-
Artykuły
Najlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński7 -
Artykuły
Sięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać2 -
Artykuły
„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać13 -
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać7
Biblioteczka
2023-09-02
2022-06-16
Choć jestem chyba za głupia, żeby zinterpretować zakończenie, uważam, że książka (jak to w przypadku Picoult zwykle bywa) jest niesłychana. A biorąc pod uwagę moje problemy z końcówką, wręcz niepojęta. To dobrze, że są ludzie, którzy potrafią zadbać o dobry poziom światowej literatury. I to popularnej.
Choć jestem chyba za głupia, żeby zinterpretować zakończenie, uważam, że książka (jak to w przypadku Picoult zwykle bywa) jest niesłychana. A biorąc pod uwagę moje problemy z końcówką, wręcz niepojęta. To dobrze, że są ludzie, którzy potrafią zadbać o dobry poziom światowej literatury. I to popularnej.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-01-11
Update.
Jaka ta Masłowska wspaniała. Jak ją się dobrze czyta, jak się płynie i rozpływa w jej języku. Przezdolna, arcykreatywna, zrobiła poezję z języka dresiarzy. Bogini. Faktycznie - jak się przeczytało kawałek Masłowskiej, to Myśliwski może się wydawać nudziarzem.
(pierwszy raz: 24 X 2015, drugi raz: 11 I 2020
Update.
Jaka ta Masłowska wspaniała. Jak ją się dobrze czyta, jak się płynie i rozpływa w jej języku. Przezdolna, arcykreatywna, zrobiła poezję z języka dresiarzy. Bogini. Faktycznie - jak się przeczytało kawałek Masłowskiej, to Myśliwski może się wydawać nudziarzem.
(pierwszy raz: 24 X 2015, drugi raz: 11 I 2020
2020-02-08
Anatomia smutku. Rozszczepienie słowa. Środki organizmów pozszywanych cierpieniem. Anomalia medyczna - na dłoni coś, co nazywamy s e r c e m.
Pierwszy raz 30 I 2015, drugi raz 8 ll 2020.
Anatomia smutku. Rozszczepienie słowa. Środki organizmów pozszywanych cierpieniem. Anomalia medyczna - na dłoni coś, co nazywamy s e r c e m.
Pierwszy raz 30 I 2015, drugi raz 8 ll 2020.
2019-11-06
(pierwszy raz: 10 II 2013, drugi raz: 29 VII 2015, trzeci raz: 6 XI 2019, czwarty raz: )
(pierwszy raz: 10 II 2013, drugi raz: 29 VII 2015, trzeci raz: 6 XI 2019, czwarty raz: )
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-11-02
I jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. Bo kocham.
(pierwszy raz: 8 II 2013, drugi raz: 28 VII 2015, trzeci raz: 2 XI 2019, czwarty raz: )
I jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. Bo kocham.
(pierwszy raz: 8 II 2013, drugi raz: 28 VII 2015, trzeci raz: 2 XI 2019, czwarty raz: )
2019-05-12
Już nie Wokulski (choć dalej mocno go kocham), ale Rett Butler jest ideałem mężczyzny. I nie Łęcka, a Scarlett to największa suka w literaturze.
(Pierwszy raz: 10.10.2015, drugi raz: 12.05.2019).
Już nie Wokulski (choć dalej mocno go kocham), ale Rett Butler jest ideałem mężczyzny. I nie Łęcka, a Scarlett to największa suka w literaturze.
(Pierwszy raz: 10.10.2015, drugi raz: 12.05.2019).
2015-12-05
2015-07-02
2015-09-08
2015-11-28
2015-11-18
2015-05-26
2015-07
2015-02-08
Rewolucja, rewelacja. Nie pamiętam stylu, nie pamiętam języka, nie pamiętam wpadek autora (oprócz jednej) - fabuła mnie za sobą pociągnęła do nieskończoności. A jedyną wadą (poważną niestety) było przekreślenie i wyśmianie tego, co w pierwszej części było ważne. Tak się nie robi, tak nie wypada.
Rewolucja, rewelacja. Nie pamiętam stylu, nie pamiętam języka, nie pamiętam wpadek autora (oprócz jednej) - fabuła mnie za sobą pociągnęła do nieskończoności. A jedyną wadą (poważną niestety) było przekreślenie i wyśmianie tego, co w pierwszej części było ważne. Tak się nie robi, tak nie wypada.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-25
Nigdy nie miałam ręki do kwiatów ani cierpliwości do biegania - połączenie tych dwóch kwestii dziwi nie tylko w zdaniu. Na pewno jednak nie dziwi nikogo, kto ma już za sobą (i stale przed, bo przecież w drodze kolejna część) przygodę z najnowszą książką Kasi Bulicz-Kasprzak. "Dom na skraju" - brzmi jak tytuł romansu? Kryminału? Możecie zgadywać albo popędzić do księgarni, by się tego dowiedzieć.
Kwiaty nie dziwią: ulica nazwana Różaną, mieszkańcy obserwują świat z okien swoich eleganckich rezydencji otoczonych pięknymi (lub dopiero piękniejącymi) ogrodami. Festyn barw, pogoń zapachów - uczta dla zmysłów. No dobrze, kwiaty wyjaśnione, chyba nawet dość przystępnie. Zostało bieganie. Otóż jogging na Różaną przywędrował razem z powiewem młodości, i to młodości niestety świeżo rozwiedzionej, młodości z rozmazanym życiem, młodości rozklejonej, która to ma być posklejana w domu rodzinnym. Młodość ma na imię Marta. Choć nie lubi pracy w ogrodzie, przez babcię byłego męża (więc jak ma się do niej zwracać? Jak do babci? Przecież już nic ich nie łączy. Jak do obcej? Przecież się znają) zostaje zapędzona do sadzenia, kopania, a docelowo - do zakwitnięcia. Ponownego. Z tym że jak wiadomo: ludzi łączy pasja, więc plany starszej pani mogą być pokrzyżowane przez wkroczenie do akcji przystojnej, biegającej męskości. Ale nie muszą. Babcia Leokadia już trochę żyje i wszyscy wiedzą, że zna się na kwiatach. Tylko co one do tego mają? Kwiaty może i pomagają w kontaktach z ludźmi, no tak, można kupić jakąś sadzonkę, sprawić radość i liczyć na to, że dzięki roślince zdobędzie się przyjaciółkę (czy też parę ciekawych informacji), ma to jeszcze - powiedzmy - jakiś sens, ale żeby przyjaźnić się z kimś dla kwiatów? Dla ładnego ogrodu? Dla paru porad spotykać się, rozmawiać? Co te kwiaty w sobie mają? Co ma w sobie ulica Różana, a co mają w sercach jej mieszkańcy? Niby sąsiedzi, niby uśmiechy, serdeczności, niby wielkie miłości za każdym płotem, a przecież zdrady, intrygi, rozwody, próby morderstwa i nieprzebrane stosy butelek po alkoholu. A więc tak się miesz(k)a przy Różanej.
Ogłaszam wszem wobec, że to nie jest zwykła książka. To książka, która na nowo rozkochała mnie w czytaniu, dlatego recenzja może być mocno pochwalna. Czego oczywiście nie należy interpretować jako nieszczerej czy przesadzonej.
W sumie zawsze byłam ciekawa, kimże jest Kasia Bulicz-Kasprzak, jak pisze i o czym. Na ciekawości się skończyło do momentu, w którym okazało się, że mogę otrzymać jedną z jej powieści w zamian za recenzję. No to jest. Początkowo umiarkowany stopień zainteresowania i zaczytania, ale od strony (jeśli pamięć mnie nie myli) 160. przekroczyłam wszelkie granice. Nic nie było ważne: ani wyjście do łazienki, ani do kuchni, ani nawet na zajęcia, do których czas nieubłaganie się kurczył, ani SMS, ani Facebook, ani plany na dziś, bo przecież czytam. Drodzy czytający moją recenzję. Jak wam to powiedzieć... Nie myślcie, że u was czytanie "Domu na skraju" będzie wyglądało inaczej. Kochani. Naprawdę nie ma się co oszukiwać, ja też nie brałam tego pod uwagę, ale proszę bardzo - wczytałam się w historię i nie mogłam jej skończyć ja. Musiała skończyć się sama. Moi drodzy, przemyślcie sobie dobrze, czy na pewno chcecie tę powieść przeczytać. Nie kierujcie się tym, że NAWET MI się podobała, więc zakupujecie. Nie, nie, to bardzo błędne myślenie. Zdradzę teraz największą wadę tej książki i najważniejszy powód do jej nieczytania. Otóż... historia wcale się nie kończy. Tak, mili państwo. Myślicie, że doczytacie, dokończycie i jesteście wolni, możecie normalnie żyć, jeść, funkcjonować i patrzeć na świat inaczej niż zza książki. Nie! "Dom na skraju" jest na skraju i koniec: spada, zsuwa się, urywa, mimo że wy chcecie już zakończyć mękę. I siedzicie jak na szpilkach w oczekiwaniu na kolejny nieprzeżyty dzień, na kolejne spotkanie z bohaterami, na kolejną część.
Ulica Różana jest oryginalnie przedstawiona. Z tym że akurat tu nie mówię, że to zaleta, bo sama jeszcze nie wiem, czy ten sposób ujęcia mi się podoba. OK, miasteczko nie jest duże, ale cholerka, chyba składa się z więcej niż jednej ulicy. No tak, raz czy dwa akcja dzieje się na rynku, trochę częściej w domu kultury czy na różnych drogach/w drodze do różnych miejsc, ale Różana jest tu odizolowana. Wyeksponowana do tego stopnia, że musiałam sobie przypominać, że nie jest nazwą wsi (czy raczej osady), ale częścią Rubinia. Co innego bohaterowie. Jest ich w sumie ogrom, łącznie pewnie ze dwadzieścia postaci (skojarzyć, kto jest kto, kto jest z kim, kto gdzie, po co i jak długo - ho, ho, niełatwo), ale nie widzę w tym nic złego. Jasne, swoiste zamieszanie czy niezrozumienie jest, przy takiej liczbie się tego nie uniknie, ale każdy bohater sprawia, że historia jest właśnie o nim i że wielką stratą byłoby usunięcie choćby jednego imienia.
Przede mną stoi cukierniczka(pewnie się domyśliliście)i dzbanek z wodą z cytryną. Napijmy się lemoniady i spójrzmy na książkę jeszcze raz. Nie jest idealnie. Nie wiem, czy z wady, o której zaraz wspomnę, śmiać się czy płakać. Chodzi oczywiście o końcówkę. Pomińmy fakt, że jestem szalenie ciekawa dalszych losów bohaterów, bo to teraz tylko przeszkadza. Zamysł rozumiem: że oni niby podzieleni, niby różni, nie wszyscy się lubią itd., a tu nagle okoliczność zjednująca. Domyślacie się, że nie chcę pisać o zakończeniu wprost, a jednocześnie bardzo trudno mi szyfrować wtedy, kiedy sprawa jest tak oczywista... W każdym razie ostatnie sceny powieści są groteskowe, no naprawdę, po co przesadzać i wklejać jakąś sytuację ekstremalną, na którą nic nie wskazywało. Nie, do słuszności tego zabiegu nikt mnie nie przekona.
Bilans i tak wychodzi dodatni. Końcówkę dobrze by było napisać na nowo, ale przecież końcówka trwa kilka stron. Książka ma więcej stron niż zakończenie i w odróżnieniu od niego jest dobra. Przegenialna. Dlatego z troską, z miłością wam ją zdecydowanie odradzam. Historia wciągająca, naprawdę niezła, ale żeby nie móc się oderwać? Żeby nie jeść? Żeby, przepraszam, zaniedbywać swoje obowiązki? I żeby odliczać masochistycznie czas do ukazania się kolejnej części, przez którą zapewne spotka nas to samo? O nie. Takich książek nie powinno się pisać. Takie książki omijajcie szerokim łukiem.
Nigdy nie miałam ręki do kwiatów ani cierpliwości do biegania - połączenie tych dwóch kwestii dziwi nie tylko w zdaniu. Na pewno jednak nie dziwi nikogo, kto ma już za sobą (i stale przed, bo przecież w drodze kolejna część) przygodę z najnowszą książką Kasi Bulicz-Kasprzak. "Dom na skraju" - brzmi jak tytuł romansu? Kryminału? Możecie zgadywać albo popędzić do księgarni,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-04-30
UCIEKAJ, MOJE SERCE, ALE W MIARĘ MOŻLIWOŚCI WRÓĆ*
Zawsze powtarzam, że biografię można napisać, można napisać dobrze albo genialnie. Trzymając tę książkę w rękach i przeglądając, wyrwała mi się myśl: "Oho, to jest bardzo dobrze zrobiona rzecz". Choć całokształt zaliczam do kategorii bez wątpienia trzeciej. Przed państwem opowieść o tym, jak pierwszy raz w życiu nie zawiodła mnie intuicja. A może intuicja nie ma tu nic do rzeczy. Trochę książek już przeczytałam - i nowiutkich, i wiekowych, więc jakąś wiedzę mam. Niewykluczone, że właśnie doświadczenie podpowiedziało mi ten spontaniczny wniosek. Jeśli tak, autorka może być z siebie dumna: swoim dziełem zauroczyła znającego się na rzeczy czytelnika już od pierwszego wejrzenia.
A zatem trochę jak Osiecka. Wydają się nieprzesadzone opinie, których autorzy czują ducha poetki wyzierającego z każdej strony "Potarganej (...)". Urok, czar Osieckiej nie pozwala się oderwać od lektury, delikatnie łapie za rękę i żwawym, tanecznym krokiem wiedzie przez wszystkie zakamarki historii. Jest więc dużo do przejścia. Losy autorki przesłynnej "Małgośki" są niesłychanie zawiłe - i niesłychane, i zawiłe. Trzeba nam przejść przez kolejne dekady życia, które wyznaczały coraz to nowe miłości i zauroczenia ikony liryki PRL-u. Dowiadujemy się o wszystkim. Ryciak zrywa zasłony milczenia, oświetla cienie, obala mity i delikatnie jak pierwszy motylek szepcze na ucho: wszystko, co robiła, robiła z miłości. Tysiące wierszy-piosenek, podróże, ptak w butach, złamane serca, porzuceni mężczyźni, kolejne romanse, opuszczenie dziecka... Możemy oceniać. Ale nie musimy.
Nie wiem, skąd wzięła się Ryciak. Tak sympatyczna, tak ciepła, zwyczajna Ula Ryciak. Nie wiem, skąd się wzięła, ale wiem, że nie ocenia. Przedstawia fakty, nie rozwiązuje moralnych supłów, a kiedy jest o krok od przedstawienia własnego zdania, zmienia temat. O cechach autorki nie wnioskuję po tym, jak się podpisała, nie, nie. Cechy widać w książce, cechy zdradza język. Przyznaję z całą odpowiedzialnością, że styl autorki jest niebywały. Gdzieś na pierwszych stronach za dużo było (nie)zdań pojedynczych, ale z każdą kolejną piękno języka pociągało mnie dalej. Na początku jeszcze miałam wątpliwości, czy pcha mnie magia Osieckiej, czy magia Ryciak. Teraz już nie mam. Osieckiej nie oceniam, ale po prostu nie lubię. Chyba. Natomiast lekki, nieśmiały język biografii uwiódł mnie, a ja pozwoliłam się uwieść. Dlatego czekam na następne książki Uli.
Może nieco więcej o tym, co macie szansę trzymać w dłoniach. Książka jest przeobfita w zdjęcia Osieckiej i jej rękopisów. Znajdziecie tu wiele wypowiedzi znajomych poetki na przeróżne tematy związane z jej życiem i twórczością. Ponadto dobra czcionka, naprawdę porządna szata graficzna; są rozdziały i bardzo intrygująco zatytułowane podrozdziały. Cytaty? Mnóstwo! Co warte uwagi: nie ma tu oklepanych zdań z piosenek, większość czytałam pierwszy raz. Nie znaczy to też, że o największych przebojach ("Małgośka", "Niech żyje bal", "Okularnicy") się milczy - przecież nie można napisać (genialnej!) biografii Osieckiej bez wspominania o tym, z czym kojarzy się przeciętnemu Polakowi. Dodam jeszcze, że mam w (złym) nawyku zaglądanie na koniec książki. Jakaż niespodzianka czeka na wszystkich, którzy mają tak jak ja! Nie zdradzam więcej, powiem tylko: rozczuliło mnie to bardzo!
"Życie, kochanie, trwa tyle co taniec". Niedługo. Dlatego dopilnujcie, żeby w waszym nie zabrakło piosenek Osieckiej. Do nich tańczy się najlepiej z Ulą Ryciak. Mówcie, co chcecie, dyskutujcie, wzbraniajcie się, nie kupujcie, a nawet nie czytajcie. Ale ja już wiem, dlaczego "potargana". I wiem czy faktycznie. "A ty tańcz i kpij", "jeszcze grają i drzwi są otwarte"!
* Nazwałam recenzję jednym z tytułów podrozdziałów książki.
UCIEKAJ, MOJE SERCE, ALE W MIARĘ MOŻLIWOŚCI WRÓĆ*
Zawsze powtarzam, że biografię można napisać, można napisać dobrze albo genialnie. Trzymając tę książkę w rękach i przeglądając, wyrwała mi się myśl: "Oho, to jest bardzo dobrze zrobiona rzecz". Choć całokształt zaliczam do kategorii bez wątpienia trzeciej. Przed państwem opowieść o tym, jak pierwszy raz w życiu nie...
2015-09-10
No nie. Użytkownicy LC, którzy przeczytali tę książkę, bardzo mnie zawiedli. Przed lekturą naczytałam się opinii, że czytadło, że słabe, że nie warto, że grecka Grochola, że Judasz całował bardzo przeciętnie itd., itd. A to jest jawna nieprawda. Wiadomo, są książki mniej i bardziej ambitne, dla każdego i nie dla każdego, ale każdy gatunek ma swoich mistrzów. Uważam, że Grochola zdecydowanie przoduje w polskiej literaturze kobiecej i nie jest to prześmiewcze stwierdzenie, ale przeciwnie: docenienie jej stylu, poruszanej problematyki i w ogóle wszystkiego. To pierwsza rzecz. A druga - Judasz NAPRAWDĘ całował wspaniale: mamy humor, mamy dobry styl i fabułę - no tak, może po części przewidywalną - zawiłą, jeśli wczuć się w główną bohaterkę. Dawno nie czytałam lekkiej powieści, która przedstawiałaby taki dylemat, która stawia mnie bez słowa pod wielkim znakiem zapytania, która pokazała, że tak naprawdę sama siebie za dobrze nie znam. Więc polecam. Zobaczcie, jak naprawdę całował Judasz.
No nie. Użytkownicy LC, którzy przeczytali tę książkę, bardzo mnie zawiedli. Przed lekturą naczytałam się opinii, że czytadło, że słabe, że nie warto, że grecka Grochola, że Judasz całował bardzo przeciętnie itd., itd. A to jest jawna nieprawda. Wiadomo, są książki mniej i bardziej ambitne, dla każdego i nie dla każdego, ale każdy gatunek ma swoich mistrzów. Uważam, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02-12
Biografię czy coś na jej kształt można napisać, można napisać dobrze albo genialnie. Do tej pory przeczytałam jedną biografię ("Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego"), która należy do dzieł z najwyższej półki. Tę umieściłabym niżej - na półce z dobrymi biografiami. Nie była nudna, ale nie była też bardzo ciekawa, choć tak dobrze się zapowiadała.
Biografię czy coś na jej kształt można napisać, można napisać dobrze albo genialnie. Do tej pory przeczytałam jedną biografię ("Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego"), która należy do dzieł z najwyższej półki. Tę umieściłabym niżej - na półce z dobrymi biografiami. Nie była nudna, ale nie była też bardzo ciekawa, choć tak dobrze się zapowiadała.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02-14
Lubię ciekawe tytuły. Ten jest. I nie do końca jednak jasny, i dużo można sobie dointerpretowywać. A wrażenie po zakończeniu książki i tak niezapomniane.
Lubię ciekawe tytuły. Ten jest. I nie do końca jednak jasny, i dużo można sobie dointerpretowywać. A wrażenie po zakończeniu książki i tak niezapomniane.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
2 IX 2023
wiele odkryć. duża zasługa zmiany formy i siegniecia po czytnik. nowy układ tekstu pozwalał na nowe zachwyty i zaskoczenia. po dziesiątym razie jeszcze mniej mam pomysł, jak wgl ktokolwiek mógłby napisać coś tak genialnego. maestria światów
18 IX 2022
niesłychane. skuszona pytaniami dobrych dusz podliczyłam, ile razy przeczytałam "lalkę". wydawało mi się, że to był siódmy albo ósmy, a był DZIEWIĄTY. jeżu. jak można czytać w kółko to samo? dziewięć razy?? tę samą książkę??? głupota. albo arcypowieść.
-------------
30 XII 2021
ależ to była przeprawa.
w tym roku zaczęłam czytać "lalkę" już w październiku - trochę z przejęcia, a trochę z przekory. z przejęcia, bo odkąd zmieniłam pracę, czytam jak wróbelek i bałam się, że zabraknie mi czasu na ten coroczny powrót do źródła. a z przekory, bo nie wierzyłam, że ta lekturka będzie się ciągnęła trzy miesiące.
cóż. pomyliłam się też w wielu innych sprawach.
w 2021, moim ulubionym roku, codzienną porcję ukochanej książki przyjmowałam na wynos. najczęściej w autobusie o godzinie 5:48. dawka dobrej prozy sączyła się do mózgu przez jakieś 7 min mojej podróży. jak się "lalka" sprawdza jako lektura towarzysząca? nie jest to na pewno bezpieczna przystań. nie zliczę, ile razy (zwłaszcza przy końcu) zaczytywałam się tak zachłannie, że dopiero w ostatniej chwili przypominałam sobie, że to mój przystanek. za krótkie mam podróże na taki styl czytania arcypowieści. tegoroczne odkrycia: 1) przypomnienie, że wiadomość ochockiego zapewne usunęłaby niemy znak zapytania z zakończenia, co jeszcze dodatkowo potwierdza ostatnie zdanie (aż mi wstyd, że po tylu latach pierwszy raz zwróciłam na nie uwagę, do tej pory rozpływałam się nad pierwszym); 2) nie ma w literaturze polskiej piękniejszej sceny umierania oraz że 3) to niepozorne słowo "koniec" jest rozczulające; wiadomo przecież, że w czytaniu "lalki" żadnego końca nie ma.
-----
30 XII 2020
w życiu dużo się zmienia, wszystko się zmienia i cholernie szybko, a mój podziw dla tego dzieła trwa. siódmy raz. trochę smakowanie każdego słowa, trochę czytanie na wyścigi wspomagane audiobookiem. tym razem były zwątpienia, pytania do samej siebie i nawet zarzuty co do obrania tej książki za najbliższą sercu. a później, po wielu, wielu stronach (w tym roku niekiedy zbyt wielu) dotknięcie prawdziwie wielkiego Zakończenia, które wynagradza absolutnie wszystko. skończyłam jakieś 20 min temu zapłakana jak nieszczęście, i teraz pisząc, dalej jeszcze płaczę. może to hormony. a może naprawdę wielka literatura.
tym razem po lekturze mam (oczywiście jak zawsze) kolejny trop interpretacyjny (wiecie, właśnie po to się czyta ukochane książki, żeby tak jak najlepszego przyjaciela poznawać ją na nowo bez tchu). może głównym bohaterem jest tak naprawdę Rzecki? to jego poznajemy od A do Z, to on przeżywa i w dużej mierze opowiada historię Wokulskiego. jest nam przedstawiony niemal od początku i dostarcza najwięcej emocji - od rozbawienia przez znudzenie (któż nie miał ochoty rzucić tej książki właśnie na pamiętniku starego subiekta?) aż po wzruszenie. za rok wymyślę pewnie coś innego. na 2020 wieszajcie psy, ale właśnie u schyłku tego roku zakochałam się w ukochanej książce na nowo.
----------
Jak to jest, że przeczytałam tę książkę piąty raz i dalej się śmiałam w głos i powstrzymywałam łzy wzruszenia czy smutku. Dopiero za 5. (nie ostatnim!) razem zauważyłam, że Wokulski jest cudowny najmniej we fragmentach z rozmowami z panną Izabelą. Mimo to nadal uważam "Lalkę" za książkę życia, arcydzieło Prusa i także po prostu: fenomenalną rzecz.
_________
Sorka od polskiego podyktowała 31 pozycji, nazywając je lekturami, które dobrze byłoby przeczytać w wakacje. Może nie wszystkie, ale "Lalka" jest bardzo obszerna i zazwyczaj długo się ją czyta - powiedziała. A ja jej uwierzyłam. Dwa brązowe tomy w twardych okładkach (nienawidzę twardych okładek) niechętnie położyłam pośród stada innych książek, których przeczytanie zaplanowałam na wakacje.
- To taki straszak - tłumaczyłam innym. Za owego "straszaka" zabrałam się dopiero pod koniec sierpnia, biadoląc przy tym i prawie płacząc z niechęci do powieści. Wówczas nawet przez myśl mi nie przyszło, jak wiele przeżyć może mi ona dostarczyć - śmiałam się, ocierałam łzy, zakochałam się, a dla niektórych postaci wymyślałam niezwykłe riposty.
Stanisław Wokulski jest wysoki, przystojny i go kocham. Ma odmrożone, czerwone dłonie i czterdzieści sześć lat (jak dla mnie wiek nie gra roli). Nonkonformista, urodzony romantyk, inteligentny, uparty, stanowczy, wierny, silny wolą, z poczuciem humoru i mężczyzna idealny. Jego jedyną wadą jest to, że zakochał się w doskonale niewłaściwej kobiecie - zimnej, dbającej o pozory, nudnej, pustej, a do tego ślicznej egoistce, która dodatkowo ma (nie)szczęście wywodzić się z arystokracji. Nie mógł mój Wokulski gorzej trafić. Zakochawszy się w niej, postanawia poruszyć niebo i ziemię, oblecieć kulę ziemską, stanąć na rzęsach - wszystko, byle tylko dostać się do hermetycznego grona znajomych pięknej jaśnie panny Łęckiej. I udaje mu się. Dorabia się niebotycznego majątku, którym z łatwością i właściwą sobie finezją przeciera szlaki, stając się nawet bliskim znajomym księcia. Chodzi do teatru, gra z bankrutem Łęckim w karty, pozwalając mu wygrać, wykupuje jego weksle, srebrny serwis, który arystokrata postanawia sprzedać, by mieć pieniądze na życie, a nawet kamienicę - i to o trzydzieści tys. rubli więcej, niż jest ona warta. Na próżno, bowiem okazuje się, że łatwiej jest założyć spółkę z księciem i jego kumplami niż poruszyć zimne jak lód serce panny Izabeli. Mimo ostrzeżeń swojego przyjaciela - Ignacego Rzeckiego - brnie w to romansidło dalej i w końcu - zdaje się - osiąga cel. Jego bóstwo, jego ukochana, do której się modli i której stawiałby ołtarze, pani jego losów zaszczyca go spojrzeniem raz, drugi, dziesiąty - oczywiście wtedy, kiedy jej się to opłaca. Biedny mój Wokulski, widząc w Izabeli istotę idealną, tańczy, jak mu zagra, buntując się zaledwie kilka razy. Kiedy już najdroższy mój Stach je jej z ręki, panna Łęcka razem z panem Starskim, który jest istną "gwiazdą" damskiego towarzystwa, wylewa na niego kubeł lodowatej wody. Nie wie, do jakiego nieszczęścia może to doprowadzić, bo przecież dla niej Wokulski był i jest "lalką", z którą można zrobić, co się chce, gdy staje się nudna.
"Lalka" jest wspaniałą powieścią. Początkowo zastanawiałam się, dlaczego właśnie taki tytuł, ale z każdą stroną ta kwestia zostawała rozstrzygana. W końcu dostrzegłam, że motyw lalki przewija się od pierwszej do ostatniej strony, i to w różnych kontekstach.
Fabuła jest cudowna. Nieprzeciętna, z zawrotnym tempem i tysiącem nagłych i zupełnie nieoczekiwanych zwrotów. Czytelnik nie ma czasu ani ochoty na nic, czego nie można robić z "Lalką" przed oczyma. Następnym plusem są postacie. Na pierwszym miejscu mój Wokulski, mój i tylko mój, nie rozumiem, jak mogła się w nim nie zakochać ta durna Łęcka. Właśnie owe zdanie może być przykładem na to, jak wyraziści są bohaterowie i że nie sposób nie żywić do nich jakichś uczuć. Wokulskiego się lubi (albo bardzo, bardzo mocno kocha): to człowiek z gołębim sercem, anielską dobrocią i duszą chorobliwego romantyka, Łęckiej się nie cierpi z całego serca: to zimna (za przeproszeniem) suka, a do Rzeckiego nie da się nie uśmiechnąć: to następny romantyk, tyle że mniej porywczy, oraz dobrotliwy staruszek, na zabój zakochany w Napoleonach i nieco słabej w pani Stawskiej. Jego wypowiedzi troszkę przynudzają, są zdecydowanie za długie, ale mają szalenie duży wpływ na poznanie zarówno sympatycznego subiekta, jak i wydarzeń z innej, bo nieobiektywnej strony.
Są dwie wady powieści. Pierwsza: zakończenie. Jeśli już musiało być tak tragiczne i nieszczęśliwe dla mojego przyszłego związku z Wokulskim, to powinno być chociaż trochę bardziej właściwe romantykowi. Miejsce, w którym Stach położył kres naszej wspólnej przyszłości, było owszem, dobre, ale sposób, w jaki tego dokonał, zupełnie mnie rozczarował i zasmucił. Druga: panna Łęcka.
Książkę polecam absolutnie wszystkim, a już na pewno każdemu romantykowi. Uczniowie, nie słuchajcie nauczycieli ani nikogo, kto chce Was zniechęcić nie tylko do tej wspaniałej powieści, ale i do innych lektur. Często jeśli zaczynacie czytać ze złym nastawieniem, to trudno Wam się przestawić i czerpać przyjemność z zapoznawania się z obowiązkowymi książkami.
(pierwszy raz: 6 IX 2012, drugi raz: 27 VIII 2015, trzeci raz: 15 V 2016, czwarty raz: 30 XII 2017, piąty raz: 31 XII 2018, szósty raz: audiobook 19 XI 2019, siódmy raz: 30 XII 2020, ósmy raz: 30 XII 2021, dziewiąty: 18 IX 2022, dziesiąty: 2 IX 2023, jedenasty:
2 IX 2023
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo towiele odkryć. duża zasługa zmiany formy i siegniecia po czytnik. nowy układ tekstu pozwalał na nowe zachwyty i zaskoczenia. po dziesiątym razie jeszcze mniej mam pomysł, jak wgl ktokolwiek mógłby napisać coś tak genialnego. maestria światów
18 IX 2022
niesłychane. skuszona pytaniami dobrych dusz podliczyłam, ile razy przeczytałam "lalkę". wydawało mi się, że to...