. Spotykali się wcześniej potajemnie, a ich uczucie rosło. Próbują razem przezwyciężać czarne myśli, jednak czy przed chorobą da się uciec?
"Są rzeczy, które trwają wiecznie i odrodzą się w każdych okolicznościach."
Może Was to zadziwić, ale napisanie początku recenzji, tym razem wydało mi się łatwe. Sam temat samobójstwa jest tak dla mnie zatrważający, że w mojej głowie kołacze się tysiące myśli na minutę. Teraz jednak wyłapać te, które krążą na temat pierwszego tomu Programu jest dość ciężko. Powieść Suzanne Young mnie zaskoczyła, to muszę napisać na pewno. Kompletnie nie spodziewałam się, że autorka tak rozwinie problem, że spojrzy na niego aż z tak wielu stron.
Najpierw bowiem mogłam obserwować walczących o normalne życie bohaterów, którzy za wszelką cenę chcą odgonić demony z ich głów. Nie traktują oni programu jako ratunku, a jako przekleństwo. Nie uważają jednak za dużo lepsze rozwiązanie śmierci. Później wszystko się zmienia. Ośrodek. Rekonwalescencja. Nowy start. A wszystko jakby z nowymi, innymi bohaterami.
Na ogromną pochwałę zasługuję to, że autorka potrafiła poradzić sobie z ukazaniem zmiany, jaka zachodziła w bohaterach. Nie mogłam się nadziwić jak sprawnie manewrowała w postawionym sobie zadaniu. Momenty, które bohaterowie chcieli zapamiętać, ból straty, później próby przypomnienia sobie chociaż drobnych fragmentów... W ich postaciach zachodziły zmiany, załamania. Postacie były pełne dynamiki, a wszystko było autentyczne, nieoszukane.
"- Dręczą mnie złe myśli - powiedziałam.
- Więc przestań myśleć."
Rozpływam się również nad ukazaniem związku głównej bohaterki i jej przyjaciela. Znają się od dzieciństwa, wiele ich łączy. Autorka nie ukazała ich relacji jedynie w ciepłych barwach, domalowała odrobinę smug, przez co obraz nabrał wyrazu i wręcz mnie pochłonął. Uwielbiam to, jak się wspierali, a później jak odkrywali się na nowo, wiedząc, że są dla siebie kimś więcej, a jednak nie mogąc zrozumieć, skąd to wiedzą. Otwierając książkę, główna bohaterka nie jest sama, co już wyróżnia ją na tle innych, ma już za sobą długoletni związek, który wiele przetrwał. Znają się doskonale i wieżą w swoje uczucie, dlatego nie znajdzie się tu problemów, które nawiedzają nowe związki. Nie mogę się wprost nie zachwycać jak autorka to wszystko zaplanowała. Niby uczucie nie wychodzi na pierwszy plan w powieści, a jednak jest tak ważną jej częścią i tak doskonale stworzoną, że chciałoby się tylko o niej czytać.
Samobójstwa. Główny temat książki, który przez autorkę został potraktowany jako nowa choroba. Pomysł ten wydał mi się intrygujący, od razu, gdy usłyszałam o książce chciałam ją przeczytać, dodałam ją jako mój plan zakupowy, właśnie dzięki tej oryginalności. Pani Young z w wyczuciem opisała problem, z jakim zmaga się osoba, która kogoś straciła, a także doskonale przedstawiła chęć zniknięcia z tego świata. Bohaterowie, jeśli już zachorowali nie mieli za wiele możliwości. Tu zaczynały się rodzić pytania, który sposób jest najlepszy. Dylematy moralne wciąż towarzyszyły bohaterom, smutek aż wyrywał się, by ukazać się światu... Dzięki temu powieść miała niezwykły, lekko niepokojący klimat, który zmuszał do lektury i nie pozwalała przestać czytać.
"Plaga samobójców" mnie pochłonęła. Spodziewałam się dobrej lektury, ale nie liczyłam, na tak złożoną, wspaniale przemyślaną historię. Jestem nią oczarowana, nie mogę doczekać się rozwinięcia akcji i dowiedzenia się więcej na temat genezy choroby.
Ocena: świetna [6/6]
Co jest gorsze?
Książka, którą dokładnie dziś skończyłam, pozostawiła mnie z milionem podobnych pytań. Co jest gorsze, co bym wybrała, czy to byłaby dobre rozwiązanie...? Wszystkie jednak skupiają się podjęciu decyzji, na wybraniu drogi przez bohaterów, czasem wyboistej, czasem tej na skróty...
SAMOBÓJSTWO.
Pozostawisz rodzinę? Utracisz przyjaciół? Zostawisz po sobie...
2015-12-04
2015-08-15
Ile wytrzymasz bez snu?
W wielu książkach wydawać by się mogło, że bohaterowie w ogóle nie śpią. Żyją od akcji do akcji nic sobie nie robiąc ze zmęczenia. Zwykli ludzie, bez nadnaturalnych umiejętności, a jednak zachowują się jak superbohaterowie. O Charley Davidson można powiedzieć wiele, ale na pewno nie jest ona normalna. Kostucha w trzecim tomie przygód musi walczyć z ogarniającym ją ciągłym zmęczeniem, do tego rozwiązać kilka spraw kryminalnych i co najważniejsze nie dać się zabić. Ale dla niej to normalka, nie raz już to robiła. Jak tym razem poradzi sobie z problemami?
"Trzeci grób na wprost" tytuł doskonale pasujący do reszty, doskonale się komponujący z poprzednimi tomami. Nie tylko jednak wyglądem książki można połączyć. Darynda Jones wciąż trzyma poziom. Miałam wielkie oczekiwania, co do kontynuacji przygód Kostuchy i wszystkie się spełniły, z nawiązką. To wciąż ten sam humor, to wciąż ta sama pyskata główna bohaterka, to wciąż ten oryginalny pomysł, to wciąż seria o Charley Davidson.
Dlaczego od początku w recenzji skupiłam się na kwestii braku snu? Główna bohaterka w tym tomie bowiem prawie w ogóle nie spała, na własne życzenie, pijąc hektolitry kawy wciąż uciekała z objęć morfeusza. Pomocna była tu jej natura Kostuchy, nadnaturalność na coś się przydaje. Charley nie chciała spać, bo tylko gdy zamykała oczy w jej snach pojawiał się Reyes, seksowny Syn szatana, by spędzić z nią upojne chwile, ponoć na jej przyzwanie. Facet jest gorący, a do tego od wydarzeń z poprzedniego tomu piekielnie wkurzony. Nie chcę być nią, a jednocześnie jej pożąda. To on jest prowodyrem ociekających seksem stron, gdyż gdy tylko bohaterka o nim pomyśli, ma w głowie jedno.
Poza nim wokół Charley kręci się jeszcze więcej facetów. Mamy tu jej nadopiekuńczego wujka Wubka, którego uwielbiam, jest do niej tak podobny, jej ojca, który ostatnio pokazał się z gorszej strony, lecz wciąż kochającego córkę, do tego kilku ciekawych przystojniaków. W tym tomie wciąż możemy spotkać Garretta, któremu mimo mojej miłości do Reyesa(która lekko osłabła, po tym, co zrobił w tym tomie) kibicuję. Jest również niesamowity, uwielbiam jego zasady, czego nie mówić kostusze. Ostatni przystojniak pojawia się dopiero po raz pierwszy, motocyklista, kierujący całą ekipą, może być ciekawie. Zawsze się zastanawiam, co by było, gdyby wszyscy ci faceci się zeszli w jednym pokoju, istne piekło...
Porzucając postaci facetów przejdę do pań. Ogólnie jest ich nie za wiele, wredna macocha Charley, jej córka, z którą dziewczyna naprawia stosunki. Do tego cudowna, kochana, słodka Cookie, którą kocham całym sercem. Ona mi wystarcza za całą resztę kobiet, doskonale dopełniają się z Kostuchą, rozumieją się i wciąż przekomarzają, uwielbiam je razem. W książkach Daryndy Jones bowiem humor występuje prawie w każdej wypowiedzi. Jeśli zaś mamy rozmowę tych dwóch pań, to gwarantowane. Autorka nafaszerowała swoją powieść tak dużą dawką humoru, że czytając ją wciąż ma się uśmiech na ustach i nie można go zdjąć. Humor, humor, humor! To on ratuje Charley z najgorszych opresji. Cały czas pomaga jej wyjść z tarapatów, rozwiązać wszelkie problemy, a do tego rozładowuje atmosferę. Gdyby nie jej ciężki język pewnie nie znalazłaby się w połowie sytuacji, w jakie się wpakowała, ale ten sam jeżyk potrafi ją często doskonale z nich wykręcić.
Charley jest bohaterką podobno do Stef Plum, którą tak lubię ze Śliweczki. Do tego obie zajmują się podobnym fachem. A skoro już o tym napomknęłam to może czas przedstawić Wam to, czym zajmowała się w tym tomie bohaterka. Dutch(jak zwą ją niektórzy) rozwiązywała sprawę lekarza, któremu zaginęła żona. Sam zgłosił się do niej, by znalazła winnego, jednak Charley przeczuwała, że to on za wszystkim stoi. Szybko wychodzi na jaw, że skrywa on nie jeden sekret z przeszłości i niejedną martwą żonę. Jak zwykle jednak w kwestii Kostuchy nie jest to jedyna sprawa, o jakiej możemy czytać. Druga jest zdecydowanie bardziej nadnaturalna, gdyż o pomoc w jej rozwiązaniu prosi ją Reyes, chce on dowieść, że nie zabił swojego ojczyma, chce oczyścić się z zarzutów.
Trzeci grób na wprost łączy w sobie elementy detektywistyczne, które wymieniłam w powyższym akapicie, kwestie nadnaturalne, gorący romans i duuuuuuuuużo humoru. Autorka wszystko to wymieszała w taki sposób, że nie można nie czytać książki z lekkością, a do tego w tempie błyskawicy. Każde kolejne zdanie jest jak narkotyk, pochłoniesz jedno chcesz kolejnych dziesięć. Kończąc tę historię już, od razu chciałam więcej, chciałam kolejnego tomu, ale nie będzie mi to pewnie dane zbyt szybko. Darynda Jones, co warto też zauważyć, w tym tomie po raz pierwszy wywołała u mnie chęć płaczu. Trudno się pożegnać z bohaterami, a to odejście było tak niespodziewane, gwałtowne... Nie mogę o tym pisać.
Jeśli czytaliście poprzednie dwa tomy mogę potwierdzić, że ten nie odbiega od nich poziomem. Czas, jaki musiałam czekać na ten tom, nie był utrudnieniem, a zaostrzał apetyt. Wszystko było jasno przedstawione, mniej ważni bohaterowie znów zostali przedstawieni, wydarzenia, raz na jakiś czas, były przytaczane, więc nie dało się czuć zagubienia. Powtórzę się, ale będzie to zamierzone, chcę już kolejny tom. Ktoś przyłączy się do apelu?
Ocena: świetna [6/6]
Ile wytrzymasz bez snu?
W wielu książkach wydawać by się mogło, że bohaterowie w ogóle nie śpią. Żyją od akcji do akcji nic sobie nie robiąc ze zmęczenia. Zwykli ludzie, bez nadnaturalnych umiejętności, a jednak zachowują się jak superbohaterowie. O Charley Davidson można powiedzieć wiele, ale na pewno nie jest ona normalna. Kostucha w trzecim tomie przygód musi walczyć z...
2015-10-18
Oczy koloru turkusu, które zawróciły w głowie pewnej studentce...
(tak to o nich jest ta historia)
Emely nie może uwierzyć, minął tydzień, a Elyas nie nęka jej, nie odwiedza, nie komentuje jej zachowania, nie rozmawia z nią, nie dzwoni, nie pisze, nie spotyka jej. Wszystko tak jak sobie wymarzyła. Tak jak chciała... Jednak skąd to dziwne uczucie, że tak wcale nie powinno być? Luca też przestał wysyłać jej maile, czyżby obaj w tym samym czasie stracili nią zainteresowanie. Czy to możliwe?
"Zima koloru turkusu" była/jest jedną z tych jesiennych premier, które wyczekiwałam z ogromną niecierpliwością. Nie będę ukrywać, że zakochałam się w głębokim głosie i mocnym spojrzeniu turkusowych oczu Elyasa. Nie mogłam doczekać się dalszego rozwoju jego relacji z Emely. Kolejnym aspektem, który zachęcał do poznania dylogii był udział w akcji Pomiędzy latem a zimą (do której zaprosiła 9 innych blogerów oraz mnie Pani Marta z wydawnictwa Media Rodzina), w której choć na chwilę mogłam spojrzeć na wydarzenia z pierwszego tomu oczami bohatera, a nie bohaterki. Tak jak i w poprzednim tomie bowiem narracja została powierzona Emely i znów to jej oczami przyglądamy się zawirowaniom uczuciowym tej dwójki.
Pewnie będziecie sądzić, że przesadzam, ale ta książka jest niesamowita! O ile pierwszy tom skupiał się na starciu głównych bohaterów, ukazaniu ich siły charakteru oraz uporu w udawaniu, że nic dla siebie nie znaczą, dzięki czemu czytelnikom serwowane były rozbrajające na łopatki bitwy słowne, o tyle drugi tom to uspokojenie zdarzeń, wielość emocji, więcej powagi. Nie spodziewałam się, że Carina Bartsch tak zmieni historię bohaterów, doda jej tyle głębi i bólu. Wielokrotnie miałam łzy w oczach czytając jak niedorzeczne są zachowania bohaterów, jednocześnie rozumiejąc doskonale, że ich opowieść nie mogła potoczyć by się inaczej.
„ – Zacząłem zadawać sobie pytanie, czy rzeczywiście wszystko zaczęło się od nowa, czy może nigdy się nie skończyło.”
Dwójka głównych bohaterów w tym tomie się rozwija. Dopiero teraz dostrzegają siłę łączącego ich uczucia i rozumieją, że popełnione przez nich błędy są trudne do naprawienia, żałują, boją się, chcą więcej lub mniej. Nie mogę nadziwić się, jak pisarka zawirowała moimi uczuciami, czułabym jakbym była na kolejce górskiej. Chwile szczęścia i radości były wymieszane z momentami prawdziwego smutku i bólu, raz podjazd na górę, raz przerażający spadek w dół. Moje serce, wraz z sercami bohaterów, było rozrywane na najdrobniejsze kawałeczki. Przeżywałam tę historię całą sobą.
Zmiana w powieści była wielka, jednak największy atut pierwszego tomu, wciąż pojawiał się w rozmowach bohaterów, w ich konfrontacjach. Wielokrotnie nie mogłam powstrzymać uśmiechu, a czasem nawet śmiechu. Najbardziej widowiskowym fragmentem w kwestii humoru była impreza z okazji Halloween. Uganianie się Emely za Elyasem było przeurocze, zaś sytuacja kiedy się upiła wręcz komiczna. Nie mogłam wtedy połączyć znanej mi bohaterki, z osobą, w którą zmienił ją wypity alkohol. Pana Krzaka długo nie zapomnę. ;)
"Życie może być bardzo krótkie. Cała nadzieja w tym, że kiedy spojrzymy wstecz, zobaczymy, że wykorzystaliśmy nasz czas sensownie dla nas samych i dla innych ludzi."
To nad czym warto pochylić się na dłuższą chwilę jest zakończenie. Dobra rada na czytanie dwóch ostatnich rozdziałów: pamiętajcie, by zaopatrzyć się w paczkę chusteczek lub ramię do wypłakania, inaczej możecie zalać książkę łzami, a tego chyba nikt nie chce. Ostatnie rozdziały są tym, co chciałabym opisać, a nie mogę. Tam skupia się cała esencja powieści i padają wszystkie najważniejsze zdania. Do tego mamy szansę poznać motywy Elyasa, jego obraz na historię. Kolejny raz zakończenie było punktem, który wniósł autorkę na wyżyny.
Muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego. Pierwszy tom był bardzo dobry, ale tym Carina Bartsch skradła moje serce. Mieszanka słodyczy, smutku i humoru stworzyła opowieść, do której chciałabym jeszcze wrócić. "Zima koloru turkusu" to powieść, która zachwyci czytelniczki pierwszego tomu i zafunduje im jedną(przynajmniej) nieprzespaną noc.
Ocena: świetna [6/6]
Oczy koloru turkusu, które zawróciły w głowie pewnej studentce...
(tak to o nich jest ta historia)
Emely nie może uwierzyć, minął tydzień, a Elyas nie nęka jej, nie odwiedza, nie komentuje jej zachowania, nie rozmawia z nią, nie dzwoni, nie pisze, nie spotyka jej. Wszystko tak jak sobie wymarzyła. Tak jak chciała... Jednak skąd to dziwne uczucie, że tak wcale nie powinno...
2015-11-06
2015-11-04
2014-04-27
Księżniczka miesiąca
Gdy byłam młodsza baśnie, historie o księżniczkach wydawały mi się takie piękne. Biedna dziewczyna spotyka na swej drodze księcia, który całkowicie zmienia jej życie lub ratuje z opresji. Ale czy w normalnym życiu łatwo trafić na księcia z bajki, rycerza na białym koniu? Teraz wydaje się to tak nierealne. A jednak czytanie, czy oglądanie ekranizacji baśni wciąż jest przyjemne. Wciąż to robię i wcale się tego nie wstydzę.
Dlatego bez dłuższego zastanowienia postanowiłam kupić „Rywalki”. Jednak książka to nie jest zwykła opowieść o dziewczynie, która zakochała się w księciu. Kiera Cass połączyła znane motywy baśniowe, przeniosła akcje gdzieś w przyszłość, a rywalizacja o księcia przybrała postać współczesnego realisty show. Brzmi zaskakująco? Uwierzcie mi, że tak jest.
Ami jest Piątką, nie żyję biednie, jednak też nie powodzi jej się najlepiej. Pochodzi z grupy artystów, którzy mają pracę najczęściej przy większych uroczystościach, pracują wtedy dla Dwójek, czy Trójki umilają im czas grą lub śpiewem. Dziewczyna lubi to, co robi, jednak wie, że jest coraz ciężej. Jej matka chce by znalazła jak najlepszą partię, najlepiej kogoś z Czwórek, marzy o lepszym starcie dla niej, jednak Ami potajemnie spotyka się z Szóstką, z kimś z kim nie ma szans na dostatnie życie. Nikt o tym nie wie, jednak ona chce spędzić z nim resztę życia.
Pewnego dnia matka zaczyna namawiać dziewczynę do wzięcia udziału w Eliminacjach, w których na oczach widzów ma być ukazana rywalizacja o serce księcia. Dziewczyna nie chce się zgodzić, choć wie, że ślub z księciem na stałe zmieniłby status jej rodziny na Jedynki. Ciąg późniejszych zdarzeń wpływa jednak na odwrotną decyzje. Jednak czy dziewczyna ma szansę, by to ona została wybrana. Przecież konkuruje z nią 34 inne dziewczyny. Czy to ona zdobędzie serce księcia Maxona?
„Jeśli twoje życie naprawdę stanęło na głowie, to znaczy, że ona musi gdzieś tu być. Prawdziwa miłość zwykle jest okropnie niewygodna.”
Kiera Cass w swojej książce wykazała się ciekawym i niespotykanym pomysłem, po części baśniowym, po części współczesnym. Niektórym pewnie może się to wydawać dziwne, pewnie dla mnie też by tak było nawet po lekturze, gdyby nie główna bohaterka. Jako jedyna z kandydatek nie liczy na związek z księciem, nie chce jego względów, a jedynie marzy o pomocy swojej rodzinie. Dzięki jej zachowaniu możemy lepiej poznać księcia, bez upiększeń, prawdziwego. Dziewczyna mówi co myśli, jednak w jej charakterze była jedna rysa. Były chłopak, dziewczyna wciąż o nim myślała, a tak naprawdę w mich oczach nie był on jej wart, nie chciał o nią walczyć, poddał się, wolał odpuścić. Robił to z dobrych pobudek, ale jednak ją zostawił. A ona wciąż o nim rozmyślała, rozumiem, że strata ukochanej osoby boli, ale to co zrobiła potem było okropne.
Ale wróćmy do postaci księcia Maxona, dzięki początkowej postawie Ami możemy powoli dostrzegać jego pozytywy, poznawać go lepiej, zauważać wady. Dzięki temu, że zostają przyjaciółmi oczami dziewczyny. Pomiędzy chłopakami, Aspenem i księciem, można zauważyć liczne różnice. Są jak ogień i woda, nie tylko ze względu na charakter, ale i pochodzenie, zachowanie. Różni ich naprawdę wiele. Nie ma co ukrywać, ale po przeczytaniu „Rywalek” jestem zakochana w Maxonie. To prawdziwy książę z bajki, ale kompletnie nie przeszkadza mi to, że jest prawie idealny. Dlatego wciąż mu kibicowałam. Ami musi go wybrać, nie ma inne opcji.
Konkurentki o rękę księcia są całkowicie różne. Pochodzą z różnych grup społecznych. Wszystkie, mimo różnych charakterów, trafiły w to samo miejsce. Jednak jeśli sądzicie, że wszystkie, poza Ami, są tu z miłości do księcia, to mocno się mylicie. Wiele z nich liczy na podniesienie swojego statusu, na zostanie Jedynką, czyli najważniejszą i nieliczną grupą w państwie. To ukazuje jak różne są charaktery ludzi, że wysoka pozycja niczego nie zmienia, że chce się więcej. Choć wybory mają być jedynie pozorną rywalizacją, wcale tak nie jest. Dziewczyny naprawdę walczą. Może nie używają do tego celu pieści, ale jednak podstępem, słodkimi słówkami próbują wygryźć konkurencję. Niektórym nieźle to wychodzi.
Sądzę, że ważną kwestią jest tu segregacja klasowa. Motorem walki niektórych dziewczyn jest podniesienie swego statusu społecznego, przejście z niższej klasy do wyższej. Dlaczego jest to takie ważne? Przywileje, bogactwa to wszystko łączy się z małym numerkiem, który od urodzenie jest do przyczepiany do osoby. Ludzie z wyższej klasy chcą pobrać się z osobą z jeszcze wyższej półki, jednak to wcale nie jest takie łatwe. Niektórzy nie mają takiej szansy i na wasze zostają w tej samej grupie. Jednak przybliżę Wam odrobinę ten podział. Jedynki to najważniejsi w państwie, rodzina królewska, mają wszelkie bogactwa, opływają w luksusy, odrobinę niżej są Dwójki, potem Trójki, w książce opisane dość słabo, jednak można były dowiedzieć się, że powodzi im się dobrze. Niżej są Czwórki, pracujący z fabrykach, sklepach, nie muszą martwić się głodem, żyją szczęśliwie. Pod nimi znajdziemy Piątki, do których należą artyści, poeci, malarze, pisarze, śpiewacy, tacy jak Ami i jej rodzina. Szóstki są grupą porządkowych, sprzątają, dbają o domy, służą wyżej urodzonym, pod nimi znajdują się jedynie Siódemki i osoby bez grup, żebracy, biedni, włóczędzy, wciąż cierpiący głód, choroby. Segregacja klasowa jest dość rygorystyczna, trudno zmienić grupę, najgorzej mają ci, którzy znajdują się najniżej. Powrót do średniowiecza?
Nie będę wprowadzać Was w błąd, nie tylko opis zachęcił mnie do zakupu książki, nie tylko ciekawy pomysł, ale w dużej mierze miała na to wpływ oprawa graficzna. Okładka „Rywalek” jest niesamowita, bajkowa. Od razu kojarzy mi się z klimatem powieści, główną bohaterką. Cieszę się, że wydawnictwo jej nie zmieniło. Sądzę, że sporo czytelniczek(chłopcy raczej nie czytują podobnych historii) zostanie nią zachęconych do lektury.
Piękne suknie, cudowne i eleganckie dziewczyny, przystojny książę i rywalizacja o jego względy. Dodatkową motywacją korona i liczne przywileje. Tu obowiązują surowe zasady, walcz i nie daj się pokonać, bo na Twoje miejsce czeka pięć innych pań. Chcesz się przyłączyć?
Ocena: świetna [6/6]
Księżniczka miesiąca
Gdy byłam młodsza baśnie, historie o księżniczkach wydawały mi się takie piękne. Biedna dziewczyna spotyka na swej drodze księcia, który całkowicie zmienia jej życie lub ratuje z opresji. Ale czy w normalnym życiu łatwo trafić na księcia z bajki, rycerza na białym koniu? Teraz wydaje się to tak nierealne. A jednak czytanie, czy oglądanie ekranizacji...
2015-08-02
To los ich połączył
Życie. Największy dar. Możliwość poznawania, doznawania, odkrywania. Jednak, co nim kieruje? Czy to my podejmujemy decyzje? Zawsze zdawało mi się, że moje życie jest z góry zaplanowane i to, co ma się zdarzyć na pewno się zdarzy. Zbieg okoliczności, fatum, siła wyższa to ona kieruje moim postępowaniem, ja jestem tylko małym pionkiem na szachownicy kogoś większego, silniejszego.
Dla mnie zbiegiem wypadków było sięgnięcie po "Utratę". O książce słyszałam różne opinie, początkowo byłam nią zaciekawiona, ale to uczucie powoli odchodziło. Nawet miałam sobie odpuścić ten cykl. Teraz wiem, że ślepy los zadziałał i odwiódł mnie od popełnienia wielkiego błędu. Rachel van Dyken stworzyła książkę, która mnie pochłonęła, czytałam ją z rosnącym zaciekawieniem i bez przerwy. Nie mogłam przerwać, gdyż ona mnie pochłonęła, wciągnęła dogłębnie, zatraciłam się w niej!
Wstęp nie miał jednak wprowadzić jedynie do mojego pomyślnego spotkania z lekturą książki, ale również miał uzmysłowić jak ważne dla bohaterów były zrządzenia losu. Już ich pierwsze spotkanie było ogromnym przypadkiem. Całe ich życie były utkane z różnych losowych zdarzeń, które ich kształtowały. Często były to złe rzeczy, z którymi musieli sobie radzić, z czym nie zawsze sobie radzili.
Historia ta bowiem to nie jest jedynie opowieść o chorobie i miłości. Ta prosta historia mówi o wspólnym pomaganiu sobie, próbie poradzenia sobie z problemami przeszłości i demonami codzienności. Opowiada o walce, przyjaźni, zrozumieniu, akceptacji. Znalazłam w niej wszystko, czego mogłabym szukać w powieści. Śmiałam się z humoru bohaterów, z sytuacji, w jakich się znajdowali, z ich wypowiedzi, jednak równie często miałam łzy w oczach, bałam się, co będzie dalej. Czytałam z zapartym tchem, kolejne kartki przepływały przez moje ręce niestrudzenie. Przewracałam je do momentu aż doszłam do końcowej kartki i zrozumiałam, że to już koniec. Mogę rozpłakać się, roześmiać, cieszyć i smucić jednocześnie, że ta opowieść już się skończyła. Mimo tak małej ilości stron, czułam kompletność. Nie dorzuciłabym, ani nie usnęła ani jednej sceny, żadnego dialogu. Dla mnie to powieść idealna.
Przez moje słowa przepływa masa emocji, ale nie mogę ich powstrzymać, ta powieść nieźle mną wstrząsnęła. Nie mogę jednak nie pozostawić Was bez wyjaśnienia kwestii, o czym w ogóle jest "Utrata". Czym autorka tak skradła moje serce, czym zaskarbiła sobie możliwość wkroczenia, zaledwie jednym tytułem na listę moich ulubionych twórców.
Kiersten załamała się po stracie rodziców, zamknęła się w pokoju, odtrąciła wszystkich, dopiero teraz w wieku 18 lat, idąc na uniwersytet postanowiła iść na radą swojego wujka JoBoba i zacząć żyć. Wtedy właśnie wpadła na Westona. Chłopak ideał, piękny umysł, piękne ciało, typ sportowca, jednak z duszą. Pod swoją powłoką i o ukrywa bolesną przeszłość. Stratę bliskich i coś więcej, coś o czym nie wie nikt na uczelni. Wpadając na pierwszoroczniaczkę nie może jednak o niej zapomnieć i wciąż o niej myśli. Czyżby ta sytuacja nie była przypadkiem, a zrządzeniem losu? Czyżby ktoś miał dla nich większy plan?
Czytając powyższy opis zastanawiacie się pewnie, czym jest Rachel Van Dyken zaskarbiła sobie moją tak wielką miłość. Opis wydaję się zwyczajny, dość mocno już eksploatowany, ta historia już była, powiecie. Jednak nikt jeszcze tak zabawnie i z taką swobodą nie podszedł do tematu poważnej choroby jaką jest rak. Nie zdradzam tu tak naprawdę nic, bo czytając rozdziały z perspektywy dwóch bohaterów, znany wszystkie tajemnice, to bohaterowie muszą nawzajem sobie zaufać i się odkryć. Czytając obie strony czułam doskonale emocje bohaterów, ich myśli stały się moimi myślami. Pokochałam bohaterów i życzyłam ich szczęśliwego zakończenia, jednak czy w tym wypadku mogłam na to liczyć... Nadzieja wciąż we mnie buzowała. Chciałam dla bohaterów jak najlepiej. Stali mi się niezwykle bliscy, ich historie mnie poruszyły. Przez ich humor poznawałam ich samych, ich żale smutki i rozterki. Jednak nie piszę tu jedynie o bohaterach pierwszoplanowych, którym przydzielona została narracja.
Van Dyken nadała też niezwykle wyrazistą osobowość postaciom pobocznym. Gabe był niemożliwie zabawny, opiekuńczy, choć jednocześnie skryty i arogancki, pod powłoką pewności siebie, skrywał jednak tak wiele uczuć, że cały czas obawiałam się, że przeleją się przez karty niczym zabójcza fala i gdzieś mnie poniosą. Odrobinę mniej poznałam lokatorkę Kierstin - Lisa. Pod powłoką wesołości, ona również skrywała wciąż otwarte rany i żałowałam, że tak mało o nich wiem. Do tego mamy również wujka dziewczyny, ojca chłopaka, mimo tego że pojawiali się dość rzadko autorka doskonale ich wykreowała, nie byli papierowi, a miałam ochotę na ich poznanie. Wciąż nie mogę się nadziwić jak autorce udało się to wszystko osiągnąć na tak małej powierzchni. Nie mogę wyjść z podziwu.
Jeśli mam wybrać coś, co mi się w powieści nie spodobało to była to decyzja o ukrywaniu choroby. Nie mogłabym tak ważnej informacji ukrywać przed osobą, którą kocham. Wcześniej jednak, czy w ogóle w moim stanie wiązałabym się z drugą osobą, narażałabym ją na ból straty, na to cierpienie... Nie jestem pewna, ale chyba wolałabym, jako osoba, zdrowa znać prawdę, jakoś się przygotować. Jednak te część trudno mi wziąć pod uwagę, nie znalazłam się na miejscu bohaterów, nie miałam możliwości podejmować decyzji. Pytanie jednak pozostało: czy to było właściwe?
Oprawa graficzna powieści niestety również mieni mi się jako negatywny aspekt publikacji. Facet na okładce może i jest seksowny, ale nie pasuję kompletnie do wydźwięku powieści, jej głębi i do tego, co ze mną zrobiła. Patrząc na nią nie mogę jej połączyć z powieścią, nie potrafię.
Nie będę ukrywać, że wielość emocji po skończeniu powieści, nie zaważyła na ocenie. Tak nie było. Uczucia towarzyszące mi po lekturze mówią mi wiele, o tym czy powieść zapamiętam. Z tą na pewno tak będzie. Pozostawiła ona na mnie piętno i już go nie usunę. Nie ukrywam, że już poszukuję drugiego tomu serii i zastanawiam się, co w nim szykuje dla mnie pani Van Dyken.
Ocena: świetna-[6-/6]
"Utratę" otrzymałam, dzięki uprzejmości Caroline Livre z bloga Przygody mola książkowego. Akcja została rozpoczęta przez Michalinę z bloga Książkowy Świat. Dziewczyny nawet nie wiecie jak Wam dziękuję! Ta książka była CUDOWNA!
To los ich połączył
Życie. Największy dar. Możliwość poznawania, doznawania, odkrywania. Jednak, co nim kieruje? Czy to my podejmujemy decyzje? Zawsze zdawało mi się, że moje życie jest z góry zaplanowane i to, co ma się zdarzyć na pewno się zdarzy. Zbieg okoliczności, fatum, siła wyższa to ona kieruje moim postępowaniem, ja jestem tylko małym pionkiem na szachownicy...
Smutne pożegnanie?
Trochę tak traktuję ostatnią książkę z cyklu Kroniki Podziemia. Po jej skończeniu nie od razu mogłam się zabrać za recenzję, musiałam przeczekać kilka godzin, gdyż trochę się zasmuciłam, że to już koniec, że już koniec przygód Gregora, że ten oryginalny świat już pozostawię za sobą... Zaczynając serię miałam wrażenie jakbym cofnęła się do dzieciństwa, a kończąc tom piąty Gregor i Kod Pazura czułam jakbym znów stawała się dorosła, a tego nie lubię. Kto nie chciałby być dłużej dzieckiem? Nawet jeśli ta historia nie jest do końca tym, co utożsamia się z bezpieczeństwem i ciepłem.
Suzanne Collins bowiem doskonale poprowadziła tę opowieść. To tak naprawdę nie jest wesoła bajeczka o przygodach kolejnego chłopaka, który ma dar, ale opowieść o radzeniu sobie ze stratą bliskich, z odmiennością... To wszystko tu wychodzi i ostatnie strony pozostawiają pewien niedosyt i masę pytań. Warto też nadmienić, że autorka zebrała tutaj wątki z poprzednich książek, mogłoby się wydawać, że nieistotne, jednak doprowadziły one do tego, że teraz ta historia jest tak doskonała. Wątki tutaj się zazębiają, poniżej wyjaśnię, co też możemy w tej opowieści znaleźć.
"jeśli uciekamy przed tym, czego się boimy, to coś i tak zawsze nas dogoni."
Gregor dowiaduję się, czego dotyczy ostatnia, najbardziej tajemnicza przepowiednia założyciela miasta... Dowiaduję się, że ma zginąć w bitwie, jego siostra ma złamać Kod Pazura... Bitwa w Podziemiu rozgorzała, szczury przeciw ludziom, nietoperzom i myszom... Inne nacje również włączają się w konflikt, pojawiają się nowe osobniki, których w nich w Regali od dawna nie widział. Gregor musi walczyć, wiele osób liczy na niego i jego umiejętności Furiasty.
Muszę powiedzieć, że cała opowieść Suzanne Collins była doskonale przemyślana. Od początku utrzymywała w miarę równy poziom, trzymała czytelnika(nie tylko młodego) w napięciu i nie pozwalała na nudę, by na koniec zaskoczyć czymś jeszcze lepszym! Bo tu walki, akcji, niespodzianek było jeszcze więcej niż zwykle. Dla mnie punktem, który całkowicie odmienił powieść było pojawienie się nowej postaci w Podziemiu, kogoś, kogo naprawdę nie spodziewałam się tam zobaczyć, nagle wszystko stało się jeszcze bardziej intrygujące, bo postać ta wpłynęła na zachowanie kilku innych.
Zaskakujące było jak bardzo zżyłam się z bohaterami, jak im kibicowałam i bałam się o nich. Zakończenia, w których bohaterowie byli w niebezpieczeństwie albo w których umierali były naprawdę bolesne. Autorka nie szczędzi młodego czytelnika, w jej powieściach występują okropieństwa, śmierć i walka są na porządku dziennym.
"- Ona nie jest księżniczką! Księżniczką jest Botka!
- A jeśli księżniczka ma siostrę to ta siostra nazywa się...? - zapytał Ripret.
- Niech Ci będzie księżniczka!(...)Ale to tylko bzdety wymyślone przez karaluchy! Mnie jakoś nikt nie nazywa księciem.
- No, jeśli cię to martwi, to od tej pory będziesz księciem Gregorem."
Na szczęście pozytywnym wydźwiękiem jest również humor, co dowodzi powyższy cytat. Do tego wciąż liczymy na pokój, na zakończenie starcia. Nie jest to łatwe. Autorka poprzez nietolerancję zwierząt i ludzi w Podziemi pokazuje jak zbudowany jest również nasz świat, to uderza. W ostatnich scenach nawet dosadnie autorka poprzez myśli głównego bohatera pokazuje, że i my w Nadziemiu musimy się zmienić.
Jedynie co mnie lekko denerwowało w całej serii to to, że autorka dzieciom dała największą władzę. Dwunastolatek ratuję świat, a dorośli się jedynie patrzą. Rodzice w ogóle nie mają tu wiele do gadania... Nie jest to jednak argument zbyt mocny, gdyż taka miała być ta książka, miała być dla dzieci, stąd bohaterami dzieci.
Gregor i Kod Pazura to doskonałe zwieńczenie serii. W tym tomie znalazłam odpowiedzi na dręczące mnie pytania, pozamykane zostały wątki, a mimo to wciąż pozostaje nadzieja, że może jednak ta historia będzie trwać dalej. Suzanne Collins od dzisiaj nie jest dla mnie jedynie autorką Igrzysk Śmierci, ale także wybitnego cyklu o Gregorze Wojowniku.
Ocena: świetna- [6-/6]
Smutne pożegnanie?
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTrochę tak traktuję ostatnią książkę z cyklu Kroniki Podziemia. Po jej skończeniu nie od razu mogłam się zabrać za recenzję, musiałam przeczekać kilka godzin, gdyż trochę się zasmuciłam, że to już koniec, że już koniec przygód Gregora, że ten oryginalny świat już pozostawię za sobą... Zaczynając serię miałam wrażenie jakbym cofnęła się do dzieciństwa, a...