-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel16
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik267
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2024-02-12
2022-09-08
Nie należę do osób, które potrafią przespać cały dzień. Mam wtedy poczucie zmarnowanego czasu. Nawet, kiedy nie ograniczały mnie żadne obowiązki, nie potrafiłam spać dłużej niż do 10. Problem polegał (i polega!) na tym, że naprawdę rzadko czuję się naprawdę wyspana. I nie mówię tutaj wyłącznie o sytuacji obecnej, kiedy od prawie półtora roku jestem mamą małego brzdąca, który w nocy domaga się mleka albo uwagi, kolejność dowolna.
Od czasu do czasu sięgam więc po książki, które mają mi pomóc w uporządkowaniu kwestii związanych ze snem i odpoczynkiem w ogóle. Dziś przychodzę do Ciebie z recenzją jednej z najnowszych propozycji: „Jak spać, żeby się wyspać?” autorstwa Darii Łukowskiej.
W pierwszym rozdziale autorka omawia konsekwencje zdrowotne braku snu. Przyznam szczerze, że nie miałam zielonego pojęcia o tym, że jest ich aż tyle! Od obniżonej odporności, przez problemy z metabolizmem, choroby serca, aż po problemy z płodnością.
W dalszej części porusza kwestię tego, jak w ogóle sen wygląda, z jakich faz się składa, ile właściwie powinno się spać, a także czy warto robić drzemki? Tutaj byłam już nieco bardziej świadoma, bo od jakiegoś czasu obserwowałam jakość swojego snu w aplikacji powiązanej ze smartwatchem. Tym, co mnie zainteresowało była kwestia drzemek: nigdy ich nie robiłam, a jak się okazuje – chyba powinnam. Może jak Franek podrośnie…
W kolejnych rozdziałach omówione zostają problemy wpływu światła i czynników zewnętrznych na jakość naszego snu, a także sypialni idealnej. Poza tym autorka wskazuje na złe nawyki, które negatywnie wpływają na odpoczynek. Tutaj w gąszczu przykładów znalazłam dla siebie dwie wskazówki: jak się okazało, picie kawy przed snem (chociaż mnie nie pobudza i w żaden sposób nie przeszkadza w zaśnięciu) niekorzystnie wpływa na jakość mojego snu, dlatego warto rozważyć kwestię wypijania ostatniej 6 godzin przed udaniem się do łóżka; a także suplementację magnezu.
W ostatnim rozdziale autorka omawia zaburzenia snu oraz marzenia senne. Kiedy byłam w ciąży, to tzw. „zespół niespokojnych nóg” naprawdę dawał mi popalić, na tyle bardzo, że zdążyłam wyprzeć to z pamięci, a – jak się okazało – jest to właśnie jedno z zaburzeń powiązanych ze snem. Ciekawe!
Na koniec coś, co pomoże czytelnikowi w pracy nad bardziej efektywnym spaniem: protokół dobrego snu, czyli 15 „wskazówek”, jak polepszyć jakość swojego odpoczynku oraz dziennik dobrego snu, który zwraca uwagę zainteresowanego na najważniejsze kwestie i pozwoli wyeliminować czynniki przeszkadzające w wysypianiu się.
To tyle, jeżeli chodzi o treść, a czy warto?
„Jak spać, żeby się wyspać?” jest tytułem, który być może nie sprawi, że poczujesz, jakbyś odkrył(a) jakąś tajemną wiedzę. Owszem, zdobędziesz wiele przydatnych informacji. Jeżeli poświęcisz trochę czasu na wypełnienie załączników i przeanalizowanie wyników, to prawdopodobnie faktycznie polepszysz jakość swojego odpoczynku i poczujesz się lepiej, bo bezpośredni wpływ snu na zdrowie jest faktem naukowym i z tym nie dyskutujemy.
Książka Łukowskiej to naprawdę niezły poradnik: zawiera rzetelną, potwierdzoną badaniami wiedzę, mnóstwo przykładów z życia oraz praktycznych porad dotyczących wysypiania się. Język jest prosty, czyta się bardzo przyjemnie i szybko.
Tym, czego mi zabrakło, jest rozdział dla młodych (dosłownie albo i nie ) rodziców, którzy chyba najbardziej dotkliwie odczuwają skutki bycia niewyspanym. Jak nie nocne karmienia, to kolki, to znowu zęby, a jak dziecko trafi do żłobka – notoryczne przeziębienia i choroby. To spędza nam sen z powiek (no dobra: to i płacz dziecka…) i wietrzenie sypialni tutaj nic nie da, podobnie jak odstawienie smartfona przed spaniem. Wierzę, że kiedyś ktoś podzieli się tajemną wiedzą na temat tego, jak być wyspaną mamą małego dziecka, a tymczasem zostawiam Cię z refleksją:
Dobrze byłoby, żeby każdy człowiek nauczył się skutecznie odpoczywać. Wyobraź sobie, o ile świat byłby piękniejszy, gdyby wszyscy byli wypoczęci! Ile spraw dałoby się załatwić sprawniej, szybciej!
Może „Jak spać, żeby się wyspać?” to dobry początek drogi do świadomego wysypiania się?
Nie należę do osób, które potrafią przespać cały dzień. Mam wtedy poczucie zmarnowanego czasu. Nawet, kiedy nie ograniczały mnie żadne obowiązki, nie potrafiłam spać dłużej niż do 10. Problem polegał (i polega!) na tym, że naprawdę rzadko czuję się naprawdę wyspana. I nie mówię tutaj wyłącznie o sytuacji obecnej, kiedy od prawie półtora roku jestem mamą małego brzdąca,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-07-03
Akcja tego tomu rozpoczyna się zaledwie kilka godzin po wydarzeniach opisanych w części poprzedniej. Zakończywszy działania związane z Fundacją Ozyrys, Colter nie osiada na laurach, tylko rusza w dalszą podróż. Tym razem jego działania są ściśle związane z misją, której nie dokończył jego ojciec, a która prawdopodobnie bezpośrednio przyczyniła się do jego śmierci.
Korporacja BlackBridge to instytucja pod wieloma względami podejrzana i, delikatnie mówiąc, niebezpieczna. Ashton Shaw przed śmiercią wnikliwie przyglądał się ich działaniom. Główny bohater podczas śledztwa mającego na celu ustalenie okoliczności śmierci ojca, trafia na pewne informacje, które postanawia zgłębić. Poszukuje torby kurierskiej, rzekomo skrywającej niezwykle ważne informacje. Pierwszy trop prowadzi go do pewnej biblioteki…
I znów, nie wszystko jest tym, na co wygląda. Pozornie spokojne miejsce (w końcu to biblioteka!!!) okazuje się być śmiertelną pułapką, z której Colterowi cudem udaje się uciec. W jaki sposób?
Tego nie mogę Ci powiedzieć, bo nie wiem, czy udało Ci się zapoznać z poprzednią częścią, a co za tym idzie – nie chcę psuć Ci zabawy spoilerami
A czy warto zapoznać się z „Ostatnim dowodem”?
Autor po raz kolejny zabiera czytelnika w emocjonującą podróż, w której towarzyszem jest naprawdę nietuzinkowy człowiek. Świadomy swoich mocnych i słabych stron, pewny swoich umiejętności, ale szanujący nauki przekazywane przez starszych (jeden z ciekawszych elementów to przytaczanie zasad, które Ashton Shaw wpoił swoim synom, np. „nie wyciągaj broni, jeżeli nie zamierzasz jej użyć” czy „nigdy nie zakładaj, że jesteś bezpieczny”). Wrażliwy na cierpienie innych i niosący pomoc potrzebującym. Taki jest właśnie Colter Shaw.
Kolejne intrygi, tym razem prowadzone na zdecydowanie większą skalę. Żądza władzy, polityka i pieniądze to czynniki, które osobno mogą być zupełnie niegroźne, ale razem tworzą mieszankę wybuchową. Być może dlatego tak dobrze się tę książkę czytało.
Właściwie od początku (w przeciwieństwie do części poprzedniej) byłam zainteresowana tym, jak potoczą się losy głównego bohatera. Deaver kilka razy w błyskotliwy sposób zaskakuje czytelnika zwrotami akcji, jednak w dwóch przypadkach odpowiedź na „problem” okazała się zupełnie przewidywalna, a szkoda.
Zdecydowanie więcej akcji i momentów trzymających czytelnika w napięciu, nieco poważniejszy problem, z którym przyszło się zmierzyć Shawowi, a jednak w ogólnym podsumowaniu trzecia część wypadła, moim zdaniem, słabiej niż druga. Po przeczytaniu „Do jutra” czułam duży niedosyt, wręcz żałowałam, że skończyłam czytać. Tutaj cieszę się, że poznałam tę historię, spędziłam w towarzystwie głównego bohatera kilka przyjemnych godzin, jednak mam poczucie, że było nieco słabiej.
Ale! To nadal dobry tytuł, który skutecznie uprzyjemni wakacyjne wieczory albo leniwe dni na plaży.
Akcja tego tomu rozpoczyna się zaledwie kilka godzin po wydarzeniach opisanych w części poprzedniej. Zakończywszy działania związane z Fundacją Ozyrys, Colter nie osiada na laurach, tylko rusza w dalszą podróż. Tym razem jego działania są ściśle związane z misją, której nie dokończył jego ojciec, a która prawdopodobnie bezpośrednio przyczyniła się do jego śmierci....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-06-15
Colter Shaw jest łowcą nagród, co samo w sobie jest interesujące, bo przyznasz, że najczęściej bohaterami tego typu książek są policjanci, ewentualnie detektywi / śledczy. Autor przemyca między wierszami informacje na temat funkcjonowania tego typu profesji. Mnie najbardziej zainteresowała ta odnośnie wynagradzania za wykonaną pracę – niezależnie od pobudek, które Tobą kierowały, jeżeli wykonasz zadanie – otrzymujesz wynagrodzenie, w tym przypadku bez konieczności upominania się i udowadniania czegokolwiek.
W „Do jutra” Shaw staje przed dwoma trudnymi zadaniami: po pierwsze – próbuje dowiedzieć się, kto przyczynił się do śmierci jego ojca; po drugie – wyrusza na poszukiwanie dwóch mężczyzn, którzy są podejrzani o podpalenie krzyża, dewastację kościoła i postrzelenie dwóch osób. Zbrodnia o podłożu religijnym i rasowym, czy może być coś gorszego?
W miarę postępów śledztwa, jak to zwykle bywa, okaże się, że nie wszystko jest tym, na co wygląda, że rozwiązania zagadki należy upatrywać głębiej. Colter trafi w ten sposób na trop tajnej organizacji, o której próżno szukać dokładniejszych informacji. Wiadomo tylko, że zajmuje się szeroko pojętym pomaganiem ludziom niestabilnym emocjonalnie, poturbowanym życiowo i tym o wrażliwej psychice. Każda wzmianka o „Fundacji Ozyrys” pojawia się i znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jednak dla głównego bohatera nie ma rzeczy niemożliwych i dzięki swoim kontaktom udaje mu się dotrzeć do siedziby organizacji i zapisać na zajęcia...
Po więcej odsyłam do książki :) A czy warto?
Czytać ZAWSZE warto :)
Przyznam, że pierwszy raz zetknęłam się z twórczością J. Deavera i trudno było mi przebrnąć przez pierwsze kilka stron książki. Drażnił mnie sposób przedstawienia głównego bohatera (przystojny, na wszystko przygotowany, doświadczony, ideał). Być może wynikało to z faktu, że zaczęłam przygodę z tą serią od lektury drugiego tomu. Szybko jednak się przyzwyczaiłam i zagłębiłam w lekturę. Dalej było tylko lepiej.
W ciekawy sposób zarysowana akcja, powoli, ale umiejętnie budowane napięcie oraz szereg mniejszych i większych problemów, z którymi borykają się małe, zamknięte społeczności. Na dodatek wiernie oddany klimat sekty, który pozwolił czytelnikowi wczuć się w rolę osoby, która potencjalnie mogłaby zostać do niej zwerbowana.
To wszystko sprawiło, że od początkowego rozdrażnienia lekturą, doszłam do takiego momentu, że czekałam aż dziecko pójdzie spać, żebym mogła dowiedzieć się, co będzie dalej. A jak skończyłam czytać, to żałowałam, że to już koniec :) Szczęście w nieszczęściu – jeszcze dwa tomy czekają.
A komu zwłaszcza polecam „Do jutra”?
Miłośnikom historii z nieoczywistym zakończeniem. Tym, którym podobał się film „Colonia” (reż. F. Gallenbergera). Osobom, które szukają wciągającej lektury na wakacje czy leniwy weekend w hamaku.
Colter Shaw jest łowcą nagród, co samo w sobie jest interesujące, bo przyznasz, że najczęściej bohaterami tego typu książek są policjanci, ewentualnie detektywi / śledczy. Autor przemyca między wierszami informacje na temat funkcjonowania tego typu profesji. Mnie najbardziej zainteresowała ta odnośnie wynagradzania za wykonaną pracę – niezależnie od pobudek, które Tobą...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-12
Na początku muszę Ci się do czegoś przyznać. Otóż bardzo mocno opieram się panującej od kilku lat modzie na Chiny i Japonię. Owszem, uważam ich kultury za ciekawe i godne uwagi – jak każde inne, jednak nie poświęcam im zbyt wiele czasu. Tym bardziej ostatnio, kiedy mam go naprawdę niewiele :) Kiedy usiadłam do pisania tej recenzji, to okazało się, że posiadanie 3-miesięcznego dziecka może być skuteczną przeszkodą w skleceniu jednego sensownego zdania. Bywa, że nie mogłam w spokoju napisać jednego słowa, bo Mały domagał się mojej uwagi... Ale!
Aby nie wykazywać się totalną ignorancją, kiedy otrzymałam propozycję zrecenzowania „Sióstr z Szanghaju”, postanowiłam przeczytać i w ten sposób poszerzyć swoje horyzonty. Dziś opowiem Ci o moich wrażeniach, ale pamiętaj – wszystko z pozycji totalnego laika w tym temacie.
Książka zaliczana jest do literatury pięknej, jednak mnogość dokumentów źródłowych (zdjęcia, pozycje bibliograficzne) potwierdza prawdziwość informacji w niej zawartych.
Jeżeli wziąć pod uwagę tytuł, to spodziewać się można, że głównymi bohaterkami będą wspomniane trzy siostry: Chiang Kai-shek, Sun Yat-sen i Ei-ling, jednakże nic bardziej mylnego. Chang opowiada o latach 1866 – 2003 rozpoczynając od nakreślenia sylwetek kolejnych przywódców Chin, a dopiero później wplata w opowieść życiorysy sióstr Soong. Przyznam, że czułam się nieco zdezorientowana, kiedy czytałam to wprowadzenie, jednak jest ono uzasadnione. Jak możemy przeczytać w nocie biograficznej na okładce – książki Jung Chang są w Chinach zakazane, więc docelowo czytelnikami mieli być ludzie, których wiedza na temat historii Chin jest ograniczona (albo żadna – tak jak moja) – stąd prawdopodobnie chęć chociaż częściowego wprowadzenia.
Później jest lepiej, siostry zaczynają częściej zaznaczać swoją obecność w książce, jednak ciągle czytelnik odnosi wrażenie, że to nie o nich jest opowieść, a właściwie o mężczyznach w ich otoczeniu. Owszem, często to one pociągają za sznurki, wpływają na ich decyzje, ale dzieje się to niejako „po cichu”.
Pomyślisz, że coś Ci się tutaj nie zgadza? Że Chiny są znane ze swojego konserwatyzmu, a tutaj mamy wyemancypowane kobiety, które manipulują swoimi partnerami? I słusznie, jednakże charaktery sióstr w dużej mierze zostały ukształtowane przez wykształcenie, które odebrały w Stanach Zjednoczonych – znanych przecież ze zdecydowanie luźniejszego podejścia do tradycji. Do kraju wróciły dopiero po zakończeniu edukacji, już jako świadome siebie i swoich priorytetów kobiety. Nie ominęło ich przedmiotowe traktowanie przez mężczyzn, przyjęły je jednak ze spokojem i po wejściu w, jak się później okazało, korzystne dla nich związki, robiły swoje i... robiły to dobrze.
Po szczegóły odsyłam bezpośrednio do książki. A kto właściwie powinien ją przeczytać i dlaczego?
Przede wszystkim osoby zainteresowane historią Chin – w bardzo przystępny dla czytelnika (również takiego laika jak ja!) sposób autorka przytacza najważniejsze wydarzenia z najnowszej historii tego kraju, więc niemal bezboleśnie czegoś się uczymy :)
Również osoby, które poszukują sylwetek silnych kobiet, które łamią stereotypy i pokazują, kto jest głową, a kto szyją i która z tych części jest ważniejsza :)
Na koniec także ci, którzy lubują się w biografiach ciekawych osób, bo siostry Soong, bez wątpienia, zasługują na uwagę, a przynajmniej powszechną świadomość tego, kim były.
A ode mnie?
Jak wspomniałam już na wstępie – nie jestem wielką fanką Chin, nieszczególnie przepadam też za biografiami, ale zawsze fascynowały mnie silne kobiety. Nie, żebym była feministką – nic z tych rzeczy, ale uważam, że wciąż za mało mówi się o wpływie „płci pięknej” na dzieje państw i świata. A szkoda.
Książka mi się podobała, dowiedziałam się z niej sporo nowych rzeczy, jednak nie jest to tytuł, który mnie wciągnął bez reszty, do którego wracałam myślami i który przetwarzałam jeszcze przez długie godziny po odłożeniu go na półkę. Ot, kolejna pozycja, która sprawiła, że na jakiś czas zamknęłam się w innym świecie i na moment oderwałam od pieluch.
Na początku muszę Ci się do czegoś przyznać. Otóż bardzo mocno opieram się panującej od kilku lat modzie na Chiny i Japonię. Owszem, uważam ich kultury za ciekawe i godne uwagi – jak każde inne, jednak nie poświęcam im zbyt wiele czasu. Tym bardziej ostatnio, kiedy mam go naprawdę niewiele :) Kiedy usiadłam do pisania tej recenzji, to okazało się, że posiadanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-03-31
Jest to zbiór krótkich (przeważnie) wierszy, które w większości mają charakter sentencji, maksym dotyczących różnych dziedzin życia. Składa się z pięciu części:
1. oddalenie,
2. zespolenie,
3. intermedium,
4. miłość do siebie,
5. zrozumienie.
W każdej z nich autor porusza tematy, z którymi każdy myślący i świadomy człowiek styka się w swoim życiu. Często powtarzającym się problemem jest miłość, zarówno ta do drugiego człowieka, jak i ta do samego siebie. Okazuje się, że chociaż wydaje nam się, że potrafimy kochać i na miłości „zjedliśmy zęby”, to tak naprawdę prawie nic o niej nie wiemy. Autor poprzez swoje utwory prowokuje nas do podjęcia refleksji, do zatrzymania się na moment i zastanowienia. Choćby tutaj:
zanim osiągniemy
uzdrowienie i spokój,
to, co w nas tkwi
głęboko,
musi najpierw
wydostać się
na wierzch
Często, kiedy spotyka nas coś złego, chcemy jak najszybciej załatać powstałe „dziury”. Najprostszy przykład? Kiedy rozstajemy się z wieloletnim partnerem – zaraz szukamy nowego. Tymczasem powinniśmy zdać sobie sprawę z tego, że powstałą pustkę należy najpierw przetrawić, zagoić, wyleczyć, słowem: dać sobie czas. Dopiero później można myśleć o wejściu w nową, zdrową relację. I gdyby się zastanowić, to przecież ten tekst sprawdzi się nie tylko w przypadku relacji międzyludzkich, ale podobnie jest z naszym zdrowiem (zarówno fizycznym, jak i psychicznym) oraz wieloma innymi dziedzinami życia.
Innym utworem, który sprawił, że zatrzymałam się na dłużej był ten:
czasem rolą niektórych jest po prostu
pokazanie ci, jak nie postępować w przyszłości
Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, w którego życiu nie pojawiła się osoba, o której pomyślał jedynie, że żałuje dnia, w którym się poznali.
Być może ta osoba Cię skrzywdziła. Być może skrzywdziła kogoś z Twoich bliskich. Być może coś Ci odebrała. Sprawiła, że stało się coś złego. Może to było specjalnie, może nie. Ale się stało. I chociaż łatwo teraz teoretyzować, to wiem, że kiedy w grę wchodzi rozgoryczenie, to najpierw należy się z nim uporać, a potem wyciągnąć wnioski. Wnioski dotyczące tego, co zrobić, żeby w przyszłości ktoś nie czuł się przez Ciebie tak samo, jak Ty przez tę osobę. Niby niedużo, a jednak bardzo wiele.
„Inward...” to książka, którą można czytać na wiele sposobów. Już samo wydanie jest bardzo interesujące, ponieważ po lewej stronie mamy teksty w języku angielskim, po prawej stronie ich odpowiedniki w polskim tłumaczeniu. I uwierz mi, że chociaż jestem polonistką i uwielbiam nasz język ojczysty, to zdaję sobie sprawę z tego, że jest niedoskonały, że chociaż słowniki pękają w szwach, to czasami brakuje jakiegoś słowa. Dlatego (o ile chociaż trochę znasz angielski) uważam, że warto zapoznać się z obiema wersjami.
W związku z tym, że zdecydowana większość tekstów jest króciutka (są takie, które mają jedną linijkę, raptem 3-4 słowa), jesteśmy w stanie ją przeczytać w jeden wieczór. Z drugiej jednak strony, nawet te kilka słów, jeżeli się nad nimi odpowiednio pochylić (a do tego Cię zachęcam!) niesie tak ogromny ładunek emocjonalny i intelektualny, że warto poświęcić im więcej czasu. I tutaj znów, możesz czytać rozdziałami albo (o ile posiadasz luksus nieograniczonej ilości czasu) pojedynczymi tekstami.
Oprócz wspomnianych doznań emocjonalnych i intelektualnych w trakcie czytania nasze potrzeby estetyczne również powinny zostać zaspokojone, a to za sprawą ilustracji autorstwa Adeli Podgórskiej. Niby prosta rzecz, a cieszy oko.
Jeżeli jesteś osobą, która lubi być świadoma siebie, która lubi albo chce zacząć nad sobą pracować, to „Inward. Podróż w głąb siebie” jest książką, po którą zdecydowanie warto sięgnąć. To zbiór tekstów, które sprawią, że na pewne kwestie spojrzysz z innej perspektywy, najpewniej czegoś się z niej nauczysz. Może zainicjować wiele ciekawych rozmów i doprowadzić do tego, że zdobędziesz życiową mądrość, a w przyszłości popełnisz mniej błędów. Czy nie do tego właśnie większość z nas dąży?
Jest to zbiór krótkich (przeważnie) wierszy, które w większości mają charakter sentencji, maksym dotyczących różnych dziedzin życia. Składa się z pięciu części:
1. oddalenie,
2. zespolenie,
3. intermedium,
4. miłość do siebie,
5. zrozumienie.
W każdej z nich autor porusza tematy, z którymi każdy myślący i świadomy człowiek styka się w swoim życiu. Często powtarzającym się...
2020-11-05
W swojej poprzedniej książce dr Stout skupiła się na tym, aby wyjaśnić czytelnikowi, kim właściwie jest socjopata, jak go rozpoznać, jakie są jego cechy charakterystyczne, do czego jest zdolny. W „Jak skutecznie bronić się przed socjopatami?” przypomina najważniejsze kwestie poruszane poprzednio (rozdział pierwszy), ale rozszerza je o konkretne rady dotyczące tego, jak zareagować, kiedy zorientujemy się, że mamy styczność z socjopatą. Jak się pewnie domyślasz, samo zdiagnozowanie człowieka, który posiada takie zaburzenia, wcale nie jest proste, nawet jeżeli posiada się wiedzę na ten temat. Po pierwsze, taka osoba bardzo dobrze się kamufluje. Po drugie, niezbędna jest tutaj obserwacja, która zajmuje sporo czasu.
Tym razem autorka zwraca naszą uwagę na to, że socjopatą może być każdy, począwszy od znajomego z pracy, przez przełożonego, aż po naszego partnera czy własne dziecko. Przytacza często mrożące krew w żyłach historie czytelników, którzy postanowili się z nią skontaktować i podzielić swoimi przeżyciami. Najbardziej dotknęła mnie ta, w której matka relacjonowała jak jej syn znęcał się nad maleńką córką, kiedy nikt nie patrzył. Z pozoru nic się nie działo, tylko się przyglądał, nawet trzymał na dystans. Ale z czasem rodzice zaczęli obserwować na ciele dziewczynki dziwne ślady, głównie oparzenia i siniaki. Nie byli w stanie przyłapać syna na robieniu krzywdy siostrze, więc właściwie byli bezradni. I ta bezradność doprowadziła do tragedii. Kiedy dziewczynka miała 2 lata, brat otworzył barierkę i dziecko spadło ze schodów. Nie przeżyło. A brat nie okazał żadnych emocji. Na chłodno stwierdził, że dziewczynka widocznie nauczyła się otwierać barierkę.
Dr Stout w bardzo przystępny sposób przekazuje czytelnikowi, na jakie zachowania u drugiej osoby (zarówno dziecka, jak i współpracownika, pracodawcy itd.) powinien zwracać uwagę, co powinno sprawić, że w jego głowie zaświeci się ostrzegawcza lampka.
Tym, co powinno zainteresować większość osób jest fakt, że przestępcy stanowią dosyć wąską grupę socjopatów. Są to skrajne przypadki, które posuwają się do krzywdzenia innych z zimną krwią. Jako odbiorcy popkultury jesteśmy oswojeni z tym, że mordercy, o których wiemy najwięcej posiadali cechy socjopatów i to do tego wąskiego grona dopasowujemy to pojęcie. Dobrze, że coraz głośniej mówi się o tym, że nie trzeba od razu mordować, gwałcić i torturować, żeby być socjopatą. Czasem „wystarczy” uprzykrzać komuś życie w pracy.
Inną ważną kwestią, która została poruszona w „Jak skutecznie bronić się przed socjopatami?” jest problem rozróżniania socjopaty od narcyza. Okazuje się, że te dwa zaburzenia mają ze sobą wiele wspólnego, autorka jednak podpowiada nam, jakie zachowania przechylają szalę na jedną albo drugą stronę.
Mogłabym tutaj wypisać jeszcze mnóstwo zajmujących wątków, które zostały poruszone w tej książce, jednak podejrzewam, że bardzo szybko okazałoby się, że napisałam dosyć wierne streszczenie, a przecież nie o to chodzi :) Dlatego... podsumujmy!
Najnowsza książka dr M. Stout to swego rodzaju kompendium wiedzy na temat socjopatii. Mnóstwo wiedzy teoretycznej, która jednak zostaje podana w bardzo przystępny sposób, a także okraszona licznymi przykładami z życia czytelników i pacjentów autorki. Dzięki temu zyskujemy świadomość, że omawiany problem jest bardziej powszechny niż nam się wydaje, a jeżeli w czasie lektury okaże się, że nas dotyczy, to wiemy, jak reagować i gdzie szukać ewentualnej pomocy w poradzeniu sobie z tak trudnym przeciwnikiem.
„Jak skutecznie bronić się przed socjopatami?” to pozycja, którą powinien przeczytać każdy, kto w swojej codziennej pracy ma styczność z ludźmi, a także osoby, które podejrzewają, że w ich otoczeniu znajduje się ktoś, kto może cierpieć na tego typu zaburzenia. Oczywiście idealnie byłoby, gdyby każdy z nas ją przeczytał, bo przecież zawsze warto wiedzieć więcej. Kto wie, kiedy wiedza może się przydać?
W swojej poprzedniej książce dr Stout skupiła się na tym, aby wyjaśnić czytelnikowi, kim właściwie jest socjopata, jak go rozpoznać, jakie są jego cechy charakterystyczne, do czego jest zdolny. W „Jak skutecznie bronić się przed socjopatami?” przypomina najważniejsze kwestie poruszane poprzednio (rozdział pierwszy), ale rozszerza je o konkretne rady dotyczące tego, jak...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-07-25
Jak już wielokrotnie sygnalizowałam, na rynku wydawniczym od jakiegoś czasu można zauważyć pewien trend – polega on na wracaniu do drugiej wojny światowej. Drugie życie (a właściwie wznowione wydania :)) otrzymują dawne historie, ale pojawia się także całkiem sporo nowych tytułów, głównie z zakresu beletrystyki, chociaż od czasu do czasu można trafić na ciekawą pozycję z literatury faktu. Dziś przychodzę do Ciebie z najnowszą książką Katarzyny Drogi „Doktor Irka. Wojna, miłość i medycyna”.
Autorkę możesz kojarzyć z książką „Hanka. Pierwsza opowieść o Ordonównie” (recenzja) oraz „Kobieta, którą pokochał Marszałek. Opowieść o Oli Piłsudskiej”. Pozostając w konwencji biograficznej, tym razem Droga postanowiła zagłębić się w życiorys dr Ireny Ćwiertni – kobiety, która wykształcenie zdobywała w czasach drugiej wojny światowej, kiedy nauka była uznawana za jedną z wartości najważniejszych, a prawo do niej było sukcesywnie ograniczane.
Kiedy poznajemy główną bohaterkę, jest młodą dziewczyną, która właśnie zyskała szansę podjęcia nauki w Fachschule Zaorskiego, szkole dla sanitariuszy i felczerów, a właściwie tajnej Akademii Medycznej w Warszawie. Pod pozorem nauki opatrywania ran i wykonywania prostych zabiegów, młodzi i uzdolnieni ludzie uczyli się zawodu lekarza. Mimo okoliczności, w których przyszło im żyć i kształcić się, nie mogli liczyć na taryfę ulgową, wręcz przeciwnie – przypadków do analizy mieli aż nadto.
Nie można jednak nie wspomnieć o pozytywnych aspektach życia dr Ireny – chociaż wokół szalała wojna, to dzięki podjęciu nauki poznała wiele osób, z którymi się zaprzyjaźniła, a także Jerzego, z którym była zaręczona. Ślub zaplanowano na 8 września 1944 roku. Wszystko było zaplanowane – jako małżeństwo mieli się przeprowadzić do mieszkania mamy dr Ireny, która miesiąc wcześniej także brała ślub. Niestety, jak to mówią: chcesz rozbawić Boga, to opowiedz mu o swoich planach.... Tak było i w tym przypadku. 1 sierpnia 1944 o godzinie 17 wybucha Powstanie Warszawskie. Później już nic nie jest takie, jak być powinno.
Jak te wydarzenia wpłynęły na życie młodej lekarki? Tego dowiesz się jak przeczytasz książkę.
A czy warto?
Droga, inaczej niż w swoich poprzednich książkach, zastosowała ciekawy zabieg – historia młodej Irki jest opowieścią dorosłej bohaterki, którą dzieli się ze swoją młodszą i mniej doświadczoną koleżanką z pracy. Rozdziały „wprowadzające” przeplatają się ze wspomnieniami, dzięki czemu na końcu dowiadujemy się, jak wyglądało życie lekarki po wielu latach od zakończenia wojny, chociaż jej opowieść zatrzymuje się o wiele wcześniej.
Katarzyna Droga, po raz kolejny, w bardzo przyjemny sposób snuje opowieść o kobiecie, która przeżyła trudne chwile, która musiała się zmagać z wieloma przeciwnościami losu i odnaleźć w sobie siłę, aby pokonać cierpienie. Pod płaszczykiem lekkiego romansu przemyca biografię kobiety z krwi i kości, która mogłaby być wzorem dla wielu współczesnych kobiet i dziewcząt. Podkreśla w niej wartość nauki, chęć niesienia pomocy innym ludziom, a także wagę relacji międzyludzkich, które sprawiają, że nadzieja umiera ostatnia.
Podsumowując... „Doktor Irka...” to książka, która szczególnie spodoba się miłośnikom biografii, książek obyczajowych, a także historii o wyraźnie zaakcentowanym wątku historycznym.
Jak już wielokrotnie sygnalizowałam, na rynku wydawniczym od jakiegoś czasu można zauważyć pewien trend – polega on na wracaniu do drugiej wojny światowej. Drugie życie (a właściwie wznowione wydania :)) otrzymują dawne historie, ale pojawia się także całkiem sporo nowych tytułów, głównie z zakresu beletrystyki, chociaż od czasu do czasu można trafić na ciekawą pozycję z...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-02-20
Główną bohaterką powieści jest Hadassa – młoda dziewczyna, która skrycie marzy o tym, żeby być królową. Lubi przymierzać piękne szaty, jest świadoma swojej urody, chociaż uważa, że nie jest dostatecznie piękna, aby pełnić wysokie funkcje w państwie. Jej rodzice nie żyją, wychowuje ją kuzynostwo. Jest szczęśliwa, ponieważ Miriam i Mordechaj dbają o nią tak, jakby była ich własnym dzieckiem, poza tym są dobrym małżeństwem, swego rodzaju wzorem do naśladowania. Miriam uczy Hadassę prowadzenia domu, zabiera ją na zakupy, słowem – przygotowuje ją do dorosłości. Podczas jednej z wizyt na targu główna bohaterka spotyka Waszti – ówczesną królową. Podziwia jej wyrafinowanie, piękno, pewność siebie. Jest w nią tak zapatrzona, że zapomina paść na ziemię, żeby oddać cześć monarchini. Na szczęście jej zachowanie nie zostaje uznane za obrazę, królowa zwraca na nią uwagę, a nawet komplementuje jej urodę. W tym momencie jeszcze nic nie wskazuje na to, co ma nastąpić kilka lat później. Hadassa (Estera) zajmie tron Waszti, a była królowa bardzo brutalnie się za to zemści.
Narracja jest prowadzona dwutorowo. Drugim bohaterem, który uzupełnia historię ze swojego punktu widzenia jest eunuch – Charbona, który służy na dworze królewskim. Bardzo dobrze zna kuzyna Hadassy, więc kiedy trafia ona do pałacu, pomaga im zachować kontakt i sprawia, że życie kobiety jest chociaż trochę łatwiejsze.
Jak Hadassa stała się Esterą? W jaki sposób trafiła do haremu, a następnie stała się królową? Jak Waszti zemściła się za detronizację? Na te (i inne!) pytania odpowiedzi znajdziesz w książce :)
A co ja o niej sądzę?
„Estera” to powieść o kobiecie, która z pokorą przyjmuje liczne zaszczyty oraz znosi kolejne porażki i niepowodzenia. To historia o silnych osobowościach, które uczą się siebie nawzajem, dbają o siebie, ale także mają swoje tajemnice. Co ważniejsze: to książka oparta na faktach – autorka deklaruje, że za każdym razem stara się możliwie najmniej dodawać od siebie, żeby historie zachowały autentyczność.
Nie ma tutaj nagromadzenia szczęśliwych zbiegów okoliczności, nie ma rzucania bohaterom kolejnych kłód pod nogi i wbijania sztyletów w plecy przez ludzi najbliższych. Owszem, są momenty, które doprowadzają do tego, że zwykła dziewczyna staje się królową, jednak wszystkie są dosyć prawdopodobne, można nawet powiedzieć, że zwykłe – i piękne w swej prostocie.
Chociaż nie jest to tytuł, który wnosi coś zupełnie nowego do literatury, chociaż powstało mnóstwo podobnych książek, to jednak „Estera” ma w sobie coś, co sprawia, że zostaje z czytelnikiem na dłużej.
A kto powinien po nią sięgnąć? Przede wszystkim osoby zainteresowane historią i kulturą perską (one będą mogły rzetelnie ocenić książkę pod kątem prawdy historycznej), ale również osoby, które lubią historie o sytuacji kobiet w różnych krajach, czy takie, które szukają wzoru silnej kobiety, który mogłyby naśladować.
Główną bohaterką powieści jest Hadassa – młoda dziewczyna, która skrycie marzy o tym, żeby być królową. Lubi przymierzać piękne szaty, jest świadoma swojej urody, chociaż uważa, że nie jest dostatecznie piękna, aby pełnić wysokie funkcje w państwie. Jej rodzice nie żyją, wychowuje ją kuzynostwo. Jest szczęśliwa, ponieważ Miriam i Mordechaj dbają o nią tak, jakby była ich...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-10
Główną bohaterką powieści jest Alice, kobieta, która właściwie ma wszystko, czego mogłaby oczekiwać od życia (jak na tamte czasy) – męża i duży dom. Niestety, kiedy poznajemy ją bliżej, okazuje się, że to tylko pozory. W dużym domu rządzi apodyktyczny teść, który na każdym kroku porównuje ją do swojej zmarłej żony, a mąż, chociaż przystojny i majętny, to ma jeden poważny defekt – zupełnie nie zwraca na nią uwagi. Od ślubu minęło już sporo czasu, a ich małżeństwo nadal nie zostało skonsumowane.
Kobieta na każdym kroku jest krytykowana za to, że nie chce angażować się w życie amerykańskiej społeczności. Jest angielskiego pochodzenia i nie do końca radzi sobie z odmiennym stylem bycia. Ludzie uważają ją za damę – zimną i wyniosłą.
Sytuacja się zmienia, kiedy w miasteczku pojawia się inicjatywa konnej biblioteki. Polega ona na tym, że kobiety z miasteczka miałby konno dowozić książki do domów osób, które chciałyby czytać, ale nie mają takich możliwości ze względu na odległość od stacjonarnej biblioteki, choroby i inne ograniczenia. Początkowo pomysł nie spotyka się ze zbyt dużym entuzjazmem ze strony mieszkańców, Alice jednak postanawia wspomóc tę działalność, licząc przy okazji, że zaskarbi sobie w ten sposób przychylność męża i teścia.
Na czele biblioteki stoi Margery – kobieta o trudnej przeszłości i skomplikowanych relacjach z miejscową ludnością. Ma własne zdanie na każdy temat i jak na tamte czasy jest dosyć nowoczesna. Chociaż ma stałego partnera, który wielokrotnie jej się oświadczał, to nie chce się wiązać na stałe, woli pozostawać w nieformalnym związku, nie przeszkadzają jej plotki na temat jej staropanieństwa i domniemanych romansów.
Początkowo inicjatywa konnej biblioteki spotyka się z oporem ze strony mieszkańców. Są oni zdystansowani zarówno wobec literatury, jak i bibliotekarek, jednak z czasem sytuacja się zmienia i każdy z nich z niecierpliwością wyczekuje kolejnej dostawy. Największą popularnością cieszą się książki kulinarne, powieści przygodowe i jeden „specjalny” tytuł. „Małe kobietki” to poradnik dotyczący życia intymnego. Jako, że jest to rok 1937, to przyznasz, że książka dosyć „wywrotowa”, dlatego też sposób jej rozprowadzania nie jest tak bezpośredni jak pozostałych książek. Wszystko odbywa się w ścisłej tajemnicy. Początkowo nawet nie wszystkie bibliotekarki zdają sobie sprawę z tego, że mają ją w swoich zasobach.
Jak pewnie się domyślasz „Małe kobietki” wprowadzą sporo zamieszania w ustabilizowane i nieco nudne życie mieszkańców miasteczka. Co konkretnie się wydarzy? Tego dowiesz się, jeżeli postanowisz przeczytać „Światło w środku nocy”.
A czy warto?
Przyznam, że od jakiegoś czasu towarzyszył mi czytelniczy marazm. Czytałam książki, ale żadna z nich nie potrafiła mnie wciągnąć ani zachwycić. Połowę z nich miałam ochotę odłożyć i nie poznać zakończenia, ale nie lubię tego robić, nawet w przypadku tych najgorszych tytułów, więc męczyłam się i kończyłam historie. Zastanawiałam się nawet, czy nie dotarłam już do tego etapu, że przeczytałam tyle książek, że żadna już mnie nie zachwyci, nie zdziwi, nie zainteresuje? Na szczęście okazało się, że nie, to jeszcze nie teraz :). Musiałam po prostu mieć pecha i pod koniec roku 2019 trafiałam na same kiepskie tytuły. Passę tę przerwała najnowsza książka Jojo Moyes. Może nie jest zachwycająca, może nie sprawia, że chcesz o niej opowiadać każdemu, kogo spotkasz, ale z całą pewnością ma coś, co zostanie z Tobą na dłużej.
To historia kobiety, która dzięki zajęciu, mającemu sprawić, że znajdzie się bliżej męża i zostanie zaakceptowana przez społeczeństwo, otwiera oczy na sprawy, które wcześniej jej umykały. Alice dojrzewa, rozkwita jak pąk, a czytelnik jest świadkiem tej pięknej przemiany. Z osoby nieszczęśliwej, zastraszonej, zamkniętej, staje się pewną siebie, otwartą i posiadającą własne zdanie kobietą. A uwierz, w tamtych czasach być kobietą wcale nie było łatwo, a posiadanie opinii przez płeć piękną było luksusem, na który tylko nieliczne i najodważniejsze mogły sobie pozwolić.
„Światło w środku nocy” to powieść, która wzrusza, angażuje czytelnika, pobudza wyobraźnię i zmusza, żebyśmy zastanowili się, co by było, gdybyśmy my sami żyli w tamtych czasach? Jak potraktowalibyśmy pomysł konnej biblioteki? Czy zaangażowałybyśmy się w jej działalność? Jak traktowalibyśmy ludzi o innym kolorze skóry? Jak patrzelibyśmy na ciężarną singielkę?
A komu szczególnie spodoba się ta powieść? Myślę, że głównie kobietom dojrzałym, ponieważ obawiam się, że problemy, które zostały w niej poruszone mogą być niezrozumiałe dla nastolatek. Z drugiej strony również mężczyźni znaleźliby w niej wiele przydatnych informacji na temat tego, dlaczego tak ważne jest równouprawnienie.
A na koniec taka... deklaracja:
Gdyby jakiś czas temu ktoś zapytał mnie, jaka jest moja ulubiona autorka książek kobiecych, odpowiedziałabym bez wahania, że Emily Giffin. Dziś zmieniam zdanie – to Jojo Moyes.
Główną bohaterką powieści jest Alice, kobieta, która właściwie ma wszystko, czego mogłaby oczekiwać od życia (jak na tamte czasy) – męża i duży dom. Niestety, kiedy poznajemy ją bliżej, okazuje się, że to tylko pozory. W dużym domu rządzi apodyktyczny teść, który na każdym kroku porównuje ją do swojej zmarłej żony, a mąż, chociaż przystojny i majętny, to ma jeden poważny...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-07
Julia jest kobietą, która dźwiga na swoich barkach ogromne brzemię. Jej ukochany mąż nie żyje, ona samotnie wychowuje córeczkę, a na dodatek jej relacje z matką i resztą najbliższej rodziny są (delikatnie mówiąc) napięte. Rodzicielka nie popiera jej metod wychowawczych, krytykuje potrawy, którymi karmi córeczkę, wtrąca się we wszystko, sprawiając, że każda jej wizyta kończy się kłótnią.
Główną bohaterkę poznajemy, kiedy ma rozpocząć pracę jako asystentka słynnej pisarki – Susanne Benoit, którą od lat podziwia. Rozmowa kwalifikacyjna okazuje się być wyłącznie formalnością – Julia od ręki dostaje tę posadę. Początkowo poza drobnymi problemami dnia codziennego (przeziębienie Basi) wszystko układa rewelacyjnie. Benoit jest miła, traktuje Julię jakby znały się od lat i niemal bezgranicznie jej ufa. Dopiero po pewnym czasie zaczyna pokazywać swoje prawdziwe oblicze – nieco kapryśnej diwy, która swoje niepowodzenia odbija na pracownikach. Ich relacja staje się napięta, pojawiają się nawet rozważania na temat zmiany pracy, jednak wszystko się zmienia, kiedy pisarka proponuje Julii i Basi wyjazd do Akwitanii, gdzie musi uporządkować sprawy rodzinne i nie chce podróżować sama. Młoda matka ma opory, jednak ostatecznie przystaje na propozycję.
Podróż dostarczy bohaterkom mnóstwo wrażeń, poznają tajemnice urokliwych zamków, spotkają fascynujące osoby, a także uda im się zobaczyć nowe oblicze Susanne, które okaże się zdecydowanie bardziej przyjazne niż to, które dotychczas mogły oglądać.
Jaką tajemnicę skrywają akwitańskie zamki? Czy Susanne uda się uporządkować rodzinne sprawy? A w końcu, jak dedykacja od autorki:
"Wszystkim dorosłym, którzy mają odwagę patrzeć na świat oczyma dziecka."
ma się do całości utworu? Na te i wiele więcej pytań odpowiedź znajdziesz w książce.
A co ja o niej sądzę?
Jest to tytuł idealny dla wszystkich fanek (i fanów) twórczości Doroty Gąsiorowskiej. Bohaterką jest kobieta, która swoje w życiu przeszła, ma swoje przekonania, których broni i których się trzyma. Jest wykształcona (humanistycznie :)), dlatego też dosyć głęboko przeżywa różne sytuacje. Nowością jest bohaterka dziecięca, która nadaje nowego spojrzenia na opowiadaną historię. Dostajemy więc to, do czego przyzwyczaiła nas autorka: przyjemną opowieść, która w miarę pokonywania kolejnych stron, odkrywa przed nami nowe pokłady tajemnic oraz emocji – zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Książkę, która doskonale nadaje się na długie jesienno – zimowe wieczory pod kocykiem, z kubkiem herbaty / kawy / czekolady w rękach. Czego chcieć więcej?
Julia jest kobietą, która dźwiga na swoich barkach ogromne brzemię. Jej ukochany mąż nie żyje, ona samotnie wychowuje córeczkę, a na dodatek jej relacje z matką i resztą najbliższej rodziny są (delikatnie mówiąc) napięte. Rodzicielka nie popiera jej metod wychowawczych, krytykuje potrawy, którymi karmi córeczkę, wtrąca się we wszystko, sprawiając, że każda jej wizyta kończy...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-08
2019-09-06
Główna bohaterka, delikatnie mówiąc, nie ma łatwego życia. Jest dzieckiem poczętym z gwałtu, a jej matka zmarła w czasie porodu, ponieważ nie poinformowała swoich rodziców o ciąży i wykrwawiła się w domu, kiedy wydawała dziecko na świat. Właściwie trudno się dziwić, że dziadkowie nie żywią do niej gorących uczuć, jednak wypełniają swój „rodzinny obowiązek” i wychowują wnuczkę. Zauważają jednak, że nie wszystko jest z nią w porządku, dlatego zapisują ją do różnych psychologów i mają nadzieję, że ktoś zdoła jej pomóc.
Kiedy poznajemy Claire, odbywa staż w dużej korporacji, jednak nie jest szczególnie lubiana ani w firmie, ani w mieszkaniu, które wynajmuje razem z innymi stażystami. Jest jednak kompetentnym pracownikiem, dlatego szybko zyskuje uznanie swojego przełożonego. Wydawałoby się, że ma szansę wyjść na prostą i zacząć układać sobie życie, jednak jej przeszłość, a właściwie okoliczności, w których została poczęta, zaczynają ją prześladować. W pracy syn prezesa zaczyna ją molestować, a psycholog, który miał jej pomóc w uporaniu się z problemami, sprawia, że sprawy mają się jeszcze gorzej. Co dokładnie robi? Tego dowiesz się z książki.
A co ja mogę o niej powiedzieć?
Przyznam szczerze, że gorszego tytułu już dawno nie czytałam. Mam wrażenie, że autorka zapisywała każdy wątek, który przychodził jej do głowy, każdą sytuację, którą podsunęła jej wyobraźnia, a następnie to wszystko połączyła w bezładną całość, która miała się obronić scenami brutalnego seksu. No cóż, nie obroniła się.
Nie jest to tytuł, który wciąga od pierwszej strony. Mimo wspomnianego nagromadzenia wątków, nie jest to również książka, która trzyma w napięciu i sprawia, że nie możemy się doczekać kolejnego rozdziału. Ona po prostu jest. Bohaterowie są wzmiankowani, niespójni, niedopracowani. Pojawiają się na moment, potem znikają, aby za jakiś czas pojawić się znowu, ale w zupełnie innych, często niezwiązanych ze sobą, okolicznościach.
Od dłuższej chwili siedzę i próbuję wymyślić coś pozytywnego, co mogłabym napisać o tej książce, ale zupełnie nic nie przychodzi mi do głowy. Pustka.
Mogę powiedzieć tylko jedno: ani obezwładniającej namiętności, ani bezwzględnej manipulacji nie zaznałam czytając ten tytuł. Szkoda!
Główna bohaterka, delikatnie mówiąc, nie ma łatwego życia. Jest dzieckiem poczętym z gwałtu, a jej matka zmarła w czasie porodu, ponieważ nie poinformowała swoich rodziców o ciąży i wykrwawiła się w domu, kiedy wydawała dziecko na świat. Właściwie trudno się dziwić, że dziadkowie nie żywią do niej gorących uczuć, jednak wypełniają swój „rodzinny obowiązek” i wychowują...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-20
2019-08-13
Urodził się w 1944 roku, a więc w czasach niezwykle trudnych. Nigdy nie poznał swojego ojca, który zginął w drugiej wojnie światowej. Został wychowany przez matkę, miał również starszego brata. Rodzicom poświęcone zostają dwa osobne rozdziały w książce:
„Wielki nieobecny”
„Najważniejsza kobieta w moim życiu”.
Podobnie, przed czytelnikiem odsłonięte zostają części życia autora dotyczące miłości – tej dojrzałej oraz zupełnie szalonej. Poznajemy kobietę, z którą miał nadzieję spłodzić dziecko, tę, z którą ostatecznie mu się udało, a także tę, z którą obecnie żyje. Dowiadujemy się więcej o relacjach z dziećmi, również tymi „przybranymi”.
Ale… od początku!
„Wariat na wolności” rozpoczyna się krótkim wywiadem, w którym Wojciech Szczawiński za pomocą trafnie skonstruowanych pytań, wprowadza czytelnika w to, kim właściwie jest Eichelberger, dlaczego na jego biografię trzeba było tak długo czekać (plany dotyczące powstania takiej książki powstały już wiele lat wcześniej), a przede wszystkim już na początku uświadamia czytelników, dlaczego właściwie jest to aż tak intrygująca osoba.
Dzięki tej pozycji poznajemy nie tylko wiele (często dosyć intymnych) faktów z życia autora, ale również wyjaśnione nam zostają decyzje, które podejmował, a które nierzadko mogły budzić kontrowersje. Należy bowiem wspomnieć (szczególnie tym, którym nazwisko Eichelberger nie mówi zbyt wiele, a może i nic…), że nie jest to osoba, która przeszła ścieżkę edukacji i kariery bez zawirowań. Autor ma za sobą epizody hipisowskie, a na stałe zaangażował się w filozofię i światopogląd zen. Na kolejnych stronach autobiografii tłumaczy, co wpłynęło na to, że podjął takie decyzje w zakresie swojej kariery i duchowości, odpowiada na pytanie, na jakim etapie zgłębiania zen obecnie się znajduje i kim dla niego jest mistrz.
Książka ta porusza całe mnóstwo różnych tematów. Od biografii autora dotyczącej zarówno lat młodzieńczych, jak i tych dojrzałych, przez relacje z członkami rodziny, kwestie religijne, światopoglądowe, aż po rozważania na temat stanu psychicznego psychoterapeutów. Gdybym jednak miała spróbować określić jednym zdaniem, czego ta pozycja dotyczy, to chyba powiedziałabym, że Eichelberger na różne sposoby próbuje nam doradzić (na własnym przykładzie), co zrobić ze swoim życiem, żebyśmy na łożu śmierci mogli ze spokojnym sumieniem powiedzieć, że było dobre. Od nas zależy, która metoda, który argument najbardziej do nas dotrze i co zrobimy z tym, co on w nas zaszczepił, czy w ogóle skorzystamy z podpowiedzi…
A czy warto sięgnąć po tę pozycję?
Standardowo odpowiedź brzmi: czytać ZAWSZE warto. Jednak uważam, że ten tytuł najbardziej spodoba się w pierwszej kolejności: fanom Eichelbergera i wielbicielom biografii jako gatunku literackiego. Z drugiej jednak strony jest to pozycja, w której autor porusza tak wiele różnych kwestii, że każdy znajdzie coś dla siebie, dlatego, jeżeli kiedyś będziesz miał/a okazję, to serdecznie polecam!
Urodził się w 1944 roku, a więc w czasach niezwykle trudnych. Nigdy nie poznał swojego ojca, który zginął w drugiej wojnie światowej. Został wychowany przez matkę, miał również starszego brata. Rodzicom poświęcone zostają dwa osobne rozdziały w książce:
„Wielki nieobecny”
„Najważniejsza kobieta w moim życiu”.
Podobnie, przed czytelnikiem odsłonięte zostają części życia...
2019-07-25
Martyna jest kobietą, której życie nie rozpieszcza, delikatnie mówiąc. Kiedy miała siedem lat, uległa wypadkowi. W dojściu do siebie pomógł jej zmyślony przyjaciel, którego przywołała, kiedy nie mogła wydostać się z kontenera. Wydawało jej się, że to on wezwał pogotowie, zajmował się nią, podtrzymywał na duchu, jednak nikt poza nią go nie widział. Zarówno rodzice, jak i lekarze, myśleli, że jego „pojawienie się” jest wynikiem przeżytej traumy i z czasem wszystko wróci do normy. Tak się nie stało. Kuba (bo tak miał na imię) dorastał razem z nią. Pomagał w trudnych chwilach, dotrzymywał towarzystwa, zachęcał do nauki, a nawet planował za nią przyszłość…
Martyna nigdy nie była ulubienicą swoich rodziców. Mniej zdolna, sprawiająca więcej problemów, znajdowała się w cieniu swojej siostry. Regularnie była wysyłana do psychologów i psychiatrów, którzy mieli ją „wyleczyć”. Tymczasem Kuba jako jedyny w nią wierzył, motywował do działania. Za jego namową w czasie studiów wynajęła mieszkanie i wyprowadziła się z domu rodziców. Wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze, jednak pewnego dnia Kuba źle się poczuł, a potem zniknął. I nie było to typowe zniknięcie zmyślonego przyjaciela, który przestał być potrzebny. Wręcz przeciwnie. Martyna się załamała, przestała chodzić na zajęcia, nie dawała znaku życia. W końcu rodzice przyjechali do wynajmowanego mieszkania, zastając córkę w bardzo złym stanie.
W ten sposób główna bohaterka znów trafiła pod ich opiekę. I już nigdy się nie wyrwała. Kiedy ją poznajemy, jest już dorosła i pracuje w nadmorskim (i podupadającym) pensjonacie swoich rodziców. Sprząta, urządza, pierze – jest panią od brudnej roboty. Pewnego dnia jej życie się zmienia. Poznaje mężczyznę, który nie tylko oferuje jej rodzicom rozwiązanie wszystkich problemów związanych z pensjonatem, ale także przedstawia jej mężczyznę, który wygląda jak Kuba, ale nazywa się James, a Martyny nie poznaje.
Czy James ma cokolwiek wspólnego z Kubą? Czy Martyna już zawsze będzie skazana na łaskę swoich rodziców? Jak potoczą się losy głównej bohaterki? Tego dowiesz się już bezpośrednio z książki.
A co ja mogę o niej powiedzieć?
Jest to pozycja, którą czyta się szybko i dosyć przyjemnie. Jeżeli nie przywiązywać wagi do fabuły, która jest więcej niż nieprawdopodobna, to można dojść do wniosku, że to całkiem dobra książka. Jednak w trakcie lektury wielokrotnie odkładałam ją na bok, pukałam się w czoło i zastanawiałam, jak można było coś takiego wymyślić. Konsultowałam to z moim mężem i… wyobraź sobie, że on też nie wiedział.
Zaczęłam rozpatrywać tę historię z innej strony. Próbowałam wyobrazić sobie, jak potoczyłyby się sprawy, gdyby usunąć elementy fantastyki i ograniczyć tę książkę do zwykłej powieści obyczajowej. Byłaby lekko nudna, ale przynajmniej prawdopodobna. W oryginale jest maksymalnie daleka od realizmu, ale z innej strony przecież właśnie to podoba się czytelnikom (popatrz na sukces „Zmierzchu” czy „Pięćdziesięciu twarzy Greya”), dlatego postanowiłam dać sobie spokój z domaganiem się prawdopodobieństwa.
Jeżeli przymknąć oko na powyższe zarzuty, to dostajemy powieść napisaną lekkim i przyjemnym językiem, która nie wymaga od czytelnika wielkiego skupienia, ale angażuje jego emocje. Czytając mimowolnie wczuwamy się w rolę Martyny i zastanawiamy się, jak my postąpilibyśmy na jej miejscu. Przyznam, że w większości przypadków podobnie, chociaż mam wrażenie, że niektóre decyzje przychodziły jej zbyt łatwo, przynajmniej biorąc pod uwagę jej wcześniejsze problemy życiowe…
Komu zatem poleciłabym ten tytuł?
Osobom, które chcą na wakacyjny wyjazd zabrać książkę lekką i przyjemną, z elementami baśniowości :)
Martyna jest kobietą, której życie nie rozpieszcza, delikatnie mówiąc. Kiedy miała siedem lat, uległa wypadkowi. W dojściu do siebie pomógł jej zmyślony przyjaciel, którego przywołała, kiedy nie mogła wydostać się z kontenera. Wydawało jej się, że to on wezwał pogotowie, zajmował się nią, podtrzymywał na duchu, jednak nikt poza nią go nie widział. Zarówno rodzice, jak i...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-11
Paul Britton jest profilerem, a w swojej najnowszej książce opowiada o pracy psychologa sądowego. Już na wstępie informuje czytelników, że informacje, które mogłyby doprowadzić do rozpoznania osób, o których pisze, zostały zmienione.
Wyobraź sobie, że jesteś psychologiem, prowadzisz własną praktykę. Któregoś dnia przychodzi do Ciebie mężczyzna, który opowiada, że miewa problemy z napadami gniewu. Bardzo chce coś z tym zrobić, ponieważ ma kochającą żonę i wspaniałe córki, i za żadne skarby nie chce ich stracić, dlatego szuka pomocy. Z czasem jednak okazuje się, że Twój pacjent ma w piwnicy własnoręcznie zbudowane krzesło elektryczne oraz że stawia przed sądem zwierzęta, którym następnie wymierza kary. Twojej wyobraźni pozostawiam doprecyzowanie, jakiego rodzaju to są wyroki.
Zaraz po nim na wizytę przychodzi człowiek, który na Twoich oczach „zamienia się w wilkołaka”. Z jego ciałem tak naprawdę nic się nie dzieje. Owszem, zmienia się jego głos i zachowanie, ale on jest przekonany o tym, że także jego wygląd zewnętrzny się zmienia. Twierdzi, że pojawia się sierść, cztery łapy, ogon i wszystko to, co charakterystyczne dla wilków. Jest również przerażony tym, że może Ci zrobić krzywdę. Zarzeka się, że jego przemiany są regularne i że do tej pory zawsze je przeczekiwał, przebywając w odosobnieniu.
Innym razem wzywają Cię do zakładu psychiatrycznego i proszą o wydanie opinii na temat pacjenta, który przebywa w zamknięciu od kilku lat i wydaje się być wyleczony, jednak potrzebują jeszcze potwierdzenia. Rozmawiasz z tym człowiekiem, a to, co słyszysz sprawia, że włosy jeżą Ci się na głowie. Bo ten, rzekomo wyleczony, mężczyzna opowiada Ci o tym, jak ubierają się pielęgniarki, z którymi ma styczność w zakładzie psychiatrycznym, a następnie ze szczegółami relacjonuje swoje fantazje seksualne, które okazują się być niepokojąco… możliwe do zrealizowania. Bicie, podduszanie, a następnie dźganie nożem to elementy, które miałyby „urozmaicić” sam akt seksualny. Dociera do Ciebie, że właściwie to nie są fantazje, to plany, które tylko czekają na odpowiedni moment, żeby móc wcielić je w życie.
A teraz zastanów się: czy podołałbyś / podołałabyś takiej pracy?
Ja z każdą przeczytaną książką utwierdzam się w przekonaniu, że nie. Dlatego podziwiam takie osoby jak Paul Britton, które w codziennym życiu stykają się z tak skrzywionymi ludźmi, nierzadko potrafią im pomóc, przewidzieć ich kolejny ruch, podjąć odpowiednie kroki, żeby zapobiec najgorszemu, a przy tym… mają rodziny i prowadzą względnie normalne życie.
„Mordercza układanka” to książka, którą warto przeczytać z wielu różnych względów. Po pierwsze dlatego, żeby zobaczyć, jak wielki wpływ na nasze życie ma to, co dzieje się w dzieciństwie. Autor przytaczając historie swoich pacjentów uświadamia nam, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że osoby i wydarzenia sprzed lat kształtują to, jak reagujemy i jakimi jesteśmy ludźmi. Po drugie dlatego, żeby mieć świadomość, że świat jest pełny ludzi niebezpiecznych i należy podchodzić do nich ze sporą dozą dystansu. Po trzecie dlatego, żeby zyskać nadzieję na to, że skuteczność wykrywania potencjalnych przestępstw jest dosyć wysoka, więc powinniśmy być świadomi niebezpieczeństw, które mogą nas spotkać, ale z drugiej strony powinniśmy również mieć pewność, że są ludzie, którzy z dewiacjami potrafią sobie poradzić. Przede wszystkim jednak dlatego, że jest to naprawdę wciągająca książka, która pokazuje jak bardzo złożona jest ludzka psychika i jak wiele czynników należy wziąć pod uwagę, żeby dobrze odebrać intencje drugiej osoby.
Jeżeli zastanawiasz się, jaką książkę zabrać ze sobą na urlop, a przy tym nie oczekujesz wyciskacza łez czy mdłego romansidła, to jest to książka idealna. Zdecydowanie jedna z lepszych, które czytałam w tym roku!
Paul Britton jest profilerem, a w swojej najnowszej książce opowiada o pracy psychologa sądowego. Już na wstępie informuje czytelników, że informacje, które mogłyby doprowadzić do rozpoznania osób, o których pisze, zostały zmienione.
Wyobraź sobie, że jesteś psychologiem, prowadzisz własną praktykę. Któregoś dnia przychodzi do Ciebie mężczyzna, który opowiada, że miewa...
2019-06-30
Nie jest to książka, która rzuca na kolana i sprawia, że myślisz o niej jeszcze długo po tym jak skończysz czytać. Historia jest ciekawa, jednak momentami zbyt zagmatwana. Moyes opowiada historie kilku bohaterów, dzięki czemu jesteśmy w stanie zapoznać się z ich losami z wielu różnych perspektyw – i to jest świetne. Z drugiej jednak strony tym, co mi przeszkadzało był brak oznaczenia przejść od jednej osoby do drugiej. Być może to czepialstwo, ale jeżeli ktoś (tak jak ja) czyta w autobusie i nie jest maksymalnie skupiony przez całą lekturę, to w pewnym momencie może dojść do wniosku, że nie wie, kogo dotyczyło jakieś wydarzenie. I tutaj wkradnie się chaos informacyjny.
Jest to powieść bardzo emocjonalna – dostajemy to, do czego autorka przyzwyczaiła nas w swoich pozostałych tytułach, jednak gdybym miała porównać „Kolory pawich piór” ze „Srebrną zatoką” albo bestsellerowym „Zanim się pojawiłeś”, to najnowsza (przynajmniej na polskim rynku wydawniczym” książka Moyes wypadłaby na ich tle bardzo blado. Nie jest zła. Ale zdecydowanie gorsza od tamtych. A uwierz mi – mam za sobą WSZYSTKIE książki tej autorki, które zostały wydane w Polsce.
Komu zatem mogłabym ją polecić?
Osobom, które nie lubią angażować się w czytaną historię. Takim, które czytają dla zabicia czasu, niekoniecznie dla przyjemności. I raczej tym, którzy czytają dużo, bo jeżeli czytasz mało, to zwyczajnie lepiej sięgnąć po coś lepszego – szkoda czasu.
Nie jest to książka, która rzuca na kolana i sprawia, że myślisz o niej jeszcze długo po tym jak skończysz czytać. Historia jest ciekawa, jednak momentami zbyt zagmatwana. Moyes opowiada historie kilku bohaterów, dzięki czemu jesteśmy w stanie zapoznać się z ich losami z wielu różnych perspektyw – i to jest świetne. Z drugiej jednak strony tym, co mi przeszkadzało był brak...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-25
Autorka w pięciu rozdziałach wyjaśnia czytelnikom, co sprawiło, że rządzący postanowili wprowadzić bezwzględny zakaz produkowania, sprzedawania, a przede wszystkim – spożywania alkoholu. Porusza również kwestię tego, jak projekt miał wyglądać w zamyśle, jak prohibicja wyglądała naprawdę, jaki miała wpływ na ówczesnych ludzi i (w końcu) dlaczego została wycofana.
Co ciekawe, oprócz informacji na temat tego, jak ludzie próbowali obejść narzucone im ograniczenia (moim faworytem jest podawanie trunków zamiast zupy i mechanizm, który „utylizuje” alkohol w razie kontroli) Winnicka proponuje czytelnikowi opowieść o tym, jak rozwijał się Nowy Jork, co w tamtych czasach się zmieniło. Opisywane zjawisko obejmuje jakieś 50 lat historii, a przy założeniu, że NY jest „miastem, które nigdy nie śpi” - musiało dziać się dużo… Budowa pierwszych drapaczy chmur, rozkwit kultury (Broadway), ale również giełdy (Wall Street) i świata gangsterskiego. Trzeba wspomnieć, że to właśnie na prohibicji znacznie wzbogacili się najsłynniejsi mafiozi (np. Al Capone).
„Zbuntowany Nowy Jork...” to książka o tym, co może się wydarzyć, kiedy w społeczeństwie funkcjonują dwie równoległe racje i każda z nich chce być tą jedyną słuszną. Z drugiej strony to opowieść o tym, jak bardzo alkohol zakorzenił się w życiu przeciętnego człowieka, ale i o tym, że to, co zakazane często / zawsze smakuje najbardziej.
Tym, co urzekło mnie ogromnie jest sposób wydania tego tytułu. Całe mnóstwo zdjęć, ilustrujących podejmowane zagadnienia. Dzięki temu czytelnik może bardziej „wczuć się” w klimat tamtych czasów, dokładniej wyobrazić sobie, jak wyglądały bary, jak ubierali się ludzie czy połączyć znane nazwisko z konkretną twarzą, bo powiedzmy sobie szczerze, ale jeżeli nie interesują Cię tamte czasy, to najpewniej nie wygooglujesz sobie tego czy innego nazwiska (które przecież znasz ze słyszenia), bo i po co?
Komu zatem mogę polecić tę książkę? Właściwie każdemu, a szczególnie osobom, które interesują się historią, przemianami społecznymi i (oczywiście!) samym Nowym Jorkiem.
Autorka w pięciu rozdziałach wyjaśnia czytelnikom, co sprawiło, że rządzący postanowili wprowadzić bezwzględny zakaz produkowania, sprzedawania, a przede wszystkim – spożywania alkoholu. Porusza również kwestię tego, jak projekt miał wyglądać w zamyśle, jak prohibicja wyglądała naprawdę, jaki miała wpływ na ówczesnych ludzi i (w końcu) dlaczego została wycofana.
Co...
2019-05-31
„Terra insecta…” to książka, dzięki której odrobinę łagodniej spojrzymy na wszystkie maleńkie żyjątka, które pojawiają się w naszych domach czy mieszkaniach. Nagle okaże się, że nie wszystkie są tak bezużyteczne jak nam się wydawało i może żądza mordu, która pojawia się w naszych oczach na widok muchy odrobinę zelżeje.
Oczywiście po lekturze nie okaże się nagle, że owady nie przenoszą zarazków, że mucha nie siada najpierw na odchodach, a potem na naszych talerzach. To są fakty, z którymi już dawno przestaliśmy dyskutować. Dzięki Anne Sverdup – Thygeson przynajmniej będziemy bardziej świadomi w zakresie przyczyn takiego stanu rzeczy.
Książka ta nie ogranicza się, rzecz jasna, wyłącznie do insektów z „naszego podwórka”, dowiadujemy się z niej również więcej na temat tych, których w Polsce próżno szukać, a uwierz mi, bywają naprawdę egzotyczne! Na przykład? Osy, które są w stanie przejąć kontrolę nad chrząszczami, łowikowate, które mają na tyle dużo siły, że są w stanie upolować kolibra i wiele, wiele innych. Kiedy czytamy o dokonaniach tych maleńkich mieszkańców kuli ziemskiej, to całkiem zasadne byłoby zastanawianie się, czy aby na pewno nie przenieśliśmy się do jakiegoś filmu o tematyce science fiction, ale nic z tych rzeczy… To sama natura!
„Terra insecta…” to pozycja, którą powinien zainteresować się każdy wielbiciel owadów czy przyrody / biologii w ogólności. Z drugiej strony jest to niewątpliwe źródło inspiracji dla wszelkiego rodzaju twórców literatury (ale przecież nie tylko…) fantasy czy science fiction. Bo skoro owady mają moce, to dlaczego nie przypisać ich swoim bohaterom? Kto świadomemu i oczytanemu zabroni?! To również książka, która przeciętnemu człowiekowi otwiera oczy na to, co dzieje się tuż przed jego nosem, a czego nie dostrzega, choć mógłby, gdyby tylko zechciał.
„Terra insecta…” to książka, dzięki której odrobinę łagodniej spojrzymy na wszystkie maleńkie żyjątka, które pojawiają się w naszych domach czy mieszkaniach. Nagle okaże się, że nie wszystkie są tak bezużyteczne jak nam się wydawało i może żądza mordu, która pojawia się w naszych oczach na widok muchy odrobinę zelżeje.
Oczywiście po lekturze nie okaże się nagle, że owady...
„Postny reset dla kobiet” to książka, która wymaga od czytelnika pewnej ciekawości i otwartości na eksperymenty. Zdecydowanie nie jest to pozycja, którą każdy przyjmie z entuzjazmem. W czasach, kiedy wszystko mamy na wyciągnięcie ręki, a jedzenia wyrzucamy tyle, że można by codziennie wykarmić kilka wiosek w biednych krajach, niełatwo nam przychodzi rezygnowanie z czegoś. Zwłaszcza z tak podstawowej kwestii, jaką jest jedzenie. Mało tego, że jest ono niezbędne do życia, to jeszcze zewsząd sklepy wabią nas pięknym wyglądem potraw, kuszącymi zapachami, a gdzie nie spojrzymy, to ludzie konsumują – w domu, pracy, komunikacji miejskiej…
Ale z pewnością znajdą się osoby, które podejmą próbę. Być może (tak jak dla przytoczonych w historiach bohaterów) będzie to kolejny etap w poszukiwaniu rozwiązania problemów zdrowotnych, być może eksperyment, a być może autentyczna chęć zmiany stylu życia i żywienia. Kto wie?
Jedno jest pewne, dr Mindy Pelz oferuje czytelnikowi książkę napisaną w przystępny sposób, porusza ważne kwestie zdrowotne, wyjaśnia wiele skomplikowanych procesów, zachodzących w ludzkim organizmie, ale robi to w taki sposób, że ani razu nie poczułam chęci, żeby zaniechać czytania, a – możesz mi wierzyć – przy lekturze książek tego typu, zdarza mi się to z pewną niepokojącą regularnością…
A więc… jeżeli szukasz nowości / interesujesz się zdrowym odżywianiem / masz problemy zdrowotne / lubisz eksperymentować, a przede wszystkim… jesteś kobietą albo pracujesz z kobietami – „Postny reset dla kobiet” jest pozycją, po którą warto sięgnąć.
„Postny reset dla kobiet” to książka, która wymaga od czytelnika pewnej ciekawości i otwartości na eksperymenty. Zdecydowanie nie jest to pozycja, którą każdy przyjmie z entuzjazmem. W czasach, kiedy wszystko mamy na wyciągnięcie ręki, a jedzenia wyrzucamy tyle, że można by codziennie wykarmić kilka wiosek w biednych krajach, niełatwo nam przychodzi rezygnowanie z czegoś....
więcej Pokaż mimo to