-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
ArtykułyTysiące audiobooków w jednym miejscu. Skorzystaj z oferty StorytelLubimyCzytać1
Biblioteczka
Głupi geniusz.
I kto by pomyślał, że Jim Osterberg, zdolny i kulturalny chłopak z Ann Arbor w stanie Michigan, urodzony w dobrej rodzinie, w czasach szkolnych objawiający smykałkę do polityki, stanie się mroczną i nieprzewidywalną bestią, scenicznym zwierzem, "guru popaprańców" - Iggym? Jak i dlaczego się nim stał, do tej pory nie jest do końca jasne. Można założyć, że będąc artystyczną duszą, szukał ujścia dla swoich emocji w sztuce (w latach '60 po raz pierwszy usłyszał Duane'a Eddy'ego, Raya Charlesa i Chucka Berry'ego. "I pomyślałem sobie: święty Jezu, to nie są, k***, żarty"), albo też zawierzyć innemu, znacznie prostszemu wytłumaczeniu: "Wywarliśmy wrażenie na dziewczynach. I tak to się zaczęło".
Nie ma ani krzty przesady w słowach wstępu: "Bez niego i legendarnych The Stooges punk rock byłby sierotą, a grunge'owcy wraz z deszczem spłynęliby bez śladu rynsztokami Seattle (...). Gdy Iggy burzył wszelkie granice między pierwotnym szaleństwem a ideą czystej sztuki, Marilyn Manson bawił się jeszcze w pampersach swoim siusiakiem". Pierwsze płyty The Stooges nie spotkały się z zachwytem ani odbiorców, ani rozgłośni radiowych (na sukces, uwielbienie, a wreszcie także i szacunek przyszło im długo poczekać). Tym, co od zawsze stanowiło najmocniejszą stronę zespołu, były występy na żywo. "Sprawiali, że wszystko inne brzmiało bezsilnie". Iggy potrafił rozkochać w sobie publiczność, ale też rozwścieczyć ją do białości. W książce natkniemy się na niejeden wywołujący zachwyt/obrzydzenie (niepotrzebne skreślić) opis.
Na kartach biografii przewija się cała rzesza zacnych osobistości, takich jak Johnny Rotten, Patti Smith, Slash, Blondie, Andy Warhol, Johnny Depp czy Jack White. Na pierwszy plan - jak najbardziej zasłużenie - wysuwa się rzecz jasna David Bowie. Davida połączyła z Iggym nie tylko muzyczna współpraca, lecz nade wszystko wielka przyjaźń, która rozkwitła i zaowocowała w latach '70 w Berlinie. "Jim i David nurzali się kiedyś w dekadencji Los Angeles. Berlin jednak dał im szansę, by zamiast stoczyć się na samo dno i pogrążyć w chaosie (…), zmienić chorobę w sztukę. Berlin podpowiadał lepszy rodzaj dekadencji, taki, który podsycał ich twórczą energię, zamiast się nią żywić". To właśnie wtedy powstały genialne solowe albumy Iggy'ego: "The Idiot" oraz "Lust For Life". Bowie stworzył wówczas legendarne "Low" i "Heroes".
Historia Jima/Iggy'ego to bezustanna walka z całym światem i z samym sobą; walka wymagająca heroicznej siły, bo toczona pomiędzy dwiema osobowościami. Balansowanie na granicy życia i śmierci, zarówno pod względem muzycznym, jak i dosłownym. Czytając o jego scenicznych i pozascenicznych ekscesach (obnażanie się w miejscach publicznych, samookaleczanie, zaburzenia psychiczne, narkotyki, zdrady, przemoc...) aż trudno uwierzyć, że ten człowiek przetrwał. Poniósł ogromne straty, ale jednak przetrwał, i wciąż trwa (w 2010 roku The Stooges zostali włączeni do Rock and Roll Hall of Fame; w 2012 wydali nową płytę i ruszyli w trasę koncertową). Sex, drugs & rock'n'roll? Obecnie prawdopodobnie trochę mniej seksu i narkotyków, wszak ciągle i niezmiennie, i cholernie intensywnie - rock'n'roll.
"Jak artysta może być tak wielbiony i tak znienawidzony zarazem? Jak człowiek może być jednocześnie tak mądry i tak głupi?" Paul Trynka, dziennikarz znany z magazynu "Mojo", podjął się karkołomnej misji podsumowania tytułowych upadków, wzlotów i odlotów Iggy'ego. Efektem tej pracy jest niniejsza biografia, opatrzona zdjęciami, obszernymi uwagami i źródłami oraz szczegółową dyskografią. Przyznać trzeba, że wykonał kawał solidnej roboty (w polskim wydaniu niestety spaprano ją sporą ilością literówek oraz miejscami doprawdy bezmyślnym tłumaczeniem). Dotarł do bliskich, przyjaciół i współpracowników artysty, przeprowadził też wywiad z samym "Ojcem Chrzestnym Punk Rocka". Usystematyzował i podsumował całą karierę Iggy'ego, czyniąc swe dzieło jednym z najbardziej kompletnych w tym temacie. Jak sam (zgodnie z prawdą) pisze: "To lektura obowiązkowa nie tylko dla fanów, lecz także - a może przede wszystkim - dla tych, którzy chcą poznać kulisy szołbiznesu i muzyki rozrywkowej ostatnich pięciu dekad". Chcecie? Naprawdę warto.
Głupi geniusz.
I kto by pomyślał, że Jim Osterberg, zdolny i kulturalny chłopak z Ann Arbor w stanie Michigan, urodzony w dobrej rodzinie, w czasach szkolnych objawiający smykałkę do polityki, stanie się mroczną i nieprzewidywalną bestią, scenicznym zwierzem, "guru popaprańców" - Iggym? Jak i dlaczego się nim stał, do tej pory nie jest do końca jasne. Można założyć, że...
"Tu przecież wszyscy się znamy. I nie dzieje się nic złego".
Värmland - malownicze szwedzkie miasteczko; miejsce, w którym teoretycznie nie ma prawa zdarzyć się nic złego... Szesnastoletnia Hedda wychodzi na imprezę sylwestrową i znika bez śladu. Niedługo potem zostaje odnalezione ciało nagiej dziewczyny. Czy to Hedda?
Dziennikarka Magdalena Hansson wraca ze Sztokholmu na stare śmieci, do Hagfors. Pragnie odetchnąć po burzliwym rozwodzie, zwolnić tempo i zapewnić spokój sześcioletniemu synkowi. Ani ona, ani miejscowa policja nie spodziewają się, że zaspy śniegu już wkrótce odkryją przed nimi mroczne tajemnice. Magdalena angażuje się emocjonalnie w sprawę zaginięcia Heddy i zaczyna prowadzić pełne niebezpieczeństw śledztwo na własną rękę. Śledztwo, które doprowadzi ją do niejednego szokującego odkrycia.
"Dziewczyna ze śniegiem we włosach" to debiut szwedzkiej dziennikarki Ninni Schulman (jeden z wątków oparty został na rzeczywistym procesie, w którym brała udział jako reporter). I to debiut naprawdę udany. Krok po kroku zagłębiamy się w z pozoru idylliczną społeczność. Poznajemy bohaterów (całkiem sporą - miejscami przytłaczającą - ich ilość), z których niemal każdy ukrywa prawdziwą twarz w skrzętnie utkanej i wygładzonej masce. Problem tożsamości seksualnej, starości, życia ponad stan, gry małżeńskich pozorów, handlowania żywym towarem - to wszystko dzieje się wszędzie, zarówno w wielkich stolicach, jak i na tak zwanych zadupiach, gdzie dodatkowym utrudnieniem jest wścibski wzrok sąsiadów.
Oprócz Magdaleny, w książce pojawia się jeszcze dwójka czołowych postaci - policjanci Christer Berglund oraz Petra Wilander, którzy mają niemałe znaczenie dla fabuły. Szczerze mówiąc, są momenty, kiedy to właśnie ich poczynania interesują i fascynują najbardziej i to oni stanowią najmocniejszy atut powieści. Sama historia, choć nie należy do najbardziej oryginalnych, jest całkiem nieźle skonstruowana i przemyślana. Suspens, ciekawe portrety psychologiczne i lodowaty klimat to coś, co tygryski lubią najbardziej.
Moje pierwsze spotkanie ze szwedzkim kryminałem (czy to już odrębny gatunek literacki?) zaliczam do udanych. Jako świeżak w temacie nie do końca potrafię ocenić, czy rzeczywiście "taką powieść chciałaby napisać Camilla Läckberg". Pewnie nie. Niemniej jednak, polecam, bo czyta się bardzo przyjemnie i chce się do tej książki wracać. Z pewnością sięgnę po kolejną część przygód Magdaleny Hansson.
"Tu przecież wszyscy się znamy. I nie dzieje się nic złego".
Värmland - malownicze szwedzkie miasteczko; miejsce, w którym teoretycznie nie ma prawa zdarzyć się nic złego... Szesnastoletnia Hedda wychodzi na imprezę sylwestrową i znika bez śladu. Niedługo potem zostaje odnalezione ciało nagiej dziewczyny. Czy to Hedda?
Dziennikarka Magdalena Hansson wraca ze Sztokholmu na...
Chciałabym z czystym sercem powiedzieć, że "Lśnienie" wgniotło mnie w fotel... Byłoby to całkiem prawdopodobne, ba, wręcz niemal pewne, gdyby nie obejrzana wcześniej ekranizacja Stanleya Kubricka. Oczywiście, że czyta się świetnie. Oczywiście, że wspaniale zarysowane postaci, genialnie budowana fabuła, cudowny klimat. Oczywiście, bo King to King. Ale ogromnie brakowało mi tego uczucia niepewności, tego specyficznego napięcia, kiedy nie wiadomo, co za chwilę się stanie. Mój błąd, nigdy więcej. Najpierw książka, potem film, i kropka.
Chciałabym z czystym sercem powiedzieć, że "Lśnienie" wgniotło mnie w fotel... Byłoby to całkiem prawdopodobne, ba, wręcz niemal pewne, gdyby nie obejrzana wcześniej ekranizacja Stanleya Kubricka. Oczywiście, że czyta się świetnie. Oczywiście, że wspaniale zarysowane postaci, genialnie budowana fabuła, cudowny klimat. Oczywiście, bo King to King. Ale ogromnie brakowało mi...
więcej mniej Pokaż mimo to
King jest jednym z niewielu współczesnych autorów, którzy doskonale wiedzą, jak stworzyć klimat - coś bezcennego, choć tak naprawdę nieuchwytnego. Trzymasz kolejną jego książkę w dłoni i po prostu wiesz, że czeka cię cudowne oderwanie od codzienności, podróż w inny świat, spotkanie z bohaterami takimi jak my: niedoskonałymi i właśnie przez to tak realistycznymi.
"Joyland" zdecydowanie nie należy do najlepszych powieści Mistrza, jakie czytałam. Ot, króciutka (chwilami miałam wrażenie, jakby autora ograniczał jakiś limit słów) historia o problemach i zwątpieniach 21-letniego chłopca z naciąganym (czy w ogóle potrzebnym?) wątkiem zagubionego ducha oraz zbyt łzawym i przewidywalnym zakończeniem. Całość czyta się przyjemnie, z zaciekawieniem; tu i tam pojawiają się wypieki na twarzy. Czyli generalnie nic nadzwyczajnego. Tak, gdyby nie wspomniany wcześniej klimat. Nie potrafię tego opisać, ale fani Kinga z pewnością wiedzą, o co chodzi.
Miłe spotkanie ze starym dobrym Kuglarzem, ale koniec żartów - już niebawem "Doktor Sen". Osobiście mam nieodparte wrażenie (i ogromną nadzieję), że tym razem porwie mnie i przestraszy tak, jak to potrafi najlepiej.
King jest jednym z niewielu współczesnych autorów, którzy doskonale wiedzą, jak stworzyć klimat - coś bezcennego, choć tak naprawdę nieuchwytnego. Trzymasz kolejną jego książkę w dłoni i po prostu wiesz, że czeka cię cudowne oderwanie od codzienności, podróż w inny świat, spotkanie z bohaterami takimi jak my: niedoskonałymi i właśnie przez to tak realistycznymi.
"Joyland"...
Wydawałoby się, że w opowieściach o czarownicach nie powinno zabraknąć magii... Tym razem, niestety, dzieło Anne Rice nie jest niczym więcej, niż tylko przydługą, kompletnie pozbawioną tajemniczości kontynuacją wspaniałej "Godziny Czarownic" i całkiem niezłego "Lashera", zdecydowanie najgorszą częścią sagi.
Rozczarowują nowe postaci: Ashlar, nijaki bohater nużących opowieści o historii Taltosów; Mary Jane, co prawda dość barwna i zabawna, jednak w zasadzie nic nie wnosząca do fabuły. Na ich tle wybija się dobrze nam znana Mona, chyba najbardziej intrygująca ze wszystkich, na pewno ciekawsza, niż do granic mdła Rowan i wiecznie zagubiony Michael.
A sama fabuła? Bez polotu. Cieszą zgrabne opisy i charakterystyczny język autorki, lecz wszystko psuje zionący zewsząd patos.
Jedno słowo, jakim można opisać tę książkę: niepotrzebna.
Wydawałoby się, że w opowieściach o czarownicach nie powinno zabraknąć magii... Tym razem, niestety, dzieło Anne Rice nie jest niczym więcej, niż tylko przydługą, kompletnie pozbawioną tajemniczości kontynuacją wspaniałej "Godziny Czarownic" i całkiem niezłego "Lashera", zdecydowanie najgorszą częścią sagi.
Rozczarowują nowe postaci: Ashlar, nijaki bohater nużących...
Jedna z niewielu książek, z których aż bije szczerość. Pochłaniająca od pierwszej do ostatniej strony. Może i męcząca, ale taka właśnie jest depresja. Męcząca.
Elizabeth przez cały czas ma poczucie, iż nikt nie zainteresuje się nią na poważnie, póki sobie czegoś nie zrobi. Nie jest ani 'normalna', ani na tyle chora, by trafić do szpitala. Pozostaje więc zawieszona gdzieś pomiędzy. I tonie w tym bagnie zdana wyłącznie na siebie samą. Na szczęście na jej drodze staje mądry lekarz. No i prozac.
Uderzyło mnie, jak wiele wspólnego mam z Ellie - nie tylko dlatego, że również cierpię na depresję, ale też w kwestii problemów (rozbita rodzina, toksyczne związki, używki), spojrzenia na świat, stosunku do codzienności i związanych z nią prozaicznych spraw, a nawet preferencji muzycznych i literackich.
W zasadzie dopiero podczas lektury tej książki uświadomiłam sobie w pełni, jak podstępna jest depresja, jak potrafi omotać człowieka, który za jej sprawą staje się cwanym manipulatorem: choroba jest nie tylko chorobą, ale i lekiem na rzeczywistość, wymówką na wszystko. Nienawidzimy jej, by zaraz potem za nią tęsknić. I tak w kółko, aż do odwiecznego pytania, gdzie w tym wszystkim nasze prawdziwe 'ja'.
"Czasem myślę, że gdybym potrafiła wziąć się w garść, wszystko byłoby znowu w porządku. Myślę, że sama wpędzam się w chorobę psychiczną, ale przysięgam, przysięgam na Boga, to jest silniejsze ode mnie. (…) To tak, jakby demony opanowały mój mózg. I nikt mi nie wierzy. Wszyscy uważają, że wyzdrowiałabym, gdybym tylko chciała. A ja nie mogę (…) być już sobą. To znaczy, właśnie teraz jestem naprawdę sobą i to właśnie jest tak przerażające".
Jedna z niewielu książek, z których aż bije szczerość. Pochłaniająca od pierwszej do ostatniej strony. Może i męcząca, ale taka właśnie jest depresja. Męcząca.
więcej Pokaż mimo toElizabeth przez cały czas ma poczucie, iż nikt nie zainteresuje się nią na poważnie, póki sobie czegoś nie zrobi. Nie jest ani 'normalna', ani na tyle chora, by trafić do szpitala. Pozostaje więc zawieszona gdzieś...