-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2015-09-20
2015-02-06
"Rządzący Trzecią Rzeszą oferowali lekarzom coś niesłychanie kuszącego, coś, co do tamtej pory nie istniało: zamiast świnek morskich, szczurów, królików mogli do swych doświadczeń wykorzystywać ludzi, masowo".
Spodziewałam się po tym tytule formy bardziej naukowego opracowania i niestety się rozczarowałam. Widać od razu, że autor nie ma żadnego związku z medycyną. Brakowało mi najbardziej właśnie medycznych szczegółów wszystkich opisywanych procederów. Oczywiście znajdziemy dużo dat, cytatów, liczb, ale sama medycyna gdzieś się w tym natłoku informacji rozmyła.
Początkowo wydawało mi się, że plusem tej książki będzie dużo cytatów i przede wszystkim przypisów, jednak z czasem zaczęło to być męczące. Książka sama w sobie nie jest łatwa w odbiorze, dość często musiałam sobie robić przerwy podczas jej czytania.
Do tego dochodzą momentami irytujące i zupełnie niepotrzebne ironiczne komentarze autora.
Ciężko jest ocenić tę książkę, niewątpliwie ma przyciągający uwagę tytuł, za którym jednak nie stoi wnikliwe i szczegółowe opracowanie tematu. Zabrakło czegoś, co mogłoby wyróżnić ją na tle innych książek o tej tematyce, jest po prostu przeciętna.
"Rządzący Trzecią Rzeszą oferowali lekarzom coś niesłychanie kuszącego, coś, co do tamtej pory nie istniało: zamiast świnek morskich, szczurów, królików mogli do swych doświadczeń wykorzystywać ludzi, masowo".
Spodziewałam się po tym tytule formy bardziej naukowego opracowania i niestety się rozczarowałam. Widać od razu, że autor nie ma żadnego związku z medycyną....
2016-05-02
Podczas porządkowania książek wpadła mi w ręce króciutka książeczka, pod tytułem "Medyczne prawa Murphy'ego". Jak pewnie wiecie, prawa te ogólnie zakładają, że wszystko pójdzie tak źle, jak to tylko możliwe. Całość byłaby jeszcze bardziej zabawna gdyby nie fakt, że tak często powiedzonka te okazują się być zgodne z prawdą.
Najbardziej pasujące do mojej pracy:
"Pierwsze prawo stomatologii: największy ubytek jest w najtrudniej dostępnym zębie".
No ba, szczególnie jak jest opóźnienie lub jest się zmęczonym to akurat trafi się ósemka górna, ustawiona dopoliczkowo, z wielkim ubytkiem na powierzchni dystalno-policzkowej. A pacjent albo ma mięsiste policzki, albo odruch wymiotny, więc w lusterku nic się nie da zobaczyć. Plus podkład za cholerę nie będzie się chciał przykleić, nie i już.
"Aksjomat umówionej wizyty: umówiona wizyta zostaje odwołana wtedy, gdy jest już za późno na zajęcie się czymś innym".
Lub najczęściej w ogóle nie zostaje odwołana, a później płacz, że do specjalisty trzeba czekać 20 lat. Dobrze, że do pracy zabieram książki, to aż tak bardzo się nie nudzę. Dodałabym też od siebie, że jeżeli rano połowa pacjentów nie pojawi się na wizycie, po południu będą wszyscy i jeszcze dodatkowo przyjdzie kilku pacjentów z bólem, szczególnie dzieci, które nic nie dadzą sobie zrobić, a po godzinie proszenia po prostu zejdą z fotela i pójdą do domu, w asyście pokonanych rodziców.
"Aksjomat Goldsteina: dentyści nawiązują rozmowę dopiero wtedy, gdy wiertło znajdzie się w ustach pacjenta".
Co tam wiertło, tona ligniny, ślinociąg i kilka innych narzędzi, wtedy dopiero mogę rozpocząć konwersację. Dla ludzi mających wątpliwości - nie, nie uczą nas na studiach rozszyfrowywania co tam pacjent bełkocze z całym osprzętem w jamie ustnej, to przychodzi z wiekiem i praktyką.
A na koniec coś bardziej pocieszającego:
"Twierdzenie Stoekera: jeśli nie nadeszła twoja pora, to nawet lekarz cię nie uśmierci".
Książeczka nawet zabawna, do przeczytania na raz, ale raczej na dłużej nie pozostanie w pamięci.
Podczas porządkowania książek wpadła mi w ręce króciutka książeczka, pod tytułem "Medyczne prawa Murphy'ego". Jak pewnie wiecie, prawa te ogólnie zakładają, że wszystko pójdzie tak źle, jak to tylko możliwe. Całość byłaby jeszcze bardziej zabawna gdyby nie fakt, że tak często powiedzonka te okazują się być zgodne z prawdą.
Najbardziej pasujące do mojej pracy:
"Pierwsze...
2016-02-07
"Nawet jeśli dla kobiety każda kolejna ciąża wiąże się z dużym zagrożeniem, a mąż nie chce się zgodzić na wyżej wspomnianą czasową abstynencję, to kobiecie i tak nie wolno sięgać po złą metodę (pesarium) zapobiegania ciąży. Oczywiście w wysokim stopniu można jej współczuć, nie pozostaje jej jednak nic innego, jak mężnie stawić czoło smutnym następstwom przyjętych wraz z małżeństwem obowiązków".
Dobrze, że nie przyszło mi żyć w takich czasach, byłabym naprawdę bardzo, bardzo złą żoną. Krew się we mnie gotuje, jak czytam o takich rzeczach. Obowiązki małżeńskie i mąż, któremu nie chce się okresowo powstrzymać od seksu, nawet za cenę śmierci żony przy kolejnym porodzie? Otrułabym dziada jak nic. Może stąd jest tak wiele trucicielek w historii kryminalistyki, o której zresztą również przeczytałam u Thorwalda. A przy okazji lektury "Ginekologów" bardzo doceniłam zalety nowoczesnej antykoncepcji hormonalnej.
Książka sama w sobie nie jest kontrowersyjna, bardziej kontrowersyjne są autentyczne teorie, które przez wieki były głoszone przez księży, a później ginekologów w początkach istnienia tej specjalności. Przykładów jest wiele, wystarczy przytoczyć kilka cytatów:
"[...] Orygenes, jeden z Ojców Kościoła, wysnuł w III wieku n.e. teorię o duszy płodów i - żywiąc pogardę do z natury grzesznej kobiety - pouczał, iż w każdym przypadku trudnego porodu można poświęcić matkę - ale dziecko musi przyjść na świat i zostać ochrzczone [...]"
"Przez wieki absolutnego panowania Kościoła żaden lekarz nie dotknął nagiej kobiety i jej grzesznego podbrzusza, nie wszedł do izby porodowej. Hamburczyk Veit Völsch, nazywany doktorem Veitem, który spróbował tego w damskim przebraniu, został spalony na stosie".
Początki ginekologii są przepełnione brutalnością, pogardą dla kobiety, dla której jedynym celem życiowym miała być prokreacja i wychowywanie niezliczonej ilości dzieci i przede wszystkim głupotą większości próbujących swoich sił w tym temacie lekarzy. To jest kontrowersyjne, szczególnie dla nas, kobiet żyjących w okresie świadomego planowania macierzyństwa i antykoncepcji, wczesnego wykrywania chorób i rozwiniętych metod leczenia. Aż mną trzęsło jak czytałam o niektórych teoriach i praktykach. Nikogo też chyba nie dziwi, że największymi obrońcami biblijnego "w bólu będziesz rodziła" byli właśnie mężczyźni, których problem nie dotyczy. Dobrze, że nie przyszło mi żyć w tamtych czasach, spaliliby mnie, za moje poglądy, na stosie razem z Veitem.
W najbliższym czasie nie wrócę do tej książki, nie mam siły czytać ponownie o krzywdzie, jaką wyrządzano kobietom. Samo opracowanie polecam, tak jak i wszystkie przeczytane przeze mnie książki Thorwalda.
"Nawet jeśli dla kobiety każda kolejna ciąża wiąże się z dużym zagrożeniem, a mąż nie chce się zgodzić na wyżej wspomnianą czasową abstynencję, to kobiecie i tak nie wolno sięgać po złą metodę (pesarium) zapobiegania ciąży. Oczywiście w wysokim stopniu można jej współczuć, nie pozostaje jej jednak nic innego, jak mężnie stawić czoło smutnym następstwom przyjętych wraz z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-01
"Męska plaga" to małe rozczarowanie. Może to wina tematu, który jako osobnikowi pozbawionemu prostaty, trochę mi się nudził. Zbyt mało było też medycyny, jak dotąd w książkach Thorwalda (oczywiście tych z nią związanych) było jej w sam raz, tym razem jednak narzekam na jej zbyt ograniczoną ilość.
Prawdę mówiąc medyczny to jest początek i koniec tej książki. Początek dotyczy powiększenia prostaty i konsekwencji, jakie on powoduje. Dalej prześledzimy długą drogę, pełną cierpień mężczyzn, prowadzącą do udoskonalenia metod leczenia gruczolaka prostaty. Koniec zaś dotyczy raka prostaty, jego diagnostyki i leczenia. Sposób opracowania obydwu zagadnień mnie satysfakcjonował, chociaż do poziomu "Stulecia chirurgów" autor się nie zbliżył.
Niestety, środkowa część czyli "Męska ruletka", to opisy seksualnych dokonań mężczyzn, których nazwiska pewnie są Wam znane. Poczytacie na przykład o Chaplinie, Stokowskim, H. G. Wellsie, Clemenceau, nawet Picasso dostał się pod lupę. Nie jestem pruderyjna, ale ileż można czytać o łóżkowych wyczynach, które zresztą poprzeplatane są osobistymi klęskami mężczyzn, którzy nie potrafili stworzyć stabilnego emocjonalnie związku z kobietą. To nawet nie było pikantne, raczej momentami żenujące.
Całość oceniam na 6/10, może trochę za wysoko, ale cenię Thorwalda jako autora, nawet jeżeli "Męska plaga" nie do końca mu wyszła.
Na koniec dodam, że jeżeli kiedykolwiek wprowadzą ostrą inwigilację, to człowiek, który będzie śledził moją historię przeglądania internetów, będzie miał niezły ubaw. W końcu kto normalny siedzi i ogląda na youtubie jak wykonuje się przezcewkową elektroresekcję prostaty (TURP). Albo wyszukuje rodzaje trucizn, historie morderców i tym podobne ;)
"Męska plaga" to małe rozczarowanie. Może to wina tematu, który jako osobnikowi pozbawionemu prostaty, trochę mi się nudził. Zbyt mało było też medycyny, jak dotąd w książkach Thorwalda (oczywiście tych z nią związanych) było jej w sam raz, tym razem jednak narzekam na jej zbyt ograniczoną ilość.
Prawdę mówiąc medyczny to jest początek i koniec tej książki. Początek...
2009
W toku studiów medycznych poznaje się wiele terminów, a część nazw chorób, objawów, punktów, metod czy narzędzi jest po prostu nazwiskami ich odkrywców i wynalazców. Tak poznałam na przykład objaw Dupuytrena, punkt McBurneya, kleszcze peany, metodę Billroth I i Billroth II, chorobę Mikulicza, oddech Kussmaula, objaw Trousseau, chorobę Pageta, zespół Gorlina-Goltza, tablice Snellena i wiele innych. Dzięki lekturze "Stulecia chirurgów" i "Triumfu chirurgów" mogłam chociaż trochę poznać właścicieli tych słynnych nazwisk, dzięki czemu Pean nie będzie już w mojej głowie tylko kleszczykami naczyniowymi, a Mikulicz kojarzył tylko z chorobą ślinianek.
"Triumf chirurgów" jest trochę mniej rzeźnicki niż pierwsza część, może dlatego czytało mi się tę książkę odrobinkę gorzej, bo ciągle brakowało krwi ;) Było w niej jednak kilka świetnych, wciągających historii, z których rozdział z opisem przebiegu choroby cesarza Fryderyka III chyba był dla mnie najciekawszy. Chociaż początki kariery Freuda, jeszcze przed psychoanalizą, również były bardzo urozmaicone. Zainteresowała mnie też oczywiście historia znieczulenia miejscowego, jednego z moich głównych narzędzi pracy, bez których większość pacjentów nie wyobraża sobie wizyty u stomatologa. Dobrze, że nie wiedzą oni, że ja sobie wyobrażam :D I to często, szczególnie jak mnie ktoś zdenerwuje ;)
Polecam obie części, spragnieni wrażeń medycznych na pewno się nie zawiodą.
W toku studiów medycznych poznaje się wiele terminów, a część nazw chorób, objawów, punktów, metod czy narzędzi jest po prostu nazwiskami ich odkrywców i wynalazców. Tak poznałam na przykład objaw Dupuytrena, punkt McBurneya, kleszcze peany, metodę Billroth I i Billroth II, chorobę Mikulicza, oddech Kussmaula, objaw Trousseau, chorobę Pageta, zespół Gorlina-Goltza, tablice...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-04
Na studiach oczywiście uczyłam się o skazach krwotocznych, jednak jak dotąd hemofilia kojarzyła mi się z głównie z "drobnymi" kłopotami typu: sanacja jamy ustnej w warunkach szpitalnych i zakaz szycia rany poekstrakcyjnej, gdyż dzierganie na ranie nie zawsze jest pożądane. Oprócz tego oczywiście również z kwasem epsiaminokapronowym i traneksamowym, piękne nazwy, idealne do wkuwania w nudne wieczory. Prawie jak nasięźrzał i podejźrzon, z którymi zapoznałam sie jeszcze w LO. Bo na profilu biol-chem-fiz do wielu rzeczy mogą Cię nie przygotować, ale do wkuwania dziwnych nazw na medycynie przygotują na pewno :)
Książka "Krew królów. Dramatyczne dzieje hemofilii w europejskich rodach książęcych" pozwoliła mi na spojrzenie na ten temat z zupełnie innej strony. W związku z niewielkim natężeniem problemu w mojej codziennej praktyce, nie zdawałam sobie sprawy, jaki ciężki żywot mają pacjenci cierpiący na tę chorobę. A tym bardziej jakie trudne życie wiedli zanim nauka wynalazła dziwnie ponazywane substancje chemiczne, i im trochę to życie ułatwiła.
Byle wypadające zęby mleczne przyczyną krwotoku, nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Sprawnie działająca kaskada krzepnięcia jest jednak wspaniałą maszynerią, a dla nas zdrowych sprawą tak oczywistą jak oddychanie. Dziabniesz się nożem w palec, przykleisz plaster i po krzyku. Nawet jak sobie ten palec przypadkiem utniesz, bo Ci się trochę bardziej ostrze omsknie, to po krzyku chirurga również przeżyjesz. Z palcem czy bez, bo to już zależy, na jakiego konowała trafisz, ale żyć będziesz :) Hemofilik może nie przeżyć dużo bardziej banalnego wypadku.
Wracając do Thorwalda - poznamy trzy historie, a tak naprawdę trzy dramaty ludzi dotkniętych hemofilią. Plus w ostatniej z nich pojawi się tajemniczy Grigorij Jefimowicz Rasputin, którego życie i działalność owiana jest już legendą. Książkę bardzo dobrze się czyta, ale brakuje jej trochę tego rozmachu, który był wielkim plusem "Stulecia chirurgów" i "Stulecia detektywów".
Na studiach oczywiście uczyłam się o skazach krwotocznych, jednak jak dotąd hemofilia kojarzyła mi się z głównie z "drobnymi" kłopotami typu: sanacja jamy ustnej w warunkach szpitalnych i zakaz szycia rany poekstrakcyjnej, gdyż dzierganie na ranie nie zawsze jest pożądane. Oprócz tego oczywiście również z kwasem epsiaminokapronowym i traneksamowym, piękne nazwy, idealne do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2009
W czasach popularności analgezji i anestezji, kiedy pacjent wchodząc do gabinetu stomatologicznego zamiast "dzień dobry" mówi "poproszę znieczulenie", a przed pobraniem krwi przykleja sobie plasterek znieczulający, niewyobrażalne wydaje się wyrywanie zębów czy wykonywanie operacji na tzw. żywca. A jednak początki chirurgii i stomatologii pełne są wrzasków i cierpień ludzi, których do jednego i drugiego konowała sprowadzała tylko ostateczność.
Ból to jednak nie wszystko. Zasady aseptyki i antyseptyki również nie są stosowane od zawsze, co nam współcześnie wydaje się nie do pomyślenia. Czyste ręce i narzędzia w pewnym okresie dziejów medycyny, uważano za upierdliwy wymysł szaleńca. Prosto z prosektorium, gdzie przeprowadzano sekcje, hordy studentów kierowały się do sal chorych niosąc tylko śmierć.
Nie myślcie, że nie wiemy, co się o nas mówi, na przykład, że zakładamy maseczki tylko po to, żeby nie oblizywać narzędzi z krwi :P Cieszcie się, że nie żyjecie w czasach, kiedy chirurg podwiązując naczynie trzymał skalpel w zębach, żeby mieć obie ręce wolne. O wycieraniu tegoż narzędzia w zakrwawiony, ewentualnie pokryty innymi wydzielinami fartuch i zakładaniu materiałów opatrunkowych prosto z podłogi na ranę nie wspominając. W końcu to były czasy, w których uważano gorączkę pooperacyjną za normę, a otwarcie otrzewnej za wyrok śmierci.
"Stulecie chirurgów" przybliży Wam bardzo dokładnie rzeźnickie początki tej specjalności, nie polecam jednak książki osobom o słabych nerwach, szczególnie tym, które są wrażliwe na cierpienie innych ludzi. Głównie cierpienie fizyczne, bo mnie tam wrzaski nie ruszają, w końcu do bycia dentystą trzeba mieć predyspozycje ;) Wrażliwym na tematy medyczne też nie polecam, będzie sporo babrania się we wnętrznościach, ranach sączących się ropą, nawet kilka zepsutych zębów się znajdzie. Reszcie polecam, czyta się świetnie!
W czasach popularności analgezji i anestezji, kiedy pacjent wchodząc do gabinetu stomatologicznego zamiast "dzień dobry" mówi "poproszę znieczulenie", a przed pobraniem krwi przykleja sobie plasterek znieczulający, niewyobrażalne wydaje się wyrywanie zębów czy wykonywanie operacji na tzw. żywca. A jednak początki chirurgii i stomatologii pełne są wrzasków i cierpień ludzi,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-01-23
"Historia medycyny SS czyli mit rasizmu biologicznego" to bardzo dobre opracowanie dotyczące trudnego tematu jakim była rola medycyny i lekarza w III Rzeszy, szczególnie w ideologii wyższości rasowej.
Na początku autorzy przypomną strukturę i organizację Schutzstaffeln, przedstawią fundamenty, na których oparła się medycyna - zakon SS, sposób rekrutacji i politykę demograficzną. Dalej przejdziemy do zasadniczego tematu czyli medycyny SS, od organizacji po zbrodniczą działalność w obozach koncentracyjnych. Autorzy poruszają takie tematy jak : eksperymenty pseudomedyczne, badania nad sterylizacją, obecność lekarzy przy egzekucjach i selekcjach, metody masowej eksterminacji, na kolekcji szkieletów profesora Hirta i badaniach nad bliźniętami przeprowadzanych przez Josefa Mengele skończywszy.
Książka jest typowym naukowym opracowaniem, znajdziemy w niej wiele dat, liczb, nazwisk. Dla niektórych czytelników może to być męczące, dlatego polecam głównie osobom zainteresowanym tematem medycyny SS. Jak dotąd jest to jedne z lepszych opracowań na ten temat, z którymi się zetknęłam. Mimo iż książka nie jest pozbawiona wad, oceniam ją na bardzo dobrą.
"Historia medycyny SS czyli mit rasizmu biologicznego" to bardzo dobre opracowanie dotyczące trudnego tematu jakim była rola medycyny i lekarza w III Rzeszy, szczególnie w ideologii wyższości rasowej.
Na początku autorzy przypomną strukturę i organizację Schutzstaffeln, przedstawią fundamenty, na których oparła się medycyna - zakon SS, sposób rekrutacji i politykę...
2013
W tej krótkiej książeczce mało jest informacji na temat działalności niemieckich lekarzy i ich pseudomedycznych eksperymentów. Większość książki jest poświęcona staraniom lekarzy-więźniów i pracującego z nimi personelu medycznego, aby mimo grożącej za to śmierci, pomóc cierpiącym w obozach. W dalszej części opisane są również problemy, które pojawiły się po wyzwoleniu obozów, brak leków i trudności w leczeniu krańcowo wyniszczonych więźniów.
Książka porusza bardzo ważny temat, bo przecież medycyna w obozach to nie tylko patologiczne zachowanie lekarzy niosących śmierć, ale też właśnie heroiczne próby ratowania życia.
Główną wadą tego podręcznika jest jego mała objętość.
W tej krótkiej książeczce mało jest informacji na temat działalności niemieckich lekarzy i ich pseudomedycznych eksperymentów. Większość książki jest poświęcona staraniom lekarzy-więźniów i pracującego z nimi personelu medycznego, aby mimo grożącej za to śmierci, pomóc cierpiącym w obozach. W dalszej części opisane są również problemy, które pojawiły się po wyzwoleniu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013
W książce "Tak było..." Andrzej Łępkowski opisuje swoje wspomnienia z obozu i sposób w jaki udało mu się przetrwać. Jeden rozdział poświęca również działalności lekarzy SS.
Tak jak i inne wspomnienia z obozu, jest to świadectwo okrutnych i wstrząsających wydarzeń, z którym warto się zapoznać.
W książce "Tak było..." Andrzej Łępkowski opisuje swoje wspomnienia z obozu i sposób w jaki udało mu się przetrwać. Jeden rozdział poświęca również działalności lekarzy SS.
Tak jak i inne wspomnienia z obozu, jest to świadectwo okrutnych i wstrząsających wydarzeń, z którym warto się zapoznać.
Komuś, kto nie miał nigdy styczności ze środowiskiem medycznym, ta książka może się podobać. Zdradzę Wam jednak w tajemnicy coś, co może obniżyć jej wartość – lekarz też człowiek. Tak! Nawet taki dentysta! Po ubraniu się w fartuchy nie zmieniamy się w maszynki, może i przywdziewamy maskę profesjonalizmu, ale gdzieś tam środku nadal jesteśmy ludźmi z normalnymi ludzkimi odruchami.
Mam sporo zastrzeżeń do tej książki. Już pierwszy rozdział podniósł mi ciśnienie. Wiem, że postacie książce są fikcyjne, ale życzę tej pani powodzenia w środowisku, po opisaniu takiego przypadku. Już widzę te stada chirurgów pijących kawę i plotkujących z policjantami kiedy pacjentka na stole wykrwawia się po postrzale. Bo oczywiście tylko nasza autorka, będąc na pierwszym dyżurze jako stażystka na chirurgii, wiedziała że natychmiastowa operacja jest konieczna.
Zresztą, nie wiem jaki tam u autorki mają Kodeks Etyki Lekarskiej, ale nasz zabrania takich zachowań, jak opisywanie takich sytuacji w książce:
„1. Lekarze powinni okazywać sobie wzajemny szacunek. Szczególny szacunek i względy należą się lekarzom seniorom, a zwłaszcza byłym nauczycielom.
2. Lekarz powinien zachować szczególną ostrożność w formułowaniu opinii o działalności zawodowej innego lekarza, w szczególności nie powinien publicznie dyskredytować go w jakikolwiek sposób.
3. Lekarz wszelkie uwagi o dostrzeżonych błędach w postępowaniu innego lekarza powinien przekazać przede wszystkim temu lekarzowi. […]”
Nawet jeżeli to tylko i wyłącznie fikcja to pozostawiła straszny niesmak. Poza tym to nie była jedyna taka historia w tej książce, gdzie autorka jest tą idealną, a reszta lekarzy to leniwi debile.
Dalej też było ciekawie. Na przykład autorka cieszy się, że pacjent ma ciężką chorobę, bo gdyby jej nie miał to wyszłaby na idiotkę. Brawo, piękna moralna postawa! Albo te śmichy chichy na widok męskiego przyrodzenia, no ludzie! Po pierwszym roku na praktykach asystowałam przy cewnikowaniu mężczyzny i jakoś obyło się bez takich scen, nikt niczego nie komentował.
Większość z tych opowieści to bujda na resorach. Ma na celu wstrząśnięcie ludźmi, którzy nie mają do czynienia z tym wszystkim na co dzień. Dlaczego w tej książce ciągle przewijają się odbyty, hemoroidy, pochwy, poronienia, małe dzieci i zgony? Zszokujmy trochę ludzi, później pograjmy im na uczuciach. Nie dajcie się na to nabrać. Ja strasznie żałuję wydanych na tę książkę pieniędzy, nie watra jest funta kłaków.
Poza tym to wywyższanie chirurgii nad wszystko inne też trochę mi działało na nerwy. Ale akurat przy tej okazji zawsze przypomina mi się tekst, którym częstowali nas anestezjolodzy przy asystowaniu na bloku:
"Wiecie po co jest ten parawan między anestezjologiem, a chirurgiem? Oddziela sztukę od rzemiosła".
Sama mogłabym sypnąć wieloma anegdotami z czasów studiów i z własnych doświadczeń w pracy, ale nie mam potrzeby tworzenia książki. Poza tym moje historie nie są aż tak spektakularne, kto by tam chciał słuchać o dziurach w zębach, chirurgia to dopiero jest temat!
A porównania do Thorwalda to już gruba przesada!
Komuś, kto nie miał nigdy styczności ze środowiskiem medycznym, ta książka może się podobać. Zdradzę Wam jednak w tajemnicy coś, co może obniżyć jej wartość – lekarz też człowiek. Tak! Nawet taki dentysta! Po ubraniu się w fartuchy nie zmieniamy się w maszynki, może i przywdziewamy maskę profesjonalizmu, ale gdzieś tam środku nadal jesteśmy ludźmi z normalnymi ludzkimi...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to