-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2018-02-08
2018-02-10
2018-04-16
Niewiele jest książek, po które sięgam i od razu wiem, że będą dobre. Z tą zdecydowanie tak nie było. Kiedy zaczęłam czytać Pięć sposobów na upadek, nie mogłam się w nią zagłębić i cały czas czułam się zagubiona w fabule. Po pewnym czasie jednak całkowicie się to zmieniło. Nastąpiło to chyba przy pierwszym spotkaniu bohaterów, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że jest to typ kreacji, który lubię najbardziej. Byłam w lekkim szoku, ponieważ szczerze powiedziawszy nie za bardzo polubiłam Bena w poprzednich tomach. To znaczy był mi on całkowicie obojętny i nawet nie wczytywałam się w jego losy dokładnie. Wyobrażałam go sobie jako niezbyt atrakcyjnego trzydziestopięciolatka. W tym tomie okazało się natomiast, że moja wizja była całkowicie błędna, ponieważ Ben to młody, bardzo przystojny i inteligenty mężczyzna, który w mig skradł moje serce. Powiem więcej - żaden z bohaterów tej serii nie rozkochał mnie w sobie tak mocno, jak Ben.
Fabuła Pięciu sposobu w upadek opiera się na rodzącej się przyjaźni między bohaterami. Reese niedawno zakończyła swoje krótkie małżeństwo, co roztrzaskało jej życie na drobne kawałki. Nie umiała poskładać go na nowo, ale na szczęście z pomocą przyszedł jej były ojczym i dzięki niemu zaczęła stawać na nogi.
Bardzo fajnie, że autorka potrafiła ukazać jej wewnętrzne rozterki i ból po stracie ukochanego w tak dosadny, a jednak pozbawiony zbędnej dramy sposób. Dzięki temu nie czułam się przytłoczona jej problemami. Reese to bardzo zabawna postać. Nie do końca ogarnięta i poukładana. Jej szalone uosobienie niejednokrotnie mnie bawiło i sprawiało mi czystą przyjemność. W połączeniu z Benem, który dotrzymywał jej kroku bezustannie, tworzyli idealną mieszankę wybuchową, która wielokrotnie wywoływała mój śmiech.
Kocham takie książki. Nie ma nic lepszego od porządnej dawki humoru i charakterystycznych, krwistych bohaterów. Jeśli dołożymy do tego relacje między postaciami, która nie jest papierowa, miałka i wymuszona oraz dobrze poprowadzony romans, to mi naprawdę nic więcej nie potrzeba. To wszystko otrzymałam w tej powieści, dlatego przeczytanie jej zajęło mi zaledwie kilka godzin. Uwielbiam również to uczucie, kiedy strony pozostałe do końca nieubłaganie się zmniejszają i czytając ostatnią towarzyszy mi smutek, że więcej już nie ma. Zdecydowanie czułam owy smutek odkładając tę książkę na półkę.
Jest masa tytułów poruszających takie zagadnienia, jak w tej powieści. Zazwyczaj są to przyjemne opowiastki na jeden wieczór, które czyta się szybko i czerpie z tego przyjemność, ale nie zapadają w pamięć. Pięć sposobów na upadek w mojej głowie zostanie przez długi czas, bo Tucker stworzyła taką aurę, której nie chce się wyrzucić ani z głowy ani z serducha.
Bardzo, bardzo, bardzo podobało mi się to, że bohaterowie naprawdę się przyjaźnili i troszczyli o siebie nawzajem. Czuli do siebie pociąg seksualny, ale nie było tak, jak w wielu innych książkach, ponieważ oni na pierwszym miejscu stawiali na przyjaźń i wsparcie. Pomagali sobie, szanowali się i droczyli ze sobą, ale ten element ich relacji lubiłam najbardziej. Żadne z nich nie robiło nadziei drugiej stronie, ich zamiary były jasne i zrozumiałe. Wyklarowało to między nimi ogromną nić porozumienia i sprawiało, że nie krzywdzili się, bo nie było w tym wielkich uczuć i planów. Po prostu spędzali ze sobą czas i brali z życia i tej znajomości to, co najlepsze.
Mało jest takich historii, nad czym głęboko ubolewam. W tym roku to dopiero trzecia pozycja, która ofiarowała mi dokładnie to, czego pragnęłabym od każdej po jaką sięgam. Błyskotliwe dialogi, pozytywne postacie i ogrom świetnego humoru. Wszystko to sprawia, że ta książka jest perełką i naprawdę TRZEBA ją mieć, jeśli lubi się takie klimaty.
Ja ze swojej strony dodaję ją na listę ulubionych i obowiązkowych do ponownego przeczytania :)
http://mowa-ksiazek.blogspot.com
Niewiele jest książek, po które sięgam i od razu wiem, że będą dobre. Z tą zdecydowanie tak nie było. Kiedy zaczęłam czytać Pięć sposobów na upadek, nie mogłam się w nią zagłębić i cały czas czułam się zagubiona w fabule. Po pewnym czasie jednak całkowicie się to zmieniło. Nastąpiło to chyba przy pierwszym spotkaniu bohaterów, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że jest to typ...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-08-05
Ostatnimi czasy unikałam książek, których okładki wyposażone są w pozbawionego koszuli modela. Ich ilość zaczęła mnie przytłaczać, męczyć i irytować. Jak mam wierzyć w oryginalność danej historii, jeśli jej oprawa graficzna wygląda tak samo, jak setki innych?
Za namową zaufanej blogerki skusiłam się jednak na Intrygę, ale nie miałam wobec niej zbyt wysokich oczekiwań.
Czy słusznie?
Emilia pochodzi z biednej rodziny, która aby zapewnić sobie przetrwanie, zmuszona jest podjąć pracę w rezydencji zamożnych Spencerów. W ich domu wszystko jest czarne. Począwszy od koloru podłogi, skończywszy na duszach mieszkańców. Najbardziej mroczny jest jednak Baron Junior, nazywany przez wszystkich Brutalem. Ten nastolatek to zło w najczystszej postaci i nie wiedzieć czemu za swoją największą ofiarę obrał sobie właśnie Emilię.
Mówią, że od nienawiści do miłości jeden krok. Tylko, czy aby na pewno?
Sięgając po Intrygę niewiele o niej wiedziałam oprócz tego, że to historia oparta na schemacie love/hate. Przyznam jednak szczerze, że nie spodziewałam się aż tak nieprzyjemnego bohatera. Z tego powodu mam olbrzymi problem z oceną tej książki, bo chociaż czytało mi się ją w szaleńczym tempie i z ogromnym zainteresowaniem, to jednak postawa bohatera należy do takich, którą potępiam nie tylko w prawdziwym życiu, ale również w literaturze.
Zacznę może od tego, że sam pomysł na fabułę bardzo mocno przypominał mi Bez winy Mii Sheridan. W obu powieściach przewijają się te same wątki, między innymi praca u zamożnych ludzi, wzajemna niechęć głównych bohaterów, mieszkanie w lichej przybudówce, czy też zawarcie ze sobą umowy "coś za coś". Mimo wielu podobieństw książki te różnią się od siebie, jak woda i ogień, bo o ile Bez winy jest przezabawną, słoneczną opowieścią, o tyle Intryga aż ocieka mrokiem, a Brutal ma wnętrze ciemne, jak smoła i wprowadza aurę, która przesiąka mrokiem i utrudnia oddychanie.
Jak to bywa w powieściach tego typu, łatwo można odgadnąć, że w relacji bohaterów aż iskrzy od zgrzytów, ale też wzajemnego pożądania. Emilia nienawidzi Brutala, ale z drugiej strony pociąga ją fizyczność chłopaka. Co do samego oprawcy - nie ma wątpliwości skąd wzięła się jego niechęć do tej prostej dziewczyny, ale ciężko wywnioskować, dlaczego chce mieć tę dziewczynę dla siebie.
Nie rozumiałam bohaterów w początkowej fazie książki. Nie mogłam pojąć, jak Emilia mogła odczuwać względem Brutala cokolwiek poza nienawiścią, niechęcią i odrazą. Musicie wiedzieć bowiem, że nasz bohater to prawdziwy cham i arogant. Chyba nie spotkałam się jeszcze z tak negatywnie przedstawionym głównym bohaterem. Autorka naprawdę mocno przyłożyła się do tego, by czytelnik już na wstępie gardził tą postacią i jego postawą, ale mimo wszystko nie przestawała ciągnąć do niego bohaterki. Wynik tego równania był taki, że jednej postaci nie polubiłam za chamstwo, drugiej za infantylność i naiwność.
Tak przynajmniej było do pewnego czasu, ponieważ, gdy już przebrnęłam przez tornado nienawiści i pożądania, pewne rzeczy zaczęły się klarować i pozwoliły mi spojrzeć na tę relację mniej krytycznym okiem. Rozumiem już zachowanie Barona, choć w dalszym ciągu go nie pochwalam. Zaakceptowałam także postawę Emilii, bo serce tej dziewczyny było zbyt dobre, by mogło być jednocześnie twarde i odporne na uczucia.
Ta historia nie jest dla wszystkich. Z pewnością nie odnajdą się w niej osoby, u których cierpliwość nie jest mocną stroną. Bywa bowiem tak, że aż chciałoby się wsiąknąć w te strony, potrząsnąć bohaterką, spoliczkować bohatera, wrócić do rzeczywistości, wziąć głęboki oddech i ochłonąć. Taaak, L.J. Shen z pewnością wie, jak zagrać na nerwach czytelnika. I dlatego właśnie ocena tej powieści stanowi dla mnie tak wielki problem, ponieważ mimo napsutych nerwów ta opowieść naprawdę mi się podobała i przeczytałam ją w ciągu jednego dnia, co nie zdarzyło mi się już od dawna.
Nie wiem, czy Intryga to coś, co powinnam polecać. Kłóci się to bowiem z wartościami moralnymi i poglądami, jakie na co dzień wyznaję. Nie znoszę przemocy psychicznej. Uważam, że nikt, absolutnie nikt nie powinien zakochiwać się we własnym oprawcy. Żadna dziewczyna nie powinna godzić się na to, by ktoś traktował ją pogardliwie. Nie przyzwalam na brak szacunku wobec drugiego człowieka. Z drugiej jednak strony po przeczytaniu całej książki wiem, że to, co na początku wyglądało bardzo nieprzyjemnie, na końcu nabrało światła i przejrzystości.
Jeśli więc nie przeszkadzają Wam chamscy mężczyźni i lubicie książki, w których miłość i nienawiść zacierają swoje granice, to Intryga powinna się Wam spodobać. O ironio! Mi się podobała.
Zresztą, niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie zakochał się w niewłaściwej osobie! ;)
http://mowa-ksiazek.blogspot.com
Ostatnimi czasy unikałam książek, których okładki wyposażone są w pozbawionego koszuli modela. Ich ilość zaczęła mnie przytłaczać, męczyć i irytować. Jak mam wierzyć w oryginalność danej historii, jeśli jej oprawa graficzna wygląda tak samo, jak setki innych?
Za namową zaufanej blogerki skusiłam się jednak na Intrygę, ale nie miałam wobec niej zbyt wysokich oczekiwań.
Czy...
2018-08-29
Książkowe kontynuacje przedstawione z perspektywy drugiego z bohaterów nie należą do grona, w którym często się zaczytuję. Zdecydowanie bardziej preferuję powieści, które od razu napisane są z dwóch różnych punktów widzenia. Zdarza mi się jednak robić wyjątki. Czasem uznaję, że nie było warto, bo autor zaserwował mi dokładnie tę samą historię, co poprzednio, ale bywa również, że poznaję zupełnie inną opowieść, która wiele wnosi do całości.
Dzisiejsza recenzja dotyczy właśnie takiej kontynuacji. Czy uważam, że było warto?
Jared zmienił życie Tate w piekło. Jest to niezaprzeczalny fakt. I choć ona nie wie, dlaczego z dnia na dzień zmienił się z jej najlepszego przyjaciela, w największego dręczyciela, on miał swoje powody. Przynajmniej według samego siebie. Jednak, gdy po rocznej nieobecności Tate wraca do domu, coś się zmienia. Nie tylko w niej, ale także w Jaredzie. Teraz żadne z nich nie ma pewności, czy warto było pałać do siebie nawzajem tak ogromną nienawiścią.
Jednak, gdy sprawy zajdą za daleko, czasem jest już za późno na powrót.
Pierwszy tom tej serii, czyli Dręczyciela, czytałam już dooobry kawał czasu temu. Pamiętam, że podobał mi się, dość dobrze go oceniłam, ale nie pałałam do niego tak wielkim uwielbieniem, jak moje koleżanki blogerki. Kiedy więc otrzymałam możliwość przeczytania kontynuacji z punktu widzenia Jareda, dość długo się zastanawiałam, czy na pewno jest mi to potrzebne, skoro na dobrą sprawę nie mogę sobie nawet przypomnieć dokładnej fabuły tej powieści.
Teraz już wiem dlaczego. Wszystko przez to, że historia jest zbyt podobna do wielu innych, jakie od tamtego czasu czytałam.
Skłamię jednak, jeśli powiem, że czytanie Dopóki nie zjawiłaś się ty, nie sprawiło mi przyjemności. Podobało mi się, że autorka utworzyła bardzo dużo sytuacji, które nie pojawiły się w poprzednim tomie (czytałam obie części naprzemiennie w celu porównania i odświeżenia faktów ;)) i poruszyła wątki, które pominęła wcześniej. Rzucało to nowy obraz na wiele zdarzeń i wyjaśniało wiele zachowań, ale co ważniejsze sprawiło, że książkę tę można czytać jako osobną, niezależną historię. Cenię coś takiego bardzo, ponieważ czasami nie mam ochoty sięgać po pierwszy tom danej historii, ale drugi już bardziej mnie ciekawi. Nie mogę tego jednak zrobić, gdyż obie są zależne od siebie. Tutaj zdecydowanie tak nie było.
Już poprzednim razem polubiłam Tate za jej odwagę i charyzmę. Jak wspomniałam - czytałam wiele książek o takiej tematyce, ale w niewielu z nich pojawia się bohaterka, która mimo tego, że jest zastraszana, potrafi się postawić i cały czas walczy o to, by nie być karaluchem, którego można zdeptać jednym ruchem nogi. Tym zdecydowanie plusuje i stawia historię nieco wyżej niż inne z gatunku. Co jednak można powiedzieć o Jaredzie? Na pewno to, że ta część była mu potrzebna. Z wielu względów. Choćby po to, by ukazać, że za tytułowym dręczycielem, cały czas kryła się postać, która była tak przygnieciona własnymi doświadczeniami i swoim gniewem, że przykryło mu to obraz rzeczywistości. Ten chłopak całkowicie zatracił się w swoim bólu i cierpieniu. Nieustannie dążył do autodestrukcji i wyrządzał sobie taką samą, o ile nie większą krzywdę, co Tate.
Penelope Douglas w tej książce ukazuje idealny obraz miłości. Skutki i konsekwencje wynikające z kochania drugiej osoby. Pokazuje, że miłość to nie tylko kwiaty, serca i euforia, ale często również niewyobrażalny ból i cierpienie. Autorce udało się uchwycić wszelkie barwy uczuć i opisać je tak, że czytelnik wierzy. Wierzy, że warto poświęcić komuś wszystko, ale również, że czasem trzeba być ostrożnym, bo miłość potrafi zadawać rany o wiele głębsze niż nóż.
Ciężko walczyć z uczuciem, które daje nam nadzieję każdego dnia, ale jeszcze ciężej jest pogodzić się z utratą tego uczucia. I o tym właśnie jest ta książka, którą ze swojej strony polecam.
[https://mowa-ksiazek.blogspot.com]
Książkowe kontynuacje przedstawione z perspektywy drugiego z bohaterów nie należą do grona, w którym często się zaczytuję. Zdecydowanie bardziej preferuję powieści, które od razu napisane są z dwóch różnych punktów widzenia. Zdarza mi się jednak robić wyjątki. Czasem uznaję, że nie było warto, bo autor zaserwował mi dokładnie tę samą historię, co poprzednio, ale bywa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-10-10
2018-10-14
Czy istnieje miłość od pierwszego wejrzenia? Czy rzeczywiście można pokochać kogoś, w momencie, w którym pierwszy raz go spotykamy? Opinie na ten temat są bardzo sprzeczne, ale ja myślę, że jest to możliwe. Wydaje mi się, że niektórzy ludzie trafiają na osobę, która jest ich drugą połówką. Ich przeznaczeniem.
Tillie Cole prawdopodobnie ma podobne zdanie na ten temat. Przynajmniej taki wniosek nasuwa mi się po przeczytaniu To nie ja, kochanie.
W Społeczności, w której przyszło żyć młodej Mae, obowiązują srogie zakazy, żelazne zasady, a przyszłość każdej z osób jest z góry zaplanowana. Cała osada znajduje się w miejscu ogrodzonym murem, poza który nikt nie ma wstępu. Ludzie mieszający w tym miejscu bezgranicznie wierzą we wszystko, co głoszą Apostołowie i Prorok Dawid. Niestety kobiety takie, jak Mae - Przeklęte, traktowane są przez Apostołów w sposób bezwzględny i właśnie to staje się powodem, przez który dziewczyna postanawia uciec.
Styx to milczący Kat, prezes klubu motocyklowego handlującego bronią. Pewnego dnia przed klubem znajduje on piękną, ciężko ranną dziewczynę, której postanawia pomóc. I właśnie wtedy okazuje się, że dziewczyna o wilczych oczach to osoba, o której śnił i marzył od 11 lat.
Seria Kaci Hadesa to seria, nad którą wiele osób rozpływa się w zachwytach. Muszę jednak przyznać, że nawet, gdyby tak nie było, przyciągnęłyby mnie okładki, które są po prostu piękne i ciężko przejść obok nich obojętnie. Dobra opinia i oprawa graficzna bardzo zachęciły mnie do lektury, ale też sprawiły, że moje oczekiwania były dość wysokie. Teraz wydaje mi się, że trochę za wysokie.
Nie zrozumcie mnie źle - historia Styxa i Mae jest piękna, pełna niespełnionych nadziei i obietnic. W tej książce zderzenie dwóch światów jest tak silne, jak czołówka samochodu osobowego z ciężarówką. Niesie za sobą wiele strachu, bólu i niepewności. Jedynym światem, jaki dotychczas znała dziewczyna, była społeczność pełna fanatyków religijnych, którzy w imię Boga dopuszczali się okropnych czynów. Momentami aż trudno było o tym czytać.
Z drugiej strony mamy klub motocyklowy, który zajmuje się nielegalnym handlem. Pełen głośnych, rozgniewanych facetów, których sumienia splamione są tak bardzo, że na próżno szukać w nich jakichś jasnych przebłysków. A jednak, gdy dochodzi do tego zderzenia, szybko (może właśnie zbyt szybko) okazuje się, że ludzie ślepo wierzący w Boga i zbawienie są o wiele gorsi niż klub, który na swój znak rozpoznawczy wybrał samego Szatana.
Trzeba przyznać, że temat, po który sięgnęła Cole nie należał do łatwych i z pewnością nie był łatwy do przedstawienia. I niestety było to troszkę czuć. Pomijając samą historię miłosną, która mi się podobała, wydaje mi się, że reszta została potraktowana po macoszemu. Już na początku zabrakło mi jakiegoś bardziej szczegółowego wprowadzenia bohaterki w tę zupełnie obcą, pełną grzechu rzeczywistość. Żałuję, że okres, w którym Mae najbardziej powinna wdrażać się w ten nowy świat, został pominięty. Cały czas też nie mogłam zrozumieć, jak to możliwe, że nagle dziewczyna zapomniała o swoich siostrach i przyjaciółkach i w całym swoim uczuciu do Styxa zatraciła się tak bardzo, że ani razu nie pomyślała, żeby pomóc najbliższym osobom. Trochę martwiła mnie jej samolubność.
Natomiast tym, co podobało mi się chyba najbardziej, był sam obraz gangu motocyklistów. Uważam, że na tym polu autorka o wiele lepiej się spisała. Polubiłam większość członków klubu i cieszę się, że kolejne tomy opowiadają właśnie o nich, bo chętnie lepiej ich poznam. Tym bardziej, że mam przeczucie, iż kolejne tomy mogą okazać się ciekawsze i bogatsze w detale dotyczące struktury funkcjonowania gangu.
To nie ja, kochanie to historia miłości ponad wszelkimi podziałami i wbrew jakimkolwiek regułom i zasadom. Pokazuje uzdrawiającą siłę miłości i udowadnia, że uczucie nie dba o wiek czy konwenanse i jeśli się pojawia, może być niczym grom z jasnego nieba - silne, niezachwiane i zupełnie nieoczekiwane. Mimo kilku mankamentów (nazywanie kobiet sukami/suczkami) i paru zgrzytów, bardzo dobrze czytało mi się tę powieść i w całości pochłonął mnie ten brudny, śliski i szalenie niebezpieczny świat. Jak już wspomniałam - ja na pewno sięgnę po kolejny tom.
https://mowa-ksiazek.blogspot.com
Czy istnieje miłość od pierwszego wejrzenia? Czy rzeczywiście można pokochać kogoś, w momencie, w którym pierwszy raz go spotykamy? Opinie na ten temat są bardzo sprzeczne, ale ja myślę, że jest to możliwe. Wydaje mi się, że niektórzy ludzie trafiają na osobę, która jest ich drugą połówką. Ich przeznaczeniem.
Tillie Cole prawdopodobnie ma podobne zdanie na ten temat....
2018-10-12
2018-10-20
2018-10-16
Mia Sheridan to kobieta, która nieraz mnie zachwycała i zaskakiwała. Uwielbiam jej twórczość, choć oczywiście pewne powieści bardziej od innych. Sięgając po Bez lęku wiedziałam, że będzie dobrze, ale to, co ostatecznie otrzymałam sprawiło, że w tej chwili aż trudno mi się oddycha.
Trzeba powiedzieć jedno: nie ma takich książek. NIE MA. A jeśli są to ja nigdy na taką nie trafiłam. Ta opowieść jest doskonała. Wzruszająca i tak cholernie nieprzewidywalna, że aż brakuje mi słów. W niej nic nie jest oczywiste. Jest szalona, zawiła i tak boleśnie piękna, że zapiera dech w piersiach. Może nie zachwyca od pierwszych stron, ale kiedy już się ją odłoży na półkę aż kręci się w głowie od nadmiaru wrażeń i emocji.
Mia stworzyła historię, w której jedynym pewnym elementem jest miłość pomiędzy bohaterami. Jasna, czysta, zmysłowa, czasem młodzieńcza, innym razem ogromnie dojrzała. Stała, niezachwiana niczym betonowy mur. Pełna sprzeczności, a jednocześnie tak bardzo oczywista. Identycznie, jak sami bohaterowie. Uwielbiam tę parę całym moim sercem. Za ich niewinność, niepewność i cudowne dusze. Tak bardzo pokiereszowane i samotne.
Holden i Lily wydają się bardzo od siebie różni, ale kiedy tylko poznajemy ich bliżej, okazuje się, że są tak podobni, że zlewają się w jedną całość. Oboje są zagubieni, przerażająco smutni i spragnieni tego, by ktoś ich w końcu dostrzegł. Żeby choć jedna osoba zobaczyła, kim są naprawdę, kto kryje się za fasadą sławnego sportowca i dziewczyny z lasu, która ma tylko matkę. Każde z nich walczy z innymi demonami, ale obie walki są równie trudne i porażające.
Bardzo ciężko jest mi ubrać w słowa własne emocje, ponieważ wydaje mi się, że żadne z nich nie będą w stanie oddać głębi, jaką niesie za sobą ta opowieść. Niezwykle rzadko trafiam na książki, które potrafią wywrzeć na mnie tak piorunujące wrażenie i doprowadzić mnie do takiej konsternacji. Odkąd skończyłam czytać, cały czas czuję, jak mój mózg próbuje poradzić sobie ze wszystkimi znakami zapytania, z każdym elementem, z jakiego składała się ta historia. Nie wiem, co mam myśleć i co ze sobą zrobić. Nie mam pojęcia, jak mam teraz wrócić do czytania banalnych romansów ze schematycznymi bohaterami i przewidywalną fabułą. Nie potrafię zliczyć, ile razy podczas czytania byłam w takim szoku, że musiałam po kilka razy analizować pewne fragmenty, by uwierzyć, że to się działo naprawdę. Czasami czułam się tak zamroczona, jakby ktoś uderzył mnie w głowę, a wszystko przez to, że Mia Sheridan i ta powieść to coś zachwycającego.
Nie chcę niczego spojlerować, dlatego nie będę dłużej się rozpisywać. Powiem tylko, że historia Nocnej Lilii i Skauta powala na kolana i sprawia, że ciężko jest ponownie stanąć na nogi. Ta powieść to perła. Czysta perfekcja. Coś, co sprawia, że po jej przeczytaniu nic już nie jest takie samo.
Powiedzieć o niej, że jest oryginalna, to jak nie powiedzieć nic.
Powiedzieć, że jest wspaniała, to niedopowiedzenie stulecia.
Nie dajcie się jednak zwieść tytułowi. Wydawnictwo bowiem ogromnie nas oszukało, bo ta książka jest pełna lęku. Jest nim wręcz przepełniona, a tym, o co lękam się w tej chwili najbardziej, jest moje własne serce.
Mia Sheridan to kobieta, która nieraz mnie zachwycała i zaskakiwała. Uwielbiam jej twórczość, choć oczywiście pewne powieści bardziej od innych. Sięgając po Bez lęku wiedziałam, że będzie dobrze, ale to, co ostatecznie otrzymałam sprawiło, że w tej chwili aż trudno mi się oddycha.
Trzeba powiedzieć jedno: nie ma takich książek. NIE MA. A jeśli są to ja nigdy na taką nie...
2018-08-30
Duety pisarskie. Pojawia się ich coraz więcej i budzą coraz większą popularność. Przyczyna jest prosta: co dwie głowy, to niejedna. I tak oto fan jednego autorka za sprawą wspólnie napisanej książki, może stać się również fanem drugiego. Dobry i sprytny chwyt, ale nigdy nie wiadomo, czy połączenie sił okaże się tak dobre, jak powinno być z założenia.
Jak było w tym przypadku?
Soraya i Graham po raz pierwszy spotkali się w pociągu, ale to nie tam się poznali. Przypadkowy splot wydarzeń sprawił, że Soraya została posiadaczką telefonu tego przystojnego, władczego mężczyzny, który zwrócił jej uwagę przy pierwszym spojrzeniu. Niestety dziewczyna nie ma pojęcia kim jest nieznajomy. Do czasu aż myszkuje w jego kontaktach i znajduje tam jego nazwisko. W końcu postanawia osobiście oddać telefon właścicielowi. Nie spodziewa się jednak tego, jak potoczy się to spotkanie.
Kolejna książka, na którą nie zwróciłabym uwagi, gdyby nie poleciłaby mi jej znajoma blogerka. Opis jest zbyt pospolity, by przykuć moją uwagę, a sam pomysł na fabułę wydaje się być odgrzewanym kotletem, a jednak... Jednak to tylko mylne wrażenie, ponieważ chociaż Drań z Manhattanu posiada kilka podobieństw do powieści tego typu, posiada też wiele elementów, które go różnią.
Pierwszy i najważniejszy z nich to Soraya. Światło, istny blask, najjaśniejszy punkt tej historii. Uwielbiam ją od pierwszej chwili, w której ją poznałam. Zdobyła moje serce i to ona jest dla mnie miłością w tej opowieści. Krągła Włoszka z niewyparzonym językiem i błyskotliwym umysłem oraz ogromnym poczuciem humoru. Dziewczyna pracuje jako asystentka w kąciku porad i to, co tam wyczynia, przechodzi ludzkie pojęcie. Dawno nie ubawiłam się tak, jak przy czytaniu jej odpowiedzi na pytania od czytelników. Jej nietypowa fryzura i charyzmatyczna osobowość były idealnym połączeniem.
Sam Graham nie jest może najbardziej złożoną czy oryginalną postacią, ale jest pozytywnym zaskoczeniem, ponieważ spodziewałam się, że okaże się być totalnym "złamasem", który nie będzie miał za grosz szacunku do kobiety, o której względy zabiega, a było zgoła odwrotnie. Ten zimny drań był w stosunku do bohaterki opiekuńczy i troskliwy, choć również uparty i zaczepny. Uwielbiam ich chemię i potyczki słowne. Nawet, jeśli większość z nich miała wydźwięk czysto seksualny.
Skoro już jestem przy tym temacie, należy wspomnieć, że Drań to typowy erotyk i nie można go postrzegać inaczej. Większa część fabuły opiera się właśnie na dążeniu do intymnego spotkania, ale chociaż raczej nie czytam już tego gatunku, to co zaserwowały mi autorki było satysfakcjonujące. Podczas czytania tej historii nie czuje się zniesmaczenia czy odrazy, ponieważ wszystko jest przedstawione w sposób przyjemny, bez zbędnej nachalności i wulgarności.
Drań z Manhattanu to lekka, gorąca historia o uczuciu między bogatym finansistą a zwykłą dziewczyną z niezwykłym poczuciem humoru. Nie brak tu pieprznych scen, ale też normalnych rozmów i całkiem zwyczajnych spotkań. Brakuje na rynku wydawniczym erotyków, w których przemoc i pogarda do kobiety nie gra pierwszych skrzypiec. Ja osobiście potrzebowałam książki, która pokaże mi, że można napisać historię taką jak ta, która nie będzie uprzedmiotowiać kobiety i pokazywać jej ciągłego upokarzania.
Moim zdaniem jeden z lepszych erotyków, jakie dane mi było przeczytać. Jeżeli mam polecić jakąś książkę z tego gatunku, to właśnie Drań z Manhattanu na to zasługuje.
https://mowa-ksiazek.blogspot.com
Duety pisarskie. Pojawia się ich coraz więcej i budzą coraz większą popularność. Przyczyna jest prosta: co dwie głowy, to niejedna. I tak oto fan jednego autorka za sprawą wspólnie napisanej książki, może stać się również fanem drugiego. Dobry i sprytny chwyt, ale nigdy nie wiadomo, czy połączenie sił okaże się tak dobre, jak powinno być z założenia.
Jak było w tym...
2018-07-28
W swojej najnowszej książce Samantha Young podjęła kilka ważnych zagadnień i trudnych tematów. Podzieliła tę historię na kilku bohaterów, z których każdy skrywa swoje tajemnice, obawy i lęki. Muszę przyznać, że w tej powieści nie brakuje dramatów, sekretów, ale również elementów zaskoczenia. Autorka przedstawia życie bogatej elity, w której pochodzenie, rywalizacja i hierarchia mają niezwykłe znaczenie. W tym świecie nie ma miejsca dla ludzi ze średniej klasy społecznej. Ktoś, kto nie posiada pozycji, nic tu nie znaczy.
Tym trudniejsze zadanie stało przed bohaterką książki, że choć za sprawą matki i jej nowego narzeczonego jej status materialny podskoczył w górę po stokroć, nie mogła zmienić tego, skąd pochodzi i jak będą postrzegać ją rówieśnicy. Właściwie wokół tego toczy się główny wątek. Bohaterka próbuje odnaleźć się w zupełnie nieznanym świecie, wśród obcych twarzy, które traktują ją protekcjonalnie i lekceważąco tylko dlatego, że jej nazwisko nic nie znaczy.
India nie jest postacią, którą polubi każdy, ponieważ choć ma swoje powody, jej determinacja by stać się popularną w szkole bywa denerwująca. Tak samo jej stosunek do matki, ale o to również nie można jej obwiniać, kiedy już pozna się jej historię. Ma jednak sporo cech, które budzą uznanie i respekt ze strony czytelnika. Z pewnością należą do nich samozaparcie i olbrzymia wiara w siebie i we własne możliwości. Tym bardziej, że droga do podniesienia poczucia własnej wartości była dla bohaterki drogą zawiłą i niezwykle trudną.
Generalnie cała ta historia opowiada o losach grupy znajomych, którzy żyją w wysoce uprzywilejowanym świecie, który oczywiście ma swoje jasne strony, ale ma też te mroczne. To opowieść o świecie, w którym gra pozorów jest na porządku dziennym. O życiu na pokaz, o ciągłym udawaniu i strachu przed byciem sobą. Samantha Young w swojej młodzieżówce ukazuje, dokąd zmierza ten świat, jaką obłudą jest okraszony, jak bardzo boimy się opinii innych, jak mocno liczymy się z ich zdaniem. Ale nie tylko. To też opowieść o przyjaźni, o budowaniu zaufania do drugiej osoby, szacunku do siebie samego oraz do drugiego człowieka. I o miłości. Takiej, której nikt nie rozumie i nikt nie jest w stanie zaakceptować.
Autorka ukazuje również realia dzieci, które w swoim życiu doświadczyły przemocy, ale były zbyt zastraszone, żeby o tym powiedzieć lub zbyt wygodne, by stracić dobry byt i splendor wiążący się z posiadaniem wysokiego statusu społecznego. Wielokrotnie podkreślam, że cenię takie powieści, ponieważ dotykają głębokich problemów, o których na co dzień mówić nie lubimy i chociażby dlatego podobała mi się ta pozycja.
"Nieznośny ciężar tajemnic" może nie należy do wybitnych młodzieżówek, ale z pewnością do tych wartych uwagi. Nie jest to książka pozbawiona wad, ale czytało mi się ją bardzo dobrze i w pewnym stopniu nawet żałuję, że nie ma kolejnej części, bo z przytupem weszłam do świata Indii, Finna i Elle i wcale nie mam ochoty jeszcze go opuszczać. Tym bardziej, że autorka pozostawiła sobie otwartą furtkę serwując niedomknięte zakończenie.
Także polecam Wam tę powieść, bo jest to pozycja warta uwagi. Może nie będę promować tego tytułu z szaleńczym entuzjazmem, ale ja osobiście nie żałuję ani minuty poświęconej tej książce i myślę, że Wy także nie będziecie.
https://mowa-ksiazek.blogspot.com
W swojej najnowszej książce Samantha Young podjęła kilka ważnych zagadnień i trudnych tematów. Podzieliła tę historię na kilku bohaterów, z których każdy skrywa swoje tajemnice, obawy i lęki. Muszę przyznać, że w tej powieści nie brakuje dramatów, sekretów, ale również elementów zaskoczenia. Autorka przedstawia życie bogatej elity, w której pochodzenie, rywalizacja i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przeczytałam w swoim życiu masę książek. Niektóre z nich były słabe, większość przeciętna, ale najmniejszy odsetek stanowiły te naprawdę wyjątkowe.
Co jednak stanowi o niezwykłości danej historii? Czy to poruszana tematyka? A może po prostu styl autora i umiejętność opisywania uczuć i emocji? Co z łamiącymi serce zakończeniami?
Długo nad tym myślałam, ale nie znalazłam jednoznacznej odpowiedzi.
Może sposób na wyjątkową powieść nie istnieje?
Może takie książki powstają bez konkretnej przyczyny?
Znaki zapytania mnożą się w mojej głowie z prędkością światła, ale jednego zakwestionować nie można: Agata Czykierda-Grabowska stworzyła coś niesamowitego. Coś, co pozostanie w moim sercu na zawsze. Coś, co jest absolutnie piękne i nigdy, przenigdy nie pozwolę nikomu wmówić mi, że nie mam racji.
Kiedy Adam pojawia się w domu nowej rodziny zastępczej, nie ma pojęcia, że jego obecność na zawsze zmieni życie domowników. Jako siedemnastoletnia ofiara przemocy domowej, która przeżyła śmierć własnej matki, nie pozwala się do siebie nikomu zbliżyć i pragnie tylko, by trzymano się od niego z daleka i nie ingerowano w jego życie. Do czasu aż na jego drodze staje dziewczynka o sercu, które czuje zbyt mocno. Tylko ona powoli przebija się przez jego mury. Tylko jej może udać się uwolnić ptaka kryjącego się w ciele chłopca. Tylko przeznaczenie mogło skrzyżować ze sobą ich drogi. Tylko, czy równie łatwo nie może ich także rozdzielić?
Agata Czykierda-Grabowska jest obecnie jedną z najpopularniejszych, o ile nie najpopularniejszą autorką polskich powieści New Adult. Jej twórczość charakteryzuje się tym, że akcja toczy się na naszych ziemiach, a historie przez nią pisane poruszają trudne i bolesne tematy, ale posiadają też w sobie ogromne pokłady nadziei i wrażliwości.
Ta książka nie ma nic wspólnego z poprzednimi w dorobku Agaty.
Jako największa fanka autorki (i mam tu na myśli NAJWIĘKSZĄ fankę), kilkakrotnie dostąpiłam zaszczytu czytania historii w początkowej fazie tworzenia. Wiem, więc czego mogę się spodziewać, jaki pomysł na daną historię ma Agata, a jednak podczas czytania kolejnych rozdziałów jestem zaskoczona tak bardzo, jakbym o pomyśle na książkę nie wiedziała nic.
Jednak to, co działo się ze mną podczas czytania Adama jest nie do opisania. Każdy fragment, który czytałam, uderzał mnie prosto w serce. Nie jest to tylko pusta metafora. Naprawdę czułam się, jak gdyby z pliku pdf co jakiś czas wyskakiwała ręka, które najpierw przebijała się przez moją klatkę piersiową, by ostatecznie złapać moje serce, ścisnąć je, wbić w nie pazury i trzymać przez jakiś czas. I kiedy wydawało mi się, że ucisk ten delikatnie zelżał, ona chwytała ponownie, jeszcze mocniej, silniej... Tak mocno, że wyciskała z moich oczu łzy.
Nie wiem ile razy w życiu zdarzyło mi się przeżywać takie emocje podczas czytania. Z pewnością nie więcej niż kilka. Nie powinno więc dziwić nikogo następujące zdanie: Adam to jedna z najpiękniejszych książek, jakie dane mi było przeczytać. To gejzer emocjonalny. Majstersztyk pod względem połączenia bólu i nadziei. Czytanie tej książki było jednym z najwspanialszych doświadczeń, jakie mnie spotkały.
Odkąd ją skończyłam minęło kilka miesięcy, a nawet w tym momencie, pisząc tę recenzję czuję takie wzruszenie, że ciężko mi nad sobą panować. Poza wzruszeniem czuję również miłość. Ogromną, bezkresną, niewyobrażalną miłość. Do tej historii, bohaterów i samej autorki. Za to, że jest trudna i tak uderzająco prawdziwa. Że nie jest przerysowana, nadmiernie nadmuchana, jak balon, który w końcu pęknie. Zamiast tego ukazuje brudny świat maltretowanych/niekochanych/niedostrzeganych dzieci, które nie potrafią odnaleźć samych siebie, bo nikt nie poświęcił im wystarczająco dużo uwagi, by mogły uwierzyć, że warto. Ta książka to obraz żywcem wyjęty z wielu domów. Stąd moja miłość do Agaty Czykierdy-Grabowskiej, bo nie bała się ruszyć tego parszywego tematu, o którym tak często boimy się mówić. W dodatku zrobiła z tego przepiękną historię miłosną, która opiera się na niewinnym, czystym uczuciu. Nie tylko uczuciu pierwszych zrywów serca, ale również o poczuciu przynależności do drugiej osoby, do miejsca, do świata.
Tytułowy bohater to jedna z najbardziej złożonych i skomplikowanych postaci, jakie było mi dane poznać. To chłopak tajemniczy, zamknięty w sobie i brutalnie pokiereszowany przez życie. Wślizgnął się pod moją skórę przy pierwszej możliwej okazji, zupełnie niepostrzeżenie i zrobił w mojej duszy takie spustoszenie jakby przeszło przez nią tornado. Kocham go miłością prawdziwą i jeśli Wy nie poczujecie tego tak samo mocno, nie zrozumiem, jak to możliwe. Dla mnie jest to taki bohater, którego pamięta się jak swoje pierwsze zauroczenie. To samo można powiedzieć o naszej bezimiennej bohaterce, która była istotą tak dobrą i nieskazitelnie czystą, jakby została zesłana przez Boga, by uratować tego pozbawionego cudzej miłości, obdartego z niewinności i dzieciństwa chłopca. Ich uczucie, wzajemne wsparcie i więź, którą wytworzyli była czymś niemożliwym do pojęcia i ogarnięcia, ponieważ wpływała na każdą część mojego umysłu i sprawiała, że mogłam myśleć tylko o jej niewyobrażalnym uroku.
Kiedy skończyłam czytać Adama trzy miesiące temu byłam pewna, że to najlepsza powieść Agaty Czykierdy-Grabowskiej oraz że złamie ona tysiące serc. Kiedy jednak pisałam tę recenzję dopadło mnie tyle myśli, że dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak olbrzymie piętno odbiła na mnie ta bajeczna opowieść. Jak wielkie wrażenie na mnie wywarła, ile dzięki niej pojęłam, jak bardzo otworzyłam dzięki niej swoje serce. Nie wiem, czy powyższa opinia jest dobra. Nie dbam o to. Wiem natomiast, że jest najbardziej szczera ze wszystkich, jakie kiedykolwiek napisałam. Mam nadzieję, że poczujecie tę szczerość i to, co czułam ja przez ostatnie 40 minut pisania.
Na koniec chciałabym się z Wami podzielić moją jedną myślą. Moim marzeniem. A jest nim to, by ta historia trafiła do jak największej liczby czytelników. Nawet do tych, którzy na co dzień nie czytają takiej literatury. Proszę, dajcie szansę tej powieści. Sprawcie, że ludzie będą o niej mówić i że odniesie sukces. Nie życzę jej sukcesu przez wzgląd na moją znajomość z autorką tylko dlatego, że jest tego cholernie warta.
Bo jest o czymś, bo jest ważna, bo musimy przestać zamykać się na mówienie o takich sprawach. Bo na to zasługuje!
Przeczytałam w swoim życiu masę książek. Niektóre z nich były słabe, większość przeciętna, ale najmniejszy odsetek stanowiły te naprawdę wyjątkowe.
Co jednak stanowi o niezwykłości danej historii? Czy to poruszana tematyka? A może po prostu styl autora i umiejętność opisywania uczuć i emocji? Co z łamiącymi serce zakończeniami?
Długo nad tym myślałam, ale nie znalazłam...
2018-06-25
2018-06-14
2018-04-15
2018-04-08
2018-03-25
Tak. Ta powieść jest przewidywalna.
Tak. Wiele wątków przewinęło się już w innych książkach.
Tak. Jest ona dość schematyczna.
A mimo to pełna uroku, zabawna i oczyszczająca. Pewnie, daleko jej do ideału, ale czy New Adult musi być ambitne i niebywale mądre czy wystarczy, że jest czarujące i wywołujące emocje?
Dla mnie zdecydowanie to drugie i może dlatego tak bardzo podobała mi się ta historia. Pojawia się w niej dokładnie taki typ bohaterów, jaki uwielbiam co stanowi jej największą zaletę. Już na samym wstępie dostajemy zabawną scenę z udziałem tej dwójki, a później ich słownych potyczek jest tylko więcej, co sprawiło mi ogromną radość i masę śmiechu. Pixie, jak samo imię wskazuje, jest rozkoszna. Nie tylko w byciu dobrą dziewczyną z poczuciem humoru, ale przede wszystkim w byciu jędzą. To taki typ bohaterki, który się po prostu lubi. Dość już naiwnych, zagubionych szarych myszek, dlatego tym bardziej doceniam kreację tej postaci, która była absolutnym przeciwieństwem tych określeń. No i Levi... Chłopak marzenie. Nie jakiś tam bad boy pozbawiony szacunku do kobiet. Normalny chłopak, który jest miły dla wszystkich oprócz swojej dawnej przyjaciółki. Ale to też nie tak, że nią gardzi i jest w stosunku do niej chamem. To raczej taki rodzaj czerpania satysfakcji z uprzykrzania jej życia. W bezczelny sposób, nie da się ukryć, ale równocześnie ciepły i przyjemny.
Fabuła opiera się głównie na konflikcie bohaterów, ich skrywanych tajemnicach, żalu i poczuciu winy. Właściwie można ją określić jako nieustanną walkę. Nie tylko ze sobą nawzajem, ale przede wszystkim wewnątrz siebie. Bohaterowie próbują jakoś wypełniać niezręczną przestrzeń wokół siebie, ale ich chemia i przyciąganie skutecznie im to utrudnia. Nie mogą się jednak dać jej złapać w swoje sidła, ponieważ przeszłość na to nie pozwala.
Bardzo podobało mi się połączenie skrywanego bólu i melancholii z poczuciem humoru. To nie jest smutna opowieść. To przezabawna, ale też przejmująca historia ludzi, którzy próbują poskładać się na nowo, określić swoje cele, priorytety, marzenia i uczucia oraz uporać się ze swoimi lękami.
Jeśli więc szukacie czegoś lekkiego, ale też z ukrytym ładunkiem emocjonalnym to Best kind of broken będzie idealnym wyborem. Oczywiście książka nie ukazała się jeszcze po polsku, ale wierzę, że tak się stanie, bo jest to pozycja warta uwagi. Nawet jeżeli bywa szablonowa i przewidywalna.
https://mowa-ksiazek.blogspot.com
Tak. Ta powieść jest przewidywalna.
Tak. Wiele wątków przewinęło się już w innych książkach.
Tak. Jest ona dość schematyczna.
A mimo to pełna uroku, zabawna i oczyszczająca. Pewnie, daleko jej do ideału, ale czy New Adult musi być ambitne i niebywale mądre czy wystarczy, że jest czarujące i wywołujące emocje?
Dla mnie zdecydowanie to drugie i może dlatego tak bardzo...
2018-04-04
Ta książka jest zdecydowanie typowym, akademickim New Adult. Nie jest pozbawiona wad. Zdarzało się, że główna bohaterka wywoływały we mnie częsty gest przewracania oczami i pewne sytuacje w jej zachowaniu bywały wręcz absurdalnie niedojrzałe. Niemniej jednak jest to przyjemna historia, z fantastycznym bohaterem, który doprowadzał mnie do rozmarzonego uśmiechu niezliczoną ilość razy i po prostu rozlewał ciepło w moim sercu.
Niewątpliwie największą zaletą tej powieści jest humor i wzajemne przepychanki pomiędzy Emely a Elyasem. Choćby dlatego warto sięgnąć po ten tytuł.
Ta książka jest zdecydowanie typowym, akademickim New Adult. Nie jest pozbawiona wad. Zdarzało się, że główna bohaterka wywoływały we mnie częsty gest przewracania oczami i pewne sytuacje w jej zachowaniu bywały wręcz absurdalnie niedojrzałe. Niemniej jednak jest to przyjemna historia, z fantastycznym bohaterem, który doprowadzał mnie do rozmarzonego uśmiechu niezliczoną...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to