-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2024-02-12
2023-12-31
2023-11-15
2023-08-21
2023-07-27
2023-07-31
2023-07-18
2023-07-16
2022-09-08
Nie należę do osób, które potrafią przespać cały dzień. Mam wtedy poczucie zmarnowanego czasu. Nawet, kiedy nie ograniczały mnie żadne obowiązki, nie potrafiłam spać dłużej niż do 10. Problem polegał (i polega!) na tym, że naprawdę rzadko czuję się naprawdę wyspana. I nie mówię tutaj wyłącznie o sytuacji obecnej, kiedy od prawie półtora roku jestem mamą małego brzdąca, który w nocy domaga się mleka albo uwagi, kolejność dowolna.
Od czasu do czasu sięgam więc po książki, które mają mi pomóc w uporządkowaniu kwestii związanych ze snem i odpoczynkiem w ogóle. Dziś przychodzę do Ciebie z recenzją jednej z najnowszych propozycji: „Jak spać, żeby się wyspać?” autorstwa Darii Łukowskiej.
W pierwszym rozdziale autorka omawia konsekwencje zdrowotne braku snu. Przyznam szczerze, że nie miałam zielonego pojęcia o tym, że jest ich aż tyle! Od obniżonej odporności, przez problemy z metabolizmem, choroby serca, aż po problemy z płodnością.
W dalszej części porusza kwestię tego, jak w ogóle sen wygląda, z jakich faz się składa, ile właściwie powinno się spać, a także czy warto robić drzemki? Tutaj byłam już nieco bardziej świadoma, bo od jakiegoś czasu obserwowałam jakość swojego snu w aplikacji powiązanej ze smartwatchem. Tym, co mnie zainteresowało była kwestia drzemek: nigdy ich nie robiłam, a jak się okazuje – chyba powinnam. Może jak Franek podrośnie…
W kolejnych rozdziałach omówione zostają problemy wpływu światła i czynników zewnętrznych na jakość naszego snu, a także sypialni idealnej. Poza tym autorka wskazuje na złe nawyki, które negatywnie wpływają na odpoczynek. Tutaj w gąszczu przykładów znalazłam dla siebie dwie wskazówki: jak się okazało, picie kawy przed snem (chociaż mnie nie pobudza i w żaden sposób nie przeszkadza w zaśnięciu) niekorzystnie wpływa na jakość mojego snu, dlatego warto rozważyć kwestię wypijania ostatniej 6 godzin przed udaniem się do łóżka; a także suplementację magnezu.
W ostatnim rozdziale autorka omawia zaburzenia snu oraz marzenia senne. Kiedy byłam w ciąży, to tzw. „zespół niespokojnych nóg” naprawdę dawał mi popalić, na tyle bardzo, że zdążyłam wyprzeć to z pamięci, a – jak się okazało – jest to właśnie jedno z zaburzeń powiązanych ze snem. Ciekawe!
Na koniec coś, co pomoże czytelnikowi w pracy nad bardziej efektywnym spaniem: protokół dobrego snu, czyli 15 „wskazówek”, jak polepszyć jakość swojego odpoczynku oraz dziennik dobrego snu, który zwraca uwagę zainteresowanego na najważniejsze kwestie i pozwoli wyeliminować czynniki przeszkadzające w wysypianiu się.
To tyle, jeżeli chodzi o treść, a czy warto?
„Jak spać, żeby się wyspać?” jest tytułem, który być może nie sprawi, że poczujesz, jakbyś odkrył(a) jakąś tajemną wiedzę. Owszem, zdobędziesz wiele przydatnych informacji. Jeżeli poświęcisz trochę czasu na wypełnienie załączników i przeanalizowanie wyników, to prawdopodobnie faktycznie polepszysz jakość swojego odpoczynku i poczujesz się lepiej, bo bezpośredni wpływ snu na zdrowie jest faktem naukowym i z tym nie dyskutujemy.
Książka Łukowskiej to naprawdę niezły poradnik: zawiera rzetelną, potwierdzoną badaniami wiedzę, mnóstwo przykładów z życia oraz praktycznych porad dotyczących wysypiania się. Język jest prosty, czyta się bardzo przyjemnie i szybko.
Tym, czego mi zabrakło, jest rozdział dla młodych (dosłownie albo i nie ) rodziców, którzy chyba najbardziej dotkliwie odczuwają skutki bycia niewyspanym. Jak nie nocne karmienia, to kolki, to znowu zęby, a jak dziecko trafi do żłobka – notoryczne przeziębienia i choroby. To spędza nam sen z powiek (no dobra: to i płacz dziecka…) i wietrzenie sypialni tutaj nic nie da, podobnie jak odstawienie smartfona przed spaniem. Wierzę, że kiedyś ktoś podzieli się tajemną wiedzą na temat tego, jak być wyspaną mamą małego dziecka, a tymczasem zostawiam Cię z refleksją:
Dobrze byłoby, żeby każdy człowiek nauczył się skutecznie odpoczywać. Wyobraź sobie, o ile świat byłby piękniejszy, gdyby wszyscy byli wypoczęci! Ile spraw dałoby się załatwić sprawniej, szybciej!
Może „Jak spać, żeby się wyspać?” to dobry początek drogi do świadomego wysypiania się?
Nie należę do osób, które potrafią przespać cały dzień. Mam wtedy poczucie zmarnowanego czasu. Nawet, kiedy nie ograniczały mnie żadne obowiązki, nie potrafiłam spać dłużej niż do 10. Problem polegał (i polega!) na tym, że naprawdę rzadko czuję się naprawdę wyspana. I nie mówię tutaj wyłącznie o sytuacji obecnej, kiedy od prawie półtora roku jestem mamą małego brzdąca,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-07-03
Akcja tego tomu rozpoczyna się zaledwie kilka godzin po wydarzeniach opisanych w części poprzedniej. Zakończywszy działania związane z Fundacją Ozyrys, Colter nie osiada na laurach, tylko rusza w dalszą podróż. Tym razem jego działania są ściśle związane z misją, której nie dokończył jego ojciec, a która prawdopodobnie bezpośrednio przyczyniła się do jego śmierci.
Korporacja BlackBridge to instytucja pod wieloma względami podejrzana i, delikatnie mówiąc, niebezpieczna. Ashton Shaw przed śmiercią wnikliwie przyglądał się ich działaniom. Główny bohater podczas śledztwa mającego na celu ustalenie okoliczności śmierci ojca, trafia na pewne informacje, które postanawia zgłębić. Poszukuje torby kurierskiej, rzekomo skrywającej niezwykle ważne informacje. Pierwszy trop prowadzi go do pewnej biblioteki…
I znów, nie wszystko jest tym, na co wygląda. Pozornie spokojne miejsce (w końcu to biblioteka!!!) okazuje się być śmiertelną pułapką, z której Colterowi cudem udaje się uciec. W jaki sposób?
Tego nie mogę Ci powiedzieć, bo nie wiem, czy udało Ci się zapoznać z poprzednią częścią, a co za tym idzie – nie chcę psuć Ci zabawy spoilerami
A czy warto zapoznać się z „Ostatnim dowodem”?
Autor po raz kolejny zabiera czytelnika w emocjonującą podróż, w której towarzyszem jest naprawdę nietuzinkowy człowiek. Świadomy swoich mocnych i słabych stron, pewny swoich umiejętności, ale szanujący nauki przekazywane przez starszych (jeden z ciekawszych elementów to przytaczanie zasad, które Ashton Shaw wpoił swoim synom, np. „nie wyciągaj broni, jeżeli nie zamierzasz jej użyć” czy „nigdy nie zakładaj, że jesteś bezpieczny”). Wrażliwy na cierpienie innych i niosący pomoc potrzebującym. Taki jest właśnie Colter Shaw.
Kolejne intrygi, tym razem prowadzone na zdecydowanie większą skalę. Żądza władzy, polityka i pieniądze to czynniki, które osobno mogą być zupełnie niegroźne, ale razem tworzą mieszankę wybuchową. Być może dlatego tak dobrze się tę książkę czytało.
Właściwie od początku (w przeciwieństwie do części poprzedniej) byłam zainteresowana tym, jak potoczą się losy głównego bohatera. Deaver kilka razy w błyskotliwy sposób zaskakuje czytelnika zwrotami akcji, jednak w dwóch przypadkach odpowiedź na „problem” okazała się zupełnie przewidywalna, a szkoda.
Zdecydowanie więcej akcji i momentów trzymających czytelnika w napięciu, nieco poważniejszy problem, z którym przyszło się zmierzyć Shawowi, a jednak w ogólnym podsumowaniu trzecia część wypadła, moim zdaniem, słabiej niż druga. Po przeczytaniu „Do jutra” czułam duży niedosyt, wręcz żałowałam, że skończyłam czytać. Tutaj cieszę się, że poznałam tę historię, spędziłam w towarzystwie głównego bohatera kilka przyjemnych godzin, jednak mam poczucie, że było nieco słabiej.
Ale! To nadal dobry tytuł, który skutecznie uprzyjemni wakacyjne wieczory albo leniwe dni na plaży.
Akcja tego tomu rozpoczyna się zaledwie kilka godzin po wydarzeniach opisanych w części poprzedniej. Zakończywszy działania związane z Fundacją Ozyrys, Colter nie osiada na laurach, tylko rusza w dalszą podróż. Tym razem jego działania są ściśle związane z misją, której nie dokończył jego ojciec, a która prawdopodobnie bezpośrednio przyczyniła się do jego śmierci....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-06-15
Colter Shaw jest łowcą nagród, co samo w sobie jest interesujące, bo przyznasz, że najczęściej bohaterami tego typu książek są policjanci, ewentualnie detektywi / śledczy. Autor przemyca między wierszami informacje na temat funkcjonowania tego typu profesji. Mnie najbardziej zainteresowała ta odnośnie wynagradzania za wykonaną pracę – niezależnie od pobudek, które Tobą kierowały, jeżeli wykonasz zadanie – otrzymujesz wynagrodzenie, w tym przypadku bez konieczności upominania się i udowadniania czegokolwiek.
W „Do jutra” Shaw staje przed dwoma trudnymi zadaniami: po pierwsze – próbuje dowiedzieć się, kto przyczynił się do śmierci jego ojca; po drugie – wyrusza na poszukiwanie dwóch mężczyzn, którzy są podejrzani o podpalenie krzyża, dewastację kościoła i postrzelenie dwóch osób. Zbrodnia o podłożu religijnym i rasowym, czy może być coś gorszego?
W miarę postępów śledztwa, jak to zwykle bywa, okaże się, że nie wszystko jest tym, na co wygląda, że rozwiązania zagadki należy upatrywać głębiej. Colter trafi w ten sposób na trop tajnej organizacji, o której próżno szukać dokładniejszych informacji. Wiadomo tylko, że zajmuje się szeroko pojętym pomaganiem ludziom niestabilnym emocjonalnie, poturbowanym życiowo i tym o wrażliwej psychice. Każda wzmianka o „Fundacji Ozyrys” pojawia się i znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jednak dla głównego bohatera nie ma rzeczy niemożliwych i dzięki swoim kontaktom udaje mu się dotrzeć do siedziby organizacji i zapisać na zajęcia...
Po więcej odsyłam do książki :) A czy warto?
Czytać ZAWSZE warto :)
Przyznam, że pierwszy raz zetknęłam się z twórczością J. Deavera i trudno było mi przebrnąć przez pierwsze kilka stron książki. Drażnił mnie sposób przedstawienia głównego bohatera (przystojny, na wszystko przygotowany, doświadczony, ideał). Być może wynikało to z faktu, że zaczęłam przygodę z tą serią od lektury drugiego tomu. Szybko jednak się przyzwyczaiłam i zagłębiłam w lekturę. Dalej było tylko lepiej.
W ciekawy sposób zarysowana akcja, powoli, ale umiejętnie budowane napięcie oraz szereg mniejszych i większych problemów, z którymi borykają się małe, zamknięte społeczności. Na dodatek wiernie oddany klimat sekty, który pozwolił czytelnikowi wczuć się w rolę osoby, która potencjalnie mogłaby zostać do niej zwerbowana.
To wszystko sprawiło, że od początkowego rozdrażnienia lekturą, doszłam do takiego momentu, że czekałam aż dziecko pójdzie spać, żebym mogła dowiedzieć się, co będzie dalej. A jak skończyłam czytać, to żałowałam, że to już koniec :) Szczęście w nieszczęściu – jeszcze dwa tomy czekają.
A komu zwłaszcza polecam „Do jutra”?
Miłośnikom historii z nieoczywistym zakończeniem. Tym, którym podobał się film „Colonia” (reż. F. Gallenbergera). Osobom, które szukają wciągającej lektury na wakacje czy leniwy weekend w hamaku.
Colter Shaw jest łowcą nagród, co samo w sobie jest interesujące, bo przyznasz, że najczęściej bohaterami tego typu książek są policjanci, ewentualnie detektywi / śledczy. Autor przemyca między wierszami informacje na temat funkcjonowania tego typu profesji. Mnie najbardziej zainteresowała ta odnośnie wynagradzania za wykonaną pracę – niezależnie od pobudek, które Tobą...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-02
2022-02-28
2022-02-26
2022-01-16
2022-01-08
2021-09-16
2021-08-12
Na początku muszę Ci się do czegoś przyznać. Otóż bardzo mocno opieram się panującej od kilku lat modzie na Chiny i Japonię. Owszem, uważam ich kultury za ciekawe i godne uwagi – jak każde inne, jednak nie poświęcam im zbyt wiele czasu. Tym bardziej ostatnio, kiedy mam go naprawdę niewiele :) Kiedy usiadłam do pisania tej recenzji, to okazało się, że posiadanie 3-miesięcznego dziecka może być skuteczną przeszkodą w skleceniu jednego sensownego zdania. Bywa, że nie mogłam w spokoju napisać jednego słowa, bo Mały domagał się mojej uwagi... Ale!
Aby nie wykazywać się totalną ignorancją, kiedy otrzymałam propozycję zrecenzowania „Sióstr z Szanghaju”, postanowiłam przeczytać i w ten sposób poszerzyć swoje horyzonty. Dziś opowiem Ci o moich wrażeniach, ale pamiętaj – wszystko z pozycji totalnego laika w tym temacie.
Książka zaliczana jest do literatury pięknej, jednak mnogość dokumentów źródłowych (zdjęcia, pozycje bibliograficzne) potwierdza prawdziwość informacji w niej zawartych.
Jeżeli wziąć pod uwagę tytuł, to spodziewać się można, że głównymi bohaterkami będą wspomniane trzy siostry: Chiang Kai-shek, Sun Yat-sen i Ei-ling, jednakże nic bardziej mylnego. Chang opowiada o latach 1866 – 2003 rozpoczynając od nakreślenia sylwetek kolejnych przywódców Chin, a dopiero później wplata w opowieść życiorysy sióstr Soong. Przyznam, że czułam się nieco zdezorientowana, kiedy czytałam to wprowadzenie, jednak jest ono uzasadnione. Jak możemy przeczytać w nocie biograficznej na okładce – książki Jung Chang są w Chinach zakazane, więc docelowo czytelnikami mieli być ludzie, których wiedza na temat historii Chin jest ograniczona (albo żadna – tak jak moja) – stąd prawdopodobnie chęć chociaż częściowego wprowadzenia.
Później jest lepiej, siostry zaczynają częściej zaznaczać swoją obecność w książce, jednak ciągle czytelnik odnosi wrażenie, że to nie o nich jest opowieść, a właściwie o mężczyznach w ich otoczeniu. Owszem, często to one pociągają za sznurki, wpływają na ich decyzje, ale dzieje się to niejako „po cichu”.
Pomyślisz, że coś Ci się tutaj nie zgadza? Że Chiny są znane ze swojego konserwatyzmu, a tutaj mamy wyemancypowane kobiety, które manipulują swoimi partnerami? I słusznie, jednakże charaktery sióstr w dużej mierze zostały ukształtowane przez wykształcenie, które odebrały w Stanach Zjednoczonych – znanych przecież ze zdecydowanie luźniejszego podejścia do tradycji. Do kraju wróciły dopiero po zakończeniu edukacji, już jako świadome siebie i swoich priorytetów kobiety. Nie ominęło ich przedmiotowe traktowanie przez mężczyzn, przyjęły je jednak ze spokojem i po wejściu w, jak się później okazało, korzystne dla nich związki, robiły swoje i... robiły to dobrze.
Po szczegóły odsyłam bezpośrednio do książki. A kto właściwie powinien ją przeczytać i dlaczego?
Przede wszystkim osoby zainteresowane historią Chin – w bardzo przystępny dla czytelnika (również takiego laika jak ja!) sposób autorka przytacza najważniejsze wydarzenia z najnowszej historii tego kraju, więc niemal bezboleśnie czegoś się uczymy :)
Również osoby, które poszukują sylwetek silnych kobiet, które łamią stereotypy i pokazują, kto jest głową, a kto szyją i która z tych części jest ważniejsza :)
Na koniec także ci, którzy lubują się w biografiach ciekawych osób, bo siostry Soong, bez wątpienia, zasługują na uwagę, a przynajmniej powszechną świadomość tego, kim były.
A ode mnie?
Jak wspomniałam już na wstępie – nie jestem wielką fanką Chin, nieszczególnie przepadam też za biografiami, ale zawsze fascynowały mnie silne kobiety. Nie, żebym była feministką – nic z tych rzeczy, ale uważam, że wciąż za mało mówi się o wpływie „płci pięknej” na dzieje państw i świata. A szkoda.
Książka mi się podobała, dowiedziałam się z niej sporo nowych rzeczy, jednak nie jest to tytuł, który mnie wciągnął bez reszty, do którego wracałam myślami i który przetwarzałam jeszcze przez długie godziny po odłożeniu go na półkę. Ot, kolejna pozycja, która sprawiła, że na jakiś czas zamknęłam się w innym świecie i na moment oderwałam od pieluch.
Na początku muszę Ci się do czegoś przyznać. Otóż bardzo mocno opieram się panującej od kilku lat modzie na Chiny i Japonię. Owszem, uważam ich kultury za ciekawe i godne uwagi – jak każde inne, jednak nie poświęcam im zbyt wiele czasu. Tym bardziej ostatnio, kiedy mam go naprawdę niewiele :) Kiedy usiadłam do pisania tej recenzji, to okazało się, że posiadanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-05-13
2021-03-31
Jest to zbiór krótkich (przeważnie) wierszy, które w większości mają charakter sentencji, maksym dotyczących różnych dziedzin życia. Składa się z pięciu części:
1. oddalenie,
2. zespolenie,
3. intermedium,
4. miłość do siebie,
5. zrozumienie.
W każdej z nich autor porusza tematy, z którymi każdy myślący i świadomy człowiek styka się w swoim życiu. Często powtarzającym się problemem jest miłość, zarówno ta do drugiego człowieka, jak i ta do samego siebie. Okazuje się, że chociaż wydaje nam się, że potrafimy kochać i na miłości „zjedliśmy zęby”, to tak naprawdę prawie nic o niej nie wiemy. Autor poprzez swoje utwory prowokuje nas do podjęcia refleksji, do zatrzymania się na moment i zastanowienia. Choćby tutaj:
zanim osiągniemy
uzdrowienie i spokój,
to, co w nas tkwi
głęboko,
musi najpierw
wydostać się
na wierzch
Często, kiedy spotyka nas coś złego, chcemy jak najszybciej załatać powstałe „dziury”. Najprostszy przykład? Kiedy rozstajemy się z wieloletnim partnerem – zaraz szukamy nowego. Tymczasem powinniśmy zdać sobie sprawę z tego, że powstałą pustkę należy najpierw przetrawić, zagoić, wyleczyć, słowem: dać sobie czas. Dopiero później można myśleć o wejściu w nową, zdrową relację. I gdyby się zastanowić, to przecież ten tekst sprawdzi się nie tylko w przypadku relacji międzyludzkich, ale podobnie jest z naszym zdrowiem (zarówno fizycznym, jak i psychicznym) oraz wieloma innymi dziedzinami życia.
Innym utworem, który sprawił, że zatrzymałam się na dłużej był ten:
czasem rolą niektórych jest po prostu
pokazanie ci, jak nie postępować w przyszłości
Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, w którego życiu nie pojawiła się osoba, o której pomyślał jedynie, że żałuje dnia, w którym się poznali.
Być może ta osoba Cię skrzywdziła. Być może skrzywdziła kogoś z Twoich bliskich. Być może coś Ci odebrała. Sprawiła, że stało się coś złego. Może to było specjalnie, może nie. Ale się stało. I chociaż łatwo teraz teoretyzować, to wiem, że kiedy w grę wchodzi rozgoryczenie, to najpierw należy się z nim uporać, a potem wyciągnąć wnioski. Wnioski dotyczące tego, co zrobić, żeby w przyszłości ktoś nie czuł się przez Ciebie tak samo, jak Ty przez tę osobę. Niby niedużo, a jednak bardzo wiele.
„Inward...” to książka, którą można czytać na wiele sposobów. Już samo wydanie jest bardzo interesujące, ponieważ po lewej stronie mamy teksty w języku angielskim, po prawej stronie ich odpowiedniki w polskim tłumaczeniu. I uwierz mi, że chociaż jestem polonistką i uwielbiam nasz język ojczysty, to zdaję sobie sprawę z tego, że jest niedoskonały, że chociaż słowniki pękają w szwach, to czasami brakuje jakiegoś słowa. Dlatego (o ile chociaż trochę znasz angielski) uważam, że warto zapoznać się z obiema wersjami.
W związku z tym, że zdecydowana większość tekstów jest króciutka (są takie, które mają jedną linijkę, raptem 3-4 słowa), jesteśmy w stanie ją przeczytać w jeden wieczór. Z drugiej jednak strony, nawet te kilka słów, jeżeli się nad nimi odpowiednio pochylić (a do tego Cię zachęcam!) niesie tak ogromny ładunek emocjonalny i intelektualny, że warto poświęcić im więcej czasu. I tutaj znów, możesz czytać rozdziałami albo (o ile posiadasz luksus nieograniczonej ilości czasu) pojedynczymi tekstami.
Oprócz wspomnianych doznań emocjonalnych i intelektualnych w trakcie czytania nasze potrzeby estetyczne również powinny zostać zaspokojone, a to za sprawą ilustracji autorstwa Adeli Podgórskiej. Niby prosta rzecz, a cieszy oko.
Jeżeli jesteś osobą, która lubi być świadoma siebie, która lubi albo chce zacząć nad sobą pracować, to „Inward. Podróż w głąb siebie” jest książką, po którą zdecydowanie warto sięgnąć. To zbiór tekstów, które sprawią, że na pewne kwestie spojrzysz z innej perspektywy, najpewniej czegoś się z niej nauczysz. Może zainicjować wiele ciekawych rozmów i doprowadzić do tego, że zdobędziesz życiową mądrość, a w przyszłości popełnisz mniej błędów. Czy nie do tego właśnie większość z nas dąży?
Jest to zbiór krótkich (przeważnie) wierszy, które w większości mają charakter sentencji, maksym dotyczących różnych dziedzin życia. Składa się z pięciu części:
1. oddalenie,
2. zespolenie,
3. intermedium,
4. miłość do siebie,
5. zrozumienie.
W każdej z nich autor porusza tematy, z którymi każdy myślący i świadomy człowiek styka się w swoim życiu. Często powtarzającym się...
„Postny reset dla kobiet” to książka, która wymaga od czytelnika pewnej ciekawości i otwartości na eksperymenty. Zdecydowanie nie jest to pozycja, którą każdy przyjmie z entuzjazmem. W czasach, kiedy wszystko mamy na wyciągnięcie ręki, a jedzenia wyrzucamy tyle, że można by codziennie wykarmić kilka wiosek w biednych krajach, niełatwo nam przychodzi rezygnowanie z czegoś. Zwłaszcza z tak podstawowej kwestii, jaką jest jedzenie. Mało tego, że jest ono niezbędne do życia, to jeszcze zewsząd sklepy wabią nas pięknym wyglądem potraw, kuszącymi zapachami, a gdzie nie spojrzymy, to ludzie konsumują – w domu, pracy, komunikacji miejskiej…
Ale z pewnością znajdą się osoby, które podejmą próbę. Być może (tak jak dla przytoczonych w historiach bohaterów) będzie to kolejny etap w poszukiwaniu rozwiązania problemów zdrowotnych, być może eksperyment, a być może autentyczna chęć zmiany stylu życia i żywienia. Kto wie?
Jedno jest pewne, dr Mindy Pelz oferuje czytelnikowi książkę napisaną w przystępny sposób, porusza ważne kwestie zdrowotne, wyjaśnia wiele skomplikowanych procesów, zachodzących w ludzkim organizmie, ale robi to w taki sposób, że ani razu nie poczułam chęci, żeby zaniechać czytania, a – możesz mi wierzyć – przy lekturze książek tego typu, zdarza mi się to z pewną niepokojącą regularnością…
A więc… jeżeli szukasz nowości / interesujesz się zdrowym odżywianiem / masz problemy zdrowotne / lubisz eksperymentować, a przede wszystkim… jesteś kobietą albo pracujesz z kobietami – „Postny reset dla kobiet” jest pozycją, po którą warto sięgnąć.
„Postny reset dla kobiet” to książka, która wymaga od czytelnika pewnej ciekawości i otwartości na eksperymenty. Zdecydowanie nie jest to pozycja, którą każdy przyjmie z entuzjazmem. W czasach, kiedy wszystko mamy na wyciągnięcie ręki, a jedzenia wyrzucamy tyle, że można by codziennie wykarmić kilka wiosek w biednych krajach, niełatwo nam przychodzi rezygnowanie z czegoś....
więcej Pokaż mimo to