-
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
Podobno na recenzje bestsellerów nigdy nie ma najlepszego momentu - gdy już mają metkę bestsellera, to zazwyczaj zdążyły je polecić tysiące osób. Czasem jednak okazuje się, że zbliża się ekranizacja tejże książki i znowu zrobi się o niej głośno. Sieć zapełni się nową falą pytań, czy warto, dla kogo i czemu tak źle. Dziś przychodzę opowiedzieć Wam, jak odebrałam bestseller 2012 roku autorstwa E.L. James. "Pięćdziesiąt twarzy Greya" zgarnęło pierwsze miejsca na listach najczęściej kupowanych i omawianych tytułów na całym świecie. Tabu zostało przełamane i kobiety zaczęły otwarcie mówić o swoich potrzebach, a ja równie otwarcie ocenię pomysł, który do tego doprowadził.
Anastasia Steele w ostatniej chwili zostaje poproszona o z pozoru niezbyt trudną rzecz. Jej współlokatorka i przyjaciółka, Kate Kavanagh, rozchorowała się i nie jest w stanie stawić się na wywiad z niejakim Christianem Greyem, jednym z najbardziej wpływowych ludzi na świecie. Ana zgadza się i wyrusza na podbój Grey Enterprises Holdings Inc. Na miejscu jednak odbiera jej mowę. Pan Grey okazuje się być nieziemsko przystojnym, miłym, pełnym emocji, błyskotliwym, budzącym respekt mężczyzną, który zniewala Anę od pierwszego spotkania. Christian żywi podobną fascynację młodą studentką, która nie wie jeszcze, że Grey nie odpuszcza, dopóki nie dostanie tego, czego pożąda. Między tą dwójką rozwija się specyficzna relacja, która poza ogromnym zaufaniem i uczuciem będzie wymagała przekroczenia granic i zmiany dla drugiej osoby. Czy ten układ jest w stanie przetrwać?
Temat tabu, jaki przez długi czas stanowiła erotyka w książkach, próbowało przełamywać już wielu pisarzy. Słynne dzieła Markiza de Sade czy kontrowersyjne historie Anne Rice zebrały swoich fanów, którzy jednak nie otwierali się ze swoimi wrażeniami na świat. Podobnie osoby praktykujące BDSM (Bondage & Discipline, Domination & Submission, Sadism & Masochism) chowały się w cieniu, nie ujawniając pasji przed znajomymi. Trylogia E.L. James również przez pewien czas kryła się w postaci fan-fiction na podstawie "Zmierzchu" Stephenie Meyer, następnie została wydana jako e-book i dopiero po jakimś czasie zainteresowało się nią większe wydawnictwo. I poszło. Iskra zapłonęła, a książki w niedługim czasie obiegły cały świat. Prawa do ekranizacji sprzedano za 5 milionów dolarów i to w wyniku istnej walki wytwórni o możliwość przeniesienia trylogii na ekran. Od dawna nie słyszałam o takim szale na punkcie jakiejś historii. A tu kobiety na całym świecie zachwyciła powieść uważana za "porno dla gospodyń domowych".
Zamierzam Wam pokazać, nie tylko w tej recenzji, że to nie jest porno. I nie nadaje się tylko dla gospodyń domowych. Na kartach trylogii Greya kryje się przepiękna historia miłosna z pikanterią, dobrze obmyślonym portretem psychologicznym, thrillerem, kryminałem i elementami wspomnianego wyżej BDSM, które przełamało tabu i "uwolniło seks".
Zacznijmy więc od bohaterów. Na pierwszy rzut weźmy drugoplanowych. Kate Kavanagh z miejsca stała się moją ulubienic. Zabawna, spostrzegawcza, troskliwa i rozrywkowa dziewczyna była wspaniałym kontrastem dla Any, na której punkcie fioła miał pewien przyjaciel, Jose. Szkoda tylko, że odbierał ich relację jako początek czegoś więcej, a nie dobrą przyjaźń - not cool. Tutaj wypadałoby przejść do rodzeństwa Christiana. Mia była przesympatyczna, ale nie na tyle, bym naprawdę ją polubiła. Elliot również. Ot, byli - dobrze. Kochali Christiana - też dobrze. Jednak w jakiś dziwny sposób nie do końca dawali mu tę miłość odczuć.
A Grey mocno tego potrzebował, chociaż nie jestem pewna, czy umieściłby ten element choćby na trzecim miejscu listy najważniejszych rzeczy w życiu. Na pewno wyprzedziłyby go dwa inne punkty: Anastasia i seks. Christian - zabójczo przystojny, onieśmielający, zniewalający, budzący respekt - miał tę dziwną rzecz, że w życiu "łóżkowym" preferował brunetki. Przypominały mu o kimś z przeszłości, z kim nie wiązał dobrych wspomnień. Na co dzień otaczał się więc samymi blondynkami, ułatwiając sobie w ten sposób trzymanie się zasady, że nie uprawia seksu z pracownicami. Aż tu nagle pojawiła się ta specjalna brunetka - Ana - która wywróciła jego świat do góry nogami. Dziewczyna, która okazała się uosobieniem niewinności, cnoty, naiwności i romantyczności rodem z XIX wieku. Wdarła się do dzikiego życia Christiana Greya, odmieniając codzienność obydwojga. I wychodząc ze skóry szarej myszki.
To wyjście ze skorupy i otwarcie się na nowe doświadczenia sprawiło, że kobiety pokochały tę książkę. Ten nieziemsko wyglądający i szarmancki mężczyzna z tajemniczą, bolesną przeszłością okazał się bożyszczem większości damskiej populacji na ziemi. Christian rozkochał w sobie miliony, zaś Ana stała się przykładem kobiety odważnej i zarazem rozważnej, która postanawia zaufać ukochanemu mężczyźnie i w ten sposób pomóc nie sobie, a jemu i efektywnie pracować nad ich relacją. Nauczyć go, co to znaczy "kochać" i wskazać mu to, czego od lat nie umiał dostrzec.
Również świat nieco otworzył się na myśl, która do niedawna dla wielu ludzi była nie do zrozumienia. Istnieją dwudziestokilkuletnie dziewice i mają się dobrze. Nie lubią presji znajomych i środowiska, a jednocześnie zastanawiają się, kiedy nadejdzie ich kolej. I nie jest im wstyd! Normalnie żyją, koegzystują z płcią brzydką (ekhem, może nie w przypadku Christiana) i rozmawiają o relacjach damsko-męskich. Swobodnie rozwijają zainteresowania, korzystając z wolności związanej ze statusem singielki. I Grey to pokazał.
Jednak nie tylko o to poszło. Kobiety zaczęło pewniej rozmawiać z partnerami o tym, czego oczekują. Rozpoczęły wymianę zdań ze znajomymi, odważniej sięgają po rady i wypróbowują nowe elementy. Złamały pieczęć tabu i rozpuściły ją w ogniu. Wywołały liczne dyskusje o seksualności i podkręciły atmosferę w sypialni. Przestały przejmować się konwenansami i utartymi zwyczajami. Pozwoliły swojej kobiecości wypłynąć na wierzch i korzystają z jej dobrodziejstw.
I to wszystko za sprawą jednej książki. Historii, która jednak nie jest idealna.
Największą wadą jest język. Nie zazdroszczę tłumaczce pracy nad tekstem, gdyż nie mogła go uratować, bowiem poziom językowy samej autorki leży i kwiczy. Język jest prosty, wręcz ubogi, bohaterowie uwzięli się na dwa określenia na krzyż, a dialogi podczas seksu są dość monotonne (nie oczekuję epopei, ale czegoś głębszego od "dojdź dla mnie" etc. w każdej możliwej scenie).
Rzeczą, jak dla mnie, sporną jest wskazanie dominacji mężczyzny nad kobietą jako coś, co obydwojgu przynosi satysfakcję. Osobiście nie odbieram tego jako bardzo negatywną rzecz. Nie uznaję tego jednoznacznie za wadę, dopóki obie strony działają w tym układzie rozsądnie i z umiarem, nie widzę nic złego. Tutaj wszystko było w porządku, jednak wiem, że wiele osób jest wrażliwych w tematach feministycznych, do których ten z pewnością się zalicza, więc przestrzegam.
W kilku słowach - jest romantycznie, erotycznie i rozrywkowo, ale trzeba podejść do tej historii z pewnym dystansem. Jest ona swego rodzaju współczesną baśnią o Kopciuszku, która wreszcie spotyka swojego Księcia. A że tę parę łączy coś więcej niż płomienne uczucie, to chyba tym lepiej, prawda? Łamiemy kolejny schemat.
Podobno na recenzje bestsellerów nigdy nie ma najlepszego momentu - gdy już mają metkę bestsellera, to zazwyczaj zdążyły je polecić tysiące osób. Czasem jednak okazuje się, że zbliża się ekranizacja tejże książki i znowu zrobi się o niej głośno. Sieć zapełni się nową falą pytań, czy warto, dla kogo i czemu tak źle. Dziś przychodzę opowiedzieć Wam, jak odebrałam bestseller...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Pana Ćwieka zdążyłam poznać przy lekturze "Kłamcy 2,5" i grze karcianej stworzonej na podstawie tej książeczki. Jego styl spodobał mi się na tyle, że zakupiłam pierwszy tom innej serii, a mianowicie "Chłopców". Dzwoneczek i Zagubieni Chłopcy w opisie to było to, biorąc pod uwagę, że mam obecnie naprawdę wielkiego świra na punkcie postaci z bajek w prawdziwym świecie. Z początku obawiałam się, że mi się nie spodoba, ale po lekturze przyznam Wam, że nie było o co się bać, bo Jakub Ćwiek stanął na wysokości zadania.
Wszyscy znają historię Piotrusia Pana, jego Nibylandii, Zagubionych Chłopców, Dzwoneczka, Kapitana Haka... Wszyscy żyli w swego rodzaju harmonii, raz obok, raz przeciw sobie, aż do dnia, w którym Piotruś poznał Wendy. Dzwoneczek nie umiała wytrzymać jego rosnącej zniewagi dla Chłopców i postanowiła wziąć ich pod swoje skrzydła. Przeniosła ich wszystkich razem na ziemię, wcielając ich dusze w ludzkie ciała oraz zmieniając garderobę. I tak oto powstała gangsterska otoczka Drugiej Nibylandii - krainy nie z tej ziemi schowanej w wesołym miasteczku. A to, co się tam dzieje i kto rządzi całą zgrają niech opowiedzą Wam sami Zagubieni Chłopcy wraz z Dzwoneczkiem... o ile macie odwagę poprosić tak potężny gang motocyklowy o ujawnienie sekretu, jak załatwić swoje sprawy i dobrze się przy tym bawić.
Zacznijmy od tego, że klimat przeniesienia postaci Disneyowskich do naszych realiów to moja bajka. Mam fioła na punkcie wspomnień z dzieciństwa, więc jak tylko usłyszałam, że u Jakuba Ćwieka pojawili się bohaterowie z "Piotrusia Pana", nie wahałam się długo. I szczerze mówiąc, nie żałuję. Autor znowu mnie nie zawiódł, wręcz przeciwnie - zostałam pozytywnie zaskoczona. Pomysłem i wykonaniem, fabułą i językiem, bohaterami i stroną graficzną.
Nie sposób nie polubić bohaterskiego Milczka, który porozumiewa się tylko za pomocą min i gestów. Skradł moje serce i odjechał z nim na motorze. Kruszyna i Kędzior z łatwością wzbudzili we mnie ciekawość, nie pozwalając czytelnikowi na jej utratę w trakcie lektury. Dzwoneczek była konkretna, momentami brutalna, ale troskliwa i naprawdę było mi jej szkoda, gdy z czasem dowiadywałam się coraz więcej o jej przeszłości. Tylko Bliźniaki mnie irytowały. W skrócie powiem Wam, że bohaterowie zostali stworzeni naprawdę dobrze, nie wzięli się z powietrza, tylko z przemyślanego pomysłu. O czym jakoś w ostatnich latach pisarze rzadko pamiętają... albo to ja stałam się bardziej krytyczna.
Wątków mamy kilka, jako że sama książka jest podzielona na kilka rozdziałów, w którym każdy kładzie nacisk na innego bohatera. Uważam to za bardzo dobry zabieg, szczególnie że autor skorzystał z narracji trzecioosobowej, która aż się o takie przeplatanki historii różnych bohaterów sama prosi. Dzięki nim można nawiązać z tymi kilkoma postaciami głębszą więź, rzeczywiście zapałać do nich sympatią i zrozumieć, co się stało w ich życiu i uczyniło je takimi, jakie są.
Zabrakło mi jedynie trochę więcej szczegółów związanych z Nibylandią, Piotrusiem Panem, Wendy czy Kapitanem Hakiem.
Ostrzegę Was za to przed językiem. W dialogach pojawiają się liczne wulgaryzmy, na które ja akurat nie zwracam zazwyczaj większej uwagi, lecz wiele osób za nimi nie przepada. Przy gangu motocyklowym wydają mi się one naturalną rzeczą, jednak wolę przestrzec. Ćwiek operuje słowem w taki sposób, że książkę kończy się w jeden dzień. Mnie zajęła kilka z powodu uczelni, ale jak już do niej siadałam, to migiem pochłaniałam kolejne strony.
"Chłopcy" zostali wydani dwukrotnie - w roku 2012, z którego pochodzi moje wydanie - oraz przed kilkoma miesiącami w nieznacznie rozszerzonej wersji i o innym wykonaniu okładki. Jeśli planujecie czytać kolejne tomy, polecam Wam zakupić wersję z roku 2012, która formatem pasuje do reszty serii. Wznowione wydanie zdecydowanie zepsuje widok trzech książek obok siebie na półce, a wierzcie mi, że tym Zagubionym Chłopcom warto jest dać szansę.
Pana Ćwieka zdążyłam poznać przy lekturze "Kłamcy 2,5" i grze karcianej stworzonej na podstawie tej książeczki. Jego styl spodobał mi się na tyle, że zakupiłam pierwszy tom innej serii, a mianowicie "Chłopców". Dzwoneczek i Zagubieni Chłopcy w opisie to było to, biorąc pod uwagę, że mam obecnie naprawdę wielkiego świra na punkcie postaci z bajek w prawdziwym świecie. Z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Na zeszłorocznych Warszawskich Targach Książki miałam przyjemność poznać Magdalenę Witkiewicz, jedną z poczytniejszych polskich autorek. Mama poprosiła o autografy na kilku książkach, na które autorka specjalnie do nas przybiegła z innego stoiska z przerwy na kilka minut przed czasem - za co w tym miejscu bardzo dziękuję w imieniu nas obu - i miałyśmy okazję moment porozmawiać. Nie sięgnęłam po tamte trzy książki, jako że kompletnie nie miałam na razie na nie ochoty, ale zachęcona pozytywnymi wrażeniami mamy postanowiłam dać szansę "Pierwszej na liście" - powieści o sile kobiet, która całkiem przyzwoicie wzrusza.
Ina żyje mniej więcej tak, jak chciała. Ma dobrą pracę, nieźle urządzony dach nad głową, przygodne romanse... ale jednak ciągle czegoś w jej życiu brakuje. Pewnego wieczora w jej drzwiach zjawia się nastolatka z dość nietypową wiadomością mówiącą, iż Ina jest "pierwsza na liście". Żadna z nich nie wie, jak bardzo wywróci życie drugiej do góry nogami. I nie tylko swoje nawzajem, jako że Karolina nie przyjechała do Iny z własnych pobudek. Została o to poproszona w liście od mamy, która leżała umierająca i coraz słabsza w szpitalu paręset kilometrów od Warszawy i potrzebowała kilku osób, w tym Iny.
Czy zerwaną przyjaźń sprzed lat, nawet tę rozszarpaną na kawałeczki, da się odbudować?
Magdalena Witkiewicz napisała książkę o kobietach i dla kobiet. Trzy silne kobiece charaktery walczą o swoje, o to, co dla nich najcenniejsze i niezbędne do osiągnięcia spokoju ducha. Szukają szczęścia, lecz nie w bezpośredni sposób. Pragną dokonania zmian w przeszłości, naprawienia błędów, wybaczenia. I działają w tym kierunku. Mężczyźni, których jest tutaj naprawdę mało, nie grają ważnej roli. Czasem napędzają zdarzenia, czasami też umożliwiają osiągnięcie celu, lecz ogółem stanowią dodatek do historii o sile kobiet.
Patrycja walczy z chorobą, która jest ledwo wyleczalna - białaczką. Nie poddaje się, gdyż ma dla kogo walczyć. Wyraża swoją siłę poprzez dążenie do odzyskania zdrowia i trzymanie nadziei tak mocno, jak tylko może. Jej córka, Karolina, nieustannie ją wspiera i nie pozwala się poddać. Ukazuje siłę rodziny, miłości do niej i oddania. Relacji, które są jedyne w swoim rodzaju, szczególnie między dzieckiem i jego matką. Znajdując list od Patrycji, Karolina postanawia znaleźć osoby wymienione na liście, zastanawiając się, czemu akurat ta konkretna została wymieniona jako pierwsza. Wykazuje się wolą walki, siłą ducha i wytrwałością w dążeniu do poznania prawdy. Poznaje wreszcie Inę, która po latach zamykania się na obcych daje się złapać na haczyk nastolatce i zaprasza ją w swoje progi. Zmienia swoje zwyczaje i daje szansę Karolinie, by w efekcie pokazać, czy istnieje coś takiego jak sztuka wybaczania oraz czy czas leczy rany
"Pierwsza na liście" jest historią z mnóstwem pośrednio podanych, trafionych metafor. Podobała mi się ta demonstracja siły kobiet, a w szczególności przedstawienie walki z chorobą terminalną. Cieszę się, że przez książki możemy oddziaływać w tak ważnych sprawach jak dawca szpiku. Mnie niestety nie wolno, ale gdybym tylko mogła, to na pewno zastanowiłabym się nad takim krokiem.
Autorka wie, jak rozpędzić akcję oraz rozbudzić czytelnika. Umie wywoływać w innych emocje najprostszymi rzeczami, bez których tu się nic nie mogło obejść.
Zbliżając się do końca, "Pierwsza na liście" Magdaleny Witkiewicz jest książką idealną dla kobiet. Miłość, zdrada, ból, smutek i wybaczenie przewijają się przez całą historię, tworząc zdrowy miks wszystkiego i ucząc. Polecam wszystkim, którzy chcą odnaleźć swoją siłę wewnętrzną i nie boją się spędzać wolnego czasu na jej poszukiwania.
Na zeszłorocznych Warszawskich Targach Książki miałam przyjemność poznać Magdalenę Witkiewicz, jedną z poczytniejszych polskich autorek. Mama poprosiła o autografy na kilku książkach, na które autorka specjalnie do nas przybiegła z innego stoiska z przerwy na kilka minut przed czasem - za co w tym miejscu bardzo dziękuję w imieniu nas obu - i miałyśmy okazję moment...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-23
Jak być może zauważyliście, lubię książki, które wzruszają. Niech będą nawet banalne lub powielające schematy, ale niech dadzą radę porządnie mnie wzruszyć.
W dniu dzisiejszym mam tę wielką przyjemność zaprezentować Wam książkę, która wzrusza do granic, zostawia poduszkę mokrą od łez, a twarz maluje smugami rozmazanego tuszu do rzęs. "Love, Rosie" Cecelii Ahern, znane części z Was jako "Na końcu tęczy", to grudniowa premiera, która z pewnością będzie idealnym prezentem na Mikołajki i Święta.
Rosie i Alex są idealnym dowodem na to, że przyjaźń damsko-męska istnieje nie tylko w naszej wyobraźni, ale też w prawdziwym życiu. Znają się od dzieciństwa i są nierozłączni. Razem psocą, razem imprezują, razem się upijają. Nie widzą świata poza sobą i nikogo innego nie potrzeba im do szczęścia. Do czasu, gdy Alex poznaje Bethany - wtedy wszystko zaczyna lecieć na łeb, na szyję. Chłopak przestaje mieć czas dla swojej najlepszej przyjaciółki, zostawiając ją samą sobie. Spędza wakacje za granicą. Jego ojciec dostaje pracę na innym kontynencie i zabiera ze sobą rodzinę. W tym czasie okazuje się, że i Alex, i Rosie zostali przyjęci do uniwersytetów w Bostonie - na kierunek medyczny na Harvardzie (w sumie obok Bostonu) oraz do Szkoły Hotelarskiej. Przed rozpoczęciem studiów mają spotkać się na balu absolwentów Rosie, ale Alex nie daje rady przyjechać. Kolejne z jego niedopatrzeń zmienia wiele w życiu obydwojga i sprawia, że na zmianę zbliżają się do siebie i oddalają. A tak kręta droga może pomóc znaleźć odpowiedź na pytanie tkwiące w głowie każdej osoby na ziemi: czy warto czekać na prawdziwą miłość?
Wstyd się przyznać, ale do tej pory nie czytałam żadnej książki Cecelii Ahern. "Love, Rosie" jest moją pierwszym spotkaniem z autorką i z pewnością nie ostatnim. Sięgnęłam po książkę za sprawą filmu na jej podstawie, który miałam okazję obejrzeć na trzy miesiące przed premierą i którego recenzja wisiała na blogu dzień po tym, jak zdjęto embargo na informacje. Byłam tak zachwycona filmem, że jak zaczęłam czytać książkę, nie byłam kompletnie przekonana do jej formy - napisana została w formie listów i liścików, smsów, e-maili, rozmów przez czat, wiadomości od dyrekcji szkoły do rodziców głównych bohaterów i innych tego typu środków komunikacji. Część z nich oczywiście znalazła się w filmie, który jednak nie mógł w całości zostać oparty na listach i pokazał nieco więcej rozmów na żywo.
Historia Alexa i Rosie jest przepięknym przykładem trudnej drogi do miłości, ale nie tylko. Ukazuje nam, ile trzeba dać od siebie, by wyjść na prostą i jak wielki wpływ na przyszłość naszą i bliskich może mieć jedno niedopatrzenie lub błędna decyzja. Bohaterowie uczą nas walki o siebie, rozwagi, myślenia o konsekwencjach i dbania o detale. Pokazują, jak ważne jest pielęgnowanie relacji i nieporzucanie tego, co zawsze było ważne dla jakiejś nowej rzeczy, gdyż będziemy tego mocno żałować.
Z początku denerwowała mnie forma listów, czatów, smsów itp., ale dość prędko przekonałam się, że dla tej historii była ona niezwykle trafna. Pozwalała zajrzeć głębiej do wnętrza postaci i poznać je podobnie jak w formie pierwszoosobowej, ale nawet nieco głębiej. Jakoś to się dziwnie dzieje, że w listach łatwiej nam określić swoje emocje niż na czacie czy przez smsy, a co dopiero w rozmowie na żywo.
Sami bohaterowie byli momentami irytujący, ale nie w bardzo negatywnym sensie. Nadało im to wyjątkowego charakteru, który pokochałam i chciałam coraz bardziej zgłębiać. Alex denerwował swoim gapiostwem i niedomyślnością, ale był takim typem postaci, że chciałam dla niego dobrego zakończenia i życzyłam, by w końcu zauważył to, co przemyka mu przed nosem. Rosie wydawała się rozważniejsza i pełna prawdziwej szczerości i wierności wobec przyjaciela, który opuścił ją, gdy najbardziej go potrzebowała. Też tylko do momentu, gdy go zabrakło i desperacko poszukiwała kogoś innego, co skończyło się w sposób, który stworzył między tą dwójką jeszcze większą przepaść - nie tylko kontynentalną, ale też psychiczną. Postaci drugoplanowe były różne, różniaste i korci mnie, by coś Wam o nich powiedzieć, ale nie chcę zbyt dużo zdradzić. Powiem tylko, że nie lubiłam Bethany (pierwszej dziewczyny Alexa), uwielbiałam Sophie (siostrę Rosie), a pozostali bohaterowie wywoływali we mnie nie do końca określone uczucia, niemniej nie pozostawili mnie obojętnej.
Nie zdradzę Wam już nic więcej. Mam wrażenie, że każde kolejne słowo będzie wielkim spoilerem, więc zakończę na tym, że "Love, Rosie" Cecelii Ahern z pewnością stanowi wymarzony prezent dla KAŻDEJ kobiety na Mikołajki, pod choinkę, na Walentynki, urodziny, imieniny, nawet Święto Górnika i każdą inną okazję. Nieważne, czy masz lat -naście, czy -dzieści - poproś tatę, brata, chłopaka, męża, syna, by kupił Ci tę książkę na prezent. Gwarantuję, że nie pożałujesz swojego zakupu!
Jak być może zauważyliście, lubię książki, które wzruszają. Niech będą nawet banalne lub powielające schematy, ale niech dadzą radę porządnie mnie wzruszyć.
W dniu dzisiejszym mam tę wielką przyjemność zaprezentować Wam książkę, która wzrusza do granic, zostawia poduszkę mokrą od łez, a twarz maluje smugami rozmazanego tuszu do rzęs. "Love, Rosie" Cecelii Ahern, znane...
Podbudowana reakcją na pierwsze rozdziały zmierzchowego fan-ficka "Master of the Universe", E.L. James postanowiła pisać dalej. Znam tę wersję Greya tylko do rozdziału 87, który w wydaniu książkowym jest równoznaczny z końcem tomu drugiego, czyli "Ciemniejszej strony Greya". Tomu, który nie wydawał mi się gorszy, gdy czytałam całość jednym ciągiem, a który przy ponownym przeczytaniu w papierowym wydaniu okazał się słabszy fabularnie. Mimo to wciąż pozostałam oczarowana.
Ana odeszła od Christiana. Nie umiała mu pomóc tak, by nie zatracić przy tym siebie. Zdążyła jednak się zakochać i poznać żar, który mógł ofiarować jej tylko jeden mężczyzna na ziemi. Grey też nie umie o niej zapomnieć. Wykorzystuje złożoną wcześniej obietnicę pomocy jako okazję do ponownego spotkania i rozmowy. Okazuje się, że płomień wcale nie zgasł, ale czy Ana da radę znowu zaufać Christianowi? Czy Grey otworzy się przed dziewczyną, która rozpaczliwie chce mu pomóc?
W porównaniu z drugim tomem Crossa mamy tu znacznie lepszą sytuację - fabuła nie opiera się jedynie na seksie, kłótni, powrocie do siebie, seksie, kłótni, etc. Mamy wyraźniej zaznaczony wątek kryminalny, pojawia się więcej sytuacji z szefem Any, który pozwala sobie na zdecydowanie zbyt dużo wobec pracownicy, i panią Robinson - pierwszą kobietą Greya. Autorka testuje parę, która dopiero co się pogodziła, rzucając im pod nogi kolejne kłody. Zazdrość ozdabia nie tylko charaktery zaborczych kobiet, ale i kilku mężczyzn. Niektórzy przekraczają granice, inni w końcu dają się poznać.
Dostaliśmy mieszankę mnóstwa emocji, od miłości i zmartwienia o drugą osobę, po pożądanie i strach przed tą drugą osobą. E.L. James stworzyła zarówno bohaterów czarnych, białych, jak i tych w kilku odcieniach szarości, nie zawsze pozwalając nam z góry ich osądzić.
Świetnym przykładem takiej postaci jest sam Grey. W tej części wreszcie dowiadujemy się więcej o jego przeszłości, stosunku do rodziny i do dzieciństwa. Poznajemy okoliczności, które sprawiły, że zdecydował się wkroczyć w świat BDSM i akceptuje w nim tylko jeden typ kobiet.
I tu zaczyna się prawdziwa gratka dla osób, które zaintrygował, wspominany przeze mnie przy recenzji pierwszego tomu, aspekt psychologiczny. Można było zrobić więcej i lepiej, ale i tak całość wyszła naprawdę bardzo dobrze. Z przyjemnością raz po raz analizowałam trylogię pod tym względem, zastanawiając się nad kolejnymi elementami układanki, które stworzyły tę fascynującą postać.
Również Anna uległa pewnej przemianie. Otworzyła się na przeszłość ukochanego i podjęła walkę o jego duszę. Starała się pokazać mu, że rzeczywistość nie jest tak zła, jak mu się wydaje i że warto dać jej szansę, zamiast zrażać się przez dawne doświadczenia i przykrości. W końcu przyjęła jego miłość i zrozumiała własne uczucia, pozwalając tej historii rozkwitnąć w prawdziwe love story.
Osoby, które obawiają się scen seksu, powinny martwić się jedynie o pierwszy tom. W drugim dostajemy ich mniej i to głównie w postaci powtórek z małymi dodatkami, jako że Christian próbuje udowodnić Anie, iż może żyć bez tysięcy ubarwień "w łóżku". Nie twierdzę, że sceny nie są gorące, gdyż są dobrze obmyślone i to mimo powielania pomysłów. Przeszkadzało mi tylko używanie tych samych fraz w opisie każdej z nich, jakby zarówno bohaterowie, jak i autorka nie znali żadnych innych wyrazów oddających w trakcie aktu.
Przygotujcie się też na momenty pełne wzruszenia. Co najmniej jeden rozbroił mnie emocjonalnie i naprawdę się cieszę z tego, jak bardzo odsłonił Greya przed czytelnikami. Były klimaty rodzinne, pełne humoru, jak i wywołujące oburzenie i gniew. Dzięki tym emocjom możemy aktywniej uczestniczyć w fabule, dosłownie nią żyć i niemal siedzieć w głowie narratorki, którą jest Ana. Całkiem niezła opcja - stać się wewnętrzną boginią bohaterki bestsellera z 2013 roku.
Krótko mówiąc, drugi tom Greya utrzymuje poziom pierwszego, tylko że więcej w nim emocji i psychologii niż samego seksu. Mnie w to graj, gdyż lubię każdy z tych czynników i zachowanie równowagi między kolejnymi częściami bardzo mi odpowiada. Tym, którzy w lekturze pierwszego tomu nie dostrzegli nic ciekawego polecam dać szansę "Ciemniejszej stronie Greya" - już nie powinniście denerwować się na autorkę. Wypadałoby raczej skierować gniew na książkowych villainów i przygotować się na więcej kłód rzucanych pod nogi bohaterom w tomie trzecim.
Podbudowana reakcją na pierwsze rozdziały zmierzchowego fan-ficka "Master of the Universe", E.L. James postanowiła pisać dalej. Znam tę wersję Greya tylko do rozdziału 87, który w wydaniu książkowym jest równoznaczny z końcem tomu drugiego, czyli "Ciemniejszej strony Greya". Tomu, który nie wydawał mi się gorszy, gdy czytałam całość jednym ciągiem, a który przy ponownym...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to