Najnowsze artykuły
- ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant12
- Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
- ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
- ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński8
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Barbara Burdzy
Źródło: Wydawnictwo: Czerwone i Czarne
2
5,7/10
Pisze książki: biografia, autobiografia, pamiętnik
Urodzona w 1990 roku. Dziennikarka, freelancerka, warszawianka rodem z Wiecha. Świeżym okiem i z wielkim zapałem śledzi bieżące wydarzenia. Interesuje się filozofią i polityką. „Zaplecze intelektualne” Saskiej Kępy.
5,7/10średnia ocena książek autora
916 przeczytało książki autora
397 chce przeczytać książki autora
1fan autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Ćpałem, chlałem i przetrwałem
Maciej Maleńczuk, Barbara Burdzy
5,9 z 652 ocen
1165 czytelników 127 opinii
2015
Najnowsze opinie o książkach autora
Ćpałem, chlałem i przetrwałem Maciej Maleńczuk
5,9
Lektura tej książki zmieniła moje postrzeganie Maleńczuka na gorsze...
Z jednej strony bardzo dobrze się czyta opisy ćpuńskich popisów są bardzo interesujące, szczególnie dla osób, które lubią taką tematykę.
Ciężko jednak odczuć sympatię do opowiadającego je Maleńczuka skoro przebija przez nie tak wysokie ego i niezdrowa pewność siebie w kwestii tego jak on nigdy nie przegiął w przeciwieństwie do innych.
Także polecam, jeśli ktoś lubi narkotyczne klimaty, w innym wypadku podczas lektury można się tylko zirytować.
Ćpałem, chlałem i przetrwałem Maciej Maleńczuk
5,9
Jest na LC kilka naprawdę dobrych opinii na temat; nie będę się silił na recenzję, a tylko garść uwag...
- Ocena stosunkowo wysoka, bo jednak czytałem z zaciekawieniem - przyznam też, że zaspokoiłem wstydliwą fascynację "szarego mieszczanina" światem występnego dolce vita, he he... Momentami mi się nawet podobało; ten naturalistyczny stosunek do związków... Ale oczywiście, spieszę dodać, że ja tylko jak młody Kargul - patrzący, nienawiść w sobie potęguję ;-)
- Generalnie jednak uczuciem coraz częściej pobrzmiewającym we mnie podczas lektury było politowanie... Autor rozpisuje się, jakie to wspaniałe miewał odloty i stany naćpany, doradza, jak brać, żeby sobie zanadto nie zaszkodzić... Jednak uczciwie przyznaje, że większość jego znajomych skończyła bardzo marnie, a on nie do końca panuje nad sobą, bo np. pije, mimo iż tej akurat używki nie znosi... Symptomatyczna jest choćby rozmowa o Ryśku Riedlu (artyście, którego maksymalnie cenię),kiedy to Maleńczuk zarzuca filmowi "Skazany na bluesa", że jest bardzo nieautentyczny, bo pokazuje głównie cierpienia i staczanie się Ryśka, który "fajnym chłopakiem był", a dokładniej królem życia i guru hippisowskich obozowisk... Cóż, może i jest w tym nieco racji, ale czy nie jest raczej tak, że to rozpaczliwie pragnący wyluzowania i zabawy ludzie-kwiaty nie chcą dostrzegać, że w sumie ich wysiłki to dziecinne zamykanie oczu na rzeczywistość? Równie dobrze ludzie znudzeni prawem ciążenia mogliby skakać na główkę na beton i zachwalali wspaniałość lotu, a spędzenie reszty życia na wózku zbywali "oj tam oj tam".
- Kluczowym elementem budzącym mój sceptycyzm wobec postawy Maleńczuka jest jego główna teza, że pić - a czasem i ćpać - trzeba, bo "życie na trzeźwo jest nie do zniesienia" (cytat z Bogusia Lindy nie pada dosłownie, ale myśl przewija się). Podaje nawet przykłady - teraz musi się napić, żeby znieść wiertarkę, która na... za oknem. Eh. Może i mówię jak dinozaur, ale dla mnie takie zachowanie jest "miętkie" i osobiście uciekałbym od niego, bo wstydziłbym się swej słabości... Na zasadzie: że co, niby JA nie wytrzymam? Maleńczuk dumnie podkreśla, jak często nie bał się "chodzić na solo" z silnymi typami, którzy go zaczepiali... No i pięknie - a wyjść "na solo" z życiem to nie łaska? Maleńczuk pokazuje, jak życie "na obrzeżach" jest intensywne i kolorowe - cóż, fascynacja, jaką może budzić lektura jego "przygód", pokazuje, że trochę racji ma, ale ostatecznie łatwo się stoczyć do sytuacji kogoś, kto tak mocno szukał intensywnych smaków, że normalnie nic już nie jest w stanie poczuć i nawet herbatę musi pić pół na pół z chili...
- Żeby nie było, że taki totalny ze mnie świętoszek; doceniam mocne przeżycia (choć przyznaję, że na ogół staram się je - nomen omen - przeżyć). Zdarzało mi się być w sytuacjach mocno niebezpiecznych, a także się bić "na poważnie" (choć nie śmiertelnie poważnie, he he). Szmerek w głowie po wypiciu (a nawet porządnym nachlaniu się) takoż nie jest mi obcy. Podobnie, jak "nie-kanoniczne" sytuacje romantyczno-erotyczne. I wszystko to miewa swój smak... (Anegdota na marginesie: pamiętam, jak raz, z grupą niemal totalnych abstynentów katolickich, na całe gardło śpiewaliśmy "Whisky moja żono!"; ten vibe nie jest obcy również pokornym owieczkom ;-) Jednak ostatecznie, lepiej brać wszystko w miarę – to znaczy owszem, zdarza się głupio zginąć, jeśli się pragnie żyć kolorowo, podczas gdy siedzenie całe życie w piwnicy ze strachu to także moim zdaniem zmarnowany potencjał – ale zgłuszanie się wódą, bo wiertarka za oknem??? Litości!
- Co do talentu Maleńczuka... nie jestem wielkim fanem, ale niektóre utwory ewidentnie "niosą", wpadają w ucho i "same się nucą". - Zarazem chwilami dostrzegam tę manierę podobną do zachowania alkoholika, który sam sobie na bani wydaje się bardzo dowcipny i odkrywczy, ale z boku patrząc, częściej budzi uśmiech współczucia, niż podziwu. (Taka obserwacja zresztą w książce pada na szczęście, parokrotnie). Autor stawia tezę, że niemal nie da się być dobrym artystą bez "zakręcaczy umysłu" (określenie moje); także dlatego, że to ciężka fizycznie praca, a dragi i wóda pomagają ją znieść. - Cóż, rozumiem, nie potępiam w całości, ale w świetle tego, co mówiłem wcześniej o życiu całym, podejrzewam, że i tu jest sporo szukania ścieżek na skróty.... W każdym razie wydaje mi się, że doświadczyłem potężnych stanów emocjonalnych także bez dragów - choć Maleńczuk na pewno zgasiłby mnie pobłażliwym "Nie znasz tej tablety / W takim razie nic nie wiesz niestety".
- Na wspomnienie zasługuje może postawa Maleńczuka wobec wszelkich terapeutów, nawracaczy, także Kościoła. - Wiele mówi rzeczy gorzkich; niektóre z nich brzmią całkiem przekonująco, gdy np. wskazuje na swoistą bezduszność „nawracaczy”, wymuszających nie tylko odejście od nałogu, ale tak kompletną zmianę życia, że leczony jest totalnie zagubiony... Z drugiej strony, pamiętając o nieco dziecinnym, „dziecio-kwiatowym” podejściu nieraz w tej książce prezentowanym, byłbym ostrożny i wysłuchałbym także drugiej strony. - Zaś co do narzekań na Kościół, wydają się mocno nietolerancyjne, zwłaszcza ze strony przedstawiciela „freaków”, z zasady tolerancję promujących... Np. stwierdzenie, że modlenie się głośno nie może być szczere, bo nie niesie zadumy? To psychologia dla ubogich... Rozbroiło mnie oburzenie na księży za to, że kiedy użyczali hippisom pola obok pielgrzymki, to w zamian próbowali ich troszkę „nawracać” - a powinni jedynie zapewnić pole namiotowe, może z żarciem, no i możliwość ćpania, bez żadnych pytań i uwag! Cóż, patrząc z perspektywy jak skończyło wielu „kolorowych” z owego pola, może ci śmieszni kościółkowcy mieli troszkę racji. - Ale to głównie moje myśli; wątki kościelne odgrywają w książce niedużą rolę – nieco większą polityka, jako że Maleńczuk mocno „stawiał się” komunie, odmawiał służby wojskowej tak otwarcie i uporczywie, że zapewnił nam ciekawe rozdziały o pobycie w kiciu i w psychiatryku! Rozdziały socjologicznie ciekawe...
- Jak jasno wynika z wszystkiego powyższego, książka zdecydowanie dla osób o dość mocnej osobowości; łatwo popaść w fascynację i nabrać ochoty na eksperymenty mocno niebezpieczne... W dodatku, wiecie, skoki ze spadochronem też są niebezpieczne, ale tu mamy coś, co po kolorowych początkach degeneruje i zamienia życie w ciągłą ucieczkę przed wiertarką... Choć może dla niektórych kuszonych „dziecio-kwietyzmem” taka książka podziała też demaskująco...
- Bywałem mocno surowy, a przecież czytałem z ciekawością. Z panem Maleńczukiem nawet chętnie poszedłbym na piwo (choć on ze mną może niekoniecznie). To tyle. Muszę skoczyć po browara, bo mam tu taką kosiarę pod oknem...
PS Pójdę nucąc sobie pieśń „Vladimir”. Jakiż to jednak głęboki przekaz i trafne sformułowania! :-)