-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2024-05-04
2024-04-05
Eros i Psyche to chyba jedna z najbardziej lubianych par mitologicznych. Piękny symbol połączenia miłości zmysłowej i duchowej oraz para, która (dosłownie) była gotowa pójść za sobą do piekła. Nic dziwnego, że doczekali się własnego retellingu.
Psyche w tej wersji jest mykeńską księżniczką, której wyrocznia przepowiedziała zostanie heroską. Dlatego ojciec pozwala jej wyjść poza rolę narzuconą kobiecie i uczy ją walczyć. Jednak gdy dziewczyna dorasta, okazuje się, że ta niezależność jest tylko pozorna i niebawem przyjdzie jej wyjść za mąż za wybranego przez rodzinę mężczyznę. Nie wie też, że jej uroda i powodzenie wzbudziły nienawiść Afrodyty, która rozkazuje swojemu przybranemu synowi Erosowi rzucić na Psyche klątwę niemożliwej do spełnienia miłości. Przypadkowo jednak Eros sam kłuje się strzałą miłości do Psyche.
Ta powieść trochę różni się od retellingów, które dotąd czytałam. Zazwyczaj były one bardzo feministyczne i melancholijne. Tutaj też autorka chwilami chce wprowadzać taką atmosferę (o tym później), ale całość to raczej lekki romans w szacie mitycznej. I nie ma w tym nic złego, to nie jest ten poziom harlequinowatości, co w ,,Pamiętnikach Heleny Trojańskiej”! Dostajemy przyjemną i wiarygodną w danych realiach historię miłosną. Nie lubię motywu przeznaczenia łączącego kochanków, motywu ,,soulmates” – uważam, że zazwyczaj jest to pójście na skróty i sprowadzanie wszystkiego do losu, zamiast poświęcenia czasu na wiarygodne rozbudowanie relacji. Dlatego spodobało mi się jak McNamara bawi się tym wątkiem i zmusza Erosa i Psyche do odpowiedzenia sobie na pytanie, skąd naprawdę wzięła się ich relacja… i czym właściwie jest sama miłość. Fabuła jest wartka i wciąga, byłam naprawdę ciekawa, jak kolejne aspekty mitu zostaną zaadaptowane i co z tego wyniknie. Dużym plusem jest też ukazanie ciepłych i wspierających relacji między kobietami oraz odwrócenie drogi bohaterki. Zazwyczaj w tego typu powieściach postać damska na początku jest tłamszona i spychana w cień, by z czasem odkryć swoją siłę i stać się kimś wybitnym. Tutaj natomiast Psyche od początku łamie schematy, chce być wojowniczką, a potem uświadamia sobie, że w spokoju i postawieniu na szczęście prywatne nie ma nic złego.
Nie będzie to jednak mój ulubiony retelling. Mam z tą książką pewien problem, bo jako coś lekkiego i uroczego jest super, ale schody zaczynają się, gdy McNamara próbuje tworzyć z ,,Erosa i Psyche” coś innego, wprowadza bardziej refleksyjne czy feministyczne momenty. Moim zdaniem wyszło jej to średnio, wszystkie refleksje i złote myśli były bardzo generyczne i żywcem wzięte z innych retellingów. Rozumiem też, że mit o Psyche jest dość krótki i jeśli chce się zrobić z niego pełnoprawną powieść, należy dodać sporo od siebie, ale nie do końca mi odpowiadało, czym wypełniła go autorka. Wątek Atalanty czy Prometeusza były dobre i ciekawe, natomiast wojna trojańska to dla mnie zmarnowany temat – bardzo schematycznie, jak zwykle mamy cierpiącą Helenę i paskudnego Menelaosa (w tej wersji akurat chleje i gwałci), kilka dramatycznych momentów wypada nienaturalnie wobec optymistycznej całości, większość wątków jest ucięta i nic z nich nie wynika. Postacie bogów też są dość jednoznaczne, ich historie pojawiają się na chwilę bez wgłębienia, a Afrodyta w ogóle była mocno kreskówkowym złoczyńcą. Chwilami gryzł mi się też język, nie pasują mi tu słowa typu ,,topielica” czy ,,uprawiać seks”.
Nie jest to idealna pozycja, ale jest przyjemna i wciągająca. A czasem po prostu potrzebujemy czegoś, co nas wciągnie, ale nie sprawi, że zapomnimy o całym świecie.
,, (…) życie poświęcone temu, by chronić, co kocha się najbardziej, daje najwyższą satysfakcję.”
Eros i Psyche to chyba jedna z najbardziej lubianych par mitologicznych. Piękny symbol połączenia miłości zmysłowej i duchowej oraz para, która (dosłownie) była gotowa pójść za sobą do piekła. Nic dziwnego, że doczekali się własnego retellingu.
Psyche w tej wersji jest mykeńską księżniczką, której wyrocznia przepowiedziała zostanie heroską. Dlatego ojciec pozwala jej wyjść...
2024-02-05
W 2022 jedną z moich ukochanych książek zostało ,,Srebrne wrzeciono” Ewy Sobieniewskiej. Byłam bardzo podekscytowana, gdy ukazała się jej kolejna powieść. Szczególnie, że miała rozwinąć postać Eufrozyny, matki Wiktorii, na co bardzo liczyłam.
Rok 1833, wkrótce po upadku powstania listopadowego. Młodziutka Eufrozyna zakochuje się głęboko w sąsiedzie, przystojnym Fryderyku Ankwiczu. Jednak jej rodzina uważa go za zbyt ubogiego i mało stabilnego życiowo jak na męża. Rodzice próbują przekonać córkę do związku z zamożnym i mającym patriotyczną przeszłość, ale znacznie od niej starszym Januszem Słoczyńskim.
Dwadzieścia lat później na Litwie Eliza Ruczyńska szykuje się do ślubu z aprobowanym przez jej rodzinę Dominikiem Łempickim. Jednak gdy poznaje przystojnego Rosjanina Dmitrija zapomina o patriotycznym wychowaniu i obowiązkach narzeczonej – postanawia iść za głosem serca i wyjść za Dmitrija. Jednak wkrótce po ślubie mąż zaczyna traktować ją coraz bardziej chłodno i szorstko.
W twórczości Ewy Sobieniewskiej jest coś, co mnie porusza i trafia mi do serca. Zarówno ,,Srebrne wrzeciono”, jak i ,,Zaklęte zwierciadło” wydają się idealnie skrojone pode mnie. I nawet jeśli czasem mam wątpliwości i chciałabym się do czegoś doczepić, to autorka i tak zaraz udowadnia mi, że nie ma innej możliwości zbudowania fabuły 😉 Zaczynając od strony bardziej technicznej, od przyjemnego, ale artystycznego stylu, pięknych opisów przyrody, ale przede wszystkim uczuć bohaterów. Autorka w emocjonalny i poruszający sposób ukazuje zarówno przemyślenia i rozterki, jak i sceny bardziej ,,cielesne”. Do tego minimalny wątek mistyczny, który tworzy klimat i sprawia, że drżymy o losy postaci.
Mam wrażenie, że głównym wątkiem tej powieści jest miłość pod różnymi postaciami. Losy Eufrozyny i Elizy są niejako odwróconym odbiciem – pierwsza zostaje zmuszona do porzucenia pierwszej miłości i musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jest w stanie zaznać chociaż odrobiny szczęścia w aranżowanym małżeństwie, Eliza wybiera poryw serca i z bólem odkrywa, że codzienne życie składa się z czegoś innego. Oprócz tego mamy tu wiele innych par, z których jedną łączy zakazany romans, drugą pewien układ, który przeradza się w coś więcej, znajdziemy tu też mocno psychodeliczną i toksyczną relację, która przynosi tylko zło. To wszystko składa się na opowieść o tym, na jak różne sposoby może przyjść miłość i że szczęście nie zawsze jest tam, gdzie go szukamy, co jest mi osobiście bliskie. Autorka świetnie splotła wiele wątków, tak że nie czuć, że czegoś jest za dużo albo za mało. I każda historia wciągnęła mnie praktycznie tak samo.
Jak wspominałam, po pierwszym tomie byłam bardzo ciekawa, jak wyglądały losy Eufrozyny, postaci, którą na początku niemalże gardziłam, by potem jej współczuć. Ale chyba nie spodziewałam się, że jej historia aż tak mnie wzruszy. Wprawdzie początkowo irytowała mnie swoim uporem i karaniem męża za coś, co tak naprawdę nie było jego winą, ale z czasem coraz bardziej rozumiałam jej postawę. Wykreowany przez autorkę Janusz Słoczyński to postać zaradnego, mądrego, opiekuńczego mężczyzny, który mimo że nie pokazuje tego na zewnątrz, kocha całą duszą, ale jednocześnie nadal człowiek, który popełnił sporo błędów. Czytając o losach jego i Eufrozyny, zarazem potępiałam ich niektóre działania i chciałam krzyczeć, by się opamiętali, ale jednocześnie rozumiałam, z czego te zachowania wynikają i nie dziwiłam się, że nie umieją inaczej. Dla mnie to historia dwójki ludzi, którzy mogliby być ze sobą szczęśliwi, ale przegapili swój moment. Nieco mieszane uczucia miałam do wątku z Fryderykiem – nie przepadam za motywem zakazanej miłości, zwłaszcza gdy bohaterowie nie robią nic, by być razem, zawsze mam wrażenie, że to nie jest miłość, a upór na zasadzie ,,na złość babci odmrożę sobie uszy”. I tutaj też miałam wątpliwości i nie do końca porwała mnie ta para, nadal nie lubię Ankwicza za to, co robił Wiktorii, ale też trudno mi wyobrazić sobie inne zakończenie, które współgrałoby z pierwszym tomem i zarazem wpisywało się w ukazanie zaczynania od nowa i godzenia się z przeszłością. Miło było też na chwilę powrócić do Wiktorii i zobaczyć, jak układa się jej życie małżeńskie.
Wątek Elizy jest inny. Mniej skupia się na miłości, a bardziej na ukazaniu roli kobiet. W przeciwieństwie do niektórych autorów Ewa Sobieniewska nie romantyzuje przemocy i brutalności, pokazuje, jak może wyglądać prawdziwe życie z takim ,,seksownym bad boyem”. Ukazuje w wyrazisty sposób, jak łatwo można kogoś zniszczyć i skrzywdzić, ale też jak mogły myśleć kobiety dawnych czasów, które zgadzały się na przemoc czy zdrady. Eliza mimo teoretycznego zapatrzenia w męża nie irytuje, a gdy odnajduje w sobie siłę i nadzieję, czytelnik łatwo jej kibicuje. Bardzo podobało mi się też, gdy pozwalała sobie na nowe uczucia, może cichsze i spokojniejsze niż poprzednio. Natomiast Dmitrij to postać, którą się brzydziłam i wiele razy wywołał u mnie krwiożercze instynkty, ale nie jest czarno-biały: autorka pokazuje, jak sytuacja rodzinna i realia epoki pozwalały mu usprawiedliwiać to, co czynił. I chociaż wiele jego zachowań jest absolutnie nie do obronienia, to pod koniec też poczułam do niego coś na kształt litości i nie byłam zniesmaczona, że autorka pokazuje też jego wrażliwszą stronę, co czasem mi się zdarza. Może przez brak łatwych rozwiązań i zaznaczenie, że miłość nie jest cudownym medykamentem, nie wszystko da się przebaczyć i zapomnieć.
Mogłabym opowiadać o tej książce wiele, bo właściwie każdy aspekt wzbudził we mnie jakieś emocje i zapadł w pamięć. Chyba po prostu Ewa Sobieniewska ma w sobie coś, co do mnie przemawia i łączy wiele motywów, których szukam w literaturze – tło historyczne, dążenie kobiet do niezależności, miłość, która nie opiera się tylko na fajerwerkach, a na wspólnym trwaniu. Czekam na kolejne części tej serii i mam nadzieję, że autorka nie złamie mi serca.
,, Tam, gdzie w związku jest strach, nie ma miejsca na miłość i szacunek. A tam, gdzie nie ma miłości, nie ma związku.”
W 2022 jedną z moich ukochanych książek zostało ,,Srebrne wrzeciono” Ewy Sobieniewskiej. Byłam bardzo podekscytowana, gdy ukazała się jej kolejna powieść. Szczególnie, że miała rozwinąć postać Eufrozyny, matki Wiktorii, na co bardzo liczyłam.
Rok 1833, wkrótce po upadku powstania listopadowego. Młodziutka Eufrozyna zakochuje się głęboko w sąsiedzie, przystojnym Fryderyku...
2024-01-23
Każdy, kto siedzi we współczesnym książkowym świecie, słyszał o romansach mafijnych, nawet jeśli nie czytuje tego typu lektur. Wszystkim zapewne ten podgatunek kojarzy się z historiami, w których przystojny, samczy mężczyzna więzi niewinną, delikatną kobietę, co ma spowodować narodziny uczucia. A gdyby pokazać to na opak – to dziewczynę uczynić członkiem mafii, a chłopaka osobą z niewinnego, normalnego świata?
Leonid jest młodym utalentowanym łyżwiarzem, który szykuje się do ważnych zawodów. Jednak w trakcie występu jego trener zostaje zamordowany, a on sam znajduje się w rękach bezwzględnej szefowej mafii Madame. Jego strażniczką zostaje ,,podopieczna” Madame, Ester. Dziewczyna mimowolnie zaczyna współczuć Leonidowi.
Jak możecie się domyślać, nie jestem fanką ani współczesnych romansów, ani mafijnych klimatów. Po ,,Serce hartowane lodem” sięgnęłam, ponieważ znałam twórczość fantastyczną autorki z Wattpada i wierzyłam, że stworzy coś ciekawego. I chociaż może nie jest to literatura mojego typu, to dobrze się na niej bawiłam i zaangażowałam w relacje Ester i Leonida. Odświeżające jest czytać o parze, która odstaje od schematów z typowych romansów – tu Ester jest tą butną i niepokorną, a Leonid jest wrażliwy i spokojny, chociaż nie brakuje mu też poweru. Ich relacja jest opisana bardzo przyjemnie, różni się od stereotypów z tego typu powieści: zaczyna się dość niewinnie i subtelnie, jest opisana z wielką delikatnością, ale nie brakuje tu też chemii i powoli rodzącej się namiętności. Kilka fragmentów i wyznań naprawdę mnie poruszyły.
Doceniam też to, że autorka nie romantyzuje przemocy i brutalności, nie przedstawia mafii jako czegoś tajemniczego i połączenia dawnej szlachty i rodziny Carringtonów, nie opisuje syndromu sztokholmskiego. Pokazuje, jak bardzo Madame jest bezwzględna, nie wybiela jej, ukazuje cierpienie Ester, a jej motywacje są dobrze uzasadnione. Nie epatuje okrucieństwem, ale zarazem pokazuje, że jest to środowisko niebezpieczne, od którego trzeba się uwolnić. Bardzo zwraca też uwagę na ,,poprawność” relacji głównych bohaterów, Ester nie jest tu oprawcą, od początku czuje litość do Leonida i nie chce go krzywdzić. Żałuję, że wcześniej nie sięgnęłam po poprzednie opowiadanie autorki, bo chwilami czułam się zagubiona w wątkach drugoplanowych, ale ten główny był całkowicie jasny.
Myślę, że mogę polecić ten tytuł zarówno fanom romansów mafijnych, jak i tym, którzy od nich stronią. Tym pierwszym, bo to nadal dość lekka i mocno romantyczna powieść, która pokaże im coś innego. Tym drugim, bo Agata Rzeźnik pokazała nam (i mi!), że powieści, które uważamy za sztampowe i chwilami toksyczne, też mogą być przyjemne, a nawet nieść za sobą przesłanie.
,, Gdy już będziemy bezpieczni, uciekaj ze mną dalej.”
Ps. Recenzja napisana w ramach bookture'a organizowanego przez autorkę.
Każdy, kto siedzi we współczesnym książkowym świecie, słyszał o romansach mafijnych, nawet jeśli nie czytuje tego typu lektur. Wszystkim zapewne ten podgatunek kojarzy się z historiami, w których przystojny, samczy mężczyzna więzi niewinną, delikatną kobietę, co ma spowodować narodziny uczucia. A gdyby pokazać to na opak – to dziewczynę uczynić członkiem mafii, a chłopaka...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-01-07
,,Władca Prawdy” to drugi tom ,,Dziedzica kłamstwa”. Jak Wam mówiłam, ja tę dylogię znam już z Wattpada, tam ją pokochałam i na papierze ta miłość pozostała, aczkolwiek trochę bolało mnie skrócenie całości do wersji wydanej. Liczyłam na to, że drugi tom jednak rozwinie wątki i pokaże nam bogactwo tego świata. I nie rozczarowałam się.
Alexander zaginął i wszyscy są przekonani, że nie żyje. Jedynie Maybeth chce wierzyć w odnalezienie księcia. Nie może liczyć na wsparcie swojego przyjaciela Henry’ego, który po odkryciu tajemnicy swojego pochodzenia, pogrąża się w marzeniach o wynagrodzeniu sobie straconych lat i zdobyciu pozycji. Tymczasem Edward Withmoore planuje wywołanie wojny.
Ten tom zdecydowanie bardziej rozbudowuje świat i sytuację wszystkich bohaterów. Oczywiście, to nadal low fantasy, więc nie ma tu zaklęć i smoków, jest to też fantastyka bardziej dla młodzieży i debiut, więc czasem możemy zatęsknić za większą ilością szczegółów… ale nie jest to też płytka historyjka. Autorka nie szczędzi nam wątków politycznych i intryg, ukazywania, jak władza niszczy i rozbija nawet relacje rodzinne. Pokazuje jak trudno wyrwać się z dysfunkcyjnego kręgu i zrezygnować z przemocy i wykorzystywania ludzi, gdy całe życie słyszało się, że jest to normalne. Pokazuje też, jak ambicja i nagłe odmiany losu potrafią niszczyć do tej pory niewinnych i wrażliwych ludzi. Mamy tu także motyw przeszłości wojennej, związanej z dawną masakrą, która naznacza zarówno ocalonych, jak i następne pokolenie. Maria Magdalena Syryńska nie epatuje brutalnością, nie używa okrutnych scen jako shock value, podaje to w dojrzały i wyważony sposób, który naprawdę przejmuje. Daje też nadzieję, że jako ludzie jesteśmy w stanie wybrać to, co dobre i budujące, ale też nie cukruje. Nie każda decyzja bohaterów, nawet protagonistów, jest moralna, nie wszystkie wątki doczekają się jednoznacznie pozytywnego zakończenia, musimy sami odpowiedzieć sobie na pytanie, czy bohaterom uda się pokonać mrok. Nie zmusza też swoich postaci do przełamywania konwenansów i zmieniania świata, to nadal są politycy, którzy umieją działać w uniwersum, gdzie intrygi, aranżowane małżeństwa i stawianie racji stanu pod prywatę są normą.
W tym tomie różnice między Alexandrem i May zaczynają się zacierać. On pokornieje, zaczyna tęsknić za dobrocią i niewinnością, których pozbawił go ojciec, i zastanawiać się, co to znaczy być człowiekiem. Ona nabiera charakteru, nadal jest wrażliwa i sympatyczna, ale umie też zdobyć się na trudne decyzje i bunt. O wiele większą rolę odgrywa tu Henry i jego zmaganie się ze swoją przeszłością, kompleksami, chęcią ,,zapłaty”. Mimo że nie przepadam za trójkątami, ten mnie kupuje, bo nie jest na zasadzie ,,kocham obu, nie wiem, kogo wybrać”. Każde z ramion łączy inna relacja, każda jest skomplikowana i bolesna. Edward nadal jest tu bezwzględny i przeraża, ale jest w tym konsekwentny, rozumiemy, jak maskuje swoje okrucieństwo i wymusza posłuszeństwo. Lepiej poznajemy Caspara, brata Alexandra, który też jest mocno pokomplikowaną osobą. Moją uwagę zdobyła też Clementina, która nie jest stereotypową pustą zołzą, z którą ma konkurować główna bohaterka. Jej zachowanie jest kontrowersyjne, ale sama Tina ma swoje motywy i nie jest bez uczuć. Trochę brakowało mi rozbudowania przemyśleń i reakcji bohaterów wokół śmierci pewnej postaci i całej sytuacji w rodzinie Alexandra, ale być może byłoby to zbyt drastyczne.
Powrót do tej książki był bardzo przyjemnym doświadczeniem i będzie to moja pierwsza maksymalna ocena w tym roku. Polecam Wam tę dylogię, jeśli lubicie klimaty ,,Okrutnego księcia” – fantastyki młodzieżowej, ale z dużą rolą polityki, subtelnym romansem i bez epatowania erotyką.
,, Człowieczeństwo to nie dar.
Człowieczeństwo to zadanie.”
Ps. Współpraca barterowa z autorką i wydawnictwem Lekkie.
,,Władca Prawdy” to drugi tom ,,Dziedzica kłamstwa”. Jak Wam mówiłam, ja tę dylogię znam już z Wattpada, tam ją pokochałam i na papierze ta miłość pozostała, aczkolwiek trochę bolało mnie skrócenie całości do wersji wydanej. Liczyłam na to, że drugi tom jednak rozwinie wątki i pokaże nam bogactwo tego świata. I nie rozczarowałam się.
Alexander zaginął i wszyscy są...
2024-01-02
Juliette i Warner zostają uprowadzeni i uwięzieni. Chłopak sam nie wie, gdzie jest – za to wracają do niego wspomnienia, których pozbawił go ojciec. Natomiast Juliette trafia do domu swoich prawdziwych rodziców i odkrywa, jak naprawdę wyglądało jej dzieciństwo. Ich przyjaciele, na czele z Kenjim, szukają sposobów, by ich uwolnić i zarazem uświadamiają sobie, że niebezpieczeństwo wcale nie zostało zażegnane.
Ten tom skupia się głównie na odkrywaniu przeszłości Warnera i Juliette oraz temu, jak wpływa ona na teraźniejszość. I ponownie – widać wyraźnie, że autorka nie planowała tego od początku, że musiała rozbudować uniwersum, żeby mieć materiał na kolejne tomy i że mamy tu typowe dla kontynuacji zabiegi, gdy okazuje się, że eliminacja zła się nie udała, że ktoś znał kogoś, kto jest niezbędny dla zakończenia misji. A jednak Mafi ograła to naprawdę dobrze. Historia rodziny Juliette oraz dzieciństwa dziewczyny jest wstrząsająca, emocjonalna i dobrze współgra z jej wcześniejszym zachowaniem. Mam wrażenie, że ta część jest najbardziej brutalna i pełna psychodeli. Podoba mi się też, że rozwinęliśmy mocniej obraz świata, jego wizja jest cały czas obecna i że nie mamy już jednego złego, który wszystkim steruje.
Ten tom rzuca kolejne światło na relację Juliette i Warnera i mam do tego mieszane uczucia. Z jednej strony wizja tego, jak cały czas ich do siebie ciągnęło, jest wzruszająca, ale jako osoba, która dorosła z tą serią, która lata temu czytała z wypiekami na twarzy pierwszą trylogię, poczułam się trochę oszukana, że wcale nie śledziłam początków ich relacji (i że główna bohaterka zmienia imię – teraz już polscy fani nie będą nazywać jej Julką, tylko… Helenką?). Ale opisane jest to dobrze i ciekawie. Tęsknię trochę za dawnym gniewnym Warnerem, dlatego moje ulubione fragmenty to te pokazujące, że ta brutalność i agresja pielęgnowana przez Andersona dalej w nim jest i że każdego dnia musi walczyć ze sobą. Wątek Adam układa się bardzo logicznie i spójnie i chyba ostatecznie jest bardziej realny niż to, co mogło się wydawać po zakończeniu ,,Rozbudź mnie”. Jak zawsze dużo koloru wnosi Kenji, jego przepychanki z Warnerem, ale też relacja z Nazeerą, która dodaje temu bohaterowi dużo głębi.
Widzę, że ta dodatkowa trylogia różni się od pierwotnej. Być może to kwestia tego, że sposób pisania fantastyki młodzieżowej z romansem zmienił się na przestrzeni lat. Dlatego domyślam się, że do tych kolejnych tomów nie będę nigdy czuła takiego przywiązania jak do pierwszych, ale i tak kocham tę serię, kocham bohaterów i ,,jaram się”, czytając o nich. Nie mogę się doczekać, jak to wszystko się zakończy.
,, (…) jak możemy opierać się tyranii, jeśli sami jesteśmy wypełnieni nienawiścią?”
Juliette i Warner zostają uprowadzeni i uwięzieni. Chłopak sam nie wie, gdzie jest – za to wracają do niego wspomnienia, których pozbawił go ojciec. Natomiast Juliette trafia do domu swoich prawdziwych rodziców i odkrywa, jak naprawdę wyglądało jej dzieciństwo. Ich przyjaciele, na czele z Kenjim, szukają sposobów, by ich uwolnić i zarazem uświadamiają sobie, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-30
Starożytna Grecja po wojnie z tytanami. Władzę nad światem sprawują aroganccy, myślący tylko o sobie bogowie. Kora jest jedną z córek Zeusa, ale dorasta na Sycylii odizolowana od Olimpu, pod okiem matki, która śledzi każdy jej ruch i zmusza ją do bycia taką, jak jej imię – dziewicza, niewinna, skromna. Gdy Zeus zaczyna szukać męża dla córki, przerażona Kora posuwa się do desperackiego czynu – postanawia zmusić Hadesa, pana umarłych, aby ukrył ją w swoim królestwie.
Jest to jeden z wielu (na szczęście!) wydawanych obecnie retellingów greckich, natomiast bardzo różni się od książek Jennifer Saint, Madeline Miller czy Natalie Hayes. Nie jest to literatura piękna, a młodzieżowa, skierowana do nastoletniego odbiorcy. Nie znaczy to, że starsi nie znajdą w niej nic interesującego, ale warto być świadomym, że ten gatunek ma swoje prawa. Autorka kreuje bogów na postacie ze świata fantasy, nie stara się przenieść nas do starożytnej Grecji. Bohaterowie mają współczesną wiedzę naukową, używają potocznego, prostego języka. Chwilami może to razić, ale pasuje do całości i chyba bardziej pasuje mi taka całkowicie nowoczesna konwencja niż mieszanie potocyzmów z archaizacją, jak było u Marilu Olivy. Mamy tu też typowe motywy literatury młodzieżowej – bohaterkę odkrywającą swoją siłę, dojrzewanie, relacje rodzinne, pierwszą miłość do tajemniczego, irytującego mężczyzny. I sprawdza się to bardzo dobrze. Fabuła wciąga, angażuje, czytelnik szybko przywiązuje się do Hadesa i Persefony i wyczekuje, by między nimi coś się zdarzyło. Od początku jest między nimi chemia i namiętność, ale Fitzgerald nie pośpiesza akcji i daje tej parze czas, by się poznać i dotrzeć. Bardzo podobało mi się też wykorzystanie oryginalnego mitu i dopisanie do niego wersji Persefony, w której nie jest już przerażoną dziewczynką, ale siłą sprawczą, oraz wykorzystanie jej dwojakiej natury – bogini życia i śmierci. Mimo że nie jest to rozbudowana, głęboka opowieść, to research został zrobiony i całość jest naprawdę porządna.
Jednak ,,Girl, godess, queen” nie jest tylko lekką opowieścią o miłości. Autorka ukryła tu ważne przesłanie i osobiście chciałabym, by dzisiejsze nastolatki czytały takie książki. Od początku mamy tu wyraźny wydźwięk feministyczny, ukazanie wpychania kobiet w szufladki, zmuszanie ich do schodzenia z drogi. Oczywiście, jest to dostosowane do grupy odbiorczej, więc przekaz jest chwilami bardzo prosty i łopatologiczny, ale nie razi. Spotkałam się z porównaniem do filmu ,,Barbie” i się z nim zgadzam, myślę, że jeśli przekaz tego filmu przypadł Wam do gustu, to powieść Fitgzerald też może. Pisarka nie skupia się tylko na losie kobiet, zwraca uwagę na drugą stronę medalu – męską presję na bycie macho, nieokazywanie uczuć, traktowanie płci przeciwnej wyłącznie w kategoriach seksualnych, co niszczy obie strony. W wątku miłosnym dużą rolę odgrywa rozmowa, zrozumienie, a także zgoda. W świecie historii romantyzujących przemoc miło jest poczytać o bohaterach, którzy nie narzucają się sobie, dbają o komfort drugiej połówki, ale nie sprawia to, że nie czuć napięcia i pożądania (sceny łóżkowe są, ale subtelne i delikatne). Oprócz tego śledzimy tu bardzo trudną relację Persefony z matką i obserwujemy, jak bardzo dziecko potrzebuje kochać i szanować swoich rodziców, nawet jeśli go zawodzą. Nie jest to jednak tak jednoznaczne i jeśli denerwują Was interpretacje robiące z Demeter potwora, to tutaj możecie być zadowoleni.
Czy było idealnie? Nie do końca. Rozumiem chęci autorki, by przybliżyć mit współczesnemu odbiorcy, ale niektóre fragmenty były ,,przedobrzone”. Mitologia bywa dziwna i kontrowersyjna, czasami lepiej to przyjąć, a jeśli już ją łagodzić, to spójnie. Tutaj jednocześnie Persefona ma współczesną wiedzę na temat genetycznych skutków kazirodztwa i boi się małżeństwa z przyrodnim bratem, a zarazem kończy w związku z własnym wujkiem. Zmniejszenie różnicy wieku między nią a Hadesem także uważam za wymuszone. I chociaż doceniam, że Fitzgerald zwraca uwagę na konieczności szanowania swojego partnera i łączenie pożądania z szacunkiem, to chwilami to powtarzanie: ,,Nie będę cię wykorzystywał, nie możemy uprawiać seksu, bo jesteś zbyt zmęczona”, wydawało mi się przesadzone. Zdaję też sobie sprawę, że to nie jest książka historyczna i bardziej miała mówić o współczesnych bolączkach, stąd podejście do seksualności kobiet jest bardziej judeochrześcijańskie niż greckie, ale dla mnie to trochę zabierało starożytny klimat. Zdarzały się też błędy techniczne, typu Persefona mówiąca o swoim ożenku czy literówki. Pojawia się też określenie ,,filia” jako miłość dusz, gdy do tej pory zawsze spotykałam się z tym określeniem wyłącznie w kategorii przyjaźni, uczucia aromantycznego.
Jeśli ktoś szuka w tematyce mitologicznej wzniosłego języka, patosu, to ta pozycja raczej go rozczaruje. Ale jeśli potrzebuje dobrej rozrywki, ciekawego, nietoksycznego romansu, wiarygodnych bohaterów i pewnej dozy myśli, z którymi można podyskutować, to będzie to dobry wybór. Osobiście chętnie poleciłabym tę książkę nastolatkom, żeby zachęcić je do zgłębiania mitologii.
,, Gdyby był mi niezbędny, gdyby życie takie, jakie kocham, zależało tylko od niego, bez zastanowienia – bo żeby móc tak kochać, potrzebuję wolności, którą w końcu udało mi się wywalczyć.”
Starożytna Grecja po wojnie z tytanami. Władzę nad światem sprawują aroganccy, myślący tylko o sobie bogowie. Kora jest jedną z córek Zeusa, ale dorasta na Sycylii odizolowana od Olimpu, pod okiem matki, która śledzi każdy jej ruch i zmusza ją do bycia taką, jak jej imię – dziewicza, niewinna, skromna. Gdy Zeus zaczyna szukać męża dla córki, przerażona Kora posuwa się do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Trzy lata temu na polskim rynku pojawiła się książka Madeline Miller ,,Kirke", retelling mitologii greckiej, w pięknej, błyszczącej oprawie. Po pierwszych entuzjastycznych słowach wobec warstwy wizualnej i samej książki zaczęły jednak pojawiać się bardzo negatywne słowa i w pewnym momencie chyba trudno było znaleźć osobę zajmującą się sferą książkową, która by tę powieść polecała (ja należę do tej grupy, której się bardzo podobała). Jednocześnie przebijały się echa, że słabo dostępna jest inna książka tej autorki, opowiadająca o Achillesie, która miała być znacznie lepsza. Po trzech latach wydawnictwo Albatros postanowiło wznowić tę historię pod tytułem ,,Pieśń o Achillesie". I rzeczywiście pierwsze recenzje były pełne pochwał, uznające książkę za genialną i wybitną, po czym powtórzyła się sytuacja z ,,Kirke" i znów zaczęły przeważać głosy, że ,,Pieśń" jest nudna i o niczym. Początkowo byłam dość sceptycznie nastawiona do tej książki, ale nie ze względu na owe recenzje, a ponieważ sam pomysł na tę konkretną fabułę mnie nie przyciągał (więcej o tym potem). Jednak moja miłość do mitologii potęgowana małą ilością tego typu pozycji w języku polskim wygrała. W końcu książka jest tak cudownie wydana, że nawet jeśli mi się nie spodoba, będę mogła zaspokajać swój gust estetyczny patrzeniem się na okładkę (na żywo wygląda o wiele lepiej niż na zdjęciach).
Książka pisana jest z perspektywy Patroklosa, syna króla Mentojiona. Mimo wysokiego urodzenia chłopiec od dzieciństwa jest uważany za słabeusza i lekceważony przez ojca. Szansa na poprawę jego sytuacji nadchodzi, gdy zmuszony zostaje do opuszczenia rodzinnego królestwa i trafia na dwór Peleusa, ojca Achillesa. O tym synu bogini morskiej już krążą legendy, wróżące mu wielką chwałę równą bogom. Patroklos jest pod wrażeniem siły oddziaływania królewskiego syna, a ten niespodziewanie to jego wybiera na swojego towarzysza zabaw. Z biegiem lat ta więź zamienia się w coś głębszego i bardziej intensywnego, ale na drodze do spokojnego życia młodzieńców stoi matka Achillesa, Tetyda, która darzy Patroklosa niezrozumiałą antypatią.
Żeby ta recenzja miała jakiś kontekst, muszę wspomnieć, że jak może wiecie, nie tylko czytam, ale także piszę (link do mojego Wattpada jest w opisie) i moja własna powieść (czy też twór aspirujący do tego miana) także opowiada o wojnie trojańskiej. Patrzę więc na ,,Pieśń o Achillesie" trochę inaczej niż przeciętny czytelnik i to jest jednocześnie pozytywne i negatywne dla samej książki. Pozytywne, bo niestety wszystkie negatywne opinie o niej biorę trochę do siebie, bo sama słyszałam podobne słowa o własnej twórczości, i mam przez to ochotę jej bronić. A jednocześnie negatywne, bo mimo że staram się być dojrzałym i obiektywnym czytelnikiem, to nie da się ukryć, że czasami przebija się to myślenie ,,a u mnie było inaczej", ,,ja lubię inną wersję" (chociaż staram się z tym walczyć). I moja opinia jest trochę rozdarta między tymi dwoma aspektami. ,,Pieśń o Achillesie" ogólnie mi się podobała i zakończyłam ją głęboko poruszona, ale podczas czytania wiele rzeczy mnie uwierało i mi przeszkadzało. Natomiast większość z nich jest całkowicie subiektywna i nie uważam, żeby to była zła książka. Rozumiem, dlaczego niektórym się nie podobała, ale mam wrażenie, że lwia część negatywnych recenzji wynika z tego, że polski czytelnik nie rozumie tej konwencji. Na naszym rynku praktycznie nie ma książek opisujących na nowo historie mityczne, bez szczególnych zmian i udziwnień, jedyne bardziej rozreklamowane książki w tym temacie to właśnie powieści Miller, może jeszcze trochę ,,Penelopiada". Polski czytelnik zna mitologię z serii o Percym Jacksonie oraz filmów przygodowych i kiedy spotyka się z czymś innym, spokojniejszym, bardziej melancholijnym, uważa to za coś dziwnego i chwilami niepoprawnego (bo i z takimi opiniami się spotykałam). Oczywiście, każdy ma prawo do swojego gustu i mówienia o nim wprost, natomiast nie można twierdzić, że to najbardziej rozreklamowana wersja jest jedyną poprawną. Mitologia od starożytności służyła ukazywaniu bardzo różnych tematów, więc to, że w powieści na ten temat nie ma szybkiej akcji, przygód czy scen batalistycznych nie jest błędne, może być jedynie niezgodne z czyimś gustem. Wydaje mi się, że gdyby w Polsce było więcej książek na ten temat, chociażby takie pozycje jak ,,Ariadne", ,,A thousand ships" czy ,,Trojan Woman", to każda kolejna książka byłaby przyjmowana cieplej, bo może część czytelników zrozumiałby taki sposób pisania i przekonała się do niego, albo po prostu osoby, które uznały, że to nie dla nich, nie sięgałaby po kolejne pozycje i miałyby one może mniej czytelników, ale takich do których taki sposób opowiadania historii by trafiał.
Bo zdecydowanie nie można powiedzieć, żeby ,,Pieśń o Achillesie" była zła. Owszem, akcja mknie w niej bardzo powoli, nie ma tu wybuchów czy nagłych zwrotów akcji, ale ma to swój urok i pozwala wniknąć w ten świat, jeśli tylko nie będziemy nastawiać się, że mitologia równa się przygodówce. Madeline Miller ma przepiękny styl, który jest dla mnie wyważony w punkt. Nie brakuje tu opisów świata czy przestrzeni, które pozwalają nam poczuć aurę starożytności, ale są na tyle krótkie i treściwe, aby nie znudzić i nie przesłonić fabuły. Jest on też na swój sposób, baśniowy, pełen poetyckich metafor, nie brakuje tu cytatów, które ma się ochotę wypisać na ścianie... Przy czym język nadal jest naturalny i dostosowany do współczesnego odbiorcy. Powiedziałabym, że jest doskonale dobrany pod każdą sytuację - we fragmentach romantycznych i emocjonalnych mamy aforyzmy i metafory, w momentach tyczących się wojny i polityki słowa bardziej formalne lub dostojne, a gdy bohaterowie rozmawiają o czymś mało dla nich istotnym, staje się nieco potoczny i luźny. I nie gryzie się to ze sobą. Jestem też dość wyczulona na schematy w tego typu opowieściach i cieszę się, że w wielu kwestiach Madeline Miller nie poszła za najbardziej oklepaną, popkulturową wersją. Powieść w dużym stopniu omija wyeksponowane w filmie ,,Troja" wątki rywalizacji Achillesa z Agamemnonem i Hektorem i jest to chyba pierwsza współczesna wersja mitu trojańskiego, gdzie Menelaos nie jest ani psychopatą, ani słabeuszem - przeciwnie, jest jedną z najlepszych i najbardziej kochanych postaci (chociaż oczywiście Helena musiała być zła i puszczalska).
Skłamałabym jednak, gdybym zaprzeczyła, że nie należę do grona tych osób, które miewały przy tej książce chwile nudy i zirytowania. I nie tyczy się to wolnej akcji (jestem na nią uodporniona i naprawdę trzeba się postarać, żeby mnie znudzić), a tego, czym ta akcja jest wypełniona. Nigdy nie ukrywałam, że wątki LGBT nie są tym, co mnie przyciąga w literaturze. Owszem, mogę o nich poczytać (jak w tym wypadku), ale nie umiem się z nimi utożsamić, nie jest to moja reprezentacja i coś, co byłoby mi bliskie. I absolutnie nie powinno być to odczytywane jako oznaka, że mam coś przeciwko takim osobom i w jakiś sposób je dyskryminuję - trudno oczekiwać, żeby każdy motyw był dla każdego tak samo ważny, mnie przyciągają inne rzeczy. Tutaj natomiast przez całą pierwszą połowę mieliśmy do czynienia praktycznie tylko z rozwijającym się uczuciem między Patroklosem i Achillesem, a ja nie umiałam się w to wgryźć i przeżywać ich losów. Oboje byli mi też dość obojętni - Patroklos w założeniu miał być tym łagodnym i nieśmiałym, który świadomie stoi w cieniu ukochanego, ale w rzeczywistości jest bardziej wartościowym człowiekiem, co moim zdaniem było przesadnie eksponowane, a robienie z niego bożyszcza kobiet trochę mnie bawiło. Natomiast w momentach, kiedy ten rzeczywiście ,,służył" Achillesowi i był jego cieniem, wydawało mi się to wręcz niezdrowe. Z kolei Achilles, widziany głównie przez Patroklosa, moim zdaniem miał zmarnowany potencjał. Od początku jest nazywany największym z wojowników, nieustannie powtarza się, że inni nie mogą się z nim równać, ale Miller z jakiegoś powodu nie pozwoliła mu walczyć i pokazywać się ludziom przed wojną trojańską, więc ta jego sława wydawała mi się nielogiczna, nawet w kontekście mitologii. W małym stopniu też wybrzmiała dla mnie jego przemiana z niewinnego chłopca w wojennego zabójcę. Moim zdaniem to głównie wina streszczeniowości - rozumiem, że wojna trojańska jest obszerną historią i nie chcąc, żeby książka stała się prawdziwym kolosem, trzeba było coś pominąć albo tylko krótko o tym wspomnieć, ale mnie zbyt wiele streszczeń denerwuje i tu sprawiało, że nie do końca byłam zaangażowana w opowieść, gdy autorka twierdzi, że wojownicy są świetnymi przyjaciółmi albo że Achilles stał się brutalny, a nie ma żadnych konkretnych fragmentów ukazaujących to.
To prawdopodobnie najbardziej niepopularna opinia w polskim Internecie, ale uważam, że ,,Kirke" jest lepszą książką. Może ma jeszcze powolniejszą akcję, ale w moim odczuciu tamta powieść jest dojrzalsza, chociażby w ukazaniu postaci, których teoretycznie mamy nie lubić - przykładowo w ,,Kirke" czyny Pazyfae, absolutnie niemoralne, są ukazane z pewną motywacją i wyczuciem, podczas gdy w ,,Pieśni" księżniczka Deidameja, zwykła nastolatka nierozsądnie lokująca swoje uczucia, jest przedstawiona w bardzo groteskowy sposób (jej scena z Patroklosem bardzo mnie zniesmaczyła) i miałam wrażenie, że była nam zohydzana na siłę, co kojarzyło mi się z jakimiś serialami dla młodzieży z tak zwanym motywem ,,boyxboy", gdzie jeśli pojawia się postać damska, to musi być złem wcielonym i na siłę dążyć do rozdzielenia głównych bohaterów. Postacie drugoplanowe ogólnie moim zdaniem były tam bardziej rozbudowane i charakterystyczne (chociaż i w ,,Pieśni" znalazły się perełki). Obie książki są pisane też z perspektywy osoby w pewien sposób odrzuconej i będącej obiektem drwin w swoim środowisku, jednak w przypadku Kirke bardzo widoczna była dla mnie jej przemiana i radzenie sobie ze swoją opinią, z kolei Patroklos praktycznie się nie zmienia i wojenne przeżycia nie wywierają na niego żadnego wpływu.
Byłam bardzo ciekawa, jak autorka rozwinie wątek Bryzeidy i opisanych w ,,Iliadzie" branek Achillesa i jak połączy to z wielkim uczuciem między nim a Patroklosem. Nie będę spoilerować, ale na szczęście zostało to przedstawione naprawdę niewinnie, chociaż może zbyt idealistycznie, i nie ma tu żadnego usprawiedliwiania zdrady ani dzikich trójkątów. Sama Bryzeida i jej relacja z Patroklosem są całkiem ciekawe, podobnie jak tajemnicza postać Tetydy, która osacza syna, chociaż wielka szkoda, że książka nie jest dłuższa i nie można było poświęcić więcej miejsca tym bohaterkom. I chociaż główna para nie wzbudziła mojego specjalnego entuzjazmu, to bardzo polubiłam Menelaosa, mądrego i doświadczonego nauczyciela Chirona, Diomedesa oraz Odyseusza, chociaż ostatni dwaj teoretycznie nie są pozytywnymi postaciami. Pierwszy jest jednak po prostu zabawny i charyzmatyczny, a Odys jest moim zdaniem najlepiej wykreowanym i najbardziej skomplikowanym bohaterem - jest cwany, manipulujący i chwilami brutalny, ale nie da się ukryć, że to on najlepiej rozumie prawidła wojny i ma największą wolę przetrwania. Okazuje się być też zdolny do współczucia i zrozumienia. Jako czarna charaktery bardzo dobrze prezentowali się Agamemnon, początkowy będący typowym surowym królem i z każdą stroną odsłaniający swoją mroczną naturę, oraz Neoptolemos, podczas czytania o których można mieć ciarki.
Mimo pewnych mankamentów nie można odmówić ,,Pieśni o Achillesie", że jest to książka bardzo dobrze napisana i wywołująca wiele emocji. Druga połowa książki, ta wojenna, podobała mi się znacznie bardziej i chociaż nadal widziałam pewne wady, to jednocześnie miałam ciarki podczas przemów i przepowiedni bohaterów, śmiałam się na przekomarzaniach Odyseusza i Diomedesa, a chociaż sam wątek miłosny nie podbił mojego serca, to pod koniec naprawdę się rozpłakałam. Wtedy też bardziej rzucały się w oczy inne aspekty poza romansem bohaterów. ,,Pieśń o Achillesie" to w dużej mierze opowieść o tym, co to znaczy być wielkim, czym jest prawdziwy honor i poświęcenie, i że to, co w obiegowej opinii jest oznaką tej wielkości, wcale nie musi być wspaniałe, a na znacznie większą uwagę zasługują osoby skromne i ciche. To też historia o zatracaniu się w żądzy wielkości, o upadku, ale też o tym, że współczucie i miłość mogą ocalić serce człowieka, dzięki czemu końcówka, którą wszyscy dobrze znają, nie wybrzmiewa tak pesymistycznie. Już w ,,Kirke" bardzo podobało mi się, jak Miller używa mitologii do opowiadania o przemijaniu i śmierci i że wybrzmiewa tu przesłanie, że tak naprawdę zostaje po nas to, co kochamy. Żałuję tylko, że te wątki nie zostały rozwinięte tak, jakbym chciała i nieco przyćmiła je sama miłość Achillesa i Patroklosa. Warto też docenić warstwę merytoryczną autorki, która nawiązuje do wielu mitów, ale także do filozofii starożytnej Grecji.
,,Pieśń o Achillesie" to dla mnie znakomity przykład tego, że tak naprawdę w literaturze trudno znaleźć rzeczy stuprocentowo dobre lub złe. Wiem, że te aspekty, które mnie nudziły lub degustowały, dla wielu osób będą plusem, tak samo jak kogoś zirytuje w tej powieści to, co mnie zachwyciło. Zdecydowanie nie jest to książka dla każdego i warto być świadomym czym tak naprawdę jest i czego powinniśmy od niej oczekiwać, natomiast myślę, że jako całość wypada naprawdę przyzwoicie i każdy miłośnik mitologii powinien ją przeczytać, ot, dla poszerzenia horyzontów.
,,Rozpoznałbym go po dotyku, po samym zapachu; poznałbym go na ślepo po tym, jak oddycha i jak stawia kroki. Poznałbym go w śmierci, na końcu świata."
Ps. Miałam problem z oceną, ale uznałam, że w tym samym gatunku oceniłam chociażby ,,Mgły Avalonu" na 8, a frustrowały mnie znacznie bardziej.
Trzy lata temu na polskim rynku pojawiła się książka Madeline Miller ,,Kirke", retelling mitologii greckiej, w pięknej, błyszczącej oprawie. Po pierwszych entuzjastycznych słowach wobec warstwy wizualnej i samej książki zaczęły jednak pojawiać się bardzo negatywne słowa i w pewnym momencie chyba trudno było znaleźć osobę zajmującą się sferą książkową, która by tę powieść...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-09
,,Labirynt sekretów” to jedna z książek, na której premierę czekałam najbardziej. Podobnie jak w przypadku wcześniejszej premiery autorki miałam już okazję ją przeczytać – tym razem na Wattpadzie, i zakochałam się w niej. Na bieżąco śledziłam próby Małgorzaty Niemtur, by ją wydać i byłam cała w skowronkach, gdy okazało się, że się udało.
Uporządkowane życie młodej Mathilde Cormier kończy się wraz ze śmiercią jej ojca. Matka z dnia na dzień podejmuje decyzję o opuszczeniu Francji i powrocie do swojej rodzinnej Anglii, co dla Mathilde jest szczególnie trudne, ponieważ musi opuścić Theo, przyjaciela z dzieciństwa, do którego zaczyna czuć coś więcej. Gdy rodzina znajduje się w Anglii, do ich domu nagle wkracza policja informująca, że lady Cormier jest oskarżona o morderstwo własnego męża. Mathilde wraca do Francji, by udowodnić niewinność matki.
Pamiętam emocje, które towarzyszyły mi, gdy zapoznawałam się z pierwszą wersją tej opowieści – przyśpieszone bicie serca przy kolejnym rozdziale, nerwowe wyczekiwanie rozwiązania zagadki i coraz większe przywiązanie do bohaterów. Przyznam, że teraz, gdy znałam zakończenie, nie było to już tak mocne doświadczenie, natomiast czułam się trochę tak, jakbym wracała do starych, dobrych przyjaciół i to też było bardzo przyjemne. Myślę jednak, że wielu nowych czytelników ma szansę powtórzyć moje wrażenia. ,,Labirynt sekretów” zaskakuje już na samym początku – po pierwszych rozdziałach można mieć wrażenie, że to będzie spokojna, sielankowa historia osadzona w dawnych realiach, może trochę w stylu Jane Austen. Tymczasem okazuje się, że to historia o tajemnicach rodzinnych, skrywanej przeszłości, z zagadką kryminalną i oskarżeniem o zabójstwo. Małgorzata Niemtur nie szczędzi nam skrajnych uczuć, zwrotów akcji i odkrywania kolejnych sekretów rodziny Cormier. W połączeniu z bohaterami, którym chce się kibicować, i ich relacjami tworzy to mieszankę zmuszającą czytelnika do nieustannej lektury.
Mathilde Cormier nie jest typem zbuntowanej bohaterki, która chce przełamywać konwenanse i nie odnajduje się w swojej epoce. To spokojna, dobrze wychowana dziewczyna, trzeźwo myśląca i akceptująca swoją rolę, która nagle musi odnaleźć się w zupełnie innej sytuacji i odkrywa, że historia jej rodziny miała swoją stronę, o której nie mówi się w towarzystwie. Mathilde odkrywa w sobie odwagę, upór i stanowczość, ale nadal pozostaje wrażliwa i łagodna. Zupełnie inna jest jej siostra Julie, bardziej charakterna i żywiołowa, niebojąca się wyrażać własnego zdania – i tutaj moja jedyna uwaga jest taka, że w porównaniu do Wattpada rola tej siostry została ograniczona, ale mam nadzieję, że jest to zapowiedź kontynuacji 😉 Mimo to czytelnik dostaje wystarczająco informacji, by uwierzyć, że więź między tymi różnymi bohaterkami jest silna i głęboka. Obserwujemy także ich matkę lady Cormier, która nie przystaje do wizerunku matrony z epoki i jest chyba najbardziej tajemnicza. Autorce bardzo dobrze udało się pokazać ten etap, gdy dziecko odkrywa słabości swoich rodziców i musi nauczyć się z tym żyć i patrzeć na nich jak na ludzi, a nie idealne wzorce. Warto też zwrócić uwagę na wątek miłosny. O ile ten kryminalny będzie przepełniony dramatami i zakrętami losu, to romantyczny nie sili się na przesadne zawirowania, które często wypadają sztucznie, jakby autorzy za wszelką cenę chcieli pokazać, że wcale nie tworzą słodkich opowiastek. Tutaj wszystko jest bardzo stonowane, dopasowane do epoki i dojrzałe, a jednak czuje się ogromne emocje między Mathilde i Theo i ich więź jest przedstawiona po prostu pięknie. Pojawia się też coś na kształt trójkąta miłosnego, ale jest on bardzo naturalny i realistyczny, rozumie się postawy postaci i nie ma wrażenia, że coś zostało dodane dla dramy. A zarówno Theo, jak i Thomas, są postaciami, które da się polubić i chcieć dla nich dobrze.
Bardzo się cieszę, że ta powieść została wydana i mogę ją mieć na półce. Jestem pewna, że skradnie niejedno serce.
,, Nie chodzi jednak o to, na co zasługują inni, bo często zasługują na znacznie gorsze rzeczy, niż ich spotykają. Chodzi o to, w co wierzysz i jak postanawiasz postępować.”
,,Labirynt sekretów” to jedna z książek, na której premierę czekałam najbardziej. Podobnie jak w przypadku wcześniejszej premiery autorki miałam już okazję ją przeczytać – tym razem na Wattpadzie, i zakochałam się w niej. Na bieżąco śledziłam próby Małgorzaty Niemtur, by ją wydać i byłam cała w skowronkach, gdy okazało się, że się udało.
Uporządkowane życie młodej Mathilde...
2023-08-14
Tengel Zły dociera do siedziby Ludzi Lodu i boleśnie doświadcza swoich potomków. Nataniel nie może odnaleźć swojej ukochanej Ellen, ale mimo to postanawia podjąć walkę. W wojnę zaangażowana jest również Tova, ciężko dotknięta, która wybrała dobro. Dziewczynę martwi nie tylko nadchodząca ostateczna rozprawa z Tengelem Złym, ale także sprawy uczuciowe. Tova kocha beznadziejną miłością Marco, potomka Lucyfera, jednak w pewnym momencie zaczyna czuć coś do Iana Morahana, Irlandczyka, który przez przypadek staje się sojusznikiem Ludzi Lodu. Ian jest jednak ciężko chory, a jego dni są policzone.
,,Odrobina czułości” wywarła na mnie o wiele lepsze wrażenie niż ,,Cisza przed burzą”. Bardzo podobała mi się postać Tovy. Dziewczyna jest obciążona dziedzictwem Tengela Złego, można uznać ją za czarownicę, ale bardzo łatwo się z nią utożsamić, gdyż Tova to przede wszystkim samotna, pełna kompleksów osoba, która pragnie bliskości i czułości. W poprzednich tomach byłam ogromną zwolenniczką Tovy i Marco, natomiast tutaj pani Sandemo trochę namieszała i zaczęłam skłaniać się w stronę Tovy i Iana, ale nie zdradzę, co z tego wynikło. Do Tovy podobna jest Halkatla, wiedźma sprzed wieków, która długo służyła złu, ale nawróciła się na dobrą stronę i również chce przeżyć uczucie. Początkowo pragnie jedynie zaspokoić pożądanie, jednak z czasem się to zmienia. To kolejny tom smutny, uświadamiający nam ile czasu minęło od początku tej historii. Nie zabraknie tu dramatycznych wydarzeń, ale znajdzie się też miejsce na dobro i nadzieję. Mnie szczególnie podobał się powrót Kolgrima i zakończenie jego wątku. Od początku współczułam temu chłopcu. Sandemo kontynuuje też wątek Nataniela, który coraz pewniej odnajduje się w roli wybranego, ale zarazem tęskni za swoją ukochaną Ellen.
Czas, aby odnieść się do pewnego kontrowersyjnego wątku w tej książce. W pewnym momencie jedną z bohaterek staje się… Margit Sandemo. Tak, świętej pamięci autorka naprawdę umieściła siebie we własnej książce, co więcej, wychodzi na jaw, że jest ona spokrewniona z rodziną królewską, której przez lata służyli Ludzie Lodu. Nie wiem, czy był to zabieg literacki, bo jeśli tak, to ja takiego czegoś za bardzo nie lubię, wolę wiedzieć, że to co czytam jest fikcją. Z drugiej strony, na podstawie niektórych wypowiedzi autorki można wywnioskować, że ona naprawdę wierzyła w to, że część rzeczy opowiedzianych w tej książce(chociażby reinkarnacja) miałyby prawo się zdarzyć, i w porządku, miała prawo wierzyć w co chce tak jak wszyscy ludzie. Jednak dla mnie, podobnie jak dla wielu innych czytelników, zabieg z próbą przekonania czytelnika, że historia Ludzi Lodu jest prawdziwa, był słaby i wytrącił mnie z przeżywania lektury.
,,Odrobina czułości” to kolejna wciągająca i emocjonująca opowieść o Ludziach Lodu. Z niecierpliwością będę oczekiwać rozwiązania historii tej rodziny, chociaż wiem, że będę tęsknić za tym światem.
,, Rodzice zaprogramowani są na miłość do swoich dzieci bez względu na to, jak one wyglądają.”
Tengel Zły dociera do siedziby Ludzi Lodu i boleśnie doświadcza swoich potomków. Nataniel nie może odnaleźć swojej ukochanej Ellen, ale mimo to postanawia podjąć walkę. W wojnę zaangażowana jest również Tova, ciężko dotknięta, która wybrała dobro. Dziewczynę martwi nie tylko nadchodząca ostateczna rozprawa z Tengelem Złym, ale także sprawy uczuciowe. Tova kocha beznadziejną...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-30
Nataniel Gard, syn Christy i Abla, jest siódmym synem siódmego syna, dzięki czemu posiada niezwykłe moce. Jest również wyznaczony do ostatecznej rozprawy z Tengelem Złym. Pewnego dnia zostaje poproszony przez swojego kuzyna Rikkarda o zajęcie się sprawą pewnego nawiedzonego zajazdu. Przebywająca w nim młoda Ellen ma wrażenie, że duchy próbują się z nią skontaktować. Między Natanielem a Ellen rodzi się niezwykła więź.
Od początku uważałam, że Sandemo lepiej radzi sobie z opisywaniem nie do końca szlachetnych, skomplikowanych postaci takich jak Sol, Ulvhedin czy Villemo niż tych jednoznacznie dobrych jak Matias czy Marco. Jednak Nataniel jest tu wyjątkiem. Chłopak mimo, że teoretycznie krystalicznie czysty, honorowy i pozbawiony egoizmu, jest dla mnie całkowicie wiarygodną postacią. Mimo, że wybrany do wielkiego zadania, nie do końca czuje się na swoim miejscu, ma wątpliwości, a spoczywający na nim obowiązek go przytłacza. Jest to postać bardzo ludzka, sympatyczna i taka kochana. Równie miło wypada Ellen, dziewczyna altruistyczna, wrażliwa i pełna poświęcenia, ale także prawdziwa ze względu na swoją nieśmiałość i talent do wpadania w kłopoty.
Najmocniejszym punktem tej książki był dla mnie zdecydowanie romantyczny i ekscytujący wątek miłosny. Myślę, że wiele osób chciałoby poznać taką miłość jaka spotkała Ellen i Nataniela, miłość, która była jednocześnie przyjaźnią. Oboje nie mieli przed sobą sekretów, mogli powiedzieć sobie o wszystkim, wspierali się i rozumieli, byli bratnimi duszami. Jednak Nataniel uważa, że jego misja uniemożliwia mu nawiązanie związku z kobietą, boi się też, że mógłby skrzywdzić Ellen. Z wielką ciekawością śledziłam ich historię, a zakończenie jednoznacznie nie zamknęło tej opowieści. Co więcej, tym razem nawet nie jestem pewna w jakim kierunku pójdzie ta historia, co mnie frustruje, ale też tym bardziej zachęca do przeczytania kolejnego tomu.
To będzie kolejny z moich tomów tej Sagi – romantyczny, poruszający, wciągający i wywołujący wiele emocji. Nie mogę się doczekać, kiedy poznam dalszy ciąg tej historii, choć zarazem smutno mi, że niedługo trzeba będzie pożegnać się z Ludźmi Lodu.
,, Pokochała chłopaka, całkiem tego niegodnego. Ale nawet on jej nie chce. Rozumiesz? A my mamy siebie. Mamy kogo kochać, mamy z kim dzielić swoje uczucia.”
Nataniel Gard, syn Christy i Abla, jest siódmym synem siódmego syna, dzięki czemu posiada niezwykłe moce. Jest również wyznaczony do ostatecznej rozprawy z Tengelem Złym. Pewnego dnia zostaje poproszony przez swojego kuzyna Rikkarda o zajęcie się sprawą pewnego nawiedzonego zajazdu. Przebywająca w nim młoda Ellen ma wrażenie, że duchy próbują się z nią skontaktować. Między...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-21
Ludzie Lodu od kilku pokoleń wiedzą, że człowiek, który podejmie ostateczną walkę z Tengelem Złym, będzie pochodził z linii Sagi Simon. Kobietą, która ma zostać matką tego wybranego, jest Christa, córka Vanji Lind i Tamlina Demona Nocy, uchodząca jednak za córkę Franka, wdowca po swojej matce. Christa pochodzi nie tylko z Ludzi Lodu, ale jest też potomkinią demonów nocy i samego Lucyfera, co czyni ją wyjątkową, choć nie należy ona do naznaczonych dziedzictwem Ludzi Lodu.
Christa dorasta z przybranym ojcem, fanatykiem religijnym, który po pozorem choroby wymusza na córce ciągłą opiekę i poświęcanie dla niego innych sfer życia, w tym relacji z rodziną ze strony matki. Kiedy Christa wyrasta na piękną, pełną życia dziewczynę, zakochuje się w niej Abel Gard, wdowiec z siedmioma synami. Frank życzy sobie tego małżeństwa, jednak Christa nie jest pewna uczuć do Abla, a mężczyzna nie czyni wobec niej żadnych nacisków. Największą pasją Christy jest ludowa ballada o nieszczęśliwym, samotnie wychowującym swoje rodzeństwo chłopcu Lindelo. Gdy dziewczyna dowiaduje się, że ballada powstała w oparciu o prawdziwe wydarzenia, a Lindelo nadal żyje, postanawia go odnaleźć.
To jeden z najbardziej mistycznym tomów Sagi o Ludziach Lodu. Autorka ponownie nawiązuje tu do motywów ludowych i starych wierzeń. Ballada o Lindelo i związana z nią tajemnica, sprawia, że chociaż akcja toczy się w dwudziestym wieku, czuć ten magiczny, lekko pogański klimat, z którym mieliśmy do czynienia w pierwszych tomach. Sandemo swoje powieści opiera na kilku schematach, ale o dziwo te schematy nie rażą, mimo że książek jest tak dużo. Mamy więc tu silną, upartą bohaterkę walczącą o swoje szczęście i niezależność, toksyczną rodzinę(w tym wypadku przybranego ojca), który wykorzystuje dobre serce bohaterki, stare podania i legendy, które okazują się prawdą, oraz fanatyzm religijny osób, które wiarę wykorzystują jedynie do osiągania własnych celów. Jednocześnie Sandemo pokazuje nam Abla i Christę, którzy są bardzo wierzący, ale wiara budzi w nich tylko to, co dobre. I oczywiście mamy tu wątek miłosny, a właściwie dwa.
Christę uczucia łączą z dwoma mężczyznami – Lindelo(Linde – Lou) i Ablem, i są to relacje skrajnie różne. Linde – Lou oczarowuje ją od pierwszego wejrzenia, budzi w niej wielkie emocje, ich relacja rozwija się natychmiast po poznaniu, jest też pełna smutku i romantyzmu. Natomiast Abel jest jej przyjacielem, człowiekiem, który dobrze ją rozumie i który chce jej pomagać. Mimo, że bardzo kocha Christę i marzy o ślubie z nią, w żaden sposób nie przymusza do niczego dziewczyny, wiedząc, że powinna mieć ona czas na rozeznanie się we własnych uczuciach, oraz że fakt bycia ,,mężczyzną z przeszłością” jest czymś, co oddala od niego Christę. I być może powinno być inaczej, ale do mnie zdecydowanie bardziej przemówił obraz powoli rodzącej się miłości wyrosłej na gruncie przyjaźni i szacunku niż nagłe uczucie od pierwszego wejrzenia, fascynujące, ale pozbawione rozsądku i przyszłościowego myślenia. Dlatego zdecydowanie kibicowałam Ablowi, zwłaszcza, że po odkryciu prawdy o pochodzeniu Linde – Lou, można nabrać wątpliwości, czy jego i Christę przyciągnęła do siebie miłość czy może coś innego.
Pani Sandemo jak zwykle mnie nie zawiodła. ,,Magiczny Księżyc” jest zdecydowanie jednym z lepszych tomów Sagi o Ludziach Lodu, nie stanie się jednak moim ulubionym, ponieważ denerwowały mnie niektóre decyzje Christy oraz postać Linde – Lou, który dla mnie był zbyt idealny i taki nijaki.
,, Lubić to nie wystarczy. Trzeba się nawzajem kochać, żeby razem przejść przez życie.”
Ludzie Lodu od kilku pokoleń wiedzą, że człowiek, który podejmie ostateczną walkę z Tengelem Złym, będzie pochodził z linii Sagi Simon. Kobietą, która ma zostać matką tego wybranego, jest Christa, córka Vanji Lind i Tamlina Demona Nocy, uchodząca jednak za córkę Franka, wdowca po swojej matce. Christa pochodzi nie tylko z Ludzi Lodu, ale jest też potomkinią demonów nocy i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-05
,,Głód” to drugi tom Sagi o Ludziach Lodu opowiadający o pokoleniu dzieci Ulvara, Henninga i Malin. Tym razem bohaterem jest Christoffer Volden, syn Malin i Pera, przystojny i inteligentny młody mężczyzna, który podobnie jak wielu członków jego rodu obiera drogę medyczną.
Marit z Głodziska jest kobietą wielokrotnie doświadczaną przez los. Jej matka wcześnie osieraca rodzinę, a całe rodzeństwo Marit emigruje do Ameryki, pozostawiając dziewczynę samą z ojcem, który znęca się psychicznie i fizycznie nad córką. Po śmierci ojca i stracie rodzinnego domu ciężko chora Marit trafia do szpitala, gdzie opiekuje się nią Christoffer Volden. Wdzięczność i szacunek Marit do swojego lekarza szybko przeradza się w miłość. Gdy Christoffer dowiaduje się, że Marit wkrótce umrze, postanawia uczynić ostatnie dni jej życia szczęśliwymi i prosi ją o rękę, mimo że jest zaręczony z inną kobietą.
Nie będzie to jeden z moich ukochanych tomów Sagi, ale myślę, że mogę go określić jako jeden z najlepszych. Urzekł mnie przede wszystkim bardzo subtelnie i delikatnie opisany wątek miłosny Christoffera i Marit. Mimo, że młody Volden często irytował mnie swoim niezdecydowaniem i tym, że skłaniał się w stronę niewłaściwej kobiety, to polubiłam go za jego odpowiedzialność, oddanie pracy lekarza i poczucie honoru. Zdecydowanie moje serce podbiła nieszczęśliwa, przepełniona dobrocią i miłością Marit. To kolejny w tej serii wątek krzywdzonej przez własną rodzinę dziewczyny, która odnajduje ukojenie wśród Ludzi Lodu, ale ta powtarzalność wcale mnie nie raziła. Z niecierpliwością oczekiwałam jak rozwinie się relacja głównych bohaterów, cały czas mając nadzieję na happy end. I oczywiście tak jak polubiłam Marit, tak moją niechęć wzbudziła Lise – Merete, narzeczona Christoffera, dziewczyna próżna, zapatrzona w siebie i niezdolna do współczucia wobec innych ludzi.
Oprócz Christoffera pojawią się tu też inni Ludzie Lodu, tacy jak Benedikte, która ponownie spotyka Sandera, oraz Marco. W poprzednim tomie nie znosiłam Sandera, na szczęście z biegiem lat mężczyzna dojrzał i spokorniał. Benedikte jest jak zwykle sympatyczna i kochana. Zakończenie losów tej dwójki mi się spodobało, choć było też trochę gorzkie(kto doczytał do końca, będzie wiedział o co chodzi). Natomiast Marco po odejściu z domu nabrał charakteru, nie jest już nijaki i przesłodzony, jest silnym i przepełnionym mocą wybranym. Kolejna część będzie opowiadała o losach Vanji, córki Ulvara, i już nie mogę się doczekać, by poznać tajemnice tej dziewczyny.
Mimo, że mam za sobą już ponad trzydzieści tomów Sagi, ten świat wciąż mnie zachwyca. Saga o Ludziach Lodu zdecydowanie ma w sobie magię.
,, Z miłością nigdy nie należy eksperymentować. Powinna narodzić się sama, nie jako produkt czarów i magii czy też woli kogoś obcego.”
,,Głód” to drugi tom Sagi o Ludziach Lodu opowiadający o pokoleniu dzieci Ulvara, Henninga i Malin. Tym razem bohaterem jest Christoffer Volden, syn Malin i Pera, przystojny i inteligentny młody mężczyzna, który podobnie jak wielu członków jego rodu obiera drogę medyczną.
Marit z Głodziska jest kobietą wielokrotnie doświadczaną przez los. Jej matka wcześnie osieraca...
Po dramatycznym porodzie Sagi Henning Lind zabiera do Lipowej Alei jej synów bliźniaków – Marca i Ulvara. W opiece nad chłopcami pomaga mu przybyła ze Szwecji kuzynka Malin. Synowie Sagi różnią się od siebie jak dzień i noc – Marco jest niezwykle piękny, spokojny i łagodny, natomiast dotknięty przekleństwem Tengela Złego Ulvara jest potwornie zniekształcony i od początku przejawia nienawiść i niechęć wobec swoich opiekunów. Dodatkowym zmartwieniem dla Malin i Henninga jest fakt, że wciąż nie przychodzą żadne wiadomości od rodziców chłopca, którzy zaginęli w katastrofie morskiej.
Nie nastawiałam się na nic wspaniałego, bo w wielu recenzjach pojawiały się opinie, że to jedna z nudniejszych części Sagi o Ludziach Lodu. Mnie jednak ,,Bestia i wilki” od razu wciągnęła, zasugeruję nawet, że w tej książce nie było strony, która byłaby nudna. Powieść zgrabnie łączy wątek magiczny z nutą tajemnicy, kilka ciekawych, ale nie przesłodzonych i nie przeerotyzowanych wątków miłosnych, ale także wątki obyczajowe związane z codziennym życiem Ludzi Lodów. Pod wieloma względami ten tom przypominał mi pierwsze części Sagi – znowu rodzina jest skupiona w jednym miejscu, a książka nie skupia się tylko na jednym członku rodu. Ten ,,powrót do korzeni” bardzo mi się podobał.
W ,,Bestii” rzucają się też w oczy dwa motywy za które kocham Sagę. Pierwsza to podkreślenie wartości rodziny. Ludzie Lodu zawsze stoją za sobą murem i nieważne jak bardzo dalekie jest pokrewieństwie między gałęziami rodu, wszyscy są gotowi sobie pomagać i ryzykować dla siebie nawzajem. Jeśli ktoś wyłamuje się z tej solidarności(jedynie najbardziej dotknięci) budzi to sprzeciw reszty rodziny. Drugi motyw to przekonanie o człowieczej sile i o tym, że zachowując hart ducha możemy pokonać przeciwności losu. Największym plusem tej części była dla mnie jednak postać Malin, silnej, a zarazem wrażliwej wnuczki Tuli, która dla swojej rodziny jest gotowa do poświęceń i która staje do walki o ocalenie grobów zmarłych Ludzi Lodu.
Jednak nie wszystko wyszło tak dobrze. Głównymi bohaterami są teoretycznie synowie jednej z moich ulubionych par, czyli Marco i Ulvar. Pierwszy z nich jest idealny, pomocny i uwielbiany przez wszystkich, a zarazem nie posiada praktycznie żadnych cech charakteru. Natomiast Ulvar, chcący stać się wasalem Tengela Złego, przypomina Kolgrima, o ile jednak synowi Taralda dało się współczuć, tak Ulvar ze swoją głupotą, wulgarnością i brakiem jakichkolwiek refleksji budzi jedynie złość.
,,Bestia i wilki” to bardzo dobra kontynuacja losów Ludzi Lodu. Historia wciąga, intryguje, chwilami bawi, a chwilami wzrusza. Polecam.
,, Człowiek potrafi czerpać siły nawet z wyschniętego źródła, jeśli trzeba.”
Po dramatycznym porodzie Sagi Henning Lind zabiera do Lipowej Alei jej synów bliźniaków – Marca i Ulvara. W opiece nad chłopcami pomaga mu przybyła ze Szwecji kuzynka Malin. Synowie Sagi różnią się od siebie jak dzień i noc – Marco jest niezwykle piękny, spokojny i łagodny, natomiast dotknięty przekleństwem Tengela Złego Ulvara jest potwornie zniekształcony i od początku...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Saga Simon, córka Anny Marii i Kola, należała do wybranych Ludzi Lodu(czyli tych, którzy dziedziczą niezwykłe moce, ale nie posiadają pociągu do zła), jednak przez wiele lat jej umiejętności w żaden sposób się nie ujawniały. Po śmierci rodziców oraz rozwodzie ze zdradzającym ją mężem, Saga wyrusza do Norwegii, by pomóc rodzinie Lindów, którym wiedzie się bardzo źle. W podróży towarzyszą jej dwaj mężczyźni – niezwykle urodziwy, ale budzący niepokój Paul oraz surowy, tajemniczy Marcel. Jaki wpływ będą mieli oni na misję Sagi? I jaką rolę odegra w tym legenda o miłości upadłego anioła Lucyfera do ziemskiej kobiety?
,,Miłość Lucyfera” wciągnęła mnie od pierwszych stron. Z ciekawością śledziłam losy zamkniętej w sobie Sagi i zastanawiałam się, jakie niezwykle umiejętności zacznie w końcu wykazywać. Gdy dziewczyna wyrusza w drogę i spotyka Paula oraz Marcela akcja jeszcze bardziej przyspiesza. Czytelnik czuje, że obaj mężczyźni skrywają pewną tajemnicę, ale który z nich jest tym dobrym, a który zły? Ja chwilami aż drżałam z emocji obawiając się o losy bohaterów, a rozwiązania wszystkich zagadek nie udało mi się odgadnąć prawie do końca. Ten świat pochłonął mnie tak mocno, że ciężko było mi nawet na chwilę odłożyć książkę, a zakończenie wcale nie pozostawiło mnie z uczuciem nasycenia i nie pozbawiło dreszczyku adrenaliny, który nadal czuję na myśl o historii Sagi.
Legenda o Lucyferze, misja Sagi i trudna sytuacja w Norwegii stworzyły niezwykły, mistyczny klimat. To jedna z tych książek Sandemo, gdzie mamy najwięcej magii i gdzie znajdzie się wiele odniesień do baśni czy mitów. Równie urzekający jest wątek miłosny, pełen chemii, namiętności, ale też takiej magicznej, ponadnaturalnej więzi między zakochanymi. Zdecydowanie jest to jeden z najbardziej wzruszających i poruszających romansów wśród Ludzi Lodu. Zwłaszcza, że o ile w przypadku większości miłosnych wątków w tej serii od początku wiemy jak się one skończą, tak tu do końca nie możemy niczego być pewni i wciąż martwimy się o bohaterów. Zakończenia oczywiście nie zdradzę, ale powiem, że ono również różni się od tego, co zazwyczaj otrzymujemy od pani Sandemo.
,,Miłość Lucyfera” trafia na listę moich ulubionych części Sagi o Ludziach Lodu. Piękna historia miłosna, ciekawi bohaterowie, dużo magii, zwroty akcji i napięcie – czyli dokładnie to, czego oczekuję od tych książek. Polecam gorąco.
,, Jak żyć, kiedy ktoś, kogo się pokochało bardziej niż samo życie, odszedł na zawsze?
Co robić, kiedy nieznośny ból rozsadza serce, kiedy dusza jest niczym pulsująca rana, wciąż na nowo rozdzierana przez wspomnienie i tęsknotę?
Co wtedy człowiekowi pozostaje?”
Saga Simon, córka Anny Marii i Kola, należała do wybranych Ludzi Lodu(czyli tych, którzy dziedziczą niezwykłe moce, ale nie posiadają pociągu do zła), jednak przez wiele lat jej umiejętności w żaden sposób się nie ujawniały. Po śmierci rodziców oraz rozwodzie ze zdradzającym ją mężem, Saga wyrusza do Norwegii, by pomóc rodzinie Lindów, którym wiedzie się bardzo źle. W...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Belinda Lie została wychowana w przekonaniu, że jest gorsza – niezdarna, naiwna, prawdopodobnie upośledzona. Dziewczyna żyła w cieniu swojej starszej, pięknej i uwielbianej siostry Signe, jednak nie obudziło to w niej niechęci – przeciwnie, Belinda szczerze kochała swoją siostrę. Signe zmarła jednak przy porodzie, a Belinda opuściła rodzinny dom, by zająć się jej córeczką w odkupionym przez jej szwagra od rodziny Lindów Elistrand. Tam nie dzieje jej się lepiej – wyniosła teściowa Signe okazuje Belindzie pogardę i lekceważenie, a szwagier próbuje ją uwieść. Niespodziewanie Belinda odnajduje wsparcie w Viljarze Lind, wnuku Heikego.
Miałam obawy wobec ,,Lodu i ognia”, ponieważ kilka ostatnich części Sagi średnio mi się podobały, ale na szczęście minęły one, kiedy zaczęłam czytać. Jest to jedna z przyjemniejszych części Sagi, zgrabnie łączy romans, sensację i fantastykę z małą nutą historii. Pod pewnymi względami ,,Lód i ogień” przypomina ,,Córkę hycla”, ponieważ tu znów bohaterką jest źle traktowana przez własną rodzinę i społeczeństwo dziewczyna, która otrzymuje pomoc od Ludzi Lodu. Jednak mimo to nie odczuwałam wtórności, przeciwnie. Początkowo strasznie współczułam Belindzie tego, co ją spotykało, by z czasem zacząć jej kibicować w walce o niezależność. Bardzo polubiłąm też Viljara, uchodzącego za czarną owcę w rodzinie Lindów i z niecierpliwością czekałam na odkrycie jego tajemnic. Urzekł mnie również wątek miłości między tą dwójką. Oprócz historii miłosnej i odkrywania własnej wartości przez Belindę, znalazło się tu też miejsce na wątek historyczny związany z walką o prawa biedoty i chore, wręcz kazirodcze relacje między szwagrem Belindy a jego matką.
Poprzednia książka zakończyła się zapowiedzią, że dla Ludzi Lodu nadchodzi mroczna epoka zapoczątkowana przez Viljara. Ród spotka wiele tragedii i ponownie poczułam nostalgię za tym, co było w pierwszych tomach. Nie jest to jednak minus, a raczej ukłon w stronę autorki, która jak nikt potrafiła budzić emocje. Nie zabraknie też wątku fantastycznego i dalszej walki z Tengelem Złym, którą spróbują podjąć starzejący się Heike i Tula. Ponownie do akcji wkroczy szary ludek, odkryjemy też pewną tajemnicę związaną z pierwszymi pokoleniami Ludzi Lodu.
Po kilku poprzednich książkach Sandemo bałam się, że autorka już mnie niczym nie zaskoczy i odczuję przesyt tą sagą. Jednak ,,Lód i ogień” pokazał, że się myliłam. Wierzę, że kolejne tomy spodobają mi się jeszcze bardziej.
,, Daj mi trochę twego ciepła(…) Ty jesteś jedynym jasnym punktem w tym całym okropieństwie, który mnie zewsząd otacza! Ja marznę(…)! Moje ciało jest sztywne z zimna, moja dusza jest przemarznięta, czuję się lodowaty i martwy. Mam tylko ciebie. Jesteś moim największym skarbem!”
Belinda Lie została wychowana w przekonaniu, że jest gorsza – niezdarna, naiwna, prawdopodobnie upośledzona. Dziewczyna żyła w cieniu swojej starszej, pięknej i uwielbianej siostry Signe, jednak nie obudziło to w niej niechęci – przeciwnie, Belinda szczerze kochała swoją siostrę. Signe zmarła jednak przy porodzie, a Belinda opuściła rodzinny dom, by zająć się jej córeczką w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-05-24
,,Dziwne losy Jane Eyre” to książka, która towarzyszyła mi przez długą część życia, jeden z pierwszych klasyków, jakie przeczytałam. Zabawne jest to, że za sprawą literatury mało ambitnej – w jednym z tomów ,,Pamiętnika Księżniczki” główna bohaterka czytała i analizowała (na swój dziwny sposób) tę powieść, więc dziesięcioletnia ja też bardzo chciała ją poznać 😂 Wracałam do niej kilka razy, w międzyczasie zahaczając o prequel/retelling ,,Szerokie Morze Sargassowe”, ale uświadomiłam sobie, że nigdy nie napisałam żadnej recenzji, więc czas to zmienić.
Jane Eyre poznajemy jako ubogą sierotę wychowywaną przez szorstką i nieczułą ciotkę, która w końcu ma dość niechcianego obowiązku i oddaje Jane do szkoły w Lowood, gdzie po początkowych trudnościach dziewczyna odkrywa swoje talenty i ambicje, zdobywa wykształcenie i zostaje nauczycielką. Rozpoczyna pracę jako guwernantka w domu bogatego i tajemniczego pana Rochestera. Mimo znacznej różnicy wieku i pozycji Jane powoli zakochuje się w swoim pracodawcy.
Myślę, że jest to jedna z tych powieści, do których warto wracać co jakiś czas, bo jest w niej sporo treści, których nie wyłapuje się od razu. Można oczywiście czytać ją dla przyjemności i poprawy humory jako nieco bajkową historię o dziewczynie, która braki w urodzie i pochodzeniu nadrabiała charakterem i inteligencją i dzięki temu zdobyła serce niezbyt przystojnego, ale pociągającego i charyzmatycznego mężczyzny z przeszłością. Uczucie, jakie rodzi się między naszymi bohaterami, urzeka głębią i intensywnością, a ze względu na to, że przebywają w tym samym domu i łączy ich zależność, mają szansę naprawdę dobrze się poznać i porozumieć. Na marginesie obserwujemy też urocze relacje Jane z małą Adelką czy potem Mary i Dianą i możemy się wzruszyć, jak dawniej niekochana i niechciana sierota znajduje bliskich (dla mnie Jane jest swego rodzaju starszą Anią Shirley), i chociaż część zdarzeń będzie może nieco naiwna, to przecież chcemy wierzyć, że dobro i miłość czeka nagroda. Całości dopełnia tajemnicy, nieco gotycki klimat starego Thornfield, wiatru i mgieł oraz dziwnego śmiechu, który od czasu do czasu słychać w murach domostwa…
Jednak w tej powieści jest dużo więcej i to ,,więcej” rzuca się w oczy z każdym kolejnym czytaniem. Nie zaryzykuję stwierdzenie, że jest to pozycja dla każdego i każdego zachęci do zgłębiania klasyki, bo to bardzo indywidualna sprawa, ale uważam, że warto dać jej szansę, nawet jeśli z tego typu literaturą nam nie po drodze, bo znajduje się tu sporo odważnych myśli, które nie pasowałyby nam do wiktoriańskiej panienki. Jak zawsze mam problem z tekstami, że twórczość Jane Austen jest odważna i feministyczna, bo ja u niej raczej widzę akceptację świata i szukanie szczęścia według przyjętych zasad, tak u Bronte widzę o wiele więcej. Począwszy od pierwszych rozdziałów, w których autorka bardzo krytycznie opisuje szkolnictwo, pogardę do osób podległych i wykorzystywanie religii do własnych celów i pognębiania słabszych, a na koniec ukazuje alternatywę w postaci cichej i pełnej miłości wiary Helenki, która zacznie przenikać też Jane. Fascynujące są dla mnie fragmenty, gdy Jane ubolewa nad tym, że kobiety mają małe pole do rozwoju talentów i ich świat ogranicza się do spraw domowych. Dla mnie to przede wszystkim opowieść o wolności i różnych rodzajach zniewolenia. Jane nie marzy o zniszczeniu wszelkich konwenansów, ale chce być wolna, czyli szanowana za to, kim jest, niesprowadzona ani do roli salonowej lalki, ani męczennicy, która ma poświęcać się dla innych. Kiedy broni się przed wizją niegodnego dla niej związku, to nie mam wrażenia, jak w przypadku niewolnicy Isaury czy Christine z ,,Upiora w operze”, że jako niewinna panienka trzyma się sztywno wyuczonych zasad, tylko że świadomie wybiera swoją drogę i wie, co jest dla niej dobre. W ogóle bardzo doceniłam teraz to, że Jane nie boi się wytknąć Rochesterowi, że źle postępował z kobietami i że to nie budzi jej zaufania – wiele bohaterek współczesnych romansów powinno się od niej uczyć. Sam wątek Berty, który budzi sporo kontrowersji, też jest przykładem zniewolenia i zależności kobiet. I chociaż na pewno nie każda kobieta miała takie możliwości odzyskania wolności, jak Jane, piękne jest to, jak bohaterka nauczyła się być sobą – w miłości, przyjaźni, religii czy społeczeństwie.
Pod względem stylu pisania czuć, że to powieść z innej epoki – głównie przez bardzo długie monologi albo dokładne opisy przypadkowych miejsc czy wyglądu postaci drugoplanowych. Ale jest w tym czar i elegancja. Teraz już się tak nie pisze i może to dobrze, ale przyjemnie jest na chwilę przenieść się do tamtego świata i zachwycić tym dopracowaniem i kunsztem, poczuć mroczny klimat Thornfield. Dla mnie ,,Jane Eyre” to powieść, którą przynajmniej warto spróbować przeczytać.
,, Kobiety uważa się na ogół za bardzo spokojne istoty, ale kobiety czują tak samo jak mężczyźni; potrzebują ćwiczeń dla swych zdolności nie mniej niż ich bracia; cierpią, gdy są zbyt skrępowane, cierpią w bezwzględnym zastoju zupełnie tak samo, jak cierpieliby mężczyźni; i ciasnotą umysłu grzeszą ich bardziej uprzywilejowani bracia, którzy twierdzą, że kobiety powinny się ograniczyć do gotowania puddingów, robienia pończoch, grania na fortepianie i haftowania. Bezmyślnością jest potępiać je albo śmiać się z nich, jeżeli starają się robić więcej albo nauczyć więcej, niż zwyczaj wymaga od ich płci.”
,,Dziwne losy Jane Eyre” to książka, która towarzyszyła mi przez długą część życia, jeden z pierwszych klasyków, jakie przeczytałam. Zabawne jest to, że za sprawą literatury mało ambitnej – w jednym z tomów ,,Pamiętnika Księżniczki” główna bohaterka czytała i analizowała (na swój dziwny sposób) tę powieść, więc dziesięcioletnia ja też bardzo chciała ją poznać 😂 Wracałam do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-05-05
Faustyna i Józef zbliżają się do skończenia studiów, planują też upragniony ślub. Jednak w trakcie przygotowań Józek otrzymuje korzystną propozycję wymiany zagranicznej, co stanie się kolejną próbą dla ich związku. W życiu ich przyjaciół także następują zmiany. Związek Tymka i Rozalii przechodzi kryzys, Wiola odkrywa, że jest w ciąży, a Asia opuszcza więzienie i musi skonfrontować się z przeszłością.
To jedyny tom Trylogii Sercowskiej, który nie był wcześniej publikowany na Wattpadzie w całości, więc większość fabuły była dla mnie zaskoczeniem. Ten tom jest także specyficzny pod względem budowy – pierwsza część opisuje przygotowania do ślubu Józka i Fau i jest napisana w podobny sposób, co poprzednie tomy: z dużą dokładnością, opisywaniem powszedniego życia naszych bohaterów, spokojnie. Druga przedstawia całe ich małżeństwo i składa się z rozdziałów ukazujących różne epizody z życia mieszkańców Sercowa, począwszy od pierwszych dni małżeństwa Irysowskich po nieuchronny koniec… Ta dwa style pisania wyraźnie kontrastują, ale szczerze, nie wyobrażam sobie, by ta powieść została napisana inaczej. Pierwszą część traktuje jako spójny finał z poprzednimi tomami, a drugą jako podarunek od autorki dla czytelników i możliwość pełnego pożegnania się z bohaterami przez przeżycie z nimi całej małżeńskiej drogi. Nie każdemu taki sposób pisania przypadnie do gustu, nie wyobrażam sobie, aby każda książka była pisana w tak szczegółowy sposób, ale do stylu Weroniki Pawlak po prostu to pasuje i cieszę się, że nie szła za modą i opisała historię Józka i Faustyny, tak jak czuła, a ludzie z wydawnictwa nie podcięli jej skrzydeł i dali szansę.
Podobnie jak poprzednie tomy ten także jest pełen ciepła i czułości, ma w sobie to proste umiłowanie codzienności, co książki Lucy Maud Montgomery i Małgorzaty Musierowicz (zwłaszcza te wcześniejsze). Na przykładzie Faustyny i Józka autorka opisuje miłość, która pięknie dojrzewała i w której zakochani codziennie musieli starać się i próbować, aby ich uczucie stało się mocne i gorące. Uwielbiam opowieści, które pokazują, że miłość to nie tylko fajerwerki i wielkie uniesienia, ale bycie ze sobą w codziennym dniu, tworzenie domu, znoszenie rutyny, i właśnie tu to znalazłam. W drugiej części urocze było czytać o rodzinie, jaką tworzą Fau i Józef. Ale nie jest to też historia cukierkowa. Weronika Pawlak nie ucieka od trudnych tematów, z jakimi mierzą się ludzie i pary – poronienie, przedwczesna śmierć, narkomania. Porusza tematy rodzin patchworkowych czy wychowywania adoptowanego dziecka. Nie wszystkie wątki kończą się tak, jak oczekiwał czytelnik, rozstanie pewnej pary było dla mnie ciosem… ale doceniam dojrzałość autorki, to, że w książce dla młodzieży nie udaje, że zawsze wszystko toczy się zgodnie z planem. Czasami pewne relacje nie wytrzymują próby czasu, czasami nie daje się uratować związku, co nie znaczy, że na pewnym etapie nie było to piękne. Dla mnie morałem tej książki jest, że szczęście przychodzi pod różnymi postaciami i nie zawsze w takiej formie, w jakiej oczekiwaliśmy. Jest tu dużo zgody na to, by świat toczył się swoim rytmem i nawet śmierć jest częścią kręgu życia. Jest też miejsce na odnowę i zaczynanie od początku, mówię tu głównie o historii Asi Jackowskiej. Ja od pierwszego tomu lubiłam tę dziewczynę i widziałam w niej zagubioną duszę, więc cieszę się, że autorka pozwoliła jej się odnaleźć, urzekło mnie odnowienie przyjaźni Fau i Asi. Weronika jest też skrupulatna w opisywaniu uczuć i charakterów i podoba mi się, że bohaterowie wracają myślami do dawnych traum i problemów, że widać, że przeszłość w nich tkwi i każde wydarzenie jest bardzo mocno umocowane w fabule.
Oczywiście ta część również zawiera mocne przesłanie o miłości do Boga i potrzebie wiary. Warto być świadomym, że autorka przekazuje chrześcijańskie spojrzenie na chociażby aborcję, ale jednocześnie myślę, że każdy może znaleźć tu coś dla siebie, bo ,,Rzeka” przede wszystkim pokazuje, jak ta wiara bohaterów działa w wykreowanej przez autorkę fabule. I zwyczajnie z wieloma wartościami, takimi jak przebaczenie, praca nad sobą, może utożsamić się większość ludzi niezależnie od wiary. Nie jest też nachalnie i moralizatorsko, nie każda postać postępuje całkowicie zgodnie z Dekalogiem, pojawiają się też wątki rozpoznania powołania duchownego i wybierania między drogą świecką a kapłańską. Całość dopełnia piękny, poetycki styl autorki oraz jej ogromna erudycja i pomysłowość – jestem pod wrażeniem metafor dostosowanych do zainteresowań i charakteru każdego z bohaterów.
Ta Trylogia była dla mnie pięknym, emocjonalnym przeżyciem i chociaż teoretycznie nie jestem już grupą odbiorczą, czytałam ją z wypiekami na twarzy. Czułam się, jakbym wracała do dawnych przyjaciół. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz spotkam się z twórczością Weroniki.
,, (…) ludzie mają też prawo do drugiej szansy. Mają je, odkąd Jezus umarł na krzyżu.”
Faustyna i Józef zbliżają się do skończenia studiów, planują też upragniony ślub. Jednak w trakcie przygotowań Józek otrzymuje korzystną propozycję wymiany zagranicznej, co stanie się kolejną próbą dla ich związku. W życiu ich przyjaciół także następują zmiany. Związek Tymka i Rozalii przechodzi kryzys, Wiola odkrywa, że jest w ciąży, a Asia opuszcza więzienie i musi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-04-09
Dzięki Heikemu i Vindzie ród Ludzi Lodu trwa nadal, na świat przychodzi kolejne pokolenie. Ola, kuzyn Heikego, ma córkę Annę Marię. Dziewczyna prowadzi beztroskie dzieciństwo, odbiera też znakomite wykształcenie. Niestety, po tragicznej śmierci obojga rodziców zostaje sama na świecie. Aby się utrzymać i zapomnieć o przykrych wydarzeniach, zostaje nauczycielką w szkole dla dzieci robotników na osiedlu Martwe Wrzosy. Pobyt w surowym, pozbawionym ciepła środowisku okazuje się być wyzwaniem dla młodej idealistki. W życiu Anny Marii pojawia się też dwóch mężczyzn – bogaty wdowiec Adrian i okryty aurą tajemnicy Kol.
Chociaż autorka wspomina tu kilka razy o Tengelu Złym, który prawdopodobnie się przebudził, jest to raczej powieść obyczajowa niż fantastyka. Sandemo najwięcej miejsca poświęciła na opisy życia w kopalni i ciężkiego losu robotników. Norweska pisarka w takim bardziej społecznym, pseudo – pozytywistycznym wydaniu nie do końca mnie do siebie przekonała, niemniej powieść czytało się miło i przyjemnie. Zdecydowanie podobał mi się wątek miłosny. Dużym plusem jest to, że autorka nie poszła w stronę, którą zdawały się sygnalizować pierwsze rozdziały, a postawiła na drodze Anny Marii kolejnego mężczyznę. Główna bohaterka jest sympatyczna ze swoją empatią, inteligencją i zatroskaniem o los górników. Jest też niezależną i wykształconą kobietą. Panie Orzeszkowa i Konopnicka byłyby zadowolone. Moje serce zdobył Kol – dziki Walończyk, a zarazem człowiek zmartwiony brakiem sprawiedliwości w Martwych Wrzosach.
,,Martwe Wrzosy” ukazują trochę inne oblicze Margit Sandemo. Mi ten tom bardziej przypominał powieści pozytywistyczne czy takiego Poldarka niż skandynawskie sagi opowiadane przy ognisku. Nie do końca ta pisarka pasuje mi do takiego stylu, niemniej ,,Martwe Wrzosy” warto przeczytać.
,, Potężne uczucia czają się w największej głębi duszy i tylko czekają, żeby wybuchnąć, nie pytając, czy sobie tego życzymy, czy nie. Trwają w nas niczym nieznane źródła ukryte w ziemi.”
Dzięki Heikemu i Vindzie ród Ludzi Lodu trwa nadal, na świat przychodzi kolejne pokolenie. Ola, kuzyn Heikego, ma córkę Annę Marię. Dziewczyna prowadzi beztroskie dzieciństwo, odbiera też znakomite wykształcenie. Niestety, po tragicznej śmierci obojga rodziców zostaje sama na świecie. Aby się utrzymać i zapomnieć o przykrych wydarzeniach, zostaje nauczycielką w szkole dla...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-03-27
Heikemu i Vindze udało się odzyskać Elistrand, rodową własność dziewczyny. Oboje jednak wiedzą, że muszą też przejąć Granstensolhm, który Heike dziedziczy po swojej prababce Ingrid. Majątek znajduje się jednak w posiadaniu chciwego i podstępnego sędziego Snivela. Aby odzyskać swoje dziedzictwo, Heike zwraca się o pomoc do szarego ludku – upiorów i demonów, którzy służyli jego prababce. Jednocześnie zbliżają się osiemnaste urodziny Vingi, a wraz z nimi dzień, gdy ona i Heike będą musieli podjąć decyzję, czy chcą być razem.
Ta część nie zachwyciła mnie tak mocno jak ,,Demon i panna”, ale nadal jest bardzo dobra. Zabrakło mi trochę wspólnych scen Heikego i Vingi, natomiast zaciekawiły mnie rytuały i tajemnice związane z szarym ludkiem. Atmosfera w tej książce jest o wiele bardziej mistyczna niż to, co działo się na Syberii. Nie brak tu tajemnic i zwrotów akcji. Uwielbiam postać Heikego. W poprzednich tomach Sandemo bardziej skupiała się na jego szlachetności i pomaganiu innym, natomiast tutaj przypomniała, że on również należy do obciążonych dziedzictwem Ludzi Lodu i wciąż musi walczyć ze swoją naturą. Musi też radzić sobie ze wspomnieniami z traumatycznego dzieciństwa i odrzuceniem przez społeczeństwo z powodu swojego wyglądu. Vinga akceptuje go bezwarunkowo, ale Heike wciąż ucieka przed tym uczuciem, jednocześnie walcząc z zazdrością. Postać Vingi została tu ciekawie rozwinięta, nie tylko przez pryzmat swojej miłości do Heikego, ale też odwagi, uporu i pragnienia samodzielności. Zdecydowanie bardzo polubiłam tę parę, prawie tak mocno jak Silje i Tengela, na równi z Cecylią i Alexandrem, bardziej nawet niż Dominika i Villemo.
Jeszcze jeden aspekt urzekł mnie w tym tomie – język. Nie wiem na ile to zasługa Sandemo, a na ile tłumaczki Anny Marciniakówny, ale niesamowicie podobały mi się dialogi między Vingą a Heikem, które kojarzyły mi się z takimi starymi rycerskimi romansami(ale w pozytywnym sensie). Podobnie jak w poprzednim tomie mamy też tu sporą rolę miłości fizycznej, ale wszystko opisane jest subtelnie. Sandemo nie zawsze zachwyci wychodzi pisanie o erotyce, ale w tym wypadku wyszło.
,,Wiosenna ofiara” na nowo zabrała mnie w świat miłości, magii i tajemnic. Zakończenie jak zawsze zachęca do sięgnięcia po kolejne tomy i rozpala ciekawość.
,, (…) szczęście. To nie jest coś, co możesz schować i wyjąć, kiedy ci znowu będzie potrzebne.”
Heikemu i Vindze udało się odzyskać Elistrand, rodową własność dziewczyny. Oboje jednak wiedzą, że muszą też przejąć Granstensolhm, który Heike dziedziczy po swojej prababce Ingrid. Majątek znajduje się jednak w posiadaniu chciwego i podstępnego sędziego Snivela. Aby odzyskać swoje dziedzictwo, Heike zwraca się o pomoc do szarego ludku – upiorów i demonów, którzy służyli...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kiedy byłam ,,początkującą" nastolatką namiętnie zaczytywałam się w osadzonych w dawnych czasach opowieściach miłosnych. I wiecie co? Nadal mi nie przeszło. Moją ukochaną książką było ,,Romeo i Julia", które nadal uwielbiam. Na drugim miejscu były ,,Dzieje Tristana i Izoldy" o których na jakiś czas zapomniałam. Postanowiłam ją sobie przypomnieć.
Fabuła jest wszystkim dobrze znana, ale pozwolę ją sobie przypomnieć - Tristan, młody i piękny książę loński przybywa na dwór swojego wuja, króla Marka. Szybko staje się jego ulubieńcem. Jego szczęście nie trwa jednak długo. Splot wypadków doprowadza do tego, że Tristan zakochuje się z wzajemnością w irlandzkiej królewnie, Izoldzie, która wkrótce zostaje żoną Marka.Para nadal bardzo się kocha i potajemnie spotyka, ale wokół nich jest wielu wrogów, którzy chcą się pozbyć Tristana i wykorzystać do tego celu Izoldę.
Pomysł z magicznym napojem, który sprawił, że Tristan i Izolda się w sobie zakochali, od początku wydawał mi się dziwny. Bo co to za miłość, którą sprawiła magia? Dopiero Kalissa swoją recenzją uświadomiła mi, że magiczny napój można potraktować symbolicznie. Każda miłość jest w pewnym sensie takim napojem, bo przecież nie wybieramy tych, w których się zakochujemy, i czasem nasza miłość przeczy wszelkiemu rozsądkowi. Tristan i Izolda w imię miłości dokonują wielu nierozważnych, okrutnych lub nieprzemyślanych czynów. A przecież łatwiej jest powiedzieć, że to sprawka napoju, niż przyznać się, że Izolda już wtedy, gdy dowiedziała się, że Tristan zdobył ją dla Marka, czuła rozgoryczenie. Miłość jednak prowadzi nas krętymi ścieżkami.
,,Dzieje..." to opowieść o miłości i tylko o miłości. Miłości, która rodzi się i trwa wbrew wszelkiej logice, która odbiera bohaterom wolną wolę, zmusza do wyrzeczeń i cierpień, ale nadal trwa. Nie jest to typowa średniowieczna miłość platoniczna, ale zakazany romans między królową a krewnym i poddanym jej męża. Tristan zdradził króla, Izolda zdradziła męża. A jednak autor cały czas jest po ich stronie i przedstawia ich jako niewinnych. Bo to przecież wina napoju. Bo przecież miłość nie wybiera. A jest to miłość opisana cudownie, pełna poświęceń, wyrzeczeń, w której obie strony oddałyby wszystko dla drugiej osoby, miłość po prostu piękna.
Joseph Bedier żył na przełomie XIX i XX wieku, ale w książce dobrze oddał atmosferę średniowiecza. Język, niewgłębiane się w szczegóły, elementy fantastyczne sprawiają, że wydaje się, że ,,Dzieje Tristana i Izoldy" zostały spisane w średniowieczu. Dawniej nie rozumiałam ostatnich słów skierowanych do czytelników. Teraz rozumiem. Miłość jest czymś, co doświadcza każdy z nas, czymś co łączy szczęście i gorycz, a każdy z nas mógłby być Tristanem lub Izoldą.
Teraz zacznę wymieniać minusy. A więc praktycznie jeden wątek, jak mówiłam, daje to średniowieczny klimat, ale czasem aż się prosi o zagłębienie się w szczegóły. Nie da się też ukryć, że kochankowie skrzywdzili wiele osób. Król Marek i Izolda o Białych Dłoniach nie byli niczemu winni, chcieli dobrze, ale ich starania o utrzymanie współmałżonków były skazane na porażkę. Jednak miałam wrażenie, że postać Marka jest niekonsekwentnie poprowadzona. Raz jest mądrym i szlachetnym władcą, oddanym mężem i wujem, ale nie przeszkadza mu to wydać Izoldy trędowatym, a potem przyjąć jej z powrotem z otwartymi ramionami. Chciał uszczęśliwić wszystkich wokół siebie, ale nie zabierał się do tego zbyt dobrze.
A wiecie jaką książkę chciałabym przeczytać?* O królu Marku i Brangien, służącej Izoldy. Jak wiedzą czytelnicy, Brangien zastąpiła Izoldę podczas nocy poślubnej z królem, żeby ukryć brak dziewictwa swojej pani. Krótka i szybka historia. A gdyby ją tak pociągnąć i pokazać, że to nie było takie proste i oczywiste? Gdyby pojawiło się między nimi coś więcej? Dobra, jestem dziwna, ale marzy mi się takie coś przeczytać albo chociaż obejrzeć(mam kilka pomysłów). Bo przecież miłość jest dla wszystkich, dlaczego mamy jej komuś odmawiać?
,,Dzieje Tristana i Izoldy" nie będą jedną z moich ulubionych historii miłosnych, ale na pewno jedną z tych najbardziej wzruszających i pobudzających wyobraźnię. Tyle wątków zostało pominiętych, kto wie, co siedziało w głowach drugoplanowym bohaterom... Ale dała mi też do myślenia i skłoniła do zastanowienia się, ile można wybaczyć i odpuścić w imię miłości. Zakończę cytatem z listu św. Piotra: ,,Przede wszystkim miejcie wytrwałą miłość, jedni ku drugim, bo miłość zakrywa wiele grzechów"
,,(…) nadzieja(…) w sercu ludzi wyżywi się byle jaką strawą."
Edit: Książka nie trafi na półkę ,,Lektury humanistki", ponieważ moja polonistka jej nie lubi i omawialiśmy tylko fragmenty. Pozdrawiam ją, jeśli to czyta.
*(po dwóch latach od napisania recenzji) Jakiś czas temu dowiedziałam się, że nie ja pierwsza wpadłam na ten pomysł i że jest taka książka, ,,The Wite Raven", autorką jest Diana L. Paxson, który kontynuowała cykl ,,Mgły Avalonu" po śmierci Marion Zimmer Bradley. Została napisana dość dawno, ale wydaje mi się, że nie to byłoby przeszkodą w wydaniu jej w Polsce(seria Poldark została wydana po ponad pół wieku!), ale to że(co wywnioskowałam z recenzji na GoodReads i opisu) jest to książka dość mocno osadzona w tradycji celtyckiej i niektóre motywy pewnie byłyby niezrozumiałe dla większości polskich czytelników. Aczkolwiek nie tracę nadziei i liczę, że jakieś wydawnictwo w końcu zainteresuje się tą powieścią, zwłaszcza, że jeden fragment, który(dość nieudolnie) przetłumaczyłam dla siebie z angielskiego bardzo mi się spodobał.
Kiedy byłam ,,początkującą" nastolatką namiętnie zaczytywałam się w osadzonych w dawnych czasach opowieściach miłosnych. I wiecie co? Nadal mi nie przeszło. Moją ukochaną książką było ,,Romeo i Julia", które nadal uwielbiam. Na drugim miejscu były ,,Dzieje Tristana i Izoldy" o których na jakiś czas zapomniałam. Postanowiłam ją sobie przypomnieć.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toFabuła jest wszystkim...