-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać1
-
ArtykułyPortret toksycznego związku w ostatnich dniach NRD. Międzynarodowy Booker dla niemieckiej pisarkiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać6
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
Biblioteczka
2016-02-13
2016-04-24
"Dobrze mieć kogoś, komu na tobie zależy, tak że człowiek nie czuje się całkiem samotny."
"Alec zamierzał być uprzejmy, ale nigdy mu to zbytnio nie wychodziło. Zawsze kojarzyło mu się z kłamstwem."
"Nie zawsze istnieje lekarstwo. Z drugiej strony, czasami zdarzają się cuda."
Miasto niebiańskiego ognia - finał finałów, wielkie zakończenie trylogii... Nie, przepraszam - serii Dary Anioła.
Trylogia Darów Anioła przez wielu uwielbiana, dla mnie była po prostu bardzo dobra. Wyróżniała się na tle innych dzieł, ale nie zajmowała miejsca na piedestale. Gdy więc po przeczytanym Mieście kości, popiołów i szkła zabrałam się za Miasto upadłych aniołów pomyślałam: znośne, choć niepotrzebne.
Cassandra Clare dała się porwać fali popularności i zdecydowała się dopisać kolejne trzy tomy, które okazały się znacznie gorsze od swoich poprzedników, a tytuł serii powoli stracił na znaczeniu. Tak więc gdy Miasto upadłych aniołów było jeszcze całkiem dobre, tak przy Mieście zagubionych dusz zaczynałam się nudzić i ziewać, zaś finałowe Miasto niebiańskiego ognia, cóż... (Należy również wspomnieć, że gdzieś pomiędzy czwartym a szóstym tomem przeczytałam całą trylogią Diabelskich Maszyn, która okazała się o wiele lepsza nawet od pierwszych części Darów.)
Tak więc po ośmiu książkach, na koniec pozostało Miasto niebiańskiego ognia. Recenzje na jego temat były wszelakie, dlatego podchodziłam do książki z rezerwą. Zastanawiałam się czy po dwóch zdecydowanie słabszych poprzednikach można napisać zaskakujący finał, który wynagrodzi całą resztę.
Nie można.
Niby mamy wiele postaci, sporo akcji i coraz to nowe przeszkody z którymi mierzą się bohaterowie, ale wszystko straciło swój wcześniejszy urok. Simon jakby postanowił podwyższyć poprzeczkę, stał się jeszcze nudniejszy, Isabelle straciła całą werwę, a Alec charakter. Clary okazała się bardziej bezpłciowa niż kiedykolwiek i nawet Jace utracił swoją sarkastyczną osobowość. Krótko mówiąc bohaterowie zlali się w jedną masę tych samych charakterów, a jedynym wyjątkiem była Emma, która najwyraźniej przejęła charakter Jace'a.
Prolog mnie zaciekawił, niestety ciekawość zastąpiła nuda, która pojawiła się już w pierwszym rozdziale i trwała przez całą pierwszą cześć oraz większość drugiej. Nadmiar wypowiadanych na siłę mądrości, dialogów i rozmyślań nie uratowała nawet akcja, gdyż ta wlekła się niemiłosiernie przez siedemset stron i zakończyła marnym finałem.
Wątek miłosny to kolejny element tła, który został unicestwiony przez panią Clare. Nie każdy autor potrafi poprowadzić wątek romantyczny, tak aby nie przynudzał i budził emocje. Perspektywa stworzenia zakazanej miłości jest dość prosta i staje się interesującą częścią klimatu, a wielu autorów doskonale radzi sobie z tą kwestią. Jednakże prawdziwą sztuką jest ukazanie takiego wątku gdy bohaterowie nareszcie mogą być razem i należy przedstawić ich relację tak, aby nadal można było odczuć "chemię" między nimi. Niestety Cassandrze Clare to się nie udało. O ile wcześniej kwestie miłosne potrafiły przyprawić o szybsze bicie serca tak teraz - gdybym nie znała wcześniejszych losów Jace'a i Clary - nie zgadłabym, że coś łączy bohaterów, gdyby nie słabe nadmienienia o ich pocałunkach.
Pozostaje jeszcze kwestia "nazewnictwa rozdziałów". Im dalej brnęłam w Dary Anioła tym pojawiały się kolejne rozdziały o interesujących tytułach. Problem w tym, że gdy kończyłam dany rozdział ciężko było mi zinterpretować co miała na myśli autorka nadając taki a nie inny tytuł. Co prawda, mój kłopot nie odnosił się do każdego rozdziału, ale sytuacja zdarzała się na tyle często, że powoli zaczęła mnie irytować. I tu mam do rozważenia dwie możliwości: albo Cassandra nazywała swoje rozdziały dla piękna ich brzmienia, albo jestem za głupia, aby je zrozumieć.
W porównaniu z zakończeniem Miasta szkła, finał Miasta niebiańskiego ognia był o wiele gorszy: - UWAGA SPOILER!!! - Clary zasiada na tronie, udaje, że jest po stronie Sebastiana i zabija go - nuda. KONIEC SPOILERU!!! Gdyby nie walka, która toczyła się w Alicente i świadomość, że właśnie przewraca się ostatnie strony książki, można by mieć problem z określeniem danej sceny jako finału. Nasuwa mi się na myśl, że cała ta walka, nie tylko była podobna do tej toczonej w Mieście szkła, ale również została wprowadzona na siłę, jakby autorka nie miała pomysłu, co nie świadczy dobrze o jej kreatywności.
Przeczytawszy Miasto niebiańskiego ognia utwierdziłam się w przekonaniu, że Cassandra Clare powinna zakończyć Dary Anioła na trylogii tak jak miała to na początku w planach. Co prawda w dopisanych trzech książkach zostało poruszonych kilka ciekawych kwestii, jak choćby wątek Jocelyn i Sebastiana, jednakże cała reszta była zbędna i wyraźnie straciła swoją moc.
Lektura ostatniego tomu i recenzje odnośnie książki Pani noc, skutecznie zniechęciły mnie do kontynuowania przygody z Nocnymi Łowcami w Mroczny Intrygach. Wypada więc powiedzieć: na razie.
Z pierwszej części Aftera wyczytałam, że jeśli książka nie wzbudza emocji oznacza to, że nie czyta się właściwej książki. Nie jestem pewna, czy ostatnia cześć Darów Anioła była właśnie tą niewłaściwą pozycją, czy tylko swego rodzaju obowiązkiem do odbębnienia całej serii, ale czytając ją po prostu przewracałam kartki, a pierwszą emocję doświadczyłam dopiero w ostatnim rozdziale czyli trochę późno.
Cóż więcej mogę rzec?
Skończone.
"Dobrze mieć kogoś, komu na tobie zależy, tak że człowiek nie czuje się całkiem samotny."
"Alec zamierzał być uprzejmy, ale nigdy mu to zbytnio nie wychodziło. Zawsze kojarzyło mu się z kłamstwem."
"Nie zawsze istnieje lekarstwo. Z drugiej strony, czasami zdarzają się cuda."
Miasto niebiańskiego ognia - finał finałów, wielkie zakończenie trylogii... Nie, przepraszam -...
2016-11-14
"Nasze sukcesy i porażki są ze sobą nierozerwalnie połączone, dokładnie jak ciało z duszą. Gdy się je rozdzieli, człowiek umiera. - Nikola Tesla"
Utopia. Mogłabym rzec, że to trafny tytuł. Z całej trylogii to właśnie Utopia była najlepszą częścią. A może najmniej nudną?
Wszechświaty...
Gdy po raz pierwszy zobaczyłam na bibliotecznej półce okładkę Wszechświatów (przepiękną okładkę) i przeczytałam zachęcający opis pomyślałam: to musi być dobre. To na pewno coś dla mnie. Wreszcie przeczytam pierwszą książkę, w której dokładniej opisane zostaną, moje astronomiczne zainteresowania.
I na tym się skończyło.
Jako, że już wcześniej orientowałam się (mniej lub bardziej) w teorii o wieloświatach, temat poruszany w trylogii nie był mi obcy. Ponadto został przedstawiony w przystępny sposób, więc o jakimkolwiek braku zrozumienia fabuły nie było nawet mowy. To właśnie temat o wieloświatach, stanowiący myśl przewodnią w książkach był tym, co najbardziej zachęcało mnie, by po nie sięgnąć. I ten temat był jedyną dobrą rzeczą tej trylogii. Nie sposób w jaki autor przedstawił swój pomysł, ale sam pomysł. (Trochę dziwne, ale co poradzić?)
Dodatkowo Utopia, podobnie jak Pamięć stały się odrobinę specyficzne, gdyż autor z początku ukazywał swoich głównych bohaterów w głównych rolach, a potem nagle w drugiej połowie książki spychał ich na dalszy plan, tak jakby nie byli ważni (kto wie?, czasami Alex i Jenny wydawali mi się zbędni), albo znudzili się autorowi, który postanowił przekazać pałeczkę innej postaci. Trochę niefajne i być może ten fakt zabolałby mnie bardziej gdyby autor dokładniej rozpisał ich charaktery. A ponieważ tak się nie stało, będzie to tylko kolejny z wielu mankamentów, o których nawet nie chce mi się rozwodzić.
Pomysły nie był przeciętny, ale sama książka okazała się taka być. I właśnie w takich chwilach brakuje mi na lubimyczytac.pl jakiejś dodatkowej gwiazdki o podtytule: pomysł świetny, wykonanie słabe. Sześć gwiazdek tylko dlatego, że przy Utopi praktycznie nie ziewałam i za sam pomysł dla całej trylogii.
"Jestem przekonany, że bohater idzie dalej, nawet kiedy jego autor przestaje prowadzić go za rękę. - Słowo od autora"
Nie mogę sobie jednak pozwolić, aby nie nawiązać do powyższego cytatu i mojej konkluzji na jego temat, która brzmi: Całe szczęście, że choć książki mają swój koniec, to losy bohaterów mogą rozwijać się dalej w wyobraźni czytelników. I być może w wyobraźni jednego z nich, Marco wyjaśni prościej i krócej do jakich konkretnych przemyśleń doszedł w epilogu, którego pomimo usilnych starań nie potrafiłam zrozumieć.
Podsumowując, pomysł: tak, cała reszta: nie. Bohaterowie bez wyrazu, wydarzenia, które powinny być ciekawe, okazują się nużące, wątek wszechświatów został ostatecznie zamieniony w typową rewolucję i walkę z systemem (skądś to chyba znam, a no tak połowa moich przeczytanych książek opiewała na takiej tematyce), a na dodatek podczas czytania dwóch pierwszych części nieustannie towarzyszył mi nieprzyjemny nawyk ziewania.
I tak oto pożegnałam się z kolejną trylogią.
Życie czytelnika obfituje w radosne uniesienia i bolesne rozczarowania. To niesamowite prawda? A nawet jeśli zdarzy się nam przeczytać gniota, zawsze możemy napisać o nim niepochlebną opinię i dać upust swojej frustracji. Nawet stracony czas, okazuje się nie do końca stracony.
"Nasze sukcesy i porażki są ze sobą nierozerwalnie połączone, dokładnie jak ciało z duszą. Gdy się je rozdzieli, człowiek umiera. - Nikola Tesla"
Utopia. Mogłabym rzec, że to trafny tytuł. Z całej trylogii to właśnie Utopia była najlepszą częścią. A może najmniej nudną?
Wszechświaty...
Gdy po raz pierwszy zobaczyłam na bibliotecznej półce okładkę Wszechświatów...
2016-06-11
2016-07-25
"Mój duch jest silniejszy od mojego strachu. - Dedykacja"
"Zbliża się czas wojny. Wojna musi się pojawić, ponieważ wielkie zło wymaga naprawy, zło, które rośnie w siłę wraz z każdym odebranym życiem. Wojna jest jedynym rozwiązaniem."
Imperium ognia...
Po tej książce spodziewałam się zupełnie innego klimatu. Tymczasem otrzymałam pustynie, dżiny, ifryty, karawany i plemienia. To wszystko skojarzyło mi się z południowo wschodnią kulturą, co nadało książce pewnej oryginalności.
Mało oryginalny za to jest wątek rebelii. Uciśniony i zniewolony lud pragnie wyzwolenia z rąk oprawców. Ile już razy natykaliśmy się na ten aspekt? Pojawił się w Czerwonej Królowej, Dotyku Julii, Igrzyskach Śmierci, Opowieści Penryn o Końcu Świata, Kronikach Czerwonej Pustyni, Córce Dymu i Kości, Szklanym Tronie, Legendzie, Rywalkach, a to tylko kilka przykładów, gdzie tych z pewnością jest więcej. (W końcu tylu książek jeszcze nie przeczytałam.) Na szczęście wątek rebelii w nie został przedstawiony sztampowo, co daje kolejnego plusa.
No i bohaterowie... Cała gama różnych bohaterów, a każdy z nich ma inny charakter. - Cudo.
Po raz pierwszy obcowałam też z czymś w rodzaju czworokąta miłosnego, co dla wszystkich antyfanów trójkątów, może być kolejną zaletą. Przy czym te wątki miłosne zostały przedstawione raczej jako tło, które jeszcze nabierze kształtu, więc nie liczcie na zbyt dużo romansu.
Pani Tahir sprezentowała również całą gamę odczuć jakie mogą towarzyszyć podczas czytania.
A gdyby ktoś chciał abym opisała tą książkę jednym słowem? Nasuwa mi się takie: okrucieństwo. Skoro już mamy uciśniony lud, mamy więc też niewolników i gdyby ktoś powiedział, że niewolników nie traktuje się dobrze raczej wzruszylibyśmy ramionami. W Imperium ognia kwestia okrucieństwa - nie tylko wobec niewolników - jest bardzo rozbudowana, co nasuwa na myśl pytanie: jakie mogą być granice ludzkiej wytrzymałości? A przecież te wszystkie wymyślne sposoby zadawania bólu wcale nie spadły autorce z nieba. Wszystko to kiedyś spotykało ludzi i nieraz podczas lektury przyłapywałam się na myśleniu: jak dobrze, że urodziłam się w lepszych czasach.
Jedynym co w książce nieco mnie irytowało to dwie pierwsze Próby, ale w porównaniu z całą resztą, mogę puścić to w zapomnienie.
Jeśli Imperium ognia jest książką młodzieżową, to z całą pewnością nie jest taką zwykłą książką. Nie jest wcale lekka i przyjemna, więc radzę mieć to na uwadze, gdy zabierzecie się za jej czytanie.
"Mój duch jest silniejszy od mojego strachu. - Dedykacja"
"Zbliża się czas wojny. Wojna musi się pojawić, ponieważ wielkie zło wymaga naprawy, zło, które rośnie w siłę wraz z każdym odebranym życiem. Wojna jest jedynym rozwiązaniem."
Imperium ognia...
Po tej książce spodziewałam się zupełnie innego klimatu. Tymczasem otrzymałam pustynie, dżiny, ifryty, karawany i...
2016-11-04
"Chyba najgorsze, co istnieje, to powiedzieć komuś, że nie jest się zainteresowanym. Sama nie chciałabym tego usłyszeć, więc przeważnie nie mam serca tego mówić..."
OSTRZEGAM BĘDĄ SPOILERY!!!
Na początek chcę powiedzieć, że książkę postanowiłam przeczytać głównie z szacunku dla polskich autorów, piszących fantasy.
Ta książka ma czterysta trzynaście stron. A ja czuję, że mogłabym napisać drugie tyle, żeby móc w pełni opisać wszystkie te rzeczy, które wyszły nie tak...
Po pierwsze... Okładka tej książki jest szkaradna.
Mniejsza jednak o okładkę. Ważniejsza jest treść. A w niej znalazłam wiele defektów, z których jeden był absolutnie najbardziej denerwujący. Mam na myśli prześmiewczy ton książki.
Pierwszoosobowa narracja należy do Wiktorii. Autorka najwyraźniej chciała wykreować główną bohaterkę jako osobę pogodną, mającą poczucie humoru, ... (tu możecie wstawić jakikolwiek optymistycznie określający przymiotnik), ogólnie fajną dziewczynę, która nie będzie szarą myszką i w każdym akapicie zaznaczy swój wyjątkowy charakter. I tak się stało. Żarty, sarkazmy i inne dowcipy były wyrzucane jak z rękawa. Jak się okazało, nie tylko ze strony bohaterki, ale również innych znaczących postaci. W wyniku czego wszyscy zostali przedstawieni lekko, wesoło i radośnie. Wszyscy. Bez wyjątku, czy był to sam Lucyfer, anioły z sandałkami "jezuskami", żyjącymi od kilku tysięcy lat upadłymi aniołami, czy innymi postaciami, chociażby samą Kleopatrą.
Na dodatek, bohaterowie niemalże bez przerwy przerzucają się w wypowiadaniu kwestii, które słowotwórstwem bardziej pasowałyby do Wiktorii i jej młodych, ziemskich, zwyczajnych znajomych, niż doświadczonych, potężnych, boskich istot, ale tu już mogę spekulować, że autorce brakowało wyobrażenia na temat tego jak niektórzy powinni się wysławiać i zachowywać.
Tak dużo było w tej książce radości i żartów, że lektura wydała mi się prześmiewcza, a czasami nawet szydercza. Jakbym czytała satyrę.
Niech nikt mnie źle nie zrozumie. Lubię żarty, sarkazmy i nie mam nic przeciwko większej dawce humoru, ale cała książka składa się właśnie z tego. Nawet jeśli nagle nastąpi nieprzyjemny zwrot akcji, nie można co liczyć na jakąkolwiek powagę. Czyjaś śmierć, fakt, że ktoś był bliski śmierci, czy cokolwiek innego, co zwykle poruszyłoby normalnego człowieka, po bohaterce spływa jak po kaczce, bo ona zaraz rzuci jakimś kpiącym tekstem. To już nie był tylko i wyłącznie brak stylu, czy klasy, ale przede wszystkim brak dobrego smaku.
To jednak nie wszystko. Czytając Ja, diablica miałam wrażenie, że pani Miszczuk nie do końca dopracowała własny świat. Wizja piekła jako wspaniałego, pełnego przepychu i imprez, niemalże ziemskiego miasta nie przypadła mi do gustu. Niebo jako miejsce gdzie dusze po śmierci zajmują się wyłącznie śpiewem wydawał się zbyt prosty i nijaki. Po przeczytaniu książki nie można było nie odnieść wrażenia, że piekło jest super, a do nieba idą jedynie idioci. A co się dzieje z tymi złymi? Otóż nic. Oni po prostu przestają istnieć. Czy to nie za łatwe? A co jeśli ktoś był zły, ale nie do końca? Przecież natura ludzka obfituje w zaprzeczenia.
Było też coś, co wkurzało równie mocno jak wszystko inne, mianowicie "Piotruś". Ja wiem, że zakochani - choć nie wszyscy - potrafią nazywać się pieszczotliwymi określeniami, ale czy polskie dziewczyny naprawdę mówią: Adaś, Marcinek, Kacperek, Pawełek, Jaś, Kubuś, Bartuś...? Ja się z czymś takim nie spotkałam, a przynajmniej nie na tyle często, by utkwiło mi to w pamięci. O wiele częściej słyszałam określenia typu: kotku, skarbie czy kochanie. A określenie "Piotruś" najzwyczajniej przywodzi na myśl matkę, która zwraca się do małego dziecka.
Długo zastanawiałam się na ile ocenić tą książkę. Już od samego początku nie byłam zachwycona, ale utrzymywałam się przy 6 gwiazdkach, co znaczyłoby, że książka jest dobra. Potem jednak był zalążek finału i pomyślałam, że to wszystko to jakaś kpina i postanowiłam, że nie dam więcej niż 5 - przeciętna. Ale koniec... to było coś, co wyznaczyło nowe granice przegięcia i myślę: 4, ale to z kolei wydawało mi się za niską oceną. Pozostanę przy 5, choć Ja, diablica nie była ani trochę przeciętna. Ostatecznie nie była nudna i szybko się ją czytało. Na swój sposób była też wyjątkowa, ale jednocześnie irytująca.
Nie mogę również nie wspomnieć o tym, że przez połowę fabuły miałam wrażenie, że czytam o czymś, co prowadzi donikąd. Na szczęście pani Miszczuk uraczyła nas finałem. Ale jaki to był finał! Poziom absurdu osiągnął apogeum i jeśli taki cel postawiła sobie autorka - aby wprawić czytelników w najwyższy poziom żenady - to muszę orzec, że osiągnęła sukces.
Czego nie mieliśmy w finale?
Jaki wątek został nie poruszony w książce?
A żeby dokładniej nakreślić rzecz, nad którą się rozwodzę zaprezentuje krótkie, wypunktowane streszczenie książki:
- śmierć bohaterki, wizyta w urzędzie/Piekle
- bliżej bardziej poznajemy kilka nowych postaci
- dowiadujemy się w jaki sposób i dlaczego umarła Wiktoria
- pojawia się aspekt tajemniczej "Iskry"
- bohaterowie trafiają pod sąd
- uciekają
- ratują lub też nie, osoby obdarzone "Iskrą"
- walczą z diabłami
- w stronę Moskwy zmierza rakieta
- bohaterka zawraca ją i w rezultacie pocisk atomowy rozbija na kawałki księżyc (tak, dobrze przeczytaliście)
- Ziemia o krok od trzeciej wojny światowej
- znowu sąd
- i na koniec podróż w czasie (bo przecież jakoś trzeba było naprawić ten cały rozpierdol)
No i oczywiście przez całą książkę przewija się mniej lub bardziej udany trójkąt miłosny. Daruję sobie ocenianie tego wątku.
Czy teraz rozumiecie, co mam na myśli?
Autorka połączyła wątek aniołów i diabłów, z życiem pośmiertnym, piekłem, niebem, miłością, wątkiem detektywistycznym, nieudolnymi próbami zamachu stanu (wątek Azazela), z trzecią wojną światową, rozbiciem księżyca (ROZBICIEM - NIE WIERZĘ, ŻE TO PISZĘ) i podróżami w czasie. To jest jeden wielki misz masz i....
Ehhh. Już sobie daruję.
Aby jednak moje sumienie było w pełni czyste, nie jestem w stanie skazać tej pozycji na straty. Niewykluczone, że sięgnę po kolejny tom, ale stanie się to tylko i wyłącznie za sprawą mojej ciekawości i zakończenia, które pozostawiło po sobie pytania, na które mimo wszystko chciałabym poznać odpowiedzi.
"Chyba najgorsze, co istnieje, to powiedzieć komuś, że nie jest się zainteresowanym. Sama nie chciałabym tego usłyszeć, więc przeważnie nie mam serca tego mówić..."
OSTRZEGAM BĘDĄ SPOILERY!!!
Na początek chcę powiedzieć, że książkę postanowiłam przeczytać głównie z szacunku dla polskich autorów, piszących fantasy.
Ta książka ma czterysta trzynaście stron. A ja czuję, że...
2016-02-20
2016-05-27
2016-08-31
2016-11-25
2016-08-05
To uczucie gdy czytasz ulubioną książkę...
"...ten, kto wypełza z czeluści żalu i rozpaczy, nie jest już tą samą osobą, która w nią wpadła. Może to dobrze?"
"...za jakiś czas przestanie odczuwać ból i pogodzi się ze stratą. Żadne cierpienie nie trwa wiecznie."
"– Północą rządzi królowa, która już raz cię pokonała. Zrobi to ponownie, i to nieraz, bo zarówno ona, jak i twój syn kierują się tym, czego ty boisz się najbardziej. Oni trzymają się nadziei. Nie jesteś w stanie tego ukraść ludziom, bez względu na to, ilu spośród nich wywleczesz z domów czy zniewolisz. Nie zdołasz też jej odebrać, bez względu na to, ilu ludzi zamordujesz."
To uczucie gdy czytasz ulubioną książkę...
"...ten, kto wypełza z czeluści żalu i rozpaczy, nie jest już tą samą osobą, która w nią wpadła. Może to dobrze?"
"...za jakiś czas przestanie odczuwać ból i pogodzi się ze stratą. Żadne cierpienie nie trwa wiecznie."
"– Północą rządzi królowa, która już raz cię pokonała. Zrobi to ponownie, i to nieraz, bo zarówno ona, jak i...
2016-01-11
"– Czy żyję? Wykonano mnie z brązu. Nie oddycham, nie jem i nie piję, a więc chyba nie żyję. Nie jestem też martwy, jeśli chodzi o ścisłość. Ja po prostu istnieję."
Równie zajebista jak poprzednia część.
"– Czy żyję? Wykonano mnie z brązu. Nie oddycham, nie jem i nie piję, a więc chyba nie żyję. Nie jestem też martwy, jeśli chodzi o ścisłość. Ja po prostu istnieję."
Równie zajebista jak poprzednia część.
2016-04-16
"- To na tych cichych trzeba uważać."
Po natknięciu się na serię książek Christine Feehan czy Alexandry Ivy, motyw "tej jedynej" i "tego jedynego" póki co, najlepiej wykreowała właśnie Joss Stirling.
Książkę czyta się naprawdę szybko, dzięki krótkim opisom i dużej liczbie dialogów, które na szczęście nie przyćmiewają rozmyślań głównej bohaterki. Dodatkowym plusem jest to, że rzadko zdarza mi się czytać książkę, której początek wciąga tak bardzo, że nie mogę się od niej oderwać, uśmiech nie schodzi mi z twarzy, a później nie mogę spać w nocy myśląc: co dalej?, i tworząc w głowie tysiące własnych scenariuszy, z których żaden nie pokrył się z prawdziwą wersją historii.
Nie raz zdarzało się też, że kolejne części serii nie były tak dobre jak pierwsza, ale w tym przypadku muszę stwierdzić, że "Jak cię wykraść, Phoenix?" jest nieco lepsza od swojej poprzedniczki, co znaczy, że pani Stirling trzyma formę. Mam nadzieję, że kolejna książka będzie równie dobra.
Nie mogę jednak skończyć pisać opinii bez przeczepienia się do czegoś - nawet arcydzieło, nie do końca jest arcydziełem. Jedynym co brakowało mi w książce, był brak przedstawiania punktu widzenia Yvesa, bo w tym wypadku bardzo ciekawiło mnie, jak on to wszystko widzi?
Oczywiście polecam pozycję każdemu, kto ma ochotę przeczytać, nieskomplikowaną historię o miłości z elementami fantastyki w tle, która sprawia, że widzisz świat w jaśniejszych barwach, bo opowieść nastawia pozytywnie zamiast dobijać przygnębiającymi morałami.
"- To na tych cichych trzeba uważać."
Po natknięciu się na serię książek Christine Feehan czy Alexandry Ivy, motyw "tej jedynej" i "tego jedynego" póki co, najlepiej wykreowała właśnie Joss Stirling.
Książkę czyta się naprawdę szybko, dzięki krótkim opisom i dużej liczbie dialogów, które na szczęście nie przyćmiewają rozmyślań głównej bohaterki. Dodatkowym plusem jest to,...
2016-01-18
"W powojennych opowieściach wszyscy bohaterowie ruchu oporu stali się przystojnymi, wysportowanymi mężczyznami, którzy potrafili budować karabiny maszynowe ze spinaczy do papieru. A Niemcy czołgistami, którzy przejeżdżali przez zburzone miasta, wystawiając jasnowłose głowy z wieżyczek tygrysów, albo psychopatycznymi maniakami seksualnymi torturującymi piękne Żydówki."
Znacie to uczucie pozytywnego zaskoczenia, kiedy zabraliście się do czytania książki, która waszym zdaniem będzie przeciętna? Jeśli tak to z pewnością spotkało was również coś zupełnie przeciwnego, kiedy spodziewaliście się, że lektura będzie genialna a okazała się zwyczajnie dobra, jeśli nie gorzej.
Zabierając się do czytania Światła, którego nie widać, sugerowałam się wysokimi ocenami i opiniami. Miałam nadzieję na coś poruszającego co - zważywszy na tematykę - na długo zapadnie w pamięć.
Zawiodłam się. Książka choć napisana dobrze nie spełniła moich oczekiwać. Czytało się ją szybko, ale nie była wyciągająca, z wyjątkiem kilku momentów, które - zważywszy na krótkie rozdziały zbyt szybko mijały. Przez cały czas czytania odnosiłam wrażenie, że pomiędzy mną a bohaterami jest mur, którego nie sposób przebić aby lepiej ich poznać i móc się z nimi utożsamiać bądź ich znielubić.
Oczywiście książka nie jest kiepska i z pewnością jest godna polecenia, ale ponieważ zabierając się za nią miałam dość wysokie oczekiwania, cały czas towarzyszy mi uczucie rozczarowania.
Jednak to doświadczenie potwierdza ideę - która sprawdziła się więcej niż jeden raz - że lepiej nie oczekiwać zbyt wiele a wtedy możemy cieszyć się bardziej jeśli coś pozytywnie nas zaskoczy.
"W powojennych opowieściach wszyscy bohaterowie ruchu oporu stali się przystojnymi, wysportowanymi mężczyznami, którzy potrafili budować karabiny maszynowe ze spinaczy do papieru. A Niemcy czołgistami, którzy przejeżdżali przez zburzone miasta, wystawiając jasnowłose głowy z wieżyczek tygrysów, albo psychopatycznymi maniakami seksualnymi torturującymi piękne...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-10-19
2016-06-11
"Diabeł umie, gdy mu to potrzebne, cytować Pismo - William Shakespeare, Kupiec Wenecki"
"- Czasami w życiu przychodzi nam zmierzyć się z olbrzymią stratą i nie pozostaje nam nic innego, jak tylko się z nią pogodzić. Cóż innego moglibyśmy począć? Spoglądamy przez iluminatory na ogrom Stworzenia, na punkciki gwiazd, które zdają się nam wieczne, i czujemy się tak maleńcy, tak bardzo samotni. Jak to możliwe, by nasze istnienie znaczyło cokolwiek wobec tak rozległego kosmosu? (...) - Otóż my także się liczymy. Przekonanie, że nasze egzystencja ma sens, stanowi istotę wiary. Nie jesteśmy równie wielcy, świetliści ani długowieczni jak gwiazdy, lecz niesiemy galaktyce ludzkie przesłanie miłości.(...) Naszą strawą jest nadzieja."
"Czymże była jeszcze jedna śmierć, skoro zginęło już tak wielu?"
6,72
Ponieważ ostatnio podchodziłam ze zbyt wielkim entuzjazmem do książek o dość słabej ocenie, które okazywały się zupełnie na nią nie zasługiwać, tym razem podeszłam do Blasku z rezerwą. Już na samym początku kiedy trzymając książkę na kolanach, zabierałam się za jej czytanie zaklinałam: proszę bądź dobra, a przynajmniej znośna, nie chcę znowu męczyć się z czytaniem kolejnego gniota.
I tym razem stało się na odwrót, co uświadomiło mi, że książki po których nie oczekiwałam zbyt wiele okazywały się zajebiste, natomiast te, które miałam nadzieję będą dobre, cóż...
Blask już od jakiegoś czasu zajmował miejsce na mojej liście książek do przeczytania. Oczywiście to, że zabrałam ją z biblioteki było całkowicie nieplanowaną decyzją. Jak się okazało całkowicie słuszną.
Jako wierna fanka powieści, w których realia rzeczywistości zostają wyparte przez najróżniejsze elementy fantastyki, zapoznałam się z pozycjami w których pojawiały się smoki, anioły, demony, elfy, duchy, wampiry, wilkołaki, trolle, wiedźmy i inne. Zapoznałam się z dystopiami i science fiction więc nadeszła pora na coś "kosmicznego".
Książek o podobnej tematyce ukazało się dość wiele. Inne, które również zwróciły moją uwagę miały też stosunkowo większe oceny. Mimo to sięgnęłam po Blask.
I na całe szczęście nie zawiodłam się.
Jestem osobą, która interesowała się fizyką, i nadal interesuje się astronomią. Dlatego też pojęcia związane z prędkościami w kosmosie, grawitacją czy latami świetlnymi są dla mnie bardziej dokładnie zrozumiałe. Z uwagi na miejsce, w którym toczy się akcja pojęcia te pojawiały się dość często. Zostały one jednak opisane, lekko, zrozumiale i nie sprawiały wrażenia naukowego żargonu, więc osoby, których nie interesowały podobne sprawy mogą z łatwością zrozumieć o co chodzi, co stanowi jedną z licznych zalet książki.
Kolejną są opisy. Skoro Blask opowiada o podróży kosmicznej, a bohaterowie znajdują się w wielkim statku, opisy są jak najbardziej wskazane. Kto nie chciałby wiedzieć jak autorka widziała statek, jego wnętrze i sposób w jaki funkcjonował? I te opisy były niczym wisienka na torcie. Nie były przydługie, ani nużące, tylko ciekawe i pojawiające się w odpowiednich momentach.
Blask został podzielony na pięć części z epilogiem, gdzie pierwsza część i epilog przedstawia naprzemienną narrację, a cztery pozostałe części są równo rozdzielone między głównych bohaterów. Niby nic wyjątkowego, ale tylko do czasu kiedy bohaterowie zostają rozdzieleni i każde z nich znajduje się na innym statku kosmicznym. Dzięki naprzemiennej narracji możemy wiedzieć, co działo się w poszczególnym miejscu akcji, a autorka mogła ukazać nam dwie przeplatające się historie o wspólnym wątku, które pod koniec łączą się w spójną całość. Zabieg sprawił też, że fabuła nabrała dodatkowego tempa.
Książka wbrew moim obawom okazała się niesamowita. Interesująca, niebanalna, a nawet skłaniająca do pewnych refleksji. Bohaterowie zostali wykreowani w sposób przemyślany. Fabuła, choć na pozór prosta okazała się tak wciągająca... I tu pojawia się problem. Ponieważ Blask tak bardzo mnie zaintrygował, postanowiłam zaopatrzyć się w drugą część. Niestety tych braknie i mam nadzieję, że być może pewnego dnia będzie mi dane. A jeśli tak się stanie to jestem prawie pewna, że po skończeniu kolejnego tomu będę bardzo rozeźlona faktem, że ostatnia część serii nie została wydana w Polsce.
"Diabeł umie, gdy mu to potrzebne, cytować Pismo - William Shakespeare, Kupiec Wenecki"
"- Czasami w życiu przychodzi nam zmierzyć się z olbrzymią stratą i nie pozostaje nam nic innego, jak tylko się z nią pogodzić. Cóż innego moglibyśmy począć? Spoglądamy przez iluminatory na ogrom Stworzenia, na punkciki gwiazd, które zdają się nam wieczne, i czujemy się tak maleńcy, tak...
2016-04-28
"Mój sensei zawsze powtarzał, żebym ufała instynktowi, który wie więcej od mózgu i potrafi szybciej analizować sytuację."
"- Ja jestem tylko nastolatką. – Historia zna wielu nastolatków, którzy poprowadzili ludzi do walki. Joanna d’Arc. Okita Soji, samuraj. Aleksander Wielki. Wszyscy oni byli nastolatkami, kiedy stawali na czele swoich armii."
"...spodziewać się śmierci to jedno, a stanąć z nią twarzą w twarz to zupełnie co innego."
Angelfall nie można odmówić jednego: jest oryginalne.
Mamy dobrze przemyślaną historię, mroczny klimat, dobrze wykreowanych głównych bohaterów. Wszystko pięknie, ładnie i w ogóle... Apokaliptyczna dystopia pełną gębą: zniszczone miasta, potwory, pokiereszowani ludzie i anioły. Oszałamiające piękno i przerażająca brzydota. Czego chcieć więcej?
Może odrobiny człowieczeństwa?
Gdy w Kresie dni została poruszona właśnie ta kwestia, uświadomiłam sobie, że w całej historii brakuje mi "istoty człowieczeństwa". W książkach Susan Ee zabrakło ukazania największych wad i zalet ludzkości, jakie objawiły się podczas apokalipsy aniołów. I choć wątki te występują, są na tyle nikłe, że zostały wyparte przez ciągłe sceny walk o przetrwanie. Cała ludzkość - wraz z siostrą i matką Penryn - schodzi na dalszy plan, zastąpiona przez anioły i różnorakie potwory stanowiące siłę napędową akcji, co dla mnie jest największym minusem książki.
Na szczęście to, czego tak mi brakowało pojawia się na chwilę w finale, - czyli wielkiej bitwie między ludźmi i aniołami - który choć jest łatwy do przewidzenia, został przedstawiony w niezwykle zaskakujący sposób. Walka nie okazała się nudnym fragmentem opisującym wzajemne wyżynanie się dwóch ras. Krwawa jatka co prawda występuje, ale nie brakuje w niej sprytu, współpracy, słabości i siły.
Książki Susan Ee zostały dobrze wykreowane i właściwie wszystko jest na swoim miejscu, ale mam wrażenie, że to nie do końca była trylogia dla mnie. Czytając ją cały czas wyobrażałam sobie zniszczone miasto przysłonięte mrokiem, i choć nie wątpię, że to jest właśnie to co tworzy klimat i zapewne takie było zamierzenie autorki, to jednak brakowało mi małego promienia światła, które mogłoby przebić się przez wszechobecny mrok.
Jak to często bywa, pierwsza część znowu okazła się najlepsza.
Komu poleciłabym tą książkę? Chyba każdy musi się sam przekonać.
"Mój sensei zawsze powtarzał, żebym ufała instynktowi, który wie więcej od mózgu i potrafi szybciej analizować sytuację."
"- Ja jestem tylko nastolatką. – Historia zna wielu nastolatków, którzy poprowadzili ludzi do walki. Joanna d’Arc. Okita Soji, samuraj. Aleksander Wielki. Wszyscy oni byli nastolatkami, kiedy stawali na czele swoich armii."
"...spodziewać się śmierci...
2016-09-04
2016-08-09
"- To w czymś pomoże, że się tak dręczysz? - Nie, ale nie potrafię przestać."
Nie dajcie się zwieść! To, że opis sugeruje, iż połowa akcji będzie się działa w podziemnych tunelach, nie oznacza, że książka nabrała dzięki temu
"głębi". Wręcz przeciwnie.
Ubolewam nad tą książką, bo na każdej przeczytanej stronie widziałam ogrom tkwiącego w niej potencjału. Zmarnowanego potencjału. Pomysł był świetny.
Wykonanie już nie.
Być może wszystko dlatego, że autorka poskąpiła dość sporej części opisów, co sprawiło, że akcja gnała szalenie, co w przypadku Enklawy wcale nie było dobre, a książka stała się przez to, jednowymiarowa, przeciętna, powierzchowna i... - cokolwiek jeszcze przyjdzie wam do głowy.
Problem z czytaniem jest taki, że im więcej książek masz za sobą, tym więcej wymagasz od autorów. Co prawda nie da się dogodzić wszystkim czytelnikom
(nie wszystko dla każdego), ale wymagamy przynajmniej minimum. Więc jeśli autorka zabiera się za powieść dystopijną powinna skupić się nie tylko na dynamicznej akcji, ale również na opisach. Nie tylko opisach emocji, ale przede wszystkim opisach otoczenia, bo przecież chcemy wiedzieć jak dokładnie funkcjonuje "nowy świat".
Enklawa zdawała się być piękną, krętą i głęboką rzeką, dlatego przy skoku na główkę niektórzy mogą się rozczarować, że jej toń sięga jedynie kilku centymetrów. Dla tych, którzy nie oczekują wiele, radzę powolne zanurzanie się.
"- To w czymś pomoże, że się tak dręczysz? - Nie, ale nie potrafię przestać."
Nie dajcie się zwieść! To, że opis sugeruje, iż połowa akcji będzie się działa w podziemnych tunelach, nie oznacza, że książka nabrała dzięki temu
"głębi". Wręcz przeciwnie.
Ubolewam nad tą książką, bo na każdej przeczytanej stronie widziałam ogrom tkwiącego w niej potencjału. Zmarnowanego...
2016-04-10
"Postać anielska, dusza diabelska"
"Bóg przykazał „Nie cudzołóż”. Nie wspominał nic o współżyciu przed ślubem lub kochaniu się tylko z jedną osobą w życiu. To ludzie dopowiedzieli sobie te prawdy. Nie cudzołóż, czyli nie zdradzaj swojej żony, partnerki, męża, przyjaciela, człowieka, z którym jesteś. Nie krzywdź go, sypiając z innym. Bądź wierny, skoro zdecydowaliście się być razem."
"Religia zaś dla jednych stanowi sens życia, a dla drugich jest jedynie spisem poglądów i tez, które wymyślili sobie ludzie."
Lubię czytać książki o aniołach, demonach, duchach, elfach, czarownicach i innych stworach. Nie pogardzę też dobrą dystopią lub młodzieżowym romansem obyczajowym. Nic więc dziwnego, że w moje ręce wpadają zazwyczaj książki zagranicznych autorów - głównie amerykańskich - którzy lubują się w tego typu rzeczach. Gdy po raz pierwszy natknęłam się na opis Laristy, książka wydała mi się interesująca, ale nie spodziewałam się niczego wyjątkowego. Nie pomyliłam się.
Nim jednak wzięłam się za jej czytanie minęło kilka lat, podczas których byłam przekonana, że Melissa Darwood jest zagraniczną autorką. Dlatego postawiłam oczy w słup, gdy okazało się inaczej. Gdy ten fakt stał się jasny, Larista jednocześnie zainteresowała mnie i odrobinę odstręczyła. Dlaczego? Dzieł polskich autorek o tematyce fantasy nie ma zbyt wiele, a jeśli już się pojawiają, to nie są wybitnie oceniane i promowane, przez co moje zainteresowanie nimi spada.
Pozbywając się więc wszelkich bezpodstawnych uprzedzeń, zabrałam się za czytanie.
Początek nie powalał. Na szczęście im dalej brnęłam tym było lepiej. Mniej więcej w połowie przekonałam się, że książka nie należy do oryginalnych. Autorka nie poruszyła, żadnych nowych kwestii związanych z fantastyką. Guardianie i Tentarzoy okazali się ciekawi tylko pod względem nazewnictwa. W rzeczywistości nie byli niczym nowym i nasunęli mi na myśl anioły o jakich pisała Kim Harrison w trylogii o Madison Avery.
Wątek miłosny, przedstawiony z punktu widzenia nastolatki okazał się odrobinę naiwny, ale mimo tego był najlepszą częścią książki, której nie można też odmówić humoru, sprawiającego, że uśmiech nie raz pojawiał się na mojej twarzy.
Jedynym irytującym elementem były przydługie opisy, na które ostatecznie przymknęłam oko, za racji tego, że czytałam e-booka, oraz polskie imiona, które kojarzyły mi się z codziennością, przez co książka straciła nieco swojego mrocznego uroku.
Natomiast finał... finał.... zapowiadał się dość spektakularnie, napięcie rosło i... nie wiele z tego wyszło. Epilog był zbyt przesłodzony i gdy już myślę: słodko, słodko, zaraz będzie "i żyli długo i szczęśliwie", autorka zaskakuje ostatnim zdaniem, które sprowadziło mnie na ziemię, gdzie szczęście nie jest wszechobecne i zaczęłam się zastanawiać: co dalej?
"Postać anielska, dusza diabelska"
"Bóg przykazał „Nie cudzołóż”. Nie wspominał nic o współżyciu przed ślubem lub kochaniu się tylko z jedną osobą w życiu. To ludzie dopowiedzieli sobie te prawdy. Nie cudzołóż, czyli nie zdradzaj swojej żony, partnerki, męża, przyjaciela, człowieka, z którym jesteś. Nie krzywdź go, sypiając z innym. Bądź wierny, skoro zdecydowaliście się...
"- Po prostu wytrzymujesz to, co jest nie do zniesienia. I tyle."
"Zastanawiał się kiedyś, dlaczego miłość zawsze jest wyrażana słowami związanymi z ogniem. Teraz odpowiedzi udzielił mu pożar w jego własnych żyłach."
Możliwe, że zakończenie książki a zwłaszcza zakończenie serii jest dla autorów niełatwym zadaniem. Zakończenie może uratować książkę bądź ją skreślić. Do tego trzeba jeszcze wybrać odpowiednie zakończenie. Może być ono słodkie coś w stylu: "i żyli długo i szczęśliwie" (nie ukrywam, że takie lubię najbardziej), smutne sprawiające, że nasze serca na chwile zostają złamane (choćby koniec Kosogłosa) lub wkurzające (kiedy po przeczytaniu książki mamy ochotę rzucić nią o ścianę).
Są jeszcze słodko gorzkie zakończenia, które uważam za najlepiej oddające realia rzeczywistości, po których mamy mętlik w głowie i mieszane uczucia.
Zakończenie Mechanicznej księżniczki było właśnie takim zakończeniem. Czytając je miałam łzy w oczach co ostatnio zdarzyło mi się przy "Kamieniach na Szaniec" - było to parę lat temu, więc w moim przypadku wzruszenie jest rzadkim zjawiskiem.
Z pewnością Mechaniczna księżniczka jest najlepszą częścią trylogii.
"- Po prostu wytrzymujesz to, co jest nie do zniesienia. I tyle."
więcej Pokaż mimo to"Zastanawiał się kiedyś, dlaczego miłość zawsze jest wyrażana słowami związanymi z ogniem. Teraz odpowiedzi udzielił mu pożar w jego własnych żyłach."
Możliwe, że zakończenie książki a zwłaszcza zakończenie serii jest dla autorów niełatwym zadaniem. Zakończenie może uratować książkę bądź ją skreślić. Do...