Czarny Anioł Margit Sandemo 6,8
ocenił(a) na 63 lata temu Zawsze miałam problem z Sandemo. Dziwne, bo w zasadzie ma w swoich opowieściach to, co cenię, co mi się podoba i niejednokrotnie czego szukam. Jest i ofiara, krzywda, naprawianie szkód. I ludzie pokrzywdzeni szukający swego miejsca w świecie i prawa do szczęścia. Niekiedy wyrwanego, trochę oszukanego, migającego w błyskach, a nie świecącego w blasku. Takiego trwającego nadal mimo otaczających dni i nocy, a nie ma co ukrywać, więcej nocy niż dni.
Poranieni bohaterowie, skrzywdzeni, niesprawiedliwie osądzani i postrzegani. Już kiedyś tam napisałam, że przeraża mnie ogólny smutek Sandemo, bo o ile faktycznie można powiedzieć, że nie każdy ma różowe życie, to ten smutek u niej zdaje się przechodzić z pokolenia na pokolenie. Niczym dysfunkcja jakiegoś chromosomu.
Wszechobecne czekanie na coś złego. O tym też wspominałam. I tego się obawiam. U niej musi coś złego się wydarzyć, i już nawet nie jest ważne, że w bilansie będzie trochę na plus. To oczekiwanie, pewność, która warunkuje moje postrzeganie dalszych stron.
Niekiedy mam wrażenie, że Sandemo unika szczęścia. Jest ulotne, więc prześlizguje się po nim, skupiając się na traumach, niepowodzeniach i wyzwaniach. Aż chciałabym krzyknąć, że rozumiem, że było źle, że będzie źle, ale póki jest dobrze, to pochwalmy to. Poleżmy odrobinę w promieniach słońca, bo deszcz i tak i tak przyjdzie. Choćby po to, aby było ciekawiej, a cykl życia zatoczył kolejny krąg.
Sandemo mnie odsuwa od książki. Odsuwa swoją obojętnością i dystansem. Nie w tej kategorii, nie wśród takiego smutku i niedostatku. Być może dlatego czuję się odsunięta od bohaterów, od ich świata. Narrator obojętny z dystansu, bardziej przypomina reportera, który skupia się na przekazaniu obrazu, niż na wzbudzeniu uczuć. Czytelnik ma pełne pole do popisu emocjonalnego. Ten dystans, mnie trzyma na dystans.
Mam też wrażenie, że właśnie takie odsunięcie w pojedynczych opowieściach czy historiach może sprawdzić się nieźle, gorzej jeśli chodzi o sagi. Brzmi to wtedy mało naturalnie, nie do końca ludzko. Kiedy kończy się książka, nigdy nie mam pewności, że w następnej części bohaterom nic złego się nie stanie. Licho, niechby nawet się stało, ale ja jako czytelnik potrzebuję zrozumienia w smutku, a nie podania suchej informacji.
Lubię kiedy autor lubi swoich bohaterów, delikatnie pomaga im w życiu, ocenia z dystansem, ale i miłością, krytykuje i pociesza. W tej kategorii produktu tego oczekuję, nawet z pełną świadomością i poczuciem, że mogę coś stracić, zamieniłabym od razu.
Czarny Anioł jest typowy. Przewidywalny. To dobra historia, ale zabrakło w niej sporo. Masa pytań, które cisną mi się na usta, o które chciałabym zapytać autorkę. Wszyscy są silni, a życie jest dla nich paskudne, a oni mimo tego i tak i tak odnajdą w nim siebie, ułożą sobie przyszłość. Tyle, że ja nauczona poprzednimi Sandemo, będę zastanawiała się co złego przyniesie im los. Nie do końca rozumiem, dlaczego ja lubię bohaterów Sandemo bardziej niż ona sama? Jestem tylko czytelnikiem, który chciałby zamknąć książkę w przekonaniu, że już się skończyło, a reszta to bajka. Ta autorka tego nie sprzedaje w pakiecie.
Z jednej strony zgoda, z drugiej, nie da rady. I z tego chyba powodu sporadycznie czytam Sandemo. Mogę powiedzieć, że lubię, że doceniam, że nawet rozumiem ten dystans i zapominanie o zwykłych dniach, ale nie szukam kontaktu.
Czarny Anioł oferuje ciekawą historię. Opowieść, z której wiele autorek uczyniłoby romans wysokiej klasy, ze łzami czytelnika wpisanymi w odbiór. Sandemo wybrała swoją drogę. Z daleka, po reportersku, z nadzieją, z szacunkiem dla czytelnika, że ten sam odnajdzie tam miejsce dla siebie. Czy odnalazłam ją ja, nie wiem.
Po tych kilku latach jakie minęły od lektury, po przeczytaniu wielu różnych książek, nabieram ponownie ochoty na zmierzenie się z autorką. Może nadszedł już czas.