-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2019-04-24
Ta książka nie jest zła, ale chyba przez zapowiedź na okładce (Lee Childowi nie należy ufać) i bardzo pochlebną recenzję znajomej nastawiłam się na coś wspaniałego i genialnego, podczas gdy było to tylko "takie se" (jeśli szukacie czegoś wspaniałego, to polecam "Nocny film" Marishy Pessl oraz "Siedem śmierci Evelyn Hardcastle" Suarta Turtona). Po prostu czytałam już 50 podobnych książek z motywem przyjazdu do domu kogoś niby nieznajomego, a to wszystko potem okazuje się wielkim i rozmyślnie zaplanowanym spiskiem (aczkolwiek oczywiście szczegóły techniczne, jak np. moim zdaniem podstawowe "skąd ta osoba wzięła na to pieniądze" nie są wyjaśnione). Za dużo jest tutaj też fragmentów seksualnych (nawet nie erotycznych) - fajnie, że niektórzy bohaterowie mają udane życie seksualne, ale po paru kwestiach w tym czasie wygłaszanych myślałam, że rozwinie się to w zupełnie inną stronę, a tak to potencjał został właściwie przemilczany i zmarnowany; same sceny natomiast gdzieś po dwóch robią się po prostu nudne).
No można, no. Ale po co, jak jest tyle innych świetnych książek.
Ta książka nie jest zła, ale chyba przez zapowiedź na okładce (Lee Childowi nie należy ufać) i bardzo pochlebną recenzję znajomej nastawiłam się na coś wspaniałego i genialnego, podczas gdy było to tylko "takie se" (jeśli szukacie czegoś wspaniałego, to polecam "Nocny film" Marishy Pessl oraz "Siedem śmierci Evelyn Hardcastle" Suarta Turtona). Po prostu czytałam już 50...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-09-05
Nie jest tajemnicą, że książki Magdaleny Knedler znam (nie wszystkie, ale sukcesywnie nadrabiam), lubię, szanuję, podziwiam i zawsze, gdy wychodzi jakaś nowa, cieszę się, że będę miała do czytania coś stojącego na naprawdę wysokim poziomie. Niezależnie od gatunku, w jaki tym razem zaopatrzy się Autorka - bo jej upodobania gatunkowe (a także możliwości warsztatowe) są szerokie.
I wiecie co? I kolejny raz - tak, mówię to z satysfakcją - miałam rację, żeby "najnowszą Knedler" (no, prawie, bo w tym roku przytłoczyła mnie sesja i jestem w niedoczasie) kupować w ciemno, bez czytania recenzji osób, którym ufam (co obecnie zdarza mi się bardzo, bardzo rzadko). Bo znów Autorce pisanie, budowanie historii, stopniowanie ładunku emocjonalnego wychodzi wybitnie, i jest całkowicie zgodne z moją wrażliwością (na takim poziomie, jak robiła to genialna "Historia Adeli", którą obwołałam najlepszą polską książką 2017).
Cudowne jest w "Twarzy Grety di Biase" to, że jest to powieść wielowymiarowa i wielowątkowa, która jednocześnie żadnego poruszanego tematu nie traktuje po macoszemu. Główną (?) osią opowieści jest sztuka i miłość do niej - Greta jest tajemniczą malarką, która prawdopodobnie w swoich obrazach pokazuje fragmenty własnej historii, a Adam właścicielem wrocławskiej galerii sztuki, który tymi obrazami się zachwyca i pragnie nawiązać bliższy kontakt z ich autorką. Miłość Magdaleny Knedler do sztuki, fascynacja nią (do której sama przyznaje się w posłowiu) widać właściwie na każdej stronie - dzięki czemu lektura tej książki jest z góry o wiele bardziej wartościowa niż wszystkie suche lekcje o sztuce, które mieliśmy w szkołach (w większości, ja akurat trafiłam na genialną historyczkę sztuki, która również we mnie zaszczepiła taką miłość, dlatego przez większość książki siedziałam z rozmarzeniem na twarzy, drugą ręką wyszukując w Google'u obrazy, których nie znałam). Sztuka w powieści łączy dwie osoby z dwóch zakątków świata na poziomie, na jakim nie dałyby rady zrobić tego żadne listy czy rozmowy - a powieść może połączyć ze sztuką czytelnika. Każdego, nawet takiego, który "do muzeów nie chodzi, bo tam są tylko gołe baby". I sprawić, że za jakimś dziełem dostrzeże człowieka, a tym samym - historię.
Nie bójcie się jednak Wy, którzy po powyższym akapicie oczekujecie wykładu na temat dat, miejsc i tytułów - o nie, nie, czegoś takiego tu nie uświadczycie. Autorka starannie buduje historię dwojga ludzi, którzy, zagubieni w swoich historiach, w nieoczekiwany sposób odnajdują zarówno siebie samych, jak i siebie nawzajem. Historia (niekoniecznie nawet miłosna), która między nimi się pisze, jest piękna - nie tanimi wzruszeniami z filmów lecących na Hallmarku, tylko dojrzale, tak, jakie powinny być te najważniejsze w życiu uczucia. (Co subtelnie podkreślają bardzo naturalnie wplecione w tekst refleksje na temat okazywania emocji, odczuwania, blokowania).
W recenzjach książek Autorki prawie zawsze podkreślam, jak dobrze buduje ona portrety psychologiczne postaci nawet trzecioplanowych (Lempi <3) - również tutaj się to udaje. Historia Grety jest zaskakująco prawdopodobna, mimo wewnętrznej niezgody chyba większości czytelników. Historia Adama - dorosłego mężczyzny z jednym z rodzajów nerwicy - również, choć ze względu na osobiste doświadczenia pragnęłabym minimalnie jeszcze ten wątek rozwinąć.
Nie podchodźcie do tej książki jak do "tajemniczej historii, która będzie powoli się wyjaśniać" - wszyscy dokładnie wiemy, co stało się pewnego dnia, gdzieś w 1/5 książki. To to, że bohaterowie nie są w stanie tego sobie wyjaśnić i wytłumaczyć, jest tutaj kluczem, i to to zastanawia i przejmuje. A także to, w jak różnych miejscach (psychologicznie, choć także dosłownie) są oboje na początku i na końcu opowieści. A wszystko na tle sztuki i pięknych, choć nie zawsze przyjaznych Włoch.
Bardzo proszę napisać jeszcze dużo, bo świat potrzebuje takich Małych Wielkich Historii. Ja tę książkę - zupełnie inną, a jednak podobną, jeżeli chodzi o stopień oddziaływania na mnie - stawiam w swoich literackich wspomnieniach tuż przy "Historii Adeli". Polecam każdemu. (less)
Nie jest tajemnicą, że książki Magdaleny Knedler znam (nie wszystkie, ale sukcesywnie nadrabiam), lubię, szanuję, podziwiam i zawsze, gdy wychodzi jakaś nowa, cieszę się, że będę miała do czytania coś stojącego na naprawdę wysokim poziomie. Niezależnie od gatunku, w jaki tym razem zaopatrzy się Autorka - bo jej upodobania gatunkowe (a także możliwości warsztatowe) są...
więcej mniej Pokaż mimo to
Super atmosfera, niestety zakończenie za bardzo dopowiedziane.
Super atmosfera, niestety zakończenie za bardzo dopowiedziane.
Pokaż mimo to