-
ArtykułyNajlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułySięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać2
-
Artykuły„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać13
-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać7
Biblioteczka
2023-09-02
2016-07-09
2020-11-08
(n-ty raz: 2014, n-ty2: 2 V 2016, n-ty3: 8XI 2020, n-ty4:
(n-ty raz: 2014, n-ty2: 2 V 2016, n-ty3: 8XI 2020, n-ty4:
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-11-02
Młodej Gabrysi nie lubię.
(n-ty raz: 2014, n-ty2: 1 V 2016, n-ty3: 2 XI 2020, n-ty4:
Młodej Gabrysi nie lubię.
(n-ty raz: 2014, n-ty2: 1 V 2016, n-ty3: 2 XI 2020, n-ty4:
2020-11-01
(n-ty raz: 23 IV 2016, n-ty2: 1 XI 2020, n-ty3:
(n-ty raz: 23 IV 2016, n-ty2: 1 XI 2020, n-ty3:
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-10-31
To nic, że znam tę książkę praktycznie na pamięć. Chyba zawsze będę wracała do Jeżycjady i jej początku z tęsknym uśmiechem o zachłannością. To właśnie te książki nauczyły mnie tego, co najważniejsze - Życia. A czas pomaturalny jest chyba odpowiednią porą, żeby sobie ten materiał powtórzyć.
O JEŻYCJADZIE
"Jeżycjada" to nie jest zwykła seria, saga, cykl. A już na pewno nie młodzieżowy. Nie. To dwudziestotomowy podręcznik życia. Dla każdego. Kto zacznie czytać, nie będzie mógł przestać, dopóki nie dokończy. Kto dokończy, będzie nienasycony, rozżalony widokiem ostatniej strony i nagle samotny, aż w końcu poczuje, że wielkie dzieło, które rozpoczęli Borejkowie, musi być kontynuowane przez ich sympatyków. Te książki zmieniają człowieka. Zmieniają jego podejście do życia, do bliźnich, do miłości, a nawet do najnudniejszych z lektur!
Jakoś niechcący się za nią zabrałam w wieku wczesnoszkolnym, a teraz, w wieku późnoszkolnym (czyli pomaturalnym) obudziło się we mnie przemożne pragnienie, żeby wrócić do tego przepełnionego ciepłem, łaciną i Seneką świata. Myślę, że część z Was ma takie książki, na myśl o których oczy od razu robią się mokre. Tak próbuję się pocieszać, że nie jestem w tym zjawisku odosobniona. Bowiem ilekroć wspominam (zwłaszcza na głos) o "Jeżycjadzie", kiedy w pięknych słowach staram się odpowiedzieć na pytanie, o czym są te książki, nagle cała się roztkliwiam i muszę szybko przestać mówić. No, chyba że chcę popłakać. Z reguły jednak nie chcę. Opowiadam o tym słynnym dużym i prostym stole kuchennym, o nieładzie, o książkach, o kwestii pieniędzy i wzajemnych stosunków. I wiem, że to za mało.
Co takiego mają w sobie te książki? Trudno powiedzieć. Na pewno są bardzo dobrze napisane, ale wcale nie na to zwraca uwagę czytelnik. Bo jego uwaga sama się zwraca, zawraca, a nawet przewraca ze zdziwienia w pewnych momentach. Postawmy się w miejscu nauczycielki Trolli, która wezwawszy na rozmowę jej prawnego opiekuna, staje oko w oko z wysokim, czarnoskórym mężczyzną w dredach i zwiewnych szatach. Albo w miejscu Grzegorza, który chcąc uczcić imieniny swojej cudownej żony, zabiera ją w romantyczną podróż z nieproszonym gościem, który uwielbia raczyć znajomych swoją kwiecistą, barokową mową. Albo Tunia, który nagle widzi swoje świeżo kupione truskawki rozrzucone i energicznie deptane przez ubraną w biel Natalię. Albo Lisieckich pomalowanych na zielono, albo rzucanie pomidorami w krasnale ogrodowe, albo młodą dziewczynę, która kilka razy dziennie kupuje drzewa iglaste, albo sondę "Co by pan zrobił, gdyby pana kumpel okazał się homo sapiens?", albo odsłonięcie wytatuowanego torsu męskiego na wywiadówce, albo pisanka z Hitlerem, albo zdziwienie Ignacego Borejki, seniora rodu, na wieść o tym, że zaprzyjaźniona młodzież nie zna łaciny. Przykładów można by mnożyć i mnożyć, niezwykłość "Jeżycjady" czai się na każdej stronie, by nagle rzucić się nam na plecy i wybuchnąć perlistym śmiechem.
Czego uczy cykl Małgorzaty Musierowicz? Tego, czego nie uczą już prawie nigdzie. Pamiętam, kiedy w części "Tygrys i Róża" Gabrysia i Natalia rozmawiały na poważnie. Nutria płakała i była bardzo smutna, żaliła się starszej siostrze, na co ona stwierdziła: nie znasz istoty rzeczy, nie wiesz, o co chodzi - chodzi o miłość. Tak, to w poznańskim świecie Borejków miłość jest sednem sprawy i istotą rzeczy, i to ona jest spiritus movens opisywaną w "Sprężynie". Miłość, ciepło, czas dla drugiego człowieka i czułość stanowią w tej rodzinie najwyższe wartości. Nie pamięta się imion osób, które nie potrafią kochać, uśmiecha się do każdego napotkanego człowieka, nie wyklucza się miłości od pierwszego wejrzenia i nie potępia tych, którzy pobłądzili. Każdy jest dla kogoś. Salonem jest kuchnia, a zaproszenie na herbatę w tym domu ma funkcję odpalenia fajki pokoju. Tutaj można czytać przy jedzeniu, można obrzucać się cytatami (najlepiej łacińskimi w oryginale, w ostateczności może być greka), można ugościć całkiem nieznajomą osobę, o nic nie pytając, a jej obecność uznając za fakt oczywisty, można zapomnieć o pieniądzach i nie oglądać wiadomości. Nikt, kto by odwiedził Borejków, nigdy tego nie pożałował, przeciwnie - później szukał pretekstu, żeby móc ponownie tam zajrzeć, nieświadomy, że niepotrzebny jest pretekst. Mamy tu dzieci bardzo zdolne i w lot chwytające sentencje Horacego czy Seneki, ale też takie, które są bardzo małomówne i nie zdały matury. Mamy trudne dzieciństwo, miłosne zawody, nieślubne dzieci i towarzyszącą tym wydarzeniom niezmąconą pogodę ducha. Każda postać jest piękna nie przez urodę fizyczną, ale czar ducha.
Nie wiem, czy czytają ten post osoby, które nigdy nie miały do czynienia z "Jeżycjadą". Chciałabym, żeby takich osób było jak najmniej. Każdy człowiek jest wart przeczytania tej serii, a ona jest warta każdego człowieka. Niebawem wychodzi dwudziesta część - "Wnuczka do orzechów". Nie mogę się doczekać i bardzo się cieszę, że kiedy będę mogła ją przeczytać, będę już po lekturze pozostałych części. Wy tak samo - nie brać mi się za ostatnią część, bez względu na Wasz związek z "Jeżcycjadą", ale czytać wszystkie części po kolei. Nie przegapcie rekolekcji autorstwa Małgorzaty Musierowicz - tej, która stworzyła świat od początku.
(n-ty raz: 17 V 2014, n-ty2: 10 IV 2016, n-ty3: 31 X 2020, n-ty4:
To nic, że znam tę książkę praktycznie na pamięć. Chyba zawsze będę wracała do Jeżycjady i jej początku z tęsknym uśmiechem o zachłannością. To właśnie te książki nauczyły mnie tego, co najważniejsze - Życia. A czas pomaturalny jest chyba odpowiednią porą, żeby sobie ten materiał powtórzyć.
O JEŻYCJADZIE
"Jeżycjada" to nie jest zwykła seria, saga, cykl. A już na pewno nie...
2016-12-28
Najpierw powiem, że w blurbie jest spoiler i zaapeluję: nie czytajcie blurbów, bo psują radość odkrywania nieznanych kontynentów z ich projektantem, a narzucają jego eksplorowanie z narwanym kolumbem. Weźcie to pod rozwagę. Później powiem, że człowiek jest rozumny, wrażliwy, cywilizowany. I nie trzeba go ponownie opisywać powyższymi cechami, bo są niejako definicją pojęcia. I Jodi o tym wie. A później stawia tego człowieka wraz z wpisanymi w człowieczeństwo cechami w sytuacji, w której zachowuje się nieludzko albo musi się tak zachować, ale jeszcze tego nie robi.
Chciałabym napisać "nauczyłam się nie oceniać". Ale to nie jest prawda. Ciągle tkwi we mnie przyzwyczajenie do dzielenie ludzi na dobrych i złych, prawych i niemoralnych, świętych i nieumiejących kochać. Ale mogę napisać, że się oduczam oceniać i że już zrobiłam jakieś postępy. Kiedyś trudno mi było nawet teoretycznie uznać, że mogłabym w sytuacji granicznej zachować się niemoralnie, co piszę ze wstydem i ze wstydem sobie o tym zawsze przypominam. Ale taka jest prawda i już weszło mi w nawyk myślenie, że nie mam prawa oceniać TAKICH sytuacji, bo nie wiem, jak sama bym się w nich zachowała. To zadziwiające, ale właśnie po uświadomieniu sobie, jak jest, poczułam ulgę.
Ta przydługa i nudnawa dygresja miała służyć określeniu pisarstwa Jodi - że ona celuje piórem przede wszystkim w takich ludzi, do jakich ja kiedyś się zaliczałam. Pan Co-To-Nie-On, Pani Ą-Ę - doskonali etycznie w każdym calu, oni by nigdy, oni zawsze, oni każdemu, im wstyd myśleć, ich to obrzydza, Państwo No-Co-Ty-Mówisz-Tak-Przecież-Nie-Można. To maski. Bo Jodi bierze pierwszego człowieka z ulicy, nieskazitelnego w mentalności, i stawia go w warunkach, gdzie nie ma czerni i bieli, a wybiera się nie między złem mniejszym i większym, a dobrem swoim i moralnym. Pokazuje, że mamy w sobie całe pokłady obrzydliwości i palety zachowań odrażających, jeśli coś zagraża naszemu bezpieczeństwu. Jej powieści są tak trudne, dylematy takie wielkie właśnie dlatego, że ścierają się w nich nie dwa rodzaje ludzi, ale dwie natury każdego, więc jednego człowieka: duchowa i zwierzęca. I obu tych natur należy być świadomym - u siebie, ale przede wszystkim u tych, których chcemy ocenić. O tym jest ta książka. I tak sobie po cichu myślę, że każde odzieranie powieści Jodi z tych wątpliwości, z tych rozterek, ze złożoności i uczuć mieszanych jest zamachem, grzechem wołającym o pomstę do nieba - bo ona o nich pisze, a nie o bohaterach, którzy przeżyli łzawą historię, którą dobrze byłoby zekranizować, bez moralnego tła. A nie pomyśleliście, że może tło jest tu głównym bohaterem?
Najpierw powiem, że w blurbie jest spoiler i zaapeluję: nie czytajcie blurbów, bo psują radość odkrywania nieznanych kontynentów z ich projektantem, a narzucają jego eksplorowanie z narwanym kolumbem. Weźcie to pod rozwagę. Później powiem, że człowiek jest rozumny, wrażliwy, cywilizowany. I nie trzeba go ponownie opisywać powyższymi cechami, bo są niejako definicją pojęcia....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-09-21
Książka jest przegenialna, może nawet genialniejsza od "Lalki". Z tym że "Lalka" chwyta za serce, a "Faraon" nawet się o nie nie ociera.
Książka jest przegenialna, może nawet genialniejsza od "Lalki". Z tym że "Lalka" chwyta za serce, a "Faraon" nawet się o nie nie ociera.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-09-22
2016-05-24
2016-08-01
2016-03-15
2016-10-05
Powiem krótko: to jest taka książka, że o kurwa.
Za drugim razem zachwyt mniejszy.
(pierwszy raz: 5 X 2016, drugi raz: 12 III 2018
Powiem krótko: to jest taka książka, że o kurwa.
Za drugim razem zachwyt mniejszy.
(pierwszy raz: 5 X 2016, drugi raz: 12 III 2018
2016-12-20
Tęsknota zawsze jest trudna. Zwykle nie lubimy się z nią mierzyć, chcemy, żeby to się stało już, nie możemy (się do)czekać, szkoda na nią czasu. Zapominamy, że „tęsknota to miejsce radości” , dojrzewanie do tego, co ma się stać, a jeśli mamy przed sobą wspaniałe chwile – tym bardziej warto chcieć w nie wkroczyć ze świadomością wszystkiego, co mogą w nas zmienić. Na tęsknotę zwykle dobre jest pisanie wierszy. Jeśli więc Cohen tęsknił tak, jak czule potrafił pisać – trzy miesiące temu pożegnaliśmy naprawdę wielkiego człowieka.
Zdawać by się mogło już po samym tytule – Księga tęsknoty – że mamy do czynienia z dziełem melancholijnym, którego nie sposób czytać bez uprzedniego wyciśnięcia z niego morza łez, z nagrobkiem smutku, a już przynajmniej – z wielkim (bo „księga” każe patrzeć na tomik jak na tom, a na autora jak na dostojnego maestra) studium tęsknoty. Nic z tego. Tutaj wielkość Cohena objawia się raczej tym, że potrafił tak fenomenalnie zagrać na nosie czytelnikowi spodziewającemu się wersów nabrzmiałych od patosu i umiejętnie połączyć powagę nie tylko z humorem, ale z lubieżnością i rubasznym erotyzmem. Choć może nie ma co się nad tym długo zastanawiać,Cohen przecież od dawna uchodzi za specjalistę w mieszaniu sacrum i profanum, czego najlepszy wyraz dał w 1974 r., umieszczając na okładce swojej płyty kopulujących aniołów.
„To jest trudna książka, nawet po angielsku, jeśli potraktuje się ją zbyt poważnie. Proponuję przeskakiwać części, które nie będą się podobać. Skubnąć co nieco tu i tam. Być może znajdzie się fragment, może nawet strona, która obudzi ciekawość” , pisze Cohen w tekście zatytułowanym Notka do chińskiego czytelnika (w którym – tak, tak! – autor n a p r a w d ę zwraca się do chińskiego czytelnika i wypowiada autotematycznie). Myślę, że od tego powinno się zaczynać lekturę tomu: od przypomnienia sobie o dystansie. Jest bardzo potrzebny zwłaszcza podczas czytania osobistych poezji, które chętnie odnosimy do swojego, a więc zupełnie innego życia.
Zdradziłam już, że Cohen nie wdaje się w ckliwe wzruszenia, co prowadzi do wniosku, że zdaje się rozumieć tęsknotę inaczej. Jak? Szukając odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę jest tematem tomiku (a więc jak, za czym tęskni autor), przypadkowo zatrzymałam się na wierszu To nie Chiny, w którym stoi proste: „Przytul mnie mocno/ i opowiedz jak wygląda świat” . Myślę, że właśnie to pragnienie jest podwaliną tęsknot(y) podmiotu lirycznego, którego z pewnością utożsamić można z pieśniarzem – proste pragnienie bliskości, zaopiekowania, słuchania głosu bliskiej osoby, która tłumaczy świat „zaledwie pięćdziesięcioośmioletniemu chłopcu” . W przypadku poezji niezwykle trudno jest przejść obok psychoanalizy jak gdyby nigdy nic, podczas gdy z każdej strony wyziera skrawek duszy poety, nad której stanem nie sposób nie snuć rozważań. W dalszej części tego samego wiersza czytamy:
„Powiedz mi czy wiatr
wydaje miły odgłos
Zamknę oczy i uśmiechnę się
Powiedz mi czy to ładny poranek czy może bezchmurny poranek
Powiedz mi jaki to kurwa poranek
a kupię go od razu”.
Bardzo urzeka w tym fragmencie chłopięcość tak posuniętego przecież w latach Cohena. Dziecięca żarliwa wiara w to, że jeśli się kogoś kocha i ta osoba zasługuje na gwiazdkę z nieba, to można ją kupić, bo ta gwiazdka powinna być jej. Jeśli weźmie się pod uwagę wieczny dziecięcy pierwiastek w charakterze autora, nie powinna już dziwić kontrowersyjność poezji i skłonność do uprawiania „świętokradztwa” na jej łamach.
Żeby nie być gołosłowną, odsłonię nieco rąbek tajemnicy tego bieguna poezji, o którym dotychczas tylko wspomniałam. Wiersze lekkie (może zbyt?), nieważne, kiepskie, gorszące, wulgarne – jest ich sporo. Spotkałam się ze zdaniem, że nie wszystkie są godne tego, by się znaleźć w druku. Myślę sobie jednak, że postawione między tymi pięknymi, dobrymi i ważnymi, a dodatkowo jeszcze połączone z własnoręcznymi, zwykle wesołymi rysunkami sprawiają, że "Księga tęsknoty" przypomina dziennik, notatnik, brudnopis – a wiadomo, jak zupełnie inaczej odbiera się teksty z przymiotnikiem „osobiste”. Kto powiedział, że wiersze mają tylko smutno zaglądać w dusze? Mogą przecież bawić, mogą być niemądre, mogą brzmieć na przykład tak:
„Ilekroć mu wyznaję
co właśnie zamierzam zrobić,
Layton zapytuje uroczyście:
Leonardzie, czy jesteś pewien,
że robisz nie to co trzeba?”
Nic nie stoi na przeszkodzie do odbycia spotkań z poezją Cohena. Wszelkich starań, by te spotkania uprzyjemnić, dołożyło Wydawnictwo Rebis. "Księga tęsknoty" jest wydana przepięknie, naprawdę przypomina zeszyt z rysunkami i słowem. Bardzo dobrą robotę zrobił też Daniel Wyszogrodzki, tłumacz, któremu należą się wielkie oklaski. Polecam zaznajomienie się z poezją pieśniarza, bo jest to niedoceniony fragment jego twórczości, zdecydowanie wart poświęcenia uwagi.
Tęsknota zawsze jest trudna. Zwykle nie lubimy się z nią mierzyć, chcemy, żeby to się stało już, nie możemy (się do)czekać, szkoda na nią czasu. Zapominamy, że „tęsknota to miejsce radości” , dojrzewanie do tego, co ma się stać, a jeśli mamy przed sobą wspaniałe chwile – tym bardziej warto chcieć w nie wkroczyć ze świadomością wszystkiego, co mogą w nas zmienić. Na tęsknotę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-18
"Chata" zrobiła na mnie jednak bez porównania większe wrażenie. I właśnie przez to wrażenie, które się nie (s)kończy, "Rozdroża" tylko mnie wzruszyły. Gdyby były przed "Chatą", pewnie bardzo by mnie zmieniły. Teraz zmieniły tylko trochę - o 309 stron.
(Wydawcy, pieprzcie się ze swoimi spoilerami na okładkach)!!!
"Chata" zrobiła na mnie jednak bez porównania większe wrażenie. I właśnie przez to wrażenie, które się nie (s)kończy, "Rozdroża" tylko mnie wzruszyły. Gdyby były przed "Chatą", pewnie bardzo by mnie zmieniły. Teraz zmieniły tylko trochę - o 309 stron.
(Wydawcy, pieprzcie się ze swoimi spoilerami na okładkach)!!!
2016-12-31
2016-12-31
Na 25 przemówień 7 zostało wygłoszonych przez papieża, nie kardynała, arcybiskupa itd. To znaczy "książka papieska".
Na 25 przemówień 7 zostało wygłoszonych przez papieża, nie kardynała, arcybiskupa itd. To znaczy "książka papieska".
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12-29
W blurbie spoiler.
PS Nie spodziewałam się tak głębokich, filozoficznych treści w książce popkultorowej.
W blurbie spoiler.
PS Nie spodziewałam się tak głębokich, filozoficznych treści w książce popkultorowej.
2016-12-12
Jestem na trzecim roku polonistyki, doceniam twórców o oryginalnym języku, przeczytałam furę dobrych i złych książek, umiem całym sercem pokochać porządnego pisarza i jestem tej miłości wierna, recenzuję książki, wielu znajomych prosi mnie o poradę literacką i sugeruje się moim zdaniem - i uważam, że "Kosmos" to urwany z choinki i wyrwany z kontekstu bełkot. Jeśli masz podobne zdanie, spokojnie: jesteś normalny.
Jestem na trzecim roku polonistyki, doceniam twórców o oryginalnym języku, przeczytałam furę dobrych i złych książek, umiem całym sercem pokochać porządnego pisarza i jestem tej miłości wierna, recenzuję książki, wielu znajomych prosi mnie o poradę literacką i sugeruje się moim zdaniem - i uważam, że "Kosmos" to urwany z choinki i wyrwany z kontekstu bełkot. Jeśli masz...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11-29
"A wszystko zaczęło się, gdy Tołpi złowił księżyc w sieć" - naprawdę bardzo trudno rozpocząć recenzję inaczej niż pierwszym zdaniem powieści. Każdy wrażliwy człowiek natychmiast pośpieszy z pocieszaniem Tołpiego, zechce powiedzieć że to nic takiego, normalna sprawa, nie takie problemy rozwiązywał z zamkniętymi oczami - ale nie powie. Nie powie, bo wie, że to bardzo głupio przyznawać się do własnoręcznych porażek, które o mały włos zakończyłyby się zagładą świata.
Właśnie tak rozpoczyna się wielka przygoda Tołpiego. Myli się jednak ten, kto twierdzi, że gorzej być nie może albo że po takim początku koniec jest zupełnie do przewidzenia. W historii Tołpiego bowiem od początku roi się od niezwykłości, a zwroty akcji wydają się być drugim imieniem tego wiejskiego nastolatka. Trudno sobie wyobrazić niebo bez księżyca i Tołpi nie musi go sobie wyobrażać. Chciałoby się powiedzieć: na szczęście - bo ma zbyt ograniczoną wyobraźnię, żeby zdołał to zrobić, ale trzeba powiedzieć: niestety - bo lubiącym bujać w obłokach odebrano frajdę z wymyślania rzeczy niestworzonych. Złowienie księżyca jednak nijak ma się do tego, co nastąpiło później: rozbicia go w drobny mak. Nieco zakłopotany tym stanem rzeczy młodzieniec (Tołpi nie należy bowiem do osób szczególnie przejmujących się konsekwencjami swoich błędów) rozważa, do której z dwóch najmądrzejszych osób we wsi udać się po poradę. Jako że ksiądz mieszka dalej, idzie ze swoim kłopotem do babuszki Sławuszki. Dostaje nakaz pofatygowania się do Lublina, w którym mieszka stary rabin wyrabiający księżyce. W ślad za chłopcem podąża jego diabeł (chyba wiedzieliście, że oprócz anioła stróża mamy również swojego diabła?), który poważnie umoczył palce w pozbawieniu Ziemi jej naturalnego satelity. Wiejski chłopak i diabeł Zapaliczka - czy taki duet wieszczy powodzenie misji? Czy nie da się upić komunistom w pociągu? Nie trafi do domu poprawczego, nie zadrze z niebezpiecznymi ludźmi i czy nie narobi mnóstwa kłopotów?
"Puste niebo" to baśń. O tym przekonuje się czytelnik już na pierwszej stronie, kiedy poznaje język, którym cudownie płynie się przez wiele, wiele stron. Zaczarowane zdaje się miejsce akcji: wschód Polski, a więc najpierw Włodawa, a później już do końca powieści Lublin. Niezwykłe są zdarzenia, postaci, a nawet ich imiona. Nad całą fabułą wydaje się unosić mgła tajemniczości i przedziwnego czaru. Chyba właśnie dzięki tej mgle udało się autorowi połączyć mnóstwo rzeczy, które nie tylko nie pasują do baśni, ale nawet same do siebie. Mamy bowiem komunistów, alkohol (dużo alkoholu), erotyzm (i to w dosyć wulgarnym formacie), kulturę żydowską, spadające anioły (na które poluje się wyłącznie strzelbą poświęconą przez papieża), znikające przejścia do tuneli i wydarzenia fantastyczne do kwadratu. Jakby tego było mało, autor poza pomieszaniem na gruncie fabuły raczy nas także miksem stylów i odniesień literackich, a nawet filmowych. O ile mnogość fantastycznych postaci i sztandarowe zdanie z "Opowieści z Narnii" o tym, że bardzo głupio jest zamknąć się w szafie, pasują do zastosowanej poetyki Schulza (zwłaszcza w pisaniu o mieście), o tyle dołożenie do tego naprawdę groźnych i żądnych krwi ptaków rodem z Hitchcocka może budzić zastrzeżenia. Może, ale nie budzi, bo Rak spisał się fenomenalnie. Ani razu, podkreślam, ani razu nie poczułam, że coś tu się gryzie ze sobą, że zgrzyta, nie pasuje, razi w oczy, zbija z tropu, rzutuje na całość, przekreśla książkę i zniechęca do lektury. Choć nie każdy motyw mi się podoba, to jednak obiektywnie patrząc, mieszanka jest nie tylko zjadliwa, lecz także – po prostu – smaczna. Żaden ze składników nie jest absolutnie konieczny, powieść nie byłaby bez nich uboższa czy mniej zrozumiała, ale usunięcie czegoś spowodowałoby dziury nie do załatania. Nie przeszkadzają, ale to właśnie przez nie robią się przeciągi. A wiadomo, że wiatr w baśni nie wróży niczego dobrego.
Choć Tołpi jest postacią baśniową, trudno go lubić. Na początku myślałam, że może jest na tym bohaterze zrealizowany ciekawy zabieg zlepienia ciała nastolatka z dojrzałością dziecka, próbowałam to jakoś tłumaczyć… Ale nie. Tołpi ma młodzieńcze potrzeby i zachowania, ale sfera zarówno myśli, jak i – niestety – uczuć jest prawie nierozwinięta. Chłopak to młody egoista, kieruje się wyłącznie swoim dobrem, zaspokojeniem żądz itd. Nie potrafi kochać, nie potrafi poświęcić się dla drugiej osoby ani choćby bezinteresownie pomóc, nie odróżnia dobra i zła. Dziwi mnie trochę, że autor zrobił głównym bohaterem postać-potwora, zwłaszcza że jest to utwór stylizowany na baśń. Tołpi utrudniał nieśpieszną lekturę, ale na szczęście nie wpłynął znacząco na wrażenie ogólne. „Puste niebo” jest powieścią genialną, ale wydaje mi się takim „suchym” geniuszem – nie ma w niej nic, co mogłoby chwycić za serce. Zapowiada się, że będzie, i to już od samego początku – ale nie ma. I to jedyne rozczarowanie, które może spotkać czytelnika.
Godnym odnotowania natomiast jest sposób, w jaki autor zbudował świat. Jestem oczarowana bez reszty. Choć pisze o sprawach tak absurdalnych i nierzeczywistych jak wytapianie księżyca, polowanie na anioły i łapanie snów, to robi to z taką swobodą, że wsiąka się w ten klimat bardzo szybko. Nie zgrzytają zupełnie nazwy dziwnych czynności ani niecodziennych przedmiotów, wręcz przeciwnie – potraktowane są z taką zwyczajnością, że aż nie sposób się nie uśmiechnąć, kiedy się o nich czyta. Rak oswoił nam nie tylko tę zupełnie nieznaną w Polsce Lubelszczyznę, ale również fantastykę. Pokazał, że nieba jest wystarczająco dużo, żeby każdy miał swoje. I że możemy z tym niebem zrobić, co chcemy, bo jest nasze – chyba że potrafimy kochać i dzielić się niebem z innymi.
Nie chcę namawiać do przeczytania tej książki. Dla mnie zapoznanie się z nią było ciekawą, pełną zadziwień i tajemnicy przygodą, ale zdaję sobie sprawę, że nie każdemu przypadnie do gustu. Myślę jednak, że dla samej satysfakcji płynącej z odkrycia czegoś nowego i uczestniczenia w czymś niezwykłym – warto spróbować. Weźmy swoją porcję „Pustego nieba” i zastanówmy się, co zrobić, żeby te dwa słowa objęte cudzysłowem nie brzmiały tak bardzo, bardzo smutno.
"A wszystko zaczęło się, gdy Tołpi złowił księżyc w sieć" - naprawdę bardzo trudno rozpocząć recenzję inaczej niż pierwszym zdaniem powieści. Każdy wrażliwy człowiek natychmiast pośpieszy z pocieszaniem Tołpiego, zechce powiedzieć że to nic takiego, normalna sprawa, nie takie problemy rozwiązywał z zamkniętymi oczami - ale nie powie. Nie powie, bo wie, że to bardzo głupio...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
2 IX 2023
wiele odkryć. duża zasługa zmiany formy i siegniecia po czytnik. nowy układ tekstu pozwalał na nowe zachwyty i zaskoczenia. po dziesiątym razie jeszcze mniej mam pomysł, jak wgl ktokolwiek mógłby napisać coś tak genialnego. maestria światów
18 IX 2022
niesłychane. skuszona pytaniami dobrych dusz podliczyłam, ile razy przeczytałam "lalkę". wydawało mi się, że to był siódmy albo ósmy, a był DZIEWIĄTY. jeżu. jak można czytać w kółko to samo? dziewięć razy?? tę samą książkę??? głupota. albo arcypowieść.
-------------
30 XII 2021
ależ to była przeprawa.
w tym roku zaczęłam czytać "lalkę" już w październiku - trochę z przejęcia, a trochę z przekory. z przejęcia, bo odkąd zmieniłam pracę, czytam jak wróbelek i bałam się, że zabraknie mi czasu na ten coroczny powrót do źródła. a z przekory, bo nie wierzyłam, że ta lekturka będzie się ciągnęła trzy miesiące.
cóż. pomyliłam się też w wielu innych sprawach.
w 2021, moim ulubionym roku, codzienną porcję ukochanej książki przyjmowałam na wynos. najczęściej w autobusie o godzinie 5:48. dawka dobrej prozy sączyła się do mózgu przez jakieś 7 min mojej podróży. jak się "lalka" sprawdza jako lektura towarzysząca? nie jest to na pewno bezpieczna przystań. nie zliczę, ile razy (zwłaszcza przy końcu) zaczytywałam się tak zachłannie, że dopiero w ostatniej chwili przypominałam sobie, że to mój przystanek. za krótkie mam podróże na taki styl czytania arcypowieści. tegoroczne odkrycia: 1) przypomnienie, że wiadomość ochockiego zapewne usunęłaby niemy znak zapytania z zakończenia, co jeszcze dodatkowo potwierdza ostatnie zdanie (aż mi wstyd, że po tylu latach pierwszy raz zwróciłam na nie uwagę, do tej pory rozpływałam się nad pierwszym); 2) nie ma w literaturze polskiej piękniejszej sceny umierania oraz że 3) to niepozorne słowo "koniec" jest rozczulające; wiadomo przecież, że w czytaniu "lalki" żadnego końca nie ma.
-----
30 XII 2020
w życiu dużo się zmienia, wszystko się zmienia i cholernie szybko, a mój podziw dla tego dzieła trwa. siódmy raz. trochę smakowanie każdego słowa, trochę czytanie na wyścigi wspomagane audiobookiem. tym razem były zwątpienia, pytania do samej siebie i nawet zarzuty co do obrania tej książki za najbliższą sercu. a później, po wielu, wielu stronach (w tym roku niekiedy zbyt wielu) dotknięcie prawdziwie wielkiego Zakończenia, które wynagradza absolutnie wszystko. skończyłam jakieś 20 min temu zapłakana jak nieszczęście, i teraz pisząc, dalej jeszcze płaczę. może to hormony. a może naprawdę wielka literatura.
tym razem po lekturze mam (oczywiście jak zawsze) kolejny trop interpretacyjny (wiecie, właśnie po to się czyta ukochane książki, żeby tak jak najlepszego przyjaciela poznawać ją na nowo bez tchu). może głównym bohaterem jest tak naprawdę Rzecki? to jego poznajemy od A do Z, to on przeżywa i w dużej mierze opowiada historię Wokulskiego. jest nam przedstawiony niemal od początku i dostarcza najwięcej emocji - od rozbawienia przez znudzenie (któż nie miał ochoty rzucić tej książki właśnie na pamiętniku starego subiekta?) aż po wzruszenie. za rok wymyślę pewnie coś innego. na 2020 wieszajcie psy, ale właśnie u schyłku tego roku zakochałam się w ukochanej książce na nowo.
----------
Jak to jest, że przeczytałam tę książkę piąty raz i dalej się śmiałam w głos i powstrzymywałam łzy wzruszenia czy smutku. Dopiero za 5. (nie ostatnim!) razem zauważyłam, że Wokulski jest cudowny najmniej we fragmentach z rozmowami z panną Izabelą. Mimo to nadal uważam "Lalkę" za książkę życia, arcydzieło Prusa i także po prostu: fenomenalną rzecz.
_________
Sorka od polskiego podyktowała 31 pozycji, nazywając je lekturami, które dobrze byłoby przeczytać w wakacje. Może nie wszystkie, ale "Lalka" jest bardzo obszerna i zazwyczaj długo się ją czyta - powiedziała. A ja jej uwierzyłam. Dwa brązowe tomy w twardych okładkach (nienawidzę twardych okładek) niechętnie położyłam pośród stada innych książek, których przeczytanie zaplanowałam na wakacje.
- To taki straszak - tłumaczyłam innym. Za owego "straszaka" zabrałam się dopiero pod koniec sierpnia, biadoląc przy tym i prawie płacząc z niechęci do powieści. Wówczas nawet przez myśl mi nie przyszło, jak wiele przeżyć może mi ona dostarczyć - śmiałam się, ocierałam łzy, zakochałam się, a dla niektórych postaci wymyślałam niezwykłe riposty.
Stanisław Wokulski jest wysoki, przystojny i go kocham. Ma odmrożone, czerwone dłonie i czterdzieści sześć lat (jak dla mnie wiek nie gra roli). Nonkonformista, urodzony romantyk, inteligentny, uparty, stanowczy, wierny, silny wolą, z poczuciem humoru i mężczyzna idealny. Jego jedyną wadą jest to, że zakochał się w doskonale niewłaściwej kobiecie - zimnej, dbającej o pozory, nudnej, pustej, a do tego ślicznej egoistce, która dodatkowo ma (nie)szczęście wywodzić się z arystokracji. Nie mógł mój Wokulski gorzej trafić. Zakochawszy się w niej, postanawia poruszyć niebo i ziemię, oblecieć kulę ziemską, stanąć na rzęsach - wszystko, byle tylko dostać się do hermetycznego grona znajomych pięknej jaśnie panny Łęckiej. I udaje mu się. Dorabia się niebotycznego majątku, którym z łatwością i właściwą sobie finezją przeciera szlaki, stając się nawet bliskim znajomym księcia. Chodzi do teatru, gra z bankrutem Łęckim w karty, pozwalając mu wygrać, wykupuje jego weksle, srebrny serwis, który arystokrata postanawia sprzedać, by mieć pieniądze na życie, a nawet kamienicę - i to o trzydzieści tys. rubli więcej, niż jest ona warta. Na próżno, bowiem okazuje się, że łatwiej jest założyć spółkę z księciem i jego kumplami niż poruszyć zimne jak lód serce panny Izabeli. Mimo ostrzeżeń swojego przyjaciela - Ignacego Rzeckiego - brnie w to romansidło dalej i w końcu - zdaje się - osiąga cel. Jego bóstwo, jego ukochana, do której się modli i której stawiałby ołtarze, pani jego losów zaszczyca go spojrzeniem raz, drugi, dziesiąty - oczywiście wtedy, kiedy jej się to opłaca. Biedny mój Wokulski, widząc w Izabeli istotę idealną, tańczy, jak mu zagra, buntując się zaledwie kilka razy. Kiedy już najdroższy mój Stach je jej z ręki, panna Łęcka razem z panem Starskim, który jest istną "gwiazdą" damskiego towarzystwa, wylewa na niego kubeł lodowatej wody. Nie wie, do jakiego nieszczęścia może to doprowadzić, bo przecież dla niej Wokulski był i jest "lalką", z którą można zrobić, co się chce, gdy staje się nudna.
"Lalka" jest wspaniałą powieścią. Początkowo zastanawiałam się, dlaczego właśnie taki tytuł, ale z każdą stroną ta kwestia zostawała rozstrzygana. W końcu dostrzegłam, że motyw lalki przewija się od pierwszej do ostatniej strony, i to w różnych kontekstach.
Fabuła jest cudowna. Nieprzeciętna, z zawrotnym tempem i tysiącem nagłych i zupełnie nieoczekiwanych zwrotów. Czytelnik nie ma czasu ani ochoty na nic, czego nie można robić z "Lalką" przed oczyma. Następnym plusem są postacie. Na pierwszym miejscu mój Wokulski, mój i tylko mój, nie rozumiem, jak mogła się w nim nie zakochać ta durna Łęcka. Właśnie owe zdanie może być przykładem na to, jak wyraziści są bohaterowie i że nie sposób nie żywić do nich jakichś uczuć. Wokulskiego się lubi (albo bardzo, bardzo mocno kocha): to człowiek z gołębim sercem, anielską dobrocią i duszą chorobliwego romantyka, Łęckiej się nie cierpi z całego serca: to zimna (za przeproszeniem) suka, a do Rzeckiego nie da się nie uśmiechnąć: to następny romantyk, tyle że mniej porywczy, oraz dobrotliwy staruszek, na zabój zakochany w Napoleonach i nieco słabej w pani Stawskiej. Jego wypowiedzi troszkę przynudzają, są zdecydowanie za długie, ale mają szalenie duży wpływ na poznanie zarówno sympatycznego subiekta, jak i wydarzeń z innej, bo nieobiektywnej strony.
Są dwie wady powieści. Pierwsza: zakończenie. Jeśli już musiało być tak tragiczne i nieszczęśliwe dla mojego przyszłego związku z Wokulskim, to powinno być chociaż trochę bardziej właściwe romantykowi. Miejsce, w którym Stach położył kres naszej wspólnej przyszłości, było owszem, dobre, ale sposób, w jaki tego dokonał, zupełnie mnie rozczarował i zasmucił. Druga: panna Łęcka.
Książkę polecam absolutnie wszystkim, a już na pewno każdemu romantykowi. Uczniowie, nie słuchajcie nauczycieli ani nikogo, kto chce Was zniechęcić nie tylko do tej wspaniałej powieści, ale i do innych lektur. Często jeśli zaczynacie czytać ze złym nastawieniem, to trudno Wam się przestawić i czerpać przyjemność z zapoznawania się z obowiązkowymi książkami.
(pierwszy raz: 6 IX 2012, drugi raz: 27 VIII 2015, trzeci raz: 15 V 2016, czwarty raz: 30 XII 2017, piąty raz: 31 XII 2018, szósty raz: audiobook 19 XI 2019, siódmy raz: 30 XII 2020, ósmy raz: 30 XII 2021, dziewiąty: 18 IX 2022, dziesiąty: 2 IX 2023, jedenasty:
2 IX 2023
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo towiele odkryć. duża zasługa zmiany formy i siegniecia po czytnik. nowy układ tekstu pozwalał na nowe zachwyty i zaskoczenia. po dziesiątym razie jeszcze mniej mam pomysł, jak wgl ktokolwiek mógłby napisać coś tak genialnego. maestria światów
18 IX 2022
niesłychane. skuszona pytaniami dobrych dusz podliczyłam, ile razy przeczytałam "lalkę". wydawało mi się, że to...