-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyNigdy nie jest za późno na spełnianie marzeń? 100-letnia pisarka właśnie wydała dwie książkiAnna Sierant3
-
Artykuły„Chłopcy z ulicy Pawła”. Spacer po Budapeszcie śladami bohaterów kultowej książki z dzieciństwaDaniel Warmuz7
-
ArtykułyNajlepszy kryminał roku wybrany. Nagroda Wielkiego Kalibru 2024 dla debiutantkiKonrad Wrzesiński8
Biblioteczka
2018-02-16
2016-08-11
Przez większą część mojego życia wyznawałam przekonanie, że nie ma na świecie literatury dorównującej literaturze rosyjskiej. Obecnie literatura wschodnia stała się dla mnie niezjadliwa (za bardzo przegadana, przesadnie patetyczna i przed wszystkim niestrawnie depresyjna). Zdecydowanie preferuję Włochów.Ale jako że nic nie potwierdza zasady tak trafnie jak wyjątek, to jedną z najlepszych KSIĄŻek Z ZAKRESU LITERATURY PIĘKNEJ, JAKĄ PRZECZYTAŁAM W MOIM ŻYCIU SĄ "BRACIA KARAMAZOW" Dostojewskiego.
Po Dostojewskiego sięgnęłam po raz pierwszy w pierwszej klasie liceum i teraz wiem, że to było za wcześnie. Zraziłam się.
Teraz wiem, że ta książka może być w pełni odebrana dopiero z bagażem zachwytów teologicznych i z wieloletnią praktyką prawniczą. Bez tego Dostojewskiego odbierałabym może w 10 %. Dlatego "Braci" polecam pw. duchownym, prawnikom lub kryminalistom :)
Z takim nastawieniem z przeszłości, że Dostojewski jest ciężki i czeka mnie męka porównywalna z F. Kafką, tylko że dziewięciokrotnie dłuższy, zabrałam się do czytania "Braci Karamazow"...
... I przeżyłam największe czytelnicze zdziwienie..., ponieważ okazało się, że ten autor, którego przez 20 lat odbierałam jako niedostępnego dla mnie i ciężkiego okazał się geniuszem, piszącym dokładnie i precyzyjnie w mój gust i to na tematy żywotnie mnie zajmujące.
Od pierwszych stron przecierałam oczy ze zdziwienia jak podróżnicy, stawiający pierwsze kroki na nieodkrytych lądach i wychodziłam ze zdziwienia, że ktoś mógł napisać coś tak dokładnie w moim stylu, coś czego się nie czyta, ale pochłania, zasysa jak smok rzekę, co się czyta po kilka razy, przecierając oczy ze zdumienia, że ktoś myślał jak ja i to o rzeczach tak bardzo mnie zajmujących. Cały odbiór tej książki i jej czytanie to magiczna, piękna przygoda i duchowa rozkosz nie do opisania.
Nie chcę pisać o treści, ponieważ ja nie znając fabuły miałam szaloną radość móc się niepokoić przebiegiem akcji i tego też życzę innym czytelnikom.
Żeby zachęcić tych, którzy "Braci" z różnych względów nie czytali podam tylko powody, dla których warto moim zdaniem sięgnąć po tę książkę:
1. Książka została uznana przez Alberta Einsteina za najwybitniejsze dzieło światowej literatury. I takim jest.
2. Wspaniała lektura dla lubiących literaturę duchową. Jak napisał na LC czytelnik Samson Miodek: "Bracia Karamazow bardziej mnie przekonują do istnienia Boga niż sama Biblia, bo czy ktoś po przeczytaniu tej powieści, wątpi jeszcze w to, że człowiek ma duszę?" W tym zdaniu wyrażone jest świetnie, jak głęboko ta książka poraża wartościami.
Nie pamiętam, aby w literaturze pięknej z jakiegoś innego autora do tego stopnia emanował świat nadprzyrodzony. Jest to coś doprawdy niesamowitego i rozdzierającego duszę.
3. Jako prawnik praktykujący na salach sądowych i uwielbiający moje zajęcie muszę przyznać, że zawsze ilekroć czytam nawet wysokich lotów literaturę z akcją w sądach czy więzieniach, to mam ochotę książkę podrzeć i wyrzucić na śmietnik. ZAWSZE muszę czytając o sądach stoczyć ze sobą walkę i przekonać się, żeby podchodzić na luzie i odbierać treść jako jeszcze jedną z bajek. Atmosfera i istota sal rozpraw mają się do rzeczywistości sądowej zazwyczaj jak piernik do wiatraka. Nawet najlepsi autorzy i to nawet pisarze prawnicy tworzą sobie fikcję, której nie ma; obraz procesu znany z książek i filmów funkcjonuje tylko na kartach książek i na ekranach TV. Jest to bajka.
"Bracia Karamazow" natomiast to pierwsza i zdecydowanie JEDYNA książka, która oddaje według mnie w pełni i naturę przestępcy i zachowanie podsądnego i cały przewód sądowy.
Wielokrotnie czytając o procesach sądowych na kartach literatury - wbrew historii prawa - zastanawiałam się w przypadku genialnych pisarzy, czy może ten proces karny stał się teraz całkowicie inny w odbiorze niż był kilkaset lat temu? Nieprawda. Teraz wiem na 10000000 %, że on był dokładnie taki jak teraz (w sensie wydźwięku, a nie niuansów- poszczególne elementy są oczywiście różne w różnych procedurach i okresach, ale chodzi mi tu o istotę, o odbiór ogólny, o zachowania ludzi). Zresztą tu wszystko się zgadza, najmniejsze szczegóły jak dziennikarstwo sądowe czy kariery prawników.
W "Braciach Karamazow" nic mnie nie razi z prawniczego punktu widzenia, wszystko jest takie realne i prawdziwe, chwytające najmniejsze atomy rzeczywistości.
Nie na darmo Dostojewski czytał kroniki sądowe, artykuły prasowe, nie na darmo sam był sądzony i skazany.
Mowy sądowe (choć w procesie nie mają wcale takiego znaczenia jak tutaj)są genialnym zarysowaniem interpretacji psychologicznej i zdradzają geniusz psychologiczny autora. Jeżeli tak Dostojewski przemawiał 6.6.1880 r w czasie odsłonięcia pomnika Puszkina, to nie dziwię się, że - jak podają źródła - słuchacze mdleli z wrażenia.
4. Postać Dymitra jest wprost genialna!!! Uchwycenie tego typu osobowości jest bezcenne (jest tak prawdziwe, że sama zetknęłam się z z jednym takim nawet niedawno...). Zarysowanie tej postaci udowadnia mi, że nic nie jest tak pasjonujące jak prawda i rzeczywistość. Przecież Dymitr istniał w rzeczywistości - Dostojewski poznał go w czasie odbywania kary. Był to zdymisjonowany oficer carski, podporucznik Iliński.
5. Zarysowanie postaci jest na takim poziomie, że nawet ich nie ocenię (no może Alosza jest zbyt cukierkowy, ale nosi on imię zmarłego w toku pisania ukochanego synka Dostojewskiego, więc rozumiem co odcisnęło piętno na tej konstrukcji).
Książka bez zakończenia. Miało być, ale autor zmarł. Jednak z mojego punktu widzenia, brak kontynuacji jest zaletą. To co mamy tutaj to sama prawda, w dalszych losach zaczęłaby się fikcja.
Dużo jeszcze by pisać, ale i tak geniuszy tego opisać nie zdołam.
Przez większą część mojego życia wyznawałam przekonanie, że nie ma na świecie literatury dorównującej literaturze rosyjskiej. Obecnie literatura wschodnia stała się dla mnie niezjadliwa (za bardzo przegadana, przesadnie patetyczna i przed wszystkim niestrawnie depresyjna). Zdecydowanie preferuję Włochów.Ale jako że nic nie potwierdza zasady tak trafnie jak wyjątek, to jedną...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-03-15
Uwaga: Kto nie czytał niech przed przeczytaniem tej opinii najpierw sięgnie po tę genialną rzecz, żeby nie stracić przyjemności bycia zaskoczonym!
Książki nie da się odłożyć. Nie pije się, nie je, nie odbiera telefonów, generalnie zawiesza się funkcje życiowe aż się skończy. A że jest króciutka i czyta się ją w dwie godziny, to jej wciągająca właściwość jest całkowicie nieszkodliwa.
Ludzie piszą, że to bajka. Dla mnie to nie tyle bajka, co łamigłówka, stworzona przez niezwykle inteligentnego autora, opisana genialnym czarnym humorem, prowadząca do zaskakującej ale pięknej prawdy.
Przyznam, że po raz pierwszy w życiu autor książki mnie tak kompletnie zaskoczył. Czytałam sobie tę niby bajkę, żeby dopiero jakieś 5 minut po przeczytaniu ostatniego zdania zrozumieć, że to jest książka całkowicie o czymś innym, niż myślałam kiedy ją czytałam. Niesamowita inteligencja autora, który tez szanuje czytelnika, ponieważ nie mówi mu rzeczy jak krowie na rowie, łopatologicznie. Autor toczy swoją inteligentną grę z czytelnikiem i zaskakuje.
W książkach dużą uwagę zwracam na początek, to jest na pierwszą stronę. Jak pierwsza jest genialna, to reszta często też. A tu pierwsza strona jest genialna w swojej prostocie, czarnym humorze i uzależniająca.
Wprowadzając w treść powiem, że w pierwszych zdaniach widzimy dwóch jeźdźców, zmierzających na koniach na pole bitwy. Nisko nad ziemią polatują bociany, których białe stada prują mgliste, nieruchome powietrze.
- Skąd tyle bocianów pyta jeden z nich?
- Lecą na pobojowiska odpowiada drugi.
Przylot bocianów w tych krajach uważany jest za dobrą wróżbę pomyślał pierwszy. Chciał okazać, że cieszy się z ich widoku. Mimo woli poczuł się jednak jakoś nieswojo.
- Cóż może zwabiać te ptaki brodzące na pola bitew? - zapytał pierwszy
- Jedzą ludzkie mięso odkąd nieurodzaje wyjałowiły pola - odpowiedział drugi
Czyż nie genialne? Genialne, zwłaszcza że dialog jest znacznie ciekawszy, bo aby nie cytować całej strony skróciłam ją na kilku zdań.
I tak jest całe dwa pierwsze rozdziały - genialne obrazy i genialny humor. Obrazy z przerysowaniu są dziecinne - co tworzy genialną całość z rozwiązaniem łamigłówki.
Potem jest cały środek. Cała zawartość, poprzez którą autor prowadzi czytelnika do prawdy. Autor przekazuje swoje myśli nie łopatologicznie ale przez zabawę z czytelnikiem i udawanie przez pół książki, że pisze się zupełnie o czymś innym.
Całość ciągnie się nie wiadomo o czym i nagle w ostatnim rozdziale jest rozwiązanie.
Dokładnie jak u A. Christie!!!
Konstrukcja tej książki jest taka, że autor rzuca nam wskazówki, jak połówki przedmiotów, które mają doprowadzić do wniosków ukrytych w ostatnim rozdziale. Książka jest jak wyprawa dworzan po śladach Złego przepołowionego, kiedy pierwszy raz opuścił swoje komnaty. Idą po śladach jakie zostawia. Tu mamy ślady, które prowadzą do wniosków. Bajecznie świetnie wymyślone.
Kluczem do zagadki jest ostatni rozdział, gdzie pojawia się jakby wyjaśnienie o czym myśli autor.
Ostatni rozdział bowiem wychodzi z tonu bajki i padają kluczowe słowa:
-I człowiek ruszył zajadle przeciwko sobie mając obie ręce uzbrojone w szpady
-Stał się znowu całkowitym człowiekiem ani złym ani dobrym, mieszaniną złego i dobrego
- Bywa, że człowiek jest niepełny, a jest po prostu tylko młody
- Siedziałem ukryty w lesie i opowiadałem sobie bajki, kiedy dowiedziałem się, że jest już za późno.
- ostatnie zdanie życie to składowa odpowiedzialności i świetlików.
I nagle po przeczytaniu tej opowieści, dopiero po zakończeniu jej nagle olśniewa, że ta książka jest o czymś zupełnie innym, niż się wydawało przez całą książkę!
Dopiero w ostatnim rozdziale się NAGLE SPAJAJĄ TE DWA RÓWNORZĘDNE, CAŁKOWICIE ODMIENNE WĄTKI, JAKIMI SĄ MŁODOŚĆ I PRZEPOŁOWIENIE. BO TO JEST KSIĄŻKA WŁAŚNIE O niedojrzałości: MŁODOŚCI, w której wszystko jest albo białe albo czarne, albo dobre albo złe (mimo, że w życiu nie ma uczynków tylko dobrych albo tylko złych: wszystko ma swoje uwarunkowania i można myśleć o sobie, ze jest się dobrym a w istotnie być głupim matołem, który tego nie widzi i każe głodującym żebrakom paść całym swoim wartościowym pokarmem swoją oślą szkapę, która mogłaby się najeść byle jaką trawą - czy to jest dobro czy żałosność?).
W TRAKCIE DOJRZEWANIA (o ile komuś dane jest dojrzeć, bo niektórzy nie dostępują tej łaski przez 90 lat życia)DOCHODZI DO DOROŚNIĘCIA - OWEGO ZESPOJENIA. I DORASTAJĄC CZŁOWIEK STAJE SIĘ całkowitym człowiekiem ani złym ani dobrym. Mieszaniną złego i dobrego. Człowiek jest niepełny, zanim dojrzeje, gdy PRZESTAJE BYĆ MŁODY, może stać się całością.
Ale do tego zespolenia potrzebna jest walka, wysiłek. Do tego jest potrzebne, żeby samemu z sobą stoczyć bój!!!
ŻEBY TYLKO TEN CZŁOWIEK ZDĄŻYĆ DOROSNĄĆ PÓKI NIE UMRZE. ŻEBY NIE BYŁO TAK, ŻE BĘDZIE SIEDZIAŁ CAŁE ŻYCIE W LESIE I OPOWIADAŁ SOBIE BAJKI, KIEDY DOWIE SIĘ, ŻE PRZYSZEDŁ KRES, a on wszystko przespał (jak napisano w ostatnim rozdziale). Przespał życie które mogło być zachwycające tak, że się to nie mieściło w głowie.
I widząc, że to książka o młodości i o stawaniu się pełnym, pięknym, zamiast żałosnym pośmiewiskiem całej wsi - wiemy skąd ten przerysowany czarny humor. Toż przecież on jest dziecinny! Tak jak dziecinna jest połowiczność (mimo że ubrana w tajemniczą czarna szatę). Wszystko komponuje się w bardzo kompatybilna całość.
Natomiast druga prawda z tej książki, która mnie powaliła, bo wierzę w nią całą sobą to to, że JAK DOJRZEJEMY, TO wcale nie utracimy radości i pasji. Całkowicie nie! BO ŻYCIE JEST PIĘKNE nawet dla człowieka dojrzałego. Czasem jednak człowiek nie widzi piękna (piękno obrazowane przez statek z kapitanem Cookiem), bo opowiada sobie bajki w lesie, bo traci czas!
w ostatnim zdaniu książki autor pisze, że ŻYCIE JEST PASJONUJĄCĄ MIESZANINĄ OWYCH NIESAMOWICIE PASJONUJĄCYCH ŚWIETLIKÓW oraz Odpowiedzialności (świetliki zresztą przejawiały się niby bez sensu w treści..., a znaczą tyle co pasja, porywające, zachwycające tajemnice)
W książce tej jest tyle myśli, że analizować ją można na więcej liter niż zawiera sama książka. Nie ma tu zdań bez sensu.
bardzo ciekawa jest drugoplanowa postać lekarza. Narrator zachwyca się lekarzem, który goni za świetlikami i który jest dobrym człowiekiem, ale ucieka przed odpowiedzialnością (mimo, że umie, to nie leczy ludzi. Człowiek myśli, że on nie jest lekarzem, w pewnym momencie człowiek zastanawia się czy on może nie jest oszustem podającym sie za lekarza, że on nie umie leczyć, a on po prostu nie chce, nie czuje się za nic odpowiedzialny. Mimo ze, jak się okaże, jest geniuszem na polu medycyny. Przez to, ze nie chce być odpowiedzialny wzbudza obrzydzenie i ludzie od niego odchodzą (odchodzi narrator). Odchodzą zresztą do sekt, do złodziejaszków. Ale jak lekarz staje się odpowiedzialny i zaczyna dawać z siebie, to nie tylko narrator wraca do niego z przyjaźnią i bez wypominania, ale przede wszystkim lekarz dochodzi do pełni szczęścia: lekarz wsiada na swój okręt z kapitanem Cookiem! Piękna scena. Widzimy bowiem jak realizują się jego marzenia które są tak piękne, że są całkowicie nierealne, a one się jednak realizują. Czytelnik przez całą książkę uwierzył, że kapitan Cook to coś czego nie ma. A on jest. To też piękny przekaz; zapewnienie autora do dojrzewających: nie dajcie sobie wmówić, że Wasze pragnienia się nie zrealizują.
PRZEPOŁOWIENIE JEST PRZEPIĘKNĄ, IDEALNĄ W SWOJEJ PROSTOCIE ALEGORIĄ. cZY może być coś bardziej żałosnego niż człowiek przecięty na pół? Pośmiewisko dla wszystkich. Postrach. Książka nie jest bajką - jest alegorycznym i inteligentnym doprowadzeniem czytelnika do myśli, żeby nie być żałośnie przepołowionym, żeby nie być żałosnym, gdy można być szczęśliwym, o ile człowiek stoczy ze sobą walkę i podejmie się odpowiedzialności. Po podjęciu wysiłku całe piękno życia stanie przed człowiekiem otworem - nawet to piękno, które jest tak piękne, że aż nierealne. A ono realne jest.
Uwaga: Kto nie czytał niech przed przeczytaniem tej opinii najpierw sięgnie po tę genialną rzecz, żeby nie stracić przyjemności bycia zaskoczonym!
Książki nie da się odłożyć. Nie pije się, nie je, nie odbiera telefonów, generalnie zawiesza się funkcje życiowe aż się skończy. A że jest króciutka i czyta się ją w dwie godziny, to jej wciągająca właściwość jest całkowicie...
2016-11-25
Nigdy żaden kryminał nie spowodował, że przeskoczyłam x stron, aby sprawdzić zakończenie; a ta książka - mimo że nie jest ani kryminałem, ani prozą akcji doprowadziła mnie do takiej ciekawości, że po raz pierwszy w życiu nie wytrzymałam i musiałam w połowie II tomu sprawdzić zakończenie, bo inaczej normalnie bym padła z ciekawości.
Zawsze też love story albo mnie nudziły na śmierć, albo bawiły, a tu wzruszyłam się wątkiem sercowym i normalnie się popłakałam.
Lepsza niż kryminał, bardziej wzruszająca niż wszystkie romanse, a przecież to tylko książka o kowbojach, którzy wymarzyli sobie pognać kilka tysięcy krów z Teksasu do Montany.
A ja przecież nie znoszę westernów! Przeczytałam tę książkę, tylko i wyłącznie po to, żeby mnie jeden taki przestał nagabywać na jej przeczytanie, żeby moc powiedzieć "próbowałam ale sorry to nie dla mnie i nie doczytałam"....
Nie to nie zwykły western. To jedna z najgenialniejszych książek w historii literatury. Powieść, która mnie całkowicie i do końca pochłonęła, dzieło po którego zakończeniu czuję do teraz rozdzielającą pustkę, że już się skończyło. Książka, która pozwoliła mi się wyspać dopiero po przeczytaniu ostatniej strony (gdyby miała więcej więcej niż 800 stron i nie spałabym przez nią więcej niż 2 noce, to najprawdopodobniej bym padła z wycieńczenia, ponieważ jej po prostu nie byłabym w stanie odłożyć).
Nie znoszę westernów, a tę książkę uważam za jedną z najlepszych, jakie przeczytałam. To pokazuje, że genialna literatura jest wspaniała bez względu na to, do jakiej zalicza się kategorii.
Zresztą wydaje mi się, że "Na południe" to nie tyle western ile świetna książka o marzeniach mężczyzn.
Nakreśla ona wspaniale typ mężczyzny wolnego, niedającego się ujarzmić jak dziki koń. Postaci zarysowane są rewelacyjnie pod kątem psychologicznym. To, że to książka o kowbojach nie ma większego znaczenia. Gdyby zamiast o kowbojach autor napisał np. o mężczyznach zakładających jakąś spółkę współcześnie w USA, albo o podróżnikach, to można by było zachować dokładnie te same osoby, ich psychologiczne sylwetki i przygody, a tylko zmienić scenografię i dialogi na bardziej bankowe, czy podróżnicze.
Jak ja przeżyję to, że ta cudowna książka się już skończyła? Ja chcę więcej!!! Jedyne co mnie trzyma przy nadziei, to to, że autor napisał jeszcze inne książki...
PS Żeby jakoś przetrwać wczoraj ten okropny żal po skończeniu powieści wczoraj obejrzałam cały serial i mimo, że książka jest tysiąckrotnie lepsza od filmu (w filmie gubi się masę niuansów psychologicznych, które decydują o genialności w zarysowaniu postaci), to byłam niesamowicie zdziwiona tym jak świetnie został zrobiony ten film.
Szczególnie przed obejrzeniem bałam się, że się wścieknę jak zobaczę aktora grającego Gusa (moją miłość), tymczasem Robert Duvall zagrał tę rolę tak, że nie dość że nie umniejszył tej przecudnej postaci, to jeszcze ją ubogacił. Dostał za tę rolę zresztą Złotego Globa, a książka Pulitzera. Z tym, że nagrody te zdobywały też role i książki dużo słabsze niż "Na południe nad Brazos" i niż Duvall. Dla tej książki i dla tej roli brak jest po prostu skali.
O ekranizacji powiem jeszcze tyle, że nie znoszę starych filmów, które trącają myszką, ta zaś ekranizacja jest taka, że zupełnie nie widać po niej, że powstała w latach osiemdziesiątych. Film równie dobrze mógłby zostać nakręcony rok temu.
Nigdy żaden kryminał nie spowodował, że przeskoczyłam x stron, aby sprawdzić zakończenie; a ta książka - mimo że nie jest ani kryminałem, ani prozą akcji doprowadziła mnie do takiej ciekawości, że po raz pierwszy w życiu nie wytrzymałam i musiałam w połowie II tomu sprawdzić zakończenie, bo inaczej normalnie bym padła z ciekawości.
Zawsze też love story albo mnie nudziły...
1999
Uwielbiam tę książkę. Uwielbiam jej pierwsze zdanie (które jest genialne swoją drogą!), uwielbiam ostatnie i wszystkie inne które są pomiędzy. Uwielbiam tytuł.
Przez "Ziemię Obiecaną" pokochałam Reymonta i doceniłam jako geniusz literacki. Autor ten daje mi w książkach właśnie to, czego szukam, a w sumie chyba nawet więcej niż szukam.
Reymont w "Ziemi" pokazał z jakąż niesamowitą pasją pisze książki, jak tym żyje, jak drąży, jak zaciekle i niestrudzenie dowiaduje się wszystkiego o temacie, o którym pisze i jak bajecznie potrafi to przekazać. Językiem prostym, łatwym w odbiorze opisuje zjawiska w sposób, który dogłębnie je oddaje. Tak dogłębnie jak Reymont może coś zgłębić jeden na tysiące, a tak przekazać jeszcze mniej.
obejrzałam kiedyś taki film dokumentalny o Reymoncie, z którego wynikało, że kiedy pisał on "Chłopów" wezwano do niego lekarza i kiedy ten po zbadaniu pacjenta zapytał Reymonta "Coś człowieku wyrabiał, żeś się doprowadził do takiego stanu?", autor odpowiedział coś w stylu: "Tańczyłem 3 dni jak szalony na weselu". To jest właśnie takie pisanie: inni autorzy mniej lub bardziej sprawnie piszą o weselu, a on to wesele przetańcza, i to przetańcza w jakimś szale, do upadłego, a potem scala się z tym weselem i wydziela to wesele z siebie(przerobione przez swój umysł) - pisząc.
Pisząc "Ziemię Obiecaną" Reymont również zamieszkał w Łodzi, całymi dniami włóczył się, pytał - zamienił się w szpiega, włóczęgę, denerwował ludzi swoją "babską ciekawością" - jak ocenił jeden z żyjących wówczas w pobliżu. A ten drążył, drążył, łaził po tej Łodzi całymi dniami. Jak tłumaczył Goźlinskiemu - "za dnia szwendam się, rozmawiam z przechodniami, praczkami, przesiaduję w kawiarniach i cukierniach. Do domu wracam w nocy i piszę, pijąc kawę i odpalając papierosa od papierosa".
W końcu z tego szwędania się, węszenia, wchodzenia w rzeczywistość łódzką bez końca, bez umiaru, w obłędzie, u Rejmonta rozdęła się fascynacja ówczesną Łodzią do rozmiarów gigantycznych. Pisał: "Łódź zajmuje mnie i porywa wieloma rzeczami: 1. rozrost miasta, fortun z iście amerykańską szybkością, 2. psychologia tych napływających tłumów po żer (...), 3. oddziaływanie takiej ssawki, polipa, jaką jest Łódź, na cały kraj, 4. przerobienie się Polaków w kosmopolitycznym młynie. Dla mnie Łódź jest jakąś mistyczną wprost potęgą ekonomiczną (...), która ogarnia swoją władzą coraz szersze koła ludzkie. Uwielbiam masy ludzkie, kocham żywioły, przepadam za wszystkim, co się staje dopiero - a wszystko to mam w Łodzi" - pisał Władysław Reymont.
I kiedy ta fascynacja nabrzmiała jak gigantyczna bańka mydlana czy gigantyczny wrzód (że tak powiem naturalistycznie :)), to znalazła ujście w tej genialnej książce. Książce, która wystawia pomnik geniuszowi jej twórcy.
Trzeba tu jednak powiedzieć - Reymont nie pisał o Łodzi dzisiejszej, Reymont nie pisał też o Łodzi z czasów, gdy zdawał do łódzkiego gimnazjum. Reymont pisał o Łodzi, jaką po raz pierwszy zobaczył w 1985 r. Pisał o Łodzi z konkretnych lat, które minęły i nigdy nie wrócą. pisał o Łodzi z czasów, kiedy ta Łódź była zupełnie czymś innym niż wcześniej i później.
Dlatego ja, którą większą część życia spędziłam w Łodzi, gdzie uczyłam się, studiowałam, pracowałam itd zdecydowanie muszę odciąć się od tego, że jest to książka o Łodzi dzisiejszej. Nie - to książka o zupełnie innym mieście, którego w Łodzi dziś szukać i znajdować możemy tylko archeologicznych pozostałościach (jakiż zresztą pięknych :)).
Geniusz autora powoduje jednak, że poza światem, który minął, dokonana została tak wspaniała charakterystyka ludzkich zachowań, postaci, osobowości, że ta prawda o zdarzeniach daje się odnaleźć nie tylko w pozostałościach po fabrykach, ale dziś przede wszystkim daje się odnaleźć w osobowościach ludzkich. Ludzie przecież są podobni. Te same pierwiastki mają w sobie zawarte teraz i wtedy. Żyją w innych warunkach ale ich cechy tlą się w nich: ujawniając się lub nie w zależności od warunków, otoczenia itd. I to co widzi Reymont w ludziach z ówczesnej Łodzi widzę też ja dziś w ludziach z Łodzi, Warszawy, Krakowa, Katowic i wszystkich innych ludziach, też poza Polską. Jest niesamowita prawda i umiejętność obserwacji objawiająca się w postaciach z Ziemi obiecanej, którą można znaleźć i w ludziach dziś. Przez to książka ta według mnie będzie zawsze aktualna, zawsze dramatycznie prawdziwa. Sama znam Karolów Borowieckich, zmam też Moryców, Maxów i dużo innych postaci z "Ziemi", tyle że przez jakieś fragmenty tych osobowości, jakie odkrywam w nich, a które tak wspaniale odmalował Reymont w tym genialnym dziele.
Reasumując- książka genialna, autor geniusz.
Czasem wymądrzam się, co ja bym w danej książce zmieniła, jak to bym inaczej coś ujęła, coś inaczej napisała. A tu padam skapitulowana. Nie byłabym w stanie zmienić ani jednej joty, ani jednej kreski ze szkodą dla dzieła, bo wszystko jest ideałem, aja nie jestem geniuszem jak Reymont.
Od pierwszego zdania "Łódź się budziła." Enter. Przeskok do pokoju Borowickiego, który tez się budził, jako trybik tej łódzkiej maszyny. od pierwszego zdania, wszystko to ideał! Czy mógł być zresztą lepszy początek tego genialnego dzieła?
UWAGA NA MARGINESIE:
I na koniec dodam, że wszystkich, którzy mieszkają w Łodzi lub w pobliżu i kochają książkę GORĄCO POLECAM OBEJRZENIE W ŁÓDZKIM TEATRZE WIELKIM BALETU ZIEMIA OBIECANA. Jest to jedyny balet grany w łódzkim TW bez przerwy od kilkunastu lat. Żadna inna inwestycja TW łódzkiemu nie zwróciła się tak, jak inwestycja w ten balet. Choreografię zrobił wybitny choreograf Gray Veredon, który fabułę poznał z Filmu przede wszystkim, ale jego wrażliwość i wybitna umiejętność czucia i przekazania dały balet lepszy i bardziej oddający tę polska książkę i polski film niż by to uczynił choreograf z Polski.
Balet widziałam z kilkanaście razy (może więcej). Generalnie zawsze szłam jak był grany. Balet może nie tak genialny jak książka, bo książce dorównać nie może nic, ale świetny. (Zresztą film Wajdy też świetny ale to już inna kwestia).
Poniżej link do skrótu baletu:
https://www.youtube.com/watch?v=GKqTy8XB-4w
Skrót nie oddaje baletu, ale można zwrócić uwagę choćby na wybrane wątki:
- (minuta 2:01-2:05) Nazar Botsiy jako podpalacz w samych spodniach - najlepszy moim zdaniem tancerz TW w Lodzi. Najlepszy, bo jedyny tańczący głównie emocjami a nie techniką. Wytańczający siebie a nie plan ruchów, a że w nim emocji jest cała masa, to ma ich wystarczająco na każdy spektakl. Zresztą emocji i gniewu w nim jest tyle co w reszcie razem wziętej. Postać podpalacza w balecie na marginesie bardzo ciekawa. Moim zdaniem postać ta (jedyna której nie ma w książce, jest tylko w balecie) wyraża istotę Karola Borowieckiego bardziej niż sam Karol Borowiecki. Jest to postać, która skupia w sobie całą tę zachłanność, gniew, jaki kiełkuje w innych postaciach. Inni grają role, a Nazar wytańcza z nieskończonych pokładów, jakie w nim są, całe zło wszystkich postaci Ziemi Obiecanej.
-2:20 minuta - scena przedstawiająca pracę w szwalni (z nitkami) - moim zdaniem piekna...
- 2.32, 2:42 świetna Lucy (w czerwonej sukience - świetne emocje w wykonaniu Moniki Maciejewskiej)
2:42 - świetna scena gwałtu.
Uwielbiam tę książkę. Uwielbiam jej pierwsze zdanie (które jest genialne swoją drogą!), uwielbiam ostatnie i wszystkie inne które są pomiędzy. Uwielbiam tytuł.
Przez "Ziemię Obiecaną" pokochałam Reymonta i doceniłam jako geniusz literacki. Autor ten daje mi w książkach właśnie to, czego szukam, a w sumie chyba nawet więcej niż szukam.
Reymont w "Ziemi" pokazał z jakąż...
2016-07-17
Jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam. Teraz, kilkadziesiąt godzin po przeczytaniu jakoś trudno mi odnaleźć się w świecie realnym. Książka niesamowicie podziałała na mnie, całkowicie mną zawładnęła.
Tak. Jest to - jak pisali moi poprzednicy - genialny obraz wymierającej arystokracji. I jest to niewątpliwie najlepszy obraz arystokracji, z jakim się do tej pory zetknęłam. Dzięki tej książce wchodzi się w ten świat w całości, bez reszty. Odczuwa się go wszystkimi zmysłami w sposób tak realny, jakiego nie osiągnie się w żaden inny sposób.
Ale chciałabym zaakcentować, że to nie jest tylko książka o arystokracji, jak zwykło się mówić. Jest to również wybitny utwór o odchodzeniu, przemijaniu i patrzeniu z perspektywy życia na swoje wybory.
Jest to również najpiękniejszy poemat o ŚMIERCI, jaki kiedykolwiek czytałam.
Giuseppe Tomas, ostatni książę z sycylijskiej rodziny Lampedusa ukończył "Geparda" tuż przed swoją śmiercią. A podkreślić należy, że autor ten zmarł jako człowiek zubożały i nieznany. "Gepard" został opublikowany dopiero rok po jego śmierci w okolicznościach, których nie można było przewidzieć umierając (o okolicznościach wydania tej wybitnej, tłumaczonej na wszystkie języki książki powstała zresztą dość ciekawa książka).
Być może z tymi dość smutnymi okolicznościami powstania dzieła związany jest jego gorzkawy smak. Autor w chwili pisania "Geparda" zwanego "Lampartem" nie miał wiele, wszystko zostało tam, w oddali, zagrzebane w otchłaniach minionych lat. Przeczuwając śmierć, a zatem w momencie, kiedy przeszłość wyostrza się w pamięci, autor całym sobą zwraca się do przeszłości, do tych lat bezpowrotnie minionych, straconych, stanowiących jakby jedyny skarb.
Pisał więc umierający autor o śmierci, o spojrzeniu na życie z perspektywy odchodzenia i o wymierającej arystokracji, która jest dla niego sferą jakby świętą (w monologu Jezuity jest zresztą arystokracja dość ciekawie porównana do rzeszy świętych).
Książka jest niesamowicie prawdziwa. I to nie tylko dlatego, że postaci z niej istniały realnie (pradziadek autora był istotnie astronomem), ale też dlatego, że jest tak bardzo osobista w wydźwięku, w żalu, w nostalgii.
Ta książka nie jest fikcją. Takie fikcje nie powstają. Tu każda myśl została przeżyta, przez autora albo inne osoby.
Czytając "Geparda" przez pierwsze strony lamentowałam, jaka szkoda, że autor napisał tylko tę jedną książkę i nic więcej. Po przeczytaniu wiem, że nic innego nie mogło powstać, ponieważ tu jest wszystko. To jest książka życia, a życie ma się jedno. Książki zaś tak prawdziwe jak "Gepard", przechrzczony na lamparta, wydaje się tylko po śmierci, za życia wstyd pisać o ludziach prawdziwych, po śmierci jest to już wszystko jedno.
A że jest to książka sycylijska, włoska, to nie jest ciężka ale przeciwnie - lekka i zabawna.
Tylko Włosi potrafią pisać o odchodzeniu z poczuciem humoru, który nie umniejsza piękna tego poematu o śmierci, ale je potęguje. Podobnie tylko Włosi temat rzekę tak zgrabnie umieją ująć na tak niewielu stronach. Za to właśnie kocham tę literaturę całym sercem.
Dlatego właśnie obecnie nawróciłam się z literatury rosyjskiej, na włoską , a "Gepard" to nawrócenie ostatecznie przypieczętował. Niestety jako dusza Słowiańska sama jednak mam skłonności do rozwlekania myśli o czym świadczy ta choćby opinia.
Na domiar dobra jest to książka sycylijska: o Sycylii, o Sycylijczykach, o cechach, które można tam zauważyć do dziś i które wciąż są aktualne. Oddanie Sycylii w tej książce jest cudownie prawdziwe do dziś, co dla mnie ma ogromne znaczenie z uwagi na mój wielki sentyment do tego miejsca na ziemi. Przyznam zresztą, że kilka wypraw do Sycylii nie nauczyło mnie tak tej wyspy jak ta jedna książka... Ciężko to wytłumaczyć bez poznania tej wyspy i bez przeczytania książki.
Dużo jeszcze można pisać o "Gepardziątku", ale nie wszystko i tak się da wypowiedzieć. To trzeba przeczytać a raczej przeżyć.
Jedno jest pewne, że jest to jedna z najwybitniejszych książek w historii literatury u nas w Polsce znana mniej niż w innych krajach.
Zalety tej książki: i te poważne i oczywiste, jak i te mniej poważne i żartobliwe, czy też te zakamuflowane jak obraz mafii ukryty w wypowiedzi ojca Jezuity są nie do przecenienia. Swoją drogą to też typowe dla Sycylijczyka: w wydanej pośmiertnie książce można obnażyć uczucia rodziny ale o mafii milczeć trzeba jak grób nawet w grobie, a napisać o niej można jedynie w sposób ukryty.
Jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam. Teraz, kilkadziesiąt godzin po przeczytaniu jakoś trudno mi odnaleźć się w świecie realnym. Książka niesamowicie podziałała na mnie, całkowicie mną zawładnęła.
Tak. Jest to - jak pisali moi poprzednicy - genialny obraz wymierającej arystokracji. I jest to niewątpliwie najlepszy obraz arystokracji, z jakim się do tej pory...
*) Opinia dot. 2 i 3 tomu trylogii złodziejskiej
Z biegiem lat coraz trudniej mi zachwycić się książką. I kiedy przyznałam sobie w duchu, że przy osiągniętym stopniu zblazowania nic mnie już nie zachwyci … pojawił się Sergiusz Piasecki.
Jeszcze nigdy nie przeżyłam czegoś takiego! Wróciłam skonana z podróży po dniu, który wykończył mnie fizycznie i psychicznie. Wieczorem położyłam się ledwo żywa z książką w ręku nie licząc, że zdołam przeczytać więcej niż kilka stron i … czytałam bez żadnej przerwy do 13:00 następnego dnia. Pochłonęłam na raz dwa tomy od pierwszej do ostatniej strony bez 5 minutowej przerwy. Sama jestem w szoku, że fizycznie to jest możliwe. Co za czad! Nie ma nikogo, kto tak potrafi pisać!
Dziś zrobiłam przetasowanie w ocenach: poodejmowałam gwiazdki F. Dostojewskiemu, M. Puzo itd.
Pomyślicie – "oszalała". Możliwe, że ktoś zacznie się śmiać: "zdziecinniała", ewentualnie może stwierdzić - "zawsze była dziunia mało inteligentna". Bo jak można odejmować geniuszom literatury światowej i stawiać ponad nimi autora, którego nikt nawet nie nazwie klasykiem literatury, który nawet dobrze po polsku nie mówił, który nie dosięga wielkim mistrzom pióra do pięt, a pisał nędzne czytadła.
Tak. To nawet będzie racjonalny zarzut, jeżeli ktoś mi go postawi, ale ja nigdy nie byłam racjonalna, a za to zawsze byłam szczera do bólu i nie było we mnie fałszu. I jeżeli mam ocenić szczerze i zgodnie z moimi odczuciami, a nie opiniami innych ludzi i uczonych krytyków, to muszę odebrać Dostojewskiemu oraz Puzo i dać Piaseckiemu!
A skąd ten mój obłęd się wziął? Skąd to moje całkowite zakochanie w Piaseckim?
W. Bolecki, pisząc o Piaseckim, posłużył się cytatem z św. Jana: „Spititus flat ubi vult”, co znaczy „Duch objawia się gdzie chce”. I jak ów duch ujawnia się w dziwnych miejscach, tak talent literacki zakorzenia się w osobach, których nikt by o to nigdy nie podejrzał.
Bo czy ofiary przestępstw kradzieży, czy pospolitego bandytyzmu - jakimi zawodowo trudnił się S. Piasecki przez swoje dorosłe życie aż do wydania na niego wyroku śmierci – pomyślały: „Ach jak miło. Straciłem wszystko i dostałem w czachę, ale ten gość, co mnie obrobił, to przynajmniej literacki geniusz?”. Nie sądzę. Raczej goście wygrażali mu w myślach, wyzywali od mętów, szumowin, ludzi niegodnych, aby chodzili po tym świecie bożym, narkomanów, wrednych kanalii, wyrzutków, zasługujących jedynie na śmierć. Tak. Takiego sobie znalazłam idola! I dla takiego idola zrzuciłam z podium Dostojewskiego. Pomyślicie – kretynka jak nic.
Kwestia tylko taka, że gdy w więzieniu ów bandyta nauczył się pisać i czytać po polsku, gdy poznał po raz pierwszy to narzędzie zabawy literami, to nie stało się ono bezużyteczne jak u milionów ludzi na świecie, którzy czytają / piszą, a zdaje się to jak psu na budę, ale zaczął go trawić głód pisania. To było jak ból porodu, jaki napiera na rodzącą kobietę. To był szał, trochę podobny do tego, o którym pisał Reymont w swoich listach.
Kiedy z więzienia wydawnictwo pozytywnie oceniło rękopis Piaseckiego i poprosiło, żeby coś o sobie im zdradził, to Sergiusz napisał: "Piszę, bo pisać muszę. Jest to po prostu moją potrzebą organiczną, nieodzowną i niezwalczoną.[…] Rozsadza mi to umysł. […] Jak przykro rozkładać pracę na miesiące, lata, gdy się chce ją wykonać zaraz … aby mieć spokój”.
Publikacja już pierwszej książki Piaseckiego stała się przebojem wydawniczym. Liczba wydań polskich i zagranicznych – ogromna. Po międzynarodowym sukcesie podobno jury Nagrody Nobla rozpatrywało w 1938 r. kandydaturę Piaseckiego.
Nagrody oczywiście nie dostał, zaszufladkowano go jako pisarza czytadeł. Dodatkowo w związku z jego obłędną i bezwarunkową nienawiścią do bolszewików został w PRL i całym bloku komunistycznym skazany na nieistnienie. A gdy rodacy się go wyparli, któż miał go promować?
Ale to nieważne jak go szufladkują. Ja znalazłam u niego prawdę na miarę Cormac McCarthy czy Dostojewskiego. On nie pisze o niczym. Pisze o istocie życia. Prawda, jaką wyraża przewyższa świetną narrację. To jest dokument życia. I kupuję nawet ten liryzm i sentymentalizm, które wydawać się mogą trochę śmieszne, ciut przesadzone, a może i lekko tandetne. A czemu kupuję? Bo w swoim czasie zdarzyło mi się poznać kilku chłopaków z poprawczaka i wnikając w ich psychikę znalazłam dokładnie to, o czym pisze Piasecki. Znalazłam tu w tej powieści tych samych ludzi. Z tymi wadami i zaletami oraz tym właśnie nierealnym liryzmem i sentymentalizmem. A jak coś staje się prawdziwe, to nie może być tandetne. Kiedyś znałam jednego chłopaka, który całe życie spędził na marginesie życia, wszyscy się go bali, a ja wiedziałam, że jest to jedyny człowiek, którego gdybym poprosiła o pomoc, to zrobiłby wszystko. Znałam też dziewczynę, prostytutkę z domu dziecka, co do której czasem się zastanawiam, czy kiedyś będę tak dobra jak ona na pewnych płaszczyznach życia. Kurde, znam te typy! Oczywiście nie mówię - co podkreśla też Piasecki - że każdy kryminalista jest szlachetny, bo są tam też męty jakich mało, z okrucieństwem i spaczoną psychiką, ale zdarzają się wśród nich też bohaterowie prosto z książek Piaseckiego.
I za tę prawdę, za ten klimat, za tę zabójczą narrację, która rozbudziła mnie ledwo żywą i trzymała w pobudzeniu, bez 5 minut przerwy, całą noc i następny dzień (na szczęście był weekend, bo nie wiem, co by było, gdyby był tydzień roboczy) pokochałam tę literaturę całym sercem i duszą.
*) Opinia dot. 2 i 3 tomu trylogii złodziejskiej
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toZ biegiem lat coraz trudniej mi zachwycić się książką. I kiedy przyznałam sobie w duchu, że przy osiągniętym stopniu zblazowania nic mnie już nie zachwyci … pojawił się Sergiusz Piasecki.
Jeszcze nigdy nie przeżyłam czegoś takiego! Wróciłam skonana z podróży po dniu, który wykończył mnie fizycznie i psychicznie. Wieczorem...