Amerykański rysownik pochodzący ze słynnej rodziny Kubertów (jego ojcem jest Joe, a bratem Andy). Od lat wspólnie z bratem wykładają w założonej przez ojca szkole dla twórców komiksów - Joe Kubert School. Z wydawnictwem Marvel współpracuje już od ponad dwóch dekad. Wśród tytułów, które współtworzył, należy wymienić: "Wolverine", "Uncanny X-Men", "The Incredible Hulk", "Ultimate Fantastic Four" czy "Ultimate X-Men". W najnowszej serii "Avengers" ilustrował numery 4-6.
Drugi tom zbiorczy "Ery Apocalypse'a" jest trochę chaotyczny. Głównie z uwagi na to, że sama historia toczyła się równocześnie w różnych seriach wydawniczych i przez to czytając wydanie zbiorcze mam wrażenie, jakby akcja była bardzo rwana. Np. jeden zeszyt kończy się cliffhangerem, ale co było dalej, nie dowiemy się na kolejnych stronach, ale dopiero po kilku zeszytach z innych serii, gdzie mamy innych bohaterów i akcje toczącą się w zupełnie innym miejscu. Trochę tego za dużo i wprowadza to sporo zamieszania, a nie jestem świeżakiem w temacie X-Menów. Mimo tego rwania akcji i niekończącego się oczekiwania na odkrycie "co było dalej", drugi tom "Ery Apocalypse'a" czyta się bardzo dobrze, momentami warstwa graficzna nieco odstaje, ale to kwestia tego, że różni rysownicy odpowiadali za poszczególne serie, przez co nie ma tutaj jednakowej kreski. Ale jest to bardzo dobry album, historia trzyma poziom i rozwija się dynamicznie nie wpadając na mielizny.
Niby to samo co wcześniej, ale Millar znów robi swoje czary i daje nam kawał dobrej historii, przy której nie sposób się nudzić, bo co chwila się coś dzieje. A zaczyna się od pierwszego większego eventu z mutantami w tle, czyli Ultimate War.
Pokonanie Magneto i odebranie mu jaźni okazuje się czymś za mało i przywódca Bractwa Mutantów powraca. Bardziej zdeterminowany, aby poprowadzić podległych mu mutantów przeciwko ludzkości, tym razem rozwiązując kwestie ludzi definitywnie. Przebiegunowaniem planety, która doprowadzi naturę do absolutnego ekstremum, co wyeliminuje słabszych. Świat ma należeć do ewolucji. Szkopuł w tym, że trzeba najpierw wyeliminować z gry Xaviera i spółkę. Najlepiej tak, aby ktoś rozbił to za Magneto. Jak na złość taką opcja staje się realna, kiedy pewien most zostaje wysadzony w powietrze, a do zamachu przyznaje się... Magneto.
Ten, który miał być martwy. Tak obiecywał Xavier. To jak, to w końcu jest? X-men to ci dobrzy, czy źli? Ultimates i rząd muszą zająć się także tą kwestią,a nasi bohaterowie muszą uciekać. W dodatku wewnątrz grupy też nie gra tak jak powinno. Z jednej z misji nie wraca Cyclops, a winą za śmierć herosa ma być obarczony nie kto inny, jak zazdrosny o Jean Wolverine. Co jest prawdą?
Jak zwykle mamy tu sporo obyczajówki pomiędzy herosami, choć z pewnością więcej miejsca dostał tutaj Eric i jego maniakalna potrzeba rozprawienia się z czynnikiem ludzkim. Całość jest sprawnie nakreślonym akcyjniakiem z masą mocy w tle i gościnnych występach Ultimates. Nie jest to prawda nic odkrywczego, ale trzeci tom to sprawne przekazanie pałeczki na fotelu autora.
Także w kwestii kreski jest tutaj bajecznie. Kubert to mistrzostwo świata, a dzielnie asekurują mu David Finch czy Chris Bachalo. Zdecydowanie moja ulubiona seria, zaraz obok Ultimate Spider-man, jeżeli chodzi o tą odsłonę świata Marvela.