Z wykształcenia filolożka i literaturoznawczyni, z powołania – poetka. Czytająca i rysująca kolekcjonerka wspomnień i przeżyć, światoczuła i nadwrażliwa zbieraczka mikrohistorii. Wielbicielka spacerów, rekinów i przesłodzonej kawy z mlekiem. "Kiedy zaczęłaś pisać wiersze? Czy pamiętasz impuls, który Cię ku temu skłonił?
Jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało – piszę od zawsze. Pamiętam swoje rymowanki w pierwszej klasie podstawówki. Szybko odkryłam wiersze białe, chociaż mam słabość do wyraźnego rytmu w wierszu. W gimnazjum zaczęłam czuć, że poezja jest dla mnie ważna, że coś mi daje, chociaż wtedy jeszcze nie wiedziałam, co dokładnie. Nie umiałam – i nadal nie do końca umiem – wskazać źródło, impuls. To po prostu jest coś zupełnie naturalnego, zawsze było obecne w moim życiu mniej lub bardziej intensywnie. Nie pisałam tylko w chwilach głębokiego nieszczęścia, chociaż wydaje mi się, że ludzie zwykle mają odwrotnie.
Radosne wydarzenia również są dla Ciebie źródłem natchnienia?
Przez wiele lat wydawało mi się, że poezja powstaje ze smutku. Melancholia, cierpienie – naturalne źródła wszelkiej twórczości. Dopiero z czasem zrozumiałam, że kluczem jest samo przeżywanie i próba zrozumienia tego przeżywania. Skrajne emocje nie pomagają poezji, ale za to poezja pomaga w skrajnych emocjach. Więc owszem, piszę kiedy jestem smutna i radosna. Są to zwykle szkice i notatki, które
pozwalają mi zachować ślad tych uczuć. Wiersz powstaje dopiero później. Piszę przede wszystkim wtedy, kiedy coś – lub raczej ktoś – mnie porusza.
Dodajesz do wierszy rysunki. Dlaczego akurat morskie motywy?
Rysowanie to dla mnie czysta przyjemność. To mnie wycisza, uspokaja, pozwala się skoncentrować. Nigdy nie narzucałam sobie żadnych rygorów, motywów czy stylów. Gdy jednak coś przeżywam, lubię rysować rzeczy drobne, wymagające skupienia na szczegółach, ale przede wszystkim na sobie. Morskie zwierzęta zaczęły się przypadkiem od rozgwiazdy i… Sylvii Plath. Pierwsza rozgwiazda powstała właśnie pod wpływem jednego z jej opowiadań (główna bohaterka hodowała rozgwiazdy w słoikach po dżemie).
Potem moja własna rysunkowa hodowla zaczęła się powiększać. Myślę, że są pewne materie lub żywioły szczególnie mi bliskie i doskonale widać to w wierszach. Woda, piasek, kamień – z tego jest zbudowany mój świat.
Który wiersz jest Twoim ulubionym i dlaczego?
Absolutnie i zawsze Zielonooka. Tak sobie ten wiersz nazywam. Dlaczego? Przy wielu wierszach zdarza mi się wzruszać, ale przy żadnym chyba tak mocno jak przy tym. Może dlatego, że dokładnie pamiętam dzień, kiedy ktoś na mnie tak powiedział. Pamiętam uczucie, które mi wówczas towarzyszyło, i jak oparłam się o szybę. Pamiętam okoliczności powstania każdego wiersza, ale w
tym przypadku wszystko jest ciągle tak wyraźne, jakby zdarzyło się wczoraj.
Skąd decyzja o założeniu fanpage’a i pomysł na jego nazwę?
Przez wiele lat prowadziłam różne blogi, ale nie chciałam mierzyć się z szerszą publicznością. Fanpage był dla mnie ogromnym krokiem poza strefę komfortu. Nie da się ukryć, że ośmieliła mnie Rupi Kaur i inni instapoeci, którzy coraz chętniej publikują na Facebooku
i Instagramie. To był dla mnie skok na głęboką wodę – wyjście ze skorupy, wyjęcie swojej poezji z szuflady. Wiedziałam, że to jest dla mnie szansa i że stawką jest mój spokój. Fakt, mój spokój został ostatnio nieco zburzony (bardzo przeżywam opublikowanie każdego wiersza),ale komentarze i wiadomości wynagradzają to z nawiązką.
Pomysł na nazwę przyszedł tak po prostu – sądzę, że ta nazwa była we mnie już od dawna, a dopiero teraz mogła się ujawnić. Nie myślałam nad nią jakoś szczególnie długo. Zrozumiałam, że tym, co napędza moją poezję, są ludzie. Za moimi wierszami zawsze jest jakiś człowiek, jego historia. Gdyby nie to, nie byłoby tych emocji, przeżyć i nie byłoby wierszy.
Po założeniu strony miałam dylemat, czy to dobra nazwa, czy nikogo nie zrazi. Umieszczam tam wiersze o miłości: odrzuconej, porzuconej, nieudanej lub przeciwnie – spełnionej. To są bardzo ważne dla mnie doświadczenia, bo przez to uczę się drugiego człowieka i, co najważniejsze, uczę się siebie. Dlatego „Chłopcy, których kocham”, bo ja jestem dziewczyną, która nie chce zamykać swoich doświadczeń w czasie przeszłym. Często do tego wracam, rozmyślam, wspominam, nie karmię się żalem, ale raczej próbuję zrozumieć i zastanowić się, co by było, gdyby..., co zrobiłabym dziś, co ten ktoś mógł czuć. Miłość ma różne twarze, a ja chętnie się im przyglądam.
Co myślisz o współczesnej poezji i fenomenie instapoets?
To ciekawe, ale czytam więcej prozy niż poezji. W poezji raczej się nie ograniczam i chętnie poddaję się poetyckim nastrojom. Lubię szalenie Szymborską, ale nie mniej uwielbiam Świetlickiego. Czytam po prostu to, co akurat mnie porusza. Oczywiście czytam też sporo poezji w internecie, traktując Instagram i Facebook jak kolejne media. Nie powiedziałabym, że gorsze. Są po prostu inne, bo pozbawione wszystkich instancji, które w świecie literackim znajdują się między odbiorcą i nadawcą. Tu mamy prosty, czysty układ, który oczywiście ma i zalety, i wady. Jestem jednak wielką orędowniczką wszelkich form twórczych i dlatego uważam, że warto czytać, pisać i dzielić się tym. Znam utwory Rupi, podczytuję blogi kilku autorów amerykańskich i polskich. Myślę, że to fantastycznie, że otwieramy się
na poezję i na człowieka, który chce nas czytać. Dzielenie się poezją to dzielenie się czymś prywatnym, osobistym, a nawet intymnym. To nie jest łatwe, wymaga wiary w to, że ktoś po drugiej stronie zechce nas zrozumieć. W moim odczuciu owo otwarcie i to, że nie trzeba się wstydzić swojej wrażliwości, stanowi o wartości poezji w internecie."
Książka sierpnia 2022 w Klubie Czułej Czytelniczki.
Moje „Pestki” prawie całe składają się z pozaginanych na rogach kartek i zakreślonych zdań, do których wracam. Wiele rozdziałów jest odbiciem moich myśli, w wielu historiach mogłam się przejrzeć.
A Malinkę, przyjaciółkę narratorki, która doprowadzała mnie do szału, zobaczyłam w „koleżankach”, których tak naprawdę wcale nie chciałam mieć.
W trakcie spotkania Klubu Czułej Czytelniczki wspólnie doszłyśmy do wniosku, że Pestki powinny być lekturą. Uświadamiają jak głęboko mogą ranić bezmyślnie powtarzane utarte słowa i zwroty. I jak długo takie rany w nas zostają.
Kompletnie nie spodziewałam się, że "Pestki" Ciarkowskiej tak mocno we mnie uderzą. To książka delikatna, poruszająca - tym bardziej, im mocniej czytelniczka może się utożsamiać z narratorką. "Pestki" złożone są z wielu mikrorozdziałów, każdy zaczynający się od krótkich zdań czy pytań, których część każda z nas kiedyś słyszała. Im więcej i im od bliższych osób, tym mocniej poruszają. Do mnie trafiły najbardziej rozdziały opisujące czasy nastoletnie, może dlatego, że wtedy sama byłam najwrażliwsza, i że niesamowicie wiele z tych tekstów słyszałam. I bolały, mniej lub bardziej, niektóre zostają w głowie po latach.
Bo słowa u Ciarkowskiej są właśnie jak te tytułowe pestki wiśni, które dziecko niechcący połknie, a potem słyszy, że urośnie z nich w brzuchu drzewo. "Łykamy" te słowa, które serwują nam bliscy i one się wwiercają w brzuch, rodzą niepokój, nie dają o sobie zapomnieć - podczas, gdy osoba, która je wypowiedziała, już dawno o nich zapomniała. Narratorka zaczyna swą opowieść jako wrażliwe dziecko, które słyszy wciąż: "Nie histeryzuj", "Nie maż się", "Wstyd mi za ciebie", "Bo cię pan zabierze" - i nie rozumie, dlaczego dostaje takie słowa zamiast wsparcia i pocieszenia. Potem przychodzi okres szkolny, nastoletni - z niezrozumieniem własnego dorastania, pierwszymi miłościami i "jak nie ten to następny", "tego kwiatu jest pół światu" czy "Co ty wiesz o problemach w tym wieku?". Która nastolatka, przytłoczona swoimi największymi wtedy na świecie problemami nie słyszała tych słów od swoich mam, babć, cioć...? Dorosła już bohaterka szuka akceptacji w związkach, których jednak nie nauczono jej budować - wybieranych przez nią partnerów najwidoczniej też nie: "przecież nic ci nie obiecywałem", "nie jestem gotowy". Nie pomagają też najbliżsi, którzy zamiast wsparcia serwują tylko komentarze w stylu: "Znalazłabyś sobie kogoś", "Potrzebujesz partnera, bo...". Wcale nie dziwi, że te wszystkie słowa, narastające w środku, w pewnym momencie doprowadziły do depresji, do tego momentu, gdy już nawet nie tyle nie chce się żyć, co naprawdę chce się umrzeć. Momentu pełnego słów: "teraz to każdy ma depresję", "wstań i się poruszaj, ile można tak leżeć", "uśmiechnij się!". Nie będę spojlerować, ale ostatni rozdział ze swoim początkowym pytaniem rozwalił mnie na kawałeczki.
To niby łatwa książka - krótkie rozdziały, prosty język, sytuacje tak łatwe do utożsamiania się. I może właśnie ta łatwość porusza najbardziej - nieważne, jak inaczej sobie układamy życie od bohaterki, większość z nas (przynajmniej z tego pokolenia lat 80/90) odnajdzie się w wielu sytuacjach. Przypomni sobie słowa, które już dawno zostały zapomniane i wciąż poczuje drobne kłucie w brzuchu. Bo te słowa-pestki nie znikają, tylko kumulują się w człowieku i warto o tym pamiętać, zanim sami rzucimy podobny komentarz bliskiej osobie.