-
Artykuły
Najlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński7 -
Artykuły
Sięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać2 -
Artykuły
„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać13 -
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać7
Biblioteczka
2014-07-02
2015-04-08
Jestem na etapie planów, przypuszczeń, zamiarów i marzeń. Szukam inspiracji, nakierowania, drogowskazu, dlatego według mnie niezwykle pomocne są wszelkie obyczajówki, a nawet głupiutkie momentami YA czy dojrzalsze NA. Po prostu. Mówi się, że lepsze od uczenia się na błędach, jest uczenie się na cudzych, dlatego właśnie tak bardzo te bliskie nam gatunki są potrzebne. Bo stawiają na nogi, ukazując rzeczywistość bez maski, nagą prawdę, trud życia i siłę mądrych decyzji.
Cecelia Ahern to moja prywatna królowa, madame, khaleesi i bogini. Co prawda „Love, Rosie”, to nasze pierwsze spotkanie, lecz na tyle wystarczające, by zapałać do siebie prawdziwą i szczerą miłością. Jej opowieść zaczyna się w szkole, być może podstawówce, swój początek ma we wspólnej ławce, rozpoczyna się na przyjaźni i latach spędzonych razem. Rosie i Alex, bo to o nich mowa, to takie papużki nierozłączki od lat najmłodszych. Choć potrafią sobie nieźle dogryźć, są tak naprawdę na siebie skazani; jakaś magnetyczna siła pcha ich ku sobie, w związku z czym stają się jak brat i siostra. I tak jak ja – mają plany, marzenia, drzwi przyszłości stoją przed nimi otworem do czasu pewnego incydentu. Jeden odwołany lot i brak innych w najbliższym czasie powodują pasmo niekończących się nieszczęść, których skutki główni bohaterowie odczuwać będą przez czterdzieści, pięćdziesiąt lat. Ciosem jest przeprowadzka Aleksa na drugi koniec świata, ciosem jest złośliwość rzeczy martwych i coś, a raczej ktoś, trzymający Rosie w Irlandii na stałe. I wtem rodzi się pytanie, które dręczy czytelnika przez pięćset bezlitosnych stron: czy przyjaźń przetrwa wyzwanie tysięcy kilometrów i czy los da im jeszcze jedną szansę, którą odważą się wykorzystać?
W moim niecnym przyzwyczajeniu jest zaczynać od wad danej lektury, lecz nawet gdybym usilnie miała coś wymyślić, poszłoby to na nic. Ta książka jest pod każdym względem idealna i to nie są puste słowa. Wyjątkowa. Emanuje od niej taka pozytywna radość, wydziela ona takie ciepło, szkolną beztroskę, radośnie spędzona lata dzieciństwa. Do niektórych rzeczy sentyment staje się ogromny, a Ahern uchwyciła piękno dorastania w niewiedzy, kiedy jeszcze robiliśmy (a być może nadal robimy) błędy ortograficzne, kiedy rzucaliśmy samoloty w nauczycielkę i kiedy dostawaliśmy uwagi do dzienniczka, a naszych rodziców wzywano pośpiesznie do szkoły. „Love, Rosie” to jedna z tych książek, które powodują uśmiech. Do tej pory sądziłam, że tylko dwoje bohaterów literackich ma tajemniczą siłę malowania na mojej twarzy tego wyrazu. Jace Herondale i Jaskier. I nawet oni, nawet ich tysięczna potęga nie jest równa temu, co wydarzyło się podczas tej książki. To jest komedia. To jest komedia ze smutnym morałem, ale uwierzcie – nie sądziłam, że można czytać tę książkę nie uśmiechając się zupełnie, bądź zadowalać bohaterów jedynie przelotnym grymasem, uniesionym kącikiem jednej z warg. Tutaj tę książkę się odkłada, serce nadal szaleje w piersi, ze szczęście wyrywa się do przodu, podczas gdy policzki krwawią bordowym rumieńcem. I zaczyna się śmiać, śmiać autentycznie, głośno, absurdalnie. Rosie, Alex, w późniejszym czasie i przyjaciółka głównej bohaterki – Ruby, to mieszanka wybuchowa. Nie można z rozbawieniem nie śledzić ich perypetii, chyba, że tych późniejszych. Tamte to już ze smutkiem.
Straszne to uczucie czuć w ustach gorycz niespełnionych marzeń, niezrealizowanych planów, wiecznego kiszenia się przed ekranem telewizora i usychania przed monitorem. Te wszystkie maile wysyłane do siebie przez bohaterów, zakończone ciepłymi pozdrowieniami i uśmiechniętymi emotikonkami, te wszystkie serdeczne listy, zaproszenia i pocztówki, zapieczętowane szczęściem i radością, gdzieś po drugiej stronie skrywają urazę. Pamiętają błędy swoich nadawców i widzą swoich odbiorców. To my jesteśmy nimi – tymi pocztówkami, listami, zaproszeniami. To my błądzimy między ulicami, suniemy ponad Atlantykiem niosąc te wszystkie niewypowiedziane uczucia, puste słowa, które zobrazowały grzeczne i kulturalne zwroty. Wiemy, że coś jest na rzeczy, że oni – bohaterowie, ukrywają przed sobą prawdę, okłamują się dla własnego dobra, tym samym sprawiając sobie wzajemnie ból. To smutne, ale też strasznie uczące, jeśli jesteśmy świadkami kłamstwa i maskowania prawdziwych uczuć, jeśli jako pośrednicy między Ameryką a Irlandią widzimy niespełnione marzenia, czujemy gorycz i pustkę bohaterów, którzy tęsknią i którzy oddaliby życie za to, by być razem, tak jak kiedyś i na zawsze. To nie tylko książka śmieszna i zabawna, to książka smutna i mówiąca przede wszystkim to, żeby nie bać się mówić rzeczy w obliczu zagrożenia, pewnego niebezpieczeństwa. Żeby wydusić z siebie to wszystko w twarz drugiemu człowiekowi, ale broń Boże – nie przez listy. Listy zagubione na poczcie, węszący mąż i listonosz atakowany przez psa na klatce potrafią wszystko popsuć.
Już na początku, w pewnym miejscu przewinęło się pewne niezwykle istotne słowo. „Morał”. Te czterdzieści lat esemesowania, pisania do siebie maili, z wytęsknieniem oczekiwania listów, świadczy o zaprzepaszczonej szansie. Nic innego w tym miesiącu, może nawet w roku, nic innego nie postawiło mnie na nogi jak książka Cecelii Ahern. Rosie i Alex dali mi niezłego kopa, uświadomili, żeby korzystać z chwili, żeby cieszyć się życiem i żeby nigdy, przenigdy nie ukrywać uczuć ze względu na inną osobę. Pokazali mi też siłę przyjaźni i uwiadomili, że tak naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie jej kontynuacji, żadna szkoła, wyjazd, zmiana miejsca zamieszkania. To bardzo budujące i budujące są też wzmianki o realizowaniu planów, pogoni za marzeniami; ci bohaterowie uświadomili mi, jak trudne jest życie i czego od człowieka może wymagać. To książka głosząca o tym, aby nie bać się mówić, aby nigdy nie rezygnować z rozmów z innym człowiekiem. Aby zawsze podążać za głosem serca, nie zawracać sobie głowy domysłami dotyczącymi reakcji ludzi, ich uczuć. Ta książka to istna księga postępowań, a na jej kartach zapisane są największe nieszczęścia ludzkiej miłości. Zakochałam się w tej powieści, za to, że jest wyjątkowa i wznosi ku niebu, za to, że mimo czarnych chmur nad głową daje nadzieję na to, że na końcu tęczy czeka mnie szczęście.
Ta książka jest cudem. Nie chcę mówić nic innego, bo naprawdę nie wjem czy istnieją jeszcze jakieś słowa opisujące trafnie tę historie, i które z równie mocną siłą trafią w Wasze serca. Po prostu ją przeczytajcie. Niezależnie od wieku, niezależnie od płci. Tej książki nie można opisać, tę książkę trzeba doświadczyć; "Love, Rosie" to nie książka, to stan umysłu.
Życie jest zabawne, prawda? Kiedy już myślisz, że wszystko sobie poukładałeś, kiedy zaczynasz snuć plany i cieszyć się tym, że nareszcie wiesz, w którym kierunku zmierzasz, ścieżki stają się kręte, drogowskazy znikają, wiatr zaczyna wiać we wszystkie strony świata, północ staje się południem, wschód zachodem i kompletnie się gubisz. Tak łatwo jest się zgubić.
Jestem na etapie planów, przypuszczeń, zamiarów i marzeń. Szukam inspiracji, nakierowania, drogowskazu, dlatego według mnie niezwykle pomocne są wszelkie obyczajówki, a nawet głupiutkie momentami YA czy dojrzalsze NA. Po prostu. Mówi się, że lepsze od uczenia się na błędach, jest uczenie się na cudzych, dlatego właśnie tak bardzo te bliskie nam gatunki są potrzebne. Bo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-30
Chodzicie do szkoły. Bądź chodziliście. Przywołując wspomnienia i te sprzed laty, i te sprzed paru dni dochodzimy do wniosku, że mimo wszystko są to dobre czasy. Że szkoła to miejsce przynależności a ludzie będący tam z nami są jak rodzina i nawet w najtrudniejszych momentach są w stanie wyciągnąć nas w psychicznego dołka.
I choć Allie, główna bohaterka serii książek C.J. Daugherty odnalazła godnych zaufania przyjaciół w nowej szkole Cimmerii, już nie czuje się tam bezpiecznie. Grupa ludzi powiązana z jej rodziną próbuje przejąć organizację, z którą współpracuje szkoła, by móc sprawować rządy nad angielskim parlamentem a potem… światem. I to właśnie Allie jest osobą, która jest im potrzebna i którą za wszelką cenę zdobyć muszą. Dodatkowo nadal nie wiedzą kim jest szpieg grasujący w szkole i kiedy zaatakuje. Paranoja nie tylko udziela się uczniom. Strach i niepokój ogarnia całą Cimmerię.
Co czułam podczas jej czytania? Nie jestem pewna. Za pierwszym razem połknęłam ją w parę godzin czekając w szpitalnej kolejce i z tego, co pamiętam już wtedy uznałam ją za najsłabszą. To dziwne, bo nie zauważyłam jak różna jest od pierwszej części, jak dojrzalsi są bohaterowie i sama autorka czy jej język. Teraz, po przeanalizowaniu tego, co czytałam powoli, spijając każde słowo, wiem, że głupio osądziłam tę książkę i wcale taka słaba nie jest. Jest świetna.
Zagrożeni to już trzecia część Nocnej Szkoły i spoglądając przez pryzmat czasu – ta lepsza.
Tradycyjnie już C.J. Daugherty na pierwszych stronach ma ochotę przyprawić nas o zawał serca i posuwa Allie do najgorszego czynu w jej życiu. Potem akcja traci na wartości, zaczynają się bowiem wyjaśnienia, oskarżenia i kary co pozostawia na sobie niezły odcisk nudy. Jedyne, co towarzyszy nam bez przerwy to atmosfera. Piekielnie trzymająca napięciu, przygaszona, pełna intryg i wyczekiwania na najgorsze. Nic nie jest jak przedtem. Uczniowie nie rozmawiają jak normalne dzieciaki, nie mówią o lekcjach, sprawdzaniach, a o śmierci, walce i wątpliwym jutrze. Mimo, że użyli słowa „wojna”, doskonale wiedzą, że zbliża się ona wielkimi krokami i tylko oni mogą jej zapobiec.
"Ufaj swoim instynktom, ale się im nie poddawaj. Nie reaguj na strach, tylko na zagrożenie." s. 27
Ta część niewątpliwie odpowiada na wiele pytań. W sumie, wystarczyło tylko przebrnąć przez połowę, by przeczytać całą historię konfliktu Nathaniela z Isabelle. Dokładnie objaśnioną, momentami zawiłą i niezrozumiałą. Wprawia w podziw wobec organizacji i jej dyscyplinarnego działania członków rozsypanych na całym świecie. Ale istnieją również te pytania, na które odpowiedzi trzeba czekać, i to boli najbardziej.
W całym chaosie walki, podejrzeń i potajemnych spotkań autorka jakby zapomniała o wątku miłosnym i odsunęła go na boczny plan. Sądzę, że to był powód, dla którego za pierwszym razem ta część wywołała u mnie mieszane uczucia. Byłam młodszym, mniej wymagającym czytelnikiem i odczuwałam brak właśnie tej historii, historii do której tak bardzo przyzwyczaiła nas C.J. w poprzednich częściach, opierając wręcz całą fabułę na trójkącie miłosnym. Teraz cieszę się, że nie jest tak słodko jak w Wybranych i Dziedzictwie. Allie postanawia dać sobie spokój z miłosnymi perypetiami i odgradza się, swoją uwagę skupiając tylko i wyłącznie na zemście.
Właśnie, Allie! Wreszcie wróciła ta dawna Allie z pierwszej części, ta z włosami malowanymi henną i martensach do kolan. Ta, która przejmuje inicjatywę i lideruje w grupie, która swoim zachowaniem zaskauje nie tylko czytelników, ale i siebie. Lubię taką Aliie. Zdecydowaną. Mam nadzieję, że w Zbuntowanych nie stanie się mniej zbuntowana, niż jest teraz.
Podsumowując. Zagrożeni to jedna z tych książek, która poważnie zagraża naszemu sercu. Silna wola, taktyczny umysł, nieugaszona współpraca i ogromna chęć bycia ponad to, bycia tym, który niesie pomoc wszystkim – to cechy charakterystyczne zaledwie szesnastoletnich uczniów Cimmeri. Imponują nam wszystkim i imponuje również autorka, która na papier przelała świat jaki jest. Brutalny i bezwzględny. Seria C.J. Daugherty to książki nade wszystko autentyczne. Z lupą tu szukać istot paranormalnych. I mimo, że skierowana jest głównie do młodzieży, jestem pewna że przypadnie do gustu wszystkim, którzy wewnątrz siebie czują się dziećmi.
Chodzicie do szkoły. Bądź chodziliście. Przywołując wspomnienia i te sprzed laty, i te sprzed paru dni dochodzimy do wniosku, że mimo wszystko są to dobre czasy. Że szkoła to miejsce przynależności a ludzie będący tam z nami są jak rodzina i nawet w najtrudniejszych momentach są w stanie wyciągnąć nas w psychicznego dołka.
I choć Allie, główna bohaterka serii książek C.J....
2014-12-01
Po przeczytaniu stu pierwszych stron myślałam, że czytam Sparksa. Wszystko było tak melodramatycznie opisane, że łzy same płynęły, niezauważalnie. Johnny Smith – młody nauczyciel miał wypadek. Pomyślałam, że King lepiej opisał szpitalną atmosferę od autorki Zostań, jeśli kochasz. King otula nas miękkim szalem nadziei, współczujemy rodzicom, dziewczynie Johnnego. Wszystko jest tak dopracowane, że współczujemy też sobie czytania tego, żalu i tego rozdzierającego, wewnętrznego bólu.
A potem wszystko się rozjaśnia. Po prawie pięciu latach Johnny budzi się ze śpiączki i odkrywa w sobie niezwykły dar. Dotykając kogoś jest w stanie przewidzieć dosłownie wszystko. Od tego momentu bacznie śledzimy losy Johnnego Smitha, jego powrotu do pełni sił, życia pod dachem ojca i fanatyczki ruchów religijnych, jego matki. Jest w tej powieści i miłość. Niezauważalna, wręcz nieistotna. Lekkie muśnięcia momentów tęsknoty i pragnienia odzyskania straconej przeszłości sprawiają, że książkę tę czyta się z jeszcze większym podekscytowaniem. Równolegle poznajemy losy dość specyficznego Grega Stillsona, burmistrza małego miasta z dużymi aspiracjami na prezydenta. I kolejną historią są zabójstwa kobiet. Z roku na rok ofiar przybywa, władze miasta stają się coraz bardziej bezradne a mieszkańcy przerażeni.
Emocje w fabule można wpisać w wykres. Po rozpaczy towarzyszy nam kibicowanie Johnnemu i temu, aby swoje życie poukładał na nowo. Prawie zawsze cały czas się coś dzieje. Jak nie u naszego głównego bohatera, to w świecie polityki czy kryminalnych zagadek. Potem akcja traci na tempie i dopiero pod koniec stajemy ramię w ramię z punktem kulminacyjnym. To właśnie był jedyny moment, który napoił mnie niepokojem. Nie bałam się, bo nie było czego. Jest to podobno thriller i wątkami paranormalnymi, lecz można było odczuć pewną niepewność i zaniepokojenie. Końcówka zaś, była paranoidalna i wyjątkowa, chyba nigdy jej nie zapomnę.
_________
całość: http://wantescape.blogspot.com/2014/12/martwa-strefa-stephen-king_6.html
Po przeczytaniu stu pierwszych stron myślałam, że czytam Sparksa. Wszystko było tak melodramatycznie opisane, że łzy same płynęły, niezauważalnie. Johnny Smith – młody nauczyciel miał wypadek. Pomyślałam, że King lepiej opisał szpitalną atmosferę od autorki Zostań, jeśli kochasz. King otula nas miękkim szalem nadziei, współczujemy rodzicom, dziewczynie Johnnego. Wszystko...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-04-30
Od razu zaznaczam, że ta książka to mistrzostwo świata. Autorka zna się na rzeczy i nie zdziwiłabym się, gdyby w przyszłości postanowiła wydać jakiś kryminał skierowany do dorosłej publiczności. Jako była dziennikarka śledcza, jej opowieść utrzymana jest w niezwykle narastającym, ale i przede wszystkim pełnym akcji i nieprzewidywalności stylu.
Czytając tę książkę czułam się jak na rollercoasterze. Początek niezwykle porywisty, autorka bezlitośnie pakuje nas w samo centrum akcji, udowadniając, że nudne początki książek to nie jej bajka. Gdy akcja rozgrzana jest do czerwoności, rollercoaster zamiast wybuchnąć, zwalnia. Wątek się urywa i z szybkością światła kartujemy stronice następnego rozdziału. I kolejnego, i kolejnego. Zapewniam Was, że ta książka jest o wiele lepsza od Wybranych. Zwykle początki powieści nie są zbyt udane, bo wiadomo, wprowadzenie do historii, przedstawienie bohaterów, lecz w tym przypadku pierwszy tom jest tylko minimalnie gorszy od drugiego. Więc jeśli spodobał Ci się tom pierwszy, sięgnij po drugi, a jeśli nie spodobał, też sięgnij po drugi!
_____
całość: http://wantescape.blogspot.com/2014/12/zimne-kalkulacje-i-szkolne-troski.html
Od razu zaznaczam, że ta książka to mistrzostwo świata. Autorka zna się na rzeczy i nie zdziwiłabym się, gdyby w przyszłości postanowiła wydać jakiś kryminał skierowany do dorosłej publiczności. Jako była dziennikarka śledcza, jej opowieść utrzymana jest w niezwykle narastającym, ale i przede wszystkim pełnym akcji i nieprzewidywalności stylu.
Czytając tę książkę czułam...
2014-12-26
Pierwszy tom w skali ocen szkolnych zasłużył na 3+. Mam mieszane uczucia odnośnie tej książki. Całość była zrozumiała i spójna, lecz wątek romantyczny bił po oczach cukierkowatością. Zawiało też nudą i to niejednokrotnie. Zapewne nie przeszkodzi to prawdziwym koneserom gatunku romantycznego, ale i zadowoli ich wszystkim, czego prawdziwy romans młodzieżowy powinien mieć pod dostatkiem. Reszta znośna i nadająca się do czytania i mimo, że ostatecznie wolałabym zainwestować pieniądze w coś lepszego, była to całkiem przyjemna i inna podróż. Mimo tych wszystkich wad i mnie ciekawią dalsze losy Kishana, Rena oraz Kelsey i chętnie sięgnęłabym po drugi tom już dzisiaj.
"Kiedy życie wręcza ci cytrynę, upiecz ciasto cytrynowe."
całość: http://wantescape.blogspot.com/2014/12/tygrys-lepszy-od-wampira-i-wilkoaka.html
Pierwszy tom w skali ocen szkolnych zasłużył na 3+. Mam mieszane uczucia odnośnie tej książki. Całość była zrozumiała i spójna, lecz wątek romantyczny bił po oczach cukierkowatością. Zawiało też nudą i to niejednokrotnie. Zapewne nie przeszkodzi to prawdziwym koneserom gatunku romantycznego, ale i zadowoli ich wszystkim, czego prawdziwy romans młodzieżowy powinien mieć pod...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12-27
2014-12-25
Gra w Kłamstwa zaskoczyła mnie swoją oryginalnością. Może nic nowego dla fanów wyżej wspomnianej serii PLL, jednak dla mnie była to genialna odskocznia od książki, którą czytałam równolegle, a która – nie ukrywajmy – całkiem nieźle sprawdzała się w roli usypiacza. I jeśli to, co w internecie krąży na temat obu serii jest prawdą, kiedyś w końcu podejmę się tych szesnastu tomów. Dlaczego? Serie te ponoć łączą cienkie nitki podobieństwa i główny, ten sam motyw – śmierć.
Po pierwsze: Nieprzewidywalność. Trochę jak z książkami Christie, tylko w wersji młodzieżowej. Gdy Ty i bohaterka trwacie w przekonaniu ze mordercą jest dana osoba, prawda zwodzi was na manowce i całkowicie wyprowadza z równowagi. To wiecznie trwająca niepewność jest zdecydowanym plusem Gry w Kłamstwa. Tutaj nie można przewidzieć kolejnego ruchu bohaterki, no może wykluczając pewne momenty, kiedy po prostu mamy przeczucie, że do akcji wejdzie inny bohater i przejmie pałeczkę.
Po drugie: Bohaterowie. Nie sposób nie polubić Emmy. Tak widocznie różni się na tle bogatych, rozpieszczonych dziewcząt swoją naturalnością, że z trudem zachodzimy o głowę, jak ta zwykła, a zarazem urocza dziewczyna wplątała się w takie kłopoty. Całkowicie skromna, ale i wyrozumiała oraz współczująca. Po prostu. Niewątpliwie posiada pełną gamę pozytywnych cech, którymi wyszła u mnie na duży plus względem swoich „koleżanek”. I one są genialnie wykreowane. Typowy dla tego typu ludzi styl bycia i zachowania, idealnie wprowadza klimat tejże elity. Oczywiście nie mogło zabraknąć chłopców – a jakże! Na szczęście miłosne chwile nie są tyle rozbudowane, by przyćmiewały główny motyw książki. Te delikatne smugi takiego młodzieńczego zauroczenia, pojawiające się raz na jakiś czas, wprowadzają nas w przyjemną atmosferę, pozwalając odciąć się o tego wiecznego stresu związanego ze światem zagadek i kłamstw.
Po trzecie: Fabuła. I tu już mniej słodko, ponieważ w pewnych momentach czułam, że cała książka została napisała zbyt ogólnikowo. Zbyt pobieżnie, ot parę zdań w danym temacie i już przechodzimy do następnego z naszych problemów. Bo te 291 stron, to zdecydowanie mała liczba, jeśli chodzi o książki, jakie zwykłam czytać. Być może autorka zawarła w książce wszystko, co miała na myśli, ale ja na jej miejscu starałabym się rozbudować pewne momenty. Oczywiście tak, by nie naruszyć tego genialnego tempa, bo jeśli o nie chodzi – nie opuszcza nas ani ma moment; akcja cały czas pędzi przed siebie, nie oglądając się w tył. A my, chcąc dotrzymać jej kroku, dołączamy się do tego szaleńczego wyścigu.
Polecam wszystkim tę zwariowaną książkę, dzięki której wreszcie poczułam porządny dreszczyk emocji, a ma moim czole pojawił się cień frustracji, zawodu i niemocy. Autorka genialne poprowadziła fabułę, tak, abyśmy nie chcieli uwierzyć kto jest przestępcą, mimo, że cały czas bierzemy go pod uwagę i mamy na oku. Jeśli szukacie dobrej odskoczni od problemów, jesteście na miejscu. To nie jest kolejna lekka młodzieżówka, widoczne wstawki dreszczowca spodobają się każdemu, niezależnie od wieku. Ja otworzyłam Grę w Kłamstwa na chwilę, na jeden momencik. Skończyłam o północy z aroganckim uśmieszkiem i silnym uczuciem bezradności, ponieważ nie posiadam drugiego tomu.
cała recenzja na: http://wantescape.blogspot.com/2014/12/drogi-pamietniku-dzisiaj-umaram-gra-w.html
Gra w Kłamstwa zaskoczyła mnie swoją oryginalnością. Może nic nowego dla fanów wyżej wspomnianej serii PLL, jednak dla mnie była to genialna odskocznia od książki, którą czytałam równolegle, a która – nie ukrywajmy – całkiem nieźle sprawdzała się w roli usypiacza. I jeśli to, co w internecie krąży na temat obu serii jest prawdą, kiedyś w końcu podejmę się tych szesnastu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12-23
Miley Cyrus. Wydaje mi się, że ciężko było o niej kiedykolwiek nie usłyszeć. Zaczynała jako zwykła dziewczyna z Nashville, jako niewinna Hannah Monatana, wzorzec dla dorastających dziewcząt. Dziś jest jedną z najbardziej kontrowersyjnych gwiazd świata. Wszyscy zastanawiamy się czym jeszcze zabłyśnie Miley, czym nas zaskoczy. Jak mogliśmy zauważyć do tej pory – pomysłów jej nie brakuje.
Im bardziej postać Miley jest złożona, tym trudniej było mi się zabrać za napisanie tej recenzji. Zdecydowanie zaliczam się do dzieci wychowanych na serialach Disneya, i pamiętam, że swego czasu prawdziwa Mileymania rozpętała chaos nie tylko w Ameryce, a na całym świecie.
Sam wstęp książki gwałtownie i niespodziewanie wrzuca nas w szpony paparazzich w sierpniu 2013 roku. To owego wieczoru w nowojorskim Brooklynie niebawem miało rozpętać się prawdziwie piekło. Skandaliczny taniec Cyrus z Robinem Thicke na gali MTV-VMA [kilk] spowodował prawdziwą wrzawę w całym świecie. Hejterzy pochyleni przed klawiaturą zacierali rączki, dziennikarze złapali groźnego bakcyla, a Twittera zaczęła zalewać ogromna fala krytycznych wpisów, które pojawiały się z rekordową szybkością trzysta tysięcy na minutę. To, co wydarzyło się pamiętnej nocy już na zawsze zatarło nasze wyobrażenie niewinnej Miley. A potem było jeszcze gorzej…
W kolejnym etapie książki Chloe Govan poznajemy młodą piosenkarkę jako zupełnie inną, wyswobodzoną duszę. Kontrowersyjną, oryginalną, momentami arogancką i przesiąkniętą hipokryzją. Ale wolną, robiącą wszystko, nie bacząc na wymogi jej narzucane i żądania. Wielu z nas zastanawia się, kim w końcu ona jest, ta Miley? No właśnie. Nasuwa mi się tylko jedna prawdopodobna odpowiedź. Jest sobą. Wydaję mi się, że ona od zawsze była tą Złą, bardziej lub mniej, jednak ciągła presja, jaką na niej wywierały dość nieprzyjazne stosunki ze światem Disneya, przekroczyła limit i Miley nie wytrzymała. Serial, który wyłożył jej jak ma wyglądać, w co ubierać, i jak zachowywać. Wytwórnia, która zrobiła z niej maszynkę do pieniędzy, nie licząc się z tym, czy dany gatunek muzyczny pochodził od niej, miał głębsze przesłanie, prosto z serca. I to jest smutne. Czytając tę książkę miałam wrażenie, że gdyby Miley nigdy nie dostała roli w serialu Hannah Monatana, zyskałaby coś o wiele większego niż pieniądze. Rodzinę. Prawdziwą i kochającą, nie na skraju rozwodu, nie taką, którą ona sama musiała ratować, zwracając na siebie uwagę rodziców, a i całego świata.
Pamiętam momenty, gdy serial Hannah Montana, był filmem, którego oglądałam cały czas, bez przerwy. I nie przeszkadza mi to, że Miley wygląda teraz jak wygląda, i zachowuje się tak, jak się zachowuje. Wierzę, że w środku została tą samą dziewczyną, tą samą istotą. Nadal jest tak samo mądra, a cytaty wywiadów robią niewiarygodne wyrażenie. Wrażenie, że broni to co czuje i uważa za prawdziwe. Szczególne uczucia wywarła u mnie interpretacja piosenki Can’t Be Tamted [klik], dotycząca zamknięcia w klatce jak rzadki gatunek ptaka w muzeum. Gdy oślepia ją blask fleszy zasłania twarz wielkimi skrzydłami. Gest ten symbolizuje jej bezbronność wobec zamieszania wokół jej osoby. W końcu z innymi pobratymcami wznieca bunt i razem demolują to, co zniszczyło ich życie. Takie zachowanie stawia Miley w świetle wojowniczki, ale czy taką nie jest? Coraz częściej nadarza jej się okazja na pokazanie pazura.
Nie mnie jednak oceniać jaka naprawdę jest Miley Cyrus. Doskonale wiedzą to ci, którzy znają ją osobiście, i to jest właśnie najważniejsze. W szczególności jej tata, Billy Ray, który publicznie przyznał się, wylał swoje uczucia na karty paro stronicowego wywiadu, mówiąc czym zawinił wychowując córkę, a z czego jest naprawdę dumny. Biografię Miley Cyrus Dobra/Zła polecam przede wszystkim fanom. Za szczerość, za wierne dotarcie do źródeł, za przede wszystkim przekonanie mnie do osoby Miley Cyrus. Jestem żywym przykładem, że zwykła persona, znudzona i zażenowana licznymi pokazami i aferami wokół byłej gwiazdy Disneya odnajdzie pewne przesłanie i zrozumie ją, jej postępowania i motywy. Momentami przesadza. Okej, wszystko jest dla ludzi, rozumiem. Lecz z umiarem. Jej nowy wizerunek… czym on jest? Chwyt marketingowy? Zwrócenie na siebie uwagi mediów? Świata? A może chęć wyrażenia siebie? To i sto razy więcej na temat życia celebrytki Miley Cyrus zapisane jest na trzystu pięćdziesięciu stronicach, które pochłonęłam z czystą ciekawością.
całość na: http://wantescape.blogspot.com/2014/12/od-disnejowskiej-ksiezniczki-do-upadego.html
Miley Cyrus. Wydaje mi się, że ciężko było o niej kiedykolwiek nie usłyszeć. Zaczynała jako zwykła dziewczyna z Nashville, jako niewinna Hannah Monatana, wzorzec dla dorastających dziewcząt. Dziś jest jedną z najbardziej kontrowersyjnych gwiazd świata. Wszyscy zastanawiamy się czym jeszcze zabłyśnie Miley, czym nas zaskoczy. Jak mogliśmy zauważyć do tej pory – pomysłów jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09-07
Zdecydowanie polecam fanom kryminałów i powieści sensacyjnych, ale nie tylko. Jestem żywym przykładem, że do całkowicie różnych książek można się przekonać a nawet od nich uzależnić. W głębi lasu, to zdecydowanie trafna książka, której nie brakuje nic do miana jednej z najlepszych tego gatunku. I tak ją zapamiętam. Jako powieść oryginalną i pomysłową, mistrzowsko opowiedzianą, z idealnie zwięczającym tę historię zakończeniem.
pełna recenzja na: wantescape.blogspot.com
Zdecydowanie polecam fanom kryminałów i powieści sensacyjnych, ale nie tylko. Jestem żywym przykładem, że do całkowicie różnych książek można się przekonać a nawet od nich uzależnić. W głębi lasu, to zdecydowanie trafna książka, której nie brakuje nic do miana jednej z najlepszych tego gatunku. I tak ją zapamiętam. Jako powieść oryginalną i pomysłową, mistrzowsko...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12-07
2014-11-06
Cała powieść była dla mnie nużąca. Długo się z nią męczyłam i przyłapałam się nawet na tym, ze sprawdzałam ile stron dzieli mnie do końca rozdziału, w którym wracamy do Achai, bo tak naprawdę jej historia była najbardziej znośna i żywa.
Co do Achai. Zmuszałam się, by ja polubić. Było mi jej żal, współczułam jej lecz ona po tylu upadkach tak naprawdę nie odbiła się od dna. Początkowo była całkiem obojętna, na krzywdy, jakie wyrządzała jej macocha, inni. Nigdy nie miałam takiej ochoty, by z irytacji złapać bohatera za ramiona i potrząsnąć nim z całej siły. Tutaj tak. „Obudź się, nie widzisz co ona co robi? Jesteś księżniczką, nie niewolnicą”. Ziemiański nie zaprzątał sobie głowy aby stworzyć prawdziwa osobowość kobiety. Większość z nich to idiotki, nałożnice, ofiary losu.
"Każda kobieta jest głupia, głupsza niż najbardziej tępy facet."
cała recenzja: http://wantescape.blogspot.com/2014/11/najgorsza-fantastyka-jaka-znam-achaja.html
Cała powieść była dla mnie nużąca. Długo się z nią męczyłam i przyłapałam się nawet na tym, ze sprawdzałam ile stron dzieli mnie do końca rozdziału, w którym wracamy do Achai, bo tak naprawdę jej historia była najbardziej znośna i żywa.
Co do Achai. Zmuszałam się, by ja polubić. Było mi jej żal, współczułam jej lecz ona po tylu upadkach tak naprawdę nie odbiła się od dna....
2014-11-11
Ta książka wepchnęła mnie w mentalną przepaść. Gdy o 2 w nocy zmusiłam się do jej przerwania to przez dobre półtorej godziny nie mogłam dojść do siebie. Nie potrafiłam uspokoić szaleńczego tempa bicia mojego serca, nie licząc zimnego potu na karku i dreszczy. Pragnienie wznowienia czytania przyćmione zostało jedynie dokładna analizą, jak bardzo pochłania i wręcz niszczy mnie ta książka od wewnątrz. A końcówka? Najbardziej zaskakujące zakończenie, jakie miałam okazję w tym roku przeczytać. Złamało mi serce.
Ruby, czyli główna bohaterka tej książki, która w obozie mieszka już sześć lat nie wyróżnia się niczym zwyczajnym. Kolejna Zielona, zamknięta w sobie i wiecznie zlęknięta dziewczyna. Nie żyje w nadziei, że kiedyś stąd wyjdzie, choć w głębi duszy jak wszystkie dzieci bardzo tego pragnie. Nie łudzi się, że to pandemonium, jakie panuje wokół kiedykolwiek odpowie za swoje czyny, zrozumie je i naprawi.
Ruby jest bystrą i rozsądną dziewczyną, choć w obozie tego nie dostrzegamy. Tam wydaje się otumaniona, apatyczna. Imponuje mi to, ze po tylu latach w obozie potrafi poświęcić się dla dobra innych, pokochać ich. Wie, że nie jest porcelanową laleczką, a jej obowiązkiem jest walka o lepsze jutro, o wolność, ponieważ jest… ostatnią z Pomarańczowych.
Jej przyjaciół łatwo polubiłam. Uroczy Liam podbił moje serce. Jest takim wyrośniętym dzieciakiem z marzeniami, starannie ułożonymi planami i ogromną wiarą w nawet te najbardziej absurdalne rzeczy. Na pierwszym miejscu stawia dobro ogółu. Chce uratować resztę dzieci w obozach, zainicjować im powrót do rodziców, podarować im szczęście, możliwość planowania przyszłości. Chce by inni dostali, czego on nigdy mieć nie będzie.
I Pulpet, och Pulpet ciebie zostawiam na deser. Chyba w każdej książce znajdzie się wszystkowiedzący ktoś, rzucający na prawo i lewo ciętymi ripostami. A jeszcze lepiej gdy czyta on książki! Ogromnie polubiłam tego inteligentnego chłopaka, twardo stąpającego po ziemi i bez złudzeń patrzącego na zapowiadający się kres potęgi gospodarki Stanów Zjednoczonych. Liam i Pulpet to niezwykle różniąca się para. Marzyciel, guru i lider drużyny oraz pesymistyczny człowiek sarkazm. Dwa odległe światy, których łączy cieniutka nić podobieństwa zwana nadzieją.
cała recenzja: http://wantescape.blogspot.com/2014/11/historia-ktora-niszczy-od-srodka.html?spref=fb
Ta książka wepchnęła mnie w mentalną przepaść. Gdy o 2 w nocy zmusiłam się do jej przerwania to przez dobre półtorej godziny nie mogłam dojść do siebie. Nie potrafiłam uspokoić szaleńczego tempa bicia mojego serca, nie licząc zimnego potu na karku i dreszczy. Pragnienie wznowienia czytania przyćmione zostało jedynie dokładna analizą, jak bardzo pochłania i wręcz niszczy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-18
Powieść Gayle Forman była neutralna. Nie wzbudziła we mnie żadnych głębszych uczuć, nie rozczuliła mnie i chociażby nie wiem, jakbym się starała, nie wzruszyła mnie historia Mii, której zadaniem było chwycić się nadziei i powrócić do życia. Mogę jedynie powiedzieć, że „Zostań, jeśli kochasz”, to dobra książka, której zdarzyły się słabsze momenty. Niewątpliwie jednym z plusów była możliwość szybkiego czytania, więc nawet ci, którzy zdecydują się nie tę lekturę, nie będą musieli męczyć się z nią tygodniami.
więcej: http://wantescape.blogspot.com/2014/10/01-zostan-jesli-kochasz.html
Powieść Gayle Forman była neutralna. Nie wzbudziła we mnie żadnych głębszych uczuć, nie rozczuliła mnie i chociażby nie wiem, jakbym się starała, nie wzruszyła mnie historia Mii, której zadaniem było chwycić się nadziei i powrócić do życia. Mogę jedynie powiedzieć, że „Zostań, jeśli kochasz”, to dobra książka, której zdarzyły się słabsze momenty. Niewątpliwie jednym z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-02
Kocham.
Od mojego pierwszego spotkania ze Sparksem, czyli przeczytaniem tej książki minęły cztery miesiące. Nadal nie mogę wyjść z zachwytu nad książką, nad postaciami, nad filmem i cytatami dodającymi wiary.
Nic nie trwa wiecznie – o tym mówi ta książka. Życie przemija a my, nie zastanawiamy się nad tym i zabiegani codziennością pędzimy dalej, przed siebie. Ta książka wiele wnosi. Uświadamia, jak silna może być rodzina i ile może przetrwać. Ale zrobi to tylko wtedy, gdy będzie w pełni zjednoczona.
Adaptację obejrzałam z 20 razy, książki niestety własnej nie mam. Chyba czas wydać pieniądze na coś bardziej pożytecznego niż jedzenie :D
więcej:http://wantescape.blogspot.com/2014/11/06-nic-nie-trwa-wiecznie-ostatnia.html
Kocham.
Od mojego pierwszego spotkania ze Sparksem, czyli przeczytaniem tej książki minęły cztery miesiące. Nadal nie mogę wyjść z zachwytu nad książką, nad postaciami, nad filmem i cytatami dodającymi wiary.
Nic nie trwa wiecznie – o tym mówi ta książka. Życie przemija a my, nie zastanawiamy się nad tym i zabiegani codziennością pędzimy dalej, przed siebie. Ta książka...
2014-07-17
2014-09-28
Niektóre książki czyta się szybko i przyjemnie.
Niektóre książki czytane pod koniec tygodnia są jak plaster na duszę.
Do nich zaliczę właśnie tę książkę.
Bałam się, że jak pierwszy tom, ta część mnie rozczaruje. Podobnie jak "Ruiny Gorlanu" nie jest arcydziełem. Jednak "Płonący Most" na tle poprzednika wygląda całkiem inaczej.
Jest jak cicha woda. Początek spokojny, poukładany i przewidywalny.
Koniec zaś jest euforyczny, jest smutny, jest przede wszystkim zaskakujący.
Niektóre książki czyta się szybko i przyjemnie.
Niektóre książki czytane pod koniec tygodnia są jak plaster na duszę.
Do nich zaliczę właśnie tę książkę.
Bałam się, że jak pierwszy tom, ta część mnie rozczaruje. Podobnie jak "Ruiny Gorlanu" nie jest arcydziełem. Jednak "Płonący Most" na tle poprzednika wygląda całkiem inaczej.
Jest jak cicha woda. Początek spokojny,...
2014-10-09
Po poprzedniej części spodziewałam się czegoś równie dobrego. Choć czytałam niepochlebne recenzje i słabe oceny, przymykałam na nie oko, bo wiecie jak to jest. Trzeba spróbować na sobie.
Jak dla mnie, powieść ta jest pełna kontrastów. Początek - ciekawy, zachęcający, następnie zmierzyć musimy się z oczekiwaniem. Z tak długim oczekiwaniem, że postanowiłam odłożyć "Kod Leonarda da Vinci" i zanim do niego wróciłam przeczytałam kolejne dwie książki. Kiedy termin oddania książek w bibliotece zbliżał się niemiłosierne, zebrałam się w sobie i przeczytałam. Co do sprzeczności, o których wspomniałam. Reszta książki - od połowy do ostatniego słowa wywarła na mnie dosyć dobre wrażenie. Akcja się poprawiła i... ach te ciekawostki historyczno-religijne! Dzięki nim mam ochotę kupić tę książkę, kupić wszystkie książki Browna! Langdon przedstawia nam coś niesamowitego, coś o czym dzisiejszy kościół nie wspomina, ba!, on to odrzuca, ukrywa to, uznaje za herezje.
I pomimo, że książka ta jest definitywnie słabiej napisana od "Aniołów i demonów", to informacje, jakich się dowiadujemy kłębią się w głowie bez przerwy, wciąż zaskakując i dając dla myślenia.
Polecam zainteresowanym historią, niekoniecznie przepełnionym miłością Paryżem, polecam wszystkim, którzy czują niedosyt teologiczny w fajnej, luźnej formie powieści.
Po poprzedniej części spodziewałam się czegoś równie dobrego. Choć czytałam niepochlebne recenzje i słabe oceny, przymykałam na nie oko, bo wiecie jak to jest. Trzeba spróbować na sobie.
Jak dla mnie, powieść ta jest pełna kontrastów. Początek - ciekawy, zachęcający, następnie zmierzyć musimy się z oczekiwaniem. Z tak długim oczekiwaniem, że postanowiłam odłożyć "Kod...
2014-10-18
"-Wiesz, wierzę w wolność. Wolność dla wszystkich zwierząt futerkowych, małych i dużych. Wiem, że należymy do różnych gatunków, ale obaj, ty i ja, jesteśmy tylko trybikami systemu. Ten system musi upaść."
Edward to chomik wyjątkowy, nadzwyczajny. Ma coś w sobie z greckiego filozofa, ma coś z cynika, i choć wolność własnej rasy stawia ponad wszystko, pewnego dnia dopuszcza się zabójstwa. Kiedy indziej mamy szansę odkryć w nim romantyczną stronę, ponieważ swe serce oddaje pewnej chomiczej artystce. Jednocześnie stara się uprzykrzać życie swoim właścicielom, hałasując w nocy, czy gryząc ich. Uwielbia irytować głupiutkie istoty ludzkie, które uważają że mogą bezkarnie zniewalać zwierzęta. Sądzi, że ziarenka w klatce z niego drwią, śmierć zagląda mu w oczy, chce sprzymierzyć się z kotem. A to wszystko dlatego, że jest zwyczajnie osamotniony.
"Wiem, że moim przeznaczeniem jest żyć i umrzeć samotnie."
Ciężko polecić tę książkę z góry, tym i tym osobom. Tak się nie da, więc jeśli chcesz przeczytać coś, czego jeszcze nie było, historię buntownika Edwarda mogę ci polecić z ręką na sercu, bo jest ciekawa i sądzę, że warta uwagi. Krótka, lecz ujmująca.
"Co jest rzeczywiste?
Jem, lecz nie czuję smaku.
Myślę, lecz nie doznaję.
Piszę, lecz nie rozumiem.
Moje sny są bardzo kolorowe.
Życie - mniej."
"-Wiesz, wierzę w wolność. Wolność dla wszystkich zwierząt futerkowych, małych i dużych. Wiem, że należymy do różnych gatunków, ale obaj, ty i ja, jesteśmy tylko trybikami systemu. Ten system musi upaść."
Edward to chomik wyjątkowy, nadzwyczajny. Ma coś w sobie z greckiego filozofa, ma coś z cynika, i choć wolność własnej rasy stawia ponad wszystko, pewnego dnia dopuszcza...
2014-11-02
Słyszałeś tę historię o wystraszonej dziewczynie, której dotyk zabija? Jeśli nie – odsyłam do tekstu poświęconego pierwszemu tomowi jej przeszywających perypetii, jeśli jednak dwa wpisy z rzędu to dla ciebie za dużo zostań tu, usiądź wygodnie, a ja wszystko Ci opowiem. Ponownie.
Wyobraź sobie ją, siedemnastoletnią dziewczynę, którą psychol w białym fartuchu przywiózł furgonetką do budynku i zamknął w jednym z pokoi, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Była przykuta kajdankami do siedzenia. A potem pasami do krzesła. Rodzice nie płakali, kiedy odchodziła. Odczuwali ulgę. W odizolowanym pomieszczeniu obcy ludzie podawali jej małe porcje jedzenia, coś na kształt niejadalnych papek bez kształtu. Błąkała gdzieś w nicości licząc płytkie wdechy, mrugnięcia, strzykania kości, bazgrząc coś ukradkiem w dzienniku, który ukradła komuś z personelu długopisem, który również ukradła komuś z personelu. Żyła w świecie nieustających wojen, konfliktów i nieporozumień. Zabiła, zraniła, odebrała nadzieję. Stała się przeklęta, jej dotyk zabierał siły, szczęście, energię. W końcu życie. Stała się narzędziem zniszczenia, potworem, bronią. A teraz walczy by przetrwać. Ponieważ ma niezwykły dar.
„W pewnym momencie możesz spotkać kogoś, kto będzie dla ciebie doskonały, w najmniejszych molekułach zaprojektowany by być twoim największym skarbem i źródłem radości. Ta osoba może albo całkowicie cię uszczęśliwić, albo totalnie zmiażdżyć.”
Tak wygląda cytat, który nie jest z tej książki, nie dotyczy tej książki i którego nie napisała autorka tej książki. To jedynie mały kawałek tego, co do niej czuję. „Sekret Julii” to drugi tom trylogii tak bardzo pięknej, tak bardzo smutnej, przerażającej, frustrującej, gorszącej, delikatnej, motywującej. „Sekret…” jest idealną kwintesencją tego na co stać Tahareh Mafi. Jest zdecydowanie lepsza od tomu pierwszego – i objętość i większe doświadczenie sprawiły, że autorka popuściła wodze wyobraźni i zabrała mnie na rollercoaster wrażeń, oraz bogatsza i bardziej intensywna w emocje, namiętne chwile i rozterki od tomu trzeciego. To jakby idealne wyśrodkowanie, jednak nadal niezbyt perfekcyjne.
Zaczynając od wad, wymieniłabym pewien aspekt narracji. Ten tom nie przedstawia nam jeszcze pełnego zarysu przemiany bohaterki, dlatego nadal zachowuje się ona niezbyt ciekawie, wahając się ciągle, płacząc (tak, przede wszystkim płacząc), użalając się nad sobą i wiecznie gadając o uczuciach. O ile właśnie w trzecim tomie takich uczuć było zbyt mało, tutaj była powódź, z której nikt nie śmiał mnie uratować, nawet podwinąć nogawek nie raczył. To było denerwujące, ale jestem doskonale przekonana, że właśnie taki zamysł miała autorka, która po moich obserwacjach wykazuje ponadprzeciętne umiejętności w pisaniu właśnie takich monologów, które wywołują czasem u czytelnika politowanie, nadal jednak wyglądając przepięknie.
Przykład? Nie ma sprawy.
„Teraz jest mi o wiele ciężej. Tak okropnie ciężko jest mi pogodzić się z lodowatą pustką wokół siebie, kiedy już zaznałam tamtego żaru, niecierpliwości, czułości i namiętności, tego niewiarygodnego uczucia ulgi, że można dotknąć innej żywej istoty. To poniżające.”
Może nie wygląda to tak denerwująco, jak opisałam wyżej, ale spróbuj przeczytać sobie trzy strony z rzędu pisania o tym samym uczuciu do chłopaka i wstrzymaj się przed nudnościami.
To jest cały sekret, moi drodzy.
Tahereh Mafi nie tworzy skomplikowanej fabuły, nie wybiera się z motyką na słońce, nie przeplata, nie kręci, zawija, nie utrudnia, ba, ona wybiera skazany na sukces trójkąt miłosny, antyutopijne tło powieści, dwóch idealnych chłopców, jedną zagubioną dziewczynę. A jednak jest tu coś, co te książkę mimo banalnych elementów rozsławiło na świat cały. I oto kolejna niespodzianka.
Jest to język autorki.
Mogłabym wam skopiować zawartość internetowego słownika synonimów słowa „wspaniałe”, ale i tak nie oddałabym piękna i głębi tych wypowiedzi.
Nie mogę przecież odpuścić sobie napisania takich smaczków jak ten:
„Bo czasem, kiedy gniew się wykrwawia i zostaje już tylko ból w żołądku, przyglądam się światu i się zastanawiam, w którą stronę zmierzamy. Co się stało z ludźmi. Myślę o nadziei i o tych wszystkich być może, możliwe, o szansach i wyborach. Myślę o szklankach do połowy pełnych i okularach, w których wszystko widać wyraźnie. Myślę o poświęceniach. I kompromisach. O tym, co się stanie, jeśli nikt nie będzie się bronił. Myślę o świecie, w którym nikt nie przeciwstawia się niesprawiedliwości.
I przychodzi mi do głowy, że może oni jednak mają rację.
Że może już pora walczyć.”
I ten:
„Mój nowy świat jest wykuty w spiżu, zapieczętowany srebrem, przesiąknięty wonią kamienia i stali. Powietrze jest lodowate, maty do ćwiczeń są pomarańczowe, światła i przełączniki brzęczą i błyskają jaskrawą, neonową elektroniką i elektrycznością. Wszędzie panuje tłok. Tłoczą się ciała, mnożą się korytarze nafaszerowane szeptami, krzykami, tupotem biegnących stóp i odgłosem kroków stawianych w zamyśleniu.”
I owszem, Mafi nie porusza tematów niezwykle trudnych. Pisze dla młodzieży, lekko, finezyjnie wręcz, jednak zmusza czytelnika do pochylenia się nad każdym zdaniem, liźnięcia jego powłoki i w końcu ugryzienia głębszego sensu i posmakowania ideałów.
„Samotność to dziwna rzecz. Zakrada się cicho i niepostrzeżenie. Siada obok ciebie w ciemności. Głaszcze cię po włosach, kiedy śpisz. Owija się wokół twojego ciała i zaciska się tak mocno, że brakuje ci tchu, że zamiera twój puls, choć krew płynie coraz szybciej. Dotyka ustami miękkich włosków na twoim karku. Zostawia kłamstwa w twoim sercu, kładzie się w nocy w twoim łóżku, wysysa światło z każdego kąta. Nie odstępuje cię na krok, kurczowo trzyma cię za rękę tylko po to, żeby jednym szarpnięciem pociągnąć cię w dół, kiedy usiłujesz się podnieść. (...) A kiedy sądzisz, że jesteś gotów odejść, że jesteś gotów się uwolnić, zacząć od nowa, samotność jak stary znajomy staje obok twojego odbicia w lustrze i patrząc ci prosto w oczy, mówi: no dalej, spróbuj przeżyć życie beze mnie. Nie znajdujesz słów, żeby bronić się przed samym sobą, przed głosem, który powtarza, że nie jesteś wystarczająca dobry nigdy nigdy nigdy nie będziesz wystarczająco dobry.
Samotność to zgorzkniały, żałosny towarzysz.
Zdarza się, że po prostu nie odpuści.”
To nie jest książka doskonała, zdaję sobie z tego sprawę, ale ma w sobie ten błysk, ten świeży powiew, który otwiera oczy i przemawia tak udanie, że jeśli napisaliby tam o benzynie wywołującej super moce, zapewne łyknęłabym kieliszeczek albo dwa. Książki Tahereh Mafi mają drobne i denerwujące mankamenty – za mało tego, ciut za dużo tamtego – ale mimo wszystko są to książki inne. Książki, które się spija jednym haustem, nad którymi trzeba zebrać myśli, którym trzeba bezgranicznie się oddać. Ja jestem przerażona. Przerażona tym, że każdy tom czytałam po dwa razy i za każdym z nich zaznaczam dwadzieścia innych cytatów, na które do tej pory nie zwróciłam uwagi. Ktoś kiedyś powiedział, że poezję za każdym razem odkrywa się na nowo, że warto odczekać jakiś czas by potem do utworu powrócić i zrozumieć go inaczej. Ja tak odbieram „Sekret Julii” i pozostałe części. Zastanawiam się, dlaczego Tahereh Mafi nie pisze poezji, a może pisze i jeśli tak to dlaczego nie publikuje, dlaczego napisała tylko o Julii, skoro jej historia o banalnych schematach doczekała się takiego rozgłosu. Słusznego rozgłosu. Każda kartka jest wymowna, każde słowo daje poczucie orzeźwienia i bez krztyny wyrozumiałości turbuje moje wnętrzności tą chorą szczerością dotyczącą świata, całego brudu i dwulicowości.
Chylę czoła.
„Wiedziałam, że słowa mogą ranić, ale nie wiedziałam, że mogą zabić.”
W takim razie powinnaś wcześniej przeczytać tę trylogię, Julka.
Słyszałeś tę historię o wystraszonej dziewczynie, której dotyk zabija? Jeśli nie – odsyłam do tekstu poświęconego pierwszemu tomowi jej przeszywających perypetii, jeśli jednak dwa wpisy z rzędu to dla ciebie za dużo zostań tu, usiądź wygodnie, a ja wszystko Ci opowiem. Ponownie.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toWyobraź sobie ją, siedemnastoletnią dziewczynę, którą psychol w białym fartuchu przywiózł...