-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać325
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
Zestarzałam się? Wyrosłam z Camilli Lackberg? Chyba wyrosłam. Nie twierdziłam wprawdzie nigdy, że poszczególne tomy jej sagi są wybitne, ale kilka części było niezłych. A tu? Polowanie na czarownice w XVII wieku, problem syryjskich uchodźców, zabójstwo sprzed lat, zabójstwo świeże... Trochę tych grzybków w barszczu za dużo. Zwyczajnie się męczyłam czytając. Na dodatek Lackberg pisze teraz tak, że po kilkudziesięciu stronicach wiadomo, kto zabił.
Zestarzałam się? Wyrosłam z Camilli Lackberg? Chyba wyrosłam. Nie twierdziłam wprawdzie nigdy, że poszczególne tomy jej sagi są wybitne, ale kilka części było niezłych. A tu? Polowanie na czarownice w XVII wieku, problem syryjskich uchodźców, zabójstwo sprzed lat, zabójstwo świeże... Trochę tych grzybków w barszczu za dużo. Zwyczajnie się męczyłam czytając. Na dodatek...
więcej mniej Pokaż mimo toNadal bardzo przyzwoicie napisany kryminał, nadal fajnie zawiązana intryga, ale nie jest to Lisa Gardner w swoim najwspanialszym wydaniu. Choć zawsze miło spotkać się znowu z D.D. No i ten bonus w postaci opowiadania o D.D... Bardzo fajny pomysł.
Nadal bardzo przyzwoicie napisany kryminał, nadal fajnie zawiązana intryga, ale nie jest to Lisa Gardner w swoim najwspanialszym wydaniu. Choć zawsze miło spotkać się znowu z D.D. No i ten bonus w postaci opowiadania o D.D... Bardzo fajny pomysł.
Pokaż mimo toTo i kryminał, i powieść psychologiczna, ale Lisa Gardner potrafi znakomicie wyważyć proporcje. Czytałam z zapartym tchem i wypiekami na twarzy. W przeciwieństwie do bardzo wielu kryminałów "Dom dla lalek" zastaje w pamięci na dłużej niż kilkanaście godzin.
To i kryminał, i powieść psychologiczna, ale Lisa Gardner potrafi znakomicie wyważyć proporcje. Czytałam z zapartym tchem i wypiekami na twarzy. W przeciwieństwie do bardzo wielu kryminałów "Dom dla lalek" zastaje w pamięci na dłużej niż kilkanaście godzin.
Pokaż mimo toStieg Larsson zapewne przewraca się w grobie. Pierwsze dziełko Lagercrantza przeczytałam z ciekawości i choć nie wzbudziło mojego zachwytu, uznałam, że jest jeszcze do przyjęcia. W drugim Lagercrantz, moim zdaniem, pojechał po bandzie - nudne toto i przewidywalne do bólu. Męczyłam przez tydzień. A od książek Larssona nie mogłam się oderwać. Poza tym - rzeczowe błędy, od których marszczy się wątroba. Larsson datował swoje powieści i ze dwa razy pisał, ile lat ma w danym tomie Palmgren. Żadną miarą nie może mieć tyle, ile ma u Lagercrantza. Chyba, że akcja jego książki rozgrywa się w 2027 roku. I bardzo jestem ciekawa, co Bubla zrobił z żoną. Bo u Larssona ją miał, o ile dobrze pamiętam. Nawet Lisbeth i Mikael nie cieszą, bo to zupełnie inni ludzie - z charakteru, usposobienia, poglądów - niż byli u Larssona. A dorosłym charakter aż tak się nie zmienia.
Stieg Larsson zapewne przewraca się w grobie. Pierwsze dziełko Lagercrantza przeczytałam z ciekawości i choć nie wzbudziło mojego zachwytu, uznałam, że jest jeszcze do przyjęcia. W drugim Lagercrantz, moim zdaniem, pojechał po bandzie - nudne toto i przewidywalne do bólu. Męczyłam przez tydzień. A od książek Larssona nie mogłam się oderwać. Poza tym - rzeczowe błędy, od...
więcej mniej Pokaż mimo toNic na to nie poradzę - lubię książki Nele Neuhaus. I chociaż "W lesie" niepokojąco przypomina mi jeden z kryminałów Petera Robinsona, to jednak czytałam z przyjemnością. I momentami nawet z zapartym tchem. Bardzo przyzwoity kryminał. Mam tylko nadzieję, że autorka nie zdecydowała o zakończeniu serii z Oliverem i Pią. Ten roczny urlop Olivera, przyznaję, troszkę mnie niepokoi...
Nic na to nie poradzę - lubię książki Nele Neuhaus. I chociaż "W lesie" niepokojąco przypomina mi jeden z kryminałów Petera Robinsona, to jednak czytałam z przyjemnością. I momentami nawet z zapartym tchem. Bardzo przyzwoity kryminał. Mam tylko nadzieję, że autorka nie zdecydowała o zakończeniu serii z Oliverem i Pią. Ten roczny urlop Olivera, przyznaję, troszkę mnie...
więcej mniej Pokaż mimo toDlaczego ja nadal czytam książki Mary Higgins Clark? Przecież to nawet nielogiczne, żeby w wieku 90 lat (czy ile ona ma teraz) pisała lepiej niż mając lat 50. A jednaj ciągle mam nadzieję, że zaskoczy mnie pozytywnie. Nie zaskoczyła. Rzecz jest zwyczajnie nudna, a na dodatek nieporadna i językowo, i konstrukcyjnie. Stare, znane z innych swoich powieści wątki (a nawet typy bohaterów) Mary Higgins Clark wymieszała, podlała nowym sosem i sprzedała czytelnikom. Szkoda czasu.
Dlaczego ja nadal czytam książki Mary Higgins Clark? Przecież to nawet nielogiczne, żeby w wieku 90 lat (czy ile ona ma teraz) pisała lepiej niż mając lat 50. A jednaj ciągle mam nadzieję, że zaskoczy mnie pozytywnie. Nie zaskoczyła. Rzecz jest zwyczajnie nudna, a na dodatek nieporadna i językowo, i konstrukcyjnie. Stare, znane z innych swoich powieści wątki (a nawet typy...
więcej mniej Pokaż mimo toPoprawnie skonstruowana, momentami nawet trzymająca w napięciu, ale przewidywalna do bólu. Równie szybko się czyta, jak zapomina.
Poprawnie skonstruowana, momentami nawet trzymająca w napięciu, ale przewidywalna do bólu. Równie szybko się czyta, jak zapomina.
Pokaż mimo to
Rzetelnie odmalowany Poznań z przełomu wieków, jak zawsze u Kwiatkowskiej sporo historycznych faktów, ulubiony bohater (a właściwie dwóch, bo przecież jest Mateusz bohaterem tych powieści), porządna kryminalna zagadka, ale... Coś jest ze "Zgubną trucizną" nie tak. I wcale nie dlatego, że Kwiatkowska porzuciła szlacheckie dworki na rzecz wielkiego miasta. Przecież i akcja "Zobaczyć Sorrento..." nie toczyła się w podpoznańskim dworku, a od pierwszych zdań wiedziałam, że to Katarzyna Kwiatkowska. Tutaj coś mi nie pasowało; nie potrafiłam znaleźć się w środku powieści. Zabrakło też tej szczypty zgryźliwego humoru, do którego autorka już mnie przyzwyczaiła. Ale na mój brak zachwytu duży wpływ może mieć fakt, że czytałam "Zgubną truciznę" w samolocie, a tak się składa, że latać nienawidzę, więc zapewne niedostatecznie się skupiałam na czytaniu:-)Nadal jednak jest to bardzo dobra powieść, choćby z tego względu, że Kwiatkowska pisze pięknie po polsku. A wydawnictwo Znak - na szczęście dla nas, czytelników - nie oszczędza ani na redakcji, ani na korekcie, więc przy czytaniu nie grozi nam ból głowy i zębów. Ponadto są przypisy, mapki. Za edycję dałabym 10 gwiazdek.
Choć "Zgubna trucizna" nie zachwyciła mnie tak, jak poprzednie książki Katarzyny Kwiatkowskiej, już czekam na kolejne śledztwo Jana Morawskiego. I mógłby się wreszcie spotkać z Konstancją:-)
Rzetelnie odmalowany Poznań z przełomu wieków, jak zawsze u Kwiatkowskiej sporo historycznych faktów, ulubiony bohater (a właściwie dwóch, bo przecież jest Mateusz bohaterem tych powieści), porządna kryminalna zagadka, ale... Coś jest ze "Zgubną trucizną" nie tak. I wcale nie dlatego, że Kwiatkowska porzuciła szlacheckie dworki na rzecz wielkiego miasta. Przecież i akcja...
więcej mniej Pokaż mimo toCzytuję sobie od czasu do czasu kryminałki z Alanem Banksem, ale zaczęłam od tych nowszych, wydawanych przez wydawnictwo Sonia Draga. Do znalezienia "W czas posuchy" zachęcił mnie, przyznaję, red. Jerzy Sosnowski, który gdzieś napomknął, że czyta akurat tego Petera Robinsona ponownie. A ja cenię bardzo opinie red. Sosnowskiego. I tak przeczytałam "W czas posuchy". Okazało się, że to świetna powieść. Kryminał, owszem, choć w tej akurat warstwie nic wstrząsającego czy odkrywczego. Ale całość znakomicie zakomponowana, mnóstwo emocji, skomplikowane charaktery... Ciut więcej niż tylko dobra rozrywka. Dziękuję, panie Jerzy:-)
Czytuję sobie od czasu do czasu kryminałki z Alanem Banksem, ale zaczęłam od tych nowszych, wydawanych przez wydawnictwo Sonia Draga. Do znalezienia "W czas posuchy" zachęcił mnie, przyznaję, red. Jerzy Sosnowski, który gdzieś napomknął, że czyta akurat tego Petera Robinsona ponownie. A ja cenię bardzo opinie red. Sosnowskiego. I tak przeczytałam "W czas posuchy"....
więcej mniej Pokaż mimo to
Urocza. Wprawdzie Wilkie Collins pozostanie dla mnie autorem przede wszystkim "Kobiety w bieli", ale i "Księżycowy Kamień" czytałam z przyjemnością. Tej przyjemności dostarczyło mi przede wszystkim spotkanie z epoką wiktoriańską, a i umiejętność oddania przez Collinsa "meandrów ludzkiej duszy" nie była tu bez znaczenia. Bo dla mnie "Księżycowy Kamień" to przede wszystkim powieść obyczajowa, a nie "detektywistyczna". Kto tak do tego klasyka podejdzie, na pewno nie rozczaruje się lekturą.
Rozczarowaniem - i to naprawdę solidnym - jest za to edycja powieści. Takiej ilości literówek, pomyłek, pominiętych wyrazów nie spotkałam już dawno, choć przecież dzisiaj wydawcy generalnie czytelnika nie rozpieszczają (czytaj: nie szanują). Wydawnictwu Zysk i S-ka oraz jego korekcie daję minus 10 punktów.
Urocza. Wprawdzie Wilkie Collins pozostanie dla mnie autorem przede wszystkim "Kobiety w bieli", ale i "Księżycowy Kamień" czytałam z przyjemnością. Tej przyjemności dostarczyło mi przede wszystkim spotkanie z epoką wiktoriańską, a i umiejętność oddania przez Collinsa "meandrów ludzkiej duszy" nie była tu bez znaczenia. Bo dla mnie "Księżycowy Kamień" to przede wszystkim...
więcej mniej Pokaż mimo toNa szczęście Peter Robinson nie zawodzi - wie, jak skonstruować kryminał, żeby był wciągający i żeby stanowił dobrą rozrywkę. Przeczytałam z przyjemnością.
Na szczęście Peter Robinson nie zawodzi - wie, jak skonstruować kryminał, żeby był wciągający i żeby stanowił dobrą rozrywkę. Przeczytałam z przyjemnością.
Pokaż mimo toWygrzebana gdzieś z trzeciego rzędu regału z książkami i przeczytana z braku innej lektury. I taka właśnie jest ta akurat Christie - można przeczytać z braku innych, ciekawszych lektur. Dzieło nie jest najwyższych lotów, ale wdzięk z niego nie wywietrzał.
Wygrzebana gdzieś z trzeciego rzędu regału z książkami i przeczytana z braku innej lektury. I taka właśnie jest ta akurat Christie - można przeczytać z braku innych, ciekawszych lektur. Dzieło nie jest najwyższych lotów, ale wdzięk z niego nie wywietrzał.
Pokaż mimo to
Eureka! Wreszcie zrozumiałam, dlaczego czytając ostatnie książki Puzyńskiej, mam wrażenie, że autorka obraża moją inteligencję! I rozumiem wreszcie, dlaczego słowa do czytelnika podpisuje zawsze „Kasia Puzyńska”, a nie „Katarzyna Puzyńska”. Eureka! Jestem za stara na tę lekturę, po prostu. Wprawdzie „Domu czwartego” nie znalazłam w dziale „Literatura dla dzieci”, ale jak mi wydawnictwo Prószyński i S-ka tłumaczy nagle, że „Breslau” to Wrocław, a „Waschau” to Warszawa, a „Danzig” to Gdańsk, to ile ja mogę mieć lat? Dziesięć? Dwanaście? Niestety, mam dużo, dużo więcej...
I co te kobiety nagle z „radami starszych”? Najpierw Bonda, teraz Puzyńska. Bardzo śmieszne.
Poza tym Puzyńska wróciła do starego, znanego z poprzednich powieści schematu, porzucając wariant „galopem przez kodeks karny”. Ale uwaga – jest zaskoczenie! Nie, nie... Aż tak, żeby to policja rozwiązywała zagadki kryminalne, to nie ma. Policja u Puzyńskiej nie jest od łapania przestępców, tylko od przeżywania dusznych rozterek. Zaskoczenie polega na tym, że w „Domu czwartym” winny nie pisze listu z wyjaśnieniami, tylko wszystko układa sobie w myślach - co popełnił, jak popełnił i dlaczego popełnił.
Ach, jeszcze jedna nowinka! Bohaterowie „Domu czwartego” używają czegoś w rodzaju policyjnego slangu, a w przerwach rzucają mięsem. Choć przez sześć tomów gadali, jak na fajfie u królowej angielskiej. I żeby tylko Daniel i Emilia, to może uwierzyłabym, że to jakiś przedziwny sposób na przeżywanie żałoby. A tu wszyscy! Pytam grzecznie - dlaczego tak ni z gruszki, ni z pietruszki?! Z jakiegoś powodu mózgi im się wszystkim nagle bardziej pofałdowały i przypomnieli sobie, że mają jakiś slang, że znają też jakieś przekleństwa?
A tak na marginesie... Ciekawa jestem, kim chciałby zostać Daniel Podgórski, jak dorośnie?
Eureka! Wreszcie zrozumiałam, dlaczego czytając ostatnie książki Puzyńskiej, mam wrażenie, że autorka obraża moją inteligencję! I rozumiem wreszcie, dlaczego słowa do czytelnika podpisuje zawsze „Kasia Puzyńska”, a nie „Katarzyna Puzyńska”. Eureka! Jestem za stara na tę lekturę, po prostu. Wprawdzie „Domu czwartego” nie znalazłam w dziale „Literatura dla dzieci”, ale jak mi...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kilka spektakularnych zbrodni (świeżych oraz średnio i bardzo starych), pedofilia, kazirodztwo, udział w zorganizowanej grupie przestępczej, pobicie, pobicie ze skutkiem śmiertelnym, przekupstwo, krzywoprzysięstwo, prostytucja, przemyt narkotyków, znęcanie się nad dzieckiem, kidnaping, że o ukrywaniu dowodów i włamaniach nie wspomnę. Bogaty katalog przestępstw uzupełniają policjanci w ukryciu, pod przykryciem i policjanci-gangsterzy. Aż dziw bierze, że całości nie wieńczy lądowanie kosmitów albo chociaż drobna erupcja wulkanu. Zgubiłeś się, czytelniku? Nic się nie martw! Nawet autorka nie dała rady zapanować nad całym tym bogactwem, które stworzyła (a i redaktor/korektor przysnął wreszcie z nudów) – pomyliło się biedaczce, kogo uśmierciła, a kto jednak ocalał (str. 672). Zagadkę, rzecz jasna, wyjaśnia sam winowajca, bo policjanci z takimi deficytami intelektualnymi, jakie mają biorący udział w śledztwie, nie znaleźliby zbiegłego z cyrku słonia. Nawet, gdyby wlazł do dyżurki komisariatu w Lipowie.
Segment kryminalny podlany jest sosem „obyczajowym” rodem z Mniszkówny, ewentualnie z brazylijskiej telenoweli. W roli służącej/guwernantki/niewolnicy (trochę w poprzek schematu, bo choć młoda, to nie piękna, tylko myszowata) Puzyńska obsadziła policjantkę Emilię, w roli pięknej, niezależnej i bardzo mądrej hrabianki występuje psycholożka (sic!) Weronika Nowakowska. Rola rozdartego między sercem a obowiązkiem księcia/ordynata przypadła niejakiemu Danielowi Podgórskiemu, który wcale nie przyszedł na casting, tylko szukać mamy, ale nikt jakoś nie zauważył, że nie może grać w tym dramacie, bo nie tylko jest nieletni, ale jeszcze na dodatek upośledzony umysłowo w stopniu znacznym. Tego trójkąta (a w porywach czworokąta) mam powyżej uszu już od dawna, jednak w tym tomie ich perypetie stały się tak już nieznośne, że z przyjemnością udusiłabym całą czwórkę (Gawrońskiego tak na wszelki wypadek). Jedyne, co dobre w „Łaskunie” to to, że „Kasia” Puzyńska oszczędziła czytelnikowi spotkania z panią Marią i jej ciastami.
Czytałam to dzieło i tak się zastanawiałam... O jakim właściwie świecie opowiada czytelnikowi „Kasia” Puzyńska? Na potrzeby serii wymyśliła wieś pod Brodnicą i ja tę konwencję przyjęłam. Ale uznałam, że ta wieś i ta Brodnica są jednak w Polsce – takiej, jaką mamy wszyscy za oknem (Puzyńska datuje swoje historie). Tymczasem to jest jakaś Polska równoległa. W tej alternatywnej rzeczywistości w lasach pod Brodnicą rosną rośliny, z których można otrzymać kurarę (sic!!!). W tej Polsce równoległej 15-latek złapany w szkole z narkotykami, w ramach kary właściwie sam decyduje, że pójdzie do psychoterapeuty. A dyrekcja szkoły słowem o narkotykach i leczeniu nie zawiadamia jedynej prawnej opiekunki szczeniaka, czyli matki, tylko jakiegoś obcego faceta, który nie figuruje w akcie urodzenia dziecka. (Tymczasem ja, w normalnym świecie, muszę rodzicowi powiedzieć nawet o tym, że pielęgniarka dała dziecku apap, bo bolała je głowa.) W Polsce „Kasi” Puzyńskiej policjant wiezie kilkuletnie dziecko, którym nie ma się kto zająć, bo matka nie żyje, a ojciec siedzi, do bidula. I to komendant policji mu każe! W normalnej Polsce decyduje o tym sąd. I żaden myślący policjant sam z obcym dzieckiem do radiowozu nie wsiądzie (bo to jest ciężkie naruszenie obowiązków służbowych). Przy tym wszystkim proces poszlakowy o zabójstwo z jednym tylko sędzią i niezaksięgowana łapówka dla dyrektorki bidula, za którą ta remontuje/buduje boisko przy domu dziecka, to doprawdy drobiazgi.
Kilka spektakularnych zbrodni (świeżych oraz średnio i bardzo starych), pedofilia, kazirodztwo, udział w zorganizowanej grupie przestępczej, pobicie, pobicie ze skutkiem śmiertelnym, przekupstwo, krzywoprzysięstwo, prostytucja, przemyt narkotyków, znęcanie się nad dzieckiem, kidnaping, że o ukrywaniu dowodów i włamaniach nie wspomnę. Bogaty katalog przestępstw uzupełniają...
więcej mniej Pokaż mimo to
Rada starszych w Hajnówce; chi, chi, chi..! Ałła, która nie mówi, a potem mówi... Dziennikarka pisząca o „czwartej rozkładówce”... Ale trzeba przyznać, że Bonda bardzo konsekwentnie postanowiła nie wnikać w zawiłości organizacyjne kościoła katolickiego w Polsce – na str. 431 mieszkańcy wygnali za nieobyczajne zachowanie „proboszcza”, a na str. 526 ci sami mieszkańcy w tej samej sprawie wygnali „wikariusza”. - Przerwałam pani w obiedzie? - taką wdzięczną frazą (str. 332) nie wiadomo w jakim języku posługuje się Sasza Załuska. Znakomita profilerka, która z pewnością w głosie mówi: „Wiesz, jak w latach pięćdziesiątych. Ta sprawa weselników z autobusu”. Naprawdę Sasza Załuska nigdy nie zetknęła się na tyle blisko z najsłynniejszym bodaj w Polsce mordem zbiorowym, żeby zapamiętać, że doszło do niego w latach siedemdziesiątych, a nie pięćdziesiątych?
Podobnie jak Alka Fryczkowskiej powieść Bietki, ja „zmęczyłam ten produkt do końca z ciekawości”. I dalej cytując Fryczkowską o Bietce: „przez cały tekst czułam się tak, jakbym z maczetą przedzierała się przez potwornie gęstą dżunglę, bez satysfakcji z osiągnięcia końca”. Tylko lasów, które poszły pod topór na to wydanie, żal...
Rada starszych w Hajnówce; chi, chi, chi..! Ałła, która nie mówi, a potem mówi... Dziennikarka pisząca o „czwartej rozkładówce”... Ale trzeba przyznać, że Bonda bardzo konsekwentnie postanowiła nie wnikać w zawiłości organizacyjne kościoła katolickiego w Polsce – na str. 431 mieszkańcy wygnali za nieobyczajne zachowanie „proboszcza”, a na str. 526 ci sami mieszkańcy w tej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Najlepiej napisany kawałek – spotkanie AA. Najciekawszy fragment – historia Erraty vel Bułeczki (lubię psy). Najśmieszniejsze – jednak „wkładka”, na breloczku z kluczami. Wiem, że została obśmiana chyba przez wszystkich, ale jak wyobraziłam sobie zamykanie i otwieranie drzwi klubu, z użyciem inkryminowanej wkładki, popłakałam się ze śmiechu. Chociaż śmiesznie jest jeszcze parę razy, ale to już dlatego, że Katarzyna Bonda ma okropne trudności z budowaniem zdań po polsku. Np. taki kwiatek: „..miał to po ojcu. Można powiedzieć, że wyssał to z mlekiem matki”. Albo „Mężczyzna stał już w progu, w ręku miał drąg wyższy od niego samego. Wyciągnął solidny topór i ociosał go z gałęzi” (tak się pisze, jak się nie ma pojęcia, gdzie w zdaniu jest podmiot i jaką on pełni funkcję :-))). O Łucji Lange i Izie Kozak pisze „uprzedzę ich”, choć obie są kobietami, „idee fixe” ma dla niej liczbę mnogą („moje idee fixe”).
A poza tym? Jakieś popłuczyny po Amber Gold, do cna ograny motyw bliźniaków, romans rodem z powieści w odcinkach drukowanych w prasie dwudziestolecia międzywojennego, coś w rodzaju ks. Lemańskiego... Chaos i nuda, nuda i chaos. Nic z niczym się nie łączy, nic z niczego nie wynika. Na str. 104 Sasza Załuska myśli: „mam dziecko wagabundę”, ale już na str. 158 czytamy” Karolina była inna, marzyła o stabilizacji”.
Jakiego niby obrządku księdzem jest Marcin Staroń? Z rozmaitych wtrętów sądzić należy, że jest księdzem katolickim. I – według Bondy – jest tym księdzem 17 lat (str. 164). A liczy sobie 38 wiosen. Został więc wyświęcony w wieku... 21 lat. Jakim cudem, jeśli seminarium duchowne trwa sześć lat i idzie się tam po maturze, bo seminarium ma status szkoły wyższej?! Pomijam już prawdopodobieństwo (dla mnie zerowe), że przeszedł wymagane przed przyjęciem testy psychologiczne, że uzyskał rozgrzeszenie, że miał potrzebne świadectwa od proboszcza. I te jego rozterki pod koniec – być czy nie być kapłanem... Nieomal rozczuliła mnie ignorancja Bondy w tej kwestii. Nad czym on się zastanawia, skoro księdzem w ogóle nie jest? Generalnie „królowa polskiego kryminału” z organizacją kościoła katolickiego w Polsce ma spory problem; dla niej „wikariusz” jest „uczniem na księdza”. Sic! A wystarczyło się poradzić wujka Google, jak się wpadło na pomysł uczynienia jednym z bohaterów książki księdza katolickiego.
Popłynęła też Bonda z dzieckiem Moniki... Szesnastolatka/ prawie szesnastolatka (bo raz ma 16 lat, a prawie rok później ma „prawie 16 lat”) rodzi dziecko. Poród, jak rozumiem, odebrał lekarz należący do mafii. (Bo normalny lekarz ze szpitala musiałby natychmiast po urodzeniu dziecka powiadomić sąd rodzinny, że urodziła nieletnia.) A co ze zgłoszeniem faktu przyjścia na świat nowego obywatela do USC? Urzędnik też należał do mafii i przymknął oko na fakt, że dowód tożsamości matki dziecka to legitymacja szkolna, i dziecię zarejestrował bez powiadamiania odpowiednich organów? Jako matkę referat urodzin wpisał Waldemara, niewątpliwie pełnoletniego? Czy też dziecię przeżyło 19 lat nie istniejąc, bez numeru PESEL?
Najlepiej napisany kawałek – spotkanie AA. Najciekawszy fragment – historia Erraty vel Bułeczki (lubię psy). Najśmieszniejsze – jednak „wkładka”, na breloczku z kluczami. Wiem, że została obśmiana chyba przez wszystkich, ale jak wyobraziłam sobie zamykanie i otwieranie drzwi klubu, z użyciem inkryminowanej wkładki, popłakałam się ze śmiechu. Chociaż śmiesznie jest jeszcze...
więcej mniej Pokaż mimo toJestem leciutko rozczarowana. Książki Marty Guzowskiej czytałam do tej pory nie dla zagadki kryminalnej, bo ta - powiedzmy sobie szczerze - nigdy nie jest zbyt frapująca, ale za to cudownie opakowana:-) Czytam je, bo profesor Mario Ybl zachwycił mnie od pierwszego zdania. Tymczasem w "Czarnym świetle" Mario Ybl poza nyktofobią ma zdecydowanie depresję intelektualną (o ile nie zapaść) i takie problemy z myśleniem, że nie rozumiem, jak dał radę wstawać z łóżka. Nie rozumiem też, jak to jest możliwe, że egoistyczny do szpiku kości facet, który kochaną ponoć przez siebie kobietę traktuje gorzej niż psa, nagle roni łzy nad zwłokami handlarki zniczami, która znała go jako Mareczka. Psychologicznie karkołomne. No i zabieg z "dniem świstaka" okazał się męczący okropnie... Poza tym - nie jest źle.
Jestem leciutko rozczarowana. Książki Marty Guzowskiej czytałam do tej pory nie dla zagadki kryminalnej, bo ta - powiedzmy sobie szczerze - nigdy nie jest zbyt frapująca, ale za to cudownie opakowana:-) Czytam je, bo profesor Mario Ybl zachwycił mnie od pierwszego zdania. Tymczasem w "Czarnym świetle" Mario Ybl poza nyktofobią ma zdecydowanie depresję intelektualną (o ile...
więcej mniej Pokaż mimo toJeśli ktoś nastawia się na kryminał, to pewnie się rozczaruje, bo "tajemnica zamkniętego pokoju" jest jednak płyciutka, a grozy tu tyle, co kot napłakał. Ale Anna Fryczkowska pisze naprawdę dobrze, wie, jakie polszczyzna oferuje możliwości i potrafi je wykorzystać, więc nawet słabszą historię czyta się z przyjemnością. (Spora ulga po autorach i autorkach tzw. literatury popularnej, którzy piszą tak, jakby tkwili nadal w ławach szkolnych - i to tych podstawowych - nie za bardzo przykładając się do nauki polskiego.) Ma też Fryczkowska dar tworzenia bohaterów. A właściwie bohaterek - wkurzających co do jednej, ale pełnokrwistych, żywych. I jeszcze ta powieść w powieści... Ale najbardziej ubawiły mnie opinie jednej autorki kryminałów o drugiej autorce kryminałów - kapitalne! Zwrot "Shazza polskiego kryminału" muszę sobie zapamiętać...
Jeśli ktoś nastawia się na kryminał, to pewnie się rozczaruje, bo "tajemnica zamkniętego pokoju" jest jednak płyciutka, a grozy tu tyle, co kot napłakał. Ale Anna Fryczkowska pisze naprawdę dobrze, wie, jakie polszczyzna oferuje możliwości i potrafi je wykorzystać, więc nawet słabszą historię czyta się z przyjemnością. (Spora ulga po autorach i autorkach tzw. literatury...
więcej mniej Pokaż mimo to
Z książek Tess Gerritsen czytam tylko serię o Jane i Maurze. I sięgam po kolejny właściwie po to, by dowiedzieć się, co u tego duetu słychać. Jeśli przy tym zagadka jest fajna, tym lepiej. "Sekret, którego nie zdradzę" jest akurat niezłym kryminałem. W sam raz na jeden nudny, zimowy wieczór, kiedy nie chce się wyjść z domu.
Z książek Tess Gerritsen czytam tylko serię o Jane i Maurze. I sięgam po kolejny właściwie po to, by dowiedzieć się, co u tego duetu słychać. Jeśli przy tym zagadka jest fajna, tym lepiej. "Sekret, którego nie zdradzę" jest akurat niezłym kryminałem. W sam raz na jeden nudny, zimowy wieczór, kiedy nie chce się wyjść z domu.
Pokaż mimo to