-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2013-07-12
2016-10-11
2016-12-28
2019-05-29
2017-05-27
2016-08-13
OTO FANTASY IDEALNE
Dwa lata temu po raz pierwszy stawiłam czoła arcyburzy. Było to na tyle silne doświadczenie, że nie zapomniałam go do tej pory. Dziś, z okazji zbliżającej się wielkimi krokami premiery trzeciego tomu Archiwum Burzowego Światła, postanowiłam znów dać się temu porwać. Byłam przekonana, że wiedząc już, z czym mam do czynienia, efekt będzie znacznie słabszy. Myliłam się. Nie doceniłam arcyburzy.
Droga Królów, która otwiera przewidziany na nie bagatela dziesięć tomów cykl, jest opowieścią epicką, monumentalną i pełną rozmachu. Brandon Sanderson przejawia zamiłowanie do pisania opasłych cegieł, toteż jeden taki tom liczy sobie około tysiąca stron w powiększonym formacie. I, jak to zwykle bywa w przypadku tak rozlazłych serii fantasy, ten pierwszy tom jest zaledwie wstępem do dalszej historii i zarazem wprowadzeniem do świata, który stworzył autor. A takie wprowadzenie jest tutaj wyjątkowo potrzebne, ponieważ świat stworzony przez Sandersona jest... cóż, powiedzieć, że bogaty, to za mało.
Autor stworzył wszystko totalnie od zera, zarówno faunę, jak i florę, waluty, miary, postawy walki, magię, religię... po prostu wszystko, odwracając też takie rzeczy jak to, że to nie mężczyźni są piśmienni, ale właśnie kobiety, a dla mężczyzny hańbą jest umieć czytać (chyba że jest się kapłanem żarliwcem). Sanderson wprowadził też ogrom zróżnicowania kulturowego i rasowego. To nie seria fantasy, w której będziemy mieli trzy państwa na krzyż tłukące się ze sobą nawzajem. W Drodze Królów przeróżnych nacji jest masa, każda z inną kulturą, zwyczajami czy wyglądem, i każda z nich ma swoje cechy charakterystyczne. Znudziły was elfy, trolle i krasnoludy? Ta książka jest dla was, bo w ogóle ich tu nie uświadczycie — a jednak ten świat pełen jest magii i fantastycznych stworzeń. Sanderson jest autorem, który daleko wykracza poza przyjęte schematy w fantasy. Mało tego, nawet po tym tomie, a właściwie po dwóch, bo piszę jako osoba, która i Słowa Światłości ma za sobą, ten świat odkryty jest przed nami tylko w maleńkiej cząstce. Sanderson niczym wirtuoz sadyzmu w kilku preludiach do poszczególnych części książki potrafi zanęcić obietnicą kolejnych nieodkrytych lądów, nowych zwyczajów, ludów i kultur sprawiając, że rozpościera się przed nami świat dopracowany w takich detalach, tak bardzo rzeczywisty, tak bardzo zróżnicowany, że z miejsca skłonni jesteśmy uwierzyć, że on gdzieś rzeczywiście istnieje.
Zbudowanie świata od podszewki wymaga pewnych zdolności we wprowadzeniu do niego czytelnika tak, by się w nim nie pogubił. Brandonowi Sandersonowi udaje się to w sposób mistrzowski, ponieważ ani przez chwilę nie czujemy się przygnieceni jego rozmachem. Autor we wszystko wprowadza nas powoli, kroczek po kroczku, co z kolei sprawia, że niestety Droga Królów wolno się rozkręca i potrzeba przebrnąć przez pewną pokaźną ilość stron, by tę historię w pełni pokochać. Uwierzcie mi jednak — warto. Świat ten trawiony jest wojną, toteż i wielbiciele militarnej fantasy znajdują tutaj łakomy kąsek. Cały ambaras rozpoczął się od zabójstwa króla Gavilara przez tajemniczego Skrytobójcę w Bieli. Zabójstwo to było tym podlejsze, że stało się w czasie imprezy z okazji zawarcia sojuszu z równie tajemniczym ludem Parshendich, który jednocześnie był zleceniodawcą skrytobójstwa. W efekcie tych wydarzeń na Strzaskanych Równiach od lat toczy się wojna między Aletharem a Parshendi w imię zemsty za zamordowanego króla. Jest to jednak tylko wycinek tego, co może zaserwować nam Droga Królów, ponieważ historia tego świata sięga wielu, wielu tysięcy lat wstecz, i zapowiada nam nadchodzący, wielki kataklizm od strony sił wyższych.
Jak już było powiedziane przy okazji wpisu o Elantris, Brandon Sanderson wiele wysiłku poświęca na to, by to opowieści o ludziach wewnątrz epickiej historii czyniły ją wartą czytania.* W Drodze Królów tych istotnych postaci mamy kilka, i jak to się przyjęło w ostatnich latach, narracja prowadzona jest z kilku perspektyw zamiast jednej. Ponadto autor objął taki schemat działania, iż jedno jego opasłe tomiszcze poświęcone jest na pogłębienie historii jednej z jego głównych postaci. Droga Królów skupia się więc w szczególności na historii Kaladina, młodego chirurga, który odkrywa, że woli być wirtuozem włóczni niż skalpela. Historia Kaladina jest... pełna trudów, cierpień i znojów; z pewnością jest to ktoś, kto miał w życiu bardzo pod górkę. To taki typ bohatera, którego jednocześnie chce się przytulić do piersi, zagłaskać na śmierć i pocieszyć, a z drugiej dać mu solidnego kopa, by w końcu się ogarnął. Kaladin cierpi bowiem na depresję, choć nie jest to nigdzie powiedziane wprost. Upada, a potem wstaje tylko po to, by znów upaść, i z każdym takim upadkiem podniesienie się z poziomu podłogi jest coraz trudniejsze. Jednocześnie jest to postać pełna wewnętrznych konfliktów, nienawiści i nieufności, ale też honoru, odwagi, lojalności i oddania.
Właściwie ten honor, odwaga i wyższe ideały towarzyszą całej książce, a także kolejnej, i jak mogę przypuszczać, następnym również. Jeśli tęsknicie więc za prawymi bohaterami, którzy walczą z zepsuciem, brakiem poszanowania innego człowieka, wyzyskiem, marnowaniem życia — ta książka jest dla Was. Nie tylko Kaladin przejawia bowiem takie cechy, lecz również Dalinar, który jest dokładnie taki, jak wyobrażalibyśmy sobie ideał rycerza — prawy, szlachetny, honorowy, przestrzegający kodeks i walczący w imię słabszych. Co ciekawe Dalinar postrzegany jest jako ten słabnący i tchórzliwy nie tylko przez wartości, które zaczęły sterować jego życiem (bo przestrzeganie tych wyższych ideałów i kierowanie się jakimś kodeksem w życiu uznawane jest za passé), ale też przez dziwne wizje, które go nawiedzają. Droga Królów to jednak nie tylko męska historia pełna wojen i wyższych ideałów, ponieważ w książce występują też bardzo silne postacie kobiece. Trzeci punkt widzenia w książce przyjmujemy od strony Shallan, u której znajdziemy zamiłowanie do nauki, poświęcenie tej nauce, a także rozprawy moralne, filozoficzne i naukowe... i wiele, wiele więcej, bo również ona kryje w sobie jakąś mroczną przeszłość. Okej, może powiedzmy to sobie wprost — wszyscy główni mają tutaj mroczną przeszłość i przeróżne życiowe perturbacje, ale Sanderson na tyle przekonująco opowiada ich historie, że zamiast podawać w wątpliwość takie natężenie ciężkich przeżyć, po prostu w to wierzymy. Dopowiem jeszcze, że silnych, damskich postaci jest w książce więcej.
I jest jeszcze czwarty punkt widzenia prezentowany od strony najbardziej tajemniczej, intrygującej i klimatycznej postaci w całej serii, czyli od Skrytobójcy w Bieli, Kłamcy z Shinovaru, człowieka, który przeprasza, kiedy zabija.
Sanderson znany jest jako pierwszorzędny światotwórca, jednak moim zdaniem równie fenomenalnie wyszło mu tutaj nakreślenie portretów psychologicznych postaci. Chociaż trwa to długo, my naprawdę doskonale rozumiemy, co kieruje tymi ludźmi, jakie mają obawy, wątpliwości i nadzieje, dlaczego czasem podejmują takie, a nie inne decyzje i dlaczego czasem się mylą. Z drugiej strony takie dogłębne rozkminy psychiki postaci nie są dla wszystkich i niektórzy mogą uznać je za nudne. Ogromną zaletą w kreowaniu tych postaci jest to, że one nie stoją w miejscu. Cały czas się zmieniają, cały czas są w ruchu. Jeśli więc lubicie doskonale nakreślone i pogłębione charaktery, to ponownie — ta książka jest dla Was.
Droga Królów nie jest powieścią napisaną przepięknym językiem, jeśli więc oczekujecie zachwytów również z tej strony, to niestety nie mogę ich dać. Uważam jednak, że Droga Królów i właściwie cała seria napisana jest najlepiej i najdojrzalej ze wszystkich książek Sandersona. Pisze on rzemieślniczo dobrze, ale bez zachwytów, z nawiązką nadrabia za to w innych polach.
Archiwum Burzowego Światła jest bowiem czymś, o czym marzy każdy wielbiciel książek fantasy, który lubi w dany świat wsiąknąć bez reszty, który pragnie dobrze wykreowanych postaci, wielkich ideałów, bogactwa w kreacji świata, który chce epickości, bitw, intryg, emocji, oddania, zdrad, cierpień, miłości, humoru i chemii między bohaterami, a przy tym kocha odkrywać, odkrywać, i jeszcze raz odkrywać. Końca tej historii bowiem nie widać. Tutaj zawsze jest kolejna tajemnica do odkrycia, a najgorliwsi fani mogą z łatwością wykroczyć poza książki i pogłębiać wiedzę na przykład z tak zwanych WoBów, czyli Words of Brandon, a więc informacji spoza książki, które udziela sam autor na różnych spotkaniach czy konwentach a które dotyczącą funkcjonowania jego świata. Mało tego, większość książek Sandersona tworzy wszechświat zwany cosmere, który również jest ze sobą powiązany i który też można odkrywać, odkrywać, odkrywać... A co najlepsze to wcale nie jest tak, że bez tej wiedzy tajemnej nie zrozumiemy jego książek. Idea cosmere i wszystkich pozostałych smaczków zasygnalizowana jest tylko w tle, by nowy czytelnik nie poczuł się przytłoczony i wszystko dobrze zrozumiał, a jednocześnie mógł wyjść poza to i kopać głębiej, jeśli tylko zechce.**
Warto jeszcze wspomnieć o wydaniu, ponieważ książki z tej serii są przepiękne w środku. Zawierają mnóstwo ściśle zgranych z tekstem ilustracji, które przedstawiają faunę i florę, krajobrazy, stroje, postawy walki, rozrysowane obozy wojenne i różne inne rzeczy jak stronę z kodeksu wojennego Alethich. Tu jest nawet kolorowa mapka! Do perfekcji brakuje tylko wydania w twardej okładce, ale tego chyba się nie doczekamy. Tak opasłe tomiszcze w miękkiej oprawie ma skłonność do łamania grzbietu, niestety, i bardzo łatwo się niszczy.
Droga Królów i kontynuacja to coś, do czego gorąco zachęcam wszystkich fanów fantasy. Dla mnie jest to ideał fantasy. Rozpisanie tak monumentalnego dzieła na dziesięć tomów jest przedsięwzięciem bardzo ambitnym, ale nie wątpię, że autorowi się to uda. Pozostaje tylko uzbroić się w cierpliwość, ale efekt jest tego wart.
*słowa Dana Wellsa z posłowia "Elantris"
** Z wywiadu z Brandonem Sandersonem przeprowadzonym przez portal gram.pl.
misieczytaniepodoba.blogspot.com
OTO FANTASY IDEALNE
Dwa lata temu po raz pierwszy stawiłam czoła arcyburzy. Było to na tyle silne doświadczenie, że nie zapomniałam go do tej pory. Dziś, z okazji zbliżającej się wielkimi krokami premiery trzeciego tomu Archiwum Burzowego Światła, postanowiłam znów dać się temu porwać. Byłam przekonana, że wiedząc już, z czym mam do czynienia, efekt będzie znacznie...
2014-02-13
2018-02-16
Hyperion jest książką, która zachwyca na wielu poziomach. Kiedy czytałam tę powieść czułam się trochę tak, jakbym doznała literackiego objawienia, a im dalej w gąszcz stron, tym bardziej zadawałam sobie pytanie: "wow, to można tak pisać"? Hyperion rzuca na czytelnika czar, dzięki któremu kolejne słowa czytamy jak zaklęci, a z drugiej strony aż żal czytać za szybko, bo tak wyśmienitą ucztą trzeba rozkoszować się powoli.
Hyperion jest powieścią szkatułkową, w której różnorodność gatunkowa przyprawia o zawroty głowy. To nie tylko powieść science-fiction, ponieważ znajdziemy w niej i cyberpunkową powieść detektywistyczną, poezję romantyczną, horror, military sf, powieść autobiograficzną, trochę romansu, a nawet poruszającą obyczajówkę. Gdyby obedrzeć Hyperiona z otoczki sci-fi to i tak byłaby to fenomenalna książka, ponieważ trzon tej powieści stanowią niezwykle przemyślane historie bohaterów, gdzie każda z osobna mogłaby stanowić odrębną, równie fenomenalną powieść.
Wszystko to łączy osoba Dzierzby, legendarnego półboga o czerwonych oczach, który zamieszkuje Grobowce Czasu na Hyperionie. Kim właściwie jest Dzierzba? Skąd przybył i po co? Czy zwiastuje zagładę ludzkości? Nie wiadomo, chociaż książka w miarę czytania podsuwa nam kilka odpowiedzi. Wiadomo jednak, że Dzierzba jest istotą niezwykle potężną i śmiercionośną, która swoje ofiary nabija na drzewo bólu. Do niego właśnie podróżują nasi bohaterowie w ostatniej pielgrzymce przed wielką, międzygalaktyczną wojną, aby prosić go spełnienie swoich próśb. Każdy z nich ma własny bagaż doświadczeń, każdy dźwiga swój własny krzyż. Jest ich siódemka: Kapłan, Żołnierz, Uczony, Poeta, Kapitan, Detektyw i Konsul. Szkopuł w tym, że tylko jedno zostanie wysłuchane, a reszta zginie.
Uznając, że wszyscy jadą na tym samym wózku, nasi bohaterowie gromadzą się wieczorami i zaczynają mówić o sobie. Jak już zostało wspomniane, wszystkie ich opowieści są świetne. Przedstawione są w nich zarówno tragedie osobiste, dzięki którym rozumiemy powody, przez które zdecydowali się na samobójczą wyprawę do Dzierzby, jak i te na skalę światową. Początkowo miałam wrażenie, że każda kolejna opowieść podnosi poprzeczkę coraz wyżej, ale przy końcu zaczęły mi się trochę dłużyć. Myślę jednak, że wszystko zależy od tego, w jakich książkach gustujemy: ja nigdy nie przepadałam za powieściami detektywistycznymi, kryminałami, wątkami politycznymi, i to właśnie z nimi miałam tutaj problem. Nie jest to więc absolutnie wina książki, tylko moich prywatnych gustów, a różnorodność w książce Simmonsa jest na tyle duża, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Wszystko jest przemyślane i dopięte na ostatni na guzik, a każda z historii opowiada o czymś zupełnie innym zarówno fabularnie, jak i gatunkowo. W tych historiach autor stopniowo przedstawia nam nie tylko swoich bohaterów, ale również Dzierzbę i świat przyszłości, gdzie Ziemia już nie istnieje, a ludzkość skolonizowała dziesiątki, jeśli nie setki planet.
Jestem pod absolutnym wrażeniem tego, jak pisze Dan Simmons. Jak świetnie buduje klimat, za co by się nie wziął, jak swobodnie i lekko przekazuje swoją historię, jak potrafi poruszyć, rozbawić, zaintrygować i wzbudzić grozę. Oszołomić może ogrom dorobku kulturalnego, do którego autor nawiązuje, bo takie mniej lub bardziej oczywiste odniesienia w książce pojawiają się cały czas. Takim najbardziej oczywistym jest nawiązanie do poety Johna Keatsa już w samym tytule książki, ponieważ Keats napisał niedokończony utwór zatytułowany właśnie Hyperion. W książce poeta często jest cytowany, a nawet w pewnym sensie pojawia się osobiście.
Co mnie jeszcze zachwyca to to, z jaką łatwością Dan Simmons przeskakuje z opowieści na opowieść. Nie byłoby w tym nic specjalnie zaskakującego, gdyby nie ta różnorodność, bo pisanie z równą swobodą o podróży księdza z wątpliwościami dotyczącymi własnej wiary i epickich bitwach w kosmosie z seksem w tle, o etycznych dylematach związanych z Abrahamem i wiecznie pijanym, klnącym poecie prowadzącym rozpustne życie, o głębokich rozważaniach odnośnie do poezji czy literatury i sensacyjnym pościgu za podejrzanym mordercą jest doprawdy zadziwiające. I godne podziwu.
Jedyne, co mnie troszkę rozczarowało to końcówka, której chyba nie do końca rozumiem. Byłabym naprawdę wściekła na autora, gdyby tak to zakończył, ale na szczęście jestem świadoma tego, że jest kontynuacja. Sam Hyperion natomiast jest wprowadzeniem, przedstawieniem postaci i świata, i tak naprawdę nie wyjaśnia się tu nic. Dobrym pomysłem będzie więc zaopatrzenie się od razu w drugi tom.
Warto jeszcze wspomnieć o tłumaczeniach, ponieważ w Artefaktowym wydaniu Hyperiona Dzierzba jest Dzierzbą, natomiast w starszym wydaniu w tłumaczeniu Arkadiusza Nakoniecznika bestia z Hyperiona zwie się Chyżwarem. Dokładnym tłumaczeniem jest właśnie Dzierzba (ang. shrike). Początkowo żałowałam, że nie mam tego tłumaczenia z Chyżwarem, ponieważ brzmiał mi on znacznie lepiej, ale bardzo szybko przywykłam do Dzierzby i teraz nie zamieniłabym tego tłumaczenia na drugie. W rzeczywistości natomiast Dzierzba to taki mały, ładny ptaszek z niemiłym zwyczajem nabijania żywych ofiar na cierń czy ostrą gałąź w celu późniejszego ich spożycia.
Hyperion jest książką, którą z całego serca wam polecam. Powiedzieć, że to świetna rzecz, to po prostu za mało. Jestem nim absolutnie zachwycona i to właśnie Hyperion staje się pierwszą książką science-fiction, która dołącza do grona moich ulubionych. A dzięki temu, że w Hyperionie balans pomiędzy opowieścią a nauką jest doskonale wyważony, będzie to dobry wybór na początek przygody z tym gatunkiem. Zachęcam więc gorąco do przeczytania, bo naprawdę warto.
http://misieczytaniepodoba.blogspot.com
Hyperion jest książką, która zachwyca na wielu poziomach. Kiedy czytałam tę powieść czułam się trochę tak, jakbym doznała literackiego objawienia, a im dalej w gąszcz stron, tym bardziej zadawałam sobie pytanie: "wow, to można tak pisać"? Hyperion rzuca na czytelnika czar, dzięki któremu kolejne słowa czytamy jak zaklęci, a z drugiej strony aż żal czytać za szybko, bo tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-05-24
Książkę kupiłam na tegorocznych targach, i było to jedno z lepiej zainwestowanych 16 zł w moim życiu. Terry Pratchett jest jednym z moich ulubionych, najukochańszych autorów; wręcz wychowałam się na jego książkach. Bardzo miło jest więc przeczytać coś, co choć trochę przybliży nam samego autora osławionego cyklu o Świecie Dysku.
Kiksy Klawiatury zawierają wspaniałą przedmowę Neila Gaimana, a także króciutkie słowo od tłumacza. Książka mieści w sobie mnóstwo przeróżnych esejów, przedmów czy tekstów do gazet. Niektóre rzeczy w nich się powtarzają, co może trochę drażnić, ale jest zrozumiałe - gdy czytamy wszystkie te teksty hurtem, pamiętamy poprzednie, a normalny czytelnik czy słuchacz niestety, nie.
A co w książce? Mnóstwo ciekawych tekstów. O byciu pisarzem, fantastyce, o tym, że żyjemy w świecie science fiction, o przełamywaniu schematów, o trasach promocyjnych. Tematyka jest naprawdę różnorodna. Książka dzieli się na cztery części, i to najbardziej ta czwarta, ostatnia porusza i zapada w pamięć. Wyraźnie odznacza się od reszty tematyką, bardziej poważną, bo o chorobie, godności umierania i... orangutanach. Kiksy Klawiatury moim zdaniem nie są lekturą na raz; tempo czytania zwalnia zwłaszcza na koniec.
I nigdy nie zapomnę stwierdzenia Neila Gaimana, że Pratchetta do pisania napędzał gniew.
Książkę kupiłam na tegorocznych targach, i było to jedno z lepiej zainwestowanych 16 zł w moim życiu. Terry Pratchett jest jednym z moich ulubionych, najukochańszych autorów; wręcz wychowałam się na jego książkach. Bardzo miło jest więc przeczytać coś, co choć trochę przybliży nam samego autora osławionego cyklu o Świecie Dysku.
Kiksy Klawiatury zawierają wspaniałą...
2015-10-11
2017-12-06
2014-04-06
2016-03-01
2018-02-22
NIE WSZYSCY ODPŁYNIEMY DO NIEŚMIERTELNYCH KRAIN
Nie wierzyłam, kiedy mi mówili, że Silmarillion nie jest lekturą łatwą. Byłam święcie przekonana, że przeczytam tę książkę raz dwa. Mocno przeceniłam swoje siły, a może raczej nie doceniłam tak monumentalnego dzieła, jakim jest Silmarillon. Ostatecznie czytałam tę książkę dwa miesiące i ani przez chwilę nie pomyślałam, że nie chcę przeczytać jej do końca.
Dla kogoś, kto, tak jak ja zna tylko Władcę Pierścieni i Hobbita, Silmarillion jest jednym, wielkim, brakującym elementem układanki. Autor zawarł w nim najważniejsze wydarzenia, jakie rozegrały się w jego świecie w ciągu tysięcy lat. Opisuje stworzenie Ardy i powstanie zła, które jest wpisane w historie tego świata, przekazuje, kim właściwie był Sauron, Elrond, Galadriela czy Gandalf. Obserwujemy pojawienie się elfów, ludzi i krasnoludów, widzimy, jakie przyjaźnie i niesnaski kształtowały się między nimi. Wszystko to dzieje się przed historią znaną nam z Władcy pierścieni i Hobbita, aczkolwiek ostatnia część książki, zatytułowana Pierścienie Władzy i Trzecia Era do tych powieści nawiązuje.
Ciężko jednoznacznie wyodrębnić wątek główny Silmarillionu, ponieważ tych wątków jest mnóstwo, ale gdybym miała wybrać jeden, wskazałabym na powstanie i wykradzenie Silmarilli przez Morgotha. Silmarille były trzema klejnotami, w których uwięziono światło dwóch Drzew Valinoru. Wspomnieć można jeszcze o poruszającej historii nieszczęsnych Dzieci Hurina czy miłości Berena i Luthien — obie te opowieści zostały wydane jako oddzielne książki. Obserwujemy powstawanie królestw, niesamowitych potęg zarówno elfów, jak i ludzi, a potem ich upadek, obserwujemy bratobójcze walki, zdrady, a czasem także bezsensowne rzezie. Najsmutniejszy był dla mnie upadek Numenoru, królestwa ludzi, których pycha, arogancja i strach przed śmiercią doprowadziły do tragicznego końca, ale za serce chwytał też wątek mordu elfów w Alqualondë, czyli pierwszego bratobójstwa w tolkienowskim świecie.
Zaznaczam jednak, że to tylko niewielka część tego, co w Silmarillionie można znaleźć. Ogrom wydarzeń, które autor przedstawił w swoim opus magnum potrafi oszołomić, i między innymi dlatego tej książki nie można czytać szybko. Silmarillion wymaga niesamowitego skupienia, ponieważ w gąszczu nazw krain geograficznych, mnogości bohaterów, powiązań między nimi, wydarzeń, o których czytamy, zgubić się jest bardzo łatwo. Wystarczy wyłączyć się na chwilę, i już nie wiemy, co się dzieje. To monumentalne dzieło potrafi przytłoczyć, a z drugiej strony zachwyca tym, jak dokładnie Tolkien przemyślał swój świat. Wszystko jest dopracowane w najmniejszych detalach, wszystko jest bardzo piękne, ale jednocześnie niesamowicie smutne i melancholijne. Widać, że autor inspirował się wieloma innymi wierzeniami, religiami czy tradycjami, bo choćby upadek Numenoru porównać można z Atlantydą, Iluvatar to jedyny bóg, stworzenie świata przypomina to biblijne, a w historii Dzieci Hurina znaleźć można inspirację Edypem. Mimo wszystko Tolkien stworzył coś własnego, coś niesamowitego, i czytając Silmarillion ma się wrażenie, że czyta się książkę stamtąd, z tego właśnie świata, a nie z naszego, zupełnie jakby tamtejszy kronikarz spisał mitologię całej Ardy i przyniósł ją do nas. Bo to właśnie mitologię najbardziej przypomina Silmarillion; można też nazwać tę książkę swoistą biblią tolkienowskiego świata.
Wydanie tej książki jest przepiękne. Nowy Silmarillion posiada 45 ilustracji Teda Nasmitha, a całość drukowana jest na wysokiej jakości kremowym papierze. Twarda oprawa, obwoluta, tasiemka, większy format, dołączona mapka na wklejce, tablice genealogiczne, indeks osób i miejsc z krótkim ich wyjaśnieniem, czy nawet wskazówki dotyczące wymowy robią swoje. Dodatkowo to wydanie zawiera przedmowę Christophera Tolkiena, a także list Tolkiena do swego ówczesnego wydawcy. Zyskowy Silmarillion to po prostu fenomenalnie wydana książka i posiadanie jej w swojej biblioteczce to czysta przyjemność.
Silmarillion polecam więc każdemu, zwłaszcza fanom Tolkiena, którzy jeszcze tej książki nie mają za sobą. Można zacząć od niej przygodę ze Śródziemiem, ale bardziej polecałabym ją jako uzupełnienie po przeczytaniu Władcy pierścieni i Hobbita, jeśli ten świat zaciekawi Was na tyle, żebyście chcieli go pogłębić. Silmarillion zachwyca od samego początku i jestem pewna, że kiedyś jeszcze do tej książki wrócę. Śródziemie to coś, z czym ciężko rozstać się raz na zawsze. Marzy mi się teraz ekranizacja, taka na miarę tej, jaką dostał Władca Pierścieni. Kto wie, może kiedyś się jej doczekamy...?
http://misieczytaniepodoba.blogspot.com
NIE WSZYSCY ODPŁYNIEMY DO NIEŚMIERTELNYCH KRAIN
Nie wierzyłam, kiedy mi mówili, że Silmarillion nie jest lekturą łatwą. Byłam święcie przekonana, że przeczytam tę książkę raz dwa. Mocno przeceniłam swoje siły, a może raczej nie doceniłam tak monumentalnego dzieła, jakim jest Silmarillon. Ostatecznie czytałam tę książkę dwa miesiące i ani przez chwilę nie pomyślałam, że nie...
2016-12-26
2016-10-03
2018-12-30
2016-08-25
2018-01-23
Na Ziemiomorze Ursuli LeGuin od dawna miałam ochotę, ale nigdy dość czasu i samozaparcia, by ową chęć przerodzić w czyn. Ciągle pojawiały się nowe książki, spychając tę pozycję coraz bardziej w dół. No bo spójrzmy prawdzie w oczy: Ziemiomorze to klasyka fantasy, a wszyscy wiemy, że z klasyką to różnie bywa. To taka rosyjska ruletka: albo się spodoba i dołączymy do grona zachwycających się tą klasyczną pozycją, albo nam się nie spodoba, ale chwalić będziemy, bo na klasykę narzekać nie wypada.
Do sięgnięcia po twórczość LeGuin ostatecznie zmotywowało mnie to, że chciałam spróbować z audiobookami. Przeglądałam więc ofertę Legimi szukając jakiegoś ciekawego audiobooka i zobaczyłam Czarnoksiężnika z Archipelagu, tom, który otwiera Ziemiomorze. Ściągnęłam, zaczęłam słuchać w drodze do pracy i z pracy i... przepadłam. Do tego stopnia, że dwa razy prawie przejechałam przystanek.
Czarnoksiężnik z Archipelagu opowiada historię chłopca, który na początku swojej opowieści nosi imię Duny. Wychowuje się on pod okiem ojca kowala, ale przejęciem fachu po rodzicu kompletnie nie jest zainteresowany. Jego matka szybko odeszła z tego świata, a ciotka nie przejawiała nim żadnego zainteresowania, toteż Duny spędza dnie na włóczeniu się i psotach. Tak jest do momentu, w którym chłopiec ujawnia swój potencjał magiczny. Uczyć go zaczyna ciotka, wioskowa wiedźma, a chłopiec jest zachwycony magią i przede wszystkim władzą, jaką ta magia przed nim rozpościera. Mijają lata i Duny trafia pod opiekę pełnoprawnego, wyszkolonego maga, Ogiona, który nadaje mu jego prawdziwe imię - Ged. Chłopak wykazuje ogromny talent do magii, co jednocześnie sprawia, że jego buta, pęd do władzy i siły oraz własne poczucie wyższości tylko rosną. W końcu wpędza go to w kłopoty i Ged uwalnia Cień, czyli mroczną kreaturę nie z tego świata, która nie ustąpi, dopóki go nie dopadnie.
Książka jest fantastyczna. Ursula LeGuin w cudowny sposób snuje swoją opowieść, hipnotyzując słowem. Niesamowicie podoba mi się jej styl pisania, który potęguje wrażenie, że czytamy baśń, nie książkę fantasy. Język książki jest prosty, ale piękny, dopracowany i bogaty w szczegóły, a przy tym niezwykle oddziałujący na wyobraźnię. Sama powieść jest bardzo spokojna, wręcz senna, a jednak akcja porusza się do przodu w szybkim tempie. Autorka omija wszelkie zbędne opisy i zapychacze, w książce jest sama esencja tej historii. Przyśpieszone są też podróże, ponieważ kiedy Ged podróżuje z jakiegoś miejsca w inne, to w książce brak opisu, co jest pomiędzy punktem startu a miejscem docelowym. Bardzo podobał mi się taki zabieg, bo dzięki temu książka nie nużyła i nie trzeba było czytać o czymś nieistotnym dla fabuły. Czarnoksiężnik z Achipelagu ma tylko 240 stron, ale na jego kartach śledzimy losy Geda od dzieciństwa aż po pełnoletność, kiedy to został pełnoprawnym magiem, a potem wyrusza we własną podróż. Dodatkowo powieść jest bardzo uboga w dialogi. Głównie doświadczamy narracji i bardzo często to narrator informuje nas o słowach któregoś z bohaterów, przez co mamy wrażenie, że czytamy legendę o Gedzie.
Świat Ziemiomorza jest przesycony magią w każdym jego aspekcie. Wszystko ma swoją przyczynę, przeznaczenie, a mag instynktownie wie, gdzie należy iść i co należy zrobić. Kieruje nim tajemnicze coś, które nigdy nie dopuszcza do jego życia przypadków. Ursula LeGuin nie tłumaczy, jak w tym świecie działa magia, nie wyjaśnia zawiłości czarowania, a istotną rolę odgrywają tu jedynie imiona. Aby coś sobie podporządkować, aby coś pokonać, musimy znać prawdziwe imię tego czegoś. A poznawanie prawdziwych imion, jak i cała nauka czarnoksięstwa zajmuje wiele lat i wymaga ogromu pracy. Bardzo to fajne, że nawet jeśli Ged ma zalążki na takiego, któremu nikt nie podskoczy, to i tak musi włożyć dużo wysiłku, by swój talent oszlifować. Pojawiło się jednak w mojej głowie olbrzymie skojarzenie do książek Rowling, ponieważ w Czarnoksiężniku z Archipelagu też jest szkoła magii, która bardzo mocno przypominała mi Hogwart. Czyżby to tutaj znalazła się inspiracja dla uwielbianej Szkoły Magii i Czarodziejstwa?
Tym, co najbardziej zachwyciło mnie w książce, jest Cień, czy raczej to, co on sobą reprezentuje. Cień jako efekt buty i arogancji Geda prześladuje go pokazując wręcz, że niektóre błędy mogą się za nami ciągnąć przez całe życie. A czym w ogóle jest ten Cień? Bardzo żałuję, że nie mogę tego zdradzić, bo wyjawiłabym w ten sposób najistotniejszy element całej książki, ale szalenie podobała mi się jego koncepcja. Domyśliłam się rozwiązania, gdy byłam w 3/4 lektury, ale to absolutnie nie odebrało mi przyjemność z przeczytania końcówki. Wręcz przeciwnie, zakręciła mi się łezka w oku, bo oto wspaniała historia dobiegła końca i zakończyła się we wspaniałym stylu.
Inna rzecz, która mnie zachwyciła to wartości, jakie LeGuin przemyca w swojej książce. To nie tylko powieść fantasy, ale też historia o dorastaniu, młodzieńczym buncie, pokonaniu samego siebie i o tym, co w życiu cenne. Te przesłania potęgują baśniowość całej książki. Sam Ged przechodzi fantastyczną przemianę, pokorniejąc i... po prostu dorastając. Przez pierwszą część książki chłopiec uczy się magi, druga część to powieść drogi, podczas której Ged zdobywa nowe doświadczenia i kształtuje siebie.
Choćbym bardzo chciała się czegoś przyczepić, to po prostu nie potrafię. Książka szturmem zdobyła moje serce i nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po następne tomy. To fantasy filozoficzne, piękne i dopracowane w każdym calu; to powieść, nad którą trzeba się zatrzymać i poświęcić kilka chwil refleksji. Czarnoksiężnika z Archipelagu polecam więc gorąco, choć mam tą świadomość, że nie spodoba się on każdemu. Ale warto przynajmniej spróbować.
https://misieczytaniepodoba.blogspot.com
Na Ziemiomorze Ursuli LeGuin od dawna miałam ochotę, ale nigdy dość czasu i samozaparcia, by ową chęć przerodzić w czyn. Ciągle pojawiały się nowe książki, spychając tę pozycję coraz bardziej w dół. No bo spójrzmy prawdzie w oczy: Ziemiomorze to klasyka fantasy, a wszyscy wiemy, że z klasyką to różnie bywa. To taka rosyjska ruletka: albo się spodoba i dołączymy do grona...
więcej Pokaż mimo to