-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać460 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2014-07
2014-07
2014-12
"Są takie chwile, kiedy czekolada naprawdę jest odpowiedzią na wszystkie modlitwy."
Powyższy cytat pochodzi z jednej z książek i nie da się ukryć, że znajduje się w nim coś prawdziwego. Ale wyobraź sobie świat, w którym zarówno czekolada jak i kawa są zabronione. To właśnie taki obraz przedstawiła w swojej książce Gabrielle Zevin.
Czy udało mi się wyobrazić sobie wizję autorki?
Ania jest córką mafijnego bossa, który za życia stał na czele produkcji nielegalnej w Nowym Jorku czekolady. Po śmierci rodziców to ona staje się poniekąd głową rodziny, ponieważ jej prawny opiekun, czyli babcia, jest bardzo chorą kobietą i wszystkie obowiązki spadły na głowę nastolatki. Nie jest łatwo opiekować się najbliższymi, kiedy zostaje się skazaną za próbę otrucia byłego chłopaka. I choć pomoc w wydostaniu się z więzienia nadchodzi dość szybko, problemy wcale nie stają się przez to mniejsze.
Kiedy po raz pierwszy przeczytałam opis "Mojej mrocznej strony", nie byłam pewna, czy chcę przeczytać tę książkę. Później pojawiły się pierwsze recenzje, które stawiły powieść w dość neutralnym świetle. Wydawnictwo YA! kupiło mnie jednak już jakiś czas temu, bo nie pojawiła się jak dotąd ani jedna pozycja, której przeczytania bym żałowała, więc i tym razem postanowiłam zaryzykować. Nie będę ukrywać, że wpłynęła na to również okładka, która niby nie ma w sobie niczego nadzwyczajnego, a jednak przykuwa uwagę.
Gabrielle Zevin w swojej książce ukazała wizję świata z 2083 roku. Przedstawiła życie, w którym woda jest racjonowana, papier bardzo trudny do zdobycia, a czekolada i kawa całkowicie zakazane. Było to miłą odmianą i oryginalnym pomysłem na kreację futurystycznego świata, ponieważ nie można powieści zarzucić, że jest kolejnym "plagiatem" lub kopią, jakiekolwiek znanej wcześniej historii. Na okładce znajdują się co prawda nawiązania do "Ojca Chrzestnego", ale wydaje mi się, że jedyne podobieństwo między tymi tytułami wynika z obecności mafijnych wątków.
"Moja mroczna strona" zapowiadała się na typową młodzieżówkę, ale okazała się być czymś więcej. W tej książce to nie miłość gra pierwsze skrzypce, a mafijne porachunki, naciąganie prawa i walka o dobro rodziny oraz własne ja.
Ania zmaga się z naprawdę wieloma problemami - jej starszy brat jest lekko upośledzony, babcia przykuta do łóżka, a siostra ma zaledwie 13 lat. Główna bohaterka nie ma kłopotów finansowych, bo ojciec dzięki swoim nielegalnym interesom zapewnił jej dostatnie życie, ale przy okazji dorobił się także masy wrogów, którzy teraz bardzo chętnie zemściliby się na jego rodzinie i przejęli funkcję mafijnego szefa.
Książka posiada sporo zalet, jak częste zwroty akcji, konstrukcja zdań i fabuły oraz charyzmatyczna główna bohaterka. Znalazłam jednak kilka zastrzeżeń. Wiele osób zarzuca autorce słaby styl i zbyt młodzieżowy język. Dla mnie nie stanowiło to problemu, gdyż dzięki temu bardzo łatwo przebrnęłam przez tę historię. Za największą wadę uważam jednak brak chemii w wątku miłosnym. Cieszę się, że nie był on motywem przewodnim książki, ale jednocześnie mam poczucie, że został zbyt słabo rozbudowany. Również dialogom brakowało odrobinę płynności i chwilami były one jakby wymuszone. Nie do końca podobało mi się też przedstawienie Ani jako odważnej, wyrazistej bohaterki, która momentami bywała strasznie infantylna. Wydaje mi się, że autorka spokojnie mogła pominąć tę cechę jej charakteru.
Podsumowując - "Moja mroczna strona" to dobra powieść sensacyjna z wartką akcją i ciekawą fabułą. Wielbiciele wątków kryminalnych będą zadowoleni, ale książka sprawdzi się również w roli młodzieżówki. Pewne elementy można było bardziej dopieścić, ale z racji tego, że to dopiero pierwsza część trylogii, zrzucam to na karb chęci rozbudzenia w czytelniku smaczku na więcej.
Ja całkiem dobrze bawiłam się czytając tę powieść i dlatego cieszę się, że drugi tom będę miała okazję przeczytać już całkiem niedługo. Tym bardziej, że zapowiada się naprawdę interesująco.
[http://heaven-for-readers.blogspot.com]
"Są takie chwile, kiedy czekolada naprawdę jest odpowiedzią na wszystkie modlitwy."
Powyższy cytat pochodzi z jednej z książek i nie da się ukryć, że znajduje się w nim coś prawdziwego. Ale wyobraź sobie świat, w którym zarówno czekolada jak i kawa są zabronione. To właśnie taki obraz przedstawiła w swojej książce Gabrielle Zevin.
Czy udało mi się wyobrazić sobie wizję...
Agnieszka Lingas-Łoniewska to polska autorka, która dzięki swoim powieściom, uplasowała się wysoko w moim osobistym rankingu ulubionych pisarek. Za każdym razem zachwycali mnie wykreowani przez nią bohaterowie, humor będący nieodzowną częścią jej książek i pomysłowość, której z całą pewnością nie można jej odmówić.
"Brudny świat" to kolejna powieść autorki. Od dnia, w którym ukazały się zapowiedzi tego dzieła, po prostu wiedziałam, że muszę je mieć i... No cóż, nie pomyliłam się!
Tommy Cordell jest prawie trzydziestoletnim wokalistą grupy Semtex i bożyszczem kobiet w każdym wieku. Jego życie wygląda dokładnie tak, jak każdego rockmana - kobiety na jedną noc, imprezy suto zakrapiane alkoholem, bójki i narkotyki. Kiedy w jego życiu pojawia się Kathrina Russell, która jest przy okazji nową autorką tekstów zespołu, mężczyzna zaczyna inaczej patrzeć na świat. Oboje mają jednak za sobą niełatwe życie, przykre wspomnienia i bagaż nieprzyjemnych doświadczeń.
Czy demony przeszłości pozwolą im o sobie zapomnieć? Czy Kati okaże się dla Tom'a odskocznią od brudnego świata? Czy będzie w stanie uratować go przed samym sobą?
Na początku tej recenzji napisałam, że po prostu musiałam mieć tę książkę. Od pierwszej chwili widziałam, że to coś dla mnie i byłam pewna, że autorka po raz kolejny pozwoli mi zakochać się w stworzonej przez nią historii. Trochę żałuję, że premiera tej powieści zbiegła się w czasie z czytaniem przeze mnie "Ostatniej spowiedzi", bo nie da się ukryć, że tematyka obu tych książek jest podobna, przez co nie mogłam przestać ich ze sobą porównywać.
"Brudny świat" to książka o trudach życia w show-biznesie, o jego wadach i destrukcyjnym działaniu. To nie jest powieść, w której wszystko ukazane jest w kolorowych barwach.
Panią Agnieszkę uwielbiam za umiejętność przedstawiania wydarzeń w sposób autentyczny, a ta pozycja jest pod tym względem chyba najlepsza ze wszystkich przez nią napisanych. Tytuł jest całkowicie adekwatny do treści, ponieważ cała powieść ukazuje nam jak ciężkie jest życie na świeczniku, skażone wpływami świata zewnętrznego, opinią ludzi obcych, którzy nic dla nas nie znaczą. To opowieść o popularnej gwieździe rocka, która nie potrafi odnaleźć się w tym całym szumie wokół swojej osoby, wśród pieniędzy i popularności.
Tylko, czy aby na pewno? Czy każdy z nas nie mógłby się z Tommy'm utożsamiać? Może nie mamy na kontach milionów, nie jeździmy drogimi samochodami i nie jesteśmy osobami popularnymi, ale czy nie zdarza się nam, że ludzie, których nie znamy dają nam w kość? Że musimy się liczyć z tym, co pomyślą o nas inni? Że pewne nasze zachowania są źle interpretowane, przez co stajemy niejednokrotnie w sytuacjach beznadziejnych?
"Brudny świat" składa się z narracji pierwszoosobowej przedstawionej na zmianę z perspektywy głównych bohaterów. Nie od dziś wiadomo, że jest to mój ulubiony rodzaj narracji, przez co książka już na wstępie zyskała moje uznanie. Akcja toczy się dość szybko, a bohaterów poznajemy już na pierwszych stronach.
Podczas czytania możemy zaobserwować zmiany, jakie w nich zachodzą i zmierzyć się z tym, co prześladuje ich od lat. Z początku myślałam, że to głównie Tommy będzie potrzebował metamorfozy, jako że to on jest zepsutą gwiazdą, ale szybko okazało się, że i Kati musi przejść przez piekło, by w końcu móc normalnie żyć.
W książce nie zabrakło też romantycznego wątku. Jest on chyba nawet motywem przewodnim. Nie jest to jednak romans przesłodzony, gdyż uczucia bohaterów niejednokrotnie zostają wystawione na ciężką próbę. Czytając miałam wrażenie, że bohaterowie naprawdę są dla siebie ostoją i nie potrafią bez siebie funkcjonować. Wątek ten był pięknie poprowadzony i byłabym nim zachwycona, gdyby nie jedna sprawa. Nie do końca byłam zadowolona z tego, że uczucia między Kati i Tommy'm rozwinęły się tak szybko. W jednej chwili dopiero co ich poznajemy, w drugiej pałają już do siebie szaleńczą miłością. Żałuję, że Pani Agnieszka nie pozwoliła, by ta dwójka trochę dłużej się na siebie powściekała, dłużej docierała i dłużej poznawała. Lubię silne charaktery, a jeszcze bardziej lubię niegrzecznych chłopców, więc odrobinę zawiodło mnie to, że przepychanki między głównymi postaciami trwały tak krótko.
Kolejnym malutkim minusem okazało się dla mnie zbyt częste używanie wyrazu "wariat". Były chwile, w których słowo to pojawiało się naprawdę bardzo często i zaczynało mnie już irytować, ale jest to drobiazg.
Podsumowując: Agnieszka Lingas-Łoniewska stworzyła naprawdę cudowną powieść. "Brudny świat" przepełniony jest dobrym stylem, niebanalnym językiem i wydarzeniami, które na długo zapadają w pamięć. Jest to książka ambitna, wspaniale napisana i doskonale przemyślana. Bohaterowie jak zwykle zostali wykreowani z dużą precyzją, ale wydaje mi się, że o tym akurat wspominać nie trzeba, ponieważ autorka słynie ze swojej umiejętności tworzenia wyrazistych postaci. Zakończenie po prostu powala i nie da się opanować wzruszenia, bo choć jest to niewątpliwie pewnego rodzaju happy end, kompletnie nie tego się spodziewamy.
Polecam Wam tę książkę i zapewniam, że warto zapamiętać nazwisko Lingas-Łoniewska, bo jestem przekonana, że ta autorka jeszcze nieraz Was zaskoczy i udowodni, że warto sięgać po jej twórczość. "Brudny świat" jest na to najlepszym dowodem.
Recenzja opublikowana na blogu: heaven-for-readers.blogspot.com
Agnieszka Lingas-Łoniewska to polska autorka, która dzięki swoim powieściom, uplasowała się wysoko w moim osobistym rankingu ulubionych pisarek. Za każdym razem zachwycali mnie wykreowani przez nią bohaterowie, humor będący nieodzowną częścią jej książek i pomysłowość, której z całą pewnością nie można jej odmówić.
"Brudny świat" to kolejna powieść autorki. Od dnia, w...
2014-11
Odnoszę wrażenie, że ostatnimi czasy rynek wydawniczy trochę odetchnął od dystopii. Przynajmniej mnie już dawno nie zdarzyło się po żadną sięgnąć. "Testy" intrygowały mnie jednak od ukazania się pierwszych zapowiedzi. Zignorowałam więc gatunek i po prostu zabrałam się za czytanie. Jesteście ciekawi czy było warto?
Wojna Siedmiu Faz prawie doszczętnie zniszczyła ludzkość i ziemię. Po tych wydarzeniach powstała Zjednoczona Wspólnota, która podzieliła pozostałe społeczeństwo na kilkanaście kolonii, z których co roku wybiera się kilku kandydatów. Następnie poddaje się ich rozmaitym Testom, mającym wyłonić najsilniejsze i najbystrzejsze umysły, które później rozpoczną naukę i pomogą odbudować środowisko oraz ułatwią dalsze życie wszystkich mieszkańców. Malencia i Tomas z Kolonii Pięciu Jezior nie wiedzą jednak, że aby przejść Testy, będą musieli zapomnieć o etyce i zasadach moralnych.
Tak jak pisałam powyżej - "Testy" były tytułem, którego oczekiwałam od dłuższego czasu. Opis był szalenie ciekawy i choć można w nim wyczytać porównanie do "Igrzysk śmierci", które zazwyczaj mnie zniechęca, tym razem było odwrotnie. I rzeczywiście, nie na próżno szukać podobieństw między obiema lekturami. Posiadają ich one masę, chociażby to, że bohaterowie zabierani są z dala od domu i nie mają na to wpływu. Każda odmowa przystąpienia do Testów jest bowiem traktowana jak zdrada. Po udaniu się do Centrum Egzaminacyjnego, wszyscy są dobrze traktowani, mogą najadać się do syta i korzystać z wielu udogodnień. Tyle tylko, że każda osoba musi przejść cztery etapy Testów, w których błędne odpowiedzi są karane. Brzmi znajomo? Odnajdujecie podobieństwa między Igrzyskami? Powieść Charbonneau różni się jednak jedną podstawową rzeczą - bohaterowie jej książki pragną dostać się do grupy wybrańców.
Tym, co mnie osobiście w książce zachwyciło, były opisy krajobrazu i zniszczeń powstałych na skutek Wojny Siedmiu Faz. Rzadko kiedy lubię w literaturze ten właśnie element, ale w przypadku "Testów" oczarowała mnie mnogość detali i najdrobniejszych szczegółów, jakie autorka wykreowała. Wizja tego futurystycznego Państwa jest dalece przemyślana i ciężko dopatrzyć w niej jakichkolwiek nieścisłości. Wydaje mi się, że krajobraz i zniszczenia powstałe na terenie całej Zjednoczonej Wspólnoty, były podstawowym elementem całej fabuły, dlatego też cieszy mnie fakt, że zostały one dopieszczone w każdym calu.
Skupienie autorki na opisach krajobrazu odbiło się delikatnie na tworzeniu dialogów. Było ich bowiem zbyt mało. Bohaterowie stworzeni zostali w dość precyzyjny sposób, jednak precyzji tej zabrakło w ich wzajemnej komunikacji. Jestem pewna, że gdyby spotkało mnie to przy okazji czytania innej powieści, dość mocno wpłynęłoby to na końcową ocenę, lecz tutaj nie odczułam tego tak drastycznie.
Cia i Tomas to postacie silne, bystre i zaradne, ale nie bezwzględne. Mimo ciężkich warunków, w jakie zostali rzuceni, potrafią zachować trzeźwy umysł i dążyć do celu za pomocą ciężkiej pracy i wzajemnej pomocy, nie po trupach.
Jeśli chodzi o relacje między tą dwójką, była ona dość dobrze wymyślona, jednak ja liczyłam na miłosny trójkąt. Wybrałam do tej kombinacji dość nietypową osobę, więc mogłoby to być naprawdę ciekawym połączeniem, ale tak się niestety nie stało. Mam jednak przeczucie, że w kolejnych tomach może się to zmienić. :)
"Testy" to powieść, która przypomina "Igrzyska śmierci" i wiele osób ją za to skreśli, ale ja osobiście uważam, że będzie to dużym błędem. Myślę sobie, że właściwie podobieństwa te nie muszą wcale wynikać z elementów, które łączą obie powieści, a po prostu z tego, że reprezentują jeden gatunek. Jeśli spojrzymy na te książki przez pryzmat dystopii, zdamy sobie sprawę, że wcale nie jest to wadą, tym bardziej, że obydwie wydają mi się równie interesujące i warte każdej minuty poświęconej na lekturę. "Igrzyska śmierci" nadal pozostają u mnie numerem jeden, choć przyznaję, że Joelle Charbonneau udało się stworzyć dzieło, które ma szansę wznieść się wysoko. Szczególnie, że dla mnie pierwszy tom to zaledwie przedsmak tego, co może wydarzyć się w kolejnych. Potencjał jest ogromny i mam nadzieję, że autorce uda się go w pełni wykorzystać.
Recenzja opublikowana na blogu: http://mowa-ksiazek.blogspot.com/
Odnoszę wrażenie, że ostatnimi czasy rynek wydawniczy trochę odetchnął od dystopii. Przynajmniej mnie już dawno nie zdarzyło się po żadną sięgnąć. "Testy" intrygowały mnie jednak od ukazania się pierwszych zapowiedzi. Zignorowałam więc gatunek i po prostu zabrałam się za czytanie. Jesteście ciekawi czy było warto?
Wojna Siedmiu Faz prawie doszczętnie zniszczyła ludzkość i...
Celaena Sardothien to najlepsza, najpopularniejsza zabójczyni Adarlanu. Jednak przez popełnione błędy została skazana na dożywotnią pracę w kopalni soli Endovier. Jeszcze nikomu nie udało się wyjść stamtąd żywym, a ucieczka nie wchodzi w grę, ponieważ graniczy ona z cudem. Kiedy więc dziewczyna dostaje propozycję od samego następcy tronu, nie może się jej oprzeć. Warunek jest jednak taki, że dziewczyna musi stoczyć walkę o tytuł Królewskiego Obrońcy, a w zamian za to, po czterech latach służby otrzyma wolność. Problem zaczyna się wtedy, gdy uczestnicy turnieju zaczynają ginąć w brutalny, niewyjaśniony sposób...
"Szklany tron" to pozycja, z której przeczytaniem bardzo długo zwlekałam. Nie wiem właściwie dlaczego. Kupiłam ją na wyprzedaży za naprawdę okazyjną cenę i tak stała, stała i stała na półce... W końcu jednak doczekała się swojej chwili. Na początku nie było fajerwerków. Czytało się dobrze, ale nie czułam jakiejś wielkiej ekscytacji czy radości, jednak po jakimś czasie książka zaczęła rozsiewać swój czar i w pewnym momencie już nie było odwrotu. Przepadłam na dobre!
Temat "kopciuszkowski" jest dość często wykorzystywany w literaturze dla młodzieży. Nie trudno, więc wyłapać podobieństwa pomiędzy na przykład "Szklanym tronem", a "Rywalkami". Dziewczyna z niższej klasy przypadkowo trafia do zamku i nawiązuje wyjątkowo głęboką relację z księciem. Brzmi znajomo? Pod pewnymi względami na pewno, jednak mnie osobiście "Szklany tron" nie zawiódł, nie znudził i nie uważam, by sam pomysł na tę powieść był mało oryginalny.
To samo tyczy się bohaterów, a szczególnie głównej bohaterki. Już od pierwszych stron kreuje się w naszych głowach obraz silnej, twardej dziewczyny, która niejedno już w życiu przeżyła. Uwielbiam takie postacie i od razu zaczynam darzyć je sympatią. Zresztą i męska część postaci zbyt mocno nie odstawała na jej tle, co jest zjawiskiem dość niespotykanym. Mnie osobiście do gustu bardziej przypadł Chaol niż książę Dorian, ale jestem pewna, że i ten drugi ma spore grono zwolenniczek ;)
Tym, co urzekło mnie w tej książce jest umiejętność budowania przez autorkę napięcia. Było ono tak idealnie wymierzone, że aż trudno w to uwierzyć. Również wydarzenia były przedstawiane stopniowo. Zresztą tak jak pisałam wcześniej - "Szklany tron" zaczął się średnio, rozwijał dobrze, a zakończył doskonale! Ostatnie 100 stron to istny rollercoaster.
W książce podobało mi się też to, że na początku umieszczono mapę. Bardzo mnie to ucieszyło, ponieważ choć wyobraźnię mam dobrą, często tracę orientację w terenie, a dzięki mapce nie miałam problemu z wizualizacją poszczególnych miejsc. Tym czego autorce nie można odmówić jest także to, że wykreowany przez nią świat jest w stu procentach prawdziwy, przemyślany i nie ma w nim miejsca na przypadkowe elementy. Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik.
Warto też wspomnieć o trójkącie miłosnym, ponieważ wiem, że wiele dziewcząt je lubi. Nie jest to taki typowy trójkąt, gdyż bohaterka nie ma przez całą książkę rozterek typu "Jejku, którego z nich wybrać?! Kocham ich obu!". Ten trójkąt charakteryzował się tym, że to czytelnik czuł więź dziewczyny z mężczyznami, nie ona sama. W pewien sposób mnie to urzekło :)
Podsumowując: "Szklany tron" to kawał naprawdę przyjemnej lektury. Posiada wiele niepodważalnych atutów i jakoś tak trafia do czytelnika. Jeśli lubujecie się w klimatach fantasy, ta powieść obowiązkowo powinna znaleźć się na waszej liście książek do przeczytania. Ja w każdym razie dodaję tom drugi do owej listy i czekam z wielką niecierpliwością, aż wpadnie on w moje ręce!
http://heaven-for-readers.blogspot.com
Celaena Sardothien to najlepsza, najpopularniejsza zabójczyni Adarlanu. Jednak przez popełnione błędy została skazana na dożywotnią pracę w kopalni soli Endovier. Jeszcze nikomu nie udało się wyjść stamtąd żywym, a ucieczka nie wchodzi w grę, ponieważ graniczy ona z cudem. Kiedy więc dziewczyna dostaje propozycję od samego następcy tronu, nie może się jej oprzeć. Warunek...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Po wielu godzinach ćwiczeń, walce z samą sobą i ostatecznym starciu z Cainem, Celaena Sardothien w końcu zdobyła tytuł królewskiej zabójczyni. Nie niesie on jednak za sobą wyłącznie sławy, pieniędzy, służących i beztroskiej sielanki. Zabójczyni dostaje bowiem od króla zlecenia, których nie chce przyjąć. Dopuszcza się, więc zdrady i choć z początku sekret ten zna tylko ona, niektóre wydarzenia zmuszają ją do tego, by podzielić się prawdą z kimś jeszcze. Wszystko to dlatego, że w Rifthold pojawia się grupa buntowników, którzy chcą przeciwstawić się rządom króla, a Celaena nie ma pojęcia, co w tej sytuacji powinna zrobić...
Jakiś czas temu mieliście okazję poznać moje odczucia względem "Szklanego tronu" i ci, którzy czytali recenzję z pewnością wiedzą, że poprzedni tom mnie oczarował. "Korona w mroku" nie różni się pod tym względem od swojego poprzednika. Mało tego! Uważam, że jest nawet lepsza!
Część druga pełna jest intryg, magii i uczuć, które mnie osobiście poruszyły. Poprzedni tom również zawierał to wszystko, ale było to ukazane w nieco innym świetle.
"Korona w mroku" w dużej mierze skupia się na grupie buntowników. Jest to główny wątek tego tomu i muszę przyznać, że autorce udało się go bardzo sprawnie poprowadzić. Byłam nim zainteresowana od początku do końca i z przyjemnością śledziłam rozwój wydarzeń.
Tym, co różni tę część od poprzedniej jest także wątek miłosny. Wcześniej poznaliśmy Celaenę, która troszkę zmagała się ze swoimi uczuciami i sama do końca nie była ich pewna. Tym razem natomiast wszystko staje się jasne i ja osobiście z wyboru zabójczyni byłam baaaardzo zadowolona! Mam nadzieje, że trójkąt miłosny już sie nie pojawi, choć intuicja podpowiada mi, że się mylę.
Trzeba przyznać, że akcja w tym tomie znacznie zwalnia. Mnie to nie przeszkadzało, ale wielbicielom szybkiego tempa, może dać się to odrobinę we znaki. Tym razem autorka skupiła się bardziej na tajemnicach i spiskach oraz sekretach i uczuciach bohaterów, niż na samych wydarzeniach. Dla mnie było to coś nowego (w tej serii) i cieszę się, że tak się stało, jednakże jeśli mamy podpinać ten cykl pod kategorię fantastyki, to warto byłoby umieścić jej tu nieco więcej. Oczywiście w dalszym ciągu krążymy pośród znaków Wyrda i mrocznych mocy, ale myślę, że ten wątek mógł zostać jeszcze bardziej rozbudowany.
Styl i język autorki jest prosty, dzięki czemu czyta się błyskawicznie i z wielką lekkością. Okładka podoba mi się mniej niż poprzednia, ale cieszę się, że została zachowana w podobnym klimacie.
Co do samych bohaterów, mamy okazję poznać ich z zupełnie innej strony. Sardothien ukazana jest tu w dwóch obliczach: romantycznej i zakochanej oraz wściekłej, mściwej i bezwzględnej. Mnie takie zestawienie wprost zachwyciło, bo dzięki temu ujrzałam złożoność charakteru dziewczyny. Chaol także pokazuje swą nową, opiekuńczą i czułą twarz i mówcie sobie co chcecie, ale ja to w stu procentach kupiłam. Nehemia odgrywa w tym tomie ważną rolę, przez co udaje nam się zrozumieć lepiej jej postawę i tok myślenia, choć koniec końców i tak jesteśmy zmieszani. Dorian natomiast jest dla mnie tym razem nad wyraz nudny. To właśnie uważam za główny minus "Korony" - odebranie jednej z głównych postaci wyrazu i zrobienie jej bezpłciową. Oby trzeci tom okazał się pod tym względem lepszy!
"Korona w mroku" to znakomita kontynuacja i ręczę głową, że jeśli podobał Wam się tom pierwszy, ten również Was nie zawiedzie. Ja z naprawdę wielką niecierpliwością oczekuję tomu trzeciego, gdyż zakończenie powaliło mnie na łopatki i narobiło wielkiego "smaka". Oby mój głód został jak najszybciej zaspokojony! :)
Po wielu godzinach ćwiczeń, walce z samą sobą i ostatecznym starciu z Cainem, Celaena Sardothien w końcu zdobyła tytuł królewskiej zabójczyni. Nie niesie on jednak za sobą wyłącznie sławy, pieniędzy, służących i beztroskiej sielanki. Zabójczyni dostaje bowiem od króla zlecenia, których nie chce przyjąć. Dopuszcza się, więc zdrady i choć z początku sekret ten zna tylko ona,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09
Przeszłość potrafi być mocno uciążliwa i bolesna. Czasami udaje jej się złapać nas w swe sidła, nie pozwalając się z nich wydostać przez długie lata. Traumatyczne przeżycia z dzieciństwa również potrafią zawładnąć człowiekiem i nie dawać mu spokoju. Co zrobić, by pozbyć się okropnych wspomnień? Zdarza się, że na ratunek przychodzi miłość lub po prostu bliskość drugiego człowieka, ale czasem nawet to nie pomaga...
Clarissa Jesson, pracownica miejscowej gazety, zostaje oddelegowana do przeprowadzenia wywiadu ze słynącym z antypatycznego usposobienia milionerem, Chrisem Lindaggo. Tego samego dnia poszukiwany przez policję przestępca usiłuje ją zgwałcić, co skutecznie udaremnia biznesmen, który zbiegiem okoliczności jest świadkiem ataku na dziewczynę.
"Dotyk życia" to książka, która swoją premierę będzie miała dopiero za około 5 tygodni. Nic więc dziwnego, że większość z Was jeszcze o niej nie słyszała. Chciałabym jednak to zmienić, gdyż według mnie pozycja ta, zasługuje na choć odrobinę Waszej uwagi.
Zacznę może od tego, że nie da się ukryć podobieństw między tą książką, a Grey'em czy Dotykiem Cross'a. Z pewnością mogę powiedzieć, że jeśli ktoś cierpi na alergię wywoływaną powyższymi tytułami, nie powinien nawet rozważać sięgnięcia po tę lekturę. Podobieństw jest wiele - zamożny główny bohater, traumatyczne przeżycia z przeszłości, początkowa wzajemna niechęć bohaterów, etc. "Dotyk życia" różni się jednak tym (a może powinnam napisać "aż tym"), że nie jest to erotyk. Nie znajdziemy tu scen namiętności, a bohaterowie nie są seksoholikami. Ale pozostałe elementy fabularne, pokrywają się w tych trzech pozycjach bezustannie. Skąd więc tak wysoka ocena?
Książkę oceniłam dość wysoko, ponieważ ja sama nie należę do grona hejterów powieści greyopodobnych. Oczywiście denerwuje mnie to, że autorzy coraz częściej płyną na fali popularności Grey'a i Crossa, za wszelką cenę próbując się na nich wzorować, ale jeśli powieść napisana jest w ciekawy sposób i jej fabuła niesie za sobą jakiekolwiek przesłanie, staram się dać jej szansę i tak było w tym przypadku.
Ogólnie pozycja ta mi się podobała. Nie było rewelacji, nie odebrało mi mowy, nie było fajerwerków w tle, ale czytało mi się przyjemnie. Książka napisana jest w lekki sposób, bohaterowie są sympatyczni, ale jestem pewna, że wraz z zamknięciem książki, zapomina się o całej tej historii tak szybko, jak szybko się przez nią mknie. Nie wywołała ona we mnie właściwie żadnych głębszych emocji. Wiem jednak dlaczego - ponieważ po odłożeniu powieści na półkę, czułam się jakbym przeczytała jedynie szczegółowe streszczenie. Autorka może i miała pomysł na tę książkę, może i całkiem nieźle go rozpisała, ale jak dla mnie było to tylko wprowadzenie. Zabrakło mi głębi w relacjach między bohaterami, zabrakło precyzji w tworzeniu postaci, zabrakło rozwinięcia niektórych wątków. I nie, nie byłoby to błędem, gdyby był to zaledwie pierwszy tom. Zakończenie jednak wyraźnie świadczy o tym, że autorka postanowiła uczynić z tego powieść jednotomową. No cóż, jak na jeden tom, zdecydowanie za mało stron ta książka posiada, by móc się nią zachwycać.
Zresztą ostatnio zauważyłam, że to chyba domena polskich autorek (oczywiście, istnieją wyjątki) - rozpisywać daną opowieść na 200 stron, a potem zakończyć ją jednym krótkim epilogiem. Po co, ja się pytam? Dlaczego? Zostawcie sobie otwartą furtkę. A nuż książka zdobędzie tak wielką popularność, że z łatwością będzie można zabrać się za pisanie tomu następnego.
Uff, wyszło na to, że trochę krytycznie oceniłam całokształt. Nie dajcie się jednak zwieść, ponieważ mimo wszystko uważam, że jak na DEBIUT jest to całkiem niezła książka. Wylałam z siebie może odrobinę frustracji i wskazałam na poszczególne mankamenty, ale koniec końców naprawdę nie żałuję, że przeczytałam "Dotyk życia". Gdyby dopracować go trochę bardziej, odejść odrobinę od utartych już schematów i PRZEDE WSZYSTKIM nie zamykać historii w jednym tomie, byłaby to fajna lektura na leniwe popołudnie. Zresztą nadal spełni się w roli relaksującej, luźnej opowiastki. Niestety obawiam się, że świata nie podbije. Chociaż... kto wie ;)
Przeszłość potrafi być mocno uciążliwa i bolesna. Czasami udaje jej się złapać nas w swe sidła, nie pozwalając się z nich wydostać przez długie lata. Traumatyczne przeżycia z dzieciństwa również potrafią zawładnąć człowiekiem i nie dawać mu spokoju. Co zrobić, by pozbyć się okropnych wspomnień? Zdarza się, że na ratunek przychodzi miłość lub po prostu bliskość drugiego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11
2014-12
Debiuty pisarskie - w jednych budzą trwogę, w innych wręcz przeciwnie. Ja podchodzę do nich coraz chętniej, ponieważ kilkakrotnie już udało mi się odszukać wśród nich prawdziwe perełki.
Jesteście ciekawi czy pierwsza powieść Martyny Kubackiej zalicza się według mnie do udanych debiutów?
Dziewiętnastoletnia bezczelna z Torunia właśnie rzuciła studia i postanawia znaleźć sobie pracę. Już pierwsza rozmowa kwalifikacyjna zmusza ją do pokazania ciemnej strony swej osobowości, przez co dziewczyna zostaje wyrzucona z niej z hukiem. Dalsza pogoń za dochodowym zajęciem wcale nie jest łatwiejsza, ale w końcu nastolatka trafia do Cybertronu, czyli firmy zajmującej się szeroko pojętą informatyką. Tam za sprawą przystojnego wiceprezesa Przemka, dziewczynie udaje się otrzymać posadę. Tyle tylko, że droga do sukcesu okaże się raczej drogą przez ciernie niż usłaną różami.
Spójrzcie na tytuł tej książki - czy wam również wydaje się interesujący?
A może to okładka sprawia, że macie wielką ochotę sięgnąć po ten tytuł?
A opis? Czyż nie budzi on Waszej ciekawości?
Jeśli żaden z powyższych punktów nie zachęcił Was do sięgnięcia po tę książkę to znaczy, że nie jesteście tacy jak ja. To jednak nic straconego, ponieważ w mojej recenzji spróbuję podać Wam kilka argumentów, które zechcą Was (albo i nie) do przeczytania "Bezczelnej".
Książka, którą przyszło mi dziś recenzować to debiut Martyny Kubackiej. Już na wstępie warto zaznaczyć, że autorce udało się stworzyć prawdziwą zołzę. Tytułowa Bezczelna jest postacią, którą albo się kocha albo nienawidzi. Pewna jestem jednak tego, że nie można przejść obok niej obojętnie. To zdecydowanie jedna z bohaterek, które potrafią wzbudzać emocje. Zresztą, choć o samej autorce wiem niewiele, jestem przekonana, że sama nie należy do grona szarych myszek. A jeśli się mylę, tym bardziej jestem zdziwiona, że udało jej się stworzyć tak barwną postać.
Prawda jest taka, że książka ma swoje wady i byłabym kłamczuchą, gdybym o tym nie wspomniała. Nie należy do nich jednak fabuła, która ma wielkie znaczenie. Martyna Kubacka stworzyła historię, która wielokrotnie mnie zaskoczyła, choć z początku wydawała mi się nieprawdopodobnie wręcz przewidywalna. Pomyliłam się, ponieważ pojawiło się w niej wiele zwrotów akcji i sytuacji, których ani trochę nie oczekiwałam.
Oczywiście, że było kilka sztampowych posunięć, ale uważam, że jeżeli weźmie się pod uwagę fakt, iż jest to debiut, przestają mieć one tak wielkie znaczenie, jak w przypadku dzieł starych wyjadaczy z dziedziny literatury młodzieżowej.
A propos "młodzieżówki" - nie tylko wiek bohaterki wskazuje na to, do jakiej grupy wiekowej jest ta książka skierowana. Wydaje mi się, że świadczą o tym proste zdania, ilość dialogów i kreacja głównych bohaterów. Nie jest to błędem, jeśli chodzi o nastoletnie grono czytelników, ale wydaje mi się, że starsze towarzystwo mogłoby już nie podejść do książki tak entuzjastycznie.
W wielu debiutanckich powieściach pojawia się jeden element, który strasznie mnie wścieka. Jest nim zbyt szybkie zakończenie historii i zamknięcie przed własnym nosem drzwi, które mogłyby być drogą do dalszego sukcesu. Autorzy (szczególnie polscy) robią często coś takiego, jak budowanie napięcia oraz relacji i więzi między czytelnikiem a postaciami, by za chwilę zakończyć historię krótkim epilogiem. W przypadku "Bezczelnej" było podobnie, choć epilog ten był na tyle przemyślany i ciekawie ukazany, że nie doprowadził mnie do szewskiej pasji, a wręcz nawet w jakiś sposób przydał mi do gustu.
"Bezczelna" to pozycja, na która zdecydowanie warto zwrócić uwagę. Uważam, że jest to jeden z ciekawszych debiutów, jakie czytałam w tym roku. Może i bywają chwile, kiedy ma się serdecznie dość wybuchów głównej bohaterki, ale można też dostrzec jej urok. Mnie osobiście bardzo łatwo było się z nią identyfikować i może to właśnie sprawiło, że tak wciągnęła mnie ta powieść.
Książkę czyta się szalenie szybko i nie ma w niej momentów, kiedy marzy się o jej odłożeniu.
Mimo kilku mankamentów, powieść ta potrafi wzbudzić zainteresowanie i idealnie nada się na lekturę zimową porą. Dajcie szansę autorce i pozwólcie sobie docenić Bezczelną :)
Debiuty pisarskie - w jednych budzą trwogę, w innych wręcz przeciwnie. Ja podchodzę do nich coraz chętniej, ponieważ kilkakrotnie już udało mi się odszukać wśród nich prawdziwe perełki.
Jesteście ciekawi czy pierwsza powieść Martyny Kubackiej zalicza się według mnie do udanych debiutów?
Dziewiętnastoletnia bezczelna z Torunia właśnie rzuciła studia i postanawia znaleźć...
2014-09
2014-12
Po premierze drugiego tomu tej serii, w blogosferze aż zawrzało od informacji, że część druga jest o wiele słabsza niż poprzednia, ale ja absolutnie nie mogłam się pod tym podpisać. Tym razem natomiast z przykrością muszę przyznać rację wszystkim tym, którzy uważają trzeci tom cyklu za najsłabszy. Rzeczywiście można tu zauważyć spadek formy i wyczerpanie pomysłów, ale po kolei.
Miłość Rush'a i Blaire przeszła niejedną ciężką próbę, ale wszystko zdaje się być już tylko szczęśliwym zakończeniem. Planowanie ślubu, oczekiwanie na dziecko, wspólny dom... Istna sielanka. Niestety nie trwa ona długo, ponieważ do gry po raz kolejny wkracza Nan i zrobi wszystko, aby zdobyć miłość brata tylko dla siebie. Rush znowu zostaje staje przed dylematem i stara się znaleźć rozwiązanie by być jednocześnie kochającym bratem i dobrym narzeczonym.
Czy uda mu się pogodzić ze sobą dwie miłości do dwóch tak różnych kobiet? Czy Blaire będzie w stanie pogodzić się z tym, że już zawsze będzie grała dla ukochanego drugie skrzypce?
"Zacznijmy od nowa" nie jest już tak ekscytujące jak poprzednie tomy. Może wina leży w znacznym stopniu po stronie tego, że ja po prostu nie lubię takich sielankowych historii, w których bohaterowie planują wspólne życie i (co gorsza) własny ślub. Nigdy tego nie lubiłam, zdecydowanie bardziej wolę te początkowe etapy poznawania się, przekomarzania i docierania. Jest to kwestia mojego indywidualnego podejścia i nie musi to wcale oznaczać, że Wam także się to nie spodoba. Inna sprawa natomiast to to, że akcja w tym tomie strasznie zwolniła. Tak naprawdę nie działo się nic szczególnego, nie było tego dreszczyku emocji i wielkiego oczekiwania na rozwinięcie danych wątków, bo jakoś zabrakło tutaj czegoś, co przykuwałoby moją uwagę na dłużej. Blaire i Rush stali się znacznie mniej wyraziści i chwilami troszeczkę (nie znoszę tego, że muszę użyć teraz tego słowa) nudni. Cały czas mam w głowie to, jakimi postaciami byli w "O krok za daleko" i uważam, że Pani Glines zrobiła wielkie świństwo zabierając im tamte cechy, na miejsce osobowości wstawiając ślepą miłość. Chyba nad tym ubolewam najbardziej.
Jeśli chodzi o plusy książki, jest to po raz kolejny lekkość pióra autorki. Przez te powieści po prostu się płynie, mknie niczym błyskawica. Uwielbiam je za prosty język, gdyż udowadnia mi, że nie trzeba posługiwać się jakimiś wyszukanymi słowami, by trafiać do czytelnika. Poza tym nie ma tu w ogóle o czym mówić... Abbi Glines od początku oczarowała mnie swoimi umiejętnościami i nie zmieniło się to do dziś.
Choć tom ten uważam za najsłabszy, nadal jest to jedna z moich ulubionych serii. Nadal zachwyca mnie namiętność i żar pomiędzy głównymi bohaterami, nadal uwielbiam postacie drugoplanowe i w dalszym ciągu czytam te historie jednym tchem. Jak zła nie byłaby ta część, cała seria i tak będzie dumnie stała na mojej półce i będę do niej niejednokrotnie wracać.
Urok i fenomen "Zacznijmy od nowa" tkwi chyba w tym, że choć akcja jest naprawdę wolna i dzieje się niewiele, z przyjemnością przewracasz kolejne kartki i łapiesz się na tym, że nadal kochasz tych bohaterów, utożsamiasz się z nimi, uśmiechasz we właściwych momentach i smucisz, kiedy przychodzi na to czas. Po prostu żyjesz tą historią. To wielka zaleta tych książek. Nie wiem nawet czy nie największa :)
Podsumowując nie chciałabym odnieść się wyłącznie do tomu trzeciego, gdyż jest on najsłabszy, a mnie zależy na tym, by przedstawić SERIĘ w jak najlepszym świetle. Napiszę, więc tak: jeśli nie mieliście okazji przeczytać jeszcze tomu pierwszego - zróbcie to! Jeśli nie było Wam dane zmierzyć się z częścią drugą - zróbcie wszystko, aby to zmienić! Jeśli do uzupełnienia tej trylogii brakuje Wam ostatniej z książek - kupcie ją! Nie zważajcie na to, że jest ona słabsza. Nie przejmujcie się negatywnymi opiniami, czy chociażby krótkimi wstawkami opisującymi minusy. Przeczytajcie tę serię od początku do końca, bo mimo wszystko warto.
[http://mowa-ksiazek.blogspot.com]
Po premierze drugiego tomu tej serii, w blogosferze aż zawrzało od informacji, że część druga jest o wiele słabsza niż poprzednia, ale ja absolutnie nie mogłam się pod tym podpisać. Tym razem natomiast z przykrością muszę przyznać rację wszystkim tym, którzy uważają trzeci tom cyklu za najsłabszy. Rzeczywiście można tu zauważyć spadek formy i wyczerpanie pomysłów, ale po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-01
Życie szesnastoletniego Alexa toczy się w Mediolanie, natomiast jego rówieśniczka Jenny mieszka w Melbourne. Odległość nie jest jednak w stanie przeszkodzić im w utrzymywaniu ze sobą kontaktu. Jest to jednak kontakt wyłącznie telepatyczny, gdyż ta dwójka od czterech lat rozmawia ze sobą w myślach pomimo tego, że nigdy się nie widzieli. Ich więź z biegiem czasu staje się tak silna, że chłopak postanawia odnaleźć Jenny w świecie rzeczywistym. Okazuje się jednak, że nie będzie to takie proste, gdyż oboje żyją w dwóch równoległych wszechświatach...
Mówi się, że nie powinno się oceniać książki po okładce, ale ja zazwyczaj biorę ją pod uwagę podczas wybierania powieści, które chciałabym przeczytać. Pisze o tym dlatego, że (nie da się ukryć) oprawa graficzna "Wszechświatów" jest cudowna. To zdecydowanie jedna z najładniejszych okładek jakie widziałam. Okazuje się jednak, że jest ona jednym z największych plusów tego dzieła, ponieważ treść nie jest już tak powalająca. Zacznijmy jednak od początku.
"Wszechświaty" poruszają dość ciężki temat wieloświatów. Od lat naukowcy próbują udowodnić istnienie światów równoległych. Mnie osobiście temat ten jakoś nigdy szczególnie nie ciekawił, ale przyznaję, że pomysł na tę powieść jest niepodważalnym atutem.
Historia jest interesująca i zaskakująca i gdyby oceniać ją tylko pod tym względem, ocena byłaby znacznie wyższa. Cała treść napisana jest niebanalnym językiem, a warsztat autora jest naprawdę świetnie dopracowany. Pojawia się dość wyszukane słownictwo i dzięki temu książkę czyta się naprawdę dobrze. Szkoda tylko, że na tym kończą się plusy.
Leonardo Patrignani wykazał się przy tworzeniu tematu przewodniego "Wszechświatów", ale nie popisał się, jeśli wziąć pod lupę bohaterów. W całej książce nie znalazłam ani jednej postaci, która budziłaby we mnie jakiekolwiek emocje. Alex i Jenny są kompletnie nijacy i bezbarwni, tak samo zresztą jak ich wzajemna relacja. Nie dzieje się na tym polu kompletnie nic. Ich spotkaniu nie towarzyszy żaden dreszczyk, oczekiwanie ani euforia. Po prostu czekamy aż w końcu ich drogi się ze sobą zetkną, bo wiemy, że jest to nieuniknione.
To samo dotyczy wydarzeń opisanych przez autora. Wiele się dzieje w tej powieści i jak już wcześniej wspomniałam pomysły autora są naprawdę genialne, ale to wciąż nie to, czego ja osobiście szukam. Czytając nie potrafiłam przenieść się w pełni do wykreowanego świata, nie umiałam zatracić się w tej opowieści i nie towarzyszyło mi uczucie oderwania się od otaczającej mnie rzeczywistości. Oczekiwałam zdecydowanie więcej od tej pozycji.
"Wszechświaty" to debiutancka powieść autora i trzeba przyznać, że jak na pierwszą powieść wypadła dobrze. Chwilami bywa za ciężka i mamy jej po dziurki w nosie, ale coś cały czas zachęca nas do tego, by kontynuować. Ja w swojej recenzji skupiłam się w większości na wadach książki, ale nie oznacza to, że jest ona pozbawiona zalet. Dodatkowo uważam, że pozycja ta posiada ogromny potencjał, który być może uda się autorowi wykorzystać w kolejnych tomach. Ja na to liczę i głęboko w to wierzę.
Życie szesnastoletniego Alexa toczy się w Mediolanie, natomiast jego rówieśniczka Jenny mieszka w Melbourne. Odległość nie jest jednak w stanie przeszkodzić im w utrzymywaniu ze sobą kontaktu. Jest to jednak kontakt wyłącznie telepatyczny, gdyż ta dwójka od czterech lat rozmawia ze sobą w myślach pomimo tego, że nigdy się nie widzieli. Ich więź z biegiem czasu staje się tak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-05
Kryminały to coś, co zapewne wielu z Was zna i lubi. Ja podchodziłam do tego gatunku literackiego dość sceptycznie, ponieważ nie miałam dotychczas szansy zasmakowania stylu tych najbardziej znanych autorów. Wszystko, co trafiało do tej pory w moje ręce, było dość nijakie i nie przekonało mnie do siebie na tyle, bym polubiła klimat tych powieści. Trafiła się mi jednak niecodzienna okazja, by poznać twórczość najwybitniejszych szwedzkich pisarzy powieści kryminalnych i niewykorzystanie takiej możliwości wydawało mi się wielkim nietaktem. Czy było warto?
"Ciemna strona" składa się z siedemnastu opowiadań, z których każde jest inną historią. Znajdziemy tu zarówno te opowiedziane z perspektywy ofiary jak i mordercy oraz inspektorów śledczych. Tak, więc pierwszą zaletą, jaką należy wskazać, jest różnorodność. Wszystko to zachowane jest w klimatach mrocznych, ale i precyzyjnie dopracowanych. Niewątpliwie wielki wpływ na to miał fakt, że "Ciemna strona" prezentuje opowiadania szwedzkiej śmietanki.
Jak to bywa w przypadku opowiadań, prezentują one różny poziom. "Zbrodnia, tajemnica, suspens" głosi napis na okładce i prawdą jest, że wszystko to znajdziemy w tej książce. Po prostu w niektórych opowiadaniach znajdziemy tego więcej niż w innych.
Wielbicielom powieści kryminalnych z pewnością nie trzeba przedstawiać pisarzy takich jak: Stieg Larsson, Katarina Wennstam, czy Sara Stridsberg. Mnie jednak najbardziej nie porwały wcale opowiadania tych najpopularniejszych (choć Stieg Larsson stworzył znakomitą opowieść). Według mnie na największą pochwałę zasługuje Nigdy w rzeczywistości, stworzone przez Åke Edwarsona. Historia ta wręcz wbiła mnie w fotel. Nie myślałam, że możliwe jest stworzenie tak pasjonującej opowieści na zaledwie kilku stronach. A kreacja bohaterów? Mistrzowska! Zawierała wszystko, co było trzeba: portret psychologiczny, przeszłość postaci i ich całkowitą charakterystykę. Dla mnie coś niebywałego.
Wyrazy uznania kieruję również do Pani Inger Frimansson, która pomimo oczywistych elementów swojego opowiadania, stworzyła niesamowity klimat i przyciągnęła całą moją uwagę na te kilka chwil.
To samo dotyczy Magnusa Monteliusa i jego Alibi Senora Banegasa. Opowiadanie to zachowane zostało w atmosferze kryminalnej, ale jednocześnie zawierało dużą dawkę humoru na wysokim poziomie.
Ostatnim opowiadaniem, które chcę wyróżnić jest Maitreja. Może po części dlatego, że mamy tu do czynienia z romansem między bohaterami, a tego trochę mi przez te 300 stron brakowało. Dodatkowo bardzo polubiłam Stellę Rodin i uważam, że jest najlepszą i najbardziej wyrazistą kobietą w całym tym zbiorze.
"Ciemna strona" posiada jednak także słabe strony. Bywało bowiem tak, że musiałam zaciskać zęby, by przebrnąć przez kilkanaście stron. Najsłabiej w moim odczuciu wypadło dzieło Åsy Larssen (zbyt długie, zbyt męczące i osadzone w nieciekawym miejscu) oraz duetu Sjöwall-Wahlöö (jak dla mnie brak jakiegokolwiek kryminalnego ducha).
Koniec końców muszę przyznać, że naprawdę dobrze bawiłam się podczas lektury tej książki, a ilość dobrych opowiadań jest znacznie większa od liczby tych słabych. Dodatkowo ostatnie 100 stron poświęcono genezie skandynawskiego kryminału i uraczono nas małą dawką historii. Na końcu znajduje się także krótka charakterystyka każdego z pisarzy, co dla laika takiego jak ja, było nie lada atrakcją i ogromną pomocą. Tak, więc jeśli nie mieliście jeszcze okazji zapoznać się z twórczością najwybitniejszych szwedzkich autorów, zróbcie to sięgając po "Ciemną stronę". Myślę, że ta książka pozwoli Wam ocenić, z którymi z nich chcielibyście spotkać się ponownie, a których na pewno sobie odpuszczacie. Wielbicieli tego gatunku literackiego nie zachęcam, ponieważ jestem pewna, że dla Was najlepszym dowodem na to, że warto sięgnąć po tę książkę, są nazwiska umieszczone na okładce.
Recenzja opublikowana na: heaven-for-readers.blogspot.pl
Kryminały to coś, co zapewne wielu z Was zna i lubi. Ja podchodziłam do tego gatunku literackiego dość sceptycznie, ponieważ nie miałam dotychczas szansy zasmakowania stylu tych najbardziej znanych autorów. Wszystko, co trafiało do tej pory w moje ręce, było dość nijakie i nie przekonało mnie do siebie na tyle, bym polubiła klimat tych powieści. Trafiła się mi jednak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014
Samotność. Z pewnością spotkała każdego z was, ponieważ samotnym można być z wielu różnych powodów i na różne sposoby. Czy da się wskazać najgorszy rodzaj samotności? Wydaje mi się, że nie, choć strata bliskich na pewno znajduje się w czołówce. Wysoko plasuje się też samotność związana z utratą miłości. Bycie outsiderem również wywołuje w nas uczucie samotności.
Wszystkie te rodzaje są bardzo bolesne, więc jak bardzo samotny musi czuć się człowiek, która doświadcza ich niemal jednocześnie?
Majka i Alek to nastolatkowie, których życie nie było usłane różami. Oboje przez lata doświadczyli całej masy strasznych rzeczy i oboje przedwcześnie stracili bliskie im osoby. Każde z nich różni się jednak charakterem i sposobem, w jaki starają się przejść przez piekło jakie zafundował im los. Ich drogi splatają się ze sobą w dość nieoczekiwanym momencie i nagle wszystko zaczyna nabierać sensu. Razem stają do walki ze swoimi demonami, przeszłością i lękami. Tylko czy los postanowi dla odmiany się do nich uśmiechnąć?
"Zabłądziłam" to książka, która wywołała we mnie falę uczuć, emocji i cierpienia. Wszystko to przez autentyczność całej tej historii. Pani Olejnik ukazuje nam świat młodzieży, który jest tak uderzająco prawdziwy, że aż boli. Opowiada historię, która chwyta za serce i trzyma aż do ostatniej strony. Z początku można pomyśleć, że to nic ciekawego, że to banał przybliżający nam zmagania dwójki nastolatków, którzy przeżyli w życiu wiele smutnych chwil. Ale nie moi drodzy! Absolutnie nie! Ta powieść to przepiękna, poruszająca do żywego opowieść o trudach życia, przeciwnościach losu i niesprawiedliwości świata. To książka, która uczy, mobilizuje i pcha do walki. Nie tylko o lepsze jutro, ale także o samego siebie.
Sięgając po tę książkę (w tym momencie podziękowania należą się Owocowej z Wyspy kultury, której recenzja bardzo mnie zachęciła), spodziewałam się wielu wzruszających momentów, ale to, co ostatecznie dostałam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Okazało się bowiem, że polska autorka (od których przecież nieustannie uciekam) napisała powieść na tak wysokim poziomie, że aż trudno uwierzyć, że to debiut. Tak kochani! DEBIUT! Debiut, któremu ciężko cokolwiek zarzucić. Dlaczego? Bo język nieskomplikowany, ale piękny. Bo warsztat wspaniały. Bo stylistyka nie kuleje. Bo fabuła powalająca... Mogłabym wymieniać i wymieniać. Rozpływać się i chwalić autorkę przez długie godziny. Tak cudowny jest to DEBIUT.
Majka i Alek to bohaterowie, których od początku lubimy. Tak to już jest, że pała się sympatią do bohaterów skrzywdzonych przez życie. Jednak nie tylko za to ich lubimy. Wzbudzają w nas emocje, a to bardzo ważne. Poza tym są prawdziwi przez co łatwiej jest nam w nich uwierzyć. Majka bywa irytująca i bywają momenty, w których jej zachowanie nas drażni, ale takie są przecież nastolatki, prawda? Naiwne, bezmyślne i niedojrzałe. Czego można wymagać od dziewczynki, która ma 16 lat? Że będzie zachowywała się dorośle, że będzie podejmowała właściwe decyzje, że będzie twarda i nieugięta niczym kamień? Nie, zdecydowanie nie możemy tego od niej wymagać, bo żadna z nas nie była taka w tym wieku. Alek natomiast, jest z pozoru typem twardziela, choć przy bliższym poznaniu okazuje się, że nic bardziej mylnego. Jest niski, co wywołuje w nim kompleksy. Upija się, wdaje w bójki i zachowuje się jak gówniarz, ale... przecież osiemnastolatkowie tak się właśnie robią. Taka jest ich natura. A więc tak, postacie są takie, jakie być powinny.
"Zabłądziłam" porusza temat wielu problemów, z jakimi musi zmierzyć się młody człowiek, takich jak gwałt, samobójstwo, wyobcowanie, nastoletnie ciąże, czy problemy rodzinne. I nie ma w tym wszystkim ani grama przesady. Nie jest to wymysł autorki ani pomysł, który pojawił się w jej głowie i trzeba go było ubarwiać, by dobrze się sprzedał. Nie. Tak właśnie wygląda życie wielu ludzi, z takimi problemami zmaga się duża część społeczeństwa.
Pewnie spore grono starszych czytelników pomyśli sobie "Eee, to nie książka dla mnie", bo przecież nastolatkowie itd. Ale nie dajcie się zwieść, nie przekreślajcie tej powieści już na wstępie, bo uwierzcie, porusza ona wiele problemów natury egzystencjalnej i nie dotyczą one tylko nastolatków. Dotyczą każdego z nas.
Jedynym minusem powieści jest przewidywalność. Nie jestem tylko pewna, czy powinnam na to patrzeć w tych kategoriach, ponieważ najpewniej wynika to z tego, że wydarzenia są po prostu do tego stopnia prawdziwe, że człowiek spodziewa się tego, iż wszystko zmierza w danym kierunku, gdyż widzi to każdego dnia. Czy to na ulicach, czy też w telewizji.
Mówi się, że dobra książka to taka, przy której wszystkie plany przestają mieć jakiekolwiek znaczenie, bo liczy się tylko to, by czytać, czytać i jeszcze raz czytać. Dla mnie "Zabłądziłam" jest właśnie taką lekturą. Kiedy wzięłam ją do rąk, świat przestał istnieć, a jedyną moją myślą było "czytaj dalej, nie przerywaj ani na minutę!". Tym sposobem wystarczył mi jeden dzień, by w całości poznać tę historię. I nie żałuję tego dnia ani odrobinę, bo nie był to czas zmarnowany. Sama niejednokrotnie zabłądziłam, ale powieść ta pozwoliła mi uwierzyć, że nic nie jest jeszcze przesądzone. Czasem, by wyjść z piekła, wystarczy trafić na swojego anioła.
http://mowa-ksiazek.blogspot.com/
Samotność. Z pewnością spotkała każdego z was, ponieważ samotnym można być z wielu różnych powodów i na różne sposoby. Czy da się wskazać najgorszy rodzaj samotności? Wydaje mi się, że nie, choć strata bliskich na pewno znajduje się w czołówce. Wysoko plasuje się też samotność związana z utratą miłości. Bycie outsiderem również wywołuje w nas uczucie samotności.
Wszystkie...
Przy okazji recenzji "Wszechświatów" napisałam, że liczę na to, iż autor rozwinie się w kolejnym tomie. Potencjał nie został wtedy w pełni wykorzystany, ale spodziewałam się, że być może pan Patrignani chciał zostawić sobie pole do manewru. Czy więc tym razem udało mu się bardziej trafić w moje czytelnicze gusta i w pełni mnie usatysfakcjonować?
Po wielu przygodach, próbach rozwiązania zagadek i staraniach odpowiedzenia sobie na pytanie "Czym jest Pamięć", Alex, Marco i Jenny w końcu dostają odpowiedź, ponieważ z jakiegoś powodu właśnie do niej trafili. Okazuje się, że jest to miejsce, w którym znajduje się tylko to, co pamiętają, a rzeczywistość wokół nich jest tylko fikcją wytworzoną przez ich umysły. Cała trójka zdaje sobie sprawę z tego, że świat przestał istnieć i Pamięć jest ich jedynym ratunkiem, nie wiedzą jednak jak się z niej wydostać ani czy to w ogóle możliwe...
Długo zastanawiałam się, czy sięgnąć po "Pamięć", ponieważ poprzedni tom nie wywołał we mnie fali ekscytacji i uczucia oczekiwania na kolejną część. Zadecydowałam jednak, że dam autorowi jeszcze jedną szansę, gdyż jego pomysłowość jest godna podziwu, a sama okładka jest tak fantastyczna, że ciężko się jej oprzeć. Gdy zaczęłam czytać, niewiele rozumiałam, bo choć pisarz przybliża nam w dużym stopniu wydarzenia z poprzedniego tomu, czujemy się zmieszani i zagubieni. Wszystko to dlatego, że historia nie należy do łatwych. Powinno to byćjej atutem, bo niewątpliwie wybija się ona spośród chłamu, utartych schematów i braku finezji ze strony niektórych autorów. Dla mnie jednak wszystko to, co działo się w "Pamięci", było zbyt ciężkie i męczące. Leonardo Patrignani z pewnością ma wiele genialnych i nietuzinkowych pomysłów, ale zostały one przedstawione w trochę niewłaściwy sposób.
Głównym błędem popełnionym przez autora, są w mojej opinii zbyt długie opisy. Przez prawie pół książki odnosiłam wrażenie, że składa się ona wyłącznie z nich. Dialogów było tyle, co kot napłakał, akcja właściwie stała dla mnie w miejscu, wątek romantyczny nie istniał, a bohaterowie, podobnie jak w poprzednim tomie, nie posiadali w sobie niczego interesującego. Czasami czytając jakąś powieść, ma się wręcz wrażenie, że stworzone postacie są jakby z krwi i kości. W przypadku tej książki czuć, że autorowi zdecydowanie bardziej zależało na dopracowaniu historii, niż na postaciach, które wzbudzą w czytelniku emocje.
Autor wprowadził do tego tomu nowy, bardzo ważny element, czyli wizję świata futurystycznego. Zrobił to w sposób dobry, aczkolwiek trochę niedokładny. Przenosimy się do tego świata zbyt gwałtownie, pojawia się zbyt wiele niejasności i niezrozumiałych elementów, przez co czujemy się zagubieni. Oczywiście wszystko wyjaśnia się na dalszych kartach powieści, ale uczucie tego "nieogarnięcia" trwa trochę zbyt długo i ja przez cały ten czas czułam się po prostu głupia.
"Pamięć" jest lepsza od swojego poprzednika pod względem wyjaśnionych zagadek. Wiele poruszonych w "Wszechświatach" wątków, zostaje zakończonych i to akurat wypadło świetnie. Patrignani nie stroni od niekonwencjonalnych rozwiązań, nie boi się dać ponieść wyobraźni i wielokrotnie nas zaskakuje. Przewidywalność nie jest czymś, co pojawia się w tej pozycji i jest to jednym z największych atutów.
Wielkim plusem jest też okładka, która jest po prostu N-I-E-S-A-M-O-W-I-T-A! Kolejny raz kłaniam się wydawnictwu Dreams, które pod tym względem nie ma sobie równych. Tak jak w przypadku tomu pierwszego żałuję, że treść nie jest tak piękna jak oprawa graficzna książki.
Zakończenie "Pamięci" zapowiada nam bardzo ciekawy tom trzeci i po raz kolejny udowadnia, że autorowi nie brak pomysłów. Jeśli mam być jednak szczera, wydaje mi się, że ja po kolejną część nie sięgnę. Chciałabym wierzyć w autora i to, że następnym razem bardziej mnie zadowoli, ale niestety na dobrą powieść nie składa się tylko ciekawa fabuła, bogate słownictwo i ładna okładka. Interesujący, autentyczni bohaterowie i wartka akcja są w równym stopniu ważne, a tego w "Pamięci" zdecydowanie zabrakło. Mam nadzieję, że autor osiągnie sukces w przypadku swoich kolejnych powieści, bo dla mnie przygoda z "Wszechświatami" prawdopodobnie dobiegła już końca.
Przy okazji recenzji "Wszechświatów" napisałam, że liczę na to, iż autor rozwinie się w kolejnym tomie. Potencjał nie został wtedy w pełni wykorzystany, ale spodziewałam się, że być może pan Patrignani chciał zostawić sobie pole do manewru. Czy więc tym razem udało mu się bardziej trafić w moje czytelnicze gusta i w pełni mnie usatysfakcjonować?
Po wielu przygodach,...
2014-07
Nie da się ukryć, że zanim sięgniemy po "Losing Hope", jesteśmy pełni obaw. Obaw spowodowanych tym, że "Hopeless" postawiło poprzeczkę tak wysoko, że trudno jest uwierzyć, iż jakaś historia będzie w stanie jej dorównać. Dodatkowo ja nie przepadam za kontynuacjami historii tylko po to, by przedstawić wydarzenia z perspektywy innego bohatera. LH to jednak wyjątek, ponieważ prawdą jest, że ta część przedstawia nam zupełnie nowe fakty, nowe uczucia i bohaterów tych samych, a jednak zupełnie innych.
Sky i Holdera pokochały tysiące czytelników, a "Losing Hope" sprawia, że kocha się ich jeszcze bardziej. Ja chciałabym jednak wspomnieć o osobie, o której ten tom własciwie opowiada, czyli o Lesslie - siostrze Holdera. Niejednokrotnie czytaliśmy o niej w poprzedniej części, ale tym razem mamy okazję poznać ją naprawdę, zrozumieć sytuację w jakiej się znalazła i poznać pobudki, jakimi kierowała się podejmując decyzję o samobójstwie. Bardzo podobało mi się to, że LH opowiada wcześniejsze losy bohaterów i czasy kiedy dziewczyna jeszcze żyła. Hoover ukazała bardzo emocjonalną, silną więź między tym rodzeństwem i uczyniła to w piękny, urzekający, ale i bolesny sposób.
W tym tomie pojawia się także nowy element, czyli listy Holdera do swojej zmarłej już siostry. Pozwalają one wczuć się w sytuację osoby, która straciła kogoś, kogo kochała. Chwilami bardzo ciężko się to czytało, ale jednocześnie bardzo łatwo można było zatracić się w tym dewastującym, niszczącym uczuciu, które przeszywało Holdera na wskroś.
Twórczość Colleen Hoover ma to do siebie, że jest typowym wyciskaczem łez. Nie są to jednak łzy niechciane. Wzruszenie towarzyszące czytaniu książek tej autorki jest przyjemne, gdyż opowiedzianymi przez pisarkę historiami po prostu się żyje. Chłonie się je, odczuwa wewnątrz, a momentami nawet się nimi oddycha. Są jak narkotyk - absolutnie uzależniające. To wielka sztuka pisać w ten sposób, uwierzcie!
Wspomnieć należy również o tematyce książki i o jej ogromnym znaczeniu. Wiele osób uważa bowiem, że gatunek NA został stworzony tylko po to, by doprowadzać ludzi do płaczu. "Losing Hope" udowadnia jednak, że każdy kto tak sądzi jest w wielkim błędzie. Nie łatwo jest sięgać po temat gwałtów, przemocy w rodzinie, czy nastoletnich samobójców. Wielu autorów jednak coraz częściej się za to łapie - z różnym rezultatem. Hoover natomiast jest według mnie stworzona do tego, by poruszać tak ciężką i trudną tematykę, a dzięki jej zdolnościom, czytelnik ma niepowtarzalną okazję wejść w rolę postaci, która doświadczyła w życiu mnóstwa krzywd i jest to niesamowite przeżycie.
"Losing Hope" jest bardzo dobrą kontynuacją, ale wypada nieco gorzej od poprzedniego tomu. Wydaje mi się jednak, że nie każdy z Was się ze mną zgodzi. Dla mnie "Hopeless" było czymś nowym, świeżym, niepowtarzalnym i niemożliwym do odtworzenia. Byłam z nią tak bardzo związana, a tego co czułam nie można już wywołać ponownie. LH posiada jednak własną magię, którą olśniewa i oczarowuje. I choć jestem pewna, że fanów poprzedniej części nie trzeba zachęcać do przeczytania również tego tomu, to mimo wszystko apeluję - SIĘGNIJCIE PO TEN TYTUŁ! Zapewniam, że jest wart każdej wylanej łzy.
[http://heaven-for-readers.blogspot.com]
Nie da się ukryć, że zanim sięgniemy po "Losing Hope", jesteśmy pełni obaw. Obaw spowodowanych tym, że "Hopeless" postawiło poprzeczkę tak wysoko, że trudno jest uwierzyć, iż jakaś historia będzie w stanie jej dorównać. Dodatkowo ja nie przepadam za kontynuacjami historii tylko po to, by przedstawić wydarzenia z perspektywy innego bohatera. LH to jednak wyjątek, ponieważ...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Ostatnio na rynku wydawniczym pojawia się masa książek z gatunku New Adult, czyli tak zwanych "młodych dorosłych". Reprezentują one różny poziom i poruszane są w nich różne tematy. wszystkie powieści z tego gatunku mają jednak jeden wspólny cel - wzruszać czytelnika, pokazywać świat pełen przeciwności losu i wzbudzać w czytelniku całą gamę emocji. Czy "Pułapka uczuć" spełnia wszystkie te kryteria?
Layken skończyła niedawno osiemnaście lat. Kilka miesięcy wcześniej jej ojciec niespodziewanie zmarł i zostawił ją wraz z matką i młodszym bratem. Trudna sytuacja finansowa zmusiła rodzinę do przeprowadzki z Teksasu do Michigan. Dziewczyna nie jest z tego zadowolona, ponieważ przez to zmuszona jest zostawić całe swoje życie i przeszłość za sobą. Kiedy dociera do nowego domu, okazuje się jednak, że przystosowanie do nowego środowiska może okazać się łatwiejsze niż pierwotnie przypuszczała. Wszystko za sprawą Willa, chłopaka z sąsiedztwa, który już od pierwszej chwili wzbudza w Lake uczucia, których dotychczas nie znała. Życie ma dla niej jednak kilka przykrych niespodzianek i płotków, które nie tak łatwo będzie przeskoczyć.
"Pułapka uczuć" to jedna z tych powieści, które poruszają w czytelniku jakąś głęboko skrywaną strunę.Wzbudzają taki wachlarz emocji, że czujemy się wręcz przytłoczeni. Problemy bohaterów są dla nas namacalne, ich zachowania stają się znajome, ich uczucia czujemy całym sobą. Gdyby ktoś zapytał mnie kiedyś, za co kocham książki, odpowiedziałabym, że właśnie za to. Za tę umiejętność przenoszenia mnie do świata fikcyjnych bohaterów. Za możliwość realnego przeżywania wszystkich poszczególnych wydarzeń, które z początku były tylko wymysłem autora.
Colleen Hoover ma na swoim koncie kilka pozycji NA. "Slammed" jest pierwszą jaką miałam okazję przeczytać, ale już teraz wiem, że na pewno nie ostatnią. Autorka posiada bowiem niezwykłą wręcz umiejętność budowania napięcia i wpływania na ludzkie uczucia. Hoover potrafi za pomocą słów wywołać falę wzruszeń, ekscytacji, napięcia, szczęścia, smutku, niepokoju i miłości.
W "Pułapce uczuć" poznajemy dwoje młodych ludzi, którzy niespodziewanie stracili bliskie im osoby. Autorka przedstawia nam bohaterów, którym los postanowił zrzucić na głowy bombę. To książka o skomplikowanych uczuciach, problemach rodzinnych i sytuacjach, z których żadne wyjście nie wydaje się być właściwe. Pani Hoover wykreowała bohaterów silnych, odważnych i skorych do poświęceń. Zarówno Layken jak i Will zmuszeni byli przedwcześnie dorosnąć, przez co ich wizerunek wydaje się być niezwykle dojrzały. Cała historia poprowadzona została w sposób spójny. Nie ma tu miejsca na luki w fabule, czy niejasności. Każdy rozdział zdradza nam kolejne fakty z życia bohaterów i zostało to napisane w takim stylu, że od powieści nie sposób się oderwać.
Książka ta mnie zachwyciła. Odebrała mi mowę. Jedyną rzeczą, którą mogę jej zarzucić jest tłumaczenie tytułu. Slammed, czyli oryginalny tytuł, ma się do powieści znacznie bardziej niż Pułapka uczuć. W ogóle sam pomysł na slam był GENIALNY! To było po prostu przewspaniałe przeżycie i kiedy tylko dochodziłam do momentów, w których bohaterowie znajdowali się w Dz9ewiątce, czułam się jakbym była jedną z osób siedzących na widowni. Poezja prezentowana przez poszczególne postacie była zachwycająca. Nigdy nie doceniałam tej formy przekazu myśli i uczuć, ale ta książka całkowicie to zmieniła. Jestem wniebowzięta i poruszona do żywego.
"Pułapka uczuć" przeplata ze sobą poczucie humoru, radość, smutek i pewnego rodzaju melancholię. To nie jest jedna z powieści o niczym. Przesłanie i morał są tu na wskroś widoczne. Nie jest to typowa opowieść o miłości dwójki skrzywdzonych przez życie nastolatków. To historia O życiu! Historia wzruszająca, ale nie ckliwa. Napisana pięknie, ale nie za pomocą skomplikowanego słownictwa. Historia, która trafia do twojego wnętrza i potrafi się tam zadomowić.
Nie ma tutaj dialogów słodkich do "porzygu" ani uczucia wyjętego wprost ze słabej komedii romantycznej. Jest autentyczność, pasja i poświęcenie. I sytuacje trudne, i te zabawne, i te doprowadzające do łez. I słowa tak piękne, że aż boli. Ból ten jest jednak przyjemny, bo autorka potrafi malować słowami jak mało kto i kocham ją za to tak bardzo, jak całą tę historię. I kochać nie przestanę.
Jestem wstrząśnięta i dlatego zamiast pisać coś więcej, idę pomyśleć o życiu i pławić się w emocjach wywołanych przez powieść. Na koniec dam wam jednak jedną radę: dajcie się zachwycić tej książce. Przyrzekam, że warto!
[http://mowa-ksiazek.blogspot.com/]
Ostatnio na rynku wydawniczym pojawia się masa książek z gatunku New Adult, czyli tak zwanych "młodych dorosłych". Reprezentują one różny poziom i poruszane są w nich różne tematy. wszystkie powieści z tego gatunku mają jednak jeden wspólny cel - wzruszać czytelnika, pokazywać świat pełen przeciwności losu i wzbudzać w czytelniku całą gamę emocji. Czy "Pułapka...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to