-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik264
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2024-01-18
2022-12-26
Ze wszystkich stron atakowały mnie opinie, jaki ten Karika genialny w swej pomysłowości prowadzenia czytelnika przez mroczne strony ludzkiej podświadomości. I spełniło się! Też tego kunsztu zakosztowałam. Wedle spostrzeżeń wielu "Ciemność" wcale nie jest tym top of the top w majestacie pisarstwa słowackiego mistrza grozy. Ale mnie już w przeczytanej fabule zaintrygował sposób budowania atmosfery niedopowiedzenia, podania zwyczajnej prozy życia, potrzeby wzięcia oddechu z dala od cywilizacji, to z jakimi realiami spotykamy się wędrując w świadomości bądź podświadomości bohatera i na koniec, jak wszystko zaczyna się klarować dla nas obserwatorów, ale i samego scenarzysty.
Groza odciętej górskiej przestrzeni zasypanej śniegiem w obliczu świąt Bożego Narodzenia i nieszczęśliwe wypadki, jakim los poddaje bohatera, a zarazem thriller psychologiczny o sile ludzkiej podświadomości. "Ciemność" to mroczny spektakl, gdzie scena należy do jednego aktora. Tor prowadzonych myśli skutecznie odciąga naszą uwagę od realnego wymiaru zdarzeń. Są momenty, gdy czytelnik będzie zastanawiał się czy to możliwe, a w rozpoznaniu złudzeń nie pomoże narrator, nie takie jest jego zadanie. Zresztą ma to coś wspólnego z prowadzeniem ociemniałego przez kulawego. Tkwimy na granicy jawy i snu, wydaje się nam, że już nie ujrzymy wyraźnej drogi przez majaki bohatera, a jednak następuje wyjaśnienie w postaci ostatecznego oczyszczenia i wyjawienia prawdy. Ale koniec jest okrutny. Okrutny na tyle, na ile tylko potrafi sobie z nas zadrwić natura.
(...)
Całość: https://nakanapie.pl/recenzje/to-czai-sie-w-podswiadomosci-ciemnosc
Ze wszystkich stron atakowały mnie opinie, jaki ten Karika genialny w swej pomysłowości prowadzenia czytelnika przez mroczne strony ludzkiej podświadomości. I spełniło się! Też tego kunsztu zakosztowałam. Wedle spostrzeżeń wielu "Ciemność" wcale nie jest tym top of the top w majestacie pisarstwa słowackiego mistrza grozy. Ale mnie już w przeczytanej fabule zaintrygował...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-13
2024-02-03
Niektórzy "Wróć przed zmrokiem" nazwą taką sobie opowieścią z pogranicza grozy i sensacji. Rzeczywiście opowieść Sagera jest historią podszytą grozą umiejętnie dozowaną i wypełniającą kondygnacje posiadłości Baneberry Hall. Magia takich miejsc przyciąga i tutaj stary dom ponownie zwabia Maggie, córkę ostatnich właścicieli. Wydarzenia jakie od początku towarzyszą posiadłości mają prawo ujrzeć światło dziennie wychodząc na pierwszy plan teraźniejszych zdarzeń.
I tak w klimacie owianym duchami dochodzi do odkrycia realnych wydarzeń sprzed lat. Atmosferę wyczekiwania i niepokoju dodatkowo podsyca sposób w jaki została zbudowana opowieść przeplatana wątkami sprzed dwudziestu pięciu lat i tego co ma miejsce dziś. Główna bohaterką obu planów jest dziewczyna, najpierw pięcio-, potem trzydziestoletnia Maggie Holt. Wszystko przemawia za tym, by nie wracała do posiadłości, jednak czy łatwo odciąć się od przeszłości, która tak mocno odcisnęła się na życiu bohaterki? Powrót, przywrócenie posiadłości do stanu bezpiecznego użytkowania i jej sprzedaż to jedno, a uporanie się z lękami i podejrzeniami to drugie, co chce osiągnąć podczas tej wizyty. Jako że panna Holt to pragmatyczne stworzenie trudno będzie jej uwierzyć w nadprzyrodzone siły dręczące stare domostwo. I tak jak nie wierzy w treść książki napisanej przez swego ojca o nawiedzeniu Baneberry Hall, tak nie chce się poddać sugestii dźwięków, trzasków i znikaniu przedmiotów jakie zaczynają mieć miejsce po jej przyjeździe.
Może i byłaby ta opowieść nudna, gdyby nie to jak ciekawie została zaaranżowana. Gdy zaczynamy się zastanawiać: czy aby na pewno? to akurat zostaje podrzucony jakiś trop. Jeśli nie dajemy wiary duchom mamy odkrytą sensacyjną zagadkę. A jeśli był trup musiał być i sprawca, a jeśli ten jest postacią realną, to zastanawiamy się kim był i czy aby na pewno jest to możliwe. A może jednak maczały w tym place duchy przebrzydłe. Drzwi szafy same się otwierały/zamykały czy istniał inny mechanizm? Czy Pan Cień to jedynie wyobrażenie pięcioletniego dziecka czy coś wiece? Rzeczy po prostu same znikają, zostają przeniesione przez jakąś siłę, a może dostał się do domu włamywacz? Niemalże każdą sytuację możemy rozpatrywać w kilku wariantach, potem eliminować niektóre i wybierać najbardziej prawdopodobne jako sceny budujące pełną oprawę zdarzeń.
Istnieją zalety, są tez wady. "Wróć przed zmrokiem" byłoby dużo lepsze gdyby nie przyspieszone tempo w końcowym etapie, które zwija się z szybkością zapalonego lontu. Niestety, wszystko układa się zbyt idealnie, w odpowiednim czasie następują po sobie zdarzenia jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. I to właśnie zakończenie jest najbardziej niewiarygodne w całej treści. Ujmuje lekkości prowadzonej historii, jak i wszelkiego napięcia, a nawet odbiera zaciekawienie.
Za mną multum książek o podobnej tematyce, wielu nie pamiętam ani tytułu, ani nie potrafiłabym już przypisać autora, ale spotkania z Sagerem w tym wydaniu nie uważam za czas stracony, choć bardzo żałuję tej nieznośnej kumulacji zdarzeń w fazie końcowej. W pewnych momentach było świetnie. Moja wyobraźnia wznosiła się pod wysoki sufit i bujała na wciąż oświetlonym żyrandolu, czasem jakiś nerw został szarpnięty jak dzwonek pociągany za stary sznurek przypisany do danego pokoju Baneberry Hall. Magia chwil została odnotowana. Jednak czy to co dobre jest w stanie przykryć dość oczywiste potknięcia Autora? Powinno się pamiętać, że w tak delikatnym temacie jak stare domu, duchy i nawiedzenia pewnych faktów nie powinno się podawać czytelnikowi na tacy, bo albo się przesyci albo zniesmaczy.
Ostatecznie nie było tak źle, żebym nie chciała sięgnąć po kolejną książkę Rileya Sagera.
Niektórzy "Wróć przed zmrokiem" nazwą taką sobie opowieścią z pogranicza grozy i sensacji. Rzeczywiście opowieść Sagera jest historią podszytą grozą umiejętnie dozowaną i wypełniającą kondygnacje posiadłości Baneberry Hall. Magia takich miejsc przyciąga i tutaj stary dom ponownie zwabia Maggie, córkę ostatnich właścicieli. Wydarzenia jakie od początku towarzyszą posiadłości...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-19
2023-11-13
"Teatr lalek" rozpoczyna się mocnymi scenami. I może nie tyle zaczynamy się ekscytować opisami zdzierania z siebie skóry przez kobietę, co narastającym niepokojem, tym co jeszcze rozegra się przed naszymi oczami i jaki to wszystko przybierze finał. Przyznam, że po takim prologu spodziewałam się przede wszystkim utrzymanej w tempie akcji, zwrotów akcji, więcej niewyjaśnionych sytuacji oraz opisów prosto z zakamarków mrocznej ludzkiej duszy, skoro w roli głównej występuje psychoterapeuta. Niestety, po kilku rozdziałach poczułam rozczarowanie, a po kilku następnych znużenie. Zwyczajnie akcja się wlecze. Kolejni pacjenci, prywatne problemy doktora, a nawet dociekliwy dziennikarz nie dodają opowieści smaczku. Jedynie co może wpływać na wyobraźnię czytelnika, to makabryczne opisy okaleczania się ofiar prowadzące do ich śmierci oraz halucynacje, których doświadczają bohaterowie. Jednak to wszystko w oderwaniu od umiejętnego budowania mrocznego klimatu grozy i jedynie jako takiego przedstawienia wyobrażenia bóstwa śmierci Ah Puch nie spowoduje, że czytającego przenikną ciarki.
Odnoszę wrażenie, że wszystko opisane jest po łebkach. Powiedzmy sobie szczerze, same sesje terapeutyczne mają tu małe znaczenie, za to opisy wyczynów pacjentów już zasługują na uwagę i temu elementowi Autor raczej podołał. Zdarzenia też stają się bardziej wyraziste, gdy są opisywane z punktu Elżbiety, jednej z ofiar, która pod wpływem impulsu zmienia się, czy raczej zapada w sobie i jest nieświadoma tego, co się z nią zaczyna dziać. Same opisy okaleczania się postaci nie zapewniają spektrum emocji, których oczekuje się po horrorze. Do tego, zarówno Małecki, jak i dziennikarz, których to postaci w treści doświadczamy najwięcej, są wykreowani nieporadnie. A szczególnie Paweł nie przekonuje mnie w swej roli dociekliwego pismaka. Gdzieś tam po drodze zagląda nawet prokurator, ale jego rola w zdarzeniach jest praktycznie żadna. To już więcej daje z siebie profesor archeologii, którego też odbierze się jako figuranta w opowieści, ale przynajmniej wytłumaczy związki artefaktu z legendą. A naprawdę nieznośne były dla mnie dialogi, które często pokrywały się z wcześniejszymi działaniami postaci albo ich przemyśleniami i najczęściej powielało się w nich to, co już zostało opisane.
Ten, kto czytuje Johna Eversona, Edwarda Lee, dla których charakterystyczne są mocne, masakryczne, krwawe sceny, wręcz na granicy przesady i oczekuje podobnych uniesień podczas lektury Piotra Borlika, ten się zawiedzie. Zresztą tak samo, jak każdy inny wytrawny czytelnik grozy może w tym przypadku nie znaleźć podniety, bo trudno jest wyczuć tutaj specyficzny mroczny nastrój, brakuje niepokoju z jakim odwracamy kolejne strony, by stanąć twarzą w twarz z przeznaczeniem bohaterów.
Przyznaję, "Teatr lalek" miał ogromny potencjał, by stać się dobrym materiałem na scenariusz grozy z elementami przygody, bo przecież Borlik nie bez powodu sięga do magii Majów. I wydaje się, że powinno być WoW! Jest amulet powinna być i moc dziania się. Tyle, że w treści niewiele tak naprawdę się dzieje. Dostajemy zlewki i to niedoprawione. A sam tytuł? Jest dla mnie niezrozumiały. Choć przyznam, że brzmi intrygująco, a okładka dobrze wpisuje się w motyw Pana Śmierci. I to byłoby na tyle.
"Teatr lalek" rozpoczyna się mocnymi scenami. I może nie tyle zaczynamy się ekscytować opisami zdzierania z siebie skóry przez kobietę, co narastającym niepokojem, tym co jeszcze rozegra się przed naszymi oczami i jaki to wszystko przybierze finał. Przyznam, że po takim prologu spodziewałam się przede wszystkim utrzymanej w tempie akcji, zwrotów akcji, więcej...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-02
Mieścina Black Spring, klątwa, ponad trzystuletnia wiedźma, zlęknieni mieszkańcy, odcięcie od świata, wprowadzony na użytek mieszkańców system HEX - oto składowe groteskowej mieszanki.
Ten, kto tu się narodził, a nawet ten, kto przybył i się dosiedlił, musi pozostać dożywotnio, bo w razie ucieczki klątwa wiedźmy dopadnie go nawet setki kilometrów dalej. A co to oznacza dla miejscowych? Oprócz tego, że nie kontaktują się ze światem również poprzez media nie dzieje się nic. Nic wyjątkowego oprócz rytualnej przechadzki utartym szlakiem w każdą środę. Szanowna wiedźma jakby w ramach pokuty podąża wyznaczonym torem. Nic nie widzi i nic nie powie, bo nie może. A gdyby mogła, czy jej udręczenie znalazłoby swój kres?
Sposób narracji zawodzi, nie wywołuje pożądanego efektu, a w pewnych momentach irytuje. Dłużyzny powstałe na skutek drobiazgowego opisu tego, co w tej fabule jest zbędne, a nawet wygasza zainteresowanie, bo i cofają się emocje oraz zaangażowanie czytelnika w treść, która miała przecież budzić grozę. Zamiast podtrzymywać napięcie i budować stan zagrożenia, jakie powinni odczuwać mieszkańcy, to opisuje się schematy lub daje się nieudolnie znak co ktoś zrobił z przerażenia. To jak groteskowe ilustracje mające ująć wewnętrzne stany bohaterów. Sposób opisywania sytuacji bardziej odciąga uwagę niż przybliża czytelnika do jądra ludzkich poczynań. Kto? Dlaczego? Po co?
(...)
Myślę, że spotkałam się z porażką jeśli chodzi o doznanie grozy, bo Autor od początku oswaja czytelnika z nadnaturalnym elementem fabuły. Początkowych scen nie maluje z trwogą, a pokazuje jak należy obłaskawić postać nie z tego świata, czy może raczej jak sprawić by stała się naturalnym elementem tej nietypowej koegzystencji mieszkańców i widma przeszłości. To właśnie dlatego groza zamieniła się tutaj w bajkę dla dzieci podszytą filozofowaniem na temat ludzkiej kondycji. To nic niewłaściwego, by tego typu fabułę opatrzyć przesłaniem, ostatecznie w horrorach kategorii B też można się dopatrzeć czasem pokrętnie wplecionego przesłania, jednak w przypadku książki Heuvelta takie zakończenie zaczyna mieć wpływ na zmianę charakteru opowieści. To w końcu co ja czytałam? Może to groza, może opowieść z wątkiem paranormalnym, a może dramat?
Całość: https://nakanapie.pl/recenzje/surrealistyczny-wymiar-grozy-hex
Mieścina Black Spring, klątwa, ponad trzystuletnia wiedźma, zlęknieni mieszkańcy, odcięcie od świata, wprowadzony na użytek mieszkańców system HEX - oto składowe groteskowej mieszanki.
Ten, kto tu się narodził, a nawet ten, kto przybył i się dosiedlił, musi pozostać dożywotnio, bo w razie ucieczki klątwa wiedźmy dopadnie go nawet setki kilometrów dalej. A co to oznacza dla...
2014
2022-12-28
Lubię niebanalne pomysły spółki Krycz - Cichowlas, jednak tym razem fabuła przekombinowana przesuwająca się w stronę absurdu, a przy tym uboga pod kątem plastyczności obrazowania oraz dynamizmu odgrywanych przez bohaterów ról. Towarzyszy temu nienaturalność w prezentowanych scenach oraz w dialogach pomiędzy młodymi, jak i starszymi bohaterami.
Czyta się jakbyśmy mieli do czynienia zaledwie ze szkicem. Brakuje dopracowania akcji, przemyślanych zwrotów i dialogów popychających akcję na przód. Walczy się z poczuciem grzęźnięcia w naiwnym słowotoku bohaterów. Z jednej strony "Koszmar" zawiera sceny dla dorosłych, niewybredne odzywki, a z drugiej fabularnie powieść bliższa młodzieżowej literaturze.
I tak przy wszystkich minusach to dialogi są najsłabszym ogniwem. Ujmując rzecz poetycko: bije od nich światło naiwności.
Przynajmniej połowa z rozmów toczących się między Bartkiem a Piotrkiem nie powinna pojawić się w treści, bo i tak nic nie wnoszą, a jedynie podkreślają niedopracowanie historii. Nie stanowią nawet zgrabnej słownej przepychanki między przerażonymi mężczyznami, nie budują napięcia, są powtarzaniem w koło tego samego. Autorzy zapomnieli, jak ważne jest nadanie ekspresji wypowiedziom. Dialogi powinny być odzwierciedleniem zarówno surrealistycznej sytuacji, gdy już pojawiają się słowiańskie demony, jak i silnych emocji jej uczestników.
"Koszmar na miarę" okazał się prawdziwym koszmarem do przejścia. W warstwie językowej nieudolność, w fabularnej toporność, brak oryginalności, całość bez wyrazu. Zdecydowanie bardziej męczy czytanie tego cuda niż by miało przerażać.
Lubię niebanalne pomysły spółki Krycz - Cichowlas, jednak tym razem fabuła przekombinowana przesuwająca się w stronę absurdu, a przy tym uboga pod kątem plastyczności obrazowania oraz dynamizmu odgrywanych przez bohaterów ról. Towarzyszy temu nienaturalność w prezentowanych scenach oraz w dialogach pomiędzy młodymi, jak i starszymi bohaterami.
Czyta się jakbyśmy mieli do...
Lubię czasami zgłębić się w psychodelicznym świecie pisarskich fantazji. Dla mnie to dobry przerywnik resetujący emocje między mocniejszymi treściami dramatycznymi literatury pięknej czy literatury faktu, czy nawet thrillerami. Co prawda trzeba przyznać, że niektórzy prawdziwej traumy doświadczają pomiędzy stronami rażącymi grozą (albo co gorsze jej brakiem w przypadku literatury do tego stworzonej) niż podczas zapoznawania się z faktami dotyczącymi prawdziwych wydarzeń.
Tym razem książka nowicjusza na polu literackim, natomiast temat koneserom dobrze znany. Oto mamy bliżej nie określoną wieś i jej zaskakującą społeczność żyjącą na pograniczu życia i śmierci, snu i jawy, wszystko stare, zaniedbane, jak z innej epoki i perełka, czyli nie byle jaka posesja. Cel podróży dwóch przyjaciół i naszej przygody. Nie ważne ile by było horrorów w temacie domów z historią zawsze chce się sięgną po kolejną z niecierpliwością oczekując nowego smaczku. Tomasz Kozioł też daje odczuć ten szczególny dreszcz emocji na początku swojej książce. Jednak to co się dzieje z opowieścią gdzieś około połowy zaczyna działać na niekorzyść całej przemyślanej inscenizacji.
Zbyt wiele przemyśleń dwóch mężczyzn, którzy tu praktycznie wypełniają kadry najważniejszych scen. Pewne informacje są powielane, ponieważ Mirek co jakiś czas reasumuje zdarzenia. Niby ma to dawać oparcie i poczucie realności przyjacielowi, ale dla odbiorcy staje się nużącym filozofowaniem na tematy związane z zaświatami, chęcią spokojnego spoczynku lub dokonania zemsty zza grobu. Przekombinowane, bo tak naprawdę nie ma czego odkrywać, jakieś dziewięćdziesiąt procent jest jasne na początku. Należało postawić na zbudowanie klimatu, a nie urzeczywistnianie duchowo-fizycznego nawiedzania. Przebieg akcji rozczarowuje, tak samo jak dialogi prowadzone przez dwudziestoparolatków.
Natomiast dobrym punktem może być dobranie bohaterów, historia lekarza, jego psychicznie chorej córki i prowadzonych eksperymentów, a nawet siły, która zatrzymuje od lat mieszkańców we wsi i każdego dnia dokłada bólu ich egzystencji. Tragedia, jaka nawiedza miejscowość, kara spływająca na każdego jego mieszkańca, a nawet finał, do którego należało wciągnąć jeszcze kogoś z zewnątrz, niewtajemniczonego. Tyle, że pomiędzy tymi elementami brak sensownego wypełnienia dającego oczekiwany klimat, nastrój oraz napięcie, które dręczyło by nie tylko zmysły bohaterów, ale przede wszystkim czytelnika.
Nie wyszło. Fabuła rozłazi się na przeciągających rozmyślaniach bohaterów na temat co może uratować sytuację oraz tłumaczenia sobie wszystkich zaistniałych zdarzeń. To tak jakbyśmy jako widzowie obserwowali spektakl, a bohaterowie jeszcze to opisują ze swojego punktu widzenia. Spokojnie można było ograniczyć się przy tej historii o jakieś sto stron i wtedy być może powstałaby ciekawa esencjonalna treść, którą czytelnik zapamiętałby na długo, a tak pomiędzy pewnymi dobrymi klikami w opowieści hula nuda. A jak wiemy nuda i groza nie mają spójnych celów.
Ogromny żal, że tak to się potoczyło. Może następnym razem panie Kozioł?
Lubię czasami zgłębić się w psychodelicznym świecie pisarskich fantazji. Dla mnie to dobry przerywnik resetujący emocje między mocniejszymi treściami dramatycznymi literatury pięknej czy literatury faktu, czy nawet thrillerami. Co prawda trzeba przyznać, że niektórzy prawdziwej traumy doświadczają pomiędzy stronami rażącymi grozą (albo co gorsze jej brakiem w przypadku...
więcej Pokaż mimo to