-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński23
Biblioteczka
Eureka! Wreszcie zrozumiałam, dlaczego czytając ostatnie książki Puzyńskiej, mam wrażenie, że autorka obraża moją inteligencję! I rozumiem wreszcie, dlaczego słowa do czytelnika podpisuje zawsze „Kasia Puzyńska”, a nie „Katarzyna Puzyńska”. Eureka! Jestem za stara na tę lekturę, po prostu. Wprawdzie „Domu czwartego” nie znalazłam w dziale „Literatura dla dzieci”, ale jak mi wydawnictwo Prószyński i S-ka tłumaczy nagle, że „Breslau” to Wrocław, a „Waschau” to Warszawa, a „Danzig” to Gdańsk, to ile ja mogę mieć lat? Dziesięć? Dwanaście? Niestety, mam dużo, dużo więcej...
I co te kobiety nagle z „radami starszych”? Najpierw Bonda, teraz Puzyńska. Bardzo śmieszne.
Poza tym Puzyńska wróciła do starego, znanego z poprzednich powieści schematu, porzucając wariant „galopem przez kodeks karny”. Ale uwaga – jest zaskoczenie! Nie, nie... Aż tak, żeby to policja rozwiązywała zagadki kryminalne, to nie ma. Policja u Puzyńskiej nie jest od łapania przestępców, tylko od przeżywania dusznych rozterek. Zaskoczenie polega na tym, że w „Domu czwartym” winny nie pisze listu z wyjaśnieniami, tylko wszystko układa sobie w myślach - co popełnił, jak popełnił i dlaczego popełnił.
Ach, jeszcze jedna nowinka! Bohaterowie „Domu czwartego” używają czegoś w rodzaju policyjnego slangu, a w przerwach rzucają mięsem. Choć przez sześć tomów gadali, jak na fajfie u królowej angielskiej. I żeby tylko Daniel i Emilia, to może uwierzyłabym, że to jakiś przedziwny sposób na przeżywanie żałoby. A tu wszyscy! Pytam grzecznie - dlaczego tak ni z gruszki, ni z pietruszki?! Z jakiegoś powodu mózgi im się wszystkim nagle bardziej pofałdowały i przypomnieli sobie, że mają jakiś slang, że znają też jakieś przekleństwa?
A tak na marginesie... Ciekawa jestem, kim chciałby zostać Daniel Podgórski, jak dorośnie?
Eureka! Wreszcie zrozumiałam, dlaczego czytając ostatnie książki Puzyńskiej, mam wrażenie, że autorka obraża moją inteligencję! I rozumiem wreszcie, dlaczego słowa do czytelnika podpisuje zawsze „Kasia Puzyńska”, a nie „Katarzyna Puzyńska”. Eureka! Jestem za stara na tę lekturę, po prostu. Wprawdzie „Domu czwartego” nie znalazłam w dziale „Literatura dla dzieci”, ale jak mi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kilka spektakularnych zbrodni (świeżych oraz średnio i bardzo starych), pedofilia, kazirodztwo, udział w zorganizowanej grupie przestępczej, pobicie, pobicie ze skutkiem śmiertelnym, przekupstwo, krzywoprzysięstwo, prostytucja, przemyt narkotyków, znęcanie się nad dzieckiem, kidnaping, że o ukrywaniu dowodów i włamaniach nie wspomnę. Bogaty katalog przestępstw uzupełniają policjanci w ukryciu, pod przykryciem i policjanci-gangsterzy. Aż dziw bierze, że całości nie wieńczy lądowanie kosmitów albo chociaż drobna erupcja wulkanu. Zgubiłeś się, czytelniku? Nic się nie martw! Nawet autorka nie dała rady zapanować nad całym tym bogactwem, które stworzyła (a i redaktor/korektor przysnął wreszcie z nudów) – pomyliło się biedaczce, kogo uśmierciła, a kto jednak ocalał (str. 672). Zagadkę, rzecz jasna, wyjaśnia sam winowajca, bo policjanci z takimi deficytami intelektualnymi, jakie mają biorący udział w śledztwie, nie znaleźliby zbiegłego z cyrku słonia. Nawet, gdyby wlazł do dyżurki komisariatu w Lipowie.
Segment kryminalny podlany jest sosem „obyczajowym” rodem z Mniszkówny, ewentualnie z brazylijskiej telenoweli. W roli służącej/guwernantki/niewolnicy (trochę w poprzek schematu, bo choć młoda, to nie piękna, tylko myszowata) Puzyńska obsadziła policjantkę Emilię, w roli pięknej, niezależnej i bardzo mądrej hrabianki występuje psycholożka (sic!) Weronika Nowakowska. Rola rozdartego między sercem a obowiązkiem księcia/ordynata przypadła niejakiemu Danielowi Podgórskiemu, który wcale nie przyszedł na casting, tylko szukać mamy, ale nikt jakoś nie zauważył, że nie może grać w tym dramacie, bo nie tylko jest nieletni, ale jeszcze na dodatek upośledzony umysłowo w stopniu znacznym. Tego trójkąta (a w porywach czworokąta) mam powyżej uszu już od dawna, jednak w tym tomie ich perypetie stały się tak już nieznośne, że z przyjemnością udusiłabym całą czwórkę (Gawrońskiego tak na wszelki wypadek). Jedyne, co dobre w „Łaskunie” to to, że „Kasia” Puzyńska oszczędziła czytelnikowi spotkania z panią Marią i jej ciastami.
Czytałam to dzieło i tak się zastanawiałam... O jakim właściwie świecie opowiada czytelnikowi „Kasia” Puzyńska? Na potrzeby serii wymyśliła wieś pod Brodnicą i ja tę konwencję przyjęłam. Ale uznałam, że ta wieś i ta Brodnica są jednak w Polsce – takiej, jaką mamy wszyscy za oknem (Puzyńska datuje swoje historie). Tymczasem to jest jakaś Polska równoległa. W tej alternatywnej rzeczywistości w lasach pod Brodnicą rosną rośliny, z których można otrzymać kurarę (sic!!!). W tej Polsce równoległej 15-latek złapany w szkole z narkotykami, w ramach kary właściwie sam decyduje, że pójdzie do psychoterapeuty. A dyrekcja szkoły słowem o narkotykach i leczeniu nie zawiadamia jedynej prawnej opiekunki szczeniaka, czyli matki, tylko jakiegoś obcego faceta, który nie figuruje w akcie urodzenia dziecka. (Tymczasem ja, w normalnym świecie, muszę rodzicowi powiedzieć nawet o tym, że pielęgniarka dała dziecku apap, bo bolała je głowa.) W Polsce „Kasi” Puzyńskiej policjant wiezie kilkuletnie dziecko, którym nie ma się kto zająć, bo matka nie żyje, a ojciec siedzi, do bidula. I to komendant policji mu każe! W normalnej Polsce decyduje o tym sąd. I żaden myślący policjant sam z obcym dzieckiem do radiowozu nie wsiądzie (bo to jest ciężkie naruszenie obowiązków służbowych). Przy tym wszystkim proces poszlakowy o zabójstwo z jednym tylko sędzią i niezaksięgowana łapówka dla dyrektorki bidula, za którą ta remontuje/buduje boisko przy domu dziecka, to doprawdy drobiazgi.
Kilka spektakularnych zbrodni (świeżych oraz średnio i bardzo starych), pedofilia, kazirodztwo, udział w zorganizowanej grupie przestępczej, pobicie, pobicie ze skutkiem śmiertelnym, przekupstwo, krzywoprzysięstwo, prostytucja, przemyt narkotyków, znęcanie się nad dzieckiem, kidnaping, że o ukrywaniu dowodów i włamaniach nie wspomnę. Bogaty katalog przestępstw uzupełniają...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Ktoś tutaj po przeczytaniu „Okularnika” Bondy poleciał do kuchni i wystrugał sobie order z ziemniaka. Też miałam ogromną chęć coś sobie przyznać, ale ziemniaków akurat w domu nie było. Wzięłam się więc za „Uprawę roślin południowych metodą Miczurina”, która to „Uprawa...” czekała na swoją kolej od września. I poczułam się nagrodzona. A nawet wynagrodzona sowicie.
Anioł chrupiący rabarbar maczany w cukrze; niemowlę w butelce – zakorkowanej, żeby nie było słychać jego płaczu; Piotruś, z którym dzieci w przedszkolu nie chcą się bawić, bo jest z mięsa; dwie kobiety w identycznych sukienkach z białej wełny, a „każda niby łyżkę, na której kołysze się jajko, niosła przed sobą lusterko, a w nim pochwycone ukradkiem spojrzenia mężczyzn pracujących w polu”; Maryja robiąca na drutach i ciamkająca herbatniki, komputer i głowy cukru, podwieczorek na cmentarzu... Niezwykłą wyobraźnię ma ta 27-letnia prawniczka, która swoje pierwsze opowiadanie napisała na warsztatach organizowanych przez wydawnictwo Czarne. Wyobraźnia, kpiące spojrzenie na rzeczywistość, poczucie humoru i inteligencja stworzyły rewelacyjną prozę. I ten nieprawdopodobny wręcz słuch językowy! Murek operuje językiem, jak skalpelem – bez wahania, precyzyjnie, dokładnie. Ze swobodą i znajomością, która każdego, kto ceni sobie polszczyznę, musi zachwycić. Mnie dosłownie urzekły jej porównania. Tak idealne, jakby ich nie wymyśliła, tylko wzięła z jakiejś zakurzonej półki w nieistniejącym magazynie polszczyzny, gdzie po prostu czekały przez wieki na odkrycie. Czytałam i myślałam: „tak; dokładnie tak; mnie się to też tak kojarzy”.
Ktoś powie, że surrealizm, że narracyjny eksperyment, że niezrozumiałe, że trudne... Nie wiem. Mnie się te opowiadania czytało samo; niosły mnie. I bardzo żałowałam, że jest ich tylko siedem, a nie np. 70.
Ktoś tutaj po przeczytaniu „Okularnika” Bondy poleciał do kuchni i wystrugał sobie order z ziemniaka. Też miałam ogromną chęć coś sobie przyznać, ale ziemniaków akurat w domu nie było. Wzięłam się więc za „Uprawę roślin południowych metodą Miczurina”, która to „Uprawa...” czekała na swoją kolej od września. I poczułam się nagrodzona. A nawet wynagrodzona sowicie.
Anioł...
Rada starszych w Hajnówce; chi, chi, chi..! Ałła, która nie mówi, a potem mówi... Dziennikarka pisząca o „czwartej rozkładówce”... Ale trzeba przyznać, że Bonda bardzo konsekwentnie postanowiła nie wnikać w zawiłości organizacyjne kościoła katolickiego w Polsce – na str. 431 mieszkańcy wygnali za nieobyczajne zachowanie „proboszcza”, a na str. 526 ci sami mieszkańcy w tej samej sprawie wygnali „wikariusza”. - Przerwałam pani w obiedzie? - taką wdzięczną frazą (str. 332) nie wiadomo w jakim języku posługuje się Sasza Załuska. Znakomita profilerka, która z pewnością w głosie mówi: „Wiesz, jak w latach pięćdziesiątych. Ta sprawa weselników z autobusu”. Naprawdę Sasza Załuska nigdy nie zetknęła się na tyle blisko z najsłynniejszym bodaj w Polsce mordem zbiorowym, żeby zapamiętać, że doszło do niego w latach siedemdziesiątych, a nie pięćdziesiątych?
Podobnie jak Alka Fryczkowskiej powieść Bietki, ja „zmęczyłam ten produkt do końca z ciekawości”. I dalej cytując Fryczkowską o Bietce: „przez cały tekst czułam się tak, jakbym z maczetą przedzierała się przez potwornie gęstą dżunglę, bez satysfakcji z osiągnięcia końca”. Tylko lasów, które poszły pod topór na to wydanie, żal...
Rada starszych w Hajnówce; chi, chi, chi..! Ałła, która nie mówi, a potem mówi... Dziennikarka pisząca o „czwartej rozkładówce”... Ale trzeba przyznać, że Bonda bardzo konsekwentnie postanowiła nie wnikać w zawiłości organizacyjne kościoła katolickiego w Polsce – na str. 431 mieszkańcy wygnali za nieobyczajne zachowanie „proboszcza”, a na str. 526 ci sami mieszkańcy w tej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Najlepiej napisany kawałek – spotkanie AA. Najciekawszy fragment – historia Erraty vel Bułeczki (lubię psy). Najśmieszniejsze – jednak „wkładka”, na breloczku z kluczami. Wiem, że została obśmiana chyba przez wszystkich, ale jak wyobraziłam sobie zamykanie i otwieranie drzwi klubu, z użyciem inkryminowanej wkładki, popłakałam się ze śmiechu. Chociaż śmiesznie jest jeszcze parę razy, ale to już dlatego, że Katarzyna Bonda ma okropne trudności z budowaniem zdań po polsku. Np. taki kwiatek: „..miał to po ojcu. Można powiedzieć, że wyssał to z mlekiem matki”. Albo „Mężczyzna stał już w progu, w ręku miał drąg wyższy od niego samego. Wyciągnął solidny topór i ociosał go z gałęzi” (tak się pisze, jak się nie ma pojęcia, gdzie w zdaniu jest podmiot i jaką on pełni funkcję :-))). O Łucji Lange i Izie Kozak pisze „uprzedzę ich”, choć obie są kobietami, „idee fixe” ma dla niej liczbę mnogą („moje idee fixe”).
A poza tym? Jakieś popłuczyny po Amber Gold, do cna ograny motyw bliźniaków, romans rodem z powieści w odcinkach drukowanych w prasie dwudziestolecia międzywojennego, coś w rodzaju ks. Lemańskiego... Chaos i nuda, nuda i chaos. Nic z niczym się nie łączy, nic z niczego nie wynika. Na str. 104 Sasza Załuska myśli: „mam dziecko wagabundę”, ale już na str. 158 czytamy” Karolina była inna, marzyła o stabilizacji”.
Jakiego niby obrządku księdzem jest Marcin Staroń? Z rozmaitych wtrętów sądzić należy, że jest księdzem katolickim. I – według Bondy – jest tym księdzem 17 lat (str. 164). A liczy sobie 38 wiosen. Został więc wyświęcony w wieku... 21 lat. Jakim cudem, jeśli seminarium duchowne trwa sześć lat i idzie się tam po maturze, bo seminarium ma status szkoły wyższej?! Pomijam już prawdopodobieństwo (dla mnie zerowe), że przeszedł wymagane przed przyjęciem testy psychologiczne, że uzyskał rozgrzeszenie, że miał potrzebne świadectwa od proboszcza. I te jego rozterki pod koniec – być czy nie być kapłanem... Nieomal rozczuliła mnie ignorancja Bondy w tej kwestii. Nad czym on się zastanawia, skoro księdzem w ogóle nie jest? Generalnie „królowa polskiego kryminału” z organizacją kościoła katolickiego w Polsce ma spory problem; dla niej „wikariusz” jest „uczniem na księdza”. Sic! A wystarczyło się poradzić wujka Google, jak się wpadło na pomysł uczynienia jednym z bohaterów książki księdza katolickiego.
Popłynęła też Bonda z dzieckiem Moniki... Szesnastolatka/ prawie szesnastolatka (bo raz ma 16 lat, a prawie rok później ma „prawie 16 lat”) rodzi dziecko. Poród, jak rozumiem, odebrał lekarz należący do mafii. (Bo normalny lekarz ze szpitala musiałby natychmiast po urodzeniu dziecka powiadomić sąd rodzinny, że urodziła nieletnia.) A co ze zgłoszeniem faktu przyjścia na świat nowego obywatela do USC? Urzędnik też należał do mafii i przymknął oko na fakt, że dowód tożsamości matki dziecka to legitymacja szkolna, i dziecię zarejestrował bez powiadamiania odpowiednich organów? Jako matkę referat urodzin wpisał Waldemara, niewątpliwie pełnoletniego? Czy też dziecię przeżyło 19 lat nie istniejąc, bez numeru PESEL?
Najlepiej napisany kawałek – spotkanie AA. Najciekawszy fragment – historia Erraty vel Bułeczki (lubię psy). Najśmieszniejsze – jednak „wkładka”, na breloczku z kluczami. Wiem, że została obśmiana chyba przez wszystkich, ale jak wyobraziłam sobie zamykanie i otwieranie drzwi klubu, z użyciem inkryminowanej wkładki, popłakałam się ze śmiechu. Chociaż śmiesznie jest jeszcze...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toSzekspira kocham miłością niezmienną od lat, ale akurat "Poskromienie złośnicy" nie należy do moich ulubionych komedii. Dlatego od... przeróbki... parafrazy czy co to tam jest, zaczęłam spotkanie z Projektem Szekspir. Żeby się za bardzo nie zeźlić masakrowaniem genialnego dramaturga w przypadku naprawdę kochanych przeze mnie sztuk. Nie wiem, co to miało być. Komedia romantyczna? Ale żeby aż tak głupia? Bo "Dziewczyna jak ocet" jest infantylną opowiastką, napisaną szkolnym, prościuteńkim językiem dla trochę starszych dzieci. Anne Tyler chciała nas przekonać, że Szekspir czytany dzisiaj jest płaski, jak naleśnik?
Szekspira kocham miłością niezmienną od lat, ale akurat "Poskromienie złośnicy" nie należy do moich ulubionych komedii. Dlatego od... przeróbki... parafrazy czy co to tam jest, zaczęłam spotkanie z Projektem Szekspir. Żeby się za bardzo nie zeźlić masakrowaniem genialnego dramaturga w przypadku naprawdę kochanych przeze mnie sztuk. Nie wiem, co to miało być. Komedia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJestem leciutko rozczarowana. Książki Marty Guzowskiej czytałam do tej pory nie dla zagadki kryminalnej, bo ta - powiedzmy sobie szczerze - nigdy nie jest zbyt frapująca, ale za to cudownie opakowana:-) Czytam je, bo profesor Mario Ybl zachwycił mnie od pierwszego zdania. Tymczasem w "Czarnym świetle" Mario Ybl poza nyktofobią ma zdecydowanie depresję intelektualną (o ile nie zapaść) i takie problemy z myśleniem, że nie rozumiem, jak dał radę wstawać z łóżka. Nie rozumiem też, jak to jest możliwe, że egoistyczny do szpiku kości facet, który kochaną ponoć przez siebie kobietę traktuje gorzej niż psa, nagle roni łzy nad zwłokami handlarki zniczami, która znała go jako Mareczka. Psychologicznie karkołomne. No i zabieg z "dniem świstaka" okazał się męczący okropnie... Poza tym - nie jest źle.
Jestem leciutko rozczarowana. Książki Marty Guzowskiej czytałam do tej pory nie dla zagadki kryminalnej, bo ta - powiedzmy sobie szczerze - nigdy nie jest zbyt frapująca, ale za to cudownie opakowana:-) Czytam je, bo profesor Mario Ybl zachwycił mnie od pierwszego zdania. Tymczasem w "Czarnym świetle" Mario Ybl poza nyktofobią ma zdecydowanie depresję intelektualną (o ile...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toJeśli ktoś nastawia się na kryminał, to pewnie się rozczaruje, bo "tajemnica zamkniętego pokoju" jest jednak płyciutka, a grozy tu tyle, co kot napłakał. Ale Anna Fryczkowska pisze naprawdę dobrze, wie, jakie polszczyzna oferuje możliwości i potrafi je wykorzystać, więc nawet słabszą historię czyta się z przyjemnością. (Spora ulga po autorach i autorkach tzw. literatury popularnej, którzy piszą tak, jakby tkwili nadal w ławach szkolnych - i to tych podstawowych - nie za bardzo przykładając się do nauki polskiego.) Ma też Fryczkowska dar tworzenia bohaterów. A właściwie bohaterek - wkurzających co do jednej, ale pełnokrwistych, żywych. I jeszcze ta powieść w powieści... Ale najbardziej ubawiły mnie opinie jednej autorki kryminałów o drugiej autorce kryminałów - kapitalne! Zwrot "Shazza polskiego kryminału" muszę sobie zapamiętać...
Jeśli ktoś nastawia się na kryminał, to pewnie się rozczaruje, bo "tajemnica zamkniętego pokoju" jest jednak płyciutka, a grozy tu tyle, co kot napłakał. Ale Anna Fryczkowska pisze naprawdę dobrze, wie, jakie polszczyzna oferuje możliwości i potrafi je wykorzystać, więc nawet słabszą historię czyta się z przyjemnością. (Spora ulga po autorach i autorkach tzw. literatury...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
No, no, no... Komisarz Adamsberg doczekał się potomka! Ale przecież "Po zapadnięciu nocy" nie jest o tym, bo to kryminał. Motyw morderca - naśladowca, policjant podejrzany o zbrodnię - to wszystko znane i nawet dość przewidywalne, ale... Fred Vargas i tak zaskoczy niczego niepodejrzewającego czytelnika. A już to, co sobie wykoncypował zabójca, żeby pomścić przodka... Fantastyczne!
Nic na to nie poradzę, ale kryminały Vargas od pierwszego tomu przed wielu laty bardzo mi przypadły do gustu. Na dodatek "Po zapadnięciu nocy" czyta się zdecydowanie lepiej niż "Uciekaj szybko i wróć późno"; wygląda na to, że tłumaczka dała się przekonać, że polska składnia jednak różni się od francuskiej.
No, no, no... Komisarz Adamsberg doczekał się potomka! Ale przecież "Po zapadnięciu nocy" nie jest o tym, bo to kryminał. Motyw morderca - naśladowca, policjant podejrzany o zbrodnię - to wszystko znane i nawet dość przewidywalne, ale... Fred Vargas i tak zaskoczy niczego niepodejrzewającego czytelnika. A już to, co sobie wykoncypował zabójca, żeby pomścić przodka......
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPrzeczytałam, bo musiałam. Czegoś tak strasznego nie czytałam już bardzo dawno, a może nawet nigdy. Idiotyczna fabułka ze sztucznymi, papierowymi bohaterami, relacje między nimi i ich reakcje(vide: Zuzanna odbiera telefon) wzięte z sufitu... Ale clou wszystkiego to język - w książce aż się roi od błędów: gramatycznych, ortograficznych i stylistycznych, że o interpunkcji nie wspomnę; zdaniem autorki przecinek, a niekiedy i kropka pełnią w zdaniu funkcję ozdobną i można je wetknąć gdzie bądź. I to są błędy na poziomie naprawdę podstawowym. Po 150 przestałam liczyć. To już lepiej niż to, poczytać książkę telefoniczną.
Przeczytałam, bo musiałam. Czegoś tak strasznego nie czytałam już bardzo dawno, a może nawet nigdy. Idiotyczna fabułka ze sztucznymi, papierowymi bohaterami, relacje między nimi i ich reakcje(vide: Zuzanna odbiera telefon) wzięte z sufitu... Ale clou wszystkiego to język - w książce aż się roi od błędów: gramatycznych, ortograficznych i stylistycznych, że o interpunkcji nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
31 mikroświatów. Samotnych wysp, bo jedyne, co ich połączyło kiedyś, to to, że miały urząd wojewódzki. Portrety miast? Raczej okruchy. Wrażenia. Szkice. Ale kreska - jak zawsze u Springera – poprowadzona po mistrzowsku. Dlatego wybaczam mu, że nie dowiedziałam się, kim jest Jerzy Pieczyński, bo go nie przedstawił („Eksperyment”, str. 66) albo, że awansował Mazowieckie Centrum Sztuki Współczesnej „Elektrownia” na Międzynarodowe Centrum Sztuki Współczesnej „Elektrownia”, a zwyczajną ulicę 1905 Roku na „aleję 1905 roku” („Dwa uczucia”, str. 289). O kilku miastach (że takie w ogóle istnieją) Springer mi przypomniał, do odwiedzenia paru innych (choć to nie przewodnik) zachęcił. Sporo się o „powojewódzkiej” Polsce dowiedziałam.
Kibicowałam projektowi Miasto Archipelag od początku – czytałam w internecie, słuchałam w Trójce. Bardzo czekałam na książkę. A po lekturze mam uczucie niedosytu. Bo Filip Springer mógłby więcej i bardziej. Bo powinien podrążyć, podociekać. Choć przecież – na zdrowy rozum – nie mógł napisać 31 książek. Ale mam nadzieję, że coś sobie z tego Archipelagu wybrał i niedługo powstanie, książkowy, reportaż choć o jednym z tych 31 miast, które odwiedził:-)
31 mikroświatów. Samotnych wysp, bo jedyne, co ich połączyło kiedyś, to to, że miały urząd wojewódzki. Portrety miast? Raczej okruchy. Wrażenia. Szkice. Ale kreska - jak zawsze u Springera – poprowadzona po mistrzowsku. Dlatego wybaczam mu, że nie dowiedziałam się, kim jest Jerzy Pieczyński, bo go nie przedstawił („Eksperyment”, str. 66) albo, że awansował Mazowieckie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toSama przyjemność czytania! Napisane przepiękną polszczyzną, konsekwentnie zbudowane, z wyrazistymi bohaterami. Profesorowa Szczupaczyńska zdobyła moje serce od pierwszego tomu:-), a teraz tylko tę sympatię pogłębiła. Tadeuszek Żeleński - uroczy. To z pewnością nie jest zapierający dech w piersiach thriller, ale zagadka kryminalna porządna. Jednak bohaterem książek Maryli Szymiczkowej jest nie tylko zbrodnia. To także stary Kraków, a Dehnel z Tarczyńskim przywołują go po mistrzowsku. Razem z ludźmi - dziś zapomnianymi, a przecież dla naszej historii istotnymi. Tym razem ożywa na kartach powieści dr Stanisław Kurkiewicz, pierwszy polski "sexuolog" czy Kazimiera Bujwidowa, która sforsowała dla kobiet bramy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tym, którzy nie czytali, polecam, a sama już czekam na tom trzeci:-)
Sama przyjemność czytania! Napisane przepiękną polszczyzną, konsekwentnie zbudowane, z wyrazistymi bohaterami. Profesorowa Szczupaczyńska zdobyła moje serce od pierwszego tomu:-), a teraz tylko tę sympatię pogłębiła. Tadeuszek Żeleński - uroczy. To z pewnością nie jest zapierający dech w piersiach thriller, ale zagadka kryminalna porządna. Jednak bohaterem książek Maryli...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toAni nie zapiera tchu w piersiach, ani nie trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony; to akurat gruba przesada. Ale napisany jest sprawnie i czyta się z przyjemnością.
Ani nie zapiera tchu w piersiach, ani nie trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony; to akurat gruba przesada. Ale napisany jest sprawnie i czyta się z przyjemnością.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Prawie 10 lat czekałam (jako że nie władam francuskim), aż jakaś oficyna zainteresuje się Fred Vargas (po tym jak Prószyński ją porzucił) i wyda jej kolejną książkę. Doczekałam się, ale uczucia mam ambiwalentne, niestety. Tzn. jest tu to wszystko, co kiedyś przekonało mnie do francuskiej mediewistki: powolne wprowadzanie w zbrodnię; cała galeria nieoczywistych, przedziwnych (zawsze bardzo soczystych) postaci; osadzony w przeszłości, nieledwie szekspirowski motyw zabójstwa i bardzo nieortodoksyjni przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości (jeśli ktoś polubił Aurelio Zena, na pewno polubi i Adamsberga). A do tego szczypta humoru, ironicznego dystansu i specyficzny klimat, który nie pozwala pomylić książek Fred Vargas z innymi. Ale... Kiedy czytałam książki Fred Vargas w tłumaczeniu Krystyny Szeżyńskiej-Maćkowiak, wydawało mi się, że to jest – jak na kryminały – całkiem niezła proza. Tymczasem „Uciekaj szybko i wróć późno” czyta się w pocie czoła; serio. Są tu zdania („niepewny” pień platana jest moim faworytem), w których trzeba najpierw znaleźć podmiot i orzeczenie, a potem na nowo dopasować przydawki, okoliczniki i dopełnienia, żeby zrozumieć, co się czyta. Są zdania – np. „Adamsberg umartwiał się ciągle, naciągając do granic możliwości swoje duże możliwości powstrzymywania się od reakcji – od czytania których zwyczajnie bolą zęby. I są kurioza, np. „Marie-Belle porumieniała” (str. 202). Skąd tłumacz/redaktor/korektor wziął taki wyraz: „porumienieć”, do diaska?! Zdaniem tłumacza/redaktora/korektora coś można „o tyłek ROZTRZĄŚĆ” (str. 201), a ktoś „położył LAGĘ na wszystkim” (str. 217). Dowiedziałam się też (ku swojemu absolutnemu zdumieniu), że podobieństwo może łączyć DO kogoś, a nie (jeśli już) z kimś/czymś (str. 16 - „Jossa łączyło wielkie podobieństwo do tego osiłka”).
Mimo to zachęcam do lektury tych, którzy szukają kryminału nieszablonowego.
Prawie 10 lat czekałam (jako że nie władam francuskim), aż jakaś oficyna zainteresuje się Fred Vargas (po tym jak Prószyński ją porzucił) i wyda jej kolejną książkę. Doczekałam się, ale uczucia mam ambiwalentne, niestety. Tzn. jest tu to wszystko, co kiedyś przekonało mnie do francuskiej mediewistki: powolne wprowadzanie w zbrodnię; cała galeria nieoczywistych, przedziwnych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toProściutka, lekka historyjka, całkiem zgrabnie opowiedziana. I porządnie, poprawnie przetłumaczona. Nie angażuje przesadnie szarych komórek, ale może być miłą odskocznią od prawdziwego życia.
Prościutka, lekka historyjka, całkiem zgrabnie opowiedziana. I porządnie, poprawnie przetłumaczona. Nie angażuje przesadnie szarych komórek, ale może być miłą odskocznią od prawdziwego życia.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPoczątek nuży i męczy, środek nawet wciąga, ale z kolei koniec rozczarowuje. Całkiem przyzwoity pomysł na kryminał, jednak rozwiązanie zagadki mało prawdopodobne w realnym świecie. No i wykonanie - napisane jest to "na odwal się", bez jakiejkolwiek dbałości o styl, prowadzenie narracji. Tłumacz też się nie za bardzo przyłożył. Ale najbardziej denerwowało mnie lansowanie się autora - jego książki, które niby czytają bohaterowie, jego filmy, piosenki żony...
Początek nuży i męczy, środek nawet wciąga, ale z kolei koniec rozczarowuje. Całkiem przyzwoity pomysł na kryminał, jednak rozwiązanie zagadki mało prawdopodobne w realnym świecie. No i wykonanie - napisane jest to "na odwal się", bez jakiejkolwiek dbałości o styl, prowadzenie narracji. Tłumacz też się nie za bardzo przyłożył. Ale najbardziej denerwowało mnie lansowanie się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Peter Robinson najwyraźniej nie potrafił się zdecydować, czy bardziej interesujące jest przedstawienie machiny sądowej, czy raczej policyjnego śledztwa. W "Grobach niewinnych" mamy trochę tego i trochę tego, ale efekt nie powala. Do połowy wieje nudą. Na dodatek prawidłowo wytypowałam sprawcę, więc lektura mnie nie porwała. Zdecydowanie lepiej pisał Peter Robinson później.
Uwaga dla tych, którzy już wcześniej zetknęli się z Alanem Banksem - "Groby niewinnych" powstały 20 lat temu, więc tu Alan Banks ma jeszcze żonę:-)
Peter Robinson najwyraźniej nie potrafił się zdecydować, czy bardziej interesujące jest przedstawienie machiny sądowej, czy raczej policyjnego śledztwa. W "Grobach niewinnych" mamy trochę tego i trochę tego, ale efekt nie powala. Do połowy wieje nudą. Na dodatek prawidłowo wytypowałam sprawcę, więc lektura mnie nie porwała. Zdecydowanie lepiej pisał Peter Robinson...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toZ ducha Bernharda, rzecz jasna, ale bardzo "dehnelowska". Kwasowy Wandal niszczy (na szczęście tylko werniks) arcydzieła malarstwa, by w ten sposób przekonać ludzkość, że bez nich świat byłby uboższy, a więc należy im się od publiczności coś więcej niż tylko "zaliczenie" wzrokiem w pędzie przez muzealne sale... Uff, prawie mi się udało stworzyć zdanie o długości preferowanej przez Krivoklata:-)Manifest? Traktat o znaczeniu sztuki? Na pewno znakomita intelektualna zabawa. I cały czas się zastanawiałam, czy Krivoklat prezentuje poglądy samego Dehnela...
Z ducha Bernharda, rzecz jasna, ale bardzo "dehnelowska". Kwasowy Wandal niszczy (na szczęście tylko werniks) arcydzieła malarstwa, by w ten sposób przekonać ludzkość, że bez nich świat byłby uboższy, a więc należy im się od publiczności coś więcej niż tylko "zaliczenie" wzrokiem w pędzie przez muzealne sale... Uff, prawie mi się udało stworzyć zdanie o długości...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCzytając "Nielubianą" czułam się troszeczkę jak na karuzeli - kręciło mi się w głowie od ilości bohaterów oraz powiązań i zależności między nimi. Bardzo lubię Nele Neuhaus i tę jej policyjną parę, przeczytałam wszystkie tomy serii i czekałam na "Nielubianą", ale... Czuje się, że to debiut. Jak na kryminał, to trochę za dużo tu cudownych zbiegów okoliczności, a za mało jeszcze policyjnej roboty. No i edytorsko nie jest to majstersztyk - brak spójników, literówki, powtórzone zaimki czy partykuły. A czasami wyłazi zwyczajne nieradzenie sobie z polszczyzną. Szkoda, bo Media Rodzina dotychczas dość się starała.
Czytając "Nielubianą" czułam się troszeczkę jak na karuzeli - kręciło mi się w głowie od ilości bohaterów oraz powiązań i zależności między nimi. Bardzo lubię Nele Neuhaus i tę jej policyjną parę, przeczytałam wszystkie tomy serii i czekałam na "Nielubianą", ale... Czuje się, że to debiut. Jak na kryminał, to trochę za dużo tu cudownych zbiegów okoliczności, a za mało...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Znakomity pomysł - przypomnieć tych Polaków, bez których historia czy nauka potoczyłyby się zupełnie inaczej, a którzy w polskim panteonie jakoś miejsca nie znaleźli. (Z drugiej strony... Czy my w ogóle mamy jakiś panteon? Mam wrażenie, że zupełnie nie cenimy tych, którzy pracowali głową. Co innego, gdyby walczyli z bronią w ręku, wszystko jedno jaką.) Natomiast wykonanie... Naprawdę jest tu dużo więcej wiadomości niż w Wikipedii? Chyba, że miało to być coś w rodzaju skorowidzu - zasygnalizowanie nazwiska; jeśli któraś postać zainteresowała mnie bardziej, mam sobie poszukać innych książek.
Znakomity pomysł - przypomnieć tych Polaków, bez których historia czy nauka potoczyłyby się zupełnie inaczej, a którzy w polskim panteonie jakoś miejsca nie znaleźli. (Z drugiej strony... Czy my w ogóle mamy jakiś panteon? Mam wrażenie, że zupełnie nie cenimy tych, którzy pracowali głową. Co innego, gdyby walczyli z bronią w ręku, wszystko jedno jaką.) Natomiast...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to