-
ArtykułyNajlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułySięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać2
-
Artykuły„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać13
-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać7
Biblioteczka
2023-09-02
2021-08-11
Znowu to zrobiła: wywróciła świat do góry nogami. Nie w najlepszym stylu, to prawda, nie zachwyciła powieścią, jest sporo (niestety) rzeczy zbędnych albo źle potraktowanych. Cassie mnie nie irytowała, ale mówiąc uczciwie, na początku wydawała się dużo bardziej obiecująca niż przy końcu. Zdaje się też, że Jodi więcej nadziei pokładała w fabule niż w tym, co zawsze było jej odznaką - we wnikanie w psychikę innych i burzenie wyobrażeń. Szkoda. Ale to nie zmienia faktu, że pomijając pierwsze niecałe 100 stron, całość pochłonęłam w jeden dzień. I że mimo to nie zostałam z niedosytem, jak to zwykle bywa w takich przypadkach (i w książkach Jodi).
PS I nie byłabym sobą, gdybym nie zaznaczyła: w blurbie jest spojler!
(pierwszy raz: 1 V 2017, drugi: 11 VIII 2021
Znowu to zrobiła: wywróciła świat do góry nogami. Nie w najlepszym stylu, to prawda, nie zachwyciła powieścią, jest sporo (niestety) rzeczy zbędnych albo źle potraktowanych. Cassie mnie nie irytowała, ale mówiąc uczciwie, na początku wydawała się dużo bardziej obiecująca niż przy końcu. Zdaje się też, że Jodi więcej nadziei pokładała w fabule niż w tym, co zawsze było jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-08-04
2021 - czytanie jodi chronologicznie. pierwsza książka, w której tyle razy zatraciłam się w czytaniu tak bardzo. choć po latach widzę takie irytujące elementy jej stylu, nadal potrafi poruszyć. niezwykłe, co ona robi z rzeczywistością świata przedstawionego.
21.05.2017
Jodi lubi się powtarzać. Ja lubię Jodi, kiedy się nie powtarza.
PS Do cholery, skąd ten tytuł?? W czasie akcji deszcz nie pada ani razu, a tłumacząc tytuł oryginalny, widzimy "MIŁOSIERDZIE". Spieprzyliście to, wydawcy.
2021 - czytanie jodi chronologicznie. pierwsza książka, w której tyle razy zatraciłam się w czytaniu tak bardzo. choć po latach widzę takie irytujące elementy jej stylu, nadal potrafi poruszyć. niezwykłe, co ona robi z rzeczywistością świata przedstawionego.
21.05.2017
Jodi lubi się powtarzać. Ja lubię Jodi, kiedy się nie powtarza.
PS Do cholery, skąd ten tytuł?? W czasie...
2017-04-12
Jodi pisze trudne książki. I chyba to w jej twórczości zawsze najbardziej mnie pociągało. Choć "Głos serca" jest chropowaty, dziwnie przetłumaczony (tytuł) i zawiły, okazuje się, że doskonale ujawnia talent Picoult. Nie myślę tu o talencie do pisania, ale o talencie do poruszania serc, do wywracania świata do góry nogami, do wyciskania z człowieka jak najwięcej soków człowieczeństwa, do wypróbowywania go w największym ogniu, do sprawdzenia, czy nie zapomniał, że w życiu chodzi o miłość. I pyta - świadoma, że brzmi jak bluźnierstwo - czy w ogóle wie, co to znaczy kochać. Widzi udane małżeństwa, wspaniałe rodziny i głębokie przyjaźnie i gimnastykuje zdolność do poświęceń: widzi, co ma się w sercu, i jak gdyby nigdy nic bezczelnie pokazuje palcem gorzką prawdę: ty kochać nie umiesz. Pisarka moralnego niepokoju, łowczyni ludzkich uchybień, patronka miłości, nieustanny wyrzut sumienia, ogłuszający cios w serce, górniczka zapomnianych grzechów, krytykantka (nie)spełnionych snów. Stwórczyni światów absolutnie koniecznych.
Jodi pisze trudne książki. I chyba to w jej twórczości zawsze najbardziej mnie pociągało. Choć "Głos serca" jest chropowaty, dziwnie przetłumaczony (tytuł) i zawiły, okazuje się, że doskonale ujawnia talent Picoult. Nie myślę tu o talencie do pisania, ale o talencie do poruszania serc, do wywracania świata do góry nogami, do wyciskania z człowieka jak najwięcej soków...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-01-25
musiałam ją przeczytać ile razy? 5, 5 razy, żeby upewnić się, że zakończenie, które od zawsze mi się nie kleiło, ma w sobie jakieś pogubienie autorki odnośnie do pory rozgrywanej akcji. jeśli ktoś jeszcze to zauważył, to proszę serdecznie o wiadomość! a może to ja czegoś nie zauważyłam? jestem ciekawa Waszych opinii, chociaż no przeczytać książkę kilka razy i dalej nie czaić, co tu się odmusierowiczowało - do tego trzeba talentu. ale ja go mam, więc jestem otwarta na wskazanie ewentualnych braków w percepcji czasu i położenia ciał niebieskich wspomnianych na ostatniej stronie.
----
sprzed lat:
Myślałam, że to będzie moja ulubiona książka z całej serii. Nie jest. I zastanawiałam się dlaczego, przecież to wyczekana historia Natalii, najbardziej intrygującej z sióstr Borejko. I już wiem. Jak wiadomo, Małgorzata Musierowicz pisze bardzo dobrze, bardzo rzeczowo i bardzo sugestywnie. Nic więc dziwnego, że skoro przez cały czas akcji były upały, sama również odczuwałam wysoką temperaturę i ogólne znużenie. Człowiek aż klei się od potu, ale i tak co parę lat musi do tego upalnego świata wrócić.
(drugi raz: 8 VI 2014, trzeci raz: 10 VI 2017, czwarty raz: 25 I 2021, piąty :
musiałam ją przeczytać ile razy? 5, 5 razy, żeby upewnić się, że zakończenie, które od zawsze mi się nie kleiło, ma w sobie jakieś pogubienie autorki odnośnie do pory rozgrywanej akcji. jeśli ktoś jeszcze to zauważył, to proszę serdecznie o wiadomość! a może to ja czegoś nie zauważyłam? jestem ciekawa Waszych opinii, chociaż no przeczytać książkę kilka razy i dalej nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-21
(drugi raz: 7 VI 2014, trzeci raz: 6 VI 2017, czwarty raz: 21 XII 2020, piąty:
(drugi raz: 7 VI 2014, trzeci raz: 6 VI 2017, czwarty raz: 21 XII 2020, piąty:
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-12-11
O nie. Nie lubię Pulpecji - napisałam 6 czerwca 2014 r., a więc niemal trzy lata temu. Dawno. Zwłaszcza że teraz wypowiem się w tonie znacznie mniej krytycznym.
Z ulubionymi, ważnymi książkami (tymi, które w jakimś stopniu mnie ukształtowały) mam tak, że czytam je wielokrotnie. Ale często nie dlatego, że mam na nie ochotę, nie, nie. One do mnie mówią. Ja na przykład wcale o nich nie myślę, mało tego: czytam ciekawie i poznaję nowego autora (Jagielskiego w "Dobrym miejscu do umierania" w tym momencie) i słyszę, że "Jeżycjada" wzywa (a może tak naprawdę to ja wzywam ją?). To wołanie nie jest rozkazem, imperatywem, przymusem - jest przeznaczeniem: mogę je ignorować, mogę nie słuchać, ale wiem, że prędzej czy później się spełni. Nie muszę rzecz jasna posiadać własnych egzemplarzy tych książek, choć to znacznie ułatwia sprawę, kiedy chce się już owe wołanie uciszyć - wrzeszczą głośno, wzywają po imieniu. Teraz wzywa "Przeminęło z wiatrem", zobaczymy, jak długo wytrzymam (bez skoków w boki) w "Dobrym miejscu...".
Wychodzi na to, że "Pulpecja" jest jedną z moich ulubionych części "Jeżycjady". Nie we wszystkich cechach, ale w niektórych na pewno mogę śmiało utożsamić się z tytułową bohaterką (albo przynajmniej idealnie ją zrozumieć), co rzecz jasna od wieków pomaga ocenie książki, której dokonuje czytelnik. Dodam jeszcze, że choć lubuję się w czytaniu bardzo, rzadko zdarza mi się, że lektura pochłania mnie do tego stopnia, że zapominam o świecie zupełnie. Jeśli mogę zaufać pamięci, stało się tak dotychczas dwa razy: raz przy Jodi ("Zagubiona przeszłość") i drugi raz - przy "Pulpecji".
(drugi raz: 6 VI 2014, trzeci raz: 26 III 2017, czwarty raz: 11 XII 2020, piąty raz:
O nie. Nie lubię Pulpecji - napisałam 6 czerwca 2014 r., a więc niemal trzy lata temu. Dawno. Zwłaszcza że teraz wypowiem się w tonie znacznie mniej krytycznym.
Z ulubionymi, ważnymi książkami (tymi, które w jakimś stopniu mnie ukształtowały) mam tak, że czytam je wielokrotnie. Ale często nie dlatego, że mam na nie ochotę, nie, nie. One do mnie mówią. Ja na przykład wcale o...
2020-11-27
Jedno z najlepszych ostatnich zdań świata - tak napisałam 3 lata temu. dziś nie zaprzeczam, ale i nie potwierdzam, bo moją uwagę zaprzątnęło coś innego. otóż w tym miesiącu rozpocząłem po raz kolejny najważniejszą serię mojego życia i doszedłszy do tej 6. części, mam wrażenie, że póki co jest ona najlepiej napisaną. no, może poza pierwszą. lekkość, humor, nonszalancja i swoboda autorki aż się wylewają. czuć to i w sposobie konstruowania zdań, i w konstruowaniu opowieści. to właśnie "brulion bebe b." wywoływał we mnie i głośny śmiech, i cichy płacz (jak zawsze - na końcu). ach, jak dobrze, jak pięknie i jak ciepło jest wracać do ulubionych książek. tak mogłoby ewentualnie wyglądać niebo.
(pierwszy raz: 5 VI 2014, drugi raz: 2017, trzeci: 27 XI 2020, czwarty:
Jedno z najlepszych ostatnich zdań świata - tak napisałam 3 lata temu. dziś nie zaprzeczam, ale i nie potwierdzam, bo moją uwagę zaprzątnęło coś innego. otóż w tym miesiącu rozpocząłem po raz kolejny najważniejszą serię mojego życia i doszedłszy do tej 6. części, mam wrażenie, że póki co jest ona najlepiej napisaną. no, może poza pierwszą. lekkość, humor, nonszalancja i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-11-16
(drugi raz: 4 VI 2014, trzeci raz: 9 I 2017, trzeci raz: 16 XI 2020, czwarty raz:
(drugi raz: 4 VI 2014, trzeci raz: 9 I 2017, trzeci raz: 16 XI 2020, czwarty raz:
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-07-20
Jeśli wziąć pod uwagę, że moją ulubioną książką jest "Lalka", którą przeczytałam trzy razy i planuję (potrzebuję) kolejny (i kolejny, i jeszcze, i jeszcze); że w Wokulskim jestem tak zakochana, że napisałam dla niego wiersz, a w oczach stają mi prawdziwe łzy zawsze, kiedy ktoś mówi o Stanisławie rzeczy niepochlebne; że Prus jest dla mnie nie tylko ulubionych pisarzem (o czym zresztą chcąc nie chcąc wiedzą wszyscy), ale i piątym ewangelistą oraz że chcę stale poznawać jego twórczość i wracać do przeczytanych utworów - jeśli wziąć pod uwagę to wszystko, co wysłowiłam i co zostawiłam między wierszami, tak niska ocena może być nie lada zagwozdką.
Nie będę czarować, nie będę przedłużać, ale nie będę też przebierać w słowach, więc od razu napiszę najważniejsze: uważam, że to, co zrobiła Monika Piątkowska, jest nie do przyjęcia ani pod względem literackim, ani dziennikarskim. Dlaczego? Pomyślmy rozsądnie - jeśli mamy napisać biografię artysty, bierzemy cały jego dorobek, siadamy z nim na wiele, wiele godzin, wertujemy z każdej strony i szukamy powiązań pomiędzy faktami z jego życia a twórczością. Tak?? Myślę, że tak. I problem Moniki Piątkowskiej polega na tym, że ona zrobiła odwrotnie - wzięła cały dorobek Prusa i na jego podstawie zaczęła konstruować historię jego życia. No ale można by powiedzieć: nie czepiaj się, więcej luzu, bądź człowiekiem, czasami żeby zapełnić jakąś lukę, trzeba oprzeć się choćby na poszlakach takich jak napisana nowelka. I to też jest jasne, tylko na miły Bóg, nie robi się tego stale i nigdy ze stuprocentową pewnością, natomiast sądy autorki oparte wyłącznie na wnikliwej lekturze pism Prusa (wiele) nie są budowane na bazie przypuszczeń i gdybań, ale podawane niejako ex catedra. Byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie przyznała, że nie dzieje się tak bez przerwy, ale w gruncie rzeczy nie wiem, czy to wiele zmienia.
Zdarzało się wiele razy, że pomysły interpretacyjne autorki były galerią nonsensów - został mi w pamięci jeden przykład. Otóż najpierw autorka podkreśla, że Prus od 1882 r. cyklicznie przyjeżdżał na wczasy do Nałęczowa, podawała źródła, cytaty mówiące o jego przywiązaniu do tego miejsca itd., itd., jak chłop krowie na miedzy tłumaczyła, że to było dla niego ważne i że te podróże odbywał pomimo swojej agorafobii z godną podziwu regularnością, żeby bliżej końca palnąć, że - nie pomnę szczegółów - zdaje się, że najważniejszą przyczyną tegorocznego wyjazdu do Nałęczowa był fakt taki a taki (chodziło albo o jubileusz Sienkiewicza, albo o coś podobnego). Czyli już nieważne, że przez X lat jeździł, bo lubił, oto w tym roku wyjechał przede wszystkim, żeby uciec od czegoś nieprzyjemnego. Facepalm gonił facepalm.
Kolejnym ogromnym minusem jest styl książki. Choć wydana jest pięknie, autorka pisze najnudniej na świecie. Nie ma tu nic z artyzmu, jest tylko 450 s. sprawozdania. Oto najgorsza przeczytana biografia w moim życiu. Nie polecam. Choć to brzmi bluźnierczo - dużo lepiej czytało mi się "Potop".
Jeśli wziąć pod uwagę, że moją ulubioną książką jest "Lalka", którą przeczytałam trzy razy i planuję (potrzebuję) kolejny (i kolejny, i jeszcze, i jeszcze); że w Wokulskim jestem tak zakochana, że napisałam dla niego wiersz, a w oczach stają mi prawdziwe łzy zawsze, kiedy ktoś mówi o Stanisławie rzeczy niepochlebne; że Prus jest dla mnie nie tylko ulubionych pisarzem (o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-03-09
Przypływ wielkich serc
Lampedusa jest małą wyspą, turystycznym centrum z najpiękniejszą plażą świata – to jeden punkt widzenia. Drugi to taki, że najpiękniejsza plaża może być nie tylko wymarzonym miejscem odpoczynku, ale również (złamaną?) obietnicą zupełnie nowego świata – i właśnie tak patrzą na nią bohaterowie "Wielkiego przypływu". Zacznijmy więc jeszcze raz: Lampedusa to mała wyspa z rajską plażą, na którą oprócz turystów przybywa bardzo wielu imigrantów – nie tylko żywych. Już tylko to zdanie wystarczy, by ukazać przedziwny paradoks tego miejsca. Lampedusańczycy utrzymują się przede wszystkim z turystyki, a jednak duża część z nich nie zastanawia się długo, czy pomagać przybyłym i w jaki sposób robić to najlepiej, to przychodzi naturalnie: bezwarunkowy odruch serca. Znacznie dłużej rozmyślają, gdzie na małej wyspie pochować wielu zmarłych. Europejska przygoda uchodźców nie ma nic wspólnego z wakacjami i zaczyna się od końca – od śmierci. Ich wyprawy sprawiają, że to małe miasto urasta do rangi wielkiego symbolu. Na pytanie, co ten symbol oznacza, odpowiedzieć próbuje Jarosław Mikołajewski.
Kiedy dysponuje się znajomością biografii autora, można go śmiało nazwać ekspertem od kwestii włoskich. Jest wytrawnym tłumaczem, wykładał italianistykę na UW i przez sześć lat był dyrektorem Instytutu Polskiego w Rzymie. Mimo to zgodnie z teorią reportażu ponowoczesnego ukrywa swoją wiedzę specjalistyczną. Opisuje swój pobyt na Lampedusie nie po to, by popisywać się elokwencją, ale by pokazać proces dowiadywania się – pokazuje, że nawet jeśli wie się dużo, to nie wie się wszystkiego. I jeśli wierzyć w prawdziwość myśli Ryszarda Kapuścińskiego, któremu zadedykował "Wielki przypływ", „Człowiek, który przestaje się dziwić, jest wydrążony, ma wypalone serce”, już na początku lektury można zauważyć, że z sercem Mikołajewskiego wszystko jest w porządku.
Reporter dzieli się z czytelnikiem swoimi przemyśleniami, można więc pokusić się o nazwanie go członkiem, bohaterem zdarzeń. Nic więc dziwnego, że będąc w centrum wydarzeń, nie jest obiektywny – wyraźne opowiada się po jednej stronie konfliktu uchodźczego. Każda sytuacja, każdy napotkany albo choćby wspomniany człowiek jest dla dziennikarza oddzielną historią, nieodłącznym składnikiem mikrokosmosu, w którym się znajduje. Każda sytuacja i każdy człowiek znaczą dla niego tyle samo – wszystko. Daje się odczuć, że tutaj każdy jeden element jest absolutnie konieczny do tego, żeby dać najpełniejszy obraz świata widzianego oczami Mikołajewskiego. Kiedy dołożymy do tego empatię, której przecież nie sposób uniknąć, kiedy jest się w sercu spraw życia i śmierci, mamy książkę wpływającą na czytelnika, dotykającą go do żywego i stawiającą znak z napisem: tędy nie przejdziesz obojętnie. Wydaje się, że autor postawił sobie za cel (na)uczenia czytelnika patrzenia na dramat bez znieczulenia. Przejmujące opisy dawkuje co prawda bez pośpiechu i w ilościach niedużych – wystarczających, żeby serce zabiło trochę mocniej i żeby przypomnieć sobie, że należy używać go dla wszystkich, a nie tylko dla niektórych. „Kiedy myślimy o przybyszach mających inny kolor skóry, inną religię i obyczaje, którzy do naszych problemów dorzucają własne, a przy tym wyrywają nas ze świętego spokoju, łatwo jest myśleć o nich z nieprzyjaźnią. A kiedy widzisz tonącą matkę z dzieckiem na rękach, nie masz w sobie miejsca na rasizm. Stajesz się nimi. Współczujesz, czyli czujesz tak samo jak oni. Ratujesz ich jak własną rodzinę” – proboszcz Lampedusy sedno problemu definiuje bardzo dobrze: przytaczając główny obok strachu powód niechęci do pomocy potrzebującym. Zdaje się sugerować, że miejscem ograniczeń jest jedynie umysł, bowiem w prawdziwym życiu kiedy dzieje się komuś krzywda, zwyciężają nie uprzedzenia, ale ludzki odruch ratowania życia drugiego człowieka.
Człowiekiem, którego postawą Mikołajewski chce zainspirować czytelnika, jest również Pietro Bartolo, lekarz. Kiedy obcuje się z czymś na co dzień, łatwo się do tego przyzwyczaić, uznać za naturalną kolej rzeczy, nie przejmować się, nie starać. „Lekarz żywych i martwych”, mimo że przyjmowaniem uchodźców zajmuje się od lat, ciągle nie pozostaje obojętny na cierpienie i śmierć drugiej osoby. Jego pacjenci nie są „przypadkami”, tylko ludźmi. Życie każdego z nich jest jednakowo ważne, dlatego jeśli trzeba, bez wahania poświęca prywatny czas na służbę wyławianym z morza. „Bo kiedy mówię, wszystko mnie boli. Do żywego. I jeśli zgodziłem się na rozmowę, to po to, żeby do kogoś te słowa dotarły. Inaczej szkoda naszego czasu. (…) Bo zazwyczaj jest tak, że ludzie słyszą o cierpieniu, o podróży przez morze, o dziesiątkach czy setkach ofiar, może nawet się wzruszają, lecz ich wyobraźnia za tym nie nadąża. Za migawką obejrzaną w wiadomościach nie idzie przeżyciem które jątrzy, nie daje spokoju, nie pozwala spać. I wtedy nic się nie zmienia. A musi się zmienić, bo to niepojęte, że to wszystko dzieje się w XXI wieku. W dodatku tutaj, w sąsiedztwie, nie na antypodach. Europa naprawdę nie jest w stanie rozwiązać tego problemu? Naprawdę?!”. Mocno przeżywa każdy transport uchodźców i nie może pogodzić się z tym, że ludzie na wyższych szczeblach nie starają się ukrócić cierpienia imigrantów.
"Wielki przypływ" jest hybrydą gatunkową – znajdziemy tu fragmenty klasycznego reportażu podróżniczego, często osadzone w aktualnym dyskursie, jak również urywki eseistyczne godne skrupulatnego kolekcjonera historii, którym jawi się Mikołajewski. Jakby tego było mało, również miłośnicy wierszy znajdą coś dla siebie nie tylko w opisach pełnych poet zmów, lecz także w regularnym poemacie kończącym utwór. Utwór jednak nie jest zwykłym reportażem, „sztuką dla sztuki”, nieźle napisanym tekstem, ale swego rodzaju albumem. Dziennikarz przedstawił kolekcję postaci – o jednych pisał więcej, o drugich mniej, o jednych lepiej, o drugich gorzej – i wskazuje nie bezpośrednio, ale dosyć czytelnie, które postawy są według niego godne naśladowania. Swoje zdanie pokazuje nie nachalnie, ale nieco podstępnie: odmalowuje zatrważające obrazy, cierpiących i współcierpiących ludzi, a później pozwala czytelnikowi samemu wybrać właściwy sposób interpretacji, sugerując przy tym, że ten, kto nie zechce wyciągnąć pomocnej dłoni, nie ma w sobie za dużo z człowieka.
Myślę, że nikt, kto przeczytał "Wielki przypływ" albo z innych źródeł wie, co dzieje się na wyspie, nie ma wątpliwości, że Lampedusa to miejsce niezwykle ważne. Na mapie świata jest zupełnie niewidoczna, na mapie Europy również widać ją tylko po zwiększeniu skali. Ta mała miejscowość stała się bolącym odciskiem, drzwiami, których nikt nie chce otworzyć, pytaniem, na które nie ma dobrej odpowiedzi, piętnem, które naznaczyło całą Europę i symbolem, którego nie da się przeoczyć. Co jednak symbolizuje Lampedusa? Tragedię i śmierć? Ramiona otwarte czy szczelnie zamknięte? Ludzi o wielkich sercach czy ludzi bez miejsca na ziemi? Na to pytanie Mikołajewskiemu nie udało się odpowiedzieć, ale uczciwie patrząc – kto dzisiaj mógłby tego dokonać? Na razie chyba rana jest jeszcze zbyt świeża. Na razie jeszcze los uchodźców zamiata się pod dywan. Na razie jeszcze ciągle się wierzy, że jeszcze wszystko będzie dobrze – na Lampedusie też.
Przypływ wielkich serc
Lampedusa jest małą wyspą, turystycznym centrum z najpiękniejszą plażą świata – to jeden punkt widzenia. Drugi to taki, że najpiękniejsza plaża może być nie tylko wymarzonym miejscem odpoczynku, ale również (złamaną?) obietnicą zupełnie nowego świata – i właśnie tak patrzą na nią bohaterowie "Wielkiego przypływu". Zacznijmy więc jeszcze raz:...
2017-07-10
Poetka polskiego reportażu. Choć większości z opisywanych nie znałam, czytałam ich minibiografie z zainteresowaniem, a często i z zachwytem. To jest prawdziwie tytaniczna praca i rzetelna autorka opierająca się na rzeczowych (czy bardziej - osobowych) źródłach, a nie konstruująca losy bohaterów na podstawie ich twórczości. To tu, nigdzie indziej, można mówić o śledztwie biograficznym. Tylko który detektyw umie obchodzić się z językiem jak z najcenniejszym kruszcem?
Poetka polskiego reportażu. Choć większości z opisywanych nie znałam, czytałam ich minibiografie z zainteresowaniem, a często i z zachwytem. To jest prawdziwie tytaniczna praca i rzetelna autorka opierająca się na rzeczowych (czy bardziej - osobowych) źródłach, a nie konstruująca losy bohaterów na podstawie ich twórczości. To tu, nigdzie indziej, można mówić o śledztwie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-07-22
2017-09-14
2017-02-28
2017-09-17
"Ostatnia spowiedź", Grey i "Zmierzch" w jednym - trudno powiedzieć, że to były inspiracje. Chyba raczej szablony, kalki, przez które autorki pisały tę historię. Trzeba przyznać, że wciąga i że zdecydowaną większość pochłonęłam w jeden dzień (mimo dużego ruchu w pracy), ale to chyba jedyna zaleta. Motyw kwiatów zginął gdzieś po drodze, a zapowiadało się, że będzie stale obecny. Szkoda. Zakończenie mocno sfatygowane, wydaje się, jakby miało tysiąc wersji, mnogość skreśleń i w dodatku było zapisane kiepskim długopisem na pogniecionej kartce. Moja opinia: chaos. A moje wrażenie: zawód.
"Ostatnia spowiedź", Grey i "Zmierzch" w jednym - trudno powiedzieć, że to były inspiracje. Chyba raczej szablony, kalki, przez które autorki pisały tę historię. Trzeba przyznać, że wciąga i że zdecydowaną większość pochłonęłam w jeden dzień (mimo dużego ruchu w pracy), ale to chyba jedyna zaleta. Motyw kwiatów zginął gdzieś po drodze, a zapowiadało się, że będzie stale...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-29
Tłumaczenie mi się niespecjalnie podobało, zwłaszcza (potrzebne!) tłumaczenie nazwiska na Srebrnopolski... Ogólnie to Murakami jak dla mnie jest tkaczem metafor i pewnie dlatego że nie nadajemy na tych samych falach, nie do końca rozumiem sens tej książki. Najlepsze słowo, które pasuje mi do autora, to dziwny - tylko nie wiem, czy jest dziwny, bo jest Japończykiem i jego mentalność jest kosmicznie daleka od mojej, czy jest dziwny... bo jest dziwny. To był kolejny przystanek po "Norwegian Wood" - odbiór był średni, ale na tyle inspirujący, by zakonotować sobie w główce: Murakamiego nie rzucać.
Tłumaczenie mi się niespecjalnie podobało, zwłaszcza (potrzebne!) tłumaczenie nazwiska na Srebrnopolski... Ogólnie to Murakami jak dla mnie jest tkaczem metafor i pewnie dlatego że nie nadajemy na tych samych falach, nie do końca rozumiem sens tej książki. Najlepsze słowo, które pasuje mi do autora, to dziwny - tylko nie wiem, czy jest dziwny, bo jest Japończykiem i jego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
2 IX 2023
wiele odkryć. duża zasługa zmiany formy i siegniecia po czytnik. nowy układ tekstu pozwalał na nowe zachwyty i zaskoczenia. po dziesiątym razie jeszcze mniej mam pomysł, jak wgl ktokolwiek mógłby napisać coś tak genialnego. maestria światów
18 IX 2022
niesłychane. skuszona pytaniami dobrych dusz podliczyłam, ile razy przeczytałam "lalkę". wydawało mi się, że to był siódmy albo ósmy, a był DZIEWIĄTY. jeżu. jak można czytać w kółko to samo? dziewięć razy?? tę samą książkę??? głupota. albo arcypowieść.
-------------
30 XII 2021
ależ to była przeprawa.
w tym roku zaczęłam czytać "lalkę" już w październiku - trochę z przejęcia, a trochę z przekory. z przejęcia, bo odkąd zmieniłam pracę, czytam jak wróbelek i bałam się, że zabraknie mi czasu na ten coroczny powrót do źródła. a z przekory, bo nie wierzyłam, że ta lekturka będzie się ciągnęła trzy miesiące.
cóż. pomyliłam się też w wielu innych sprawach.
w 2021, moim ulubionym roku, codzienną porcję ukochanej książki przyjmowałam na wynos. najczęściej w autobusie o godzinie 5:48. dawka dobrej prozy sączyła się do mózgu przez jakieś 7 min mojej podróży. jak się "lalka" sprawdza jako lektura towarzysząca? nie jest to na pewno bezpieczna przystań. nie zliczę, ile razy (zwłaszcza przy końcu) zaczytywałam się tak zachłannie, że dopiero w ostatniej chwili przypominałam sobie, że to mój przystanek. za krótkie mam podróże na taki styl czytania arcypowieści. tegoroczne odkrycia: 1) przypomnienie, że wiadomość ochockiego zapewne usunęłaby niemy znak zapytania z zakończenia, co jeszcze dodatkowo potwierdza ostatnie zdanie (aż mi wstyd, że po tylu latach pierwszy raz zwróciłam na nie uwagę, do tej pory rozpływałam się nad pierwszym); 2) nie ma w literaturze polskiej piękniejszej sceny umierania oraz że 3) to niepozorne słowo "koniec" jest rozczulające; wiadomo przecież, że w czytaniu "lalki" żadnego końca nie ma.
-----
30 XII 2020
w życiu dużo się zmienia, wszystko się zmienia i cholernie szybko, a mój podziw dla tego dzieła trwa. siódmy raz. trochę smakowanie każdego słowa, trochę czytanie na wyścigi wspomagane audiobookiem. tym razem były zwątpienia, pytania do samej siebie i nawet zarzuty co do obrania tej książki za najbliższą sercu. a później, po wielu, wielu stronach (w tym roku niekiedy zbyt wielu) dotknięcie prawdziwie wielkiego Zakończenia, które wynagradza absolutnie wszystko. skończyłam jakieś 20 min temu zapłakana jak nieszczęście, i teraz pisząc, dalej jeszcze płaczę. może to hormony. a może naprawdę wielka literatura.
tym razem po lekturze mam (oczywiście jak zawsze) kolejny trop interpretacyjny (wiecie, właśnie po to się czyta ukochane książki, żeby tak jak najlepszego przyjaciela poznawać ją na nowo bez tchu). może głównym bohaterem jest tak naprawdę Rzecki? to jego poznajemy od A do Z, to on przeżywa i w dużej mierze opowiada historię Wokulskiego. jest nam przedstawiony niemal od początku i dostarcza najwięcej emocji - od rozbawienia przez znudzenie (któż nie miał ochoty rzucić tej książki właśnie na pamiętniku starego subiekta?) aż po wzruszenie. za rok wymyślę pewnie coś innego. na 2020 wieszajcie psy, ale właśnie u schyłku tego roku zakochałam się w ukochanej książce na nowo.
----------
Jak to jest, że przeczytałam tę książkę piąty raz i dalej się śmiałam w głos i powstrzymywałam łzy wzruszenia czy smutku. Dopiero za 5. (nie ostatnim!) razem zauważyłam, że Wokulski jest cudowny najmniej we fragmentach z rozmowami z panną Izabelą. Mimo to nadal uważam "Lalkę" za książkę życia, arcydzieło Prusa i także po prostu: fenomenalną rzecz.
_________
Sorka od polskiego podyktowała 31 pozycji, nazywając je lekturami, które dobrze byłoby przeczytać w wakacje. Może nie wszystkie, ale "Lalka" jest bardzo obszerna i zazwyczaj długo się ją czyta - powiedziała. A ja jej uwierzyłam. Dwa brązowe tomy w twardych okładkach (nienawidzę twardych okładek) niechętnie położyłam pośród stada innych książek, których przeczytanie zaplanowałam na wakacje.
- To taki straszak - tłumaczyłam innym. Za owego "straszaka" zabrałam się dopiero pod koniec sierpnia, biadoląc przy tym i prawie płacząc z niechęci do powieści. Wówczas nawet przez myśl mi nie przyszło, jak wiele przeżyć może mi ona dostarczyć - śmiałam się, ocierałam łzy, zakochałam się, a dla niektórych postaci wymyślałam niezwykłe riposty.
Stanisław Wokulski jest wysoki, przystojny i go kocham. Ma odmrożone, czerwone dłonie i czterdzieści sześć lat (jak dla mnie wiek nie gra roli). Nonkonformista, urodzony romantyk, inteligentny, uparty, stanowczy, wierny, silny wolą, z poczuciem humoru i mężczyzna idealny. Jego jedyną wadą jest to, że zakochał się w doskonale niewłaściwej kobiecie - zimnej, dbającej o pozory, nudnej, pustej, a do tego ślicznej egoistce, która dodatkowo ma (nie)szczęście wywodzić się z arystokracji. Nie mógł mój Wokulski gorzej trafić. Zakochawszy się w niej, postanawia poruszyć niebo i ziemię, oblecieć kulę ziemską, stanąć na rzęsach - wszystko, byle tylko dostać się do hermetycznego grona znajomych pięknej jaśnie panny Łęckiej. I udaje mu się. Dorabia się niebotycznego majątku, którym z łatwością i właściwą sobie finezją przeciera szlaki, stając się nawet bliskim znajomym księcia. Chodzi do teatru, gra z bankrutem Łęckim w karty, pozwalając mu wygrać, wykupuje jego weksle, srebrny serwis, który arystokrata postanawia sprzedać, by mieć pieniądze na życie, a nawet kamienicę - i to o trzydzieści tys. rubli więcej, niż jest ona warta. Na próżno, bowiem okazuje się, że łatwiej jest założyć spółkę z księciem i jego kumplami niż poruszyć zimne jak lód serce panny Izabeli. Mimo ostrzeżeń swojego przyjaciela - Ignacego Rzeckiego - brnie w to romansidło dalej i w końcu - zdaje się - osiąga cel. Jego bóstwo, jego ukochana, do której się modli i której stawiałby ołtarze, pani jego losów zaszczyca go spojrzeniem raz, drugi, dziesiąty - oczywiście wtedy, kiedy jej się to opłaca. Biedny mój Wokulski, widząc w Izabeli istotę idealną, tańczy, jak mu zagra, buntując się zaledwie kilka razy. Kiedy już najdroższy mój Stach je jej z ręki, panna Łęcka razem z panem Starskim, który jest istną "gwiazdą" damskiego towarzystwa, wylewa na niego kubeł lodowatej wody. Nie wie, do jakiego nieszczęścia może to doprowadzić, bo przecież dla niej Wokulski był i jest "lalką", z którą można zrobić, co się chce, gdy staje się nudna.
"Lalka" jest wspaniałą powieścią. Początkowo zastanawiałam się, dlaczego właśnie taki tytuł, ale z każdą stroną ta kwestia zostawała rozstrzygana. W końcu dostrzegłam, że motyw lalki przewija się od pierwszej do ostatniej strony, i to w różnych kontekstach.
Fabuła jest cudowna. Nieprzeciętna, z zawrotnym tempem i tysiącem nagłych i zupełnie nieoczekiwanych zwrotów. Czytelnik nie ma czasu ani ochoty na nic, czego nie można robić z "Lalką" przed oczyma. Następnym plusem są postacie. Na pierwszym miejscu mój Wokulski, mój i tylko mój, nie rozumiem, jak mogła się w nim nie zakochać ta durna Łęcka. Właśnie owe zdanie może być przykładem na to, jak wyraziści są bohaterowie i że nie sposób nie żywić do nich jakichś uczuć. Wokulskiego się lubi (albo bardzo, bardzo mocno kocha): to człowiek z gołębim sercem, anielską dobrocią i duszą chorobliwego romantyka, Łęckiej się nie cierpi z całego serca: to zimna (za przeproszeniem) suka, a do Rzeckiego nie da się nie uśmiechnąć: to następny romantyk, tyle że mniej porywczy, oraz dobrotliwy staruszek, na zabój zakochany w Napoleonach i nieco słabej w pani Stawskiej. Jego wypowiedzi troszkę przynudzają, są zdecydowanie za długie, ale mają szalenie duży wpływ na poznanie zarówno sympatycznego subiekta, jak i wydarzeń z innej, bo nieobiektywnej strony.
Są dwie wady powieści. Pierwsza: zakończenie. Jeśli już musiało być tak tragiczne i nieszczęśliwe dla mojego przyszłego związku z Wokulskim, to powinno być chociaż trochę bardziej właściwe romantykowi. Miejsce, w którym Stach położył kres naszej wspólnej przyszłości, było owszem, dobre, ale sposób, w jaki tego dokonał, zupełnie mnie rozczarował i zasmucił. Druga: panna Łęcka.
Książkę polecam absolutnie wszystkim, a już na pewno każdemu romantykowi. Uczniowie, nie słuchajcie nauczycieli ani nikogo, kto chce Was zniechęcić nie tylko do tej wspaniałej powieści, ale i do innych lektur. Często jeśli zaczynacie czytać ze złym nastawieniem, to trudno Wam się przestawić i czerpać przyjemność z zapoznawania się z obowiązkowymi książkami.
(pierwszy raz: 6 IX 2012, drugi raz: 27 VIII 2015, trzeci raz: 15 V 2016, czwarty raz: 30 XII 2017, piąty raz: 31 XII 2018, szósty raz: audiobook 19 XI 2019, siódmy raz: 30 XII 2020, ósmy raz: 30 XII 2021, dziewiąty: 18 IX 2022, dziesiąty: 2 IX 2023, jedenasty:
2 IX 2023
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo towiele odkryć. duża zasługa zmiany formy i siegniecia po czytnik. nowy układ tekstu pozwalał na nowe zachwyty i zaskoczenia. po dziesiątym razie jeszcze mniej mam pomysł, jak wgl ktokolwiek mógłby napisać coś tak genialnego. maestria światów
18 IX 2022
niesłychane. skuszona pytaniami dobrych dusz podliczyłam, ile razy przeczytałam "lalkę". wydawało mi się, że to...