-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2014-07
2020-04-18
Lyssa Bytess od dawna cierpi na problemy ze snem, jednak gdy w jej snach pojawia się przystojny Aidan, który przynosi jej wytchnienie i zapewnia magię erotycznych doznań wszystko diametralnie się zmienia. Kiedy pojawia się on jednak w drzwiach kobiety, a ona go nie pamięta, okazuje się, że jego misją nie jest tylko zadowolenie Lyssy, ale także jej ochrona, ponieważ Strażnicy ze Świata Snów nadchodzą wielkimi krokami i zrobią wszystko, aby dostać kobietę w swoje ręce...
"Rozkosze nocy" to moje pierwsze spotkanie z autorką i muszę przyznać, że przez opinię, jaką wyrobiła sobie po słynnym "Dotyku Crossa", spodziewałam się o wiele lepszej historii. Nie chodzi nawet o to, że nie jest to zbyt ambitna lektura, ale o to, że zabrakło mi w niej wszystkiego po trochu.
Bohaterowie są dobrze nakreśleni, ale przy tym odrobinę bezbarwni. Jeśli miałabym wskazać tego, który został wykreowany lepiej, zdecydowanie byłby to Aidan, ponieważ Lyssa przez większość książki lekko mnie irytowała. Denerwowała mnie jej naiwność i sposób postrzegania świata, ale nie było to coś, czego nie mogłabym przeskoczyć.
Akcja rozwija się dość spokojnie, choć sam epilog sprawił, że wywaliłam oczy na wierzch. Autorka walnęła od razu z grubej rury i byłam naprawdę zdziwiona tak odważną pierwszą sceną, ale przyznaję, że zachęciło mnie to w pełni.
Jak na powieść z gatunku erotyki przystało, pojawiają się sceny seksu i to całkiem niezłe. Pani Day nie owijała w bawełnę i nazywała rzeczy po imieniu. Jako że ja sama lubuję się w tego typu literaturze, byłam bardzo zadowolona z takiego obrotu sprawy, choć przyznaję, że nadmierne używanie wulgarnych określeń odrobinę mnie odpychało, ale może problemem jest to, że ja prywatnie po prostu ich nie znoszę.
Scen intymnych było sporo i każda była dobrze przemyślana, przepełniona namiętnością oraz pasją. Jeśli miałabym oceniać autorkę pod tym względem, to bezapelacyjnie uznałabym ją za mistrza. Gdyby zastąpić te nieładne wyrazy jakimiś bardziej subtelnymi, byłyby to w moim odczuciu sceny wzorcowe dla tego gatunku.
W "Rozkoszach nocy" pojawia się wątek fantastyczny i to jest dla mnie coś zupełnie nowego. Czy wypada on dobrze? Nie jest źle, ale mogłoby być zdecydowanie lepiej. Możliwe, że gdybym nie czytała tak dużo książek z elementami paranormalnymi, oceniłabym go wyżej. Jednym słowem czytałam ciekawsze historie, choć ta naprawdę miała potencjał i ogólnie oceniam to na plus, bo pomysł sam w sobie był dobry. Żałuję, że autorka nie skupiła się na tym trochę bardziej, bo chwilami czuć było amatorszczyznę.
W temacie podsumowania powiem tak: książkę czyta się łatwo i płynnie. Styl autorki jest lekki, a sama fabuła intrygująca. Okładka ma w sobie coś takiego, że mnie osobiście zachwyca.
"Rozkosze nocy" to nie powieść wybitna, ale przyjemna i jeśli lubisz ostre jak brzytwa sceny, które podane są w połączeniu z fantastyką, to zdecydowanie musisz zapoznać się z tą pozycją.
Ja na pewno nie żałuję, że książkę przeczytałam i jeśli pojawi się kolejny tom, raczej też po niego sięgnę.
http://heaven-for-readers.blogspot.com/2013/11/rozkosze-nocy-sylvia-day.html#more
Lyssa Bytess od dawna cierpi na problemy ze snem, jednak gdy w jej snach pojawia się przystojny Aidan, który przynosi jej wytchnienie i zapewnia magię erotycznych doznań wszystko diametralnie się zmienia. Kiedy pojawia się on jednak w drzwiach kobiety, a ona go nie pamięta, okazuje się, że jego misją nie jest tylko zadowolenie Lyssy, ale także jej ochrona, ponieważ...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12
"Są takie chwile, kiedy czekolada naprawdę jest odpowiedzią na wszystkie modlitwy."
Powyższy cytat pochodzi z jednej z książek i nie da się ukryć, że znajduje się w nim coś prawdziwego. Ale wyobraź sobie świat, w którym zarówno czekolada jak i kawa są zabronione. To właśnie taki obraz przedstawiła w swojej książce Gabrielle Zevin.
Czy udało mi się wyobrazić sobie wizję autorki?
Ania jest córką mafijnego bossa, który za życia stał na czele produkcji nielegalnej w Nowym Jorku czekolady. Po śmierci rodziców to ona staje się poniekąd głową rodziny, ponieważ jej prawny opiekun, czyli babcia, jest bardzo chorą kobietą i wszystkie obowiązki spadły na głowę nastolatki. Nie jest łatwo opiekować się najbliższymi, kiedy zostaje się skazaną za próbę otrucia byłego chłopaka. I choć pomoc w wydostaniu się z więzienia nadchodzi dość szybko, problemy wcale nie stają się przez to mniejsze.
Kiedy po raz pierwszy przeczytałam opis "Mojej mrocznej strony", nie byłam pewna, czy chcę przeczytać tę książkę. Później pojawiły się pierwsze recenzje, które stawiły powieść w dość neutralnym świetle. Wydawnictwo YA! kupiło mnie jednak już jakiś czas temu, bo nie pojawiła się jak dotąd ani jedna pozycja, której przeczytania bym żałowała, więc i tym razem postanowiłam zaryzykować. Nie będę ukrywać, że wpłynęła na to również okładka, która niby nie ma w sobie niczego nadzwyczajnego, a jednak przykuwa uwagę.
Gabrielle Zevin w swojej książce ukazała wizję świata z 2083 roku. Przedstawiła życie, w którym woda jest racjonowana, papier bardzo trudny do zdobycia, a czekolada i kawa całkowicie zakazane. Było to miłą odmianą i oryginalnym pomysłem na kreację futurystycznego świata, ponieważ nie można powieści zarzucić, że jest kolejnym "plagiatem" lub kopią, jakiekolwiek znanej wcześniej historii. Na okładce znajdują się co prawda nawiązania do "Ojca Chrzestnego", ale wydaje mi się, że jedyne podobieństwo między tymi tytułami wynika z obecności mafijnych wątków.
"Moja mroczna strona" zapowiadała się na typową młodzieżówkę, ale okazała się być czymś więcej. W tej książce to nie miłość gra pierwsze skrzypce, a mafijne porachunki, naciąganie prawa i walka o dobro rodziny oraz własne ja.
Ania zmaga się z naprawdę wieloma problemami - jej starszy brat jest lekko upośledzony, babcia przykuta do łóżka, a siostra ma zaledwie 13 lat. Główna bohaterka nie ma kłopotów finansowych, bo ojciec dzięki swoim nielegalnym interesom zapewnił jej dostatnie życie, ale przy okazji dorobił się także masy wrogów, którzy teraz bardzo chętnie zemściliby się na jego rodzinie i przejęli funkcję mafijnego szefa.
Książka posiada sporo zalet, jak częste zwroty akcji, konstrukcja zdań i fabuły oraz charyzmatyczna główna bohaterka. Znalazłam jednak kilka zastrzeżeń. Wiele osób zarzuca autorce słaby styl i zbyt młodzieżowy język. Dla mnie nie stanowiło to problemu, gdyż dzięki temu bardzo łatwo przebrnęłam przez tę historię. Za największą wadę uważam jednak brak chemii w wątku miłosnym. Cieszę się, że nie był on motywem przewodnim książki, ale jednocześnie mam poczucie, że został zbyt słabo rozbudowany. Również dialogom brakowało odrobinę płynności i chwilami były one jakby wymuszone. Nie do końca podobało mi się też przedstawienie Ani jako odważnej, wyrazistej bohaterki, która momentami bywała strasznie infantylna. Wydaje mi się, że autorka spokojnie mogła pominąć tę cechę jej charakteru.
Podsumowując - "Moja mroczna strona" to dobra powieść sensacyjna z wartką akcją i ciekawą fabułą. Wielbiciele wątków kryminalnych będą zadowoleni, ale książka sprawdzi się również w roli młodzieżówki. Pewne elementy można było bardziej dopieścić, ale z racji tego, że to dopiero pierwsza część trylogii, zrzucam to na karb chęci rozbudzenia w czytelniku smaczku na więcej.
Ja całkiem dobrze bawiłam się czytając tę powieść i dlatego cieszę się, że drugi tom będę miała okazję przeczytać już całkiem niedługo. Tym bardziej, że zapowiada się naprawdę interesująco.
[http://heaven-for-readers.blogspot.com]
"Są takie chwile, kiedy czekolada naprawdę jest odpowiedzią na wszystkie modlitwy."
Powyższy cytat pochodzi z jednej z książek i nie da się ukryć, że znajduje się w nim coś prawdziwego. Ale wyobraź sobie świat, w którym zarówno czekolada jak i kawa są zabronione. To właśnie taki obraz przedstawiła w swojej książce Gabrielle Zevin.
Czy udało mi się wyobrazić sobie wizję...
2015-07
Debiutancka powieść K. Bromberg sprawiła mi niemałą przyjemność i niosła za sobą sporo nowych czytelniczych wrażeń, dlatego też zaraz po skończeniu tomu pierwszego, zabrałam się za kontynuację. O moich wrażeniach możecie przeczytać poniżej, ale już teraz zdradzę Wam, że "Fueled" to naprawdę dobry ciąg dalszy.
Po przykrych słowach, jakie Rylee usłyszała od Coltona, kobieta się załamuje. Wewnętrzna siła zmusza ją jednak do tego, by po raz ostatni wrócić do niego, zmieszać go z błotem i obrzucić obelgami, na które zasłużył. Okazuje się jednak, że Colton jest o wiele bardziej skomplikowany niż myślała, a mały skrzywdzony chłopiec, którego wspomnienia nosi w sobie, nadal nie daje o sobie zapomnieć.
To wszystko sprawia, że Ryles czuje potrzebę poznania demonów ukochanego. Tylko czy znajdzie w sobie siłę, która pomoże jej się z tym zmierzyć?
Po dramatycznych zdarzeniach z finału tomu pierwszego, nie byłam pewna, czego oczekiwać po kontynuacji. Niby wiedziałam, że druga część będzie musiała w dalszym ciągu splatać ze sobą losy głównych bohaterów, ale nie miałam pomysłu na rozwiązanie tego konfliktu. Okazało się, że autorka postanowiła już na wstępie zagrać na mojej wrażliwości, gdyż już od pierwszych stron byłam zmuszona mierzyć się psychiką i bagażem Coltona, co okazało się być bardzo silnym doznaniem.
W tej części wyraźnie widać, że bohaterowie wskoczyli na nowy poziom. I choć przez całą książkę możemy obserwować to, jak się docierają, widzimy też, że powoli otwierają się na siebie nawzajem i próbują poznać i zrozumieć drugą stronę. Wspaniale było móc obserwować metamorfozę i kiełkujące uczucie, szacunek i zrozumienie między postaciami.
Jednak to nie zmiana w bohaterach jest dla mnie głównym atutem, lecz akcja. Ciągła, dynamiczna, nieustająca gonitwa, która przyniosła mi wielką frajdę. Autorka wplotła w ten tom tak dużo niespodziewanych wydarzeń i zwrotów, że nie można było się nudzić.
Dodatkowo wplecenie do książki kilku rozdziałów z perspektywy Coltona jeszcze bardziej urozmaiciło tę powieść i ukazało jego prawdziwe oblicze.
"Fueled" jest książką, która w bardzo prawdziwy sposób ukazuje, jak ciężkie może być czasem budowanie związku i głębszej relacji. Bohaterowie na przemian kłócili się, wybaczali sobie, rozstawali się, odbudowywali swoje zaufanie, uprawiali sex i tak w kółko. Zupełnie jak w życiu. Nie uważałam takiego zachowania za infantylne, ponieważ wiem, że czasem kilka słów rzeczywiście może zmienić całkowity bieg wydarzeń. Tym bardziej, że zarówno Rylee jak Colton trzymają w szafie niejednego trupa, o czym przekonacie się czytając tę powieść.
Jeśli ktoś z Was poprosiłby mnie o porównanie dwóch pierwszych tomów tej trylogii, oceniłabym je na równi. Bo choć uwielbiam początkowe fazy książek i poznawanie bohaterów, "Fueled" zafundowało mi tak wiele emocji, że historia ta nadal była szalenie interesująca i intrygująca.
Po zakończeniu "Driven" nie myślałam, że autorka będzie mnie jeszcze w stanie zaskoczyć, ale drugi tom udowadnia, że po Bromberg najlepiej jest nie spodziewać się niczego, bo zdarzyć może się wszystko. I mam nadzieję, że to Was przekona ;)
[http://mowa-ksiazek.blogspot.com]
Debiutancka powieść K. Bromberg sprawiła mi niemałą przyjemność i niosła za sobą sporo nowych czytelniczych wrażeń, dlatego też zaraz po skończeniu tomu pierwszego, zabrałam się za kontynuację. O moich wrażeniach możecie przeczytać poniżej, ale już teraz zdradzę Wam, że "Fueled" to naprawdę dobry ciąg dalszy.
Po przykrych słowach, jakie Rylee usłyszała od Coltona, kobieta...
2015-08
K. Bromberg wraz ze swoją serią Driven, zdobyła moje uznanie. Może to zabrzmieć dziwnie, bo w końcu seria ta to literatura erotyczna, więc co może być w niej urzekającego?
Pisałam o tym przy okazji dwóch poprzednich tomów, ale pomimo pozytywnych słów zawartych w moich wcześniejszych recenzjach, dopiero po zapoznaniu się z Crashed mogę stwierdzić, że jestem całkowicie urzeczona tą historią.
Po tragicznym wypadku, jaki miał miejsce, nikt nie wie, czego się spodziewać. Rylee umiera z niepokoju i strachu o życie Coltona, podobnie jak jego rodzina i przyjaciele. To właśnie moment oczekiwania jest dla dziewczyny największym objawieniem, gdyż to właśnie wtedy zdaje sobie ona sprawę z tego, że nie potrafi już żyć bez tego aroganckiego, zepsutego, ale też wspaniałego mężczyzny.
Kiedy Colton się budzi, Ryles myśli, że teraz już będzie tylko lepiej, bo przecież nie może już być gorzej. Ale czy na pewno?
Czy tak poranionym ludziom, uda się odnaleźć wreszcie wspólny cel, którego oboje tak bardzo pragną?
Po przeczytaniu dwóch pierwszych tomów tej trylogii, byłam więcej niż zadowolona. Niemałym zaskoczeniem okazało się być to, że Fueled dorównało swojemu poprzednikowi i że autorce udało się trzymać poziom przy drugim tomie. Kiedy więc zabrałam się za tom ostatni, oczekiwałam, że będzie on po prostu satysfakcjonujący. Otrzymałam jednak coś, czego kompletnie się nie spodziewałam - najlepszy tom całej serii!
Driven na pierwszy rzut oka wydaje się być historią taką, jak wiele innych. Jednak tym, co odróżnia ją na tle podobnych powieści jest to, że zamiast tendencji spadkowej, wyraźnie widać tu wspinanie się na wyżyny. Każda kolejna część była lepsza od poprzedniej, a samo Crashed okazało się być wisienką na torcie oraz idealnym zwieńczeniem losów Rylee i Coltona.
W tym tomie autorka postawiła na ukazanie uczuć i emocjonalnej strony relacji bohaterów. Skończyły się bezustanne przepychanki, a na ich miejsce wskoczyła ciągła walka o własne ja, drugą osobę i szczęśliwe zakończenie. Nie było łatwo. Zdarzały się momenty, w których moje serce podskakiwało z radości, ale były tez takie, w których rozpadało się na pół. To była naprawdę emocjonująca przejażdżka.
Zmiana, jaka nastąpiła w bohaterach w tej części, była ogromna. Nie oznacza to jednak, że nagle w cudowny sposób zniknęły demony, a dawne rany zasklepiły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - co to nie, to nie! W dalszym ciągu mogliśmy obserwować załamania Coltona i jego skażoną przeszłością psychikę. Rylee natomiast stała się bardziej dojrzała, waleczna i nieustępliwa w walce o serce i miłość ukochanego mężczyzny. Bywało ciężko, bywało smutno, bywało, że cierpiałam wraz z bohaterami, ale ostatecznie stwierdziłam, że ta podróż była tego warta, ponieważ K. Bromberg absolutnie mnie uwiodła i tym właśnie tomem całkowicie skradła moje serce.
Nie wyobrażam sobie lepszego zakończenia tej historii. Uważam, że nie można było napisać tej książki lepiej. Dostałam tu wszystko - ogrom dramatów, morze emocji, potok łez, masę humoru, lawinę wyznań, głębię sekretów i przede wszystkim ocean miłości. Miłości, która od początku do końca nie była krystalicznie czysta, ale za to była prawdziwa. I to właśnie sprawiło, że seria Driven na długo zagości w mojej pamięci.
K. Bromberg wraz ze swoją serią Driven, zdobyła moje uznanie. Może to zabrzmieć dziwnie, bo w końcu seria ta to literatura erotyczna, więc co może być w niej urzekającego?
Pisałam o tym przy okazji dwóch poprzednich tomów, ale pomimo pozytywnych słów zawartych w moich wcześniejszych recenzjach, dopiero po zapoznaniu się z Crashed mogę stwierdzić, że jestem całkowicie...
2016-04-10
Mia Sheridan - autorka, która swoją pierwszą wydaną w Polsce książką zdobyła moje serce.
Pisarka, która snuje piękne historie, za pomocą jeszcze piękniejszych słów.
Twórczyni New Adult, które stoi na najwyższym poziomie.
Kobieta, która po raz kolejny zwaliła mnie z nóg swoją powieścią.
Kiedy Grace Hamilton przybywa do Vegas na Międzynarodowy Zjazd Studentów Prawa, nie spodziewa się trafić w sam środek Targów Erotycznych. Jeszcze bardziej niespodziewane dla kobiety, staje się spotkanie z Carsonem Stingerem - aktorem heteroseksualnym. Zrządzenie losu sprawia, że mimo wzajemnej niechęci, jaką do siebie pałają, zostają razem zamknięci w windzie na kilka godzin.
I wtedy właśnie okazuje się, że życie jest przedziwne, a jeden sekret może zmienić wszystko...
Wydaje mi się, że dzisiejsza recenzja nie będzie należała do zbyt długich i rozbudowanych, ponieważ mogłabym zawrzeć swoje odczucia w jednym tylko słowie: zachwycająca.
Poprzednio, kiedy czytałam Bez słów, urzekła mnie i rozwaliła na łopatki postać Archera. Wtedy myślałam, że to jedyny taki bohater, że to niemożliwe, by autorce udało się kiedykolwiek stworzyć kogoś równie oczarowującego. A jednak się myliłam, ponieważ Carson Stinger rozkochał mnie w sobie równie mocno, choć całkowicie różnił się od swojego literackiego poprzednika.
Historia zaserwowana tym razem przez Mię Sheridan, to słodko-gorzka opowieść o dwójce ludzi, którzy pochodzą z zupełnie różnych światów, mają sprzeczne cele w życiu i kierują się całkowicie innymi zasadami, mają inne priorytety. Tak właściwie ich światy nigdy nie powinny mieć możliwości się ze sobą zderzyć, a jednak się to stało. Początkowo ich niechęć do siebie jest wręcz namacalna, a wszystko to przez stereotypy, ocenę powierzchowności. Gdy jednak dochodzi do konfrontacji między tą dwójką, do głosu dochodzi szczerość, skrywane sekrety i dusza, kryjąca się za maską sztywnej studentki prawa i aktora porno. Wtedy powoli, niczym oliwa, na wierzch zaczyna wypływać wzajemna akceptacja i cieplejsze uczucia względem drugiego człowieka.
Autorka przedstawiła bohaterów, jako bardzo ludzkich. Nie próbowała ich na siłę przerysować, dzięki czemu nie wydawali mi się oni karykaturalni w swych postawach i motywach. Rozumiałam ich, nie miałam najmniejszego problemu z postawieniem siebie na ich miejscu. Podziwiałam zarówno Grace, jak i Carsona. Szczególnie w późniejszych rozdziałach książki. Wielokrotnie towarzyszyło mi wzruszenie, wywołane zachowaniem i odwagą głównego bohatera. Tym bardziej, że okazał się być prawdziwym bohaterem.
Ich znajomość była cudowna - burzliwa, pełna pożądania, ale nie wyłącznie żądzy, tylko czegoś, czemu towarzyszyło również uczucie. Pełna... czegoś więcej.
Zakochałam się w ich relacji niemniej, niż w całym zamyśle autorki na tę powieść.
Coś wspaniałego. Po prostu.
Bez zbędnego przeciągania powiem, że ta książka jest warta każdych pieniędzy, czasu i łez wzruszenia, ponieważ w zamian napełnia ona serce ogromem ciepła i wrażliwości, którą autorka niewątpliwie jest przepełniona.
Polecam tak gorąco, jak gorąca była miłość Carsona i Grace!
[http://mowa-ksiazek.blogspot.com]
Mia Sheridan - autorka, która swoją pierwszą wydaną w Polsce książką zdobyła moje serce.
Pisarka, która snuje piękne historie, za pomocą jeszcze piękniejszych słów.
Twórczyni New Adult, które stoi na najwyższym poziomie.
Kobieta, która po raz kolejny zwaliła mnie z nóg swoją powieścią.
Kiedy Grace Hamilton przybywa do Vegas na Międzynarodowy Zjazd Studentów Prawa, nie...
2016-05-15
2016-08-18
2018-08-29
Książkowe kontynuacje przedstawione z perspektywy drugiego z bohaterów nie należą do grona, w którym często się zaczytuję. Zdecydowanie bardziej preferuję powieści, które od razu napisane są z dwóch różnych punktów widzenia. Zdarza mi się jednak robić wyjątki. Czasem uznaję, że nie było warto, bo autor zaserwował mi dokładnie tę samą historię, co poprzednio, ale bywa również, że poznaję zupełnie inną opowieść, która wiele wnosi do całości.
Dzisiejsza recenzja dotyczy właśnie takiej kontynuacji. Czy uważam, że było warto?
Jared zmienił życie Tate w piekło. Jest to niezaprzeczalny fakt. I choć ona nie wie, dlaczego z dnia na dzień zmienił się z jej najlepszego przyjaciela, w największego dręczyciela, on miał swoje powody. Przynajmniej według samego siebie. Jednak, gdy po rocznej nieobecności Tate wraca do domu, coś się zmienia. Nie tylko w niej, ale także w Jaredzie. Teraz żadne z nich nie ma pewności, czy warto było pałać do siebie nawzajem tak ogromną nienawiścią.
Jednak, gdy sprawy zajdą za daleko, czasem jest już za późno na powrót.
Pierwszy tom tej serii, czyli Dręczyciela, czytałam już dooobry kawał czasu temu. Pamiętam, że podobał mi się, dość dobrze go oceniłam, ale nie pałałam do niego tak wielkim uwielbieniem, jak moje koleżanki blogerki. Kiedy więc otrzymałam możliwość przeczytania kontynuacji z punktu widzenia Jareda, dość długo się zastanawiałam, czy na pewno jest mi to potrzebne, skoro na dobrą sprawę nie mogę sobie nawet przypomnieć dokładnej fabuły tej powieści.
Teraz już wiem dlaczego. Wszystko przez to, że historia jest zbyt podobna do wielu innych, jakie od tamtego czasu czytałam.
Skłamię jednak, jeśli powiem, że czytanie Dopóki nie zjawiłaś się ty, nie sprawiło mi przyjemności. Podobało mi się, że autorka utworzyła bardzo dużo sytuacji, które nie pojawiły się w poprzednim tomie (czytałam obie części naprzemiennie w celu porównania i odświeżenia faktów ;)) i poruszyła wątki, które pominęła wcześniej. Rzucało to nowy obraz na wiele zdarzeń i wyjaśniało wiele zachowań, ale co ważniejsze sprawiło, że książkę tę można czytać jako osobną, niezależną historię. Cenię coś takiego bardzo, ponieważ czasami nie mam ochoty sięgać po pierwszy tom danej historii, ale drugi już bardziej mnie ciekawi. Nie mogę tego jednak zrobić, gdyż obie są zależne od siebie. Tutaj zdecydowanie tak nie było.
Już poprzednim razem polubiłam Tate za jej odwagę i charyzmę. Jak wspomniałam - czytałam wiele książek o takiej tematyce, ale w niewielu z nich pojawia się bohaterka, która mimo tego, że jest zastraszana, potrafi się postawić i cały czas walczy o to, by nie być karaluchem, którego można zdeptać jednym ruchem nogi. Tym zdecydowanie plusuje i stawia historię nieco wyżej niż inne z gatunku. Co jednak można powiedzieć o Jaredzie? Na pewno to, że ta część była mu potrzebna. Z wielu względów. Choćby po to, by ukazać, że za tytułowym dręczycielem, cały czas kryła się postać, która była tak przygnieciona własnymi doświadczeniami i swoim gniewem, że przykryło mu to obraz rzeczywistości. Ten chłopak całkowicie zatracił się w swoim bólu i cierpieniu. Nieustannie dążył do autodestrukcji i wyrządzał sobie taką samą, o ile nie większą krzywdę, co Tate.
Penelope Douglas w tej książce ukazuje idealny obraz miłości. Skutki i konsekwencje wynikające z kochania drugiej osoby. Pokazuje, że miłość to nie tylko kwiaty, serca i euforia, ale często również niewyobrażalny ból i cierpienie. Autorce udało się uchwycić wszelkie barwy uczuć i opisać je tak, że czytelnik wierzy. Wierzy, że warto poświęcić komuś wszystko, ale również, że czasem trzeba być ostrożnym, bo miłość potrafi zadawać rany o wiele głębsze niż nóż.
Ciężko walczyć z uczuciem, które daje nam nadzieję każdego dnia, ale jeszcze ciężej jest pogodzić się z utratą tego uczucia. I o tym właśnie jest ta książka, którą ze swojej strony polecam.
[https://mowa-ksiazek.blogspot.com]
Książkowe kontynuacje przedstawione z perspektywy drugiego z bohaterów nie należą do grona, w którym często się zaczytuję. Zdecydowanie bardziej preferuję powieści, które od razu napisane są z dwóch różnych punktów widzenia. Zdarza mi się jednak robić wyjątki. Czasem uznaję, że nie było warto, bo autor zaserwował mi dokładnie tę samą historię, co poprzednio, ale bywa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-10-10
2019-02-03
Agnieszka Olejnik to autorka, która w ciągu ostatnich lat zdobyła dużą popularność i która z każdą kolejną książką ma coraz szersze grono czytelników. Z jakiegoś powodu jednak ja do nich nie należałam. Jest to niezwykle dziwne, ponieważ w przeszłości, dawno temu, miałam okazję czytać powieść Pani Agnieszki i do dziś pamiętam, jak wielki ciężar emocjonalny na mnie zrzuciła i jak długo wracałam do niej myślami. Kompletnie nie rozumiem więc, dlaczego nigdy więcej nie sięgnęłam po twórczość tej autorki.
Dopiero Mów szeptem przyciągnęło moją uwagę. Nie tylko piękną, estetyczną okładką, ale także opisem, który zapowiadał historię głęboką i pełną nieoczywistych uczuć.
Musiałam dać jej szansę. Czy było warto?
Witek to nietypowy chłopak. Samotny, zagubiony, wyalienowany. Twierdzi, że słyszy kolory, posiada nieprzeciętny umysł, jego iloraz inteligencji jest zbyt wysoki, jak na tak młodego człowieka. Można go nazwać geniuszem. Można również dziwakiem. Z racji tego, że nikt go nie rozumie, chłopak trzyma się na uboczu. Jego jedyną przyjaciółką jest Pani psycholog. Przynajmniej do czasu, aż w mieście pojawia się Magda - postać jaskrawa, przepełniona feerią barw, której imię kojarzy się Witkowi z kolorami ukochanego lasu. Ich znajomość jednak nie zaczyna się jak typowe nastoletnie zauroczenie. I tak też się nie kończy...
Zacznę może od tego, że czuję w tej chwili pewnego rodzaju poczucie winy oraz żal do samej siebie za to, iż tak długo czekałam, aby po raz kolejny zmierzyć się z twórczością Pani Agnieszki. Po pierwszej książce wiedziałam już bowiem, że ta autorka w przepiękny sposób potrafi pisać o samotności i byciu nierozumianym, niechcianym, zbędnym dla świata. Doskonale pamiętam, ile smutku sprawiło mi Zabłądziłam, jak wiele łez wylałam przy czytaniu tej historii i jednocześnie, jak bardzo byłam oczarowana stylem i sposobem przedstawienia problemów tamtych bohaterów. I teraz, mimo, że od tamtego czasu minęło kilka lat, w których mój gust czytelniczy zmienił się diametralnie, bo i ja sama się zmieniłam, bywały momenty, że czułam się dokładnie tak samo przytłoczona i obezwładniona ilością smutku i żalu, jak te kilka lat temu. Może to świadczyć tylko o tym, że Agnieszka Olejnik po prostu potrafi pisać głębokie, wartościowe powieści i pierwsza, którą czytałam nie była zwykłym szczęśliwym trafem, a nadzwyczajnym pokazem jej pisarskich umiejętności.
Nie chcę powtarzać się po raz setny, że uwielbiam oryginalność, ale Mów szeptem to prawdziwy, niezaprzeczalny obraz oryginalności. Sam temat jest już ogromnym powiewem świeżości. Witek to bohater tak niestandardowy, że jego postać i charakter aż napełniały płuca, dawały wytchnienie od tych wszystkich postaci tworzonych na jedną modłę, kreowanych na zasadzie kopiuj - wklej z najpopularniejszych i najbardziej poczytnych powieści. I boli mnie ogromnie, że tak niewiele autorek ma odwagę tworzyć postacie tak wyraziste, jak on. Jeśli mogłabym widzieć kolory, ten młody chłopak miałby ich więcej niż niebo w sylwestrową noc. Cała reszta na jego tle to tylko wyblakłe żółte plamy na zapleśniałej piwnicznej ścianie.
Niesamowite jest dla mnie to, że czytając o takich ludziach, samemu chce się stać lepszym człowiekiem. I jest to uczucie tym bardziej piękne, że przecież jest on tylko fikcją literacką, postacią, która zrodziła się w cudzej głowie, a mimo wszystko ma tak ogromną moc, że potrafi wpływać na życie osoby takiej jak ja - prawdziwej, z krwi i kości.
Ta powieść jest dla mnie wielkim zaskoczeniem, ponieważ choć oczekiwałam po cichu, że okaże się być mądrą i emocjonalną historią, myślałam, że jednak będzie to opowieść o dwójce młodych outsiderów, którzy pozornie są przedstawicielami dwóch różnych środowisk i próbują znaleźć gdzieś wspólny mianownik dla wzajemnej miłości. Nic bardziej mylnego! Zasadniczo bowiem miłość nie jest tu tematem przewodnim, ponieważ fabuła w bardzo dużym stopniu skupia się na wątku kryminalnym i próbie rozwiązania zagadki, która przysporzyła naszym bohaterom wielu problemów.
Akcja powieści nie jest zbyt dynamiczna. Witek nie należy do osób, które poradziłyby sobie z szaleńczym tempem. Wszystko toczy się jednostajnie, w jednym rytmie, ale historia ta absolutnie nie należy do jednowątkowych. Pomimo tego, że nie możemy liczyć na zbyt wiele zwrotów akcji, książkę czyta się bardzo szybko i naprawdę nie można się od niej oderwać. Pochłonęłam ją w oka mgnieniu i sama byłam zaskoczona, że w ciągu kilku godzin dobrnęłam do końca.
Muszę przyznać, że choć uwielbiam tę powieść i będę ją z czystym sumieniem polecać każdej osobie, która ceni wartościową literaturę, tym razem nie czułam tak emocjonalnego obciążenia, jak w przypadku pierwszej książki Pani Olejnik. Nie oznacza to jednak nic złego. Wręcz przeciwnie - życzę sobie więcej takich historii, bo są warte każdej poświęconej im minuty.
Może i o miłości powinno mówić się szeptem, ale o książkach takich jak ta powinno się krzyczeć z całych sił, ile powietrza w płucach! I oby jak najwięcej z Was to właśnie zrobiło.
(https://mowa-ksiazek.blogspot.com)
Agnieszka Olejnik to autorka, która w ciągu ostatnich lat zdobyła dużą popularność i która z każdą kolejną książką ma coraz szersze grono czytelników. Z jakiegoś powodu jednak ja do nich nie należałam. Jest to niezwykle dziwne, ponieważ w przeszłości, dawno temu, miałam okazję czytać powieść Pani Agnieszki i do dziś pamiętam, jak wielki ciężar emocjonalny na mnie zrzuciła i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-08
Z książkami jest dokładnie tak samo, jak z ludźmi - jeśli nie wzbudzają w nas żadnych emocji, czujemy się wówczas znudzeni i rozczarowani. Oczywiście, ze wolimy, gdy wywołują radosne i pozytywne uczucia, ale nie zawsze na takie trafiamy, tak samo, jak nie zawsze doświadczamy ich w życiu.
Promyczek jest połączeniem szczęścia i nieszczęścia, radości i smutku.
Dlaczego? O tym poniżej.
Życie Kate Sedgwick nigdy nie było bezbarwne. Dziewczyna pomimo problemów i tragedii zachowała pogodę ducha – nie bez powodu jej przyjaciel Gus nazywa ją Promyczek. Kate jest pełna życia, bystra, zabawna, ma również wybitny talent muzyczny. Nigdy jednak nie wierzyła w miłość. Właśnie dlatego – gdy wyjeżdża z San Diego by studiować w Grant, małym miasteczku w Minnesocie – kompletnie nie spodziewa się, że przyjdzie jej pokochać Kellera Banksa.
Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się nad tym, jak w skrócie opisać Wam fabułę Promyczka, aż doszłam do wniosku, ze blurb książki będzie najlepszym skrótem. Prawda jest taka, ze ta powieść jest kolejną, która sprawiła, że napisanie recenzji jest szalenie trudne.
Migający na ekranie kursor pogania mnie, przypomina, że powinnam wziąć się do roboty, ale odpowiednie słowa nie nadchodzą, bo nadal czuje się jak rozjechana przez walec.
Promyczek to opowieść o dziewczynie, która jest tak pogodna i ciepła, że marzeniem każdego człowieka byłoby znać kogoś takiego osobiście. Kate jest pełna życia, pasji i nieskończonych pokładów energii. Łatwo nawiązuje kontakty, szybko się aklimatyzuje i zdobywa znajomych. Dlatego właśnie przez swojego najlepszego przyjaciela Gusa nazywana jest Promyczkiem. Musze przyznać, ze uosobienie i charakter bohaterki idealnie pasowały do tego pieszczotliwego zwrotu, jakim nazywał ją Gus. Powiem więcej: sposób w jaki Holden wykreowała te postać sprawia, ze stała się ona jedną z moich ulubionych żeńskich bohaterek, a uwierzcie mi, ta lista do długich nie należy. Podobało mi się, ze autorka stworzyła tak pozytywną, pełną werwy dziewczynę, która nie ubolewa nad swoim losem, czy trudnościami, z jakimi musiała się w życiu mierzyć. Ona cieszy się każdym dniem, każdą nowo nawiązaną znajomością. Próbuje widzieć w ludziach tylko to, co w nich najlepsze. Nie skupia się na błahostkach, tylko celebruje każdą pojedyncza chwile.
Sama historia skupia się na ukazaniu siły przyjaźni i jej magicznych stron. Opowiada o tym, jak ważne w życiu człowieka jest posiadanie kogoś, kto będzie trwał w dobrych i złych chwilach. Relacja Kate i Gusa to przykład tego, jak powinni zachowywać się bliscy sobie ludzie.
W powieści ukazana została również miłość - piękna, niewinna, nieskończona. Keller jest bohaterem, którego kocha się od pierwszego spotkania. To mężczyzna, który swoją jasną stroną dorównuje Katie, przez co stanowi jej idealne dopełnienie.
Promyczek jest książką, która łączy ze sobą rozdzierający smutek, ale jednocześnie bezbrzeżne pokłady pozytywnej energii. Jest pełna momentów, które wywołują u czytelnika salwę śmiechu, a po chwili doprowadzają go do potoku łez. To mieszanka doskonała, gdyż dzięki temu możemy zasmakować całej gamy emocji.
Uwielbiam historie, jak ta, które są tak intensywne, że czasami ma się ochotę odłożyć je na moment, by ochłonąć, zaczerpnąć powietrza, zebrać się do kupy. Uwielbiam książki, które zapewniają tak wiele różnorodnych doznań i potrafią roztrzaskać mnie na części tak drobne, że złożenie ich w całość wydaje się być niemożliwe. A jednak na końcu, jakimś przedziwnym trafem udaje się na nowo zbudować z pojedynczych kawałków coś na kształt mojego serca. I choć jestem pewna, że jeszcze przez długi czas będzie to tylko jego imitacja, w końcu zacznie na nowo bić. Nie stanie się to jednak ani dziś, ani jutro, ani przez kilka kolejnych dni.
Polecam tak bardzo, jak bardzo krwawiło moje serce podczas czytania tych niemal 600 stron piękna.
[http://mowa-ksiazek.blogspot.com]
Z książkami jest dokładnie tak samo, jak z ludźmi - jeśli nie wzbudzają w nas żadnych emocji, czujemy się wówczas znudzeni i rozczarowani. Oczywiście, ze wolimy, gdy wywołują radosne i pozytywne uczucia, ale nie zawsze na takie trafiamy, tak samo, jak nie zawsze doświadczamy ich w życiu.
Promyczek jest połączeniem szczęścia i nieszczęścia, radości i smutku.
Dlaczego? O tym...
2015-11
2015-11
2016-10-07
Agnieszka Lingas-Łoniewska to polska autorka, która dzięki swoim powieściom, uplasowała się wysoko w moim osobistym rankingu ulubionych pisarek. Za każdym razem zachwycali mnie wykreowani przez nią bohaterowie, humor będący nieodzowną częścią jej książek i pomysłowość, której z całą pewnością nie można jej odmówić.
"Brudny świat" to kolejna powieść autorki. Od dnia, w którym ukazały się zapowiedzi tego dzieła, po prostu wiedziałam, że muszę je mieć i... No cóż, nie pomyliłam się!
Tommy Cordell jest prawie trzydziestoletnim wokalistą grupy Semtex i bożyszczem kobiet w każdym wieku. Jego życie wygląda dokładnie tak, jak każdego rockmana - kobiety na jedną noc, imprezy suto zakrapiane alkoholem, bójki i narkotyki. Kiedy w jego życiu pojawia się Kathrina Russell, która jest przy okazji nową autorką tekstów zespołu, mężczyzna zaczyna inaczej patrzeć na świat. Oboje mają jednak za sobą niełatwe życie, przykre wspomnienia i bagaż nieprzyjemnych doświadczeń.
Czy demony przeszłości pozwolą im o sobie zapomnieć? Czy Kati okaże się dla Tom'a odskocznią od brudnego świata? Czy będzie w stanie uratować go przed samym sobą?
Na początku tej recenzji napisałam, że po prostu musiałam mieć tę książkę. Od pierwszej chwili widziałam, że to coś dla mnie i byłam pewna, że autorka po raz kolejny pozwoli mi zakochać się w stworzonej przez nią historii. Trochę żałuję, że premiera tej powieści zbiegła się w czasie z czytaniem przeze mnie "Ostatniej spowiedzi", bo nie da się ukryć, że tematyka obu tych książek jest podobna, przez co nie mogłam przestać ich ze sobą porównywać.
"Brudny świat" to książka o trudach życia w show-biznesie, o jego wadach i destrukcyjnym działaniu. To nie jest powieść, w której wszystko ukazane jest w kolorowych barwach.
Panią Agnieszkę uwielbiam za umiejętność przedstawiania wydarzeń w sposób autentyczny, a ta pozycja jest pod tym względem chyba najlepsza ze wszystkich przez nią napisanych. Tytuł jest całkowicie adekwatny do treści, ponieważ cała powieść ukazuje nam jak ciężkie jest życie na świeczniku, skażone wpływami świata zewnętrznego, opinią ludzi obcych, którzy nic dla nas nie znaczą. To opowieść o popularnej gwieździe rocka, która nie potrafi odnaleźć się w tym całym szumie wokół swojej osoby, wśród pieniędzy i popularności.
Tylko, czy aby na pewno? Czy każdy z nas nie mógłby się z Tommy'm utożsamiać? Może nie mamy na kontach milionów, nie jeździmy drogimi samochodami i nie jesteśmy osobami popularnymi, ale czy nie zdarza się nam, że ludzie, których nie znamy dają nam w kość? Że musimy się liczyć z tym, co pomyślą o nas inni? Że pewne nasze zachowania są źle interpretowane, przez co stajemy niejednokrotnie w sytuacjach beznadziejnych?
"Brudny świat" składa się z narracji pierwszoosobowej przedstawionej na zmianę z perspektywy głównych bohaterów. Nie od dziś wiadomo, że jest to mój ulubiony rodzaj narracji, przez co książka już na wstępie zyskała moje uznanie. Akcja toczy się dość szybko, a bohaterów poznajemy już na pierwszych stronach.
Podczas czytania możemy zaobserwować zmiany, jakie w nich zachodzą i zmierzyć się z tym, co prześladuje ich od lat. Z początku myślałam, że to głównie Tommy będzie potrzebował metamorfozy, jako że to on jest zepsutą gwiazdą, ale szybko okazało się, że i Kati musi przejść przez piekło, by w końcu móc normalnie żyć.
W książce nie zabrakło też romantycznego wątku. Jest on chyba nawet motywem przewodnim. Nie jest to jednak romans przesłodzony, gdyż uczucia bohaterów niejednokrotnie zostają wystawione na ciężką próbę. Czytając miałam wrażenie, że bohaterowie naprawdę są dla siebie ostoją i nie potrafią bez siebie funkcjonować. Wątek ten był pięknie poprowadzony i byłabym nim zachwycona, gdyby nie jedna sprawa. Nie do końca byłam zadowolona z tego, że uczucia między Kati i Tommy'm rozwinęły się tak szybko. W jednej chwili dopiero co ich poznajemy, w drugiej pałają już do siebie szaleńczą miłością. Żałuję, że Pani Agnieszka nie pozwoliła, by ta dwójka trochę dłużej się na siebie powściekała, dłużej docierała i dłużej poznawała. Lubię silne charaktery, a jeszcze bardziej lubię niegrzecznych chłopców, więc odrobinę zawiodło mnie to, że przepychanki między głównymi postaciami trwały tak krótko.
Kolejnym malutkim minusem okazało się dla mnie zbyt częste używanie wyrazu "wariat". Były chwile, w których słowo to pojawiało się naprawdę bardzo często i zaczynało mnie już irytować, ale jest to drobiazg.
Podsumowując: Agnieszka Lingas-Łoniewska stworzyła naprawdę cudowną powieść. "Brudny świat" przepełniony jest dobrym stylem, niebanalnym językiem i wydarzeniami, które na długo zapadają w pamięć. Jest to książka ambitna, wspaniale napisana i doskonale przemyślana. Bohaterowie jak zwykle zostali wykreowani z dużą precyzją, ale wydaje mi się, że o tym akurat wspominać nie trzeba, ponieważ autorka słynie ze swojej umiejętności tworzenia wyrazistych postaci. Zakończenie po prostu powala i nie da się opanować wzruszenia, bo choć jest to niewątpliwie pewnego rodzaju happy end, kompletnie nie tego się spodziewamy.
Polecam Wam tę książkę i zapewniam, że warto zapamiętać nazwisko Lingas-Łoniewska, bo jestem przekonana, że ta autorka jeszcze nieraz Was zaskoczy i udowodni, że warto sięgać po jej twórczość. "Brudny świat" jest na to najlepszym dowodem.
Recenzja opublikowana na blogu: heaven-for-readers.blogspot.com
Agnieszka Lingas-Łoniewska to polska autorka, która dzięki swoim powieściom, uplasowała się wysoko w moim osobistym rankingu ulubionych pisarek. Za każdym razem zachwycali mnie wykreowani przez nią bohaterowie, humor będący nieodzowną częścią jej książek i pomysłowość, której z całą pewnością nie można jej odmówić.
"Brudny świat" to kolejna powieść autorki. Od dnia, w...
Ostatnio na rynku wydawniczym pojawia się masa książek z gatunku New Adult, czyli tak zwanych "młodych dorosłych". Reprezentują one różny poziom i poruszane są w nich różne tematy. wszystkie powieści z tego gatunku mają jednak jeden wspólny cel - wzruszać czytelnika, pokazywać świat pełen przeciwności losu i wzbudzać w czytelniku całą gamę emocji. Czy "Pułapka uczuć" spełnia wszystkie te kryteria?
Layken skończyła niedawno osiemnaście lat. Kilka miesięcy wcześniej jej ojciec niespodziewanie zmarł i zostawił ją wraz z matką i młodszym bratem. Trudna sytuacja finansowa zmusiła rodzinę do przeprowadzki z Teksasu do Michigan. Dziewczyna nie jest z tego zadowolona, ponieważ przez to zmuszona jest zostawić całe swoje życie i przeszłość za sobą. Kiedy dociera do nowego domu, okazuje się jednak, że przystosowanie do nowego środowiska może okazać się łatwiejsze niż pierwotnie przypuszczała. Wszystko za sprawą Willa, chłopaka z sąsiedztwa, który już od pierwszej chwili wzbudza w Lake uczucia, których dotychczas nie znała. Życie ma dla niej jednak kilka przykrych niespodzianek i płotków, które nie tak łatwo będzie przeskoczyć.
"Pułapka uczuć" to jedna z tych powieści, które poruszają w czytelniku jakąś głęboko skrywaną strunę.Wzbudzają taki wachlarz emocji, że czujemy się wręcz przytłoczeni. Problemy bohaterów są dla nas namacalne, ich zachowania stają się znajome, ich uczucia czujemy całym sobą. Gdyby ktoś zapytał mnie kiedyś, za co kocham książki, odpowiedziałabym, że właśnie za to. Za tę umiejętność przenoszenia mnie do świata fikcyjnych bohaterów. Za możliwość realnego przeżywania wszystkich poszczególnych wydarzeń, które z początku były tylko wymysłem autora.
Colleen Hoover ma na swoim koncie kilka pozycji NA. "Slammed" jest pierwszą jaką miałam okazję przeczytać, ale już teraz wiem, że na pewno nie ostatnią. Autorka posiada bowiem niezwykłą wręcz umiejętność budowania napięcia i wpływania na ludzkie uczucia. Hoover potrafi za pomocą słów wywołać falę wzruszeń, ekscytacji, napięcia, szczęścia, smutku, niepokoju i miłości.
W "Pułapce uczuć" poznajemy dwoje młodych ludzi, którzy niespodziewanie stracili bliskie im osoby. Autorka przedstawia nam bohaterów, którym los postanowił zrzucić na głowy bombę. To książka o skomplikowanych uczuciach, problemach rodzinnych i sytuacjach, z których żadne wyjście nie wydaje się być właściwe. Pani Hoover wykreowała bohaterów silnych, odważnych i skorych do poświęceń. Zarówno Layken jak i Will zmuszeni byli przedwcześnie dorosnąć, przez co ich wizerunek wydaje się być niezwykle dojrzały. Cała historia poprowadzona została w sposób spójny. Nie ma tu miejsca na luki w fabule, czy niejasności. Każdy rozdział zdradza nam kolejne fakty z życia bohaterów i zostało to napisane w takim stylu, że od powieści nie sposób się oderwać.
Książka ta mnie zachwyciła. Odebrała mi mowę. Jedyną rzeczą, którą mogę jej zarzucić jest tłumaczenie tytułu. Slammed, czyli oryginalny tytuł, ma się do powieści znacznie bardziej niż Pułapka uczuć. W ogóle sam pomysł na slam był GENIALNY! To było po prostu przewspaniałe przeżycie i kiedy tylko dochodziłam do momentów, w których bohaterowie znajdowali się w Dz9ewiątce, czułam się jakbym była jedną z osób siedzących na widowni. Poezja prezentowana przez poszczególne postacie była zachwycająca. Nigdy nie doceniałam tej formy przekazu myśli i uczuć, ale ta książka całkowicie to zmieniła. Jestem wniebowzięta i poruszona do żywego.
"Pułapka uczuć" przeplata ze sobą poczucie humoru, radość, smutek i pewnego rodzaju melancholię. To nie jest jedna z powieści o niczym. Przesłanie i morał są tu na wskroś widoczne. Nie jest to typowa opowieść o miłości dwójki skrzywdzonych przez życie nastolatków. To historia O życiu! Historia wzruszająca, ale nie ckliwa. Napisana pięknie, ale nie za pomocą skomplikowanego słownictwa. Historia, która trafia do twojego wnętrza i potrafi się tam zadomowić.
Nie ma tutaj dialogów słodkich do "porzygu" ani uczucia wyjętego wprost ze słabej komedii romantycznej. Jest autentyczność, pasja i poświęcenie. I sytuacje trudne, i te zabawne, i te doprowadzające do łez. I słowa tak piękne, że aż boli. Ból ten jest jednak przyjemny, bo autorka potrafi malować słowami jak mało kto i kocham ją za to tak bardzo, jak całą tę historię. I kochać nie przestanę.
Jestem wstrząśnięta i dlatego zamiast pisać coś więcej, idę pomyśleć o życiu i pławić się w emocjach wywołanych przez powieść. Na koniec dam wam jednak jedną radę: dajcie się zachwycić tej książce. Przyrzekam, że warto!
[http://mowa-ksiazek.blogspot.com/]
Ostatnio na rynku wydawniczym pojawia się masa książek z gatunku New Adult, czyli tak zwanych "młodych dorosłych". Reprezentują one różny poziom i poruszane są w nich różne tematy. wszystkie powieści z tego gatunku mają jednak jeden wspólny cel - wzruszać czytelnika, pokazywać świat pełen przeciwności losu i wzbudzać w czytelniku całą gamę emocji. Czy "Pułapka...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to