-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyNigdy nie jest za późno na spełnianie marzeń? 100-letnia pisarka właśnie wydała dwie książkiAnna Sierant2
-
Artykuły„Chłopcy z ulicy Pawła”. Spacer po Budapeszcie śladami bohaterów kultowej książki z dzieciństwaDaniel Warmuz5
-
ArtykułyNajlepszy kryminał roku wybrany. Nagroda Wielkiego Kalibru 2024 dla debiutantkiKonrad Wrzesiński7
Biblioteczka
2020-06-29
2015-08
2015-01
"Nie znam prawdy i podejrzewam, że nigdy nie poznam odpowiedzi na pytanie o istnienie Boga, aniołów i większości innych tajemnic. Zdążyłam się z tym pogodzić."
"Nie znam prawdy i podejrzewam, że nigdy nie poznam odpowiedzi na pytanie o istnienie Boga, aniołów i większości innych tajemnic. Zdążyłam się z tym pogodzić."
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-04-28
"Mój sensei zawsze powtarzał, żebym ufała instynktowi, który wie więcej od mózgu i potrafi szybciej analizować sytuację."
"- Ja jestem tylko nastolatką. – Historia zna wielu nastolatków, którzy poprowadzili ludzi do walki. Joanna d’Arc. Okita Soji, samuraj. Aleksander Wielki. Wszyscy oni byli nastolatkami, kiedy stawali na czele swoich armii."
"...spodziewać się śmierci to jedno, a stanąć z nią twarzą w twarz to zupełnie co innego."
Angelfall nie można odmówić jednego: jest oryginalne.
Mamy dobrze przemyślaną historię, mroczny klimat, dobrze wykreowanych głównych bohaterów. Wszystko pięknie, ładnie i w ogóle... Apokaliptyczna dystopia pełną gębą: zniszczone miasta, potwory, pokiereszowani ludzie i anioły. Oszałamiające piękno i przerażająca brzydota. Czego chcieć więcej?
Może odrobiny człowieczeństwa?
Gdy w Kresie dni została poruszona właśnie ta kwestia, uświadomiłam sobie, że w całej historii brakuje mi "istoty człowieczeństwa". W książkach Susan Ee zabrakło ukazania największych wad i zalet ludzkości, jakie objawiły się podczas apokalipsy aniołów. I choć wątki te występują, są na tyle nikłe, że zostały wyparte przez ciągłe sceny walk o przetrwanie. Cała ludzkość - wraz z siostrą i matką Penryn - schodzi na dalszy plan, zastąpiona przez anioły i różnorakie potwory stanowiące siłę napędową akcji, co dla mnie jest największym minusem książki.
Na szczęście to, czego tak mi brakowało pojawia się na chwilę w finale, - czyli wielkiej bitwie między ludźmi i aniołami - który choć jest łatwy do przewidzenia, został przedstawiony w niezwykle zaskakujący sposób. Walka nie okazała się nudnym fragmentem opisującym wzajemne wyżynanie się dwóch ras. Krwawa jatka co prawda występuje, ale nie brakuje w niej sprytu, współpracy, słabości i siły.
Książki Susan Ee zostały dobrze wykreowane i właściwie wszystko jest na swoim miejscu, ale mam wrażenie, że to nie do końca była trylogia dla mnie. Czytając ją cały czas wyobrażałam sobie zniszczone miasto przysłonięte mrokiem, i choć nie wątpię, że to jest właśnie to co tworzy klimat i zapewne takie było zamierzenie autorki, to jednak brakowało mi małego promienia światła, które mogłoby przebić się przez wszechobecny mrok.
Jak to często bywa, pierwsza część znowu okazła się najlepsza.
Komu poleciłabym tą książkę? Chyba każdy musi się sam przekonać.
"Mój sensei zawsze powtarzał, żebym ufała instynktowi, który wie więcej od mózgu i potrafi szybciej analizować sytuację."
"- Ja jestem tylko nastolatką. – Historia zna wielu nastolatków, którzy poprowadzili ludzi do walki. Joanna d’Arc. Okita Soji, samuraj. Aleksander Wielki. Wszyscy oni byli nastolatkami, kiedy stawali na czele swoich armii."
"...spodziewać się śmierci...
2019-04-10
2019-03-20
2019-02-18
"Ty, no ale skumaj to... Przez osiemdziesiąt procent książki czytam jakieś dziwne głupoty napisane przez typiarę, która najwyraźniej odkryła jakiś nowy rodzaj narkotyku, po czym na samym końcu psychiczny typ gwałci, a potem toporkiem opie*dala typiarze skrzydła, na których z jakiegoś powodu nawet nie poleciała. No można dostać lekkiej ku*wicy."
Grunt to, mieć kogoś kto w trudnych chwilach cię wysłucha...
I o ile zakończenie niejako rekompensuje owy straszny wątek, o tyle nie zmienia to faktu, że Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender były na dobrą sprawę o niczym. Bardziej przypominały zbór opowiadań - i wątków, które niby były ze sobą powiązane, aczkolwiek nie wpływały zbytnio na dalszy rozwój fabuły - niż zwykłą książkę, o której możemy powiedzieć o czym dokładnie opowiadała.
No i jeszcze styl. Jakby to wszystko było opowieścią w opowieści w dodatku pozbawioną emocjonalnego wydźwięku.
Zakończę tym, że Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender były zupełnie inne niż oczekiwałam.
To nie było zbyt miłe zaskoczenie.
"Ty, no ale skumaj to... Przez osiemdziesiąt procent książki czytam jakieś dziwne głupoty napisane przez typiarę, która najwyraźniej odkryła jakiś nowy rodzaj narkotyku, po czym na samym końcu psychiczny typ gwałci, a potem toporkiem opie*dala typiarze skrzydła, na których z jakiegoś powodu nawet nie poleciała. No można dostać lekkiej ku*wicy."
Grunt to, mieć kogoś kto w...
2017-12-29
"Lawrence zawsze zachęcał do poszukiwania i realizacji własnej pasji życiowej: Nie trać życia na to, co cię nudzi - powtarzał jej podczas niekończących się lekcji."
"As long as we're together, the rest can go to hell. - David Bowie"
Trochę minęło odkąd przeczytałam pierwszą część Błękitnokrwistych...
I o ile przez trzy lata większa część fabuły już dawno uleciała z mojej głowy (nie oszukujmy się, zostały tylko główne wątki, kilka pobocznych oraz ważne wydarzenia, plus parę scen, które jakoś zapadły w pamięć), tak bardzo dobrze pamiętam pierwsze spostrzeżenia podczas czytania tej serii.
Wówczas książka wydawała mi się zwyczajnie dziwna. Nie była taka jak inne i dopiero miało się okazać czy to dobrze, czy źle.
Dziwna, ponieważ z początku nie mogłam pozbyć się przeświadczenia, że zamiast powieści fantasy czytam pismo Cosmopolitan i że autorka, która akurat z owym pismem współpracuje trafiła pod zły adres.
No poważnie, w Błękitnokrwistyh (tak w ogóle - Błękitnokrwiści, Czerwonokrwiści i Srebrnokrwiści - świetne nazwy), zwłaszcza w pierwszych częściach... Umówmy się, im dalej, tym było tego mniej, aczkolwiek na początku wypełniało to około 60% powieści, więc nawet pod koniec, wciąż było tego sporo.) Mowa oczywiście o "bogactwie, przepychu i życiu elit". Bo właśnie tego było z początku więcej niż czegokolwiek innego z wątkami fantastycznymi włącznie.
Otóż trafiamy do nowojorskiego świata, w którym nasi bohaterowie to nie typowa Clary Fray i Simon Lewis, a raczej inne wcielenia bohaterów Plotkary (mowa tu o serialu), gdzie próżno szukać pospolitych zjadaczy chleba. Melissa de la Cruz sprezentowała nam postacie, które są otoczone bogactwem, którego nie skąpiła nam dokładnie opisać. Bardzo dokładnie.
Znacie te wszystkie romanse typu: Edward i Bella, ale bardziej na zasadzie Christiana i Anastazji tyle, że bez tych sado-masochistycznych wątków. Otóż, w takich powieściach mamy zwykle bogatego bohatera, który ma jakąś tam dobrze prosperującą firmę, duży dom i zajebiste auto. I to zwykle koniec. Ale nie u Melissy de la Cruz. Bo skoro już piszemy, o bogactwie to niech czytelnik dobrze je poczuje. (Czujecie potęgę u Sary J. Mass i Anne Bishop?, albo miłość i oddanie przy - załóżmy - serii Lux?, a może wyczuwanie intrygi w Grze o Tron?) W Błękitnokrwitych poznacie co to bogactwo. To właśnie tu, niemalże na każdej stronie będziecie mogli przeczytać jak dokładnie wyglądają wnętrza pięknych domów i apartamentowców oraz zdobiące je dzieła sztuki, dowiecie się jaki krój mają obrzydliwie drogie ubrania noszone przez bohaterów, jak wygląda biżuteria, a nawet jadane przez nich potrawy i sposoby spędzenia wakacji i wolnego czasu. Dosłownie wszystko. Wszystko na co większości ludzi raczej nie stać.
Bogactwo i prestiż przelewa się w Błękitnokrwistych niczym złoto w skarbcach Salomona.
Więc jak już "napomknęłam", dużo było tego.
No ale nie taki był cel Błękitnokrwistych, a jedynie sposób na ich opisanie. Ponieważ Melissa de la Cruz za otoczką bogactwa i wpływów ukryła naszych Błękitnokrwistych, którzy tak naprawdę okazali się być wampirami..., które z kolei były tzw. upadłymi aniołami. Tymi co walczyły po stornie Lucyfera, a potem spotkała je kara. Życie na Ziemi. Nie takie złe, co prawda, ale jednak.
No więc... wampiry, pijące ludzką krew, które są aniołami walczącymi o odkupienie.
Dziwne?
Może dla niektórych.
Jak dla mnie, to było genialne. To w jaki sposób autorka opisała - nazwijmy ich - "wampiroanioły". To jak stworzyła ich historię. To było świetne.
A ponieważ mnie wampiry jakoś nigdy szczególnie nie kręciły, fakt, że były aniołami stanowił fajny zabieg.
I tak minęła pierwsza cześć. Szału nie robiła, ale postanowiłam zabrać się za kolejną. Potem jakoś zaczęło lecieć. Nie wiem, w którym momencie uznałam, że ta seria jest dla mnie czymś więcej niż tylko swego rodzaju "obowiązkiem", który muszę doczytać, ponieważ lubię kończyć co zaczęłam. (Moim czytelniczym postanowieniem na 2018 będzie odstąpienie od tego nawyku, przez który nie raz się męczyłam.) Zwyczajnie w którymś momencie zaczęła mi się naprawdę podobać. A to jedna z tych serii, które albo się lubi albo nie.
Ale nie oszukujmy się, wzloty i upadki czyli te naprawdę fajne momenty i te zamulacze towarzyszyły niemalże do samego końca. Zwyczajnie czasem było fajnie, a czasem nie bardzo.
I tu można płynnie przejść do kolejnej kwestii, mianowicie stylu pisania. Bo o ile Melissa de la Cruz nie szczędziła słów na dokładne opisywanie obrazów, rzeźb, czyjegoś garnituru, albo ubiegłorocznych wakacji, tak w innych kwestiach, była raczej oszczędna. Na przykład w kwestii odczuć, przez których "płytkość" nie raz miałam wrażenie, że seria jest wręcz wyzuta z emocji. (Co z kolej można uznać za jej specyfikę, ale niestety nie zawsze.) Podobnie było z całą resztą opisów. Bo o ile autorka jest w stanie przedstawić nam w najdrobniejszym szczególe wygląd naszyjnika, tak wygląd świata przedstawionego, który nie jest bezpośrednio związany z bogactwem i sztuką niestety kuleje. No bo załóżmy np. że mamy scenę walki, którą autorka opisuje w dosłownie kilku krótkich zdaniach. To jak owa scena wygląda dokładnie zależy już od wyobraźni czytelnika. Co w ostatecznym rozrachunku może być uznawane zarówno za plus jak i minus. Plus gdyż wszystko jest jasne, przejrzyste, klarowne i proste, dzięki czemu nie musimy przebijać się przez strony opisów i narzuconego nam na siłę wyglądu świata. Minusem, ponieważ można czuć niedosyt.
Z kolei niewątpliwą zaletą Błękitnokrwistych jest fakt, że przez siedem części udało mi się zwiedzić z bohaterami niemal cały świat. Książki, w których cała akcja dzieje się właściwie w jednym miejscu jest raczej przeciętna, bo zwykle pozbawiona przygody. Zaś motyw podróży jest jednym z moich ulubionych. Poza tym akcja nie zawęża się wówczas tak bardzo, gdy bohaterowie mówią o losach świata, a siedzą w jednej mieścinie. Jeśli podróżują wszystko nabiera większego wymiaru.
Tak więc mieliśmy Nowy Jork, Wenecję, Rio de Janeiro, Paryż, Florencję, Kair, Londyn oraz Rzym.
Co się tyczy bezpośrednio Bram Raju.
Mając za sobą serię siedmiu książek i parę dodatków, nie sposób nie zauważyć, że Błękitnokrwiści ewoluowali. Melissa de la Cruz, która z początku skupiła się na bogactwie i życiu elit, w ostatnich częściach podsunęła nam więcej fantastyki i skupiła się na miłości, przyjaźni i poświęceniu.
A może to wszystko było celowe? Pokazać anioły jako nieczułe istoty, a potem nadać im trochę "głębi".
Ale była jedna taka rzecz....
Chodzi o to, że...
Znowu to zrobili.
"Schuyler bawiła się kosmykami nowej fryzury, krótko ostrzyżonych włosów z grzywką."
I nie tylko tu, ale również w Zakonie Mimów.
A dwa razy podczas jednoczesnego czytania obu książek to już zbyt wiele.
Dlaczego mi to robią?
No dlaczego?
To jest jak wielki wrzód na tyłku...
Sam finał natomiast spełnił moje oczekiwania. Było ni mniej ni więcej to, czego się spodziewałam, a zakończenie było na tyle satysfakcjonujące, że dowiodło, iż nie opłaca się czytać złych książek tylko dla samego zakończenia, bo kiepskiej książki nawet zakończenie nie uratuje, a w tych dobrych, wychodzi na to, że liczy się sama podroż, a niej cel.
Tak czy inaczej, Błękitnokrwiści, będę o was pamiętać.
"Lawrence zawsze zachęcał do poszukiwania i realizacji własnej pasji życiowej: Nie trać życia na to, co cię nudzi - powtarzał jej podczas niekończących się lekcji."
"As long as we're together, the rest can go to hell. - David Bowie"
Trochę minęło odkąd przeczytałam pierwszą część Błękitnokrwistych...
I o ile przez trzy lata większa część fabuły już dawno uleciała z mojej...
2014-05
2013-07
"Nigdy nie żałuj, że zrobiłaś cokolwiek jeśli robiąc to byłaś szczęśliwa."
"Nigdy nie żałuj, że zrobiłaś cokolwiek jeśli robiąc to byłaś szczęśliwa."
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03
2015-12-14
... o tyle łatwiej było zrezygnować z walki, niż ją kontynuować...
... o tyle łatwiej było zrezygnować z walki, niż ją kontynuować...
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02-28
"... wspomnienia to śliska rzecz. Nie są stabilne. Zmieniały się w czasie, wraz ze sposobem ich postrzegania. Widziała jak się tasowały, dostrzegała jak działa na nie upływ czasu. Pracowity kujon może wspominać swoje dzieciństwo jako pasmo cierpienia i trudności, zatruwane gwizdami i przezwiskami ze strony szkolnych osiłków, ale później spojrzy znacznie bardziej pobłażliwym okiem na te życiowe niesprawiedliwości."
"Z pewnością odbędą się zebrania w celu przedyskutowania kroków jakie należy podjąć. Potem kolejne i kolejne zebrania, stosowne dochodzenie, i brak jakichkolwiek decyzji."
"... wspomnienia to śliska rzecz. Nie są stabilne. Zmieniały się w czasie, wraz ze sposobem ich postrzegania. Widziała jak się tasowały, dostrzegała jak działa na nie upływ czasu. Pracowity kujon może wspominać swoje dzieciństwo jako pasmo cierpienia i trudności, zatruwane gwizdami i przezwiskami ze strony szkolnych osiłków, ale później spojrzy znacznie bardziej pobłażliwym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-06-20
2016-10-23
2017-04-10
2013-11
2015-08
2015-10
"- Nie została stworzona do samotności. - Chyba nikt z nas nie został."
"- Nie została stworzona do samotności. - Chyba nikt z nas nie został."
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to