Ale to było fajne. Myślałam, że to będzie "zwykłe" przygodowe high fantasy i że po prostu poczytam sobie coś lekkiego dla przyjemności. I faktycznie czytało mi się lekko i z niesłychaną przyjemnością. Dość powiedzieć, że zarwałam dwie nocki, w tym jedną z niedzieli na poniedziałek. Cóż, każdego szkoda. To założenie książka wypełniła więc znakomicie, ale dała mi też sporo więcej.
Przede wszystkim urzekła mnie męsko-chłopieńcza przyjaźń młodego mężczyzny ze smokiem, która pokazała wszystkie cechy właśnie takiej relacji z naciskiem na każde wymienione wcześniej słowo. Najważniejsze - nie jest ona naiwna i autorce udało się nie wpaść w kliszę chłopca i jego smoka, za co jestem po prostu wdzięczna. A tak, to kradły mi serce przekomarzania bohaterow, chłopieńcze siłowanie się, robienie sobie kawałów, ale też pomaganie i wspieranie, jak również przyciąganie i zacieśnianie więzi i chwilowe oddalanie, zajmowanie się swoimi sprawami, a czasem nawet szorstkie traktowanie. Pięknie i wiernie autorka uchwyciła taką przyjaźń chłopaków i rówieśników. Naprawdę mnie to momentami rozczulało i co ciekawsze chyba częściej w takich chwilach, gdy się przekomarzali. Z drugiej strony autorka nie zapomniała, że jedną stroną tej relacji jest mityczne i czasami nieobliczalne stworzenie, które w chwilach napięcia może być przytłoczone przez instynkt. Bardzo mi się to podobało, tak jak bardzo podobała mi sie walka na wyspie, kiedy ten instynkt wziął górę. Pokazało to, że jednak nie mamy do czynienia z drugim człowiekiem i niektóre kwestie czy pojmowanie rzeczy mogą się od naszego pojmowania sporo różnić. Czasem nawet śmiertelnie. Okazuje się, że smoka należy się bać, a my przez tyle kartek zdążyliśmy uśpilić naszą czujność i go bezwiednie próbowaliśmy ugłaskać.
Moje serce kradły też rozterki Kamyka. Za każdym razem, gdy czegoś żałował, gdy miał wątpliwości czy dobrze zrobił, do czego dąży i w ogóle jaki jest cel życia i po co to wszystko, to uświadamiałam sobie, że jednak nie jest to takie zwykłe fantasy, jak sądziłam na początku. Bardzo in plus. W ogóle uwielbiałam takie motywy, które mi pokazywały, że myliłam się w tej kwestii. Kolejnym jest na złamanie wątku szkoły magii. Piękne to było. Wtedy najbardziej chyba odczułam, że to nie jest zwykłe fantasy. Że jest dużo dojrzalsze niż zakładałam. Stawka jest sporo wyższa niż sobie uświadamiałam. Podobało mi się. Bardzo.
Na koniec rzecz najważniejsza - motyw niepełnosprawności. Wszelakiej. Oh, jak mi się podobało to, jak bohater szukał sposobu na jej zlikwidowanie lub zneutralizowanie. I to, że dalej ją ma i ją przezwycięża na swój sposób. Lubię takie inteligentne pomysły. W ogóle przeczytałam niedawno reportaż "Głusza" i on bardzo pomógł mi sobie wyobrazić sytuację bohatera. Wiele rzeczy o osobach głuchych dowiedziałam się właśnie stamtąd i one powtórzyły się w motywach "Tkacza Iluzji". Pozostało mi tylko podziękować autorce, że zwróciła na to uwagę i za pomocą literatury fantastycznej opowiadała o tym, z czym muszą mierzyć się na co dzień głusi. Tym bardziej, że w czasach pierwszego wydania książki, bez dostępu do internetu, bez reportażu "Głusza"(polecam)i bez osoby głuchej w najbliższym otoczeniu, mogła ona być jedyną okazją, by poznać ten świat ciszy i uświadomić sobie pewne jego realia.
Bardzo polecam. Z chęcią sięgnęłabym po następne tomy, bo niesamowicie mi się podobało. Odstręcza mnie jednak informacja, że cykl jest prawdopodobnie porzucony. No nic. Jeśli w końcu ukaże się ostatni tom, to przeczytam wszystko na raz. A jeśli nie, to i tak polecam "Tkacza Iluzji", bo wydaje mi się, że spokojnie można (i warto) przeczytać tylko ten zbiór.
Ale to było fajne. Myślałam, że to będzie "zwykłe" przygodowe high fantasy i że po prostu poczytam sobie coś lekkiego dla przyjemności. I faktycznie czytało mi się lekko i z niesłychaną przyjemnością. Dość powiedzieć, że zarwałam dwie nocki, w tym jedną z niedzieli na poniedziałe...
Rozwiń
Zwiń