-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać460 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2020-04-18
2020-04-18
2020-04-18
2020-04-18
2014-07
2014-12
"Są takie chwile, kiedy czekolada naprawdę jest odpowiedzią na wszystkie modlitwy."
Powyższy cytat pochodzi z jednej z książek i nie da się ukryć, że znajduje się w nim coś prawdziwego. Ale wyobraź sobie świat, w którym zarówno czekolada jak i kawa są zabronione. To właśnie taki obraz przedstawiła w swojej książce Gabrielle Zevin.
Czy udało mi się wyobrazić sobie wizję autorki?
Ania jest córką mafijnego bossa, który za życia stał na czele produkcji nielegalnej w Nowym Jorku czekolady. Po śmierci rodziców to ona staje się poniekąd głową rodziny, ponieważ jej prawny opiekun, czyli babcia, jest bardzo chorą kobietą i wszystkie obowiązki spadły na głowę nastolatki. Nie jest łatwo opiekować się najbliższymi, kiedy zostaje się skazaną za próbę otrucia byłego chłopaka. I choć pomoc w wydostaniu się z więzienia nadchodzi dość szybko, problemy wcale nie stają się przez to mniejsze.
Kiedy po raz pierwszy przeczytałam opis "Mojej mrocznej strony", nie byłam pewna, czy chcę przeczytać tę książkę. Później pojawiły się pierwsze recenzje, które stawiły powieść w dość neutralnym świetle. Wydawnictwo YA! kupiło mnie jednak już jakiś czas temu, bo nie pojawiła się jak dotąd ani jedna pozycja, której przeczytania bym żałowała, więc i tym razem postanowiłam zaryzykować. Nie będę ukrywać, że wpłynęła na to również okładka, która niby nie ma w sobie niczego nadzwyczajnego, a jednak przykuwa uwagę.
Gabrielle Zevin w swojej książce ukazała wizję świata z 2083 roku. Przedstawiła życie, w którym woda jest racjonowana, papier bardzo trudny do zdobycia, a czekolada i kawa całkowicie zakazane. Było to miłą odmianą i oryginalnym pomysłem na kreację futurystycznego świata, ponieważ nie można powieści zarzucić, że jest kolejnym "plagiatem" lub kopią, jakiekolwiek znanej wcześniej historii. Na okładce znajdują się co prawda nawiązania do "Ojca Chrzestnego", ale wydaje mi się, że jedyne podobieństwo między tymi tytułami wynika z obecności mafijnych wątków.
"Moja mroczna strona" zapowiadała się na typową młodzieżówkę, ale okazała się być czymś więcej. W tej książce to nie miłość gra pierwsze skrzypce, a mafijne porachunki, naciąganie prawa i walka o dobro rodziny oraz własne ja.
Ania zmaga się z naprawdę wieloma problemami - jej starszy brat jest lekko upośledzony, babcia przykuta do łóżka, a siostra ma zaledwie 13 lat. Główna bohaterka nie ma kłopotów finansowych, bo ojciec dzięki swoim nielegalnym interesom zapewnił jej dostatnie życie, ale przy okazji dorobił się także masy wrogów, którzy teraz bardzo chętnie zemściliby się na jego rodzinie i przejęli funkcję mafijnego szefa.
Książka posiada sporo zalet, jak częste zwroty akcji, konstrukcja zdań i fabuły oraz charyzmatyczna główna bohaterka. Znalazłam jednak kilka zastrzeżeń. Wiele osób zarzuca autorce słaby styl i zbyt młodzieżowy język. Dla mnie nie stanowiło to problemu, gdyż dzięki temu bardzo łatwo przebrnęłam przez tę historię. Za największą wadę uważam jednak brak chemii w wątku miłosnym. Cieszę się, że nie był on motywem przewodnim książki, ale jednocześnie mam poczucie, że został zbyt słabo rozbudowany. Również dialogom brakowało odrobinę płynności i chwilami były one jakby wymuszone. Nie do końca podobało mi się też przedstawienie Ani jako odważnej, wyrazistej bohaterki, która momentami bywała strasznie infantylna. Wydaje mi się, że autorka spokojnie mogła pominąć tę cechę jej charakteru.
Podsumowując - "Moja mroczna strona" to dobra powieść sensacyjna z wartką akcją i ciekawą fabułą. Wielbiciele wątków kryminalnych będą zadowoleni, ale książka sprawdzi się również w roli młodzieżówki. Pewne elementy można było bardziej dopieścić, ale z racji tego, że to dopiero pierwsza część trylogii, zrzucam to na karb chęci rozbudzenia w czytelniku smaczku na więcej.
Ja całkiem dobrze bawiłam się czytając tę powieść i dlatego cieszę się, że drugi tom będę miała okazję przeczytać już całkiem niedługo. Tym bardziej, że zapowiada się naprawdę interesująco.
[http://heaven-for-readers.blogspot.com]
"Są takie chwile, kiedy czekolada naprawdę jest odpowiedzią na wszystkie modlitwy."
Powyższy cytat pochodzi z jednej z książek i nie da się ukryć, że znajduje się w nim coś prawdziwego. Ale wyobraź sobie świat, w którym zarówno czekolada jak i kawa są zabronione. To właśnie taki obraz przedstawiła w swojej książce Gabrielle Zevin.
Czy udało mi się wyobrazić sobie wizję...
2015-07
Debiutancka powieść K. Bromberg sprawiła mi niemałą przyjemność i niosła za sobą sporo nowych czytelniczych wrażeń, dlatego też zaraz po skończeniu tomu pierwszego, zabrałam się za kontynuację. O moich wrażeniach możecie przeczytać poniżej, ale już teraz zdradzę Wam, że "Fueled" to naprawdę dobry ciąg dalszy.
Po przykrych słowach, jakie Rylee usłyszała od Coltona, kobieta się załamuje. Wewnętrzna siła zmusza ją jednak do tego, by po raz ostatni wrócić do niego, zmieszać go z błotem i obrzucić obelgami, na które zasłużył. Okazuje się jednak, że Colton jest o wiele bardziej skomplikowany niż myślała, a mały skrzywdzony chłopiec, którego wspomnienia nosi w sobie, nadal nie daje o sobie zapomnieć.
To wszystko sprawia, że Ryles czuje potrzebę poznania demonów ukochanego. Tylko czy znajdzie w sobie siłę, która pomoże jej się z tym zmierzyć?
Po dramatycznych zdarzeniach z finału tomu pierwszego, nie byłam pewna, czego oczekiwać po kontynuacji. Niby wiedziałam, że druga część będzie musiała w dalszym ciągu splatać ze sobą losy głównych bohaterów, ale nie miałam pomysłu na rozwiązanie tego konfliktu. Okazało się, że autorka postanowiła już na wstępie zagrać na mojej wrażliwości, gdyż już od pierwszych stron byłam zmuszona mierzyć się psychiką i bagażem Coltona, co okazało się być bardzo silnym doznaniem.
W tej części wyraźnie widać, że bohaterowie wskoczyli na nowy poziom. I choć przez całą książkę możemy obserwować to, jak się docierają, widzimy też, że powoli otwierają się na siebie nawzajem i próbują poznać i zrozumieć drugą stronę. Wspaniale było móc obserwować metamorfozę i kiełkujące uczucie, szacunek i zrozumienie między postaciami.
Jednak to nie zmiana w bohaterach jest dla mnie głównym atutem, lecz akcja. Ciągła, dynamiczna, nieustająca gonitwa, która przyniosła mi wielką frajdę. Autorka wplotła w ten tom tak dużo niespodziewanych wydarzeń i zwrotów, że nie można było się nudzić.
Dodatkowo wplecenie do książki kilku rozdziałów z perspektywy Coltona jeszcze bardziej urozmaiciło tę powieść i ukazało jego prawdziwe oblicze.
"Fueled" jest książką, która w bardzo prawdziwy sposób ukazuje, jak ciężkie może być czasem budowanie związku i głębszej relacji. Bohaterowie na przemian kłócili się, wybaczali sobie, rozstawali się, odbudowywali swoje zaufanie, uprawiali sex i tak w kółko. Zupełnie jak w życiu. Nie uważałam takiego zachowania za infantylne, ponieważ wiem, że czasem kilka słów rzeczywiście może zmienić całkowity bieg wydarzeń. Tym bardziej, że zarówno Rylee jak Colton trzymają w szafie niejednego trupa, o czym przekonacie się czytając tę powieść.
Jeśli ktoś z Was poprosiłby mnie o porównanie dwóch pierwszych tomów tej trylogii, oceniłabym je na równi. Bo choć uwielbiam początkowe fazy książek i poznawanie bohaterów, "Fueled" zafundowało mi tak wiele emocji, że historia ta nadal była szalenie interesująca i intrygująca.
Po zakończeniu "Driven" nie myślałam, że autorka będzie mnie jeszcze w stanie zaskoczyć, ale drugi tom udowadnia, że po Bromberg najlepiej jest nie spodziewać się niczego, bo zdarzyć może się wszystko. I mam nadzieję, że to Was przekona ;)
[http://mowa-ksiazek.blogspot.com]
Debiutancka powieść K. Bromberg sprawiła mi niemałą przyjemność i niosła za sobą sporo nowych czytelniczych wrażeń, dlatego też zaraz po skończeniu tomu pierwszego, zabrałam się za kontynuację. O moich wrażeniach możecie przeczytać poniżej, ale już teraz zdradzę Wam, że "Fueled" to naprawdę dobry ciąg dalszy.
Po przykrych słowach, jakie Rylee usłyszała od Coltona, kobieta...
2015-08
K. Bromberg wraz ze swoją serią Driven, zdobyła moje uznanie. Może to zabrzmieć dziwnie, bo w końcu seria ta to literatura erotyczna, więc co może być w niej urzekającego?
Pisałam o tym przy okazji dwóch poprzednich tomów, ale pomimo pozytywnych słów zawartych w moich wcześniejszych recenzjach, dopiero po zapoznaniu się z Crashed mogę stwierdzić, że jestem całkowicie urzeczona tą historią.
Po tragicznym wypadku, jaki miał miejsce, nikt nie wie, czego się spodziewać. Rylee umiera z niepokoju i strachu o życie Coltona, podobnie jak jego rodzina i przyjaciele. To właśnie moment oczekiwania jest dla dziewczyny największym objawieniem, gdyż to właśnie wtedy zdaje sobie ona sprawę z tego, że nie potrafi już żyć bez tego aroganckiego, zepsutego, ale też wspaniałego mężczyzny.
Kiedy Colton się budzi, Ryles myśli, że teraz już będzie tylko lepiej, bo przecież nie może już być gorzej. Ale czy na pewno?
Czy tak poranionym ludziom, uda się odnaleźć wreszcie wspólny cel, którego oboje tak bardzo pragną?
Po przeczytaniu dwóch pierwszych tomów tej trylogii, byłam więcej niż zadowolona. Niemałym zaskoczeniem okazało się być to, że Fueled dorównało swojemu poprzednikowi i że autorce udało się trzymać poziom przy drugim tomie. Kiedy więc zabrałam się za tom ostatni, oczekiwałam, że będzie on po prostu satysfakcjonujący. Otrzymałam jednak coś, czego kompletnie się nie spodziewałam - najlepszy tom całej serii!
Driven na pierwszy rzut oka wydaje się być historią taką, jak wiele innych. Jednak tym, co odróżnia ją na tle podobnych powieści jest to, że zamiast tendencji spadkowej, wyraźnie widać tu wspinanie się na wyżyny. Każda kolejna część była lepsza od poprzedniej, a samo Crashed okazało się być wisienką na torcie oraz idealnym zwieńczeniem losów Rylee i Coltona.
W tym tomie autorka postawiła na ukazanie uczuć i emocjonalnej strony relacji bohaterów. Skończyły się bezustanne przepychanki, a na ich miejsce wskoczyła ciągła walka o własne ja, drugą osobę i szczęśliwe zakończenie. Nie było łatwo. Zdarzały się momenty, w których moje serce podskakiwało z radości, ale były tez takie, w których rozpadało się na pół. To była naprawdę emocjonująca przejażdżka.
Zmiana, jaka nastąpiła w bohaterach w tej części, była ogromna. Nie oznacza to jednak, że nagle w cudowny sposób zniknęły demony, a dawne rany zasklepiły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - co to nie, to nie! W dalszym ciągu mogliśmy obserwować załamania Coltona i jego skażoną przeszłością psychikę. Rylee natomiast stała się bardziej dojrzała, waleczna i nieustępliwa w walce o serce i miłość ukochanego mężczyzny. Bywało ciężko, bywało smutno, bywało, że cierpiałam wraz z bohaterami, ale ostatecznie stwierdziłam, że ta podróż była tego warta, ponieważ K. Bromberg absolutnie mnie uwiodła i tym właśnie tomem całkowicie skradła moje serce.
Nie wyobrażam sobie lepszego zakończenia tej historii. Uważam, że nie można było napisać tej książki lepiej. Dostałam tu wszystko - ogrom dramatów, morze emocji, potok łez, masę humoru, lawinę wyznań, głębię sekretów i przede wszystkim ocean miłości. Miłości, która od początku do końca nie była krystalicznie czysta, ale za to była prawdziwa. I to właśnie sprawiło, że seria Driven na długo zagości w mojej pamięci.
K. Bromberg wraz ze swoją serią Driven, zdobyła moje uznanie. Może to zabrzmieć dziwnie, bo w końcu seria ta to literatura erotyczna, więc co może być w niej urzekającego?
Pisałam o tym przy okazji dwóch poprzednich tomów, ale pomimo pozytywnych słów zawartych w moich wcześniejszych recenzjach, dopiero po zapoznaniu się z Crashed mogę stwierdzić, że jestem całkowicie...
2016-04-10
Mia Sheridan - autorka, która swoją pierwszą wydaną w Polsce książką zdobyła moje serce.
Pisarka, która snuje piękne historie, za pomocą jeszcze piękniejszych słów.
Twórczyni New Adult, które stoi na najwyższym poziomie.
Kobieta, która po raz kolejny zwaliła mnie z nóg swoją powieścią.
Kiedy Grace Hamilton przybywa do Vegas na Międzynarodowy Zjazd Studentów Prawa, nie spodziewa się trafić w sam środek Targów Erotycznych. Jeszcze bardziej niespodziewane dla kobiety, staje się spotkanie z Carsonem Stingerem - aktorem heteroseksualnym. Zrządzenie losu sprawia, że mimo wzajemnej niechęci, jaką do siebie pałają, zostają razem zamknięci w windzie na kilka godzin.
I wtedy właśnie okazuje się, że życie jest przedziwne, a jeden sekret może zmienić wszystko...
Wydaje mi się, że dzisiejsza recenzja nie będzie należała do zbyt długich i rozbudowanych, ponieważ mogłabym zawrzeć swoje odczucia w jednym tylko słowie: zachwycająca.
Poprzednio, kiedy czytałam Bez słów, urzekła mnie i rozwaliła na łopatki postać Archera. Wtedy myślałam, że to jedyny taki bohater, że to niemożliwe, by autorce udało się kiedykolwiek stworzyć kogoś równie oczarowującego. A jednak się myliłam, ponieważ Carson Stinger rozkochał mnie w sobie równie mocno, choć całkowicie różnił się od swojego literackiego poprzednika.
Historia zaserwowana tym razem przez Mię Sheridan, to słodko-gorzka opowieść o dwójce ludzi, którzy pochodzą z zupełnie różnych światów, mają sprzeczne cele w życiu i kierują się całkowicie innymi zasadami, mają inne priorytety. Tak właściwie ich światy nigdy nie powinny mieć możliwości się ze sobą zderzyć, a jednak się to stało. Początkowo ich niechęć do siebie jest wręcz namacalna, a wszystko to przez stereotypy, ocenę powierzchowności. Gdy jednak dochodzi do konfrontacji między tą dwójką, do głosu dochodzi szczerość, skrywane sekrety i dusza, kryjąca się za maską sztywnej studentki prawa i aktora porno. Wtedy powoli, niczym oliwa, na wierzch zaczyna wypływać wzajemna akceptacja i cieplejsze uczucia względem drugiego człowieka.
Autorka przedstawiła bohaterów, jako bardzo ludzkich. Nie próbowała ich na siłę przerysować, dzięki czemu nie wydawali mi się oni karykaturalni w swych postawach i motywach. Rozumiałam ich, nie miałam najmniejszego problemu z postawieniem siebie na ich miejscu. Podziwiałam zarówno Grace, jak i Carsona. Szczególnie w późniejszych rozdziałach książki. Wielokrotnie towarzyszyło mi wzruszenie, wywołane zachowaniem i odwagą głównego bohatera. Tym bardziej, że okazał się być prawdziwym bohaterem.
Ich znajomość była cudowna - burzliwa, pełna pożądania, ale nie wyłącznie żądzy, tylko czegoś, czemu towarzyszyło również uczucie. Pełna... czegoś więcej.
Zakochałam się w ich relacji niemniej, niż w całym zamyśle autorki na tę powieść.
Coś wspaniałego. Po prostu.
Bez zbędnego przeciągania powiem, że ta książka jest warta każdych pieniędzy, czasu i łez wzruszenia, ponieważ w zamian napełnia ona serce ogromem ciepła i wrażliwości, którą autorka niewątpliwie jest przepełniona.
Polecam tak gorąco, jak gorąca była miłość Carsona i Grace!
[http://mowa-ksiazek.blogspot.com]
Mia Sheridan - autorka, która swoją pierwszą wydaną w Polsce książką zdobyła moje serce.
Pisarka, która snuje piękne historie, za pomocą jeszcze piękniejszych słów.
Twórczyni New Adult, które stoi na najwyższym poziomie.
Kobieta, która po raz kolejny zwaliła mnie z nóg swoją powieścią.
Kiedy Grace Hamilton przybywa do Vegas na Międzynarodowy Zjazd Studentów Prawa, nie...
2019-07
2019-07
2016-05-15
2016-08-18
2018-04-16
Niewiele jest książek, po które sięgam i od razu wiem, że będą dobre. Z tą zdecydowanie tak nie było. Kiedy zaczęłam czytać Pięć sposobów na upadek, nie mogłam się w nią zagłębić i cały czas czułam się zagubiona w fabule. Po pewnym czasie jednak całkowicie się to zmieniło. Nastąpiło to chyba przy pierwszym spotkaniu bohaterów, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że jest to typ kreacji, który lubię najbardziej. Byłam w lekkim szoku, ponieważ szczerze powiedziawszy nie za bardzo polubiłam Bena w poprzednich tomach. To znaczy był mi on całkowicie obojętny i nawet nie wczytywałam się w jego losy dokładnie. Wyobrażałam go sobie jako niezbyt atrakcyjnego trzydziestopięciolatka. W tym tomie okazało się natomiast, że moja wizja była całkowicie błędna, ponieważ Ben to młody, bardzo przystojny i inteligenty mężczyzna, który w mig skradł moje serce. Powiem więcej - żaden z bohaterów tej serii nie rozkochał mnie w sobie tak mocno, jak Ben.
Fabuła Pięciu sposobu w upadek opiera się na rodzącej się przyjaźni między bohaterami. Reese niedawno zakończyła swoje krótkie małżeństwo, co roztrzaskało jej życie na drobne kawałki. Nie umiała poskładać go na nowo, ale na szczęście z pomocą przyszedł jej były ojczym i dzięki niemu zaczęła stawać na nogi.
Bardzo fajnie, że autorka potrafiła ukazać jej wewnętrzne rozterki i ból po stracie ukochanego w tak dosadny, a jednak pozbawiony zbędnej dramy sposób. Dzięki temu nie czułam się przytłoczona jej problemami. Reese to bardzo zabawna postać. Nie do końca ogarnięta i poukładana. Jej szalone uosobienie niejednokrotnie mnie bawiło i sprawiało mi czystą przyjemność. W połączeniu z Benem, który dotrzymywał jej kroku bezustannie, tworzyli idealną mieszankę wybuchową, która wielokrotnie wywoływała mój śmiech.
Kocham takie książki. Nie ma nic lepszego od porządnej dawki humoru i charakterystycznych, krwistych bohaterów. Jeśli dołożymy do tego relacje między postaciami, która nie jest papierowa, miałka i wymuszona oraz dobrze poprowadzony romans, to mi naprawdę nic więcej nie potrzeba. To wszystko otrzymałam w tej powieści, dlatego przeczytanie jej zajęło mi zaledwie kilka godzin. Uwielbiam również to uczucie, kiedy strony pozostałe do końca nieubłaganie się zmniejszają i czytając ostatnią towarzyszy mi smutek, że więcej już nie ma. Zdecydowanie czułam owy smutek odkładając tę książkę na półkę.
Jest masa tytułów poruszających takie zagadnienia, jak w tej powieści. Zazwyczaj są to przyjemne opowiastki na jeden wieczór, które czyta się szybko i czerpie z tego przyjemność, ale nie zapadają w pamięć. Pięć sposobów na upadek w mojej głowie zostanie przez długi czas, bo Tucker stworzyła taką aurę, której nie chce się wyrzucić ani z głowy ani z serducha.
Bardzo, bardzo, bardzo podobało mi się to, że bohaterowie naprawdę się przyjaźnili i troszczyli o siebie nawzajem. Czuli do siebie pociąg seksualny, ale nie było tak, jak w wielu innych książkach, ponieważ oni na pierwszym miejscu stawiali na przyjaźń i wsparcie. Pomagali sobie, szanowali się i droczyli ze sobą, ale ten element ich relacji lubiłam najbardziej. Żadne z nich nie robiło nadziei drugiej stronie, ich zamiary były jasne i zrozumiałe. Wyklarowało to między nimi ogromną nić porozumienia i sprawiało, że nie krzywdzili się, bo nie było w tym wielkich uczuć i planów. Po prostu spędzali ze sobą czas i brali z życia i tej znajomości to, co najlepsze.
Mało jest takich historii, nad czym głęboko ubolewam. W tym roku to dopiero trzecia pozycja, która ofiarowała mi dokładnie to, czego pragnęłabym od każdej po jaką sięgam. Błyskotliwe dialogi, pozytywne postacie i ogrom świetnego humoru. Wszystko to sprawia, że ta książka jest perełką i naprawdę TRZEBA ją mieć, jeśli lubi się takie klimaty.
Ja ze swojej strony dodaję ją na listę ulubionych i obowiązkowych do ponownego przeczytania :)
http://mowa-ksiazek.blogspot.com
Niewiele jest książek, po które sięgam i od razu wiem, że będą dobre. Z tą zdecydowanie tak nie było. Kiedy zaczęłam czytać Pięć sposobów na upadek, nie mogłam się w nią zagłębić i cały czas czułam się zagubiona w fabule. Po pewnym czasie jednak całkowicie się to zmieniło. Nastąpiło to chyba przy pierwszym spotkaniu bohaterów, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że jest to typ...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-08-05
Ostatnimi czasy unikałam książek, których okładki wyposażone są w pozbawionego koszuli modela. Ich ilość zaczęła mnie przytłaczać, męczyć i irytować. Jak mam wierzyć w oryginalność danej historii, jeśli jej oprawa graficzna wygląda tak samo, jak setki innych?
Za namową zaufanej blogerki skusiłam się jednak na Intrygę, ale nie miałam wobec niej zbyt wysokich oczekiwań.
Czy słusznie?
Emilia pochodzi z biednej rodziny, która aby zapewnić sobie przetrwanie, zmuszona jest podjąć pracę w rezydencji zamożnych Spencerów. W ich domu wszystko jest czarne. Począwszy od koloru podłogi, skończywszy na duszach mieszkańców. Najbardziej mroczny jest jednak Baron Junior, nazywany przez wszystkich Brutalem. Ten nastolatek to zło w najczystszej postaci i nie wiedzieć czemu za swoją największą ofiarę obrał sobie właśnie Emilię.
Mówią, że od nienawiści do miłości jeden krok. Tylko, czy aby na pewno?
Sięgając po Intrygę niewiele o niej wiedziałam oprócz tego, że to historia oparta na schemacie love/hate. Przyznam jednak szczerze, że nie spodziewałam się aż tak nieprzyjemnego bohatera. Z tego powodu mam olbrzymi problem z oceną tej książki, bo chociaż czytało mi się ją w szaleńczym tempie i z ogromnym zainteresowaniem, to jednak postawa bohatera należy do takich, którą potępiam nie tylko w prawdziwym życiu, ale również w literaturze.
Zacznę może od tego, że sam pomysł na fabułę bardzo mocno przypominał mi Bez winy Mii Sheridan. W obu powieściach przewijają się te same wątki, między innymi praca u zamożnych ludzi, wzajemna niechęć głównych bohaterów, mieszkanie w lichej przybudówce, czy też zawarcie ze sobą umowy "coś za coś". Mimo wielu podobieństw książki te różnią się od siebie, jak woda i ogień, bo o ile Bez winy jest przezabawną, słoneczną opowieścią, o tyle Intryga aż ocieka mrokiem, a Brutal ma wnętrze ciemne, jak smoła i wprowadza aurę, która przesiąka mrokiem i utrudnia oddychanie.
Jak to bywa w powieściach tego typu, łatwo można odgadnąć, że w relacji bohaterów aż iskrzy od zgrzytów, ale też wzajemnego pożądania. Emilia nienawidzi Brutala, ale z drugiej strony pociąga ją fizyczność chłopaka. Co do samego oprawcy - nie ma wątpliwości skąd wzięła się jego niechęć do tej prostej dziewczyny, ale ciężko wywnioskować, dlaczego chce mieć tę dziewczynę dla siebie.
Nie rozumiałam bohaterów w początkowej fazie książki. Nie mogłam pojąć, jak Emilia mogła odczuwać względem Brutala cokolwiek poza nienawiścią, niechęcią i odrazą. Musicie wiedzieć bowiem, że nasz bohater to prawdziwy cham i arogant. Chyba nie spotkałam się jeszcze z tak negatywnie przedstawionym głównym bohaterem. Autorka naprawdę mocno przyłożyła się do tego, by czytelnik już na wstępie gardził tą postacią i jego postawą, ale mimo wszystko nie przestawała ciągnąć do niego bohaterki. Wynik tego równania był taki, że jednej postaci nie polubiłam za chamstwo, drugiej za infantylność i naiwność.
Tak przynajmniej było do pewnego czasu, ponieważ, gdy już przebrnęłam przez tornado nienawiści i pożądania, pewne rzeczy zaczęły się klarować i pozwoliły mi spojrzeć na tę relację mniej krytycznym okiem. Rozumiem już zachowanie Barona, choć w dalszym ciągu go nie pochwalam. Zaakceptowałam także postawę Emilii, bo serce tej dziewczyny było zbyt dobre, by mogło być jednocześnie twarde i odporne na uczucia.
Ta historia nie jest dla wszystkich. Z pewnością nie odnajdą się w niej osoby, u których cierpliwość nie jest mocną stroną. Bywa bowiem tak, że aż chciałoby się wsiąknąć w te strony, potrząsnąć bohaterką, spoliczkować bohatera, wrócić do rzeczywistości, wziąć głęboki oddech i ochłonąć. Taaak, L.J. Shen z pewnością wie, jak zagrać na nerwach czytelnika. I dlatego właśnie ocena tej powieści stanowi dla mnie tak wielki problem, ponieważ mimo napsutych nerwów ta opowieść naprawdę mi się podobała i przeczytałam ją w ciągu jednego dnia, co nie zdarzyło mi się już od dawna.
Nie wiem, czy Intryga to coś, co powinnam polecać. Kłóci się to bowiem z wartościami moralnymi i poglądami, jakie na co dzień wyznaję. Nie znoszę przemocy psychicznej. Uważam, że nikt, absolutnie nikt nie powinien zakochiwać się we własnym oprawcy. Żadna dziewczyna nie powinna godzić się na to, by ktoś traktował ją pogardliwie. Nie przyzwalam na brak szacunku wobec drugiego człowieka. Z drugiej jednak strony po przeczytaniu całej książki wiem, że to, co na początku wyglądało bardzo nieprzyjemnie, na końcu nabrało światła i przejrzystości.
Jeśli więc nie przeszkadzają Wam chamscy mężczyźni i lubicie książki, w których miłość i nienawiść zacierają swoje granice, to Intryga powinna się Wam spodobać. O ironio! Mi się podobała.
Zresztą, niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie zakochał się w niewłaściwej osobie! ;)
http://mowa-ksiazek.blogspot.com
Ostatnimi czasy unikałam książek, których okładki wyposażone są w pozbawionego koszuli modela. Ich ilość zaczęła mnie przytłaczać, męczyć i irytować. Jak mam wierzyć w oryginalność danej historii, jeśli jej oprawa graficzna wygląda tak samo, jak setki innych?
Za namową zaufanej blogerki skusiłam się jednak na Intrygę, ale nie miałam wobec niej zbyt wysokich oczekiwań.
Czy...
2018-08-29
Książkowe kontynuacje przedstawione z perspektywy drugiego z bohaterów nie należą do grona, w którym często się zaczytuję. Zdecydowanie bardziej preferuję powieści, które od razu napisane są z dwóch różnych punktów widzenia. Zdarza mi się jednak robić wyjątki. Czasem uznaję, że nie było warto, bo autor zaserwował mi dokładnie tę samą historię, co poprzednio, ale bywa również, że poznaję zupełnie inną opowieść, która wiele wnosi do całości.
Dzisiejsza recenzja dotyczy właśnie takiej kontynuacji. Czy uważam, że było warto?
Jared zmienił życie Tate w piekło. Jest to niezaprzeczalny fakt. I choć ona nie wie, dlaczego z dnia na dzień zmienił się z jej najlepszego przyjaciela, w największego dręczyciela, on miał swoje powody. Przynajmniej według samego siebie. Jednak, gdy po rocznej nieobecności Tate wraca do domu, coś się zmienia. Nie tylko w niej, ale także w Jaredzie. Teraz żadne z nich nie ma pewności, czy warto było pałać do siebie nawzajem tak ogromną nienawiścią.
Jednak, gdy sprawy zajdą za daleko, czasem jest już za późno na powrót.
Pierwszy tom tej serii, czyli Dręczyciela, czytałam już dooobry kawał czasu temu. Pamiętam, że podobał mi się, dość dobrze go oceniłam, ale nie pałałam do niego tak wielkim uwielbieniem, jak moje koleżanki blogerki. Kiedy więc otrzymałam możliwość przeczytania kontynuacji z punktu widzenia Jareda, dość długo się zastanawiałam, czy na pewno jest mi to potrzebne, skoro na dobrą sprawę nie mogę sobie nawet przypomnieć dokładnej fabuły tej powieści.
Teraz już wiem dlaczego. Wszystko przez to, że historia jest zbyt podobna do wielu innych, jakie od tamtego czasu czytałam.
Skłamię jednak, jeśli powiem, że czytanie Dopóki nie zjawiłaś się ty, nie sprawiło mi przyjemności. Podobało mi się, że autorka utworzyła bardzo dużo sytuacji, które nie pojawiły się w poprzednim tomie (czytałam obie części naprzemiennie w celu porównania i odświeżenia faktów ;)) i poruszyła wątki, które pominęła wcześniej. Rzucało to nowy obraz na wiele zdarzeń i wyjaśniało wiele zachowań, ale co ważniejsze sprawiło, że książkę tę można czytać jako osobną, niezależną historię. Cenię coś takiego bardzo, ponieważ czasami nie mam ochoty sięgać po pierwszy tom danej historii, ale drugi już bardziej mnie ciekawi. Nie mogę tego jednak zrobić, gdyż obie są zależne od siebie. Tutaj zdecydowanie tak nie było.
Już poprzednim razem polubiłam Tate za jej odwagę i charyzmę. Jak wspomniałam - czytałam wiele książek o takiej tematyce, ale w niewielu z nich pojawia się bohaterka, która mimo tego, że jest zastraszana, potrafi się postawić i cały czas walczy o to, by nie być karaluchem, którego można zdeptać jednym ruchem nogi. Tym zdecydowanie plusuje i stawia historię nieco wyżej niż inne z gatunku. Co jednak można powiedzieć o Jaredzie? Na pewno to, że ta część była mu potrzebna. Z wielu względów. Choćby po to, by ukazać, że za tytułowym dręczycielem, cały czas kryła się postać, która była tak przygnieciona własnymi doświadczeniami i swoim gniewem, że przykryło mu to obraz rzeczywistości. Ten chłopak całkowicie zatracił się w swoim bólu i cierpieniu. Nieustannie dążył do autodestrukcji i wyrządzał sobie taką samą, o ile nie większą krzywdę, co Tate.
Penelope Douglas w tej książce ukazuje idealny obraz miłości. Skutki i konsekwencje wynikające z kochania drugiej osoby. Pokazuje, że miłość to nie tylko kwiaty, serca i euforia, ale często również niewyobrażalny ból i cierpienie. Autorce udało się uchwycić wszelkie barwy uczuć i opisać je tak, że czytelnik wierzy. Wierzy, że warto poświęcić komuś wszystko, ale również, że czasem trzeba być ostrożnym, bo miłość potrafi zadawać rany o wiele głębsze niż nóż.
Ciężko walczyć z uczuciem, które daje nam nadzieję każdego dnia, ale jeszcze ciężej jest pogodzić się z utratą tego uczucia. I o tym właśnie jest ta książka, którą ze swojej strony polecam.
[https://mowa-ksiazek.blogspot.com]
Książkowe kontynuacje przedstawione z perspektywy drugiego z bohaterów nie należą do grona, w którym często się zaczytuję. Zdecydowanie bardziej preferuję powieści, które od razu napisane są z dwóch różnych punktów widzenia. Zdarza mi się jednak robić wyjątki. Czasem uznaję, że nie było warto, bo autor zaserwował mi dokładnie tę samą historię, co poprzednio, ale bywa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-10-10
Lyssa Bytess od dawna cierpi na problemy ze snem, jednak gdy w jej snach pojawia się przystojny Aidan, który przynosi jej wytchnienie i zapewnia magię erotycznych doznań wszystko diametralnie się zmienia. Kiedy pojawia się on jednak w drzwiach kobiety, a ona go nie pamięta, okazuje się, że jego misją nie jest tylko zadowolenie Lyssy, ale także jej ochrona, ponieważ Strażnicy ze Świata Snów nadchodzą wielkimi krokami i zrobią wszystko, aby dostać kobietę w swoje ręce...
"Rozkosze nocy" to moje pierwsze spotkanie z autorką i muszę przyznać, że przez opinię, jaką wyrobiła sobie po słynnym "Dotyku Crossa", spodziewałam się o wiele lepszej historii. Nie chodzi nawet o to, że nie jest to zbyt ambitna lektura, ale o to, że zabrakło mi w niej wszystkiego po trochu.
Bohaterowie są dobrze nakreśleni, ale przy tym odrobinę bezbarwni. Jeśli miałabym wskazać tego, który został wykreowany lepiej, zdecydowanie byłby to Aidan, ponieważ Lyssa przez większość książki lekko mnie irytowała. Denerwowała mnie jej naiwność i sposób postrzegania świata, ale nie było to coś, czego nie mogłabym przeskoczyć.
Akcja rozwija się dość spokojnie, choć sam epilog sprawił, że wywaliłam oczy na wierzch. Autorka walnęła od razu z grubej rury i byłam naprawdę zdziwiona tak odważną pierwszą sceną, ale przyznaję, że zachęciło mnie to w pełni.
Jak na powieść z gatunku erotyki przystało, pojawiają się sceny seksu i to całkiem niezłe. Pani Day nie owijała w bawełnę i nazywała rzeczy po imieniu. Jako że ja sama lubuję się w tego typu literaturze, byłam bardzo zadowolona z takiego obrotu sprawy, choć przyznaję, że nadmierne używanie wulgarnych określeń odrobinę mnie odpychało, ale może problemem jest to, że ja prywatnie po prostu ich nie znoszę.
Scen intymnych było sporo i każda była dobrze przemyślana, przepełniona namiętnością oraz pasją. Jeśli miałabym oceniać autorkę pod tym względem, to bezapelacyjnie uznałabym ją za mistrza. Gdyby zastąpić te nieładne wyrazy jakimiś bardziej subtelnymi, byłyby to w moim odczuciu sceny wzorcowe dla tego gatunku.
W "Rozkoszach nocy" pojawia się wątek fantastyczny i to jest dla mnie coś zupełnie nowego. Czy wypada on dobrze? Nie jest źle, ale mogłoby być zdecydowanie lepiej. Możliwe, że gdybym nie czytała tak dużo książek z elementami paranormalnymi, oceniłabym go wyżej. Jednym słowem czytałam ciekawsze historie, choć ta naprawdę miała potencjał i ogólnie oceniam to na plus, bo pomysł sam w sobie był dobry. Żałuję, że autorka nie skupiła się na tym trochę bardziej, bo chwilami czuć było amatorszczyznę.
W temacie podsumowania powiem tak: książkę czyta się łatwo i płynnie. Styl autorki jest lekki, a sama fabuła intrygująca. Okładka ma w sobie coś takiego, że mnie osobiście zachwyca.
"Rozkosze nocy" to nie powieść wybitna, ale przyjemna i jeśli lubisz ostre jak brzytwa sceny, które podane są w połączeniu z fantastyką, to zdecydowanie musisz zapoznać się z tą pozycją.
Ja na pewno nie żałuję, że książkę przeczytałam i jeśli pojawi się kolejny tom, raczej też po niego sięgnę.
http://heaven-for-readers.blogspot.com/2013/11/rozkosze-nocy-sylvia-day.html#more
Lyssa Bytess od dawna cierpi na problemy ze snem, jednak gdy w jej snach pojawia się przystojny Aidan, który przynosi jej wytchnienie i zapewnia magię erotycznych doznań wszystko diametralnie się zmienia. Kiedy pojawia się on jednak w drzwiach kobiety, a ona go nie pamięta, okazuje się, że jego misją nie jest tylko zadowolenie Lyssy, ale także jej ochrona, ponieważ...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to