-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać2
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać2
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński14
Biblioteczka
2021-01-08
2019-04-08
Chyba już wiem jak osiągnę sławę i bogactwo. Napiszę książkę o Putinie. To nic, że nic o nim nie wiem, skoro autorka też nie miała żadnej wiedzy, a wydała biografię prezydenta Rosji, sprzedając ją w wielu krajach i nieźle na tym zarabiając. Każdy wie, że Putin pilnie strzeże swoich tajemnic i zebranie sensacyjnych danych o nim nie jest prostym zadaniem. Pytanie brzmi jednak, czy nie wiedząc prawie niczego rzetelny dziennikarz podejmuje wysiłki twórcze?
I dwa: czy rzetelny dziennikarz pisze aż tak jednostronnie? Ja wiem, że temat jest specyficzny, ale są pewne zawody, w których skrajna jednostronność i przesadna emocjonalność kojarzy się z brakiem profesjonalizmu. Bez względu na to, czy całym sercem kocham, czy nienawidzę uważam, że na subiektywne opinie mogę sobie pozwolić ja - nieznany człowiek, rodzący w bólach przez nikogo nie czytane opinie na portalu książkowym, ale nie ktoś, kto pisze zawodowo i na tym zarabia.
Dodam, że z książki nie dowiedziałam się ani jednej rzeczy, o której nie miałam pojęcia, a nienawiść do Putina jest tu tak nabrzmiała, że aż śmieszna. I nie twierdzę wcale, że autorka powinna go kochać; mogła nie znosić, proszę bardzo, ale powinna podejść rzetelnie, zebrać materiały, opisać wielopłaszczyznowo, uchwycić różne punkty widzenia, a nie sprzedawać brak wiedzy w połączeniu z wybujałą emocjonalnością. Moim zdaniem szkoda czasu.
Chyba już wiem jak osiągnę sławę i bogactwo. Napiszę książkę o Putinie. To nic, że nic o nim nie wiem, skoro autorka też nie miała żadnej wiedzy, a wydała biografię prezydenta Rosji, sprzedając ją w wielu krajach i nieźle na tym zarabiając. Każdy wie, że Putin pilnie strzeże swoich tajemnic i zebranie sensacyjnych danych o nim nie jest prostym zadaniem. Pytanie brzmi...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-18
Kiedy czytałam "Martwe dusze" w pierwszej klasie liceum śmiałam się do łez z tej "komedii", jak ją wtedy odbierałam. Kiedy wczoraj skończyłam czytać "MD" moje myśli były popuchnięte jak zbite psy, a odrobina groteski, zawartej w tym morzu dogłębnego smutku ani razu mnie nie rozweseliła. Komedia okazała się gorzkim poematem, wyrzutem sumienia, sposobem na wyciąganie bolączek i pławieniem się w nich, cichym skomleniem wiecznie depresyjnej rosyjskiej duszy.
Ach ta rosyjska dusza, która doprowadza mnie do obłędu!
Poznawszy w moim średnio długim życiu sporo ludzi wschodu (Rosjan, Ukraińców itd.) nie spotkałam żadnego szczęśliwego (jak ktoś mi takiego przedstawi, to ozłocę). Na pozór może się jakiś znajdzie, ale jak mu się dobrać do serca, to zaraz depresja i nieutulony ból istnienia. A jak już wypije odrobinę alkoholu i to z niego wyłazić zacznie, to dla mnie nie do wycierpienia. Zwłaszcza dotyczy to Ukraińców, a Gogol - mimo że wielki rosyjski klasyk - był Ukraińcem. Stykałam się czasem w ludźmi, którzy mieli świetne dochody w i poza Ukrainą i takich którzy żyli za 300 zł miesięcznie i KAŻDY miał duszę łkającą z nieutulonego bólu.
Jak to Gogol pisze w "Martwych duszach":
"Rosjo! Rosjo! Czemu daje się słyszeć i brzmi bezustannie w uszach twa smutna, ciągnąca się przez całą twą długość i szerokość pieśń? Co w niej jest w tej pieśni, co woła i łka i chwyta za serce? Rosjo! Czegoż ty chcesz ode mnie? Jakiż nieprzenikniony związek jest między nami?".
Przyznaję, że ładnie to ujął. Rosja jest skąpana w żalu, a ludzie wschodu są tego żalu nieodłączną częścią.
Tyle że moja dusza zawsze bezgranicznie szczęśliwa dusi się w tym odczuwaniu i zdycha obcując z nim jak zarzynany zwierz, a na wschodniej ziemi odżywa jedynie we wschodnich teatrach (moim zdaniem najlepszych na świecie, gdzie te głębiny smutku łączą się z talentem, żarem, sztuką). Odżywa też czasem w miejscach publicznych, gdzie ta wschodnia dusza w bezgranicznie smutnych ludziach rozkwita czasem w zbiorowe uprawianie sztuki. Publiczny płacz! Rzecz zresztą chyba typowa tylko dla ludzi wschodu (Afryka i Ameryka Środkowa czasem publicznie na ulicach wyśpiewuje szczęście; Rosjanie i Ukraińcy tylko smutek). Przyjdzie w Ukrainie jakiś wyjec dziesiątej kategorii (znaczy śpiewak) i zaśpiewa pieśń patriotyczną pod sklepem albo na ulicy, a 20 potężnych chłopów zacznie zaraz łkać na całe gardła (Polak ani Niemiec ani Francuz za Chiny ludowe by nie płakał głośno na ulicy słuchając wyjca, a tu mały zapalnik i wszyscy płaczą).
Zresztą nie ma co długo szukać. Teraz, dosłownie kilka dni temu Ukraińcy w 10 kilkometrowej kolejce na granicy polskiej swój ból czekania na odprawę przekuli na to, że kilkudziesięciu chłopów jak drwale zaczęło śpiewać pełną piersią pieśń ukraińską (swoją drogą efekt osiągnęli taki, że sama się rozpłakałam - utalentowane gady; cały naród utalentowany).
A tak na marginesie ciekawe, że o sytuacji na POLSKIEJ wschodniej granicy polskie media milczą jak groby i to w sezonie ogórkowym, a ukraińskie nadają bez przerwy, mimo że to w Polsce. Jak ktoś chce posłuchać, a zna ukraiński, to polecam, bo jak widzę takie czasy przyszły, że o polskich kwestiach trzeba dowiadywać się z Ukraińskich mediów; u nas cenzura.).
Wracając do książki.
Jest to taki gorzki poemat.
Napisany przepięknym językiem, przez autora gawędziarza, wdającego się w subtelny, uroczy romans z czytelnikiem (sposób prowadzenia narracji przypomina mi troszkę Dickensa, ale chyba Gogol ciut bardziej mnie pociąga...).
Tyle, że poemat ten jest taki gorzki...
Bohater przemierza przestrzenie rosyjskie, zatrzymuje się w niezidentyfikowanym mieście N, gdzie odwiedza po kolei wszystkich ludzi w poszukiwaniu dusz chłopów którzy umarli, ale za których do spisu rewizyjnego ich panowie muszą płacić podatki. Najpierw udaje się do najważniejszych (gubernator, prokurator, sędzia, policmajster itd.), potem stopniowo zaczyna odwiedzać mniej ważnych.
Gogol obwozi nas po domach rosyjskiej szlachty, w których okrywamy, że ich żywi mieszkańcy mają MARTWE DUSZE. Pozornie żywe ale martwe: pełne przywar, małości, zepsucia i upadku wartości.
Nie znalazłam tu ani jednej żywej duszy. Każdy uśmiercił się swoimi przywarami, grzechami, każdy lewo dyszy od swoich win i śmiertelnie boi się ich wykrycia.
Może najbardziej żywi są tu właśnie ci kupowani jako martwi?
Mamy zatem świetny obraz społeczeństwa.
A to wszystko rozgrywa się w otoczce zarośniętych, zaniedbanych, potwornie brudnych domów, gdzie jest tylko kurz, brud, zgnilizna i zaduch.
W dodatku znajdziemy opisy posiłków, od których robiło mi się niedobrze (Może dlatego, że całym sercem nie znoszę wschodniej kuchni i opisy te przywodziły mi na myśl znane mi wspomnienia moich biednych zatruć pokarmowych wschodnimi daniami).
W każdym razie książka mało apetyczna, a jedząc w czasie czytania szybko tego pożałowałam.
Z biegiem stron gęstnieje atmosfera, robi się duszna.
A pod koniec miła niespodzianka: wzrasta napięcie, pojawia się przyjemny dreszczyk emocji.
*[Chodzi mi o koniec "MD" taki jaki był przez wieki, końca dodanego teraz z II tomu niedokończonego nie uznaję, albowiem nie było to dzieło kompletne, autor nie chciał go opublikować, ponieważ nie spełniało jego oczekiwań, wiedział, ze mu nie wyszło i wydanie go szkodzi książce; dlatego to pomijam. Dla mnie "MD" są niedokończone i kończą się na wyjeździe Cziczikowa z miasta N].
REASUMUJĄC: Przepiękny pod katem formalnym, gorzki poemat o rosyjskim społeczeństwie. Pięknie poprowadzony: najpierw malowniczo, potem mamy dreszczyk emocji. Poruszający temat i cudna forma.
Tyle, że od tego żalu sama czuję się do dziś okropnie, a że tego nie lubię, to daję wrednie tyle gwiazdek ile daję, mimo że arcydzieło.
I jeszcze taka malutka dygresja: czytając książkę widzimy, jak państwo wydaje wojnę łapówkarstwu, które w uprawia KAŻDY bohater poematu. Państwo wydaje, wydaje i od XIX wieku nieustannie wydaje, a ono jak trawiło wschodnie urzędy tak trawi do dziś na skalę porównywalną może tylko z państwami afrykańskimi itd. Widać nie da się tego na wschodzie wyplenić.
Po tym wszystkim pozostaje w głowie pytanie: czy czytając "Martwe dusze" w pierwszej klasie liceum byłam ograniczona psychicznie, że nie odczułam, że to dramat i po prostu się śmiałam z niego do łez? Przecież człowiek kilkanaście lat już miał... Możliwe, że wówczas nie znałam ludzi wschodu, nie czytałam między wierszami tego, co obecnie odczuwam całą sobą. A możliwe, że wtedy po prostu do tej książki nie dorosłam. Bo mimo, że jest banalnie prosta w odbiorze, to należy ją prawidłowo odczuć.
Kiedy czytałam "Martwe dusze" w pierwszej klasie liceum śmiałam się do łez z tej "komedii", jak ją wtedy odbierałam. Kiedy wczoraj skończyłam czytać "MD" moje myśli były popuchnięte jak zbite psy, a odrobina groteski, zawartej w tym morzu dogłębnego smutku ani razu mnie nie rozweseliła. Komedia okazała się gorzkim poematem, wyrzutem sumienia, sposobem na wyciąganie bolączek...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-02
Rewelacyjny owoc katorżniczej pracy autora, który włożył ogromny wysiłek tworząc ten monumentalny dokument ku pamięci wszystkich, którzy przeszli przez więzienia / obozy komunistycznej Rosji.
O ile wszystkie inne wspomnienia z pobytów w obozach stanowią jakiś wycinek rzeczywistości obozowej to tu mamy udaną próbę całościowego odtworzenia mechanizmów represji oraz ich efektów. Dzieło posiada matematyczną konstrukcję: mamy po kolei analizę aresztowań, więzień, transportu i innych kolejnych etapów uwięzienia. Mamy rzetelną analizę relacji między ludźmi we wszelkich aspektach ich obozowego istnienia.
Genialne, wielkie dzieło. Dzieło całościowe, rzetelne, pełne. Czytając 20 innych wspomnień z obozów widzimy część, czytając to jedno dzieło widzimy całość.
Czytając zwróciłam uwagę na dwie bardzo ważne zalety autora:
1. obiektywizm
2. genialne poczucie humoru.
Obiektywizm ma o tyle znaczenie, że pod koniec życia Sołżenicyn wygłaszał różne poglądy, które mnie porażały i które mnie drażnią, zresztą z innych jego pism i wywiadów wynika, że autor ten generalnie ma psychikę całkowicie odmienną od mojej i gdyby pisał subiektywnie, to nie byłabym w stanie jego książki przeczytać. Natomiast pisząc Archipelag autor do tego stopnia osiągnął efekt obiektywizmu, że jakby wyszedł z siebie, zostawił za sobą swoje poglądy i napisał monumentalne, wielkie dzieło, całkowicie niezatrute własnymi poglądami. Jest to na pewno wieka sztuka i za to autorowi należy się ogromne uznanie.
Z drugiej strony, przy całej tej ciężkiej, przerażającej tematyce, genialne poczucie humoru czyni tę książkę jeszcze bardziej wartościową, albowiem łatwą w przyswojeniu.
I na koniec drobna uwaga: jak wiele razy pisałam ważna dla mnie jest pierwsza strona książki, jak pierwsza mnie porwie, to na 80% całość też mnie porwie. Tu 3 pierwsze zdania są genialne. Lepiej tej książki zacząć się nie dało. Z genialnym czarnym humorem, ciekawie, tak, że czytelnik jest kupiony na samym wstępie.
Wspaniała, wartościowa pozycja, którą prędzej czy później ale powinno się poznać.
Rewelacyjny owoc katorżniczej pracy autora, który włożył ogromny wysiłek tworząc ten monumentalny dokument ku pamięci wszystkich, którzy przeszli przez więzienia / obozy komunistycznej Rosji.
O ile wszystkie inne wspomnienia z pobytów w obozach stanowią jakiś wycinek rzeczywistości obozowej to tu mamy udaną próbę całościowego odtworzenia mechanizmów represji oraz ich...
2016-08-11
Przez większą część mojego życia wyznawałam przekonanie, że nie ma na świecie literatury dorównującej literaturze rosyjskiej. Obecnie literatura wschodnia stała się dla mnie niezjadliwa (za bardzo przegadana, przesadnie patetyczna i przed wszystkim niestrawnie depresyjna). Zdecydowanie preferuję Włochów.Ale jako że nic nie potwierdza zasady tak trafnie jak wyjątek, to jedną z najlepszych KSIĄŻek Z ZAKRESU LITERATURY PIĘKNEJ, JAKĄ PRZECZYTAŁAM W MOIM ŻYCIU SĄ "BRACIA KARAMAZOW" Dostojewskiego.
Po Dostojewskiego sięgnęłam po raz pierwszy w pierwszej klasie liceum i teraz wiem, że to było za wcześnie. Zraziłam się.
Teraz wiem, że ta książka może być w pełni odebrana dopiero z bagażem zachwytów teologicznych i z wieloletnią praktyką prawniczą. Bez tego Dostojewskiego odbierałabym może w 10 %. Dlatego "Braci" polecam pw. duchownym, prawnikom lub kryminalistom :)
Z takim nastawieniem z przeszłości, że Dostojewski jest ciężki i czeka mnie męka porównywalna z F. Kafką, tylko że dziewięciokrotnie dłuższy, zabrałam się do czytania "Braci Karamazow"...
... I przeżyłam największe czytelnicze zdziwienie..., ponieważ okazało się, że ten autor, którego przez 20 lat odbierałam jako niedostępnego dla mnie i ciężkiego okazał się geniuszem, piszącym dokładnie i precyzyjnie w mój gust i to na tematy żywotnie mnie zajmujące.
Od pierwszych stron przecierałam oczy ze zdziwienia jak podróżnicy, stawiający pierwsze kroki na nieodkrytych lądach i wychodziłam ze zdziwienia, że ktoś mógł napisać coś tak dokładnie w moim stylu, coś czego się nie czyta, ale pochłania, zasysa jak smok rzekę, co się czyta po kilka razy, przecierając oczy ze zdumienia, że ktoś myślał jak ja i to o rzeczach tak bardzo mnie zajmujących. Cały odbiór tej książki i jej czytanie to magiczna, piękna przygoda i duchowa rozkosz nie do opisania.
Nie chcę pisać o treści, ponieważ ja nie znając fabuły miałam szaloną radość móc się niepokoić przebiegiem akcji i tego też życzę innym czytelnikom.
Żeby zachęcić tych, którzy "Braci" z różnych względów nie czytali podam tylko powody, dla których warto moim zdaniem sięgnąć po tę książkę:
1. Książka została uznana przez Alberta Einsteina za najwybitniejsze dzieło światowej literatury. I takim jest.
2. Wspaniała lektura dla lubiących literaturę duchową. Jak napisał na LC czytelnik Samson Miodek: "Bracia Karamazow bardziej mnie przekonują do istnienia Boga niż sama Biblia, bo czy ktoś po przeczytaniu tej powieści, wątpi jeszcze w to, że człowiek ma duszę?" W tym zdaniu wyrażone jest świetnie, jak głęboko ta książka poraża wartościami.
Nie pamiętam, aby w literaturze pięknej z jakiegoś innego autora do tego stopnia emanował świat nadprzyrodzony. Jest to coś doprawdy niesamowitego i rozdzierającego duszę.
3. Jako prawnik praktykujący na salach sądowych i uwielbiający moje zajęcie muszę przyznać, że zawsze ilekroć czytam nawet wysokich lotów literaturę z akcją w sądach czy więzieniach, to mam ochotę książkę podrzeć i wyrzucić na śmietnik. ZAWSZE muszę czytając o sądach stoczyć ze sobą walkę i przekonać się, żeby podchodzić na luzie i odbierać treść jako jeszcze jedną z bajek. Atmosfera i istota sal rozpraw mają się do rzeczywistości sądowej zazwyczaj jak piernik do wiatraka. Nawet najlepsi autorzy i to nawet pisarze prawnicy tworzą sobie fikcję, której nie ma; obraz procesu znany z książek i filmów funkcjonuje tylko na kartach książek i na ekranach TV. Jest to bajka.
"Bracia Karamazow" natomiast to pierwsza i zdecydowanie JEDYNA książka, która oddaje według mnie w pełni i naturę przestępcy i zachowanie podsądnego i cały przewód sądowy.
Wielokrotnie czytając o procesach sądowych na kartach literatury - wbrew historii prawa - zastanawiałam się w przypadku genialnych pisarzy, czy może ten proces karny stał się teraz całkowicie inny w odbiorze niż był kilkaset lat temu? Nieprawda. Teraz wiem na 10000000 %, że on był dokładnie taki jak teraz (w sensie wydźwięku, a nie niuansów- poszczególne elementy są oczywiście różne w różnych procedurach i okresach, ale chodzi mi tu o istotę, o odbiór ogólny, o zachowania ludzi). Zresztą tu wszystko się zgadza, najmniejsze szczegóły jak dziennikarstwo sądowe czy kariery prawników.
W "Braciach Karamazow" nic mnie nie razi z prawniczego punktu widzenia, wszystko jest takie realne i prawdziwe, chwytające najmniejsze atomy rzeczywistości.
Nie na darmo Dostojewski czytał kroniki sądowe, artykuły prasowe, nie na darmo sam był sądzony i skazany.
Mowy sądowe (choć w procesie nie mają wcale takiego znaczenia jak tutaj)są genialnym zarysowaniem interpretacji psychologicznej i zdradzają geniusz psychologiczny autora. Jeżeli tak Dostojewski przemawiał 6.6.1880 r w czasie odsłonięcia pomnika Puszkina, to nie dziwię się, że - jak podają źródła - słuchacze mdleli z wrażenia.
4. Postać Dymitra jest wprost genialna!!! Uchwycenie tego typu osobowości jest bezcenne (jest tak prawdziwe, że sama zetknęłam się z z jednym takim nawet niedawno...). Zarysowanie tej postaci udowadnia mi, że nic nie jest tak pasjonujące jak prawda i rzeczywistość. Przecież Dymitr istniał w rzeczywistości - Dostojewski poznał go w czasie odbywania kary. Był to zdymisjonowany oficer carski, podporucznik Iliński.
5. Zarysowanie postaci jest na takim poziomie, że nawet ich nie ocenię (no może Alosza jest zbyt cukierkowy, ale nosi on imię zmarłego w toku pisania ukochanego synka Dostojewskiego, więc rozumiem co odcisnęło piętno na tej konstrukcji).
Książka bez zakończenia. Miało być, ale autor zmarł. Jednak z mojego punktu widzenia, brak kontynuacji jest zaletą. To co mamy tutaj to sama prawda, w dalszych losach zaczęłaby się fikcja.
Dużo jeszcze by pisać, ale i tak geniuszy tego opisać nie zdołam.
Przez większą część mojego życia wyznawałam przekonanie, że nie ma na świecie literatury dorównującej literaturze rosyjskiej. Obecnie literatura wschodnia stała się dla mnie niezjadliwa (za bardzo przegadana, przesadnie patetyczna i przed wszystkim niestrawnie depresyjna). Zdecydowanie preferuję Włochów.Ale jako że nic nie potwierdza zasady tak trafnie jak wyjątek, to jedną...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-09-16
Uwielbiam Puszkina - ale nie w "Eugeniuszu". Może dlatego, że miłość to dla mnie temat po prostu nudny, a zamartwianie się odrzuceniem z lat młodości to dla mnie śmieszność. Zwał jak zwał męczyłam miesiąc i nie rozumiem, czemu "Oniegin" uważany jest za największe dzieło Puszkina.
No ale przeczytać w końcu musiałam, choćby z tego powodu, że wstyd nie znać książki, na bazie której powstał mój ulubiony balet "Oniegin".
A balet, powstały na bazie na bazie poematu Puszkina jest świetny z tego powodu, że obie główne postaci przechodzą metamorfozę i na koniec stają się całkowicie innymi ludźmi niż ci, którymi byli. To natomiast daje duże możliwości aktorom, którzy nie mogą być dobrani pod kątem jednego rysu osobowości, ale są zmuszeni pokazać całą gamę uczuć, emocji oraz skrajnie odmienne typy osobowości w jednej roli.
Tak więc balet - tak, poemat - nie, choć literacko trudno nie zauważyć pięknego języka, ciekawej narracji, przemian głównych bohaterów, czy ciekawego stosunku Puszkina do kreowanych postaci i swoistej ewolucji narratora jeżeli chodzi o sympatie do poszczególnych postaci.
Uwielbiam Puszkina - ale nie w "Eugeniuszu". Może dlatego, że miłość to dla mnie temat po prostu nudny, a zamartwianie się odrzuceniem z lat młodości to dla mnie śmieszność. Zwał jak zwał męczyłam miesiąc i nie rozumiem, czemu "Oniegin" uważany jest za największe dzieło Puszkina.
No ale przeczytać w końcu musiałam, choćby z tego powodu, że wstyd nie znać książki, na bazie...
2016-07-25
Z bólem serca stwierdzić muszę, że nie jestem w stanie przeczytać tej książki, albowiem mój organizm tak silnie się zbuntował przeciwko tej dawce rozżalenia, udręczania i rozemocjonowania, że zaczął cierpieć na straszne mdłości, jak po zjedzeniu na raz 2 kilogramów tortu masiastego.
Ja pisałam, że Gogol przesadnie uskutecznia ból rosyjskiej duszy? Gogol to mały pagórek w porównaniu do Himalajami samoudręczania się w wydaniu autorki "Czarnobylskiej modlitwy".
Z powodu książek w stylu tej odwróciłam się od tego co rosyjskie na rzecz tego co włoskie. Literatura i reportaż powinien moim zdaniem zawierać analizy, przemyślenia i myśli, a nie bombardować oceanami ludzkiego cierpienia przeżuwanego i zwracanego z każdą stroną. To jest pójście na łatwiznę.
Wielkim zawodem było to, że bezskutecznie szukałam faktów. Tymczasem autorka już na początku pisze, że dla niej ważne są emocje i uczucia ludzi i nic innego, więc rzeczywiście faktów w książce jest żenująco mało. Są jedynie relacje źle wysegregowanych ludzi, wybranych na zasadzie kto bardziej hard-korowo się wyzewnętrzni, najlepiej tak aż do jelit. Przy czym jak mu zabraknie tematu czarnobylskiego, to może nawijać o czymkolwiek i cofać się choćby do wojny, żeby tylko przesadnie emocjonalnie i z wielkim żalem.
Nigdy nie lubiłam kobiet przesadzających z emocjami. Rozhisteryzowane podejście do życia mnie po prostu drażni. Ale nawet z takim nastawieniem nie sądziłam, że żeńska nad-emocjonalność może wspiąć się na takie szczyty i być aż tak niesmaczna.
A w tej całej żałosności znalazły się też elementy groteskowe jak np. wywód tej białoruskiej autorki, iż żadne państwo nie ucierpiało przez Czarnobyl jak Białoruś, a katastrofa wykańcza cały naród białoruski na depresję. Bardzo przepraszam, ale Czarnobyl jest jednak w Ukrainie i to blisko Kijowa, a znając relacje mieszkańców Ukrainy wydaje mi się że należy im się po prostu przyznanie, że to oni najbardziej ucierpieli, bez manipulowania liczbami.
A żeby było mało, to jeszcze dodatkowo rozstroił mnie nerwowo serwowany obraz rosyjskiej kobiety niewolnicy, która ma jeden jedyny cel w życiu: dogadzanie mężowi, panu i władcy z którego śmiercią kończy się świat. Książka zaczyna się od wspomnień żony strażaka, która będąc w ciąży była do śmierci przy radioaktywnym, dogorywającym mężu. Nie chcieli jej wpuścić, ale była tak nachalna, że cały szpital jej nie dał rady, a potem stwierdzili, że i tak jest napromieniowana, a skoro personel z bliska nie dochodzi do pacjenta, to niech ona się nim zajmuje na swoją odpowiedzialność. Żadnego rozsądku, tylko galopująca głupota. Skazała swoje małe dziecko na śmierć w męczarniach na skutek choroby popromiennej. A jak została sama bez męża i bez dziecka, to było jej smutno, bo niby była sama, więc dała się zapłodnić po raz kolejny i znów urodziło się biedne, chore dziecko, którego czas wypełniały choroby. Ot zafundowała sobie w swej głupocie fajną zabawkę, szkoda tylko że żywą. I to proszę Państwa nazywa się wzór wschodniej kobiety. Aż mam ochotę po raz pierwszy w życiu walczyć o dobra chronione nasciturusa.
Po tego typu opowieściach o ukraińskich babach i ich wielkim nieszczęściu, głównie w postaci samotności i wynaturzeniach jak sobie z samotnością radzą na którejś stronie wreszcie pojawiła się relacja faceta i to psychologa. No wreszcie, myślę sobie, może ktoś wreszcie coś raz w tej książce powie konkretnie. A ten zaczyna snuć jak był mały i w czasie wojny kąpał się z kobietami ze wsi w łaźniach obserwując, że wszystkie, w tym jego matka, mają z wysiłku wypadające macice, które jakoś sobie tam podwiązywały.
Wczoraj wpadła mi w ręce taka kolorowa broszurka, na której podpisał się prezydent RP, ktoś z MSZ i jeszcze ktoś, w której była instrukcja jak Polak powinien się zachować w rozmowie z cudzoziemcem i padło tam hasło "przesadnie nie narzekać, ponieważ cudzoziemcy tego nie lubią". Rozbawiło mnie to, ale po wieczornym katowaniu się "Modlitwą Czarnobylską" doszłam do wniosku, że nagle stałam się zwolennikiem nie tyle nawet zachęcania ile penalizacji czynu, polegającego na przesadnym narzekaniu. Kary mogę sama wykonywać, bo mało czego nie znoszę tak bardzo jak tego wiecznego słowiańskiego użalania się i rozpływania w bólu i niekończącym się cierpieniu. Chociaż może bardziej drażni mnie typ słowiańskiego ideału kobiety, przestawianego w opiniowanej książce.
I na koniec w zakresie nagrody Nobla: spośród wszystkich przeczytanych w tym roku reportaży każdy był świetny poza tymi autorstwa noblistów. Jak tak dalej pójdzie, to nagroda Nobla będzie dla mnie wyznacznikiem książek drażniących i ostrzeżeniem, żeby po daną rzecz nie sięgać.
Jakby tego było mało, to poza tym, że treść silnie drażniąca, to forma kiepska. Żadnej sensownej konstrukcji, a do tego kończenie co drugiego zdania wielokropkiem. Gdybym w liceum oddała wypracowanie z tyloma wielokropkami, to mój bardzo konkretny polonista postawiłby mi 2 dla wyrobienia nawyku, żeby tego nie rozbić, a tu noblistka zamiast zastosować właściwe środki wyrazu dla podkreślenia emocji wali wielokropki po kilkadziesiąt na stronę.
Z bólem serca stwierdzić muszę, że nie jestem w stanie przeczytać tej książki, albowiem mój organizm tak silnie się zbuntował przeciwko tej dawce rozżalenia, udręczania i rozemocjonowania, że zaczął cierpieć na straszne mdłości, jak po zjedzeniu na raz 2 kilogramów tortu masiastego.
Ja pisałam, że Gogol przesadnie uskutecznia ból rosyjskiej duszy? Gogol to mały pagórek w...
2016-05-04
"Dama pikowa" pokazuje jak piękna może być literatura piękna.
Wszystko tu jest piękne: piękny język (nawet bym rzekła obłędny; zwłaszcza jak się czyta w oryginale), piękny pomysł, piękne zakończenie.
Ideał i niezrównany wzór, taki diamencik cudowny, brylancik.
A o czym jest ta perełka literatury światowej? Czytając wydaje się, że jest to cudne studium człowieka przeżartego trucizną hazardu (ale nie że traci pieniądze; jest ostrożny ale serce już jest zakażone tą chorobą). Tak się wydaje, aż tu na samym końcu autor robi psikusa, zatacza zgrabne kółeczko do pierwszego zdania, otwierającego opowieść i obrysowuje to kółeczko tytułem. Wtedy widać, że szyfrem do książki jest jej pierwsze zdanie, zacytowany fragment z księgi wróżb: „Dama pikowa oznacza skrytą nieżyczliwość”. A zatem to nie o hazardzie...
Jak ja uwielbiam takie zaskoczenia, układanki.
Kocham takie książki, które czyta się w godzinę, a rozgryzać je można godzin 5 i jeszcze mało.
Pięknie doprawdy pomyślany jest ten drobiazg.
"Dama pikowa" pokazuje jak piękna może być literatura piękna.
Wszystko tu jest piękne: piękny język (nawet bym rzekła obłędny; zwłaszcza jak się czyta w oryginale), piękny pomysł, piękne zakończenie.
Ideał i niezrównany wzór, taki diamencik cudowny, brylancik.
A o czym jest ta perełka literatury światowej? Czytając wydaje się, że jest to cudne studium człowieka...
2008
2016-03-19
Wartościowa proza, napisana przez noblistę (1933 r), jednego z ostatnich, znakomitych rosyjskich pisarzy okresu przedrewolucyjnego, prywatnie bliskiego przyjaciela Antona Czechowa, znajomego Maksyma Gorkiego i Lwa Tołstoja. Przed rewolucją Bunin był jednym z bardziej uznanych pisarzy rosyjskich, wybitnym tłumaczem (też Mickiewicza), członkiem Rosyjskiej Akademii Nauk.
Za styl, za konstrukcję mniej niż 6 gwiazdek dać nie mogę, bo jakże ocenić na mniej pisarza światowej klasy?
Książka warta przeczytania, choćby po to, żeby wyrobić sobie zdanie o twórczości tego utalentowanego pisarza. Twórczości, która przez nieskrywaną nienawiść Bunina do bolszewików była zakazana w Rosji, przez co jest tam jak i w Polsce stosunkowo mało znana (pozostałość po PRL?).
Nowela Wieś, napisana i wydana została jeszcze przed emigracją autora do Francji i przed rewolucją, a zatem w czasach gdy Bunin żył w Rosji.
Autor pisał głównie opowiadania w związku z czym i ta nowelka jest zwięzła, krótka, liczy zaledwie 200 stron w maleńkim formacie, daje się wolnym tempem przeczytać w dwa dni, więc nawet jak ktoś nie polubi to strasznie dużo czasu nie straci, a autora pozna.
Nowela "Wieś" jak sama nazwa wskazuje jest o wsi (tytuł idealny, bo mimo dość spójnego wątku nie jest to książka o postaciach, które tam występują ale o wsi rosyjskiej: o chłopach jako całości).
Obraz wsi rosyjskiej prawdziwy, bardzo sugestywny, chłopi przedstawieni bardziej jak brutalne zwierzęta, walczący o przetrwanie niż ludzie zaopatrzeni w duszę.
Autor opisuje zdarzenia, warunki, w taki sugestywny sposób, że się je odczuwa całym sobą i to na wskroś, aż do szpiku kości. Niewątpliwie słaby pisarzyna takiego skutku w czytelniku nie wywoła...
Marzena Bauman (PRLowska recenzentka) napisała swego czasu w swojej recenzji, że nowela Wieś miałaby szansę stać się jedną z bardziej znanych w literaturze rosyjskiej, gdyby autor pokazał, że tragizm, poniżenie i beznadziejność chłopskiej egzystencji ma źródło w uwarunkowaniach polityczno - społecznych.
Bunin ze swoją nienawiścią do Bolszewików tak jednak nie napisał skazując powieść na niebyt przez dziesiątki lat w państwach komunistycznych. U niego genezą całego dramatu jest charakter narodowy i ułomności "rosyjskiej duszy", duszy bezgranicznie smutnej.
Ciekawą i wartą analizy jest forma prac Bunina. Bunin dokonał zmian z prozie dotychczasowej polegających na tym, że zaczął stosować nowe, ciekawe jak na tamte czasy zabiegi. I tak np. osłabił akcję, a dotychczasowe wtręty (jak wspaniałe anegdoty u Czechowa)zastąpił luźnymi i statycznymi scenami rozmyślań bohatera nad losem ludzkim. Przez to prace Bunina bardziej niż inna literatura dotykają problematyki ogólnoludzkiej, roztrząsającej tajemnice ludzkiego charakteru i tragicznego losu człowieka, który jest zagubiony w wielkim i nieuporządkowanym świecie. (Bardziej - bo tu i treść i forma bombardują tymi kwestiami).
Niska moja ocena powieści tego utalentowanego noblisty to wynik tego, że ja nie mam owej wschodniej duszy, spowitej w bezgranicznym smutku... Dlatego moja dusza nieco cierpiała czytając te wylewy smutku i przygnębienia. Ale jest to kwestia subiektywna zupełnie. Obiektywnie wartościowa książka, warta przeczytania.
Bardzo mi się podoba też konstrukcja postaci Tichona Iliicza, który mimo ze dokonuje czasem rzeczy niehumanitarnych budzi sympatię. Taki dawniej świat był, takie okrucieństwo było w normie, a chłopiec który na wsi rosyjskiej spędził młodość opisywał to co widział. Nawet jednak postacie mało dziś humanitarne maja w sobie jakieś dobro np moment jak zadręcza się tym, czy Młoda nie zabiła męża, jak próbuje jej wyprostować życie. Obraz tej wsi to prawda o tych czasach: czasach okrutnych ale też czasach, w których były okruchy dobra.
Wartościowa proza, napisana przez noblistę (1933 r), jednego z ostatnich, znakomitych rosyjskich pisarzy okresu przedrewolucyjnego, prywatnie bliskiego przyjaciela Antona Czechowa, znajomego Maksyma Gorkiego i Lwa Tołstoja. Przed rewolucją Bunin był jednym z bardziej uznanych pisarzy rosyjskich, wybitnym tłumaczem (też Mickiewicza), członkiem Rosyjskiej Akademii Nauk.
Za...
"WSPINACZKA" - LITERACKA ODPOWIEDŹ NA "WSZYSKO ZA EVEREST"
"Wspinaczkę" trudno oceniać jak jasny gwint. Trudność rodzi porównanie do "Wszystko za Everest". A porównać trzeba, ponieważ obie pozycje są o tej samej wyprawie na Everest, nawiązują do siebie i jedna drugą oskarża.
Z jednej strony "Wspinaczka" to dla mnie świetna książka i wielka przyjemność mojego czytania (konkretna, rzeczowa, nie przegadana, łatwa w odbiorze i super ciekawa).
Z drugiej jak się porówna z nominowaną do Nagrody Pulitzera "Wszystko za Everest" Jona Krakauera, to literacko gad Krakauer pisze lepiej niż Anatolij Bukriejew. Lepiej, ponieważ niezwykle ciekawie, umie wciągać jak ruchome bagna, budować napięcie, a przede wszystkim tworzy rewelacyjne sylwetki wspinaczy.
Z trzeciej strony, jak się na spokojnie zestawi "Wspinaczkę" i "Wszystko za Everest", to nie potępiam Rosjanina, przeciwnie uważam, że Krakauer się na niego niesłusznie uparł, być może chciał za wszelką celę znaleźć kozła ofiarnego, a Anatolij Bukriejew dobrze się do tego nadawał jako introwertyk, w dodatku średnio przyjemny w obejściu. Mimo tego "Wszystko za Everest" się tak rewelacyjnie czytało...
Oceniając egoistycznie i skrajnie subiektywnie daję gadowi Krakauerowi jedną gwiazdkę więcej niż Bukriejewowi, mimo że mnie wkurza jak jasny gwint za stosunek do autora książki "Wspinaczka".
Nie wchodząc głęboko w ocenę wyprawy, której dotyczą obie ww. książki: nawet gdyby Rosjanin zawinił, czego moim zdaniem nie zrobił, to i tak nie powinno się go oceniać. Kto się pcha na wyprawę komercyjną na Everest, ten musi liczyć się ze śmiercią, nawet jakby wykupił sobie obstawę 3 przewodników i 10 Szerpów. Nawet jakby go nieśli na noszach, to i tak może dostać obrzęku mózgu i umrzeć z powodu samej wysokości, zwłaszcza jak w strefie śmierci rozpęta się burza. Jak ktoś igra z ogniem, a potem ma pretensje, że go poparzyło, to może zasadnie oskarżać tylko samego siebie. Za szukanie winnych na siłę drażni mnie Krakauer, ale nie zmienia to faktu, że jest świetnym autorem. Dlatego "Wszystko za Everest" ma 8 *, a "Wspinaczka" jedną mniej (7).
"WSPINACZKA" - LITERACKA ODPOWIEDŹ NA "WSZYSKO ZA EVEREST"
więcej Pokaż mimo to"Wspinaczkę" trudno oceniać jak jasny gwint. Trudność rodzi porównanie do "Wszystko za Everest". A porównać trzeba, ponieważ obie pozycje są o tej samej wyprawie na Everest, nawiązują do siebie i jedna drugą oskarża.
Z jednej strony "Wspinaczka" to dla mnie świetna książka i wielka przyjemność mojego czytania...