-
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2024-06-07
2024-04-05
Eros i Psyche to chyba jedna z najbardziej lubianych par mitologicznych. Piękny symbol połączenia miłości zmysłowej i duchowej oraz para, która (dosłownie) była gotowa pójść za sobą do piekła. Nic dziwnego, że doczekali się własnego retellingu.
Psyche w tej wersji jest mykeńską księżniczką, której wyrocznia przepowiedziała zostanie heroską. Dlatego ojciec pozwala jej wyjść poza rolę narzuconą kobiecie i uczy ją walczyć. Jednak gdy dziewczyna dorasta, okazuje się, że ta niezależność jest tylko pozorna i niebawem przyjdzie jej wyjść za mąż za wybranego przez rodzinę mężczyznę. Nie wie też, że jej uroda i powodzenie wzbudziły nienawiść Afrodyty, która rozkazuje swojemu przybranemu synowi Erosowi rzucić na Psyche klątwę niemożliwej do spełnienia miłości. Przypadkowo jednak Eros sam kłuje się strzałą miłości do Psyche.
Ta powieść trochę różni się od retellingów, które dotąd czytałam. Zazwyczaj były one bardzo feministyczne i melancholijne. Tutaj też autorka chwilami chce wprowadzać taką atmosferę (o tym później), ale całość to raczej lekki romans w szacie mitycznej. I nie ma w tym nic złego, to nie jest ten poziom harlequinowatości, co w ,,Pamiętnikach Heleny Trojańskiej”! Dostajemy przyjemną i wiarygodną w danych realiach historię miłosną. Nie lubię motywu przeznaczenia łączącego kochanków, motywu ,,soulmates” – uważam, że zazwyczaj jest to pójście na skróty i sprowadzanie wszystkiego do losu, zamiast poświęcenia czasu na wiarygodne rozbudowanie relacji. Dlatego spodobało mi się jak McNamara bawi się tym wątkiem i zmusza Erosa i Psyche do odpowiedzenia sobie na pytanie, skąd naprawdę wzięła się ich relacja… i czym właściwie jest sama miłość. Fabuła jest wartka i wciąga, byłam naprawdę ciekawa, jak kolejne aspekty mitu zostaną zaadaptowane i co z tego wyniknie. Dużym plusem jest też ukazanie ciepłych i wspierających relacji między kobietami oraz odwrócenie drogi bohaterki. Zazwyczaj w tego typu powieściach postać damska na początku jest tłamszona i spychana w cień, by z czasem odkryć swoją siłę i stać się kimś wybitnym. Tutaj natomiast Psyche od początku łamie schematy, chce być wojowniczką, a potem uświadamia sobie, że w spokoju i postawieniu na szczęście prywatne nie ma nic złego.
Nie będzie to jednak mój ulubiony retelling. Mam z tą książką pewien problem, bo jako coś lekkiego i uroczego jest super, ale schody zaczynają się, gdy McNamara próbuje tworzyć z ,,Erosa i Psyche” coś innego, wprowadza bardziej refleksyjne czy feministyczne momenty. Moim zdaniem wyszło jej to średnio, wszystkie refleksje i złote myśli były bardzo generyczne i żywcem wzięte z innych retellingów. Rozumiem też, że mit o Psyche jest dość krótki i jeśli chce się zrobić z niego pełnoprawną powieść, należy dodać sporo od siebie, ale nie do końca mi odpowiadało, czym wypełniła go autorka. Wątek Atalanty czy Prometeusza były dobre i ciekawe, natomiast wojna trojańska to dla mnie zmarnowany temat – bardzo schematycznie, jak zwykle mamy cierpiącą Helenę i paskudnego Menelaosa (w tej wersji akurat chleje i gwałci), kilka dramatycznych momentów wypada nienaturalnie wobec optymistycznej całości, większość wątków jest ucięta i nic z nich nie wynika. Postacie bogów też są dość jednoznaczne, ich historie pojawiają się na chwilę bez wgłębienia, a Afrodyta w ogóle była mocno kreskówkowym złoczyńcą. Chwilami gryzł mi się też język, nie pasują mi tu słowa typu ,,topielica” czy ,,uprawiać seks”.
Nie jest to idealna pozycja, ale jest przyjemna i wciągająca. A czasem po prostu potrzebujemy czegoś, co nas wciągnie, ale nie sprawi, że zapomnimy o całym świecie.
,, (…) życie poświęcone temu, by chronić, co kocha się najbardziej, daje najwyższą satysfakcję.”
Eros i Psyche to chyba jedna z najbardziej lubianych par mitologicznych. Piękny symbol połączenia miłości zmysłowej i duchowej oraz para, która (dosłownie) była gotowa pójść za sobą do piekła. Nic dziwnego, że doczekali się własnego retellingu.
Psyche w tej wersji jest mykeńską księżniczką, której wyrocznia przepowiedziała zostanie heroską. Dlatego ojciec pozwala jej wyjść...
2024-01-31
Bryzejda jest żoną księcia Mynesa – jej życie nie jest specjalnie szczęśliwe, mąż ją zdradza, wytykana jest jej bezdzietność. Jednak to nic w porównaniu z tym, co spotyka ją, gdy sąsiadująca z jej ojczyzną Troja znajduje się w stanie wojny z Grecją, a wojska księcia Achillesa napadają na Lyrnessos. Tak Bryzejda zostaje branką i nałożnicą Achillesa – w oczach świata jest uprzywilejowana, sama zdaje sobie sprawę, że jest teraz mniej niż człowiekiem. Postanawia jednak za wszelką cenę opowiedzieć własną historię.
Jest to kolejny retelling mitu wojny trojańskiej, tym razem z perspektywy Bryzeidy, podobno ukochanej branki Achillesa, której odebranie spowodowało rozbrat między nim a Agamemnonem. Do tej pory kiedy spotykałam się z wersjami tego mitu ich relacja zazwyczaj była opisywana jako romantyczna (przynajmniej jednostronnie, jak w ,,Złotych jabłkach Afrodyty”) albo w ogóle ją pomijano czy czyniono bardziej niewinną (jak w ,,Pieśni o Achillesie” czy ,,Tysiącach okrętów”). Pat Barker zaproponowała całkowicie nowe spojrzenie. ,,Milczenie dziewcząt” to tak naprawdę historia o niewolnictwie i gwałcie, Bryzejda jest zniewolona i przymuszona do nowej sytuacji. Z pozoru dostosowuje się i nie opiera Achillesowi, jednak w rzeczywistości nie może mu wybaczyć rzezi, jakiej dokonał, i przechowuje wspomnienia o wolności. I mimo że mi nigdy nie przeszkadzała myśl o miłości tej dwójki, okazało się, że chyba jednak umiem być obiektywna, bo wizja Pat Barker mnie kupiła. Chyba przede wszystkim dlatego, że pod pozorem opowieści o wojnie trojańskiej i jednej z niewielu słynnych niewolnic kryją się uniwersalne i aktualne tematy. Pisarka nie szczędzi brutalnych opisów, wzmianek o okrutnych zachowaniach wojowników, o upodleniu wziętych w niewolę, opisuje gwałty czy syndrom sztokholmski, więc warto mieć to na uwadze. I podczas czytania niestety ma się świadomość, że to nie jest coś, co minęło, a nadal się zdarza i przez tysiąclecia mieliśmy wiele takich Bryzejd. Początkowo byłam zaskoczona nietypowym stylem, często wulgarnym i bardzo bezpośrednim, ale szybko przekonałam się do niego. Uważam, że niektóre wyrażenia można byłoby zastąpić mniej współczesnymi, ale uświadomiłam też sobie, że żołnierze podczas wojen, w sytuacji nieustannego stresu, w męskim otoczeniu, zapewne klną w podobny sposób.
Chociaż o wojnie trojańskiej czytałam już trochę powieści plus teksty starożytne, to wersja Pat Barker pod wieloma względami mnie zaskoczyła i wyróżniła się z tłumu. Chociażby relacja Achillesa i Patroklesa była całkiem inna, owszem – nadal piękna i wzruszająca, ale jednocześnie mocno niezdrowa, z podkreśleniem nierówności i niesnasek między nimi. Również zaciekawiła mnie relacja Patroklesa i Bryzeidy, gdzie przyjaźń mieszała się ze świadomością stania po przeciwnych stronach. Wiele miejsca autorka poświęciła także innym brankom w obozie, dała im historie i imiona, dzięki czemu czytelnik zyskuje świadomość, ile kobiet musiało znosić podobny los, a motyw siostrzeństwa i siły kobiecości wybrzmiewa dużo mocniej niż w niektórych retellingach. Nawet Helenie się nie oberwało. Również relacja Bryzejdy i Achillesa przykuła moją uwagę – jest chora, straszna, oparta na wykorzystywaniu, ale z czasem Bryzejda zdaje sobie sprawę, że musi współpracować z Achillesem i widzieć w nim człowieka. Nie jest to jeden z tych retellingów, gdzie główny bohater oryginału staje się czystym złem, Achilles jest okrutny i przemocowy, ale ma swoją historię z dzieciństwa, która nieco wyjaśnia jego sposób myślenia. Uważam, że ta książka jest obowiązkową lekturą dla tych, którzy bronią toksycznych romansów z syndromem sztokholmskim twierdzeniami, że przecież takie relacje istnieją i że nie można pokazywać paluszkiem, co jest dobre a co złe. Ta książka doskonale ukazuje, że można pisać o toksycznych związkach i okropnych zachowaniach, bez moralizowania, ale tak by czytelnik ani przez chwilę nie wątpił, że czyta o czymś okropnym.
Nie jest to powieść bez wad. Dzięki narracji Bryzejdy i skupieniu się na niewolnicach nie miałam takiego poczucia, jak przy innych ,,trojańskich” książek – że jest tu za dużo skrótów i za mało rozpisania jak na tak obszerny mit. Miałam jednak wręcz wrażenie, że ta powieść mogłaby być krótsza i zacząć się później, bo początek był napisany dość nudno, bez konkretnych scen i sytuacji, Bryzejda po prostu streszczała nam swój pobyt w obozie. I o ile Patrokles i Achilles zostali ciekawie rozpisani, inni mężczyźni występujący w tej książce są po prostu fałszywi i bestialscy, składając się na jedną masę. Niestety, znowu oberwało się Menelaosowi, który prawie się nie pojawia, ale gdy już jest, to pozwala, żeby inni Grecy śpiewali, jak chcą zagwałcić na śmierć jego żonę. Przypominam, facet, który w mitologii obrywał za bronienie tejże żony i zapewne za takie teksty powiesiłby za przyrodzenie.
Nie mogę powiedzieć, że polecam ,,Milczenie dziewcząt” każdemu, bo to ciężka książka, przygnębiająca i zdecydowanie dla osób co najmniej 16+, jeśli nie 18+. Jednak jeśli czujecie się na siłach, warto ją poznać.
,, (…) żałoba nie dobija targów. Nie ma sposobu, by uniknąć cierpienia – czy choćby uporać się z nim szybciej.”
Bryzejda jest żoną księcia Mynesa – jej życie nie jest specjalnie szczęśliwe, mąż ją zdradza, wytykana jest jej bezdzietność. Jednak to nic w porównaniu z tym, co spotyka ją, gdy sąsiadująca z jej ojczyzną Troja znajduje się w stanie wojny z Grecją, a wojska księcia Achillesa napadają na Lyrnessos. Tak Bryzejda zostaje branką i nałożnicą Achillesa – w oczach świata jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-30
Starożytna Grecja po wojnie z tytanami. Władzę nad światem sprawują aroganccy, myślący tylko o sobie bogowie. Kora jest jedną z córek Zeusa, ale dorasta na Sycylii odizolowana od Olimpu, pod okiem matki, która śledzi każdy jej ruch i zmusza ją do bycia taką, jak jej imię – dziewicza, niewinna, skromna. Gdy Zeus zaczyna szukać męża dla córki, przerażona Kora posuwa się do desperackiego czynu – postanawia zmusić Hadesa, pana umarłych, aby ukrył ją w swoim królestwie.
Jest to jeden z wielu (na szczęście!) wydawanych obecnie retellingów greckich, natomiast bardzo różni się od książek Jennifer Saint, Madeline Miller czy Natalie Hayes. Nie jest to literatura piękna, a młodzieżowa, skierowana do nastoletniego odbiorcy. Nie znaczy to, że starsi nie znajdą w niej nic interesującego, ale warto być świadomym, że ten gatunek ma swoje prawa. Autorka kreuje bogów na postacie ze świata fantasy, nie stara się przenieść nas do starożytnej Grecji. Bohaterowie mają współczesną wiedzę naukową, używają potocznego, prostego języka. Chwilami może to razić, ale pasuje do całości i chyba bardziej pasuje mi taka całkowicie nowoczesna konwencja niż mieszanie potocyzmów z archaizacją, jak było u Marilu Olivy. Mamy tu też typowe motywy literatury młodzieżowej – bohaterkę odkrywającą swoją siłę, dojrzewanie, relacje rodzinne, pierwszą miłość do tajemniczego, irytującego mężczyzny. I sprawdza się to bardzo dobrze. Fabuła wciąga, angażuje, czytelnik szybko przywiązuje się do Hadesa i Persefony i wyczekuje, by między nimi coś się zdarzyło. Od początku jest między nimi chemia i namiętność, ale Fitzgerald nie pośpiesza akcji i daje tej parze czas, by się poznać i dotrzeć. Bardzo podobało mi się też wykorzystanie oryginalnego mitu i dopisanie do niego wersji Persefony, w której nie jest już przerażoną dziewczynką, ale siłą sprawczą, oraz wykorzystanie jej dwojakiej natury – bogini życia i śmierci. Mimo że nie jest to rozbudowana, głęboka opowieść, to research został zrobiony i całość jest naprawdę porządna.
Jednak ,,Girl, godess, queen” nie jest tylko lekką opowieścią o miłości. Autorka ukryła tu ważne przesłanie i osobiście chciałabym, by dzisiejsze nastolatki czytały takie książki. Od początku mamy tu wyraźny wydźwięk feministyczny, ukazanie wpychania kobiet w szufladki, zmuszanie ich do schodzenia z drogi. Oczywiście, jest to dostosowane do grupy odbiorczej, więc przekaz jest chwilami bardzo prosty i łopatologiczny, ale nie razi. Spotkałam się z porównaniem do filmu ,,Barbie” i się z nim zgadzam, myślę, że jeśli przekaz tego filmu przypadł Wam do gustu, to powieść Fitgzerald też może. Pisarka nie skupia się tylko na losie kobiet, zwraca uwagę na drugą stronę medalu – męską presję na bycie macho, nieokazywanie uczuć, traktowanie płci przeciwnej wyłącznie w kategoriach seksualnych, co niszczy obie strony. W wątku miłosnym dużą rolę odgrywa rozmowa, zrozumienie, a także zgoda. W świecie historii romantyzujących przemoc miło jest poczytać o bohaterach, którzy nie narzucają się sobie, dbają o komfort drugiej połówki, ale nie sprawia to, że nie czuć napięcia i pożądania (sceny łóżkowe są, ale subtelne i delikatne). Oprócz tego śledzimy tu bardzo trudną relację Persefony z matką i obserwujemy, jak bardzo dziecko potrzebuje kochać i szanować swoich rodziców, nawet jeśli go zawodzą. Nie jest to jednak tak jednoznaczne i jeśli denerwują Was interpretacje robiące z Demeter potwora, to tutaj możecie być zadowoleni.
Czy było idealnie? Nie do końca. Rozumiem chęci autorki, by przybliżyć mit współczesnemu odbiorcy, ale niektóre fragmenty były ,,przedobrzone”. Mitologia bywa dziwna i kontrowersyjna, czasami lepiej to przyjąć, a jeśli już ją łagodzić, to spójnie. Tutaj jednocześnie Persefona ma współczesną wiedzę na temat genetycznych skutków kazirodztwa i boi się małżeństwa z przyrodnim bratem, a zarazem kończy w związku z własnym wujkiem. Zmniejszenie różnicy wieku między nią a Hadesem także uważam za wymuszone. I chociaż doceniam, że Fitzgerald zwraca uwagę na konieczności szanowania swojego partnera i łączenie pożądania z szacunkiem, to chwilami to powtarzanie: ,,Nie będę cię wykorzystywał, nie możemy uprawiać seksu, bo jesteś zbyt zmęczona”, wydawało mi się przesadzone. Zdaję też sobie sprawę, że to nie jest książka historyczna i bardziej miała mówić o współczesnych bolączkach, stąd podejście do seksualności kobiet jest bardziej judeochrześcijańskie niż greckie, ale dla mnie to trochę zabierało starożytny klimat. Zdarzały się też błędy techniczne, typu Persefona mówiąca o swoim ożenku czy literówki. Pojawia się też określenie ,,filia” jako miłość dusz, gdy do tej pory zawsze spotykałam się z tym określeniem wyłącznie w kategorii przyjaźni, uczucia aromantycznego.
Jeśli ktoś szuka w tematyce mitologicznej wzniosłego języka, patosu, to ta pozycja raczej go rozczaruje. Ale jeśli potrzebuje dobrej rozrywki, ciekawego, nietoksycznego romansu, wiarygodnych bohaterów i pewnej dozy myśli, z którymi można podyskutować, to będzie to dobry wybór. Osobiście chętnie poleciłabym tę książkę nastolatkom, żeby zachęcić je do zgłębiania mitologii.
,, Gdyby był mi niezbędny, gdyby życie takie, jakie kocham, zależało tylko od niego, bez zastanowienia – bo żeby móc tak kochać, potrzebuję wolności, którą w końcu udało mi się wywalczyć.”
Starożytna Grecja po wojnie z tytanami. Władzę nad światem sprawują aroganccy, myślący tylko o sobie bogowie. Kora jest jedną z córek Zeusa, ale dorasta na Sycylii odizolowana od Olimpu, pod okiem matki, która śledzi każdy jej ruch i zmusza ją do bycia taką, jak jej imię – dziewicza, niewinna, skromna. Gdy Zeus zaczyna szukać męża dla córki, przerażona Kora posuwa się do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Trzy lata temu na polskim rynku pojawiła się książka Madeline Miller ,,Kirke", retelling mitologii greckiej, w pięknej, błyszczącej oprawie. Po pierwszych entuzjastycznych słowach wobec warstwy wizualnej i samej książki zaczęły jednak pojawiać się bardzo negatywne słowa i w pewnym momencie chyba trudno było znaleźć osobę zajmującą się sferą książkową, która by tę powieść polecała (ja należę do tej grupy, której się bardzo podobała). Jednocześnie przebijały się echa, że słabo dostępna jest inna książka tej autorki, opowiadająca o Achillesie, która miała być znacznie lepsza. Po trzech latach wydawnictwo Albatros postanowiło wznowić tę historię pod tytułem ,,Pieśń o Achillesie". I rzeczywiście pierwsze recenzje były pełne pochwał, uznające książkę za genialną i wybitną, po czym powtórzyła się sytuacja z ,,Kirke" i znów zaczęły przeważać głosy, że ,,Pieśń" jest nudna i o niczym. Początkowo byłam dość sceptycznie nastawiona do tej książki, ale nie ze względu na owe recenzje, a ponieważ sam pomysł na tę konkretną fabułę mnie nie przyciągał (więcej o tym potem). Jednak moja miłość do mitologii potęgowana małą ilością tego typu pozycji w języku polskim wygrała. W końcu książka jest tak cudownie wydana, że nawet jeśli mi się nie spodoba, będę mogła zaspokajać swój gust estetyczny patrzeniem się na okładkę (na żywo wygląda o wiele lepiej niż na zdjęciach).
Książka pisana jest z perspektywy Patroklosa, syna króla Mentojiona. Mimo wysokiego urodzenia chłopiec od dzieciństwa jest uważany za słabeusza i lekceważony przez ojca. Szansa na poprawę jego sytuacji nadchodzi, gdy zmuszony zostaje do opuszczenia rodzinnego królestwa i trafia na dwór Peleusa, ojca Achillesa. O tym synu bogini morskiej już krążą legendy, wróżące mu wielką chwałę równą bogom. Patroklos jest pod wrażeniem siły oddziaływania królewskiego syna, a ten niespodziewanie to jego wybiera na swojego towarzysza zabaw. Z biegiem lat ta więź zamienia się w coś głębszego i bardziej intensywnego, ale na drodze do spokojnego życia młodzieńców stoi matka Achillesa, Tetyda, która darzy Patroklosa niezrozumiałą antypatią.
Żeby ta recenzja miała jakiś kontekst, muszę wspomnieć, że jak może wiecie, nie tylko czytam, ale także piszę (link do mojego Wattpada jest w opisie) i moja własna powieść (czy też twór aspirujący do tego miana) także opowiada o wojnie trojańskiej. Patrzę więc na ,,Pieśń o Achillesie" trochę inaczej niż przeciętny czytelnik i to jest jednocześnie pozytywne i negatywne dla samej książki. Pozytywne, bo niestety wszystkie negatywne opinie o niej biorę trochę do siebie, bo sama słyszałam podobne słowa o własnej twórczości, i mam przez to ochotę jej bronić. A jednocześnie negatywne, bo mimo że staram się być dojrzałym i obiektywnym czytelnikiem, to nie da się ukryć, że czasami przebija się to myślenie ,,a u mnie było inaczej", ,,ja lubię inną wersję" (chociaż staram się z tym walczyć). I moja opinia jest trochę rozdarta między tymi dwoma aspektami. ,,Pieśń o Achillesie" ogólnie mi się podobała i zakończyłam ją głęboko poruszona, ale podczas czytania wiele rzeczy mnie uwierało i mi przeszkadzało. Natomiast większość z nich jest całkowicie subiektywna i nie uważam, żeby to była zła książka. Rozumiem, dlaczego niektórym się nie podobała, ale mam wrażenie, że lwia część negatywnych recenzji wynika z tego, że polski czytelnik nie rozumie tej konwencji. Na naszym rynku praktycznie nie ma książek opisujących na nowo historie mityczne, bez szczególnych zmian i udziwnień, jedyne bardziej rozreklamowane książki w tym temacie to właśnie powieści Miller, może jeszcze trochę ,,Penelopiada". Polski czytelnik zna mitologię z serii o Percym Jacksonie oraz filmów przygodowych i kiedy spotyka się z czymś innym, spokojniejszym, bardziej melancholijnym, uważa to za coś dziwnego i chwilami niepoprawnego (bo i z takimi opiniami się spotykałam). Oczywiście, każdy ma prawo do swojego gustu i mówienia o nim wprost, natomiast nie można twierdzić, że to najbardziej rozreklamowana wersja jest jedyną poprawną. Mitologia od starożytności służyła ukazywaniu bardzo różnych tematów, więc to, że w powieści na ten temat nie ma szybkiej akcji, przygód czy scen batalistycznych nie jest błędne, może być jedynie niezgodne z czyimś gustem. Wydaje mi się, że gdyby w Polsce było więcej książek na ten temat, chociażby takie pozycje jak ,,Ariadne", ,,A thousand ships" czy ,,Trojan Woman", to każda kolejna książka byłaby przyjmowana cieplej, bo może część czytelników zrozumiałby taki sposób pisania i przekonała się do niego, albo po prostu osoby, które uznały, że to nie dla nich, nie sięgałaby po kolejne pozycje i miałyby one może mniej czytelników, ale takich do których taki sposób opowiadania historii by trafiał.
Bo zdecydowanie nie można powiedzieć, żeby ,,Pieśń o Achillesie" była zła. Owszem, akcja mknie w niej bardzo powoli, nie ma tu wybuchów czy nagłych zwrotów akcji, ale ma to swój urok i pozwala wniknąć w ten świat, jeśli tylko nie będziemy nastawiać się, że mitologia równa się przygodówce. Madeline Miller ma przepiękny styl, który jest dla mnie wyważony w punkt. Nie brakuje tu opisów świata czy przestrzeni, które pozwalają nam poczuć aurę starożytności, ale są na tyle krótkie i treściwe, aby nie znudzić i nie przesłonić fabuły. Jest on też na swój sposób, baśniowy, pełen poetyckich metafor, nie brakuje tu cytatów, które ma się ochotę wypisać na ścianie... Przy czym język nadal jest naturalny i dostosowany do współczesnego odbiorcy. Powiedziałabym, że jest doskonale dobrany pod każdą sytuację - we fragmentach romantycznych i emocjonalnych mamy aforyzmy i metafory, w momentach tyczących się wojny i polityki słowa bardziej formalne lub dostojne, a gdy bohaterowie rozmawiają o czymś mało dla nich istotnym, staje się nieco potoczny i luźny. I nie gryzie się to ze sobą. Jestem też dość wyczulona na schematy w tego typu opowieściach i cieszę się, że w wielu kwestiach Madeline Miller nie poszła za najbardziej oklepaną, popkulturową wersją. Powieść w dużym stopniu omija wyeksponowane w filmie ,,Troja" wątki rywalizacji Achillesa z Agamemnonem i Hektorem i jest to chyba pierwsza współczesna wersja mitu trojańskiego, gdzie Menelaos nie jest ani psychopatą, ani słabeuszem - przeciwnie, jest jedną z najlepszych i najbardziej kochanych postaci (chociaż oczywiście Helena musiała być zła i puszczalska).
Skłamałabym jednak, gdybym zaprzeczyła, że nie należę do grona tych osób, które miewały przy tej książce chwile nudy i zirytowania. I nie tyczy się to wolnej akcji (jestem na nią uodporniona i naprawdę trzeba się postarać, żeby mnie znudzić), a tego, czym ta akcja jest wypełniona. Nigdy nie ukrywałam, że wątki LGBT nie są tym, co mnie przyciąga w literaturze. Owszem, mogę o nich poczytać (jak w tym wypadku), ale nie umiem się z nimi utożsamić, nie jest to moja reprezentacja i coś, co byłoby mi bliskie. I absolutnie nie powinno być to odczytywane jako oznaka, że mam coś przeciwko takim osobom i w jakiś sposób je dyskryminuję - trudno oczekiwać, żeby każdy motyw był dla każdego tak samo ważny, mnie przyciągają inne rzeczy. Tutaj natomiast przez całą pierwszą połowę mieliśmy do czynienia praktycznie tylko z rozwijającym się uczuciem między Patroklosem i Achillesem, a ja nie umiałam się w to wgryźć i przeżywać ich losów. Oboje byli mi też dość obojętni - Patroklos w założeniu miał być tym łagodnym i nieśmiałym, który świadomie stoi w cieniu ukochanego, ale w rzeczywistości jest bardziej wartościowym człowiekiem, co moim zdaniem było przesadnie eksponowane, a robienie z niego bożyszcza kobiet trochę mnie bawiło. Natomiast w momentach, kiedy ten rzeczywiście ,,służył" Achillesowi i był jego cieniem, wydawało mi się to wręcz niezdrowe. Z kolei Achilles, widziany głównie przez Patroklosa, moim zdaniem miał zmarnowany potencjał. Od początku jest nazywany największym z wojowników, nieustannie powtarza się, że inni nie mogą się z nim równać, ale Miller z jakiegoś powodu nie pozwoliła mu walczyć i pokazywać się ludziom przed wojną trojańską, więc ta jego sława wydawała mi się nielogiczna, nawet w kontekście mitologii. W małym stopniu też wybrzmiała dla mnie jego przemiana z niewinnego chłopca w wojennego zabójcę. Moim zdaniem to głównie wina streszczeniowości - rozumiem, że wojna trojańska jest obszerną historią i nie chcąc, żeby książka stała się prawdziwym kolosem, trzeba było coś pominąć albo tylko krótko o tym wspomnieć, ale mnie zbyt wiele streszczeń denerwuje i tu sprawiało, że nie do końca byłam zaangażowana w opowieść, gdy autorka twierdzi, że wojownicy są świetnymi przyjaciółmi albo że Achilles stał się brutalny, a nie ma żadnych konkretnych fragmentów ukazaujących to.
To prawdopodobnie najbardziej niepopularna opinia w polskim Internecie, ale uważam, że ,,Kirke" jest lepszą książką. Może ma jeszcze powolniejszą akcję, ale w moim odczuciu tamta powieść jest dojrzalsza, chociażby w ukazaniu postaci, których teoretycznie mamy nie lubić - przykładowo w ,,Kirke" czyny Pazyfae, absolutnie niemoralne, są ukazane z pewną motywacją i wyczuciem, podczas gdy w ,,Pieśni" księżniczka Deidameja, zwykła nastolatka nierozsądnie lokująca swoje uczucia, jest przedstawiona w bardzo groteskowy sposób (jej scena z Patroklosem bardzo mnie zniesmaczyła) i miałam wrażenie, że była nam zohydzana na siłę, co kojarzyło mi się z jakimiś serialami dla młodzieży z tak zwanym motywem ,,boyxboy", gdzie jeśli pojawia się postać damska, to musi być złem wcielonym i na siłę dążyć do rozdzielenia głównych bohaterów. Postacie drugoplanowe ogólnie moim zdaniem były tam bardziej rozbudowane i charakterystyczne (chociaż i w ,,Pieśni" znalazły się perełki). Obie książki są pisane też z perspektywy osoby w pewien sposób odrzuconej i będącej obiektem drwin w swoim środowisku, jednak w przypadku Kirke bardzo widoczna była dla mnie jej przemiana i radzenie sobie ze swoją opinią, z kolei Patroklos praktycznie się nie zmienia i wojenne przeżycia nie wywierają na niego żadnego wpływu.
Byłam bardzo ciekawa, jak autorka rozwinie wątek Bryzeidy i opisanych w ,,Iliadzie" branek Achillesa i jak połączy to z wielkim uczuciem między nim a Patroklosem. Nie będę spoilerować, ale na szczęście zostało to przedstawione naprawdę niewinnie, chociaż może zbyt idealistycznie, i nie ma tu żadnego usprawiedliwiania zdrady ani dzikich trójkątów. Sama Bryzeida i jej relacja z Patroklosem są całkiem ciekawe, podobnie jak tajemnicza postać Tetydy, która osacza syna, chociaż wielka szkoda, że książka nie jest dłuższa i nie można było poświęcić więcej miejsca tym bohaterkom. I chociaż główna para nie wzbudziła mojego specjalnego entuzjazmu, to bardzo polubiłam Menelaosa, mądrego i doświadczonego nauczyciela Chirona, Diomedesa oraz Odyseusza, chociaż ostatni dwaj teoretycznie nie są pozytywnymi postaciami. Pierwszy jest jednak po prostu zabawny i charyzmatyczny, a Odys jest moim zdaniem najlepiej wykreowanym i najbardziej skomplikowanym bohaterem - jest cwany, manipulujący i chwilami brutalny, ale nie da się ukryć, że to on najlepiej rozumie prawidła wojny i ma największą wolę przetrwania. Okazuje się być też zdolny do współczucia i zrozumienia. Jako czarna charaktery bardzo dobrze prezentowali się Agamemnon, początkowy będący typowym surowym królem i z każdą stroną odsłaniający swoją mroczną naturę, oraz Neoptolemos, podczas czytania o których można mieć ciarki.
Mimo pewnych mankamentów nie można odmówić ,,Pieśni o Achillesie", że jest to książka bardzo dobrze napisana i wywołująca wiele emocji. Druga połowa książki, ta wojenna, podobała mi się znacznie bardziej i chociaż nadal widziałam pewne wady, to jednocześnie miałam ciarki podczas przemów i przepowiedni bohaterów, śmiałam się na przekomarzaniach Odyseusza i Diomedesa, a chociaż sam wątek miłosny nie podbił mojego serca, to pod koniec naprawdę się rozpłakałam. Wtedy też bardziej rzucały się w oczy inne aspekty poza romansem bohaterów. ,,Pieśń o Achillesie" to w dużej mierze opowieść o tym, co to znaczy być wielkim, czym jest prawdziwy honor i poświęcenie, i że to, co w obiegowej opinii jest oznaką tej wielkości, wcale nie musi być wspaniałe, a na znacznie większą uwagę zasługują osoby skromne i ciche. To też historia o zatracaniu się w żądzy wielkości, o upadku, ale też o tym, że współczucie i miłość mogą ocalić serce człowieka, dzięki czemu końcówka, którą wszyscy dobrze znają, nie wybrzmiewa tak pesymistycznie. Już w ,,Kirke" bardzo podobało mi się, jak Miller używa mitologii do opowiadania o przemijaniu i śmierci i że wybrzmiewa tu przesłanie, że tak naprawdę zostaje po nas to, co kochamy. Żałuję tylko, że te wątki nie zostały rozwinięte tak, jakbym chciała i nieco przyćmiła je sama miłość Achillesa i Patroklosa. Warto też docenić warstwę merytoryczną autorki, która nawiązuje do wielu mitów, ale także do filozofii starożytnej Grecji.
,,Pieśń o Achillesie" to dla mnie znakomity przykład tego, że tak naprawdę w literaturze trudno znaleźć rzeczy stuprocentowo dobre lub złe. Wiem, że te aspekty, które mnie nudziły lub degustowały, dla wielu osób będą plusem, tak samo jak kogoś zirytuje w tej powieści to, co mnie zachwyciło. Zdecydowanie nie jest to książka dla każdego i warto być świadomym czym tak naprawdę jest i czego powinniśmy od niej oczekiwać, natomiast myślę, że jako całość wypada naprawdę przyzwoicie i każdy miłośnik mitologii powinien ją przeczytać, ot, dla poszerzenia horyzontów.
,,Rozpoznałbym go po dotyku, po samym zapachu; poznałbym go na ślepo po tym, jak oddycha i jak stawia kroki. Poznałbym go w śmierci, na końcu świata."
Ps. Miałam problem z oceną, ale uznałam, że w tym samym gatunku oceniłam chociażby ,,Mgły Avalonu" na 8, a frustrowały mnie znacznie bardziej.
Trzy lata temu na polskim rynku pojawiła się książka Madeline Miller ,,Kirke", retelling mitologii greckiej, w pięknej, błyszczącej oprawie. Po pierwszych entuzjastycznych słowach wobec warstwy wizualnej i samej książki zaczęły jednak pojawiać się bardzo negatywne słowa i w pewnym momencie chyba trudno było znaleźć osobę zajmującą się sferą książkową, która by tę powieść...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-17
Starożytna Grecja. Król Amfitrion po wyprawie wraca stęskniony do żony, pragnąc nacieszyć się małżeńskimi przywilejami. Ze zdumieniem odkrywa, że według Alkmeny wrócił i współżył już z nią wcześniej. Amfitrion dowiaduje się, że sam Zeus przybrał jego postać, by spłodzić z Alkmeną herosa, który przerośnie wszystkich i będzie równy bogom. Na świat przychodzą jednak bliźnięta – Alkides i Ifikles, a przecież heros nie miał mieć żadnej konkurencji…
Na książkę trafiłam przypadkowo, oczywiście przyciągnęła mnie tematyka. Trzeba przyznać, że zamysł był intrygujący. Podobał mi się sam pomysł na to, żeby na równi ukazać Ifiklesa i Alkidesa i rozdzielenie historii Heraklesa na ich dwóch oraz związany z tym motyw mitologii jako dawnych opowieści, które zostały przerobione i zniekształcone przez ludzi. Przypominało mi to czasy, gdy na studiach czytałam ,,Nikt” Andrzejewskiego czy ,,Przygody Telemacha” Aragona. Bardzo podobał mi się początek, który wiele zapowiadał, a skupiał się na Amfitrionie – cały wątek mężczyzny, który sam wiele razy sprzeniewierzył się wierności małżeńskiej, a teraz nie może pogodzić się z tym, że jego żona spała z innym (choć nieświadomie), i paradoksalnie to uświadamia mu, że ją kocha. A także jego trudne ojcostwo w poczuciu ciągłej rywalizacji z Zeusem i świadomości, że jeden z bliźniaków nie jest jego biologicznym synem i nie zostanie tak zapamiętany. Świetne były kreacje kilku bogów. Hades i Hermes jako ci, którzy ze względu na swoje funkcje są najbliżej ludzi i nie do końca przystają do boskości, naprawdę budzili zainteresowanie. Podobnie jak Ares, który nie jest tu typowym zabijaką, a kimś znudzonym intrygami i matactwami na Olimpie, który wybiera przemoc fizyczną – bo jest prosta i nie opiera się na kłamstwie.
Jednak jako całość powieść nie podobała mi się. Główny problem mam z jej konwencją – uważam, że o mitologii można mówić na przeróżne sposoby, ale tutaj wyszedł zbyt dziwny miszmasz. ,,Heros powinien być jeden” mógłby być powieścią przygodową, ale jak na lekką, odprężającą historię jest tu za dużo nietypowych rozwiązań i symboli, które trudno zrozumieć. Akcja biegnie też bardzo wolno, a zapowiadana od początku bitwa jest chaotyczna, z kolei zakończenie zbyt przyśpieszone. Z kolei jak na powieść z przesłaniem i głębią, coś właśnie w stylu Andrzejewskiego czy Aragorna, te symbole wydają mi się zbyt wydumane, a sam ciąg fabularny za prosty. Główny wątek dzielenia losu herosa między braćmi wydawał się ciekawy, ale w pewnym momencie sprawił, że nie wiedziałam już, z którym mamy do czynienia. Postacie są w większości słabo zarysowane, a ich losy nie angażują. Mitologiczna chronologia jest dziwna i pełna luk, bo prawdopodobnie mity powstawały niezależnie od siebie w różnych polis i dopiero potem zostały połączone, ale tutaj autorzy moim zdaniem w ogóle się nie postarali, żeby to powiązań i logicznie złączyć. Może to też kwestia tłumaczenia z ukraińskiego (Henry Lion Old to pseudonim dwóch ukraińskich pisarzy), ale niektóre określenia były dziwne, niezręczne i burzyły klimat, chociażby nazywanie herosa ,,Śmieciarzem”.
Przez długi czas łudziłam się, że będę mogła powiedzieć o tym tytule, że mi się podoba, ale niestety, nie dałam rady. Mimo obiecującego początku i ciekawego zamysłu za dużo tu dla mnie chaosu i dziwności – nawet jak na mitologię. Jednak wolę te bardziej melancholijne i spokojne retellingi.
,, — Życie zaczyna się od nowa?(…) Powiedzcie, że tak… i ja wam nie uwierzę.
— Nie(…) Życie trwa dalej i nie zawsze jest darem losu.”
Starożytna Grecja. Król Amfitrion po wyprawie wraca stęskniony do żony, pragnąc nacieszyć się małżeńskimi przywilejami. Ze zdumieniem odkrywa, że według Alkmeny wrócił i współżył już z nią wcześniej. Amfitrion dowiaduje się, że sam Zeus przybrał jego postać, by spłodzić z Alkmeną herosa, który przerośnie wszystkich i będzie równy bogom. Na świat przychodzą jednak bliźnięta...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-14
Znalezione przypadkowo, chciałam zobaczyć jak w pierwszej połowie XX wieku interpretowano mitologię. I mocno się zaskoczyłam. Gdyby zmienić formę na powieść i unowocześnić styl, ,,Pluton i Persefona" spokojnie mogłoby zostać wydane w dzisiejszych czasach, a fabuła niespecjalnie odbiega od popularnych romansów. Hades jest mroczny, silny i bezkompromisowy, a zarazem wierzy w tę jedyną prawdziwą miłość, Persefona to niedopasowana dziewczyna pragnąca ,,czegoś więcej", a akcja skupia się głównie na jej... erotycznych fantazjach i potem ich realizacji XD Wiadomo, że pewne wzorce są dyskusyjne, ale cóż, różne są fetysze... Czyta się lekko i przyjemnie. Sztuka jest dostępna za darmo w Internecie, więc można sobie ściągnąć i przeczytać, tylko nie dawać tego dzieciom.
Znalezione przypadkowo, chciałam zobaczyć jak w pierwszej połowie XX wieku interpretowano mitologię. I mocno się zaskoczyłam. Gdyby zmienić formę na powieść i unowocześnić styl, ,,Pluton i Persefona" spokojnie mogłoby zostać wydane w dzisiejszych czasach, a fabuła niespecjalnie odbiega od popularnych romansów. Hades jest mroczny, silny i bezkompromisowy, a zarazem wierzy w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-05
,,Hamnet” to jedna z książek, na które najbardziej czekałam. Jak wiecie, uwielbiam twórczość Szekspira, więc powieść odnosząca się do powstania ,,Hamleta” to coś idealnego dla mnie. W dodatku historia rodziny tego dramaturga także jest bardzo interesująca i cieszę się, że ktoś postanowił przedstawić ją w inny sposób, niż zazwyczaj przyjmujemy.
Stratford, schyłek XVI wieku. Młody Hamnet z niepokojem obserwuje chorobę swojej siostry Judith. To on znajduje chorą dziewczynkę i desperacko szuka pomocy u matki, babki czy nawet przebywającego od dawna w Londynie ojca. Jest gotów oddać własne życie, by ocalić bliźniaczkę. Jednocześnie cofamy się w czasie i obserwujemy początki znajomości jego ojca, nauczyciela o literackich aspiracjach, z Agnes, kobietą uznawaną za dziwną i wyklętą przez lokalną społeczność.
Historia małżeństwa Williama Szekspira z Anne Hathaway jest dosyć znana i zazwyczaj wspomina się o niej przy omawianiu dramatów tego twórcy. Zazwyczaj przedstawia się ich jako nieszczęśliwe stadło, wymuszone ciążą, z którego Szekspir ostatecznie uciekł, by robić karierę. Sama Anne często bywa postrzegana jako odpychająca, złośliwa i brzydka kobieta, która miała stać się pierwowzorem głównej bohaterki ,,Poskromienia złośnicy” (tak chociażby przedstawił ją James Joyce). Jest to obraz bardzo powszechny, nawet jeśli historycy i biografowie od dawna próbują przekonywać, że to małżeństwo może nie było idealne, ale nie było też patologiczne, a Szekspir mimo swojego wyjazdu przez całe życie dbał o rodzinę. Dlatego bardzo się cieszę, że Maggie O’Farell postanowiła przełamać ten stereotyp. Nie jest to typowa biografia, raczej wariacja, ale pokazana w taki sposób, że chce się w nią wierzyć. Ciekawe jest to, że sam Szekspir nie zostaje tu wspomniany z imienia i nazwiska – zawsze jest nauczycielem, ojcem czy mężem, stanowi pretekst do ukazania jego żony. Agnes (to imię znajduje się w testamencie ojca Hathaway) to kobieta, która wyrasta ponad społeczeństwo, chce iść własną drogą i z tego powodu jest odrzucana, ale po wyjściu za mąż staje się typową żoną i matką i przestaje nadążać za rozwijającą się karierą męża. Autorka w piękny i poruszający sposób pokazała jej obawy i rozterki, a przede wszystkim ogromną miłość do swoich dzieci. Natomiast relacja małżonków wydawała mi się w pełni naturalna i możliwa – nie jest to cukierkowa historia miłosna, mamy tu wiele kryzysów i upadków, ale jednocześnie to uczucie cały czas gdzieś tam jest i nie daje o sobie zapomnieć.
,,Hamnet” to przede wszystkim historia o nadchodzącej śmierci, stracie i przechodzeniu żałoby, ukazana głównie z perspektywy matki, która straciła dziecko, ale nie tylko. Mamy tu ojca, który próbuje odciąć się od wspomnień i żyć normalnie, starszą córkę, która się buntuje, mamy też piękną więź bliźniaków, którzy są gotowi oddać za siebie życie. Uważam, że O’Farell w bardzo dobitny i realistyczny sposób pokazała, jak czuje się człowiek po stracie ukochanej osoby, kiedy początkowo nie umie uwierzyć w tragedię i próbuje zaklinać los, a potem za wszelką cenę chce utrzymać wspomnienia i jakąś cząstkę bliskiego człowieka. Zakończenie wycisnęło mi łzy z oczu i pokazało, że chociaż bohaterowie na swój sposób radzili sobie z żałobą i czasem upadali, to oboje napędzała miłość do syna. Ostatnie strony przepłakałam… Ale nie zawsze było tak dobrze, bo to specyficzna pozycja. Autorka snuje ją z pewnego dystansu, ukazuje nam bohaterów już z dalszej perspektywy, narracja też jest specyficzna – raz skupiona na szczegółach, a potem omijająca je. I o ile w ,,Klitajmestrze” Constanzy Casati dawało to uczucie nostalgii, tak tutaj czasem utrudniało mi przeżywanie emocji.
Jak zwykle przy takich książkach, zaczynam je czytać z nadzieją na znalezienie kolejnego ulubieńca, a potem mi smutno, że to nie do końca to. Niemniej ,,Hamnet” nadal pozostaje bardzo dobrą, intrygującą i poruszającą powieścią o stracie, miłości macierzyńskiej, trudnym małżeństwie i ukojeniu, jakie daje sztuka.
,, Okrucieństwo i rozpacz czekają tuż za rogiem, w kufrach, za drzwiami; mogą zaatakować w dowolnym momencie, niczym złodziej albo bandyta. Szuka polega na tym, by być stale czujnym.”
,,Hamnet” to jedna z książek, na które najbardziej czekałam. Jak wiecie, uwielbiam twórczość Szekspira, więc powieść odnosząca się do powstania ,,Hamleta” to coś idealnego dla mnie. W dodatku historia rodziny tego dramaturga także jest bardzo interesująca i cieszę się, że ktoś postanowił przedstawić ją w inny sposób, niż zazwyczaj przyjmujemy.
Stratford, schyłek XVI wieku....
2023-08-10
Mit o władającym w Mykenach rodzie Atrydów był jednym z najpopularniejszych w starożytnej Grecji, idealnie odwzorowywała arystotelesowską zasadę, że do odbiorcy najmocniej trafiają opowieści, gdzie bliscy sobie ludzie stają naprzeciwko siebie, bo opowiada po prostu o rodzinie, która z powodu klątwy wyżyna się nawzajem 😉 Ponieważ z nauczaniem mitologii greckiej w szkole nie jest wcale tak dobrze, jak sądzą, co niektórzy (złośliwości, złośliwości…), jednak mało kto wie, o co dokładnie tam chodziło. Z pomocą może przyjść Constanza Casati ze swoją ,,Klitajmestrą”.
Klitajmestra była córką króla Sparty Tyndareosa i przyrodnią siostrą słynnej Heleny. Poznajemy ją jako młodziutką dziewczynę wychowaną w surowym domu, gdzie ojciec nie szczędzi swoim dzieciom bicia i poniżania, a matka pokornie stoi z boku, godząc się na podrzędną rolę. Klitajmestra od początku wie, że chce być inna – nie żyć w cieniu męża, ale sama władać i cieszyć się wpływami. Początkowo los wydaje jej się sprzyjać – zakochuje się z wzajemnością w starającym się o nią królu Tantalosie, który nie ma zamiaru jej tłamsić. Biorą ślub i zostają szczęśliwymi rodzicami. Jednak wkrótce przebywający na dworze Tyndareosa Agamemnon z Myken morduje jej męża i dziecko, a ona zostaje zmuszona do ślubu ze swoim oprawcą. Od początku wie, że nie da mu satysfakcji i zaczyna planować zemstę.
,,Klitajmestra” wyszła w zbliżonym czasie do ,,Eneidy. Najpiękniejszej w dziejach historii…” Marilu Olivy i dostałam pytania, która jest z nich lepsza, więc pozwolę sobie na porównanie. ,,Najpiękniejsza historia” nie była zła, natomiast ,,Klitajmestra” bije ją na głowę. Przede wszystkim stylem – tutaj nic nie zgrzyta, język jest podobny do tego, do czego przyzwyczaiły nas innego tego typu pozycje typu ,,Ariadna” czy ,,Pieśń o Achillesie”, bogaty, artystyczny, z takim mitologicznym sznytem. Zdarzają się w nim przekleństwa czy dosadne wyrażenia typu ,,zerżnąć”, ale oddają one brutalność świata i są używane w takich sytuacjach i takich ilościach, by nie razić. Bardzo ciekawe jest też to, że poznajemy świat głównie oczami Klitajmestry i ma się wrażenie, że królowa Myken wspomina swoją historię już z pewnego dystansu, co daje wrażenie pewnej nostalgii i podkręca nastrój straty. Constanza Casati także bardzo zgrabnie wykorzystała pewne sceny z klasycznych mitologicznych tekstów i przerobiła je w taki sposób, by nie było wrażenia wtórności. W ogóle mitologia jest tu użyta bardzo płynnie, pojawia się wiele nawiązań do różnych mniej znanych faktów, takich jak to, że babcią Klitajmestry była córka Perseusza, autorka przedstawia wszystko tak, że osoba nieznająca kompletnie mitologii ogarnie świat, a ktoś, kto już poznał mity na wyrywki, nie będzie znudzony. Akcja też jest dobrze rozplanowana i płynnie ukazuje wydarzenia znane z mitu, jak i te wymyślone przez pisarkę. W książkach o wojnie trojańskiej często mam wrażenie skrótowości i zostawiania zbyt wielu rzeczy w domyśle, tutaj natomiast Casati bardzo dobrze wszystko rozplanowała i każdy wątek dostał swój czas. Warto jednak przed przeczytaniem być przygotowanym na dużą dozę okrucieństwa, ponieważ znajdziemy tutaj dość wyraziste opisy przemocy czy molestowania.
Na pierwszy rzut oka można uznać Klitajmestrę z mitologii za bardzo mroczną i okrutną postać wyrodnej żony i matki. Jej linią obrony była chęć pomszczenia ukochanej córki, którą niektórzy twórcy obalali, a inni podkreślali. Eurypides wprowadził wątek jej pierwszej rodziny i brutalnych okoliczności ślubu z Agamemnonem, co rzuciło całkowicie nowe światło na tę postać i chyba sprawiło, że współcześnie jest łatwa do zrozumienia i współczucia. I bardzo łatwo byłoby Casati przedstawić ją jako biedną, poszkodowaną kobietę, którą wszyscy skrzywdzili, a ona chciała tylko dobrze. Szczególnie że autorka właściwie większość bohaterów obdarzyła paskudnymi charakterami i wybrała chyba najbardziej ,,bezecne” wersje mitologii. Tylko że z czasem okazuje się, że to nie jest tylko opowieść o nieszczęśliwej kobiecie, która niesłusznie została okryta złą sławą, przynajmniej dla mnie nie. Oczywiście, nie da się nie współczuć Klitajmestrze zła, jakie ją spotkało, ale jednocześnie Casati dość sugestywnie daje nam do zrozumienia, że ona sama coraz bardziej stawała się podobna do swoich oprawców – dała się zaślepić nie tylko zemście i cierpieniu, ale też żądzy władzy i poczucia bycia tą najsilniejszą. Jest bardzo silna, waleczna i dumna, można ją za to podziwiać, cały czas też widać, jak bardzo została zniszczona, ale im dalej z fabułą, tym mocniej Klitajmestra gubi to, co w niej dobre, posuwa się do okrucieństwa dla własnych celów, odrzuca ludzi, którzy mogliby dać jej miłość i bezpieczeństwo. Nienawidzi Agamemnona i gardzi nim, ale uczy się z nim współpracować, by mieć coś do powiedzenia w królestwie. Kocha swoje dzieci, ale cały czas ma świadomość, że pochodzą one z gwałtu i że mogłyby być takie same jak ich ojciec.
Bardzo podobało mi się, jak autorka opisała różne typy kobiece i problemy losu płci pięknej. Klitajmestra jest typową wojowniczką i władczynią, która wyrasta ponad swoją epokę, chce rządzić i dowodzić, ale nie jest to pokazane na zasadzie ,,ona jest lepsza od tych głupich dziewczyn, które myślą tylko o strojach i mężczyznach”. Ukazuje, że kobieca siła i mądrość objawiają się na wiele sposobów. Jest to chyba pierwsza współczesna wersja, na jaką trafiłam, w której Helena nie jest opisana jako płytka lalka, jest młodą sympatyczną dziewczyną, która mimo swojej urody nie czuje się szczęśliwa, nie chce być postrzegana tylko przez pryzmat wyglądu, czuje się gorsza od siostry. Jest łagodna i delikatna, ale okazuje się mieć też odwagę i spryt, oprócz tego w bardzo poruszający sposób został opisany jej wątek z Tezeuszem i to, jak bestialski czyn napiętnował nie sprawcę, lecz ofiarę. Siostry są skrajnie inne, ale uczą się, że to nic złego i każda z ich postaw jest potrzebna. Bardzo podobał mi się też wątek Ledy, która nieco zawiodła jako matka, ale próbuje odzyskać uczucia córki i przekonać ją, by nie popełniała jej błędów. Oprócz tego autorka wprowadza postacie mniej znanych dzieci pary spartańskiej, z czego jedna z sióstr Timandra zakochuje się w swojej przyjaciółce, co łamie mit o tym, że osoby homoseksualne miały tak cudownie w starożytnej Grecji i pokazuje, jak ohydnie traktowano lesbijki. Mnie osobiście także bardzo podobał się wątek Elektry, zbuntowanej dziewczyny, która nie akceptuje zastanego porządku i która rzuca trochę inne światło na działania Klitajmestry. Postacie męskie także są dobrze wykreowane – złamany życiem Ajgistos, mądry, ale zawodzący główną bohaterkę Odyseusz, gubiący swoją wrażliwość Orestes, czy dwa czarne charaktery Tyndareos i Agamemnon.
Mogłabym się długo zachwycać nad tą pozycją, ale ma ona jednak pewne wady, które czasem powodowały moje zgrzytanie zębów. Zaczynając od bardziej technicznych rzeczy, trochę nie widziałam sensu w dawaniu Ledzie i Tyndareosowi tak dużej ilości dzieci, skoro większość z nich nie ma znaczenia dla fabuły. Jedną z ważniejszych postaci jest mykeńska służąca Klitajmestry, która ma celtyckie imię i wygląd typowej Celtki, w żadnym miejscu nie jest wyjaśnione, skąd się tam wzięła i czemu nikogo to nie dziwi (,,Klitajmestra” jest urealistycznioną wersją mitu, więc tym bardziej to razi). Do tego, niestety, o ile Helena została naprawdę ciekawie opisana, tak znowu dostajemy wersję, w której Menelaos jest paskudnym mężem i tyranem, powiedziałabym, że jest gorszy niż w filmie ,,Troja” – bije i torturuje ludzi bez powodu, zdradza swoją żonę i stosuje wobec niej przemoc, ma w poważaniu córkę. W świecie przedstawionym generalnie ma to sens, że Helena jako skrzywdzona we wczesnej młodości wdaje się w kolejne toksyczne relacje (Parys też nie jest pozytywną postacią), więc nie będę tego jakoś bardzo krytykować, niemniej przeszkadzają mi dwie rzeczy: a) robienie z bohatera, który w starożytnych tekstach był hejtowany za monologi o równości płci (kto nie wierzy, odsyłam do ,,Andromachy” Eurypidesa) seksisty roku tylko dlatego, że ,,ludzie przyzwyczaili się, że on jest negatywny”, jest kuriozalne, b) to jest naprawdę nudne i leniwe, kiedy po raz dwusetny dostajemy dokładnie ten sam obraz wzięty z filmu, który nie jest zbyt wierny mitologii. Personalnie wolę też wersję, w której pierwszy mąż Klitajmestry także pochodzi z rodu Pelopsa i jego śmierć ma wymiar polityczny, tutaj motywacje Agamemnona nie były dla mnie tak wyraziste i jasne.
Te drobne elementy sprawiają, że nie mogę dać ,,Klitajmestrze” maksymalnej oceny, ale nadal myślę, że to jeden z lepszych retellingów greckich, jakie czytałam, i chętnie kiedyś do niego wrócę. Ta książka nie tylko używa chwytliwych haseł, ale naprawdę zmusza do myślenia.
,, (…) życie jest krótkie i tragiczne, ale niektórzy mają szczęście i spotykają kogoś, kto potrafi wyleczyć ich z samotności.”
Mit o władającym w Mykenach rodzie Atrydów był jednym z najpopularniejszych w starożytnej Grecji, idealnie odwzorowywała arystotelesowską zasadę, że do odbiorcy najmocniej trafiają opowieści, gdzie bliscy sobie ludzie stają naprzeciwko siebie, bo opowiada po prostu o rodzinie, która z powodu klątwy wyżyna się nawzajem 😉 Ponieważ z nauczaniem mitologii greckiej w szkole nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-08-06
Wczesnośrodniowieczna Brytania. Król Ban z Benwick po kolejnym najeździe wrogów traci swoje królestwo i umiera z żalu. Wiwiana, zwana Panią Jeziora, zabiera jego syna od zrozpaczonej matki i wychowuje w swoim zamku, nie zdradzając mu jego pochodzenia i prawdziwego imienia. Gdy chłopiec dorasta, trafia na zamek króla Artura i tam dowiaduje się, że z jego losem powiązane są pewne przepowiednie.
Chociaż historia zaczyna się w taki sposób, by tworzyć jakiś nastrój tajemnicy wokół głównego bohatera, każdy choć trochę znający legendy arturiańskie od razu odgadnie, że jest to opowieść o Lancelocie. ,,Bezimienny Rycerz” jest właściwie bardzo wiernym opisaniem tej najbardziej znanej i rozpowszechnionej wersji legend arturiańskich (ale nie pierwotnej, bo oryginalne legendy walijskie wyglądały trochę inaczej), bardziej w stylu zbioru mitów, ale z dialogami, niż współczesnego retellingu. Nie jest to złe, całość czyta się dość szybko i przyjemnie, styl autora jest płynny, akcja ciekawa i wartka, nawet jeśli znamy już tę historię. Mnie zapewne by to nie przeszkadzało, gdyby nie jeden podstawowy fakt – nie lubię Lancelota z legendy (tylko w ,,Przygodach Merlina” jest spoko), nie lubię jego wątku miłosnego z Ginewrą, a ta historia właśnie na tym się skupia i przedstawia dokładnie to, co mi się w tej historii nie podoba. Chyba ten wątek romantyczny jest tu najgorszy, bo Montella nawet się nie stara przedstawić go w taki sposób, żebyśmy przeżywali losy zakochanych – skoro w legendzie się kochali, to mamy w to wierzyć i nie drążyć. Lancelot i Ginewra zakochują się w sobie, nawet nie rozmawiając, nie mają żadnych interakcji, a mimo to narrator przekonuje nas, że ich miłość jest głęboka i piękna – cóż, trudno mi uznać to za powód do rozbijania kilkuletniego małżeństwa, które prawdopodobnie było ze wszech miar udane. Lancelot jest irytujący, niby nam się mówi o jego szlachetności i bohaterstwie, ale przez większość czasu jest bucem, który obraża wszystkich, którzy śmią zwrócić mu uwagę, porzuca zasady honoru dla ledwo poznanej kobiety, a wobec Ellany zachowuje się jak kompletny psychol. Pozostałe postacie są bardzo jednowymiarowe i tworzone tak, by zostać dopasowane do szablonu – Ginewra jest właściwie samym wyglądem, Artur to nudny zdradzony mąż, który nie okazuje uczuć żonie i w ogóle to nie jest dobrym królem, Morgana i Malagant to samo zło bez jakichkolwiek dobrych uczuć. Wiem, że mniej więcej tak wyglądały dawne mity i legendy, może w formie zbioru by to przeszło, ale jako powieść jest irytujące i męczące. Do tego niestety korekta w tej książce pozostawia sporo do życzenia i często zdarza się brak przecinków – rozumiem, że ,,Bezimienny Rycerz” ma już swoje lata, ale to wydanie pochodzi z 2007 roku i powinno mieć już dostosowaną interpunkcję.
Mimo że książka jest krótka i przeczytałam ją szybko, to niestety z myślą, żeby już ją skończyć. Jednak, o dziwo, nie czuję się jakoś bardzo zrażona do dalszych tomów i pewnie spróbuję przeczytać chociaż jeden. Myślę też, że jeśli ktoś chce poznać legendy arturiańskie w przystępnej formie i potem próbować z bardziej skomplikowanymi pozycjami, to ta będzie niezłym wyborem. A ja mam nadzieję, że skoro trochę wraca moda na Grecję, to za jakiś czas wróci też moda na legendy arturiańskie i będziemy mogli poczytać powieści w tej tematyce bardziej dopasowane do współczesnego odbiorcy 😊
,, (…) czy sama miłość nie jest także złudzeniem, absurdalnym wytworem chorej wyobraźni, niszczącym człowieka i sprowadzającym go na manowce?”
Wczesnośrodniowieczna Brytania. Król Ban z Benwick po kolejnym najeździe wrogów traci swoje królestwo i umiera z żalu. Wiwiana, zwana Panią Jeziora, zabiera jego syna od zrozpaczonej matki i wychowuje w swoim zamku, nie zdradzając mu jego pochodzenia i prawdziwego imienia. Gdy chłopiec dorasta, trafia na zamek króla Artura i tam dowiaduje się, że z jego losem powiązane są...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-24
Dydona to legendarna założycielka królestwa Kartaginy, która została umieszczona w ,,Eneidzie” jako kochanka Eneasza, która odtrącona przez niego popełnia samobójstwo, wcześniej przeklinając Rzym. Marilu Olivy autorka prezentuje nam dość podobny przebieg wydarzeń – Dydona zgadza się przyjąć w Kartaginie uchodźców z Troi, a czuwające nad przebiegiem wydarzeń boginie Junona i Wenus postanawiają połączyć ją z Eneaszem. Jednak w kluczowym momencie ginie nie Dydona, lecz Trojanin.
Przyznam, że gdy usłyszałam, że to ten retelling grecki (czy grecko-rzymski) będzie kolejnym wydanym u nas, nie czułam specjalnego entuzjazmu. Czytałam oryginalną ,,Eneidę” i nie mogłam znieść postaci Dydony – dla mnie była to typowa toksyczna histeryczka, która uznała, że skoro ona zakochała się w mężczyźnie, to on ma obowiązek rzucić wszystko i jej się podporządkować, nie współczułam jej w ogóle. Jednocześnie byłam ciekawa, czy autorka jakoś zmieni moje spojrzenie na ten mit. I stwierdzenie, że jej się udało, byłoby nadużyciem, niemniej jej Dydona była dla mnie zupełnie znośna. Spodobało mi się, że w tej wersji rzeczywiście jest silną, niezależną królową, która walczy o swój lud i nie gubi rozumu dla faceta. W relacji z Eneaszem kierowała się nie zaślepieniem, a rozsądkiem oraz chęcią zaznania macierzyństwa – jej relacja z Askaniuszem, synem Eneasza, była także jednym z mocnych punktów powieści. Na plus także przedstawienie Junony/Hery, która jest tu bardzo niejednoznaczną postacią. Poznajemy jej ból związany z byciem zdradzaną żoną, widzimy, jak troszczy się o Dydonę i wierzy w jej misję, a zarazem nie zapominamy, że bywa bezwzględna i że jej postawa wobec kochanek męża nie zasługuje na poklask. Styl przez większość czasu także jest dobry, artystyczny i subtelny, w stylu Madeline Miller czy Jennifer Saint. Podobało mi się również, jak w przypadku różnych wersji mitów Olivu połączyła je ze sobą i jak lawirowała między elementami fantastycznymi a tymi realniejszymi. Dobre były fragmenty o Helenie, która w końcu nie została ukazana jako pusta latawica, tylko kobieta, która została potępiona za jeden błąd, bo tak było wygodniej.
Nie jest to jednak pozycja bez wad i nie dołączy do grona moich ulubionych retellingów. Przede wszystkim miałam problem z formą oraz sposobem pisania. Chociaż język przez większość czasu jest na poziomie, to od czasu do czasu pojawiają się w nim pewne… potworki. Nie jestem przeciwniczką ani archaicznej stylizacji, ani języka współczesnego, ale uważam, że powinno się zachować spójność. Natomiast tutaj przez większość czasu mamy długie monologi, wyrażenia inspirowane tłumaczeniami Wergiliusza, szyk przestawny, by potem dostawać potocyzmy w stylu ,,zakompleksiona”, ,,impreza” czy słowa odnoszące się do zjawisk powstałych znacznie później typu ,,primadonna”. Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia (oryginał jest po włosku) czy autorka miała jakąś wizję, której ja nie rozumiem. Marilu Oliva także wiernie parafrazuje wydarzenia z oryginalnej ,,Eneidy”, chwilami prawie słowo w słowo, co niespecjalnie pasuje do współczesnej powieści i chwilami wypada absurdalnie – chociażby przez przepowiednie o Cezarze i Oktawianie, które Wergiliusz umieścił typowo po to, żeby przypodobać się ówczesnej władzy. Dużo zdarzeń także jest streszczanych, przez co niektóre kwestie musimy przyjąć na wiarę, a główny wątek miłosny dzieje się trochę poza kadrem. Jest to też typ retellingu, w którym autorka robi z głównego bohatera oryginału czarny charakter, za czym nie przepadam, według mnie jest to leniwe i mało ciekawe. Z kolei mam wrażenie, że Dydona została zbyt wyidealizowana i Olivu miała do niej taką słabość, że za mocno podkreślała jej perfekcję, chociażby w zestawieniu z innymi kobietami Eneasza, czyli Kreuzą i Lawinią. Niespecjalnie przemawia także do mnie feminizm w tej książce. Oczywiście, zgadzam się z przesłaniem autorki, ale sposób, w jaki je przedstawiła, był zbyt moralizatorski i czarno-biały, przemyślenia Dydony wrzucane w przypadkowe dialogi brzmiały mało naturalnie. I niestety dość wyraźnie opiera się to na opozycji mądrej, silnej wojowniczki Dydony i pozostałych kobiet, które są albo płytkimi lalkami jak Wenus (chociaż jej autorka dała się pod koniec zrehabilitować) albo kurami domowymi jak Lawinia. Również motyw podszywania się pod mężczyznę wypadł trochę groteskowo, chociaż może miało to oddawać szaleństwo samej mitologii.
Jeśli miałabym podsumować jakoś tę książkę, powiedziałabym, że jest niezła. Ma wady, które jednak jakoś mocno nie irytują, ma zalety, które jednak nie wywołują zachwytu. W porównaniu z ,,Ariadną” Jennifer Saint ta powieść nie denerwowała mnie, nie wywołała sprzecznych emocji, ale… tych emocji było za mało. Przyjemnie się ją czyta, ale po odłożeniu nie czuje się potrzeby, by zaraz do niej wrócić. Myślę, że mogę ją polecić jako taką lekką, krótką lekturę na wakacje, szczególnie że klimaty Grecji czy Włoch chyba większości kojarzą się z latem.
,, To ludzie tworzą obyczaje. A obyczaje pozostają sztywne do czasu, aż zjawi się ktoś, kto ma dość odwagi, by je zmienić.”
Dydona to legendarna założycielka królestwa Kartaginy, która została umieszczona w ,,Eneidzie” jako kochanka Eneasza, która odtrącona przez niego popełnia samobójstwo, wcześniej przeklinając Rzym. Marilu Olivy autorka prezentuje nam dość podobny przebieg wydarzeń – Dydona zgadza się przyjąć w Kartaginie uchodźców z Troi, a czuwające nad przebiegiem wydarzeń boginie Junona i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-06-21
Ameryka, chwilę po zakończeniu II wojny światowej. Żołnierze powoli wracają do domu – w tym Augie Mencken, którego żona Esther od lat zdradza go z jego kuzynem, Earlem ,,E.G”. Zdesperowani kochankowie zabijają mężczyznę, ale przed wymiarem sprawiedliwości udaje im się upozorować wypadek. Jedynie Ellie, córka Augiego, jest przekonana o winie matki i wuja. Gdy jej starszy brat Orrie przyjeżdża z college’u na pogrzeb ojca, postanawia przekonać go, by ukarał oprawców.
Jak można łatwo wnioskować po zarysie fabuły czy imionach, ,,Historia Orriego” jest jedną z wariacji na temat mitu o Orestesie – synu króla Agamemnona, który zamordował własną matkę, morderczynię ojca. Akcja jest jednak osadzona w XX wieku i całkowicie pozbawiona tej heroiczności i potęgi, którą miały greckie tragedie, nawet opowiadające o bezgranicznym złu. Augie Mencken nie jest ani bohaterskim zdobywcą Troi ani bezwzględnym władcą walczącym o tron, ale dość słabym, biernym człowiekiem, który daje sobą manipulować. Jego niewierna żona, Esther, nie ma w sobie nic z tej dumy i godności, jaka cechowała Klitajmestrę Ajschylosa, nie jest też sprzeciwiającą się poniżeniu ofiarą prezentowaną przez Eurypidesa – to prosta, płytka kobieta lubiąca seks i pieniądze, jej jedyną pozytywną cechą jest miłość do dzieci. Całość osadzona jest w małomiasteczkowej, powojennej społeczności ze wszystkimi jej małostkami i przywarami – zamiast greckiego chóru akcję komentują sąsiedzi popijający piwo w knajpie, morderstwo prawie nie dochodzi do skutku z powodu problemów z prądem, większość bohaterów nie zdobyła nawet specjalnego wykształcenia. Wchodzimy w bardzo prymitywny i surowy świat, gdzie nie brakuje alkoholu, przemocy domowej, sekt. Gdzie o seksie się nie rozmawia, ale nie ratuje to przed prostytucją, molestowaniem czy nawet kazirodztwem. Podobnie jak w wielu książkach wykorzystujących motywy mitologiczne, a które powstały w XX wieku, autor próbuje rozprawić się też z toksyczną męskością, przekonaniem, że zajęciem dla prawdziwego mężczyzny jest przemoc, zemsta, że kobiety są do ochrony. Pojawia się tu wiele rzeczy z dzisiejszego punktu widzenia bardzo niepoprawnych politycznie, takich jak sugestie, że przemoc seksualna może być wynikiem ,,złego prowadzenia się”, jasny podział na to, co wolno danej płci czy wstawki antysemickie, natomiast warto je czytać ze świadomością, że takie kiedyś były czasy i że perspektywa bohaterów nie zabiera czytelnikowi krytycyzmu.
Mnie osobiście ta powieść bardzo się spodobała i zmusiła do myślenia, dlatego nie do końca rozumiałam, czemu ma tak niskie oceny. Jednak po namyśle trochę to rozumiem. Nie chcę zabrzmieć jak Olga Tokarczuk w cytacie o idiotach, ale ponieważ obecnie zajmuję się mitem o Orestesie naukowo, zdaję sobie sprawę, że mam ,,kompetencje kulturowe”, żeby zrozumieć wiele nawiązań, które są w tej książce i które wiele dają, ale niekoniecznie są wyczuwalne od razu. Berger właściwie wiernie opiera się na ,,Orestei” Ajschylosa, chociaż czerpie też trochę z Sofoklesa i Eurypidesa. Nawet sam podział ,,Historii Orriego” na trzy części wyraźnie nawiązuje do oryginalnej trylogii tragicznej. Powieść jest przepełniona intertekstualnością, aluzjami do mitologii – tymi bardziej oczywistymi, jak imiona bohaterów (moim faworytem jest pan adwokat A. Pollo), jak i bardziej ukrytymi, jak ukazane tu postawy. Ellie Mencken, zbuntowana, izolująca się od świata nastolatka, która nie waha się kłamać i manipulować w imię czegoś, co uważa za słuszne, a przy tym na swój sposób jest niezwykle niewinna, właściwie mało się różni od ubranej w łachmany Elektry. Orrie nie jest bezwzględnym matkobójcą, ale łagodnym i wrażliwym chłopakiem, dla którego morderstwo jest aktem ostatecznej desperacji i który w równym stopniu jest prześladowany przez prokuratora nazwiskiem Furie, jak i własne sumienie, którego nie uspokoi żaden wyrok. Bardzo mocnym aspektem jest relacja syna i matki, która jest pełna miłości i zostaje wypaczona niejako wbrew głównym zainteresowanym A zakończenie pozostawia nas w zawieszeniu i nie daje jednoznacznej odpowiedzi, czy jest miejsce na nadzieję, czy wszystko już utracone, czy kilka dobrych elementów wystarczy, aby wyrwać się z kręgu dysfunkcyjności.
To jest powieść gorzka, brutalna, ale bardzo poruszająca i refleksyjna. Warto poznać, nawet jeśli nie znacie aż tak dobrze mitologii, bo sam obraz rodziny i społeczności jest wart uwagi.
,, (…) nie można kierować się tylko współczuciem. Jest jeszcze prawda, która bywa nieprzyjemna, może nawet niesprawiedliwa, paskudna, zła, ale prawda pozostaje prawdą.”
Ameryka, chwilę po zakończeniu II wojny światowej. Żołnierze powoli wracają do domu – w tym Augie Mencken, którego żona Esther od lat zdradza go z jego kuzynem, Earlem ,,E.G”. Zdesperowani kochankowie zabijają mężczyznę, ale przed wymiarem sprawiedliwości udaje im się upozorować wypadek. Jedynie Ellie, córka Augiego, jest przekonana o winie matki i wuja. Gdy jej starszy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-06-12
2023-04-08
,,Ariadna” to jedna z książek, na których wydanie najbardziej czekałam, i z zaparciem śledziłam informacje, kiedy pojawi się w Polsce. Jednak kiedy już udało mi się ją zdobyć, dość długo zbierałam się z jej przeczytaniem. Przyznam szczerze: bałam się powtórki z ,,Tysiąca okrętów”, że znowu sama siebie nastawiłam na fajerwerki, a dostanę przeciętniaka. Na szczęście, było znacznie lepiej, chociaż też nie obyło się bez zgrzytów.
Fabuła jest znana z mitologii, ale pozwolę sobie ją przypomnieć. Ariadnę poznajemy jako młodą księżniczkę Krety, żyjącą u boku despotycznego ojca, nieobecnej myślami matki, ze świadomością, że jeden z jej braci jest krwiożerczym półczłowiekiem, półbykiem. Jedynie Ariadna widzi w Asterionie/Minotaurze czującą istotę i zastanawia się, czy istniałaby szansa na jego ocalenie. Jednak gdy na wyspę przybywa młody książę Tezeusz, mający zostać złożony w ofierze Minotaurowi, spragniona bliskości i ucieczki od rodziny Ariadna postanawia pomóc mu pokonać jej brata.
Mimo że mam do tej książki trochę uwag, to jako całość oceniam ją wysoko, szczególnie niejako pierwszą połowę. Jest to przykład retellingu, który naprawdę mi odpowiada – wykorzystuje się postacie i zdarzenia z mitologii, ale jednocześnie pokazuje się je z inną głębią, z bardziej współczesnym, psychologicznym podejściem. Autorka próbuje odpowiedzieć na pytania, dlaczego Ariadna zdecydowała się zdradzić swoją ojczyznę i skazać na śmierć brata, jak Pazyfae zareagowała na uwięzienie jej dziecka, czy co właściwie stało się powodem samobójstwa Fedry. Atmosfera w pałacu na Krecie została opisana przejmująco. W pełni rozumiałam rozterki Ariadny, jej ból, smutek, pragnienie niezależności, ale też poczucie bycia stłamszoną. Mimo że dobrze znam ten mit, z ciekawością przewracałam strony, żeby zobaczyć, jak Jennifer Saint ukaże kolejne wydarzenia. Do tego całość jest napisana naprawdę pięknym, bardzo plastycznym językiem, chociaż niestety od czasu do czasu zdarzały się błędy oraz wyrażenia w rodzaju ,,zatkało mnie” czy ,,klaustrofobia”, które trochę niszczyły starożytny klimat.
Ariadna przedstawiona przez Saint jest postacią, którą przez większość czasu rozumiałam i jak najbardziej wierzyłam w jej drogę i rozwój. Nie jest to typowa zadziorna bohaterka feministycznej reinterpretacji, która cały czas walczy o swoje. Przez większość czasu jest postacią delikatną, wrażliwą i nieśmiałą, która widzi wady swojego świata i chciałaby z nimi walczyć, ale nie do końca umie. Dużą rolę odgrywa też wątek jej nieszczęśliwego dzieciństwa i odrzucenia przez rodziców, co przenosi się na jej dalsze życie i sprawia, że Ariadna przez cały czas dąży głównie do spokoju, do miłości, do tworzenia więzi z drugim człowiekiem. Zupełnie inna jest jej siostra Fedra, która wydaje się wręcz ucieleśnieniem tego, jak wyobrażamy sobie postać z tego typu książki – od dzieciństwa jest zbuntowana i uparta, świetnie odnajduje się w polityce, nie zaznaje szczęścia w małżeństwie ani spełnienia w macierzyństwie. Autorka sporo miejsca poświęciła jej rozterkom związanym z nastawieniem do Tezeusza i temu, jak sama nie rozumiała, czemu nie umie pokochać ich dzieci. Mimo że siostry bardzo się różnią i wybierają inne drogi, to ostatecznie ich los układa się zaskakująco podobnie i składa się na przesłanie, że kobieca solidarność jest czymś niezwykle cennym i istotnym. Ciekawie wypada też ich matka Pazyfae, która nie jest złą osobą, ale dręczona przez przeszłość i wykorzystana przez bogów popada w marazm i nieświadomie przyczynia się do poczucia odtrącenia córek.
Niestety, jest też sporo rzeczy, które psuły mi przyjemność z lektury, zwłaszcza w drugiej połowie. Przede wszystkim, jak przy książkach o wojnie trojańskiej narzekałam na skrótowość, tak tutaj mam wrażenie, że całość została za bardzo rozwleczona. Mit o Ariadnie i Tezeuszu, nawet uwzględniając dodatkowe wątki, nie jest specjalnie długi i rozumiem, że trzeba było go ,,nadbudować”, ale w moim odczuciu autorka wybrała nie te elementy, które budziły ciekawość. Chętnie poczytałabym jeszcze więcej o życiu Ariadny na Krecie, a potem Naksos, o rozterkach macierzyńskich Fedry czy jej relacji z Hipolitem, ale zamiast tego dostałam powtarzające się opisy i zbitek scen, które były ogromnie rozwleczone, a ważny byłby w nich pojedynczy dialog. Przeszkadzało mi też to, że narracja Fedry i Ariadny prowadzona jest praktycznie w ten sam sposób, nawet gdy jedna z nich jest dzieckiem. Nie do końca podoba mi się też to, że w tej wersji to Dedal wymyśla podstęp z nicią. Ariadna to tak naprawdę ważna postać w feministycznej interpretacji mitów i jej nić można odczytywać jako podążanie własną drogą i chęć kształtowania swojego losu, nawet gdy ma się do czynienia typowo ,,kobiece” narzędzia, więc ta zmiana nie przypadła mi do gustu.
Mam też duży problem z drugą połową książki, która była dla mnie męcząca i trochę irytująca (uwaga, będą spoilery). Właściwie wtedy wątek Fedry ciekawił mnie bardziej niż Ariadny. Spotkałam się z opinią, że ta powieść ukazuje agresywny feminizm. Nie zgodzę się z tym, bo chociaż nacisk na udręczenie kobiet przez mężczyzn jest duży, to są tu też zupełnie pozytywni męscy bohaterowie, jak Radamantys czy Hipolit, a autorka przez wzmianki o Herze zwraca uwagę, że kobiety również potrafią być okrutne dla kobiet. Całość jest bazowana na dwóch siostrach, które mają kompletnie inne podejścia do życia i kobiecości, więc też nie widzę tu jakichś szkodliwych wzorców. Dla mnie większym problemem jest zrobienie z Ariadny niejako męczennicy, której wszędzie jest źle, przez co w pewnym momencie przestałam czuć emocje z lektury, skoro wiedziałam, że i tak zaraz wszystko się rozwali. Ogółem mit o Ariadnie należy do bardziej przeze mnie lubianych i zawsze uważałam ją i Dionizosa za przykład takiej pięknej, wszechogarniającej miłości, ale starałam się być otwarta na wizję autorki. Tylko że niespecjalnie mnie ona przekonała. Dionizos miał ciekawe momenty związane z tym, że jednocześnie był bogiem, ale pokochał śmiertelników i musiał liczyć się z tym, że kiedyś utraci swoją rodzinę, ale było ich za mało, a od pewnego momentu zaczął przypominać jakiegoś złoczyńcę z kreskówki. Dla mnie osobiście ta powieść powinna skończyć się na śmierci Fedry i pocieszeniu Ariadny przez jej nową rodzinę, bo ostatnia część była już przesadzona z ciągłym pokazywaniem, jak to Dionizos lekceważy Ariadnę, a na nią spadają wszystkie cierpienia świata. Zirytowało mnie też to, że w zakończeniu bohaterka praktycznie skazała swoje dzieci na takie samo dzieciństwo, jakie sama prowadziła, i że zamiast porozmawiać ze swoim mężem, to potrafiła się tylko boczyć. Mimo że lubię takie bardziej pro-kobiece wersje historii, które w najbardziej znanym odczytaniu skupiały się na mężczyznach, to stwierdzam, że trochę przeszkadza mi w nich pokazywanie płci pięknej jako tych wiecznie uciemiężonych i cierpiących. Chciałabym przeczytać taki feministyczny retelling, gdzie bohaterka walczy do końca i w końcu udaje jej się w pełni wyzwolić, gdzie znajduje ludzi, którzy ją wspierają. Myślę, że mit o Ariadnie świetnie się do tego nadawał, bo przed ,,Ariadną” poczytałam sobie kilka tekstów naukowych na ten temat, i wiele z nich podkreśla, że właśnie ta bohaterka mogła odgrywać ogromną rolę w kulcie Dionizosa i że ich związek nie jest wrogi feministkom, tylko pokazuje, jak Ariadna z porzuconej księżniczki staje się silną boginią, która razem z mężem wpływa na płodność ziemi i jest w końcu siłą sprawczą. Wiem, że każdy ma prawo do swojej interpretacji, ale ta jest jednak dla mnie ciekawsza niż kolejna historia o tym, jak to główna bohaterka bez przerwy robi za dziewczynkę do bicia.
Nie jest to idealna pozycja. Jeśli chodzi o mit o Ariadnie, zdecydowanie bardziej polecam polską ,,Panią Labiryntu”. Jednak w ostateczności bardzo dobrze spędziłam czas z tą książką i uważam, że ma w sobie sporo wartości i refleksji. Jeśli lubicie mitologię, myślę, że warto zapoznać się z tym tekstem, także dlatego, że jest pięknie wydany 😉 I mam nadzieję, że ,,Elektra” tej autorki też zostanie u nad wydana, bo mam wrażenie, że podział narracji pomiędzy skłócone matkę i córkę może nadać więcej niuansów i wielowymiarowości, których brak zirytował mnie w ,,Ariadnie”.
,, To kobiety, zawsze kobiety płaciły najwyższą cenę, niezależnie od tego, czy chodziło o księżniczki, czy o bezradne służki.”
,,Ariadna” to jedna z książek, na których wydanie najbardziej czekałam, i z zaparciem śledziłam informacje, kiedy pojawi się w Polsce. Jednak kiedy już udało mi się ją zdobyć, dość długo zbierałam się z jej przeczytaniem. Przyznam szczerze: bałam się powtórki z ,,Tysiąca okrętów”, że znowu sama siebie nastawiłam na fajerwerki, a dostanę przeciętniaka. Na szczęście, było...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-03-20
Maylea Ukiyo to młoda dziewczyna zafascynowana zapachami – marzy, by zostać perfumiarką. Jednak rodzina ma dla niej inne plany i aranżuje jej małżeństwo z mężczyzną, którego nigdy nie spotkała. Maylea w męskim przebraniu i pod imieniem kuzyna ucieka więc z domu i dołącza do szykującej się do wojny armii cesarza. Okazuje się jednak, że generałem jest w niej nie kto inny, jak jej narzeczony, Kira Samboo.
,,Historie szeptane przez wiatr” to opowieść, która nie zawodzi na żadnym polu. Na początku wita nas piękny styl, bardzo baśniowy, artystyczny, tworzący iście magiczny klimat, pełen aforyzmów oraz przepięknych opisów przyrody i zapachów, które kocha May. Nie jest to jednak historia, która stoi samym stylem, jest on raczej oprawą dla świata, fabuły i postaci. Autorka opiera się tutaj na historii i mitologii Japonii, a czytając, widać, że jest to coś, co naprawdę ją pasjonuje i chce to przekazać czytelnikom. Opisy życia w wiosce May, wzmianki o dworze cesarskim, elementy z mitologii dopełniają obraz i wzbudzają ciekawość. Do tego autorka służy przypisami, więc nawet jeśli ktoś nie zna się na tej kulturze, może zrozumieć o co chodzi i rozróżnić, co jest wzorowane na realiach, a co fantazją. Mimo że mnie mitologia azjatycka niespecjalnie interesuje, czytając po raz pierwszy tę powieść na Wattpadzie, doceniłam ten obraz, a teraz, gdy wiem o niej nieco więcej, widzę w nim jeszcze więcej wartości. Całość spina japońska legenda o czerwonej nici przeznaczenia, która łączy poszczególne osoby, ale jest ona opisana nieco inaczej niż chociażby w ,,Dziewczynie, która skoczyła do morza”. Nie ogranicza się do wątku miłosnego, a raczej łączy ze sobą bohaterów zjednoczonych we wspólnej misji. I nie jest to bynajmniej usprawiedliwienie dla budowania relacji, bez ich zakotwiczenia w fabule, jak było w takiej ,,Legendzie o popiołach i wrzasku”. Maylea i jej towarzysze muszą współpracować, ale są grupą różnych ludzi, których więzi kształtują się powoli i nie bez trudów.
Fabuła wydaje się początkowo typowym retellingiem Mulan, ale to tylko wstęp do całości i historia nieraz nas zaskoczy i pójdzie w niespodziewane strony. W tej opowieści nie brakuje zwrotów akcji, okazji do refleksji, humoru, ale też wielu chwil, gdzie drżymy o los bohaterów i boimy się przewracać stron, w obawie, co ich jeszcze spotka. W pierwszych rozdziałach można też mieć wrażenie, że dojdzie do stereotypowego romansu między Mayleą a jej narzuconym narzeczonym, ale Angelika Grajek bawi się konwencją i stawia na drodze bohaterki kolejnych mężczyzn, z którymi zaczynają ją łączyć przeróżne relacje. Wątek miłosny jest tu subtelny, nie na pierwszym planie, ale mający potencjał na rozwinięcie. Poznajemy też szereg ciekawych postaci, takich jak wrażliwa i delikatna Ami, przyjaciółka May, zbuntowany i niepokorny Tsukiyo, podporządkowany poczuciu obowiązku książę Issey, bliźniacy Zachary i Sindri czy tajemniczy Cillian. Moim faworytem jednak nieprzerwanie, od pierwszej styczności z ,,Historiami”, jest Kira Samboo – rozważny i dojrzały generał, który troszczy się o swoich ludzi, kiedy trzeba, tupnie nogą, żeby ich ogarnąć, ale nie jest też pozbawiony emocji. Nie obraziłabym się, gdyby było go jeszcze więcej 😉 Jeśli chodzi o samą May, to dziewczyna jest dość impulsywna i lekkomyślna, popełnia wiele błędów, ale uczy się na nich. Na pewno imponuje jej miłość do bliskich oraz walka o siebie i chęć kształtowania własnego losu na przekór światu.
Bardzo się cieszę, że ta książka została wydana. Zachwyciła mnie kilka lat temu w Internecie, a teraz ugruntowała w przekonaniu, że jest to świetna i poruszająca fantastyka. Nie mogę się doczekać drugiego tomu.
,, Przeznaczenie. Cóż za dziwna i naiwna rzecz. Nie znało pory dnia i nocy, nie odróżniało sytuacji dobrych od złych. Ciągnęło nas w tańcu swoich własnych intencji, aż było już za późno. Zawędrowaliśmy zbyt daleko.”
Maylea Ukiyo to młoda dziewczyna zafascynowana zapachami – marzy, by zostać perfumiarką. Jednak rodzina ma dla niej inne plany i aranżuje jej małżeństwo z mężczyzną, którego nigdy nie spotkała. Maylea w męskim przebraniu i pod imieniem kuzyna ucieka więc z domu i dołącza do szykującej się do wojny armii cesarza. Okazuje się jednak, że generałem jest w niej nie kto inny, jak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-03-10
Irlandia, wczesne średniowiecze. Sorcha jest córką przywódcy jednej z krain, siódmym dzieckiem żyjącym w otoczeniu sześciu kochających braci. Lud dziewczyny toczy ciągłe walki z germańskimi Brytami, których uważają za oprawców. Z czasem jednak Sorcha odkrywa w sobie magię i doznaje wizji, w których mityczne istoty przekonują ją, że jej misją jest zażegnanie sporu.
Nie chcę zdradzać za wiele z fabuły książki, bo mimo że jest to retelling baśni ,,Dzikie łabędzie”, dość wierny, to autorka opisuje to w taki sposób, że warto samemu odkryć kolejne karty historii Sorchy. O ,,Córce lasu” słyszałam mnóstwo dobrych opinii i w ogóle się nie zawiodłam. Pomysł na połączenie motywów z baśni (swoją drogą, jednej z moich ukochanych) oraz mitologii celtyckiej (także mającej wyjątkowe miejsce w moim sercu) uważam za świetny. Autorka jednocześnie bawi się historią, którą znamy z dzieciństwa, i dodaje do tego dużą wiedzę na temat podań Celtów, historii Irlandii czy chrześcijaństwa celtyckiego. Z wielką radością wyłapywałam kolejne nawiązania, uważam, że research jest tu świetny. Marillier jednocześnie wprowadza do powieści dużo magii i nadprzyrodzonych wydarzeń, które dla bohaterów są całkowicie naturalne, a zarazem czerpie dużo z warstwy historycznej, co tworzy wspaniałą mieszankę (nie zwracam uwagi na to, czy takie rzeczy naprawdę miały miejsce w epoce, bo fantastyka to nie powieść historyczna, może jedynie przerabiać jakieś historyczne motywy) i kojarzy mi się z Trylogią Zimowej Nocy Katherine Arden, czyli mojej absolutnie ulubionej serii fantasy. Obie te historie łączy też motyw rozdarcia i rywalizujących ze sobą grup – mamy tu Brytów i Celtów, a także czcicieli dawnych pogańskich bogów i zwolenników nowej religii chrześcijańskiej. I chociaż początkowo Sorcha ma na ten temat bardzo czarno-białe zdanie, szybko okazuje się, że nie ma tu żadnych prostych podziałów na dobro i zło. Są tylko ludzie, którzy czasem postępują lepiej, czasem gorzej, popełniają błędy, ale się starają. I starają się także rozumieć drugą stronę i widzieć w niej człowieczeństwo, co było dla mnie piękne.
Ta historia porusza, angażuje i zmusza do refleksji. Poza wieloma myślami na temat dobra i zła, podziałów między ludami, przepiękny jest wątek rodzinny, lojalność i oddanie rodzeństwa, poświęcenie Sorchy dla braci. Fantastyczne jest to, że autorka daje też prawo głosu postaciom, które nie do końca wspierają główną bohaterkę, takim jak jej ojciec czy lady Anne. Bardzo podobała mi się droga Sorchy z niewinnej, nieco dzikiej dziewczynki, zapatrzonej w braci, w kobietę, która uczy się sama budować swój los i że nie jest dodatkiem do rodziny. Oprócz tego pojawiają się trudne, bolesne tematy, jak strata kogoś bliskiego, dość dużą rolę odgrywa także wątek molestowania seksualnego, który jest ciężki, ale przedstawiony przez autorkę ze smakiem i szacunkiem. Pojawiają się też sceny znęcania nad psami, jeśli ktoś jest na to wrażliwy ☹ Ale pojawiają się też pozytywne wątki, przyjaźni, tolerancji, a także wątek miłosny, który naprawdę emocjonuje i wspaniale śledzi się, jak Sorcha rozbudza w sobie uczucia do pewnego mężczyzny (nie zdradzę kogo). Całości dopełnia piękny, lekko baśniowy styl, z obrazowymi opisami, które w przeciwieństwie do chociażby ,,Dworu cierni i róż”, nie przytłaczają i nie odwracają uwagi od bohaterów, ale tworzą piękne tło.
Jestem oczarowana tą książką i przez jakiś czas myślałam, że to będzie dla mnie 10/10, moje top. Jednak było kilka drobnych rzeczy, które mi przeszkadzały. Przede wszystkim w niektórych momentach książka się dłuży, pewne fragmenty wydały mi się przegadane, trochę też przyjemność z czytania odbierała długość rozdziałów, które potrafiły mieć i ponad 60 stron! Uważam też, że ostateczna intryga wyszła trochę na wyrost – w pewnym momencie Sorcha staje się celem agresji pewnego mężczyzny i chociaż jej ukochany o tym wie i niby zapewnia jej ochronę, to i tak ,,złol” ma nieograniczony dostęp, żeby ją upokarzać i drażnić. Aczkolwiek pod koniec autorka ograła to całkiem sprawnie.
Jeśli szukacie baśniowej, pełnej magii fantastyki, ale zarazem takiej, która wywołuje emocje i porusza ważne tematy, to ,,Córka lasu” jest dla Was.
,, Nie ma zła i dobra… Wszystko zależy od tego, jak ty widzisz świat. Nie ma ciemności i światła poza tym, jak ty je postrzegasz. Wszystko zmienia się w mgnieniu oka, a jednak pozostaje takie samo.”
Irlandia, wczesne średniowiecze. Sorcha jest córką przywódcy jednej z krain, siódmym dzieckiem żyjącym w otoczeniu sześciu kochających braci. Lud dziewczyny toczy ciągłe walki z germańskimi Brytami, których uważają za oprawców. Z czasem jednak Sorcha odkrywa w sobie magię i doznaje wizji, w których mityczne istoty przekonują ją, że jej misją jest zażegnanie sporu.
Nie chcę...
2023-02-23
,,Dwór cierni i róż” to powieść, na którą był ogromny bum, gdy byłam nastolatką, ale jakoś nie miałam wtedy okazji jej przeczytać. I chociaż czułam, że czas, gdy mogłabym w pełni przeżywać tę powieść, minął, tak jest to jedna z tych pozycji, o których po prostu chciałam mieć własne zdanie.
Feyra żyje w świecie, za murem którego znajduje się Prythian – kraina fae, nieśmiertelnych, idealnych, ale okrutnych stworzeń, których dziewczyna nienawidzi z całego serca. Podczas polowania dla rodziny Feyra zabija wilka, który okazuje się zmiennokształtnym fae. Za karę musi oddać się na dwór jednego z przywódców fae, Tamlina.
Byłam przygotowana na wiele schematów, że ta powieść nie będzie zbyt dojrzała czy głęboka. Ale liczyłam na dobrą zabawę i jakąś dozę przyjemności. Tymczasem piekielnie się na ,,Dworze cierni i róż” wynudziłam. Na dzień dobry atakuje nas masa opisów każdego miejsca, gdzie wybiera się Feyra, rzadko przeplatana jakimiś dialogami czy sytuacjami z życia. I tutaj znowu wtrącenie eseistyczne, bo nieustannie widzę opinie, że skoro ktoś nie lubi opisów, to nie jest prawdziwym miłośnikiem książek i ma wracać do oglądania filmów – nie chodzi o to, żeby opisów nie było czy że niektórzy autorzy nie mogą używać ich więcej, jeśli się w tym spełniają. Tylko że książka jest medium mało bodźcującym, to nie jest film, spektakl czy gra, gdzie jednocześnie możemy podziwiać wizualność i śledzić fabułę. W powieści opis zazwyczaj wiąże się z zastopowaniem akcji i chociaż czasami wychodzi to na dobre, to kiedy na początku książki czytelnik chce poznać bohaterkę, zrozumieć, kim jest, czemu ma jej kibicować, a więcej miejsca poświęca się kwiatom w ogródku, to ja tracę przyjemność z czytania. Druga techniczna rzecz to pewnie kwestia tłumaczenia, ale wypowiedzi bohaterów były strasznie pompatyczne i nadmiernie stylizowane na dworską mowę. O ile na początku mogło robić to fajny kontrast z rodziną Feyry, tak z czasem połączenie podniosłych dialogów z typowo młodzieżową fabułą zaczęło mnie irytować.
Ale fabuła i bohaterowie także mnie nie kupili. Przez większość czasu się nudziłam, uważam, że książka była przegadana i autorka trochę dziwnie podeszła do ,,retellingowania” Pięknej i Bestii. Z jednej strony mamy seks rytualny i opisywanie brutalnych mordów i zabawy zwłokami, a jednocześnie niektóre rozwiązania, jak nagłe wzbogacenie się rodziny Feyry, są żywcem z wydania bajek dla dzieci i dla mnie rodzi to niefajny dysonans. Chociaż podobało mi się, jak autorka przerobiła baśń i ukuła z niej historię Amaranthy. Postacie są dla mnie średnio nakreślone. Zdecydowanie najbardziej podobali mi się Lucien i Rhysand. Pierwszy wnosi humor i daje oddech od miłosnych perypetii, drugi jest charyzmatyczny i tajemniczy, a chociaż niektóre jego zachowania i teksty mi się nie podobały, to były spójne z kreacją postaci i oddziaływały na całość. Po Feyrze spodziewałam się silnej, hardej, zadziornej bohaterki, a tymczasem mam wrażenie, że początkowo była niezwykle uległą dziewczyną, która potrafiła tylko pomstować w myśli, a potem celem jej życia stał się Tamlin… który z kolei był postacią zwyczajnie nudną i pozbawioną życia, jakby stworzoną tylko do bycia obiektem westchnień. I w pewnym momencie już nie byłam w stanie się przejmować tą powieścią, troszczyć się o bohaterów, bo doszło tu jeszcze romantyzowanie przemocy seksualnej… W pewnym momencie Tamlin pod wpływem magii ,,godowej” próbuje wymusić na Feyrze stosunek i chociaż nie jest do końca świadomy, to potem nie ma wyrzutów sumienia, nie przeprasza jej, a sama Feyra nie czuje żadnego strachu i wszyscy jej powtarzają, że przecież i tak by tego chciała… Czyli molestowanie jest tu pokazane jako sposób na uświadomienie sobie, że ktoś cię pociąga. Zdaję sobie sprawę, że potem autorka pokaże ten związek w inny sposób, ale nie zgrywa mi się to z tym, że cały pierwszy tom opiera się na tym, byśmy kibicowali Feyrze i Tamlinowi. Do tego dochodzi utwierdzanie stereotypów, że facet musi ,,zaliczyć” masę kobiet, żeby stać się macho i być idealnym ogierem dla tej jedynej, ale wszystkie jego kochanki to typowe ,,dziewczyny do trenowania”, które się nie szanują. Wiem, że część osób przechodzi nad takimi wątkami do porządku dziennego i uznaje, że to tylko fikcja, ale ja nie jestem w stanie ze świadomością, że niektórzy ludzie nadal w realnym życiu powielają tego typu wzorce.
Skończyłam tę książkę zmęczona i zawiedziona. Nie dlatego, że oczekiwałam czegoś genialnego, ale po prostu czegoś więcej – ciekawszych bohaterów, bardziej płynnego stylu… Dam szansę drugiemu tomowi, może będzie lepszy. Jeśli nie, chyba zakończę przygodę z panią Maas.
,, Ciesz się swoim ludzkim sercem(…) Żałuj tych, którzy nie czują nic.”
,,Dwór cierni i róż” to powieść, na którą był ogromny bum, gdy byłam nastolatką, ale jakoś nie miałam wtedy okazji jej przeczytać. I chociaż czułam, że czas, gdy mogłabym w pełni przeżywać tę powieść, minął, tak jest to jedna z tych pozycji, o których po prostu chciałam mieć własne zdanie.
Feyra żyje w świecie, za murem którego znajduje się Prythian – kraina fae,...
2023-02-17
Szanghaj znajduje się na krawędzi upadku: konflikt między nacjonalistkami a komunistkami nasila się, a członkowie gangów Szkarłatnych i Białych Kwiatów są zdeterminowani, by nie dopuścić do ponownego pojawienia się wirusa wysłanego przez Paula. Aby bronić siebie i swoich bliskich, Juliette odcina się od Romy i pozwala mu wierzyć, że skrzywdziła jego przyjaciela. Sama poświęca się temu, by nie dopuścić do przejęcia władzy przez jej kuzyna Tylera.
Przy recenzji ,,Gwałtownych Pasji” pisałam, że czuję, że drugi tom może być kompletną bombą i moją topką. Niestety, nie do końca tak się stało, powiedziałabym, że powieści są na równi. Chloe Gong ma specyficzny styl, który nie każdemu przypadnie do gustu. Mimo że porusza wątki wojen gangów, rozgrywek politycznych, to całość jest raczej nieśpieszna i melancholijna. Ma się wrażenie, że autorka chciała nam przekazać wszystko, co pojawiło się w jej wyobraźni podczas obmyślaniu fabuły, bez skondensowania mniej istotnych elementów, więc niektóre momenty mogą się dłużyć… ale zarazem ma to pewien klimat i gdy się przyzwyczaimy, w tym rytmie jest coś przyciągającego. Chociaż jest to retelling ,,Romea i Julii” i autorka cały czas po swojemu ogrywa wydarzenia z Szekspira, to nie robi tego w bardzo oczywisty sposób i paradoksalnie nie znajdziemy tutaj tego, co najbardziej nam się kojarzy z ,,Romeem i Julią” – czyli miłość od pierwszego wejrzenia mega młodych ludzi. Gong zdecydowanie bardziej woli rozwijać wątek nienawiści i rywalizacji, ale jest w tym wierna temu, co stworzył Szekspir. Cała dylogia to w gruncie rzeczy opowieść o tym, jak brutalność i przemoc niszczą to, co mogłoby być dobre i piękne. O tym jak przez rywalizację, żądzę władzy i sprzeczne interesy zapominamy o tym, co powinno być najważniejsze.
Doceniam, jak Chloe Gong pozwoliła rozwinąć się bohaterom, dała trochę więcej głosu postaciom z drugiego planu. Benedikt i Marshall bardziej mogli pokazać swoje osobowości, przestali być tylko dodatkami do Romy, a rozwój ich relacji (gdy już przyzwyczaiłam się, że to jest coś innego niż u Szekspira XD) zaskakująco mi się spodobał. Ciekawie zostały też rozwinięte kuzynki Juliette, Kathleen i Rosalind, zwłaszcza ta druga pokazała się jako rozbudowana, niejednoznaczna osobowość i jestem bardzo ciekawa książki o niej. Mogliśmy też lepiej poznać Alisę, siostrę Romy, naprawdę kochaną dziewczynę, dobrą, słodką, ale też mądrą i silną. Z kolei po drugiej stronie jest Tyler (czyli odpowiednik Tybalta), czarny charakter, ale z historią i motywacjami. Ale oczywiście największą przemianę przechodzą główni bohaterowie, czyli Roma i Juliette. Roma, ten spokojny i odpowiedzialny chłopak, odkrywa w sobie gniew i bunt, gdy widzi, co spotyka jego bliskich, ale jednocześnie nie potrafi wygrać z uczuciem do Juliette. Natomiast Juliette pokazuje tu, że nie jest tylko stereotypową ,,silną bohaterką”, że każde jej zachowanie z czegoś wynika i że ona sama czasem upada pod ciężarem tego, że musi być tą odważną i zdecydowaną. W porównaniu z poprzednim tomem jest tu więcej romansu i przyznam, że Gong naprawdę pięknie pisze o miłości Romy i Juliette, czuć tu chemię, intensywność tej relacji. Ich wyznania, opisy emocji, były bardzo poruszające i poetyckie, a zarazem nie odbierały tej surowości całokształtowi. Bardzo podobało mi się też zwiększenie roli rodziców Juliette oraz zakończenie, które jest nieoczywiste i bawi się szekspirowskimi schematami.
Natomiast muszę się przyczepić do pewnej rzeczy technicznej. Tyle się teraz mówi, żeby nie wykluczać czytelników ze względu na ich biegłość językową, więc naprawdę przydałyby się tłumaczenia dialogów po rosyjsku i francusku, bo jest ich całkiem sporo. Mimo że ja znam rosyjski i cyrylicę, to zdaję sobie sprawę, że nie jest to powszechne i dla niektórych pewne fragmenty mogą być niezrozumiałe.
Nie jest to w pełni idealna i ukochana dla mnie seria, ale jest naprawdę bardzo dobra i wykorzystała swój potencjał. Polecam.
,, Przysięgam, że cię nie opuszczę i nawet śmierć nie zdoła nas rozłączyć. W tym życiu i w następnym, jak długo nasze dusze będą istnieć, moja zawsze odnajdzie twoją.”
Szanghaj znajduje się na krawędzi upadku: konflikt między nacjonalistkami a komunistkami nasila się, a członkowie gangów Szkarłatnych i Białych Kwiatów są zdeterminowani, by nie dopuścić do ponownego pojawienia się wirusa wysłanego przez Paula. Aby bronić siebie i swoich bliskich, Juliette odcina się od Romy i pozwala mu wierzyć, że skrzywdziła jego przyjaciela. Sama...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-01-25
Legenda o Tristanie i Izoldzie to bez wątpienia jedna z najważniejszych i najpopularniejszych historii miłosnych na świecie. I chociaż dzisiaj pod wieloma względami może wydawać się nam wątpliwa, to dla mnie ma ona wyjątkowe znaczenie, bo była pierwszym impulsem, który skłonił mnie w stronę legend arturiańskich i mitologii Celtów, która jest moją drugą miłością po greckiej. Dlatego chętnie szukam nowych interpretacji tej historii i tak trafiłam na ,,Była sobie miłość”.
Historia zaczyna się podobnie jak w oryginalnej legendzie – Tristan i Izolda wypijają magiczny napój i zaczynają pałać do siebie ogromną miłością, ale ona musi poślubić jego wuja Marka. Na skutek kolejnych intryg kochankowie zostają rozdzieleni i umierają. Jednak na tym nie kończy się ta historia. Tristan i Izolda dowiadują się, że muszą odpokutować za ich… niespecjalnie moralne zachowania. Dlatego powracają i znów się spotykają – raz jako młody Krzyżak i pogańska kapłanka, potem jako młodziutki król i służąca jego matki, członkowie dwóch skłóconych ze sobą włoskich rodów, Afroamerykanin i biała kelnerka w dwudziestoleciu międzywojennym, strażnik obozu koncentracyjnego i jego więźniarka… Wszystkie te sytuacje łączy to, że para jest przekonana, że łączy ich uczucie, ale koleje losu uniemożliwiają jego spełnienie.
,,Była sobie miłość” jak mało która książka, uświadomiła mi, że literaturę można oceniać na dwóch płaszczyznach – emocjonalnej i intelektualnej. Jeśli spojrzymy na tę historię jak na typowy romans, to możemy się rozczarować. Co prawda, miłość jest tu głównym tematem i to przez jej perspektywę poznajemy kolejne epoki, ale zostaje ukazana nieco inaczej. Same relacje, w jakie wchodzą kolejne wcielenia Tristana i Izoldy, nie zostały specjalnie przybliżone. Autor dosłownie bierze tu wersję, że to magiczny napój pchnął ich ku sobie, a w dalszych przypadkach bohaterowie czują, że coś ich już łączyło, więc nie dostaniemy tu długich opisów zakochiwania się, poznawania. Tristan i Izolda to kochankowie, którzy zasłynęli z tego, że ich działania nie były najbardziej czyste i altruistyczne i tutaj jest podobnie – czasami nie da się ich specjalnie polubić, szczególnie w pierwotnej wersji, gdzie Izolda wypada praktycznie jako psychopatka (sceny z Brangien są przerażające…). Do tego właśnie tam dowiadujemy się, że po pewnej sytuacji kochankowie mogliby tak naprawdę zawalczyć o siebie, Izolda uwolnić się od Marka (kto czytał, wie o co chodzi) i wszyscy żyliby długo i szczęśliwie, ale zwyciężyła chęć władzy i zemsty, więc na tym etapie trudno im kibicować.
Myślę, że jest to pozycja, którą warto potraktować trochę bardziej symbolicznie. O historia o samej miłości, ale też o tym, jak działa na nią świat. Wątek reinkarnacji zakochanych kojarzy nam się z próbami szukania miejsca, gdzie ich miłość mogłaby w końcu się spełnić, natomiast tutaj zmieniają się epoki, zmienia się mentalność, ale uczucie za każdym razem przegrywa – z innymi związkami, żądzą władzy, fanatyzmem religijnym, podziałami klasowymi, rasizmem. I w pewnym momencie uświadamiamy sobie, że postacie legendarnych kochanków są tylko pretekstem, by uświadomić sobie, ile realnych ludzi nie mogło zaznać szczęścia i spokoju przez zawirowania dziejowe, ale także przez to, że człowiek człowiekowi wilkiem. Harasimowicz pokazuje ogrom zła, nienawiści i nietolerancji, ale nie jest to wizja całkowicie pesymistyczna. Bo za każdym razem bohaterowie znów podejmują starania. I myślę, że jest już nieważne, czy podoba nam się idea miłości Tristana i Izoldy i czy wierzymy w takie uczucie – liczy się to, że coś, co powinno być szlachetne i budujące, upada pod tym, co okrutne i brutalne. Książka jest także bardzo interesująca pod względem intertekstualnym, gdyż autor nie bazuje tylko na celtyckiej legendzie, ale w kolejnych wcieleniach używa postaci historycznych (ale pamiętajcie, że to nie jest powieść historyczna i jego tezy nie są potwierdzone!), pojawiają się opowieści, w których widać wyraźne echa Romea i Julii, Bonnie i Clyde’a, Biruty i Kiejstuta czy historii opisanej już w ,,Czerni i purpurze” Wojciecha Dutki. A całość obserwuje tajemnicza istota rodzaju żeńskiego, która śledzi losy Tristana i Izoldy, ale także całej ludzkości, dość ostro wypowiadająca się o nas samych.
Nie będzie to może moja ulubiona książka. Ten brak wspomnianego zaangażowania emocjonalnego w jakiś sposób jednak utrudniał lekturę. Niemniej to bardzo dobra i wartościowa historia, która zmusza do refleksji.
,, Zaprawdę do wszystkiego można się przyzwyczaić. I do grzechu, i do samotności, i do zdrady, i do tęsknoty.”
Legenda o Tristanie i Izoldzie to bez wątpienia jedna z najważniejszych i najpopularniejszych historii miłosnych na świecie. I chociaż dzisiaj pod wieloma względami może wydawać się nam wątpliwa, to dla mnie ma ona wyjątkowe znaczenie, bo była pierwszym impulsem, który skłonił mnie w stronę legend arturiańskich i mitologii Celtów, która jest moją drugą miłością po greckiej....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie mówię o tym bardzo często, ale możecie pamiętać, że kocham ,,Draculę” Brama Stokera. Dlatego ucieszyłam się, gdy w ramach wyzwania #12challenge polecano mi ,,Dracula”. Nie znaczy to, że się nie bałam rozczarowania – szczególnie że jeden z autorów jest potomkiem Stokera, a wiemy, że talent nie zawsze idzie w genach.
Fabuła przypomina nieco ,,Hamneta”, ponieważ mamy tu do czynienia z historią samego Brama Stokera, ale jest to raczej coś w stylu retellingu, niż biografii. Brama poznajemy jako chłopca, który od urodzenia jest bardzo chorowity i rodzina tak naprawdę oczekuje jedynie jego śmierci. Bram i jego rodzeństwo wychowują się pod czujnym okiem ,,cioci” Ellen, która kilka lat temu pojawiła się na progu ich domu. Podczas jednego z ataków choroby Brama Ellen udziela mu pomocy i od tej pory chłopiec nagle odzyskuje siły i zdrowie. Jednocześnie coraz bardziej rzucają mu się w oczy dziwne zachowania niani, która potrafi zniknąć na kilka dni i nie zmieniła się w żadnym stopniu na przestrzeni lat.
Muszę powiedzieć, że ta powieść mnie zachwyciła. Nie przepadam za horrorami, kiedyś bardzo się ich bałam, a obecnie mnie nudzą, natomiast lubię stare powieści grozy, ich nieśpieszną, dziwaczną atmosferę. I tutaj dostałam coś takiego. Jest może nieco brutalniej niż w klasykach, jest kilka naturalistycznych opisów, ale całość bardzo przypomina wiktoriańskie powieści gotyckie albo stare horrory. Niepewność i tajemnica są tu budowane przez opisywanie codziennego życia, powszednich czynności, gdzie cały czas mamy wrażenie, że coś jest nie tak. I chociaż od początku domyślamy się, kim jest Ellen, to akcja i tak wciąga i wyczekuje się dalszych rozdziałów. Było też kilka momentów, które mnie zaskoczyły. Bardzo podobały mi się też nawiązania do oryginalnego ,,Draculi”, chociażby w formie powieści, gdzie przeplatają się dzienniki, listy i narracja trzecioosobowa.
Nie jest to powieść z jakimś głębokim, filzoficznym przesłaniem jak ,,Wywiad z wampirem”, chociaż od czasu do czasu pojawiają się refleksje na temat ulotności i ,,życia na kredyt”, fascynacji złem czy tym, jak zgubne mogą być uczucia. Jednak ,,Dracul” dla mnie stoi tajemnicą i klimatem oraz akcją, która może nie jest jakaś wartka, ale dla mnie jest bardzo przyciągająca. Podobało mi się ukazanie wampirów i przemieszanie różnych legend i wersji oraz połączenie Draculi Stokerowskiego z tym bardziej popkulturowym. Udało się tu stworzyć mroczną, gotycką atmosferę i w niektórych momentach naprawdę się bałam. Postacie nie mają specjalnie wyrazistych charakterów, ale da się ich polubić i im kibicować. Zdecydowanie najlepiej wypadają Ellen i Dracul, postacie niejednoznaczne, tajemnicze i chwilami przerażające w swoich planach i działaniach. Zakończenie bardzo pasuje do całości i wpasowuje się w klimat gotycki.
Jeśli lubicie dawne powieści grozy i tematykę wampiryczną, to zdecydowanie polecam. Ja świetnie spędziłam czas przy ,,Draculu” i myślę, że sięgnę też po ,,Nieumarłego”.
,, Wielu rzeczy nie wiemy o życiu; ze śmiercią jest podobnie.”
Nie mówię o tym bardzo często, ale możecie pamiętać, że kocham ,,Draculę” Brama Stokera. Dlatego ucieszyłam się, gdy w ramach wyzwania #12challenge polecano mi ,,Dracula”. Nie znaczy to, że się nie bałam rozczarowania – szczególnie że jeden z autorów jest potomkiem Stokera, a wiemy, że talent nie zawsze idzie w genach.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toFabuła przypomina nieco ,,Hamneta”, ponieważ mamy tu...